Deszcz padający z nieba niemal
zwalał z nóg. Ludzie z okolicznych wiosek już dawno pochowali się w domach, by
przeczekać oberwanie chmury i nadciągającą burzę. Dante cholernie im tego
zazdrościł. On, zamiast skryć się w zaciszu własnego domu, leżał na skarpie w
podartych ciuchach mokrych od krwi, błota i Bóg wie, czego jeszcze, i nie zapowiadało
się na szybki powrót do domu.
Ciągle nie mógł uwierzyć, że
rzeczywiście doszło do najprawdziwszej walki z cholernymi pchlarzami!
Oczywiście, ich rasy naturalnie się nie lubiły i często dochodziło do utarczek
pomiędzy wampirami i wilkołakami, ale żeby rzeczywiście pojedynkować się jak w
prawdziwej wojnie? Mieli cholerny dwudziesty pierwszy wiek! Było tyle
ciekawszych rzeczy, które Dante mógł robić w tym czasie, zwłaszcza w tak
nieciekawą pogodę. Zamiast tego ganiał się po lesie z psami, bo jego ojciec
niechcący wdepnął w ich święte kwiatki i alfa pobliskiego stada aż zapienił się
ze złości. Nagle wszystkie katastrofy w promilu dwudziestu kilometrów okazały się
winą tego, że owe kwiaty zostały zniszczone i Bogu ducha winnemu wampirowi
pobliska wataha wypowiedziała wojnę. Najprawdziwszą wojnę!
To jakaś kpina, pomyślał. Do
ostatniej chwili myślał, że konflikt rozejdzie się po kościach, ale wataha nie
szukała pokojowego rozwiązania. Oczywiście, żaden wampir nie zamierzał
przepraszać wilkołaka za nadepnięcie na coś w publicznym lesie, ale fakt, że
wilki nawet nie próbowały pójść pokojową drogą, bardzo wampiry zdenerwował.
Dante westchnął ciężko. Mimo
zimna, błota i deszczu miał ochotę przeczekać cały ten raban w ukryciu i wyjść,
jak już będzie po wszystkim. Wątpił jednak, by wilkołaki mu na to pozwoliły.
Nawet w deszczu ich zdolność tropienia była o wiele lepsza niż u innych
drapieżników. Prędzej czy później zapewne go znajdą i będzie musiał walczyć.
Na jego korzyść działała rzeźba
terenu i fakt, że trochę już po tym świecie chodził. Miał o wiele większe
doświadczenie w walce niż młode wilki, którym dopiero odstawiono mleko sprzed
nosa. Niekorzystne było jednak to, że nie znał zbyt dobrze tych lasów, a
wilkołaki pod wpływem adrenaliny stawały się niezwykle silne, wytrzymałe i
uparte.
Wampir był ciekawy, jak szło
reszcie jego rodziny. Jego młodszy brat, Borys, był świetnym wojownikiem. Całe
stulecie spędził w Japonii, ucząc się różnych sztuk walki pod okiem znakomitych
mistrzów, przez co w walce wręcz nie miał sobie równych. Jego partner, Ali,
posiadał ogromną wiedzę taktyczną oraz na temat istot nadprzyrodzonych. Nawet
otoczona wieloma wrogami, ta dwója z pewnością sobie poradzi.
Co do ich dwóch przyrodnich
sióstr, nie był tego taki pewny. Przede wszystkim nie urodziły się wampirami
tak jak Dante czy Borys, co już stawiało je w gorszej pozycji. Dodatkowo żadna
z nich nie interesowała się walką. Sam fakt, że dały się na to wszystko
namówić, już był zaskakujący.
No i ich ojciec, Raul. Siły mu
nie brakowało, to prawda, ale strategia walki nigdy nie była jego mocną stroną.
Jeśli da się zapędzić w kozi róg, mięśnie mu nie pomogą.
Dante usłyszał nagle cichy warkot
zza pleców. Obrócił gwałtownie głowę. Młody wilkołak w ludzkiej formie biegł na
niego, warcząc wściekle. W jego oczach czaiła się rządza mordu.
Wampir ledwo wstał, kiedy
wilkołak powalił go z powrotem na ziemię, przygniatając swoim ciałem. Uderzył
go raz, potem drugi. Dante zablokował trzeci cios, wbijając kolano w brzuch
młodego wilkołaka i, łapiąc go za koszulkę, zamienił ich pozycje. Wdrapał się
na chłopaka, usiadł mu na biodrach i zaczął okładać go pięściami. Nie chciał go
zabić. Nigdy nie widział sensu w niepotrzebnym rozlewie krwi. Rozumiał też, że
ten wilkołak tak samo jak on walczył nie do końca za swoją sprawę. Gdyby nie
rozkaz alfy stada, nie byłoby go tam.
To, że Dante nie chciał mu zrobić
krzywdy, nie oznaczało, że wilkołak odwzajemniał sentyment. Walczył z całych
sił, próbując wyswobodzić się i wyprowadzić własny cios. Gdy żadna z jego prób
nie zakończyła się sukcesem, jeszcze bardziej się zezłościł. Dante, chcąc
szybko zakończyć walkę, zacisnął mu dłonie na szyi, odcinając dopływ tlenu.
Wilkołak wił się pod nim, rozchlapując błoto na boki i próbując go z siebie
zrzucić, na co wampir zacisnął mocniej dłonie, chcąc w ten sposób pozbawić go
sił, a potem przytomności.
Nagle Dante jęknął z bólu, kiedy
wilkołak jakimś cudem wgryzł mu się w nadgarstek z całych sił, niemal miażdżąc
kości. Chwila rozproszenia wystarczyła wilkołakowi, by odepchnąć jego rękę i
uderzyć go pięścią prosto w nos. Dante aż zarzuciło do tyłu i puścił
przeciwnika, który z trudem wygramolił się z błota i oddychając ciężko, znowu
go zaatakował.
– Ja pierdolę, weź się uspokój! –
warknął Dante, parując jego cios i wyprowadzając własny. Trafił wilkołaka
prosto w nos, z którego buchnęła krew, zalewając dolną część jego twarzy. To go
jednak nie powstrzymało przed ponownym atakiem. Dante, poirytowany upartością
swojego młodego przeciwnika, uderzył go ponownie i powalił na ziemię. – Nie
chcę cię zabić, uspokój się!
– Spierdalaj! – wysyczał wilk,
wstając i znowu atakując. Dante musiał przyznać, że gówniarz miał zacięcie. Przez
chwilę krążyli wokół siebie, obserwując się i szukając najlepszej chwili na
atak.
Nagle oczy wilkołaka błysnęły
dziko. Dante przygotował się na kolejny atak, ale wilkołak rzucił się na niego,
złapał go w pasie i popchnął w dół.
Wampir otworzył szeroko oczy, ale
nie miał czasu zareagować, bo obaj już lecieli w dół skarpy. Uderzenie o ziemię
dosłownie wybiło mu powietrze z płuc, pozbawiając oddechu na długie sekundy.
Razem z wilkołakiem turlali się ze skarpy po mokrej ściółce, zahaczając po
drodze o drzewa i kalecząc się o krzaki jeżyn.
Zatrzymali się dopiero w gąszczu
paprotek.
Pojebało go, pomyślał zdumiony
Dante, gdy już udało mu się zaczerpnąć powietrza w płonące płuca. Leżał na
wznak i patrzył w górę szeroko otwartymi oczami. Nie mógł uwierzyć, że ten
bachor miał jaja zepchnąć go z tej cholernej skarpy! Z ich dwóch to ten
gówniarz miał większe szanse umrzeć przy tym upadku, a nawet się nie zawahał.
Jego rozmyślenia przerwało ciche
skomlenie. Obrócił głowę w bok i zobaczył, że ręka dzieciaka jest nienaturalnie
wygięta, ale on i tak z determinacją zbierał się z ziemi i wyraźnie kierował
się w stronę wampira.
– Przestań już! – warknął Dante,
siadając z lekkim trudem. Upadek trochę go poturbował, ale był w stanie
poruszać się bez większego trudu. – Cała ta walka to jakaś żenada.
– Zabiję cię! – odparł tylko
wilkołak.
Dante wywrócił oczami. Spróbował
wstać, ale wtedy nadgarstek odmówił mu posłuszeństwa. Gdy spojrzał w dół i
zobaczył zakrwawiony ślad po zębach odcinający się na tle jego śniadej skóry, przyszedł
mu do głowy pewien pomysł na poradzenie sobie z tym upartym bachorem.
– Lubisz gryźć, hmm? – spytał go,
wstając. Chłopak widząc, że nie miał z tym większych problemów, zmrużył oczy w
skupieniu i wyraźnie spiął się, gotowy do walki. – Zobaczymy, jaki będziesz
mądry, gdy się odwdzięczę tym samym!
Tym razem to Dante rzucił się na
niego. Nie było sensu oszczędzać ciuchów, i tak do niczego się już nie
nadawały. Wilkołak warknął na niego, trochę zaskoczony tak nagłym atakiem. Tyle
wystarczyło, by Dante przydusił go do ziemi i wgryzł się w jego szyję.
Ciało wilkołaka momentalnie
zwiotczało w jego ramionach, a ciepła krew zalała mu usta. Dante jęknął cicho,
wgryzając się mocniej w szyję małego. Jeszcze nigdy w życiu nie pił tak
przepysznej krwi. Wilkołak po chwili się otrząsnął i próbował go odepchnąć, ale
Dante ani myślał puścić.
– Zostaw mnie! – rozkazał chłopak,
szarpiąc się. Gdy to nie zadziałało, warknął głośno i w odwecie wgryzł się w
szyję wampira.
Obaj momentalnie znieruchomieli.
Dante czuł, jak po jego ciele przechodzi dziwny dreszcz od stóp do głów,
łaskocząc każdą komórkę w jego ciele. Nagle zaczął odczuwać podniecenie, a krew
nabrała lepszego smaku. Leżący pod nim wilkołak też zdawał się to czuć, bo
zaczął pojękiwać cicho i ocierać się o niego swoim podnieceniem.
To otrzeźwiło trochę Dante, który
wreszcie przestał pić krew i odsunął się odrobinę, chcąc zwiększyć dystans
pomiędzy sobą a dzieciakiem. Wilk też go puścił. Dante potarł szyję. W miejscu,
gdzie mały go ugryzł, szczypała lekko, ale nie było to nieprzyjemne, wręcz
przeciwnie. Podobało mu się to uczucie.
Przez chwilę patrzyli tylko na
siebie, oddychając ciężko. Ich erekcje ciągle do siebie przylegały, przez co
atmosfera stała się dziwnie napięta i trochę niezręczna.
Przynajmniej się uspokoił,
pomyślał Dante z irytacją. Nie był pewny, co miało znaczyć to dziwne uczucie,
które go nie opuszczało, odkąd jeden ugryzł drugiego, ale mało go to
obchodziło. Korzystając z tego, że wilkołak przestał się szarpać, Dante zamachnął
się i uderzył go precyzyjnie w szyję, pozbawiając przytomności. Przez chwilę
przyglądał się młodej, ubrudzonej błotem i krwią twarzy, kasztanowym kosmykom
opadającym na oczy i pełnym ustom. Potem wstał i poszedł do domu z nadzieją, że
cała ta awantura już się skończyła i nie będzie musiał więcej walczyć.
Po drodze nikogo nie spotkał,
więc spokojnie wrócił do swojego rodzinnego domu. Pierwsze, co zrobił, to
poszedł pod prysznic, żeby zmyć z siebie ślady walki i błoto. I pozbyć erekcji,
która mimo zimna ani trochę nie chciała opaść. Burza którą słyszał wcześniej,
musiała być już tuż–tuż, bo słyszał ją nawet pod prysznicem. Na szczęście udało
mu się wrócić do domu, zanim zaczęła szaleć w okolicy. Już i bez tego pogoda
tego dnia była nieznośna.
Odświeżony i zadowolony ubrał się
w bawełniane dresy i z kubkiem gorącej kawy rozsiadł się przed kominkiem, w
którym buchał wesoło ogień. Był mniej więcej w połowie książki, kiedy drzwi
ponownie się otworzyły i ukazały Borysa i Ali. Obaj mężczyźni byli mokrzy,
ubrudzeni trawą i zirytowani.
– Twój stary jest pojebany! –
oznajmił Ali Borysowi, rozbierając się w progu. – Co go podkusiło, by zaleźć im
za skórę?
– Wyglądam na kogoś, kto wie? – spytał
Borys retorycznie. Po jego minie było widać, że jest ostro wkurzony. – Więcej
mu nie pomogę! O, jesteś! – Borys zobaczył, że Dante siedzi przed kominkiem. –
Ktoś jeszcze przyszedł?
– Nie, tylko ja i wy. – Dante obserwował,
jak obaj mężczyźni rozebrali się w progu do naga. – Ogłuszyłem paru i
przyszedłem tutaj.
– Mhm, spoko. Już myśleliśmy, że
po tobie – skomentował Borys, zupełnie nieprzejęty. – Tak nagle zniknąłeś.
– Zdołali mnie odseparować, ale
dałem sobie radę – odparł tylko i na tym temat się urwał. Ali i Borys poszli
się kąpać, a Dante wrócił do książki.
Wampiry nie trzymały się blisko.
To, że cała rodzina zebrała się w kupę, było zwykłym zbiegiem okoliczności.
Borys większość czasu spędzał na podróżach z Alim, Dante preferował Włochy, a
ich ojciec lubił ten domek na obrzeżach Yosemite w Stanach, w którym obecnie
się znajdowali. Oprócz niego mieszkały tam jeszcze tylko ich przyrodnie siostry
i obecni żywiciele. Gdyby któremuś coś się stało, reszta pewnie by się tym
zbytnio nie przejęła. Wampiry nie lubiły ze sobą przebywać, lubiły mieć teren
do polowania tylko dla siebie i niechętnie wchodziły w interakcje z innymi
przedstawicielami własnego gatunku. Dante pojawił się na progu rodzinnego domu
zaledwie kilka dni wcześniej, a już miał powyżej uszu całej rodziny na kolejne
dwadzieścia lat. Gdyby ojciec nie wciągnął go w swoje utarczki z pobliską
watahą, pewnie już wracałby do Włoch.
Do wieczora pozostała trójka
dalej nie wróciła. Pojawili się tylko ich żywiciele, których nie było w
tygodniu w domu.
Bianka, trzydziestolatka po
rozwodzie i tragicznej utracie dziecka, znalazła się w domostwie Raula zupełnie
przypadkiem. Któregoś dnia pojechał on do pobliskiego miasta i usłyszał odgłosy
szamotaniny na tyłach budynku, który kilka dni wcześniej spłonął. Rzucił się
biedaczce na ratunek, ale zamiast damy w opresji zastał wściekłą Biankę, która,
uzbrojona w złożoną parasolkę, była na dobrej drodze do zabicia swoich niedoszłych
dręczycieli. To ją musiał od nich odciągnąć, żeby ich nie zabiła. Raul zabrał
ją do siebie i tak już została.
Co się tyczy Alana, ich drugiego
żywiciela, był on dwudziestodwuletnim studentem, który miał łeb nie od parady,
ale nie było go stać na studia. Pewnego dnia sam zapukał do drzwi domu Raula,
gdy poszła fama, że mieszka w nim wampir. Obiecał, że będzie karmił jego i jego
dzieci, jeśli Raul opłaci mu studia. Raul, zawsze stojący na straży edukacji,
chętnie na to przystał. Alan zjeżdżał na wszystkie weekendy i wolne, by móc
karmić wampiry. Od San Francisco, gdzie studiował medycynę, dzieliły go tylko
trzy godziny drogi, czasami nawet mniej, jeśli nie chciało mu się stosować do
ograniczeń prędkości. Raul co rusz płacił jego mandaty.
Dante nie był pewny, jak to
wszystko funkcjonowało. Podejrzewał, że jego ojciec bzykał i Alana, i Biankę,
może nawet jednocześnie, ale ogółem zbytnio nie zaprzątał sobie tym głowy. Mało
go to obchodziło. Sam nie miał stałego żywiciela, o wiele bardziej ciesząc się
z otwartego polowania. Był to staromodny sposób na zdobywanie pożywienia, ale
Dante, mimo swojego spokojnego usposobienia, lubił adrenalinę i to, jak na
niego działała. Policja nie zawracała sobie nim głowy, bo nikomu nie robił
wielkiej krzywdy. Polowanie kończyło się wypiciem krwi ofiary, ale nigdy na
tyle, by ją zabić lub uszkodzić. Oczywiście, istniały o wiele prostsze sposoby
na zdobycie krwi, zwłaszcza teraz, kiedy ludzie oficjalnie wiedzieli o
wampirach i wręcz tworzono kluby i stowarzyszenia, gdzie ludzie oferowali
wampirom krew. Mimo to Dante wolał staromodny sposób żywienia się i zamierzał
się go trzymać.
– Jesteś głodny? – spytał Alan,
podchodząc do niego. Bianka ich
zignorowała i poszła bez słowa na górę. – Mogę cię nakarmić, jeśli chcesz.
Dante przyjrzał się chłopakowi.
Ostatnim razem, kiedy go widział, Alan z wyglądu ciągle jeszcze przypominał
nastolatka, ze swoimi pucołowatymi policzkami, emo włosami i ni to męskiej, ni
żeńskiej budowie ciała. Teraz mocno zmężniał, co widać było po szerokich
ramionach, kwadratowej szczęce i bystrych oczach, które straciły swoją dawną
dziecinność i naiwność.
Wampir pokręcił przecząco głową.
Chociaż nie wypił dużo krwi wilkołaka, gdy się starli, czuł się dziwnie syty i
zadowolony. Podejrzewał, że wiązało się to siłą witalną wilkołaków, która była
o wiele potężniejsza niż ta zwykłych ludzi.
– Dzisiaj nie, ale Ali i Borys
mogą być chętni – powiedział. – Czekali na was.
– A Raul? – Alan rozejrzał się. –
Mówił, kiedy będzie? Nie ma jego samochodu w garażu.
Dante zmarszczył brwi, trochę
zbity z tropu. Jak wychodzili do lasu, by rozprawić się z watahą, samochód
jeszcze tam stał. Jakim cudem więc mogło go nie być?
– Naprawdę? To dziwne, jak wychodziliśmy
się lać z wilkołakami to jeszcze tam stał.
Alan uniósł brwi.
– Biliście się z watahą?
– Taa, Raul wdepnął im w jakieś
święte kwiatki czy coś takiego. – Dante pomachał lekceważąco ręką. – Trochę się
pobiliśmy w lesie i wróciliśmy. Cóż, przynajmniej ja i zakochana para, bo
dziewczyny i ojciec przepadli. Może ich właśnie torturują, nie wiem.
Alan pokręcił głową.
– Nigdy nie przyzwyczaję się do
waszej obojętności względem siebie – rzucił. – Idę do siebie. Nie zamierzam
przeszkadzać tym dwóm w rżnięciu. Jakbyś jednak chciał się napić, wiesz gdzie
mnie szukać.
Dante tylko skinął. Alan wziął
swój plecak i wszedł po schodach na górę. Jak na młodego chłopaka, który do tej
pory żył biednie, ale spokojnie, zaskakująco dobrze przyjmował wszystkie dziwactwa,
które wyprawiały się pod dachem Raula.
Przez chwilę przeszło mu przez
myśl, żeby sprawdzić, o co chodzi z tym brakiem samochodu, ale szybko machnął
na to rękę. Jeśli ktoś go ukradł, żadna strata. I tak odpadały z niego części
na ostrzejszych zakrętach.
Tej nocy Dante kręcił się przez
kilka godzin, zanim wreszcie zmorzył go sen.
– T–tato, co się ze mną dzieje? –
wyjęczał młody chłopak, wiercąc się na łóżku. Co chwilę zmieniał pozycję, nie
mogąc sobie znaleźć miejsca. Odkąd wrócił do domu, atakowały go dziwne uderzenia
gorąca i z każdą chwilą przybierały na sile, pogarszając jego już i tak
parszywe samopoczucie.
Nie miał pojęcia, co się z nim
dzieje. Wiedział tylko, że ugryzienie na jego szyi pulsowało gwałtownie w rytm
uderzeń jego serca, a reszta ciała płonęła z pożądania.
Jego ojciec i jednocześnie alfa
stada patrzył na niego z dziwnym błyskiem w oczach.
– Cii, Jake, spokojnie, wszystko
będzie dobrze! – zapewniła matka chłopaka, kładąc mu na czole zimny kompres.
Mimo zamroczonego umysłu chłopak widział po jej minie, że nie była tego taka
pewna, jak sugerowałyby jej słowa. – Jake, z kim byłeś w lesie? Kto ugryzł cię
w szyję?
– Jeden z krwiopijców – wyjęczał,
ponownie zmieniając pozycję i ściskając bardziej uda. – Wkurzył się, że go
ugryzłem i też mnie ugryzł… Mamo, co on mi zrobił?
Jego rodzice popatrzyli na siebie
porozumiewawczo. Cokolwiek się z nim działo, dla pary alfa najwyraźniej nie
było zaskoczeniem.
– Mamo? Tato? Co się ze mną
dzieje?
Kobieta uśmiechnęła się do niego
pokrzepiająco.
– Wszystko będzie dobrze, Jake.
Wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo wszystko wróci do normy.
– Co się ze mną dzieje?! – niemal
wywarczał, patrząc na nią stalowym wzrokiem. Jego klatka falowała pod wpływem
szybkiego oddechu. – Widzę po waszych minach, że wiecie! Dlaczego nie chcecie
mi powiedzieć?!
– Dowiesz się wszystkiego jak
trochę ci się polepszy. Za dwa, trzy dni wszystko powinno wrócić do normy –
zapewnił go ojciec. – Spróbuj się przespać – dodał po chwili i gestem ręki
wskazał żonie, żeby razem z nim opuściła pokój syna.
Jacob miał ochotę się dalej
kłócić, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język i skinął lekko głową.
Pozwolił rodzicom wyjść z pokoju i odczekał chwilę. Miał ten system opanowany
do perfekcji.
Wstanie z łóżka przyszło mu z
dość sporym trudem, co szczerze go zaskoczyło. Oddychał ciężko i chociaż nie
wykonywał żadnych męczących ruchów, jego serce nie chciało zwolnić, pompując
krew w zastraszającym tempie. Mimo to zdołał wstać i po cichu podszedł do
drzwi, uchylając je lekko. Jego rodzice już odeszli, więc otworzył je szerzej i
nadstawił uszu. Miał o wiele lepszy słuch niż pozostali członkowie watahy,
dzięki czemu podsłuchiwanie ważnych rozmów i pertraktacji przychodziło mu z
zaskakującą łatwością.
– … wiązany z tym krwiopijcą, nie
ma innego wytłumaczenia – mówił cicho alfa.
Jake zmarszczył brwi. Związany z
krwiopijcą? Co dokładnie jego ojciec miał na myśli? Jacob był świadomy
istnienia więzi, którą zawierały wilkołaki z wybranym przez siebie partnerem,
ale chyba nie chodziło mu o to, prawda? Tak mogły się wiązać tylko osoby z ich
gatunku.
Jego rodzice kontynuowali rozmowę
ściszonym głosem.
– Ale jak to możliwe? I te
objawy!
– Nie wiem, ale nie możemy tego
tak zostawić. Więzi nie da się rozerwać!
– Może jest jakiś sposób… – Głos
kobiety był pełen nadziei. I desperacji, która szczerze Jacoba zaskoczyła. Ton,
jakim jego ojciec odzywał się do matki, też był dziwny. Obronny. Poczuł dziwną
gulę w gardle. Co się z nim działo? Dlaczego jego ciało zaczęło mu odmawiać
posłuszeństwa? Przez ostatnich piętnaście lat swojego życia nigdy się nie
rozchorował, więc co zdołało go dopaść? Czy wampir go czymś zaraził? I o co
chodziło z tą całą więzią?
– Jaki, Pati? – Alfa uniósł głos,
wyraźnie poruszony całą sytuacją. – W całej historii jeszcze nikomu się to nie
udało!
– Coś musi być! – zapewniała
żarliwie. – Nie możemy nic nie zrobić! To nasz syn!
– Fakty mówią same za siebie –
uciął alfa dobitnie.
Zapadła chwila ciszy.
– Co masz na myśli? – spytała
Patricia męża. W jej głosie słychać było wyraźne ostrzeżenie.
Alfa westchnął ciężko.
– Nie możemy pozwolić, żeby moja
moc przeszła na niego. Jake nie może po mnie przejąć roli przywódcy!
Kobieta sapnęła.
– Nie mówisz poważnie! Żeby nie
przekazać mu mocy, musiałby…
– Umrzeć – dokończył za nią alfa.
– Nasz syn musi umrzeć.
Jacob zamarł, nie wierząc własnym
uszom. Jego mama zaczęła ostro protestować, próbując wyperswadować ojcu z głowy
ten absurdalny pomysł, ale Jacob dalej nie słuchał. Ogarnęła go istna furia.
Wyskoczył z pokoju jak poparzony i
rzucił się na ojca stojącego przy oknie w ich małym salonie. Zaskoczenie działało
na jego korzyść, bo alfa nie spodziewał się ataku ani siły, która się za nim
kryła.
– Zabić mnie?! Chcesz mnie
zabić?! Jak możesz tak mówić i to jeszcze z takim spokojem?! Nienawidzę cię! –
wrzeszczał Jacob, uderzając ojca gdzie popadnie. Alfa sparował kilka ciosów,
ale kilka zdołało dosięgnąć jego twarzy i ramion.
– Jake! Matt! Przestańcie!
Jacob wielokrotnie walczył z
ojcem, szkoląc swoje umiejętności w boju pod jego bacznym spojrzeniem, ale
nigdy jeszcze nie bili się tak naprawdę.
Alfa warknął, rozsierdzony próbą
podważenia jego autorytetu i z całych sił odepchnął syna. Jacob upadł na ich
drewniany stół, który zaskrzypiał żałośnie pod jego ciężarem. Zanim zdążył
wstać, ojciec już przy nim był, dociskając go do blatu i zaciskając dłonie na
jego szyi. Jacoba ogarnęła furia, bo był to już drugi raz tego samego dnia,
kiedy ktoś próbował go udusić. Spróbował uderzyć ojca kolanem w brzuch, ale
miał za mało miejsca. Wił się pod nim, warcząc na niego i rycząc. Alfa też na
niego ryknął, chcąc pokazać swoją wyższość, ale na Jacobie nie zrobiło to
najmniejszego wrażenia. Nie bez powodu młoda generacja watahy nazywała go niespełnionym
samobójcą.
Jacob pomacał stół w poszukiwaniu
jakiejś broni. Znalazł tylko mosiężny koszyczek na owoce, którym uderzył ojca w
głowę. To zamroczyło na chwilę alfę i uścisk na szyi młodego wilka zelżał, ale
trwało to tylko chwilkę, bo nacisk na jego tchawicę wrócił po chwili ze
zdwojoną siłą. Jacob ze zdumieniem zobaczył, że jego ojciec sięgnął po nożyk,
którym obierali owoce i uniósł go nad głową.
Nie miał szans na reakcję. Jego
matka tak.
Z krzykiem rzuciła się na alfę,
uderzając go z całych sił pogrzebaczem. Alfa jęknął głośno, zostawiając syna w
spokoju. Kobieta bez wahania uderzyła męża po raz kolejny, wrzeszcząc do syna:
– Uciekaj, Jake! Uciekaj! –
Kolejne uderzenie. – UCIEKAJ!
Widząc, że alfa zdołał wyrwać
matce pogrzebacz z rąk, obrócił się na pięcie i rzucił do drzwi. Zderzył się z
nimi i otworzył je pospiesznie, po czym zaczął biec. Słyszał krzyk matki i
głośny ryk ojca, ale nie obejrzał się ani razu, biegnąc przez ich małą wioskę w
kierunku lasu co sił w nogach.
Był na skraju, kiedy jego ojciec
w ciele wilka przygwoździł go do ziemi. Jacob zaskomlał, kalecząc sobie całą
twarz o małe kamienie.
Kolejny ryk, tym razem należący
do innego wilka, rozległ się gdzieś z boku i po chwili Jacob był wolny.
Zakaszlał, plując błotem i trawą. Ktoś chwycił go brutalnie za poły koszuli i
podniósł do pionu, a potem popchnął w stronę lasu.
– Uciekaj! – Jacob spojrzał ze
zdumieniem na swojego najlepszego przyjaciela. – Zatrzymam go, ile się da.
Deszcz ci pomoże. Uciekaj!
– Duncan… – wyszeptał chłopak
zszokowany. Duncan warknął głośno i doskoczył do alfy, który zdołał wygramolić
się ze studni, gdzie Duncan najwyraźniej go wepchnął.
– No już! – wrzasnął jego
najlepszy przyjaciel, siłując się z alfą. Stawianie mu czoła w taki sposób mógł
przepłacić życiem, a i tak… – UCIEKAJ!
Niektórzy członkowie watahy powychodzili
z domów, zwabieni całym zamieszaniem. Matka Jacoba, słaniając się na nogach i z
zakrwawioną twarzą, dołączyła do walki, próbując powstrzymać szalejącego alfę.
Dzięki jej interwencji pozostali członkowie watahy byli zbyt skonfundowani, by
się wtrącić, co dało Jacobowi czas na ucieczkę. Czując łzy płynące po
policzkach, przeskoczył przez płot i wbiegł w ciemny las, jeszcze długo słysząc
ryk rozsierdzonego ojca, a potem przepełnione bólem wycie matki.
***
Hej!
Przybywam z nowym opkiem :D Obecny tytuł to tytuł roboczy, który może ulec zmianie. Tekst jest osadzony w tych samych realiach, co "Więź", z tym, że akcja dzieje się później.
Nie wiem, na ile mi pójdzie pisanie tego, bo trochę czułam, że potykam się o własne słowa. Chyba wyszłam z wprawy przez tę długą przerwę... Mimo to mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Dajcie znać, co myślicie o pierwszym rozdziale! Do końca września będę publikować rozdział raz na 10-14 dni, nie jestem jeszcze pewna.
Pytania i wątpliwości w komentarzach :)
P.S.: Przypominam, że ciągle jest aktywna ankieta co do ewentualnej książki papierowej. Jeśli ktoś jeszcze nie zagłosował, a jest zainteresowany, można to zrobić tutaj:
Jeśli ktoś jeszcze nie kupił "Granic" z dodatkiem, można to zrobić tutaj:
Za każde wsparcie serdecznie dziękuję!
Pozdrawiam i do następnego!
Uaaaa, bardzo się cieszę w takiej niespodzianki. I przeokropnie uwielbiam oba opowiadania na zasadzie więzi, także i ta opowieść przypadnie mi do gustu, już to czuję. Smarkacz z tego naszego wilkołaka, aj aj.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwieniem na kolejny rozdział i pozdrawiam ❤
Cieszę się, że "Cię widzę". xD
OdpowiedzUsuńOpowiadanie ciekawie się zaczyna. Jeszcze ciekawiej, niż Więź :) Na razie za mało się działo, by powiedzieć więcej. Wprowadzenie fajne. Będę czekać.
Co do "potykania się o własne słowa", to normalne po przerwie. Będę szczera, że trochę widać porównując z poprzednimi opowiadaniami. Ale to minie (coś o tym wiem) i bynajmniej mnie nie zniechęca. :) Odetchnij głęboko, nie przejmuj się tym i po prostu pisz z przyjemnością.
Wytrwałości!
Weny, czasu i chęci :)
Pozdrawiam serdecznie!
No i to się nazywa powrót do żywych:P
OdpowiedzUsuńPierwszy rozdział tak mnie wciągnął, że jego koniec pozostawił w głowie wielki niedosyt:D
Uwielbiam opka z tą tematyką, więc tym bardziej cieszę się na twój powrót.;)
Nie martw się jak na moje oko twoja wprawa do pisania nie odeszła wcale tak daleko od tego co było wcześniej;D
Życzę weny i do następnego:*
Cieszę się że znowu piszesz :) Bardzo mi się podoba ten początek - wciągające 😊 Dawno nie czytałam niczego o wampirach więc nie mogę się doczekać ciągu dalszego :) Coś mi się zdaje, że spokojne dni Dantego niedługo miną bezpowrotnie, gdy w jego życie wkroczy ten narwaniec Jake 😆 Dziękuję i pozdrawiam 😙
OdpowiedzUsuńSuper, uwielbiam twoje opowiadania:-)
OdpowiedzUsuńWitamy z powrotem, proszę rozgość się i zostań na dłużej. 😀
OdpowiedzUsuńJestem zmuszona przyznać, że zapowiada się imponująco. Szkoda że będziesz wstawiała co 10-14 dni, bo Twoje prace są mega wciągające i nwm jak tyle wytrzymam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życze ton weny :)
Mam dobre przeczycia co do tego opowiadania. Ten rozdział mnie bardzo wciągnął, jesten ciekawa co sie dalej stanie. Czy ojciec tego wampira znajdzie go tam w lesie?
OdpowiedzUsuńNie moge sie doczekać następnego rozdziału.
(Nie dało by sie wstawiać rozdziałów szybciej? Tak co tydzień? 😊)
Hej! Teoretyczne dałoby się wstawiać rozdziały częściej, ale nie chciałabym się od razu rzucać na głęboką wodę. Publikowanie raz w tygodniu tym właśnie jest, zwłaszcza po tak długiej przerwie...
UsuńStaram się dotrzymywać terminów, które Wam tutaj podaję. Dlatego wolę zacząć powoli :) Gdy wpadnę znowu w rytm, który miałam kiedyś, będę mogła pozwolić sobie na częstsze publikacje bez stresu, że się z czymś nie wyrobię, ale na razie te 10-14 dni to moje koło ratunkowe w razie W i go tak łatwo nie oddam ;)
Pozdrawiam!
Już pierwszy rozdział bardzo mnie zainteresował. Z niecierpliwością będę czekała na dalsze części opowiadania.
OdpowiedzUsuńJuż czekam na następny , zapowiada się super :D
OdpowiedzUsuńNao
Wow :)
OdpowiedzUsuńCóż za wielki powrót :) Już bym chciała przeczytać kontynuację :) Super się zapowiada :)
Ciekawa historia :)
J i D będą chyba tworzyc wybuchową mieszankę, ciekawe jak szybko się spotkają.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Fajnie że wróciłaś z nową historią. Już ten pierwszy rozdział ma w sobie wiele emocji. Oby tak dalej. Masz coś więcej napisane czy publikujesz na bieżąco?
OdpowiedzUsuńHej! Mam mały zapas, który powoli się wydłuża. Zależy mi na tym, by wrócić do regularnego publikowania, stąd takie długie przerwy pomiędzy rozdziałami. I stąd też pewność, że jestem w stanie wstawić przynajmniej jeden rozdział na dwa tygodnie. Będę się starać, by te przerwy wynosiły jednak 10 a nie 14 dni i chcę je z czasem skrócić do 7 dni, ale to wszystko przede mną. Dopiero wracam na stare tory :)
UsuńPozdrawiam!
Ale super 😍
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawie zapowiada się to opowiadanie, ocho więź powstała między wampirem a wilkolakiem, ciekawe kiedy zrozumieją co dokładnie się stało i to za akceptują... och bardzo to polubiłam Biance...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia