czwartek, 21 marca 2013

4.Granice



Robin
Wiedziałem, że tak będzie.
Siedziałem w pierwszej ławce i patrzyłem na kartkę, czując zupełną pustkę. Dłonie drżały mi tak mocno, że nie byłem w stanie utrzymać w nich porządnie długopisu. Pochyliłem nisko głowę, żeby nauczyciel nie dostrzegł łez w moich oczach. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując powstrzymać nadchodzący szloch. W tej chwili wielbiłem swoją długą grzywkę, która zakrywała moją twarz przed ciekawskim wzrokiem nauczyciela.
Nie potrafiłem zrobić tych zadań. Cokolwiek mi dał, nie były to zadania na poziomie szkoły średniej. Reakcje, które miałem napisać, nigdy nie pojawiły się na lekcji, a przecież specjalnie się przygotowywałem do tego sprawdzianu. Brałem korepetycje i uczyłem się z książek, które wymagano na studiach. Naprawdę się uczyłem.
- Coś nie tak? – spytał spokojnie chemik.
Wziąłem głęboki oddech i pokręciłem przecząco głową. Wbiłem wzrok w  kartkę i wziąłem do drżącej ręki długopis. Zacząłem pisać, chociaż byłem pewien, że nie potrafię tego zrobić.
Pisałem i pisałem, chociaż nawet nie wiedziałem co. Miałem ochotę napisać na tym sprawdzianie stosowną uwagę dla nauczyciela, ale czy w ogóle miało jakiś sens? Zacząłem rozumieć, jak czują się uczniowie, którzy mają problemy z nauką i nie potrafią się niektórych rzeczy nauczyć.
Zagryzłem dolną wargę, wpatrując się w zadanie, które rozwiązałem. Miałem ochotę to skreślić, ale dałem sobie spokój. Co za różnica czy przekreślę czy zostawię, skoro i tak nie dostanę za to punktów?
Zdradzieckie łzy zaczęły kapać na sprawdzian. Pochyliłem bardziej głowę, a z gardła wyrwał mi się cichy jęk.
- Wszystko w porządku? – spytał nauczyciel.
Pospiesznie pokiwałem potakująco głową.
- Na pewno? – dociekał.
- Tak, wszystko w porządku – odparłem cicho.
- Spójrz na mnie.
Zamarłem.
- Jestem zajęty pisaniem.
- Spójrz na mnie.
Zawahałem się tylko na chwilę. W następnej już nie było mnie w ławce. Przewróciłem dwa krzesła i, potykając się o własne nogi, wybiegłem z klasy. Rozpłakałem się na dobre.
To już koniec.
Kilka rzeczy mi wypadło, ale w ogóle się tym nie przejąłem. Jakie to miało teraz znaczenie? Szybko pokonałem całe trzy piętra i dopiero kiedy chłód trochę mnie uspokoił, ruszyłem przed siebie.
Musiałem przemyśleć kilka rzeczy.


Sebastian
Wybiegłem za dzieciakiem, krzycząc za nim, ale odpowiedział mi jedynie tupot stóp na starych, drewnianych schodach. Kilka rzeczy potoczyło się po kafelkach, ale nie łudziłem się, że dzieciak po to wróci.
 Pozbierałem to szybko, nie do końca wiedząc, co właściwie się stało. Czyżby bachor aż w takim stopniu wdał się w swojego ojca? Tak bardzo chciał być najlepszy, że skończyło się jak skończyło?
Podszedłem do ławki i ignorując poprzewracane krzesła, wziąłem do ręki sprawdzian. Wręcz zdębiałem, gdy zauważyłem, że zadania, które dałem szczylowi, są mniej więcej w połowie zrobione poprawnie. W większości były to pytania testowe, które przygotowywały mnie do egzaminów na ostatnim roku studiów. To niesłychane, że był w stanie poprawnie rozwiązać chociaż część tego. Nawet najlepszy uczeń w szkole średniej nie miał prawa wiedzieć, jak się za coś takiego zabrać.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy czasem nie ściągał, szybko jednak odrzuciłem tą opcję. Pilnowałem go jak jeszcze nigdy żadnego ucznia. Nigdzie nie zaglądał, cały czas gapił się w kartkę. Co prawda nie widziałem jego twarzy przez tą cholerną grzywkę, ale zauważyłbym, gdyby chciał ściągać.
Westchnąłem.
- Chyba nadszedł czas, żeby cię docenić – mruknąłem do siebie.
Dzieciak był już nieźle zdołowany swoimi ocenami. Słyszałem na korytarzu, jak jego koledzy mówili, że zamierza zrezygnować z chemii na maturze. Nie miałem pojęcia, ile było w tym prawdy, ale postanowiłem trochę mu odpuścić. Naprawdę byłoby szkoda, gdyby się zmarnował, nawet jeśli był synem tego okropnego sukinsyna i działał mi na nerwy samą swoją obecnością.
Usiadłem przy biurku i otworzyłem dziennik. Odnalazłem Robina i wszystkie sprawdziany pisane na trzy punkty na dziewięć poprawiłem na dziewiątki. Do dwóch punktów z pracy klasowej na dwadzieścia punktów dopisałem z tyłu zero, a potem z czystym sumieniem wpisałem mu celujący. Niech mnie szlag, ale dzieciak naprawdę sobie na to zasłużył. Zrobiłem to bardzo niechętnie, ale jednak zrobiłem. Może i byłem bezwzględny, ale starałem się być też sprawiedliwy. Właściwie to gdyby była możliwość wpisania mu siódemki albo ósemki, na pewno bym to zrobił.
Zamknąłem dziennik, odchyliłem się na oparcie krzesła i przyłożyłem palce do nasady nosa, masując to miejsce.
Uczenie w szkole jest o wiele bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek sądziłem.

Nadciągała śnieżyca. Na dworze robiło się coraz zimniej, na szczęście śniegu jeszcze zbyt dużo nie było.
Wjechałem na most i zerknąłem w boczną szybę, podziwiając miasto w tych szarych, ponurych barwach. Brak słońca tak wiele może zmienić…
Przyspieszyłem, ale niemal natychmiast zahamowałem. Coś dziwnego zwróciło moją uwagę. Na barierce mostu ktoś siedział. W innej sytuacji pewnie bym się tym nie zainteresował, ale rozpoznałem mundurek naszej szkoły. Nic tak nie poprawia humoru, jak opieprzenie jakiegoś ucznia za nieodpowiedzialne zachowanie. A jeśli spadnie? W tak zimnej wodzie nawet najlepszy pływak nie miał jakichś wielkich szans, a już zwłaszcza taki szczyl. Zastanawiało mnie, co się, do cholery, dzieje z dzisiejszą młodzieżą? Wszyscy zachowują się, jakby pozjadali wszystkie rozumy.
Obserwowałem dzieciaka, ignorując głośny klakson samochodu jadącego za mną. Gdy zobaczyłem, że dzieciak wychyla się mocno do przodu, omal nie dostałem zawału serca. Cokolwiek ten gówniarz chce zrobić, już ja sobie z nim porozmawiam!
Zatrzymałem samochód i wysiadłem z niego.
Wstrętne bachory! Jeśli przez tego gówniarza będę musiał zapłacić mandat, osobiście wepchnę go do tej lodowatej wody!


Robin
Ostatnio płakałem naprawdę często, niemal codziennie. Zwłaszcza ostatnie dwa tygodnie. Szkoła nigdy nie była tak stresująca jak teraz. Jak na ironię, kiedy już miałem to wszystko za sobą i znałem wynik rozgrywki, łzy nie chciały płynąć. Zaraz po pierwszym wybuchu rozpaczy uspokoiłem się trochę i przyszedłem na ten most.
Nie wiedziałem, ile czasu już tak siedzę. Zwyczajnie gapiłem się w wodne odmęty, nie mając w tym żadnego konkretnego celu.
Przegrałem.
Nauczyciel od chemii postawił na swoim. Udało mu się mnie zagiąć na decydującym sprawdzianie, co było równoznaczne z „dopuszczającym” na półrocze. Jestem więc skończony. Nie mogłem wrócić do domu. Ojciec jasno wyraził się na ten temat, a on nie miał zwyczaju żartować, zwłaszcza na takie tematy. Jeśli powiedział, że mam się nie pokazywać, to dokładnie miałem zrobić. Wynieść się. Syn z dwóją nie jest nikomu potrzebny.
Jestem skończony, pomyślałem.
Miałem dosyć walki. Z ojcem, z chemikiem, z Philem, z Lucy… Każdy czegoś ode mnie chciał, a kiedy nie mogłem tego dać, ciągle dostawałem kopniaki w dupę. Rozwiązanie wszystkich problemów nie było takie proste i oczywiste.
Spojrzałem w dół na wodę. Może to śmieszne, ale nigdy nie nauczyłem się pływać. Czy to będzie bolało? A jeśli tak, czy mocno? Długo?
Zastanawiałem się nad tym wystarczająco długo. Nie chciałem umierać, nie w takim wieku, ale po prostu czułem, że powinienem to zrobić. Nie wiem, skąd brała się ta świadomość… Może nikotyna przeżarła mi już mózg doszczętnie - w krótkim czasie wypaliłem prawie dwie paczki fajek – a może to było coś innego. To było tak, jakby ktoś mi podpowiadał „zrób to, to jest dobra decyzja” i „nie ma się czego bać”. No, trochę się bałem, ale kto się nie boi, próbując popełnić samobójstwo?
 - To już koniec Robina Linna – mruknąłem cicho. Moje serce zaczęło tłuc się o żebra. Przyłożyłem rękę do piersi. Już niedługo przestanie bić na wieki.
Żegnajcie wszyscy…
Zamknąłem oczy i skoczyłem. Woda była lodowata, właściwie kiedy obiłem się o jej taflę, zupełnie odebrało mi oddech . Otuliła mnie szczelnym kokonem. Specjalnie otworzyłem usta, chcąc przyspieszyć cały proces, ale to nie było takie proste. Mimo świadomej decyzji moje ciało odruchowo próbowało się bronić – ręce i nogi poruszały się chaotycznie, jakby próbując wykrzesać z organizmu jak najwięcej sił, a usta i powieki zaciskały mocno.
To była tylko chwila.
Potem już bez przeszkód otworzyłem oczy i znieruchomiałem. Zrobiło mi się dziwnie lekko na ciele, ale również i na sercu. Właściwie to nie wiedziałem, gdzie się znajduję i dlaczego, ale było mi tak dobrze… Nie czułem nic nieprzyjemnego. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w ciemności.


Sebastian
Zamarłem, kiedy zobaczyłem jak dzieciak przechyla się do przodu i po chwili już go nie było. Usłyszałem tylko cichy plusk jak na potwierdzenie tego, że wpadł do wody.
Przeskoczyłem przez barierkę oddzielającą samochody od pieszych i szybko wyjrzałem w dół. Tafla wody była zmącona. Mój wzrok padł na torbę, którą zostawił chłopak.
Poczułem jak coś boleśnie zaciska mi się w okolicach gardła. Bardzo dobrze wiedziałem, kto ma identyczną torbę. Oczywiście, to mógł być jedynie zwykły zbieg okoliczności, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Poza tym, na torbie były dokładnie takie same naklejki jak na torbie Robina.
Nie zastanawiałem się wcale, kiedy po prostu przeskoczyłem przez barierkę i wskoczyłem za dzieciakiem do wody. Na szczęście odnalezienie go nie było trudne. Wiedziałem, że mam tylko jedną próbę. Woda była naprawdę zimna i gdybym go nie znalazł, musiałbym jak najszybciej płynąc do brzegu, żeby samemu przez głupotę nie stracić życia. Prąd rzeki był na szczęście bardzo słaby, tak słaby, że dopłynięcie do dzieciaka zajęło mi kilka sekund.
Chłopak opadał bezwładnie na dno. Jego przydługie włosy unosiły się delikatnie pod wpływem wody. Był bardzo blady, a okolice ust i oczu zaczęły mu już sinieć. Czułem, że ciało powoli zaczyna mi sztywnieć. Pospiesznie złapałem chłopca w pasie i wyciągnąłem go na powierzchnię, a potem, nie tracąc niepotrzebnie czasu, zacząłem płynąć do brzegu. Z każdą chwilą było mi coraz ciężej i miałem coraz mniej sprawne ciało, ale przecież to nie było aż tak daleko. Fakt, każdy ruch był mozolny i wręcz bolesny, ale udało mi się.
Drżąc i szczękając zębami z zimna, wyciągnąłem ucznia na brzeg. Szybko sprawdziłem czynności życiowe Robina. Nie oddychał. Skostniałymi palcami wydobyłem z kieszeni telefon i ciesząc się, że jakimś cudem wciąż działa, wybrałem numer pogotowia. Gdy tylko udało mi się tam dodzwonić, wyjaśniłem sytuację, a potem odłożyłem telefon i ukląkłem przy dzieciaku.
Przystąpiłem do resuscytacji. Starałem się nie wpadać w panikę, ale bałem się. Nie chciałem, żeby po połowie roku pracy w szkole jakiś uczeń umarł mi na rękach, nawet jeśli niezbyt za nim przepadałem.
- Trzymaj się, dzieciaku! – błagałem go, miarowo uciskając jego klatkę piersiową.
Znaczna część jego twarzy była zakryta przez włosy. Jeszcze nigdy młody Linn nie wydawał mi się taki bezbronny. W oddali zawyły syreny karetki i niemal w tej samej chwili Robin zaczął kaszleć i wypluwać wodę. Ułożyłem go w pozycji bocznej bezpiecznej i pogłaskałem po głowie, przy okazji odgarniając włosy z twarzy.
- Dobry chłopiec.
Czarnowłosy otworzył lekko oczy i spojrzał na mnie niezbyt przytomnie. Był zdezorientowany. Zakaszlał po raz kolejny.
Karetka zatrzymała się w pobliżu i wyskoczyło z niej dwóch sanitariuszy. Uśmiechnąłem się, chociaż trzęsłem się jak osika. Widząc, w jakim jestem stanie, chcieli zabrać również mnie, ale nie zgodziłem się. Musiałem wrócić po samochód i rzeczy Robina. Ponieważ stan zdrowia Robina był w normie, sanitariusze zdecydowali się udzielić mi pomocy. Podwieźli mnie na most i tam oddałem kluczyki jednemu z nich, przy okazji zabierając rzeczy ucznia. Drugi sanitariusz założył chłopcu na twarz maskę tlenową, dzięki której chłopakowi wyraźnie lepiej się oddychało. Przykryli go też kocami. Był osłabiony i trupioblady, ja zresztą też.
- Co się stało? – spytał cicho Robin.
Sanitariusz położył mu rękę na ramieniu, nie pozwalając się podnieść.
- Spokojnie, wszystko w porządku. Wpadłeś do rzeki – powiedział.
- Raczej wskoczył – sprecyzowałem, szczelniej owijając się kocem.
Chłopak nie spojrzał na mnie. Pokręcił tylko głową, zupełnie jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu sobie odpuścił. Powieki ciążyły mu coraz bardziej i bardziej, ale wyglądał, jakby bał się zasnąć.
Odruchowo złapałem go za rękę.
- Zna pan tego chłopca?
Kiwnąłem głową.
- Jestem jego wychowawcą. Wracałem do domu, kiedy go zobaczyłem.
- Rozumiem. W szpitalu, po dokonaniu dokładnych badań, trzeba będzie zadzwonić do jego rodziców. My mamy to zrobić czy może pan chciałby?
- Mogę to zrobić, nie ma problemu.
W szpitalu dostałem suche ubranie i gorącą, niekoniecznie dobrą kawę. Siedziałem w poczekalni i czekałem. Na kolanach trzymałem torbę Robina. Dopiero kiedy wypiłem kawę i lekarz powiadomił mnie, że poza szokiem nic dzieciakowi nie jest, mogłem dzwonić do jego rodziców. Robin miał zostać na noc w szpitalu na obserwacji, w razie gdyby okazało się, że nabawił się zapalenia płuc, co było więcej niż prawdopodobne.
W plecaku znalazłem telefon chłopaka i numer do jego matki. Do starego nie chciałem dzwonić, wolałem ograniczać nasz kontakt najbardziej jak to tylko możliwe.
Wziąłem głęboki oddech, nacisnąłem zieloną słuchawkę i przystawiłem telefon do ucha.
- Halo?
- Dzień dobry, z tej strony Sebastian Boot, wychowawca Robina. Czy rozmawiam z panią Margareth Linn?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Proszę chwileczkę poczekać – powiedziała kobieta po drugiej stronie z wyraźną niepewnością w głosie. Zdziwiło mnie to trochę, ale nie skomentowałem tego.
- Już jestem, proszę pana. Jestem Natalia Einschal. Czy mogę wiedzieć, dlaczego dzwoni pan z telefonu swojego ucznia?
Zmarszczyłem brwi.
- Mam rozumieć, że dodzwoniłem się pod właściwy numer, ale pani Margareth nie może podejść do telefonu?
- Proszę odpowiedzieć na pytanie, to bardzo ważne.
- W porządku. Robin wpadł do rzeki, jest w szpitalu. Nic mu nie jest, ale moim obowiązkiem jest powiadomić rodziców.
- Proszę chwileczkę poczekać.
Sapnąłem ze złością. Co to była za baba i o co jej chodziło?
- Dzień dobry, z tej strony doktor Collins. Nie powinienem tego mówić przez telefon i to osobie niezwiązanej bezpośrednio ze sprawą, ale w tym wypadku nie mam innego wyjścia. Państwo Linn ulegli dzisiaj nieszczęśliwemu wypadkowi w centrum miasta. Doszło do zderzania kilku samochodów osobowych. Państwo Linn trafili do szpitala, niestety nie udało im się udzielić pomocy…
- S- słucham…? – wyjąkałem zaskoczony.
- Pan Xavier Linn zginał na miejscu, a jego małżonka na sali operacyjnej. Miała zbyt rozlegle obrażenia całego ciała, nie udało nam się zatrzymać krwotoku na czas. Kierowca, który spowodował wypadek, zbiegł z miejsca wypadku. Z uwagi na pełnioną przez pana funkcję mam nadzieję, że w stosowny sposób przekaże to pan ich dziecku. Niestety, ale my w tej kwestii nic nie możemy zrobić.
- To jakiś żart, prawda?
- Nie, proszę pana. Zwłoki zostały już zidentyfikowane przez przyjaciela rodziny. Nie mamy żadnych wątpliwości. Przykro mi.
- Dziękuję, będę w kontakcie. Dowidzenia.
Rozłączyłem się i z niedowierzaniem rozejrzałem po poczekalni, zupełnie jakby jego starzy mieli zaraz wyskoczyć i nabijać się, że znowu dałem się nabrać. Jednak mimo swoich wad nawet jego stary nie byłby zdolny do żartowania w taki sposób, poza tym na pewno by się zainteresował wypadkiem swojego syna.
To nie był żart.
Starzy Robina naprawdę nie żyli.


***
Musiałam! Naprawdę.
O ile dobrze pamiętam, ktoś szedł dobrym tropem tego, co się wydarzy w najbliższej przyszłości.
Jeśli chodzi o Bliźniaków, postaram się wstawić odcinek jutro, a Twarzą w twarz powinno się pojawić do końca tygodnia.
Co do tego opowiadania... Macie jakiś pomysł, co mogło mnie zainspirować do napisania go? Podpowiadam, że "natchnęły" mnie do tego fanficki slash i właściwa książka. Ma kilka części, została zekranizowana. Bardzo popularna. Ktoś się domyśla? :)
Pozdrawiam!


13 komentarzy:

  1. Sprawiłaś mi ogromną przyjemność, dodając dzisiaj ten rozdział :)

    Co do Twojej inspiracji to niestety nie mam pojęcia, ale i tak jestem pod wrażeniem pomysłu. *.*
    Tylko, szkoda mi Robina. ;c
    Mam nadzieję, że już niedługo coś się zmieni w jego życiu :)

    Czekam na kolejną część każdego z opowiadań.
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia, co Cię zainspirowało, ale z chęcią zapoznałabym się z tą książką. :)
    Jedyne, co mogę rzec, to: o mój Boże. Biedny Robin, tyle nieszczęść w ciągu jednego dnia... Fajnie by było, gdyby przez zaistniałą sytuację zbliżył się do Sebastiana. Może z nim zamieszka?
    Pozdrawiam serdecznie. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tylko zobaczyłam nowy odcinek, wiedziałam, że wgnieciesz mnie w podłogę. Wiedziałam.
    Przez cały rozdział nie wykrztusiłam nawet słowa, a moje oczy aż zaczęły łzawić. Bo nie mrugałam.
    CZEMU TAK KRÓTKO? ;-;
    Kochamciękochamciękochamciękochacię.

    Tak bardzo cię kocham. To opowiadanie jest tak cudowne, że aż nie potrafię się wysłowić, jak bardzo cię teraz uwielbiam. Już podczas Rodzinnego Domu zaczęłam być twoją psychofanką, ale teraz będę bardziej XDD
    Postawię ci ołtarzyk, dobrze?
    Obsesjo, stałaś się moją obsesją...a przynajmniej twoje opowiadania.


    Teraz mam rozkmina- co dalej?
    Bo w sumie. To on ma jakiś opiekunów?
    W sensie- oprócz rodziców?
    Bo mi się nie wydaje ;-;


    Poza tym, zastanawia mnie jego reakcja. Już chciał się zabijać, a co teraz? Tak bardzo nie wiem, co wymyślisz ;____;
    Bo w sumie, to Sebastian, jako wychowawca, nie bardzo może przejąc nad nim opieki...prawda? ;-;

    Nie wiem, boję się, czekam, a moja wątroba, mimo, iż skacze z radości na kolejne rozdziały moich ukochanych opowiadań, to ściska się ze strachu, co dalej wymyślisz *o*

    Kocham cię ♥♥

    Czekam na kolejny rozdział *o*

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki trochę smutny rozdział, ale i tak wspaniały :D
    Co do tego co Cie zainspirowało to nie wiem czemu ale do głowy przychodzi mi tylko Harry Potter :D Dokładnie to para Harry i Snape :D Nie mam pojęcia czy mam racje, ale to mi jakoś tak pasuje :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. ja tu widzę Odkryć siebie ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam już Twojego bloga od dłuższego czasu i po prostu uwielbiam wszystko co piszesz. Na każdy nowy odcinek czekam, z wypiekami na twarzy, a widząc dzisiejszy byłam uradowana. Gdy już zaczęłam go czytać, w głowie miałam tylko myśl żeby był długi i to bardzo! Ale urwałaś jak zwykle w najlepszym momencie, przez co będę się dniami i nocami głowić co będzie dalej! Umiesz po prostu budować napięcie jak nikt. Chcę więcej!
    Jestem bardzo ciekawa co było Twoim natchnieniem do tego opowiadania i oczywiście czekam na dalsze części.
    Weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ktoś to już chyba nadmienił, ale obstawiam Pottera. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja tu siedzę i zaczęłam klaskać "jak down" (komentarz mojego bro), bo zobaczyłam nowy odcinek.

    Szczerze? Cieszę się, że jego ojciec umarł, bo )nie ukrywajmy) był fiutem. Ogólnie to nie mogę się doczekać dalszego ciągu, awwww *.*
    Rebastian...?
    Potter działa na wyobraźnię, sieć jest pełna Drarry...Może...



    mam jeszcze pytanie: wstawisz "Czarnego" i "Rodzinny Dom" jako e-booki? (Please, powiedz że TAK!)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja także od razu pomyślałam o Harrym. :P
    Chyba nie trzeba mówić dużo. Świetne jak zawsze. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Biedny Robin :( Już się bałam, że uda mu się samobójstwo. Nie spodziewałam się, że nauczyciel za nim skoczy. Jeszcze wypadek rodziców :( Co teraz? Zamieszka sam czy może z Sebastianem? A może z Phillem?
    Dawaj następny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy nowy odcinek? :) To opowiadanie jest genialne! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. To opowiadanie jest genialne! Biedny Robin... Najpierw porażka sercowa z Philem, potem problemy w szkole przez Sebastiana, próba samobójcza, a teraz jeszcze dzieciak się dowie, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Współczuję mu. Ciekawi mnie co dalej z nim będzie. Bo po prawdzie może mieszkać już sam, jest w końcu pełnoletni, ale musiałby rzucić szkołę i znaleźć pracę. Może Sebastian go przygarnie *uśmiecha się szeroko*
    Pisz szybko następny odcinek, bo ciekawość zje nas wszystkich.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)