Kolejne dni minęły zaskakując spokojnie. Jacob
wreszcie przestał celowo doprowadzić do kłótni za każdym razem, gdy Dante się
odezwał. Dzięki temu spędzanie czasu z
Jacobem przestało być tak uciążliwe, jak do tej pory. Udało im się nawet
zamienić kilka neutralnych zdań nie kończących się sprzeczką ani wyzwiskami.
Dante chciał uważać to za ogromny
sukces, ale z jakiegoś powodu czuł tylko niepokój. Miał wrażenie, że to tylko
cisza przed burzą stulecia. Pojawił się też pewien zasadniczy problem.
Żaden z nich nie był pewny, co
dalej. Brunet początkowo obawiał się, że Jacob chwyci za nóż i będzie próbował
się zabić, tak jak chciała jego wataha. Gdy jednak czas mijał, a Jacob nie
wydawał się zainteresowany popełnieniem samobójstwa, Dante uznał, że się
pomylił i nie pilnował wilkołaka tak gorliwie jak wcześniej. Ich największą
nadzieją było znalezienie watahy, która mogła coś wiedzieć na temat więzi.
Problem polegał na tym, że wataha Jacoba była w przyjaznych stosunkach z
wieloma innymi. Jacob nie był pewny, z którymi dokładnie, przez co zwrócenie
się do jakiejś w ciemno mogło być śmiertelnie niebezpieczne. Jacob stał się
wrogiem publicznym numer jeden, więc każdy potencjalny sojusznik watahy mógł go
zaatakować. Dante sam nie mógł tak po prostu zaczepić jakiegoś wilkołaka i
poprosić o pomoc. Najpierw by go wyśmiano, a potem rozerwano na strzępy. Jacob
mógł sobie mówić, co chciał, ale wilki wcale nie były takie święte, jak chciały
być postrzegane. Głównie przez to minęło kilka dni, zanim podjęli decyzję, co
powinni zrobić. Po niemal tygodniu od ataku, Dante i Jacob spakowali się i
ruszyli w dalszą drogę.
Jacob nawet przestał protestować,
gdy Dante chciał się najeść. Nadal nie pozwalał gryźć się w szyję, ale bez
problemów pozwalał Dante z siebie pić i to tyle, ile wampir tylko chciał. Co
stało się alarmujące, to fakt, że napady Jacoba najwyraźniej zgrały się z
głodem Dante, bo za każdym razem, gdy Dante czuł drapanie w gardle, Jacob
skarżył się na uderzenia gorąca, a jego przyrodzenie stawało się twarde jak
skała. Jacob nie pozwalał się dotykać podczas picia krwi. Chociaż zapierał się
rękami i nogami, Dante wiedział, że Jacob się bał kontroli, jaką dałby mu,
pozwalając w takiej chwili na pieszczoty. Dla wampira było to niezwykle
ironiczne, zwłaszcza że Jacob jeszcze nie tak dawno był gotowy się zabić bez
zadania choćby jednego pytania, a myśl, że Dante mógł go niecnie wykorzystać
sprawiała, że od razu podkulał ogon.
- Wszystko? – spytał Dante,
zatrzaskując bagażnik i obracając klucze od samochodu na palcu.
- Wszystko – potwierdził Jacob,
wrzucając na tylne siedzenie swój plecak.
Host był w pracy, więc nie mieli
okazji się pożegnać, ale Dante nawet wolał się rozstać w ten sposób. Część
rzeczy w pokoju uległa zniszczeniu po ataku wilkołaków i chociaż Jacob i Dante
naprawili, co mogli, i wysprzątali pokój na błysk, niektóre przedmioty
przepadły bezpowrotnie.
Jechali jakieś dwie godziny, nie
zamieniając ze sobą ani słowa, kiedy Dante w końcu poruszył kwestię, która
nurtowała go tygodnia.
- Tak właściwie, jak to możliwe,
że przeżyłeś spotkanie z bratem? – spytał. Nie dawało mu to spokoju od samego
początku. Nie chciało mu się wierzyć, że istniał ktoś, kto mógł do tego stopnia
spartolić robotę, by nie wykończyć osoby dobrowolnie idącej na rzeź. – Nawet
jeśli Damon i Theo ci pomogli, wilkołaki mogły przecież cię zabić w imię
wyższego dobra.
- Nie rozumiem pytania.
- Jak to możliwe, że cię nie
zabili po tym, jak udało im się ciebie odseparować i zabrać w miejsce bez
świadków?
- Chcieli, żebym sam się zabił, a
potem wtrącił się Damon, przecież wiesz.
Dante westchnął cicho.
- Nie łatwiej byłoby cię po
prostu zabić?
- Bratobójstwo przynosi pecha.
Wampir zamrugał. Chyba coś źle
zrozumiał.
- Pecha? – dopytał ostrożnie.
- No tak. – Jacob nawet na niego
nie spojrzał, patrząc za okno. Cała ta podróż strasznie go nudziła. – Według
tradycji i wierzeń wilkołaków, brat zabijający brata nie może być dobrym
przywódcą. Gdyby Finn tak po prostu mnie zabił, nieważne w jakich
okolicznościach, zemściłoby się to na nim w przyszłości.
Dante przez chwilę tylko patrzył
przed siebie, próbując pojąć to, czego właśnie się dowiedział.
- Więc, podsumowując, twój brat
nie wykorzystał być może jedynej szansy na położenie kresu całej tej historii,
bo w przyszłości mógłby mieć przez to pecha? – spytał z niedowierzaniem.
- Zgadza się. – Jacob wzruszył
ramionami.
Dante aż zabrakło słów.
- Ty… Wy…
To… To nie miało najmniejszego
sensu! Najmniejszego!
Ale w sumie nie powinien się
dziwić. To były cholerne wilkołaki. Dante już miał okazję się przekonać, że te
istoty mają swój świat i swoje kredki. Według niego idioctwem ze strony Jacoba
było podążenie za członkami watahy, którzy wyraźnie mieli wrogie zamiary, ale
to… to już był zupełnie inny poziom głupoty.
Nic dziwnego, że wilkołaki i
wampiry się nie dogadywały. Gdyby to Dante znalazł się na miejscu Jacoba, a
Borys na miejscu Finna, jego brat nie zawahałby się ani sekundy. Wykorzystałby
pierwszą nadarzają się okazję, by pozbawić go życie. Nie wspominając już o tym,
że Dante nigdy w życiu by z nim nie poszedł, jak zrobił to Jacob, choćby
obiecywano mu złote góry i hektolitry jego ulubionej krwi.
Ciągle nie mógł zrozumieć,
dlaczego wilkołaki tak nisko ceniły własne życie. Wydawało mu się to niezwykle
głupie. I tak żyły krótko, po co jeszcze skracać ten czas?
- Zdajesz sobie sprawę, że to
niezwykle egoistyczne z jego strony? – spytał Dante. Widział tyle dziur w
rozumowaniu wilkołaka, że to aż przestawało być śmieszne. – Jeśli rzeczywiście
zależałoby mu tylko na dobru watahy, nie wahałby się ani chwili. Zabiłby cię i
poniósł konsekwencje, nawet jeśli oznaczałoby to dla niego „pecha” – Dante
parsknął kpiąco – w przyszłości.
- To nie do końca tak – kłócił
się Jacob. – Finn przejąłby moc po ojcu, a to oznacza, że zabicie mnie teraz
mogłoby w przyszłości zagrozić naszemu stadu. Jeśli sam odebrałbym sobie życie,
nikt nie miałby krwi na rękach i problem by się rozwiązał. Proste i logiczne.
Wcale nie, miał ochotę kłócić się
Dante. Nic z tego nie było ani proste, ani logiczne. Poza tym wątpił, by brat
Jacoba był na tyle ogarnięty, by planować tyle kroków naprzód.
- A twój ojciec? Nie bał się, że
zabijając cię ściągnie na waszą watahę „pecha”?
- Już ci mówiłem, to ja go
zaatakowałem. Możliwe, że w ogóle nie chciał mnie zabić, przynajmniej nie od
razu. Dlatego chciałem z nim porozmawiać.
- Ale twierdził, że musisz
zginąć.
- Ludzie mówią dużo rzeczy. To
nie oznacza, że by to zrobił.
- Mhm, mógł ci po prostu kazać
się zabić. Pewnie zrobiłby z tego cały rytuał i zaznaczył, jak wielką
wykazujesz się odwagą, poświęcając się dla ich dobra. Co za cudowne rozwiązanie
ich wszystkich problemów.
- Czuję sarkazm. Nie gadam z tobą
więcej.
Jacob obruszył się i obrócił
bardziej do okna, kończąc tym samym rozmowę. Dante westchnął cicho.
Robiło się coraz ciekawiej. A
miało być jeszcze lepiej.
Nadchodziła pełnia księżyca. O
ile Dante nie sądził, by Jacob w tym wieku miał jeszcze problem z
kontrolowaniem się w postaci wilka, o tyle jakoś niespecjalnie cieszył się z
powodu pełni.
Gdy już zaczął o tym myśleć, zdał
sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie widział Jacoba w wilczej formie. Nie
przebywał często w towarzystwie wilkołaków, to oczywiste, ale wszyscy
wiedzieli, że te istoty lubiły obie formy i chętnie wybierały się na
przechadzki i polowania w tej bardziej dzikiej formie. Jacob był niezwykle
energicznym nastolatkiem, więc tym bardziej powinno go ciągnąć do przemiany.
Zwłaszcza że tyle czasu spędził w zamknięciu. Tymczasem Dante nie widział go
jeszcze przemienionego.
Wieczorem zatrzymali się w
przydrożnym motelu. Dante powoli zaczynał odczuwać w kościach długie siedzenie
za kierownicą. Mimo tego, że był osobą lubiącą się wylegiwać z książką w cieple
kominka i brak ruchu nie był mu obcy, nawet on zaczynał czuć się niespokojny i
miał ochotę trochę rozruszać kości. Nawet nie chciał myśleć, jak takie
siedzenie wpływało na hiperaktywnego Jake’a.
Dante kilka razy zauważył
podejrzliwy wzrok recepcjonistki, prześlizgujący się z niego na ziewającego i
zmęczonego Jacoba i z powrotem. Miał ochotę spytać ją, o co jej chodzi, ale
ostatecznie się na to nie zdecydował, nie chcąc przykuwać jeszcze większej
uwagi.
Gdy szli już w stronę swojego
pokoju, podzielił się swoim spostrzeżeniem z wilkołakiem.
Jacob ziewnął szeroko.
- A czego się spodziewałeś?
Wziąłeś pokój z jednym łóżkiem dla naszej dwójki. Nic dziwnego, że wzięła cię
za zboczeńca. Pewnie pomyślała, że chcesz mnie przelecieć i zastanawia się, czy
mam osiemnaście lat – skomentował chłopak.
- Nie wyglądasz aż tak młodo –
mruknął Dante, trochę obruszony myślą, że ktoś mógłby wziąć go za pedofila.
- Dla takich dewotek każdy
młodzieniec wygląda jak przynęta na pedofila. Ja bym się tam zbytnio nie
przejmował.
- Jasne, że nie, bo to nie ciebie
wzięła za… zboczeńca. – Dante skrzywił się. O ile zabijanie uważał za część
swojej natury, o tyle gwałt go nigdy nie pociągał, a już zwłaszcza na osobach
niepełnoletnich.
Jacob otworzył drzwi do ich
pokoju i wszedł do pokoju, Dante depcząc mu po piętach. Wilkołak rzucił swój
plecak na podłogę niedaleko drzwi i dosłownie padł na łóżko.
- Zamierzasz tak spać? – spytał
wampir. Po całej podróży nie wyobrażał sobie nie wziąć choć krótkiego
prysznica, by się odświeżyć.
Jacob mruknął coś tylko
niezobowiązująco w poduszkę, czubkami palców zsuwając z nóg buty. Dante
westchnął i zostawił go w spokoju, a sam poszedł wziąć szybki prysznic. Ciągle
jeszcze nie dowierzał wilkołakowi, więc trzymał w pogotowiu spodnie i buty, ale
jego czuły słuch nie wyłapał niczego podejrzliwego.
Gdy chwilę później wrócił do pokoju,
Jacob pochrapywał cicho w poduszkę, kompletnie nietomny.
- Jake? – spytał cicho. Nie
chciał go obudzić, ale był już trochę głodny.
Wilkołak ani drgnął, więc Dante
westchnął cicho i postanowił poczekać do rana. Jacob nie dałby mu żyć, gdyby
obudził go tylko dlatego, że chciał napić się krwi. Na tyle już zdążył go
poznać.
Mimo zmęczenia długo przewracał
się z boku na bok, zanim wreszcie udało mu się zmrużyć oczy. Niestety, nie
trwało to długo, bo z głębokiego snu wyrwał go głośny trzask. Zerwał się do
siadu. Kątem oka zobaczył, że drzwi do ich pokoju zostały wyważone, a stojąca w
wejściu kobieta trzyma wycelowaną w nich strzelbę.
Odruchowo zasłonił ciałem Jacoba
i zepchnął go na podłogę po drugiej stronie łóżka, z daleka od zagrożenia.
Pierwszy strzał trafił go w prawą nerkę. Impet uderzenia rzucił go na stolik
nocny. Jacob patrzył na niego z podłogi szeroko rozwartymi oczami.
Kobieta przeładowała broń i
przymierzyła się do kolejnego strzału.
- Zostaw go! – warknęła do Dante
i ponownie wystrzeliła. Tym razem wampir zdołał zmienić położenie na tyle, by
uniknąć strzału. Syknął cicho z bólu, trzymając się za krwawiący bok.
– To tak się w dzisiejszych
czasach traktuje klientów?! – wybuchł. Był zmęczony i nie miał sił użerać się z
jakąś wariatką.
- Zostaw chłopaka w spokoju –
powiedziała kobieta, ponownie przeładowując broń i trzymając krwawiącego Dante
na muszce. Była to recepcjonistka, która wcześniej wydała im klucz do pokoju. –
Nie chcę tutaj takich, jak ty.
- Mogłaś mi to powiedzieć, zanim
wynajęłaś nam pokój! – warknął.
- Kochanie, chodź do mnie –
powiedziała do Jacoba łagodnym głosem, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z
wampira. – Obiecuję, że ten potwór ci nic nie zrobi.
Jacob zamrugał i spojrzał to na
Dante, to na recepcjonistką.
- Tak szczerze mówiąc, z was
dwojga to ty jesteś bardziej niebezpieczna – zauważył Jacob, wstając z podłogi
i stając tuż obok wampira. – I masz w rękach naładowaną broń.
- Dobrze wiesz, o czym mówię –
odparła. – Nie musisz się bać. Obiecuję, że się nim zajmę.
- Spasuję. Pozwolisz nam opuścić
hostel bez nadziewania nas śrutem czy mamy cię do tego zmusić? – spytał.
Kobieta zmarszczyła brwi.
- Och, a więc jesteś jednym z
tych. Liczysz na to, że zdobędziesz nieśmiertelność, karmiąc to ścierwo od
czasu do czasu?
- Nie, wcale nie.
- A może jesteś jednym z tych
wariatów, którzy lubią igrać z własnym życiem?
- Nie, dlatego byłbym wdzięczny,
gdybyś odłożyła tę broń – powiedział Jacob, patrząc na nią z niezadowoleniem.
Nawet nie chciał myśleć o krwi, którą Dante z niego wyciągnie, by zregenerować ciało
po takiej ranie.
- Rozumiem – odparła
recepcjonistka.
Oczy Dante rozszerzyły się w
wyrazie zrozumienia. Odepchnął Jacoba w bok, gdy kobieta nagle wycelowała i
strzeliła do wilkołaka. Gdy Jacob klął i zaczął warczeć, Dante zebrał się w
sobie i zaatakował. Uniknięcie kolejnego pocisku było dziecinną igraszką.
Wyrwał recepcjonistce strzelbę z ręki i rzucił ja na podłogę, a potem złapał
kobietę za gardło i uniósł do góry.
- Trafiła cię? – spytał dla
pewności wampir.
- Nie, nic mi nie jest – odparł Jacob.
Dante zmarszczył brwi i zacisnął
mocniej dłoń na gardle kobiety. Próbowała się wyrwać, charcząc i kopiąc go
desperacko, ale on kompletnie się tym nie przejmował. Była bezbronna i dobrze o
tym wiedziała.
Wampir wahał się przez chwilę.
Nigdy nie był zwolennikiem niepotrzebnego rozlewu krwi, ale nie zamierzał
puścić wolno kogoś, kto bez powodu go zaatakował. I bez chorych psychicznie ludzi
mieli wystarczająco dużo na głowie.
- Jakieś propozycje, co z nią
zrobić? – spytał wilkołaka, patrząc na wilkołaka przez ramię.
- Ogłusz ją i zostaw – zdecydował
natychmiast Jake. – Nie ma sensu jej zabijać.
Dante nie był tego taki pewny.
Podejrzewał, że nie byli pierwszymi, których zaatakowała i jeśli pozwolą jej
żyć, na pewno nie będą ostatnimi. A jeśli faktycznie już wcześniej zdarzało się
jej napadać na niespodziewające się ataku wampiry, najprawdopodobniej zdołała
jej pozabijać, co ani trochę mu się nie podobało. Zostawienie jej przy życiu
mogło oznaczać śmierć dla kolejnych wampirów, które wcale nie musiały być złe.
- Skąd wiedziała, że jestem
wampirem? – zastanawiał się, poluźniając trochę uścisk, by kobieta mogła złapać
choć odrobinę powietrza. Nie chciał, by się udusiła, zanim podejmie decyzje, co
z nią zrobić.
- Twoje oczy zaczynały zmieniać
barwę – zauważył Jacob. – Może przez to? Zostaw ją i chodźmy. Nie chcę już
tutaj być. Co, jeśli ma wspólnika?
Dante patrzył na kobietę jeszcze
przez chwilę. Jej oczy ciskały błyskawice, mimo czającego się w nich strachu.
Po krótkiej chwili wampir podjął decyzję.
- Trochę zaboli – powiedział do
niej, przekrzywiając głowę. – Ale pewnie nie bardziej, niż nabój w moim boku.
Szybkim ruchem wbił kobiecie
palce w gałki oczy, w celu pozbawienia jej wzroku . Zaczęła wrzeszczeć i
skomleć, ale nie sądził, by ktoś na to zareagował, skoro nikt nie pojawił się,
słysząc strzały. Puścił ją, nie zważając na jej przekleństwa i wrzaski.
- Idziemy.
Jacob wziął swój plecak z
podłogi, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Co to miało być? – spytał kompletnie
zdumiony. – Miałeś ją tylko ogłuszyć!
- Nie, to ty chciałeś, żebym ją
tylko ogłuszył – odparł wampir, unosząc zakrwawioną koszulę i oglądając swoją
ranę. Skrzywił się. Powoli zaczynała się goić, ale przez to, że był głodny,
proces ten był znacznie wolniejszy niż normalnie. – Niech się cieszy, że
darowałem jej życie za to, co zrobiła.
- Pozbawiłeś ją wzroku!
- Unieszkodliwiłem – upierał się
Dante, wychodząc z budynku i idąc do ich samochodu. – W ten sposób nikogo już
więcej nie skrzywdzi.
- To niby łaska?
- Przeżyła, czyż nie?
- Cholerni z was sadyści –
warknął Jacob, wyraźnie niezadowolony, ale w jego głosie brakowało przekonania.
Albo był zbyt zmęczony, by się przejmować tamtą kobietą, albo w głębi ducha
przyznawał Dante rację.
- Masz. – Dante rzucił chłopakowi
klucze do samochodu. Gdy wilkołak spojrzał na niego zaskoczony, wampir wskazał
na swój krwawiący bok. – Z tym nie dam rady prowadzić, za wolno się goi.
- Mógłbyś mnie ugryźć? – spytał niepewnie
Jacob, jakby sam nie wierzył, że to proponuje.
- Wtedy żaden z nas nie będzie
się nadawał do jazdy. Zatrzymamy się w następnej miejscowości, jakaś powinna
być przed nami za kilkadziesiąt mil. Do tego czasu ty poprowadzisz.
Jacob wzruszył ramionami. Wsiedli
so samochodu.
- Umiesz prowadzić, prawda? – Coś
tknęło wampira, by zapytać.
- To nie może być aż takie trudne
– odparł Jacob. Nacisnął gaz… i wjechał w skrzynkę pocztową, która znajdowała
się jakiś metr od ich tylnego zderzaka.
Dante zamknął oczy i odchylił głowę
do tyłu.
- Nie umiesz – mruknął do siebie.
Mógł się tego spodziewać.
Jacob zarumienił się lekko i
pospiesznie przełączył bieg odpowiednio, by samochód jechał do przodu, a nie do
tyłu.
- Wasz gatunek nigdy nie
przestanie mnie zadziwiać – marudził Dante, wyjątkowo niezadowolony z obrotu
sprawy.
- Już przestań marudzić – odparł Jacob,
wyjeżdżając na główną drogę tylko trochę za mocno wchodząc w zakręt. – Przecież
jadę, nie?
- Gdybyś musiał prowadzić
samochód z manualną skrzynią biegów, twoja jazda zakończyłaby się wraz ze
śmiercią tamtej skrzynki pocztowej, bo pewnie nie ruszyłbyś już z miejsca.
- Tego nie wiesz.
- Oj wiem.
- Jakiś gadatliwy się zrobiłeś.
Kto by pomyślał, że kule mają na ciebie taki wpływ.
- A może po prostu jestem
zmęczony, głodny i wykrwawiam się właśnie na śmierć?
- Diabli licha nie biorą, więc
pewnie nic ci nie będzie. Przestań srać.
Dante chciał się odszczeknąć, ale
ugryzł się w język. Nie zamierzał dać się podpuścić tak dziecinnym zagraniom.
Jak na złość, w połowie drogi do
kolejnego miasteczka minęli radiowóz. Jacob jechał przepisowo, z ich samochodem
wszystko było w porządku, ale ten dzień nie należał do zbyt udanych, bo policja
włączyła sygnał i mrugnęła im światłami, że mają zjechać.
- Eee… I co teraz? – spytał Jacob,
wyraźnie zagubiony. Normalnie kontrola policyjna nie byłaby takim wielkim
problemem. Alan pożyczył im samochód, żaden z nich nie był poszukiwany przez
organy ścigania, a Dante miał prawo jazdy, nawet jeśli nie przy sobie. Problemem
był fakt, że za kółkiem siedział Jacob, a dół koszuli Dante cały nasiąknął
krwią. Z rany postrzałowej nie tak łatwo się wytłumaczyć, nawet w Stanach,
gdzie całkiem sporo ludzi posiadało broń. To prowadziło do niewygodnych pytań, a
tych lepiej było unikać.
- Zwolnij i udawaj, że zjeżdżasz
na pobocze – odparł wampir.
- Oszalałeś? Jak zajrzą do środka,
to obu nas zamkną! – warknął wilkołak.
- Choć raz zrób, co mówię! –
zirytował się Dante.
Jacob spojrzał na niego ze
zniecierpliwieniem, ale posłusznie zjechał na pobocze i się zatrzymał.
- Poczekaj, aż wysiądą z
samochodu i gazu.
- Co? – Jacob spojrzał na niego z
zaskoczeniem.
- Nie co tylko gazu! Już!
Wilkołak wcisnął gaz do dechy, aż
ich wbiło w siedzenia i ledwo zmieścili się na drodze. Samochód Alana był
porządny i miał niezłego kopa, więc dość szybko udało im się nabrać sporej
prędkości. Dante obserwował w bocznym lusterku, jak policjanci w pierwszej
chwili zamarli, by potem biegiem wrócić do samochodu. Zanim jednak udało im się
ruszyć w pościć, Jacob zdołał ich już nieźle odstawić.
- Szybciej, wciśnij gaz do dechy,
musimy się bardziej oddalić – rozkazał wampir. Jacob wykonał polecenie
posłusznie, uśmiechając się szeroko.
- Ale jazda! Zaczyna mi się
podobać to całe uciekanie!
- Zaraz spodoba ci się jeszcze
bardziej – stwierdził wampir. – Wyłącz światła.
- Co?
- Czy ty głuchy jesteś? –
zirytował się Dante. Gdyby Jacob był człowiekiem, mógłby nie usłyszeć, ludzie
lubili puszczać wiele rzeczy mimo uszu, ale Jacob był cholernym wilkołakiem.
Wyostrzone zmysły były częścią definicji jego gatunku! – Wyłącz światła.
- Ale gdzie? – Jacob zagapił się
na różne przyciski na kierownicy i licznik. Dante pospiesznie złapał za kierownicę
i przytrzymał ją w miejscu, gdy wilkołak przez przypadek skręcił w bok i omal
nie wyrzuciło ich z drogi. Warcząc z irytacji, Dante nachylił się bardziej i
wyłączył światła, czyniąc w ten sposób ich samochód niewidocznym.
- Aa, tutaj są! – Dante nawet
tego nie skomentował, krzywiąc się z bólu. Każdy gwałtowny ruch i nagły zryw
samochodu sprawiły mu spory ból. – Okej, co teraz, panie wiem wszystko lepiej?
- Teraz gaz do dechy. Tylko nas
nie rozbij – mruknął wampir. – I uważaj na inne auta.
- Prócz policji nikt nas jeszcze
nie minął.
- No to będzie miał okazję zrobić
to teraz. Nie marudź i jedź.
Dzięki temu, że obaj dobrze
widzieli w ciemności, nie mieli najmniejszych problemów z widocznością. Jacob
całkiem wprawnie radził sobie na drodze. W pewnym momencie, gdy jechali przez
las, Dante kazał mu zwolnić i wjechać w leśną drogę, a potem skręcić w kolejną
i zgasić silnik.
- To dość oczywista kryjówka –
burknął Jacob, nie do końca przekonany, że w ten sposób uda im się umknąć
policji.
- Dla nas, bo dobrze widzimy w ciemności –
odparł wampir, przymykając lekko czy. – Ludzie mają o wiele słabszy wzrok. Nie
znajdą nas tutaj.
- Zobaczymy – burknął Jacob,
odchylając się bardziej na siedzeniu. Westchnął cicho.
Długo nie minęło, kiedy samochód
policyjny przejechał niedaleko nich na sygnale, widowiskowo gubiąc ich trop.
- I co? To już? – burknął Jacob. –
Udało nam się ich zgubić? Ale żenada… W filmach jakoś tak pościgi wyglądają
lepiej.
- Dobrze, że to nie film, bo już
nie mielibyśmy czym jechać dalej – odparł spokojnie Dante, zamykając oczy.
Osobiście nie przepadał za tym, jak w filmach wszystko było przerysowywane dla
lepszego efektu.
Jacob ziewnął szeroko.
- Głupia krowa – mruknął pod
nosem. – Tak dobrze mi się spało.
Dante mruknął tylko potakująco i zamknął
oczy. Był zmęczony, obolały i głodny.
- Więc… zostajemy tutaj? – spytał
po chwili Jacob, zerkając na niego. Wampir mruknął potakująco. Nie widział
najmniejszego sensu w wychylaniu się. Do świtu jego ciało powinno uporać się z
raną, a wtedy będzie mógł się przebrać i siąść za kółko. Nawet jeśli policja
ich wtedy zatrzyma, nie zdołają im udowodnić, że to oni wtedy im uciekli.
Wilkołak milczał przez chwilę, po
czym podsunął mu pod nos swój nadgarstek. Dante spojrzał na niego pytająco.
- Wiem, że korciło się od wielu
godzin, by się napić. Masz. – Pomachał mu ręką przed nosem. – Szybciej wrócisz
do swojego nudnego jak flaki z olejem „ja”.
Dante zagryzł dolną wargę,
myśląc. Picie krwi oszołomi wilkołaka na trochę, więc pilnowanie, by nic im się
nie stało, spadnie na barki osłabionego Dante. Nie sądził, by miał z tym
większe problemy, a pożywienie się powinno znacznie mu pomóc w regeneracji.
- Dzięki – mruknął, przytrzymując
nadgarstek bliżej twarzy i wbijając ostrożnie kły w skórę. Jacob skrzywił się –
to nie było coś, do czego można się było przyzwyczaić – ale nie zaprotestował.
Odchylił się bardziej na siedzeniu i zamknął oczy, pozwalając Dante wypić tyle,
ile chciał.
Wampir wziął więcej niż
kiedykolwiek do tej pory, bo jakoś musiał odzyskać krew, którą stracił w wyniku
postrzału. Starał się jednak nie przesadzać i w końcu z niechęcią oderwał się
od nadgarstka, językiem zasklepiając ślad po wkłuciu się. Jacob zabrał dłoń i
ułożył ją na swoich kolanach. Dante obserwował go przez dłuższą chwilę dla
pewności, że nie wziął za dużo, ale Jacob wiercił się jak zawsze, próbując znaleźć
w miarę wygodną pozycję na siedzeniu. Ostatecznie obaj dość sporo się wiercili,
zanim pousypiali, każdy w swoim siedzeniu.
Dante do samego końca nie mógł
otrząsnąć się z wrażenia, że coś jest wybitnie nie tak. Nie miał tylko pojęcia,
co.
Dobrze, że wróciłaś 😍
OdpowiedzUsuńWeny!
Szczerze to nawet nie mam pojęcia co może się szykować... Będzie ciekawie ^^
OdpowiedzUsuńCoś tu jest nie tak. I bez tych słów miałam podobne myśli. Jacob stanowczo obniżył obroty, a jego ADHD nie odzywa się już tak gwałtownie, a przynajmniej tego nie widać. To mocno podejrzane:D
OdpowiedzUsuńKrótko, ale fajnie <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Super jak zwykle. Oby ich relacja rozwijała sie dalej 😂
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że już wróciłaś z nowym rozdziałem :)
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział, a w mojej głowie mnożą się pytania odnośnie opisanych sytuacji i coś czuję, że i tak mnie zaskoczysz, jak wszystkie tajemnice zostaną rozwikłane, ale postaram się wymyślić coś kreatywnego :)
Staruszka była nawiedzona, rozumiem nietolerancję, ale to to już była przesada. Dobrze, że Dante szybko się goi, bo było by cienko z Jakiem w przyszłości, bo ciągle chce się poświęcić dla watahy.
Dziękuję za Twoją pracę :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
To zbyt proste. Jacob traci ADHD, do tej pory sie nie przemienil, nie ciagnie go do lasu i odpuscil watache...Dante z kolei ma mozg nakrecony jak katarynka ktory nadinterpretowuje fakty a tego co potrzeba nie ogarnia...Jezu jaki tu bedzie plot twist XD Czekam na to jak spotkaja stado wilkolakow bo Jacobowi odwali podczas pelni :P Weny dziewczyno ;) Z niecierpliwoscia czekam na rozdzial :) Nie odpowiadaj na moj komentarz - zachowaj czas dla siebie i na pisanie - wiem ze to przeczytasz :) Wspieram Ciebie i Twoja tworczosc calym soba :D BTW wychwycilem dosyc duzo bledow w tekscie. Byl betowany? Jesli potrzebujesz pomocy z betowaniem moglbym sprobowac ;)
OdpowiedzUsuńNie mogę nie odpowiedzieć, jak zadajesz mi bezpośrednio pytanie :D
UsuńCo do bety... Gdyby tekst miał przechodzić jeszcze przez jedne ręce, czekalibyście wieki :( Dlatego to, co leci na bloga, będzie niestety lecieć, jakie jest, żeby niepotrzebnie nie przedłużać. Ale odezwę się, jeśli będę potrzebować pomocy ;)
Pozdrawiam!
Super!!! :))))))
OdpowiedzUsuńNiby udało im się pozbyć wilkołakow, choć pewnie tylko tymczasowo... Ale wygląda na to że rzeczywiście pech ich prześladuje ;) Najpierw ta szalona recepcjonistka, a potem policja... Swoją drogą podobało mi się w jaki sposób Dante unieszkodliwił tą babę. Nie mógł jej przecież tak po prostu puścić ;) A co do sposobu życia wilkołakow to sama idea życia tak blisko z innymi ludźmi rzeczywiście w dzisiejszych czasach wydaje się być dziwna. Pewnie dlatego że sobie nie ufamy, ale jak tu ufać, jak ludzie potrafią być okrutni i dbają tylko o siebie? A te wilkołaki też niestety takie są - oczywiście nie wszystkie. Naiwne i dziecinne wydaje mi się ze Jacob jeszcze tego po prostu nie widzi, mimo że zna tych ludzi od urodzenia. No ale pobędzie jeszcze trochę z tym sceptycznym wampirem i się wyrobi ;) Dziękuję bardzo i weny życzę :) I przy okazji zdrowych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia 😘
OdpowiedzUsuńHejka, hejka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, bardzo zastanawiam się co się tutaj szykuje, ta babka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia