Dante zacisnął mocno zęby i
wyrwał nóż z uda. Pociemniało mu przed oczami z bólu, a krzyk zamarł w gardle.
Nie czuł takiej agonii od czasu, kiedy Raul szkolił go, jak przetrwać bez jego
pomocy. Od tamtej pory nigdy nie stanął do walki z kimś, kto znał słabe punkty
jego rasy i umiał je wykorzystać.
Na samą myśl o usunięciu noża z
bicepsa łzy kręciły mu się w oczach. Nie mając jednak innego wyjścia, zamknął
oczy, zacisnął zęby i szarpnął za rączkę, wyciągając ostrze. Rzucił je na
podłogę z cichym brzękiem. Odetchnął głęboko, z trudem utrzymując przytomność.
Jego rany powoli już zaczynały się zasklepiać. Dante wiedział, że choć za kilka
minut w ogóle nie będzie po nich śladu, będzie je czuł jeszcze przez wiele dni.
Z trudem podniósł się do siadu, a
potem, przytrzymując się komody, stanął na równe nogi. Kolana miał jak z waty.
Nie był w stanie walczyć, ale ani myślał tak po prostu się poddać. Jeśli nie
pójdzie teraz po Jacoba, obaj byli trupami. Skoro już miał umrzeć, to chciał
chociaż zabrać kilku sukinsynów ze sobą na drugi świat.
Wyszedł z pokoju, słaniając się
na nogach. Nie miał dobrego węchu, by wyczuć, dokąd udały się wilkołaki, ale
drobne plamy krwi na chodniku były wystarczającym tropem.
Kilkoro ludzi patrzyło na niego z
lekkim przerażeniem. Ktoś nawet zapytał, czy potrzebuje pomocy, widząc jak się
słania na nogach, ale Dante ich zignorował, brnąc przed siebie. Nie mógł
uwierzyć, że Jacob był taki głupi. Przecież to takie oczywiste, że jego wataha
nie zamierzała z nim negocjować. Chcieli się go pozbyć i to jak najszybciej, zbyt
przerażeni możliwością utratą mocy, a Jacob właśnie wepchał się prosto w ich
łapy.
Szli w ciszy. Cała czwórka była
spięta i gotowa do akcji przy najmniejszym podejrzanym ruchu. Szli chodnikiem
wzdłuż mało ruchliwej drogi. Wyglądali dziwacznie, cali umorusani krwią i
posiniaczeni. Na szczęście odkąd wampiry się ujawniły, ludzie doświadczyli
wiele dziwactw i takie rzeczy przestały ich ruszać. Co więcej, mało kto ich
zobaczył, bo większość mieszkańców pochowała się w domach lub jeszcze nie
wróciła z pracy i szkół. Dzięki temu nikt nie zadawał niewygodnych pytań.
Wychodząc z osiedla identycznych
domków z równo przystrzyżonym trawnikiem, Finn przeszedł przez drogę i podszedł
do metalowej bramy na wprost, która całkowicie zasłaniała teren posiadłości.
Jacob zmarszczył brwi. Nie podobało mu się, że prowadzą go w tak odosobnione
miejsce, ale wierzył, że nie zrobią mu krzywdy. Przynajmniej dopóki nie
porozmawia z ojcem.
Weryl i Gus weszli za nim,
zamykając bramę z cichym brzękiem. Znajdowali się na terenie opuszczonego
magazynu. Ściany budynku były odrapane i ozdobione wulgarnym graffiti, a okna
zabite deskami. Wszędzie walały się śmieci i butelki po alkoholu.
Jacob wyciągnął rękę do brata.
- Telefon – powiedział spokojnie.
Finn pokręcił głową. – Chcę tylko pogadać z ojcem, taka była umowa.
- Ojciec już podjął decyzję.
- Po co więc kazałeś mi tutaj
przyjść? Mogłeś mnie zabić w hotelu – zauważył Jacob.
- Tam były kamery i za dużo
ludzi. Tutaj nie mamy żadnych świadków.
- Chcę porozmawiać z tatą –
upierał się Jacob.
Finn sapnął z irytacją.
- Jesteś jak zacięta płyta! –
wybuchł. – Już ci powiedziałem, że ojciec podjął decyzję! Czego nie rozumiesz?!
- Więc co ci szkodzi dać mi z nim
porozmawiać? – odbił piłeczkę Jacob. – Chyba się nie boisz, że zmieni zdanie?
Finn prychnął.
- Nie bądź śmieszny!
- Po prostu mu powiedz! – wtrącił
Gus. – Mamy go w garści. Jeśli nie będzie chciał wziąć odpowiedzialności, sami
się nim zajmiemy.
Finn zacisnął ręce w pięści.
Jacob obejrzał się na kolegę brata z zaskoczeniem.
- Co ma mi powiedzieć? – zdziwił
się.
Finn spojrzał mu prosto w oczy.
- Ojciec zaniemógł. – Jacob
zrobił wielkie oczy. – Po twojej ucieczce doszło do awantury. Mama nie chciała
się zgodzić na ściganie cię. Rzuciła mu wyzwanie. Zaczęli walczyć. W ferworze
walki ojciec… przypadkowo zadał jej śmiertelny cios. – Serce Jacoba zaczęło
walić mu w piersi. Jeśli jego matka nie żyła… - Zgadza się. Ojciec ma
skłonności samobójcze, bo utracił partnera więzi. Musieliśmy go zamknąć i
unieruchomić, by nie mógł zakończyć swojego życia, zanim nie rozwiążemy
problemu z tobą. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. Zabiłeś naszą matkę i
pchnąłeś ku śmierci ojca, naszego alfę, a teraz prowadzisz ku zagładzie resztę
naszego stada. Jeśli on teraz umrze, ty przejmiesz moc, a to oznacza koniec dla
nas wszystkich. – Finn wyciągnął nóż zza paska spodni i rzucił mu go. Jacob
złapał go odruchowo, patrząc bratu w oczy. Ciągle nie docierało do niego, co
Finn mu właśnie powiedział. – Zrób to, co do ciebie należy. Zakończ swoje życie
i uratuj resztę watahy. Gdy moc przejdzie na mnie, wszystko wróci do normy.
Jego mama… nie żyła? To było
absurdalne! Jeszcze nie tak dawno kłócił się z nią, że chce iść na studia.
Jeszcze nie tak dawno ganiała go ze ścierką po kuchni, bo sobie z niej głupio
żartował. Jeszcze nie tak dawno… walczyła w jego obronie.
Ojciec by jej nie skrzywdził.
Jacob miał do niego wielki żal o to, że wydał na niego wyrok śmierci, ale matce
nie zrobiłby krzywdy. Jacob był tego pewny jak swego nazwiska. Jego rodzice
byli związani, dzieli swoje życie, emocje, obawy i pragnienia. Sama myśl, że
jedno mogłoby zakończyć życie drugiego, wydawała mu się niedorzeczna.
A jednak Finn twierdził, że
właśnie tak się stało. I co do jednego miał rację.
To była jego, Jacoba, wina. To on
związał się z wampirem i puścił całą machinę w ruch. W jego rękach spoczywało
życie pozostałych członków watahy. Jako prawowity następca alfy wiedział, co
należało zrobić, by położyć temu kres.
Zacisnął mocniej palce na
rękojeści noża. Nie bał się. W końcu robił to dla dobra swojej rodziny.
Finna, nawet jeśli był najgorszym
bratem pod słońcem.
Duncana, który dla niego
przeciwstawił się alfie.
Dla Moniki i Alicji, bliźniaczek
pani Yukimury, które miały dopiero po siedem lat i śpiewały mu rok w rok na
urodziny.
Jego śmierć w zamian za życie
trzydziestu innych osób… To był dobry układ, prawda? Tak postąpiłby prawdziwy
przywódca.
- Nie chciałem tego – powiedział
cicho, patrząc Finnowi w oczy. – Nie chciałem, by do tego doszło.
- Wiem – odparł Finn krótko. –
Twoje oddanie sprawi, że zostanie ci to wyboczone.
Jacob zagryzł dolną wargę i wziął
głęboki oddech. Nigdy nie był orłem w szkole, ale ze swoją nadnaturalną siłą
nie powinien mieć problemu z wbiciem noża prosto w serce. Wiedział, że jest
srebrny. Jeden cios był wystarczający, by zakończyć to szaleństwo.
Uniósł rękę.
Powietrze przeszył świst strzały.
Jacob syknął, kiedy z ręki dosłownie wyrwało mu nóż.
Cała czwórka rozejrzała się
zdumiona.
- Co do…? – mruknął Weryl,
rozglądając się cokolwiek panicznie. Zawsze był straszną boidupą. Finn musiał
być mocno zdesperowany, skoro zabrał go ze sobą.
Wzrok Jacoba utkwiony był w nożu
leżącym na ziemi. Strzała przeszła przez ostrze na wylot.
Ktoś zagwizdał z góry.
- Ale masz cela!
Jacob spojrzał w górę. Na dachu
magazynu stał szeroko uśmiechnięty Dennis, robiący znudzoną minę Damon i
wyprostowany jak struna Theo. Ten ostatni w lewej ręce trzymał łuk, a prawą
sięgał już do kołczanu po kolejną.
- Twoja dupa oficjalnie jest moja
– stwierdził z uśmiechem, patrząc kątem oka na Damona.
Blondyn odchrząknął. Dennis
chichotał cicho, trzymając się za brzuch.
- Nie wiem, o czym mówisz –
stwierdził Damon.
- Tym razem nie dam się wykiwać.
Nagrałem cię, kiedy mi obiecywałeś swój tyłek za przestrzelenie tego noża –
poinformował go z krzywym uśmieszkiem.
- To był zwykły fart! – kłócił
się Damon.
- Fart czy nie, wygrałem. – Theo
spojrzał na przyglądające im się z dołu wilkołaki i uniósł brwi. – Jeszcze tu
jesteście? Sio!
Jacob sięgnął po nóż. Głos Damona
zatrzymał go wpół ruchu.
- Nie radzę. Naprawdę tak bardzo
ci życie niemiłe?
- Ty nic nie rozumiesz! –
zaprotestował wilkołak.
- Nie, to ty nic nie rozumiesz. –
Damon zeskoczył zgrabnie z magazynu. Otrzepał niewidzialny pył z rękawów
koszuli i zaczął iść w ich stronę. Jego leniwe kroki sugerowały, że ma cały
czas tego świata. – Słyszeliśmy, co ci powiedzieli. Chyba nie jesteś aż tak
głupi, żeby im wierzyć na słowo? – Wampir zatrzymał się tuż przed wilkołakami i
spojrzał na nich z szyderczym uśmieszkiem. – Co macie takie nietęgie miny?
Fortel się nie udał? – Przeniósł wzrok na Jacoba i pokręcił głową z
niedowierzaniem. – Serio, myślałem, że mnie się trafił idiota, ale ty bijesz
mojego na głowę. – Theo krzyknął „ej” z oburzeniem. – Jeśli oni są wiarygodnym
źródłem informacji, ja jestem carycą Katarzyną i Matką Teresą z Kalkuty w
jednym. Jak tak ci spieszno na drugą stronę, nie krępuj się, ale, na litość
boską, chociaż upewnij się, że nikt ci nie wciska kitu. Jezu Chryste,
dzisiejsze dzieciaki! – Wzrok Damona wyrażał już tylko czyste politowanie. – A
co do was… - Tu spojrzał na pozostałe wilkołaki. Uniósł brwi. – Jeszcze tu
jesteście? Trzy wampiry kontra trzy wilkołaki… Marnie was widzę za dziesięć
minut, jak stąd zaraz nie pójdziecie.
- Trafię idealnie w kość ogonową
pryszczatego – zapowiedział Theo. Weryl znieruchomiał, ciężko przełykając
ślinę. – Stawiasz dupę po raz drugi?
- Ni chuja! – warknął Damon do
partnera. Theo wyszczerzył się, a Dennis pokręcił głową ze śmiechem.
- Wiedziałem, że nie będę się z
wami nudził! – rzucił Dennis.
- To jeszcze nie koniec! –
zapowiedział Finn. – Dobrze się zastanów, czy chcesz mieć nas wszystkich na
sumieniu, Jake. – Kiwnął kolegom. – Spadamy.
Jacob zagryzł dolną wargę.
Zawahał się.
- Mama naprawdę nie żyje? –
krzyknął za nimi.
Finn obejrzał się przez ramię z
nieczytelnym wyrazem twarzy.
- Twoi znajomi wiedzą lepiej,
czyż nie? Sam sobie odpowiedz na to pytanie.
Splunął na ziemię i zniknął za
bramą. Jacob schował twarz w dłoniach.
- Kłamali – stwierdził Damon.
- Skąd możesz wiedzieć?! –
naskoczył na niego Jacob, prostując się momentalnie. – Nic o nas nie wiesz! To,
że cholerne pijawki tak postępują, nie oznacza, że my też!
Damon wywrócił oczami.
- Jaaasne, bo wy jesteście
wszyscy tacy święci. Nic tylko, kurwa, aureolę założyć.
- Ty…!
- Ej, ej, ej! – Theo stanął
pomiędzy Damonem i Jacobem, trzymając ich na bezpieczną odległość. – Ogarnijcie
się. Jesteśmy po tej samej stronie.
- Ja nie jestem po niczyjej
stronie – wyparł się od razu Damon. – Pomogłem Dante, bo nie jestem swoim
cholernym ojcem. Zrobiłem swoje i nie zamierzam się w to więcej mieszać. My
musieliśmy radzić sobie sami, oni też mogą. Idziemy.
Blondyn złapał Theo za nadgarstek
i pociągnął go w stronę wyjścia z posesji. Theo protestował głośno, że przecież
przyjechali samochodem z innej strony, ale Damon kompletnie go nie słuchał.
Dennis pokręcił głową.
- Wiedziałem, że powinniśmy się
częściej odwiedzać – rzucił w przestrzeń. – Z nimi jest zawsze wesoło. –
Spojrzał na Jacoba i uśmiechnął się. – Chodź, Dante pewnie się niepokoi. Nie
wyglądało to za dobrze z jego perspektywy.
- Kto by się tam przejmował –
mruknął Jacob, ale poszedł za wampirem.
Byli mniej więcej w połowie
drogi, kiedy Jacob spytał cicho:
- Myślisz, że Finn kłamał?
Dennis milczał przez chwilę,
zastanawiając się. Nie musiał dopytywać, co wilkołak miał na myśli. W końcu
powiedział:
- Myślę, że istnieje dużo
prawdopodobieństwo, że kłamał. Z tego, co mówiłeś, twoja wataha chce się ciebie
pozbyć. Zganiając za ciebie winę za śmierć matki i rychłą śmierć ojca, wpędzają
cię w poczucie winy. Ten cały Finn podżegał cię do odebrania sobie życia,
usprawiedliwiając to tym, że dzięki temu reszta twojej watahy będzie mogła żyć.
- Choroba ojca mogłaby wyjaśnić
ich pośpiech, by się mnie pozbyć – zauważył Jacob. Chciał wierzyć, że Finn
kłamał, by bez walki się go pozbyć. Być może miał jakieś braterskie odruchy,
które hamowały go przed zabiciem własnego brata.
- A fakt, że nie chcieli ci dać z
nim porozmawiać, że tak naprawdę nic mu nie jest – odparł Dennis. – Zapomnij o
swoim stadzie i skup się na zrywaniu więzi. Jeśli będziesz się ciągle
rozpraszał, stracisz z oczu swój prawdziwy cel, a potem już nie będzie do czego
wracać bez względu na to, którą drogę wybierzesz.
Jacob nie bardzo rozumiał, co
Dennis miał na myśli. Nie skomentował jego słów, ciągle rozmyślając o tym, co
powiedział mu Finn. Wątpił, by jego brat kłamał. Był za głupi na takie gierki.
Poza tym, po co miałby to robić? Finn był arogancki. Od zawsze twierdził, że w
prawdziwej walce mógłby pokonać Jacoba. Z powodzeniem mógł więc podjąć z nim
walkę i pozbyć się kłopotu raz na zawsze, a on zwyczajnie podżegał go, by sam
odebrał sobie życie i rozwiązał problem watahy. Albo bał się, że nie jest w
stanie go pokonać, albo ich alfa rzeczywiście był u kresu życia i kierowała nim
desperacja.
Trochę żałował, że nie poprosił o
rozmowę z Duncanem. Jego przyjaciel z pewnością by mu powiedział, jak
rzeczywiście sprawy się mają, ale w trudnych chwilach rzadko przychodzą do
głowy najlepsze rozwiązania.
Gdy doszli pod dom hosta, drzwi
od ich pokoju otworzyły się i stanął w nich Jonas. Wpuścił ich do środka.
Dante leżał na łóżku w samych
bokserkach, z zabandażowanym udem i ramieniem. Widząc, kto stanął w drzwiach,
podniósł się do siadu. W jego oczach widać było wyraźną ulgę, że z Jacobem
wszystko w porządku.
- Dziękuję. Za pomoc – powiedział
Dante do Jonasa. – Bez was pewnie już by nas tu nie było.
Jonas wzruszył ramionami i
uśmiechnął się delikatnie.
- Nie za bardzo przepadamy za
weselami – powiedział. – Każdemu z nas przyda się trochę akcji, żeby nie wyjść
z wprawy. Dalej poradzicie sobie sami?
Dante skinął potakująco głową.
- Powodzenia – rzucił Jonas.
- Przyda się – odpowiedział
Dante.
Dennis pomachał im jeszcze na
pożegnanie i po chwili obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami, zamykając je za
sobą cicho. Jacob i Dante zostali sami.
Dante miał ogromną ochotę skomentować
jakoś to, co zaszło. Nie podobało mu się, że Jacob tak po prostu wyszedł z
innymi wilkołakami, dając się prowadzić jak baranek na rzeź. Gdyby nie to, że
inne wampiry postanowiły się wtrącić, już byłoby po nich. Dante wiedział, że
nie mogą liczyć na innych. Właściwie to do tej pory był przekonany, że choć do
pewnego stopnia mogą liczyć na siebie nawzajem. Po tym, co zrobił Jacob,
wiedział, że się mylił i tak naprawdę mógł liczyć tylko na siebie.
Jacob był młodym wilkołakiem.
Młodym i naiwnym, pełnym wyidealizowanych przekonań. Obecna sytuacja obnażała
je wszystkie, wystawiając na próbę jego silną wolę i zacięcie.
- W porządku? – spytał tylko, gdy
Jacob wdrapał się na łóżko i położył, zwracając plecami w jego stronę.
- Tak – odparł wilkołak lakonicznie.
- Na pewno?
- Tak powiedziałem.
Zapadła chwila ciszy.
- Naprawdę byś to zrobił? –
spytał Dante po dłuższej chwili.
- Co?
- Zabił się dla dobra watahy.
Jacob prychnął.
- Oczywiście.
Jego ton jasno sugerował, że
zadanie tego pytania go obraża.
- A więc jesteś głupszy niż
myślałem.
Wilkołak obejrzał się przez ramię i spojrzał
na niego ze złością.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zamierzasz poświęcić własne
życie, by uratować te same osoby, które wyczuwając niebezpieczeństwo, od razu
chciały rzucić cię psom na pożarcie?
- To ty tak to widzisz.
Dante pokręcił głową. Doprawdy,
chyba nigdy nie zrozumie toku myślenia wilkołaków. Pod tym względem ludzie
chociaż nie wypierali się swego chamstwa i egoizmu.
- A jak ty to widzisz?
- Wymianę? Moje życie za życie trzydziestu
innych osób. To uczciwy układ.
- Doprawdy? – Dante uniósł jedną
brew. – Czyli mam rozumieć, że gdybym teraz porwał autobus pełen ludzi i
powiedział ci, że ich oszczędzę, jeśli się zabijesz, to byś bez wahania odebrał
sobie życie?
- To co innego! – zaprzeczył
Jacob, aż siadając.
- Pod jakim względem? Wytłumacz
mi, bo ani trochę nie rozumiem.
- Wataha to moja rodzina.
Chowałem się z tymi ludźmi przez całe życie! Nie mogę ich tak po prostu
zostawić!
- Och, oni najwyraźniej nie żywią
względem ciebie tego samego sentymentu – zauważył Dante. – Gdy tylko się
okazało, że twoja śmierć może rozwiązać ich problemy, bez zastanowienia spisali
cię na straty.
Jacob zagryzł dolną wargę.
- Nie wszyscy! Moja mama i Duncan
ryzykowali życie, by mi pomóc!
Dante skinął.
- Dokładnie. To znaczy, że twoje
życie cenili wyżej niż swoje własne. To znaczy, że uznali decyzję alfy za
niesprawiedliwą. To znaczy, że kierują się własnym kodeksem moralnym, a nie
strachem. Ludzie mają bardzo silny instynkt przetrwania. Dlatego tak łatwo nimi
manipulować, gdy boją się o swoje życie. I dlatego wtedy wychodzi z nich
najgorsze, co może w człowieku siedzieć. Twoja matka i twój przyjaciel
zapanowali nad tym strachem. Podjęli obiektywną decyzję. To są ludzie, o
których powinieneś walczyć. Nie reszta tej żałosnej watahy.
- I mam pozwolić reszcie zginąć?
Małym dzieciom, które jeszcze nie wiedzą, co się dzieje? Byłem chowany na
kolejnego przywódcę! Jestem odpowiedzialny za tych ludzi! Wiem, co należy do
moich obowiązków i nie pozwolę, byś mi namieszał w głowie. Mówisz tak tylko
dlatego, że sam boisz się śmierci. Trzęsiesz gaciami, bo twoja cholerna
nieśmiertelność jest zagrożona. Żal mi cię. Was wszystkich. Boicie się stawiać
na szali własne życie. Cóż, ja nie! Będę ryzykował dla ludzi, na których mi
zależy i nic na to nie poradzisz.
- Jesteś głupi i naiwny –
skomentował Dante. Jego zdaniem Jacob nie miał pojęcia, co mówi. Życie było
najcenniejszą rzeczą, jaką posiadał. To ono go definiowało. To ono dawało mu
możliwość zobaczenia tych wszystkich rzeczy, o których marzył. To ono go
doświadczało. Bez życia nie byłoby nic. Jak istoty, które miały tak niewiele
lat na tym świecie, tak łatwo ryzykowały najcenniejszą rzecz w swoim
posiadaniu?
Dante nie wyobrażał sobie oddania
za kogoś życia. Jak bardzo trzeba się z kimś związać, by coś takiego w ogóle
rozważyć? Śmierć oznaczała koniec wszystkiego. Nieważne, jak się umarło. Ważne,
że tak się stało.
Lepiej żyć dla siebie, niż umrzeć
dla kogoś.
- Jesteś tchórzem – odparował
Jacob.
- Być może. Ale to nie ja chcę
ryzykować dla ludzi, którzy mają mnie w dupie.
- Nie wszyscy. Robią tylko to, co
muszą, by przetrwać. To normalne.
- Więc czemu ty tego nie robisz?
Czemu ty nie chcesz przetrwać?
- Wolę oddać życie za innych, niż
żyć ze świadomością, że ktoś przeze mnie umarł.
- Cóż, no to mamy impas, bo ja
wolę żyć dla siebie, niż umrzeć dla kogoś – powtórzył swoje wcześniejsze myśli.
- Niczego innego się po tobie nie
spodziewałem. – Jacob uśmiechnął się krzywo pod nosem, kładąc z powrotem na
łóżku i obracając do wampira plecami. Dante zbliżył się do niego i objął go w
pasie ramieniem. Jacob nie zaprotestował, kuląc się tylko bardziej w celu
znalezienia wygodniejszej pozycji. – Nic dziwnego, że nasze rasy się nie lubią.
Jesteśmy zbyt różni.
Tu Dante musiał się zgodzić. Byli
jak dzień i noc. Ich poglądy były kroplą w morzu tego, co ich różniło. Zaczynał
się obawiać, że te różnice były zbyt duże, by mogli sobie z nimi poradzić.
Z tą myślą zasnął.
Obudził się o świcie. Drapało go
w gardle. Wszystkie mięśnie protestowały, gdy próbował zmienić pozycję i
odsunąć się od Jacoba. Dystans zawsze był najlepszym sposobem na walkę z
głodem.
Jacob miał inne plany. Jego ciało
było rozpalone – znowu przez sen rozebrał się zupełnie do naga – i pojękiwał
cichutko. Dante zmarszczył brwi i spojrzał w dół. Męskość wilkołaka znowu
nabrzmiała i domagała się uwagi.
Bez zastanowienia ujął ją i
zaczął pocierać palcami, rozcierając wilgoć z główki po całej długości. Gdy był
usatysfakcjonowany, zaczął wprawnie przesuwać zaciśniętą rękę w górę i w dół,
próbując jak najszybciej doprowadzić wilkołaka do spełnienia. Jacob napiął
wszystkie mięśnie. Spomiędzy jego warg ciągle wydobywały się ciche jęki. Przez
sen rozsunął szerzej uda, robiąc mu więcej miejsca. Gdy doszedł, westchnął
cicho i znieruchomiał i skulił się bardziej. Nie obudził się nawet na chwilę.
Dante westchnął cicho. Wytarł
spermę w róg pościeli i odsunął się od Jacoba. Przetarł twarz czystą dłonią.
Był głodny, ale nie chciał budzić wilkołaka ani gryźć go bez jego zgody, więc
zdecydował się jeszcze poczekać. Drapanie nie było na tyle dokuczliwe, by nie
mógł ponownie zasnąć, a jednak tej nocy już nie zmrużył oka. Z coraz większą
mocą docierał do niego fakt, że znalazł się w sytuacji, z której jak na razie
widział tylko jedno wyjście.
Śmierć.
***
Hej!
Tekst niesprawdzony, ogarnę go później i postaram się odpowiedzieć na komentarze pod poprzednim postem, które odnosiły się do tych, w moim odczuciu, kontrowersyjnych zachowań bohaterów (głównie Jacoba).
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Pozdrawiam!
Biedny Dante;(, z drugiej strony rozumiem Jacoba, bo nie od dziś wiadomo, że wilki mają silnie zakorzenioną stadność i nikt nie chciałby być sam. Może i według większości wilkołaki są z lekka zacofane, ale to piękne, że potrafią oddać życie w imię większości;), a przynajmniej Jacob:D
OdpowiedzUsuńJacob nie jest osamotniony, jego mama i najlepszy przyjaciel ryzykowali życiem, broniąc go przed alfą stada ;) Dante chce żyć i nie jest nikomu nic winien, ale nie można mieć pretensji do Jacoba, że chce ochronić swoich bliskich. Osobiście ubolewam nad tym, że w dzisiejszych czasach nie jesteśmy bardziej jak te wilkołaki właśnie. I pewnie też dlatego zachowanie Jacoba wydaje się nam takie nierealne.
UsuńPozdrawiam!
Nie ma to jak młodość i idee. No cóż Dante rzeczywiście biedny. Zobaczymy jak to się rozwinie. No i ciekawa jestem czy Theo dostanie ten bezcenny tyłek:-)
OdpowiedzUsuńNo, to Jacob rzeczywiscie troszke zglupial. Niby ma racje, tez bym nie chcial, zeby przeze mnie umarli ludzie. Zwlaszcza z ktorymi zylem tyle czasu. Ale Dante tez ma po czesci, bo po co oddawac zycie za kogos kto ma mnie dupie i jeszcze po mojej smierci by mnie krytykowal pewnie! Chyba nie da sie tutaj wybrac jedna strone, bo ten temat poswiecenia jest bardzo rozlegly.
OdpowiedzUsuńI cos czuje, ze Finn klamal, zeby szybko pozbyc sie problemu z glowy. Czy nie powiedzial, ze jesli Jacob sie zabije to moc przejdzie na niego? W takim razie, moze to jest powod jego niecierpliwosci?
I cos tak czulem, ze ta trojka pomoze wilkolakowi. Chociaz nie wiem, jak go odnalazla...
Stesknilem sie w sumie za nimi, wiec dobrze znow poczytac o ich losach.
Jacob był chowany na przywódcę, od małego go uczono, że jego zadaniem jest ochrona watahy. Nie można też zapomnieć, że w jej skład wchodzą jego matka i najlepszy przyjaciel, którzy pomogli mu uciec, a więc poświęcałby się nie tylko dla tych, którym mniej zależało, ale dla naprawdę bliskich mu osób. Dante jest jego kompletnym przeciwieństwem, od najmłodszych lat żył tylko i wyłącznie dla siebie - jak zresztą inne wampiry - i motyw poświęcania jest mu zupełnie obcy.
UsuńFinn jest postacią, której radzę się dobrze przyjrzeć. Nie chciałabym tego mówić wprost, ale mam nadzieję, że każdy wyciągnie wnioski dla siebie z jego zachowania teraz i później, bo mam co do niego jeszcze plany.
Postacie z poprzedniej części jeszcze się pojawią, choć nie planuję poświęcać im zbyt dużej uwagi.
Pozdrawiam!
Jacob jest strasznie naiwny. Strasznie podobal mi się kawałek z Theo i Damonem.
OdpowiedzUsuńJacob mi działa pomału na nerwy, ale przeboleje jego głupotę.
OdpowiedzUsuńTheo i Damon jak zawsze cudownie zgrani <3 XD
Co ta wataha kombinuje? Rzeczywiście to trochę dziwne się wydaje że ten alfa zabiłby swoją partnerkę. Swoją drogą mam nadzieję że tego nie zrobił i że to taki fortel. Jacob by się na niego złapał gdyby nie przeszodzily im inne wampiry. No jest trochę głupiutki jeszcze to pewnie przez wiek i małe doświadczenie... Nie mam pojęcia co oni teraz zrobią - zawsze tak piszesz że wydaje mi się ze z danej sytuacji nie ma wyjścia, a potem jakimś cudem je znajdujesz :) Wierzę że tym razem też tak będzie :) Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCzy Jacob rzeczywiście jest aż taki naiwny i głupi? Do tej pory nie miał najmniejszego powodu, by wątpić w szczerość i uczciwość swoich bliskich, więc mimo zaistniałych okoliczności nadal chce im wierzyć. Wydaje mi się, że to zupełnie naturalne. Dante jest natomiast jego zupełnym przeciwieństwem. Wampiry żyją raczej samotnie, nie ufają sobie nawzajem i są względem siebie podejrzliwi i wścibscy. Ludziom obecnie łatwiej identyfikować się ze sposobem postępowania Dante, bo tak się względem siebie zachowujemy w dzisiejszych czasach. Może dlatego Jacob wychodzi na takiego naiwniaka? ;)
UsuńCzy z tej sytuacji jest dobre wyjście? Nie jestem pewna, szczerze mówiąc xd Ale wszystko wyjdzie w praniu.
Pozdrawiam!
Rozumiem rozterki J i jego poglądy, ale dlaczego przed tak ważną decyzją, a odebranie sobie życia nią jest, nie zadzwonił do kogoś, nie nalegał bardziej na weryfikację tych informacji, z jednej strony chce żyć, a z drugiej chce się poświęcić, patowa sytuacja.
OdpowiedzUsuńD ma przechlapane, teraz na każdym kroku musi pilnować J, bo może jego życie się zbyt szybko skończyć. Może przekona J do swojego punktu widzenia. Dobrze, że T i D się wrócili, bo było by już po naszych bohaterach.
Ciekawe, czy teraz J da swoją krew dobrowolnie D?
Dziękuję za kolejny rozdział :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
czekamy...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWlasnie przez takie komentarze traci sie jakakolwiek chec. Mimo iz codziennie wchodze na bloga i sprawdzam czy moze obsesja czegos nie dodala to nie pisze tego typu komentarzy, tylko cierpliwie czekam,poniewaz rozdzial sam sie nie napisze,a kazdy ma swoje zycie i nie zawsze ma sie na wszystko czas. Trzeba to zrozumiec. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twój komentarz i wszystkie powyżej i nie rozumiem o co Ci może chodzić��
UsuńChodzi mi o komentarz "czekamy..." roznie mozna go odebrac
OdpowiedzUsuńSerio?
UsuńHej! Tak dla sprostowania, żeby nie było niedomówień z żadnej ze stron. Nie odebrałam komentarza IVE negatywnie, wręcz przeciwnie. Szczerze mówiąc, byłam trochę zaskoczona, że nikt jeszcze się nie dopominał o rozdział, tylko wszyscy cierpliwie czekali, aż sama ruszę tyłek. Tak więc dzięki za reakcję, ale nie dajmy się zwariować ;)
UsuńPozdrawiam!
Żeby nie bylo ja tez cierpliwie czekalam, przecież nie bombardowalam Cie kilka razy dziennie dopomnieniami o nowy rozdział,tylko raz delikatnie ;-)
OdpowiedzUsuńHaha, wiem :) I naprawdę nie odebrałam tego negatywnie ani nic w tym stylu. Uznajmy więc tą całą sytuację za nieporozumienie i tyle, nie ma sensu sobie niepotrzebnie zawracać głowy :)
UsuńPozdrawiam!
Spoko :-)
UsuńHejka ,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Theo pilnuj tego nagrania, bo Deamon jest w stanie Ci go zabrać, aby nie było żadnego dowodu, a czy Jackob nie może skontaktować się z Duncanem? aby sprawdzić informacje i cóż wiele jest różnic miedzy nimi na wiele spraw patrza zupełnie inaczej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia