wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 9


Lucas
Andy uważnie obserwował każdy mój ruch, co okropnie mnie bawiło. Kiedy wypił sok, nalałem mu tam wina prawie do pełna.
-To wino? Ja nie piję- rzucił.
-Musisz to wypić- odparłem, wpychając mu szklankę do ręki.
-Dlaczego?- spytał niepewnie.
-Hm... Ujmę to tak. Zachowujesz się, jakby ktoś wsadził ci w dupę kij od szczotki.- Zarumienił się i spuścił głowę. Podszedłem do niego bliżej i złapałem za pośladek, przyciągając do siebie.- Jesteś spięty, musisz się trochę rozluźnić. A wino ci w tym pomoże. No, dalej. Od tego się nie umiera.
Brunet wciąż patrzył na szklankę z wielką niepewnością, ale po chwili wziął małego łyka. Zakrztusił się i skrzywił.
-Dolej sobie soku, jeśli ci nie smakuje. Rany! Gdzieś ty się uchował? Nigdy nie piłeś wina?- spytałem autentycznie zdumiony.
Andy jedynie westchnął, wykonując moje polecenie, a potem oparł się o moje biurko i pociągnął solidnego łyka. Znowu się zakrztusił, ale dzielnie pił dalej.
Chciało mi się z niego śmiać.
-Gorąco mi- mruknął, zaczynając wachlować się ręką.
-Zaraz będzie ci jeszcze goręcej- odpowiedziałem, biorąc łyka ze swojej szklanki.
Zapadła cisza. Staliśmy obok siebie, opierając się o biurko i piliśmy. Ja tylko trochę, bo byłem odprężony jak nigdy wcześniej, a on brał solidne łyki. Chyba wziął sobie moje słowa do serca.
Odstawiłem swoją szklankę i nachyliłem się do niego, obejmując w pasie.
-Pij dalej- powiedziałem, widząc, że przestał. Zostało mu już mało wina. Wsunąłem rękę pod jego koszulkę i delikatnie gładziłem jego bok. Zadrżał lekko.
-M-mogę jeszcze trochę?- zapytał.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. W jego oczach widziałem obawę, co było ciekawe. To ja powinienem się bać, w końcu nigdy nie sądziłem, że spodoba mi się jakiś chłopak, a teraz nagle mam jednego w swoim pokoju i za chwilę mam uprawiać z nim seks. Czego on może się bać, skoro wcześniej już wiedział, kim jest?
Nie skomentowałem tego. Dolałem mi wina i oparłem się o biurko tak, jak wcześniej. Objąłem go jedną ręką w pasie, a druga z powrotem zawędrowała pod jego koszulkę. Miał bardzo gładką i delikatną skórę. I tak śmiesznie jasną.
Gdy skończył, westchnął głęboko. Odstawił szklankę na biurko i przymknął lekko oczy. Stanąłem przed nim w lekkim rozkroku i przysunąłem się bliżej. Posadziłem go na swoim biurku stając pomiędzy jego rozsuniętymi nogami i uśmiechnąłem się, widząc, że spodobało mu się to. Zaczął machać nogami w powietrzu i zaplótł mi ręce na karku. Jedna wplotła się w moje włosy i głaskała mnie delikatnie. Patrzyłem mu w oczy, zasnute teraz lekką mgiełką. Oblizał wargi, nieświadomie prowokując mnie.
Pochyliłem się do przodu, przymykając oczy i musnąłem lekko jego wargi. Westchnął cicho. Ponownie dotknąłem jego ust, a on jak na komendę rozchylił je zapraszająco. Zsunął się odrobinę z biurka, ciasno przylegając do mnie. Automatycznie zaplotłem sobie jego nogi na biodrach i wsunąłem język w jego usta. Jęknął cicho, odwzajemniając pieszczotę. Robił to trochę nieporadnie, ale i tak aż płonąłem. Moje ręce zawędrowały pod jego koszulkę i głaskały go. Zadrżał lekko pogłębiając pocałunek. Nasze języki tańczyły ze sobą.
Chwyciłem go w pasie i ściągnąłem z biurka. Wczepił się we mnie, kiedy niosłem go w stronę łóżka.
-Widzisz? Od razu lepiej- mruknąłem do niego. Idąc po schodkach potknąłem się na ostatnim i z rozpędu wpadliśmy na łóżko. Andy zachichotał cicho.
-Chyba jednak nie- odparł, podpierając się na łokciach.
Położyłem się obok niego, ponownie łącząc nasze usta w pocałunku i wsuwając mu rękę pod koszulkę. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będę całował tego pedała? Na pewno nie ja, zwłaszcza w dniu, w którym zobaczyłem go po raz pierwszy.
Sprawnie rozpiąłem mu rozporek i ciągnąc za kieszenie, próbowałem zsunąć mu spodnie z tyłka. Uniósł biodra, pomagając mi w tej czynności. Miał zamknięte oczy i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Pomrukiwał cicho jak kociak.
Gdy pozbyłem się zbędnej części garderoby, zabrałem się za bluzkę i koszulkę. Po chwili Andy leżał przede mną w samych slipkach i skarpetkach. Przycisnąłem go do łóżka swoim ciałem i otarłem się o niego, pozwalając mu wyczuć, jak bardzo jestem podniecony. Jego oczy otworzyły się szeroko, a twarz pokryła czerwienią.
-Zdejmij to...- powiedział cicho, ciągnąc za moją bluzę.
Posłusznie usiadłem na nim okrakiem i zabrałem się za zdejmowanie górnej części garderoby. Andy w tym czasie, sapiąc z wysiłku, męczył się z paskiem od moich spodni. Uśmiechnął się, gdy wreszcie udało mu się go odpiąć. Gdy ściągałem koszulkę, on już rozpiął mi rozporek i chaotycznymi ruchami próbował zsunąć mi spodnie z tyłka.
-Spokojnie- mruknąłem z krzywym uśmieszkiem. Skoro już miałem uprawiać seks z facetem, chciałem poznać wszystkie jego aspekty.
Nachyliłem się nad nim i ponownie złączyłem nasze usta. Czując, że powoli robi mi się mokro w majtkach, pozwoliłem mu wreszcie zsunąć z siebie spodnie. Łapałem właśnie za gumkę od jego majtek, kiedy usłyszałem głośne pukanie do drzwi.
-Lucas?!
O kurwa!
Stary!
Co on tutaj robi..?!
Momentalnie znieruchomiałem, Andy też. Spojrzał z przerażeniem na drzwi i przełknął głośno ślinę.
-Bądź cicho...- szepnąłem do niego, a potem krzyknąłem.- Co?!
-Zejdź na dół, chcę z tobą pogadać.
-Teraz?!- jęknąłem.
-Tak, teraz. Czekam w kuchni.
Pospieszne kroki dały mi do zrozumienia, że stary sobie poszedł. Z jękiem przeturlałem się po brunecie i uwaliłem się obok niego na łóżku. Przekręciłem głowę patrząc mu prosto w oczy.
-Cholera, muszę iść. Poczekaj chwilę, dobra?
Kiwnął głową.
Zwlekłem się z łóżka i ubrałem pospiesznie. Zanim zszedłem na dół, upewniłem się, że nie widać namiotu w moich gaciach.



Andy
Leżałem na wielkim łóżku, a zimna pościel przyjemnie chłodziła moją rozgrzaną skórę. To, co wydarzyło się przed chwilą przyprawiało mnie o zawrót głowy, szybsze bicie serca i podniecenie.
To było wspaniałe! Cudowne! Jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że to może tak wyglądać. A w dodatku Lucas... Taki przystojniak. Ah...
Czułem lekki zawrót głowy, ale nie przeszkadzało mi to. Moje podniecenie opadło, ale czekałem, aż blondyn tutaj przyjdzie i dokończymy to, co zaczęliśmy.
Minęło dziesięć minut...
Piętnaście...
Po połowie godziny zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Zatkałem sobie usta dłońmi, czując, jak coś podchodzi mi do gardła. Zerwałem się z łóżka i pędem pobiegłem do łazienki. Rzuciłem się na kolana przed muszlą klozetową i zwymiotowałem... samym winem.
Czułem ciarki biegnące po moich plecach, oblał mnie zimny pot. Oddychałem ciężko, zrobiło mi się słabo. Oparłem się jedną ręką o kafelki i próbowałem wyrównać oddech. Klęczałem nad toaletą, nie będąc pewnym, czy to już koniec, w każdym bądź razie wciąż czułem się źle.
Po chwili znowu zwymiotowałem i miałem ochotę wyć. Mój brzuch momentalnie zaczął mi pękać z bólu, więc objąłem go rękami.
-Andy?
Chciałem odpowiedzieć, ale znowu chwyciły mnie torsje. Po chwili do łazienki wszedł Lucas i jęknął.
-O, matko! Tylko nie to! Nie zrzygałeś się nigdzie po drodze, prawda?!- warknął do mnie.
Pokręciłem przecząco głową.
-Szlag by to!- mruknął, wyciągając coś z jednej z szafek. Po chwili podszedł do mnie i przyłożył mi do czoła mokry ręcznik.- Wiesz z którego roku było to wino?! Gdybym wiedział, że zwyczajnie je wyrzygasz, przyniósłbym ci zwykłą nalewkę za piątaka!
Zapadła chwilowa cisza.
-Masz, trzymaj to. Jak skończysz to przyjdź...
Wyszedł.
Wyszedł! Jak on w ogóle...
Znowu zwymiotowałem.
Po pewnym czasie już mnie puściło. Nie miałem czym wymiotować i nawet poczułem się odrobinę lepiej. Wstałem i na chwiejących się nogach podszedłem do zlewu, gdzie przez następnych pięć minut płukałem usta.
Wyszedłem z łazienki i rozejrzałem się niepewnie. Lucas siedział przy kompie, szukając czegoś.
-Co robisz?- spytałem.
-Ubieraj się- mruknął tylko.
Posłusznie wykonałem jego polecenie, a potem stanąłem obok niego.
-Idziemy do kina?- zapytałem.
-Nie. Ja idę. Ty wracasz do domu.
Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Tak po prostu mnie spławia? Tak po prostu...? 
-Nie będę się całował z obrzygańcem- dodał, rezerwując dwa bilety na jakiś film.
Zrobiło mi się przykro. Odwróciłem się do niego plecami, nakazując sobie głęboko oddychać, żeby przypadkiem się przy nim nie rozpłakać. Złapałem się za brzuch i jęknąłem cicho. Nadal mnie bolał. 
Zapiąłem bluzę i zarzuciłem sobie torbę na ramię. Bez słowa chwyciłem za klamkę i wyszedłem na korytarz.
-Hej, gdzie ty idziesz?- zapytał, idąc za mną.
-Do domu- odparłem, patrząc się na niego jak na idiotę.
-Odwiozę cię- mruknął.
Wzruszyłem ramionami. Najchętniej powiedziałbym mu, żeby się odpierdolił, ale nie było mi w smak wracać do domu na piechotę. 
Do momentu, aż zatrzymał się przed moim domem, żaden z nas nie odezwał się nawet słowem. Gdy już byliśmy na miejscu, chciałem po prostu wyjść, bo czułem, że już długo nie uda mi się powstrzymywać płaczu. Coś musiało go zaalarmować, bo złapał mnie za ramię zanim udało mi się uciec z samochodu.
-Andy? Beczysz?- zapytał.
-Nie- mruknąłem, czując, jak moje oczy wypełniają się łzami.
-Spójrz mi w oczy... Patrz, do cholery!- Wykonałem jego polecenie.- O co chodzi?
-O nic...- odpowiedziałem łamiącym się głosem.- To tylko... brzuch. Boli. Mocno.
Zmyślanie na poczekaniu nigdy nie wychodziło mi nadzwyczaj dobrze, ale tym razem chyba brzmiałem przekonująco.
-Może zawieść cię do szpitala?
-Nie, nie trzeba. Jesteś umówiony. Nic mi nie będzie.
-Andy...
-Do zobaczenia.
W ekspresowym tempie ewakuowałem się z samochodu i szybkim krokiem poszedłem do siebie.
W pokoju położyłem się na łóżku i skuliłem się przeklinając swoje życie.


Lucas
Coś w zachowaniu Andiego mi nie pasowało, nie miałem tylko pojęcia co. W każdym bądź razie odechciało mi się iść do kina, więc dałem sobie spokój. Pojechałem do domu i skrzywiłem się widząc, że ojciec siedzi na kanapie w salonie i rozmawia z jakimś facetem, który wraz ze swoimi dwoma córkami i synem mieli zostać u nas przez kilka dni. Po prostu świetnie! Żeby to jeszcze były jakieś laski, ale nie! To były dwie siedmioletnie dziewczynki z ohydnymi, różowymi kokardkami na głowie i pięcioletni bachor z ADHD.
-Lucas! To jest właśnie ten kolega, o którym ci mówiłem!- wykrzyknął mój ojciec. Nie mając wyjścia, zawróciłem ze schodów i podszedłem do gości.- To jego dzieci. Bliźniaczki Tina i Tania, a to syn, Adam. Musimy teraz porozmawiać o interesach. Zabierz dzieci do siebie i zajmij się nimi.
-Chyba kpisz!- mruknąłem zły.
-Lucas.
W jednej chwili pożałowałem, że zrezygnowałem z kina. Nie mając wyjścia, zawołałem te trzy bachory i zabrałem je do swojego pokoju.
-Macie tu siedzieć i się nie ruszać!- warknąłem, patrząc ostrzegawczo na dzieci.
-Ale my chcemy się bawić!- krzyknął Adam.- Bawić, bawić, bawić!- krzyczał, skacząc na moim łóżku.
-Zamknij mordę, wstrętny bachorze!
Mały rozbeczał się i zeskoczył z łóżka.
-Powiem wszystko tacie! Wszystko mu powiem!- beczał, biegnąc korytarzem w stronę salonu.
Szybko dogoniłem małego i siłą zaciągnąłem go z powrotem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz. Na widok bliźniaczek bawiących się moim telefonem włosy zjeżyły mi się na głowie.
-Tania, oddawaj to!- warknąłem, wyrywając małej komórkę.
-Jestem Tina, baranie!- syknąłem dziewczynka, nadymając śmiesznie policzki. 
-Ty mała...!- aż poczerwieniałem ze złości.
Usłyszałem huk i odwróciłem się szybko. Kiedy zobaczyłem, że moja lampka właśnie dokonała żywota, miałem ochotę pozabijać te bachory. 
Następna godzina była najgorsza w moim życiu. Te małe suki ciągle się zamieniały imionami, a ten pedał dotykał wszystkich moich osobistych rzeczy. Kiedy bliźniaczki zaczęły skakać po łóżku, mając na głowach moje bokserki, a na rękach srebrne bransoletki, a Adam w stoliku nocnym znalazł opakowanie kondomów i chciał je przymierzyć, moja cierpliwość się skończyła. 
Znalazłem stare słuchawki od kompa i oderwałem od nich kabel. Włączyłem głośno muzykę, żeby nie było słychać krzyków tych bachorów.
Na pierwszy ogień poszła jedna z bliźniaczek. Złapałem tego małego kurwiszona i posadziłem na krześle, który stał przy szklanym stoliku i szybko ją do niego przywiązałem, porządnie krępując ręce. Kiedy mała zaczęła się wydzierać, zatkałem jej usta ręką, ale ugryzła mnie. Wściekły wyciągnąłem z biurka taśmę i zakleiłem jej mordę, żeby nie mogła się wydzierać. To samo zrobiłem z dwoma pozostałymi bachorami. Najgorzej mi poszło z Adamem, bo mocno się wyrywał i na koniec jeszcze się rozpłakał, ale nie dałem się zmiękczyć. Przywiązałem wszystkie trzy bachory do krzeseł i ustawiłem je tak, żeby nie mogły się uwolnić i żeby nie było szans, żeby stała im się krzywda.
Nigdy jeszcze nie miałem takiego dobrego humoru, widząc trzy zapłakane ryje zaklejone taśmą. 
-I co teraz?- spytałem, próbując przekrzyczeć muzykę.
Wiedziałem, że nie mogę ich tak wiecznie trzymać, lecz muszę załatwić sobie pomoc. Zamknąłem się w łazience i zadzwoniłem do Tomosa.
-Hej, możesz do mnie przyjść?- spytałem.
-Nie ma szans- mruknął wyraźnie zły.- Stary wydaje jakieś przyjęcie, muszę zostać w domu i mieć oko na tego małego bachora. W dodatku mam robić za kelnera.
-Eh. Szkoda. No, to na razie!
-Cześć.
Zrezygnowany już miałem schować komórkę do kieszeni, ale przypomniałem sobie o Andym. Szybko do niego zadzwoniłem.
-Halo?
-Cześć, Andy. Jak się czujesz?
-Dobrze.
Jego głos był niepewny.
-Masz teraz czas? Ja... potrzebuję pomocy.
-Co się stało?
-Możesz do mnie teraz przyjechać?
-Mhm...
-Zaraz u ciebie będę.
-Ok.
Nie mogłem wyjść normalnie, bo stary by mnie zobaczył, więc wyskoczyłem przez okno. Nie było na tyle wysoko, żeby zrobić sobie krzywdę. Szybko odpaliłem samochód i pojechałem pod dom Andiego. Zatrąbiłem, a po chwili wyszedł z domu. Miał dziwną minę.
-Hej- rzucił, wsiadając do środka.- Co się stało?
-Zaraz zobaczysz- powiedziałem grobowym głosem i szybko zawiozłem go do siebie. Miałem szczęście, bo ojciec chyba oprowadzał gościa po domu. Szybko pobiegłem na górę, ciągnąc za sobą Trampa.



Andy
Telefon Lucasa był dla mnie szokiem, a już zwłaszcza jego pytanie o moje samopoczucie. Wiedziałem, że coś musiało się stać i nie myliłem się. Jego pośpiech bardzo mnie ciekawił.
Kiedy wszedłem do jego pokoju, wszystko stało się dla mnie jasne. Na widok trójki dzieci przywiązanych do krzeseł i zakneblowanych, z przerażenia zatkałem sobie usta dłońmi. Lucas w tym czasie wyłączył muzykę, która leciała z komputera.
-Czyś ty oszalał?!- spytałem zszokowany.
Szybko podszedłem do dzieci. Wszystkie płakały i wyglądały na przestraszone. 
-Nie odwiązuj ich! To małe bestie!- krzyknął.
-To tylko dzieci!- warknąłem. Fakt, że widok majtek Lucasa na głowach dziewczynek i paczka kondomów, które mały ściskał w ręce, mogły dać wiele do myślenia, ale to nadal były tylko dzieci.
-Nie płaczcie już. Cii...- uspokajałem je.
Najpierw odwiązałem jedną dziewczynkę. Kiedy delikatnie zerwałem jej z ust taśmę, nie powiedziała ani słowa, tylko wybuchła głośnym płaczem i rzuciła się na łóżko. Tak samo zrobiła druga dziewczynka. Przytuliły się do siebie i tak płakały cicho.
-Teraz są takie grzeczne, co?!- warknął Brey, splatając ręce na piersi. Wyglądał jak obrażone dziecko.
Westchnąłem ciężko, biorąc się za odwiązywanie chłopca. Był najmniejszy. Twarz miał napuchniętą od płaczu, a zielone oczy były szkliste. Gdy go odwiązałem, rzucił się na mnie, wtulając głowę w moją szyję.
-No, już... Cichutko. Nie płacz, kochanie- mówiłem do niego uspokajająco, głaszcząc go po plecach. Usiadłem na krześle i przytuliłem płaczącego chłopca.
-Jesteś nienormalny! Jak można tak traktować dzieci?!- spytałem z jawnym oburzeniem.
-One pierwsze zaczęły!- burknął.
-Jasne, a ty musiałeś skończyć.
-Zdemolowały mi cały pokój!
-I tak tutaj nie sprzątasz, co za różnica. W ogóle skąd ten mały ma kondomy?!
-Co to kondom?- spytał cichutko chłopiec. 
Lucas parsknął śmiechem, ale widząc mój morderczy wzrok przestał. Wzruszył jedynie ramionami. Zapadła cisza.
Wstałem w krzesła i podszedłem do łóżka. Chłopiec wciąż się do mnie przytulał.
-Dobra, dzieciaki. Koniec tego marudzenia. Co powiecie na plac zabaw?
-Naprawdę? Zabierzesz nas tam? Zabierzesz?- dopytywała się jedna z dziewczynek.
Uśmiechnąłem się lekko.
-Jasne. Na co macie ochotę? Wolicie huśtawki, piaskownicę?
-Piłka! Chcemy pograć w piłkę!- powiedziała dziewczynka entuzjastycznie.
-Naprawdę?- zdziwił się Lucas.
-W piłę nożną? Umiecie grać?
Cała trójka energicznie pokiwała głowami.
-Ok. Więc pogramy w piłkę.
-Ale on z nami nie jedzie, prawda?- spytał cicho chłopiec, patrząc ze strachem na Lucasa.
-On będzie naszym kierowcą. Szoferem. No, i to jego piłka, więc jeśli chce grać, to musimy się zgodzić.
Dzieci choć niechętnie, pokiwały na znak zgody.
-Dobra, dzieciaki. To teraz do łazienki, umyć dokładnie rączki i buzię, a potem jedziemy pograć!
Dzieci krzyknęły uradowane i szybko pobiegły do łazienki.
-Jak ty żeś to zrobił?!- zapytał Lucas.- Nie idę na żaden plac zabaw!
-Idziesz albo pomogę tym dzieciakom ciebie przywiązać do krzesła. Mały z pewnością będzie miał frajdę przymierzając kondom do twojego penisa.

6 komentarzy:

  1. No tym rozdziałem mnie powaliłaś na kolana, haha! Ale to było super, normalnie aż się popłakałam ze śmiechu, wyobrażając sobie Toma męczącego z małymi dziewojami i chłopaczkiem, ach, fantastico~ A jaki poprawiacz humoru, thanks!
    A w ogóle to z Andy'ego świetna mama by była, haha, Luc musi jeszcze dorosnąć do roli ojca, haha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Andy taki kurde opiekuńczy.. Nie martw się Lucas.. Ja też nie mam podejścia do dzieci. Małe toto, wredne i ciągle się ślini.. Dzieci są fajne dopóki są malutkie, nie mówią i nie drą ryjów na całe mieszkanie.. Potem to już małe diabły..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Umarłam tutaj ze śmiechu! Tyle mam do powiedzenia. AH i jeszcze, że Lucas byłby beznadziejnym ojcem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleee...jakbym miała się z kimś utorzsamiać jeśli chodzi o podejście do dzieci toooo LUCAS by to był ;D jestem cudna w tych sprawach xd

      Usuń
    2. Wiesz moja droga. Musiałam przeczytać ten rozdział jeszcze raz. A dokładniej scenę wiązania kablem dzieci. Nie wiem skąd masz takie cudowne pomysły, ale są bardzo zbliżone do moich....czasem. Ahh cudowne to, cudowne. Znowu umarlam ze śmiechu

      Usuń
  4. Umarłam tutaj ze śmiechu! Tyle mam do powiedzenia. AH i jeszcze, że Lucas byłby beznadziejnym ojcem :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)