Czas mijał.
Tak, wiem, Ameryki nie odkryłem,
ale tak rzeczywiście było. Szybko wpadłem w nową rutynę, mimowolnie zaskoczony
tym, jak bezkonfliktowe było mieszkanie pod jednym dachem z Pascalem. Cóż, to
mogło być głównie związane z faktem, że prawie go nie widywałem w mieszkaniu,
ale nieważne. Dla mnie liczyło się to, że miałem fajne lokum i totalny spokój.
Mogłem sobie trzepać ile chciałem i jak głośno chciałem i ani trochę nie
musiałem się martwić, że ktoś mnie podsłucha.
Jeszcze tylko tego by brakowało,
żeby Pascal mnie przyłapał.
Miałem zadziwiająco dużo czasu
jako singiel. Bez problemu wyrabiałem się z rzeczami na uniwerek i zostawało mi
jeszcze sporo na obijanie się po kątach. Mega ciekawiło mnie, gdzie Pascal tak
chętnie znikał. Już odkryłem z jego Facebooka, że był instruktorem zumby w
jednej z pobliskich szkół tanecznych, ale to nie mogło kosztować go aż tyle
czasu, więc pewnie robił coś jeszcze.
Nasze interakcje były krótkie i,
gdy już do nich dochodziło, pełne sarkazmu. Atmosfera automatycznie zdawała się
wibrować. Nic nie mogłem poradzić na to, że dalej uważałem go za dupka i chujka
i nie chciałem mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Problem polegał na tym, że
teraz miałem okazję trochę lepiej go poznać i nie był ani trochę taki, jak
sobie wyobrażałem.
Przede wszystkim ten jego wieczny
wyszczerz nie był na pokaz. Już miałem okazję się przekonać, że on po prostu
taki był. Jebany optymista. Zachowywał się, jakby nic nie mogło go podłamać.
Gdy coś mu nie wychodziło, wzruszał ramionami i próbował jeszcze raz. Jeśli
zrobił z siebie kretyna, śmiał się z siebie głośniej niż inni z niego. Ciągnął
do siebie ludzi jak magnes.
Irytował mnie jeszcze bardziej
niż wcześniej. Ludzie lgnęli do niego właśnie przez jego sposób bycia, bo gdy
nagle znikał z horyzontu, wszyscy uświadamiali sobie, jak pozbawione sensu i
bezbarwne jest ich życie bez niego. Pascal sprawiał, że inni byli weselsi i
patrzyli na siebie z trochę większym dystansem, więc niespodziewane sukcesy
cieszyły ich bardziej, a porażki nie dotykały zbyt mocno.
I czemu ja znowu o nim myślałem?!
Pokręciłem głową, próbując skupić
się na projekcie. Budynek, który miałem rozrysować, był w kurwę ciężki, a każdy
jeden fałszywy ruch niósł za sobą ryzyko, że całą robotę będę musiał zacząć od
nowa.
Upiłem łyk kawy. Już prawie
chodziłem po ścianach przez to gówno i po raz kolejny zastanawiałem się, czym
się upaliłem jak miałem wybierać studia. Na szczęście skończenie tego
oznaczało, że miałem wolny weekend i nie musiałem się niczym przejmować.
Ktoś zadzwonił do drzwi,
wyrywając mnie z transu. Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia, kto to mógł
być.
Zajrzałem przez judasza, ale
kompletnie nie znałem gościa. Coś w jego wyglądzie było jednak znajomego, więc
otworzyłem drzwi.
– No wre… – urwał, widząc mnie i
zamarł.
Patrzyłem na niego spokojnie,
czekając aż powie mi, czego chce. Gdy zamiast tego po prostu stał i się na mnie
gapił, uniosłem brwi. Jego wzrok przesunął się po mnie nachalnie. Nic wielkiego
nie zobaczył – moje jasne włosy związane w niedbały kok z tyłu głowy gumką
piłkarską, czarną szeroką bluzę z kapturem i dresowe spodnie. Gdy spojrzał mi w
oczy po raz kolejny, jego wzrok dziwnie stwardniał i nagle poczułem się
zagrożony.
– Kim ty, kurwa, jesteś? –
spytałem.
– Nie zrobił tego – odparł koleś,
masując nasadę nosa i wyglądając, jakby nagle go rozbolała głowa. – Nie zrobił
tego – powtórzył, jakby chciał przekonać samego siebie.
Co to za wariat?
– Kto i czego? – spytałem
mimowolnie. Nie odpowiedział, więc po prostu cofnąłem się i chciałem zatrzasnąć
drzwi, ale zorientował się w sytuacji i nie pozwolił mi na to, stawiając stopę
między futryną a drzwiami. – Hej, wypad!
– Gdzie on jest? – spytał,
siłując się ze mną. Warknąłem cicho.
– Gdzie kto jest?! Spierdalaj!
Nie miałem pojęcia kto to jest i
czego chce, ale nie zdziwiłbym się, gdyby uciekł z wariatkowa. Nieznajomy był
mocniej zbudowany niż ja, co wykorzystał, popychając barkiem drzwi. Nie
spodziewałem się tego, w konsekwencji czego straciłem równowagę i poleciałem do
tyłu, chwytając go za kurtkę. Tego z kolei on się nie spodziewał, bo wleciał do
mieszkania zaraz za mną.
Syknąłem z bólu, kiedy przygniótł
mnie do podłogi swoim cielskiem.
– Złaś, zboczeńcu! – krzyknąłem,
szarpiąc się na wszystkie strony i próbując kopnąć go w jaja.
– Jakbym chciał cię dobrowolnie
dotknąć! – odparował wściekły. Chyba próbował wstać, ale podciąłem go łokciem i
jeszcze raz mnie przydusił.
– Travis? Phil? Co wy
wyprawiacie?
Uniosłem głowę, czerwony z
wysiłku, i spojrzałem prosto na Pascala, który stał w drzwiach wejściowych z
telefonem w ręce i patrzył na nas szeroko rozwartymi oczami. Zawstydzony i
wkurzony do granic możliwości, zepchnąłem z siebie tego faceta i wstałem,
otrzepując ubranie.
– Znasz tego wariata? – spytałem. Nie, żeby
mnie to zdziwiło.
Nie dziwiło. Ani trochę.
Pascal uniósł brwi, patrząc to na
mnie, to na „Travisa”.
– Hmm… widzę, że nie raczyliście
się sobie przedstawić, zanim zaczęliście się tarzać po mojej podłodze –
mruknął, rzucając mężczyźnie krzywe spojrzenie. – Phil, to mój starszy brat,
Travis. Travis, poznaj mojego nowego współlokatora, Phila.
Obróciłem się w stronę Travisa
tak szybko, że aż coś strzeliło mi w szyi. Zacząłem mu się przyglądać i ledwo
powstrzymałem chęć pacnięcia się w łeb.
Faktycznie byli podobni. Obaj
wysocy, o niemal kruczoczarnych, lekko kręconych włosach i niebieskich oczach.
Travis był bardziej umięśniony niż jego młodszy brat, ale zdecydowanie byli
podobni. Mieli tak samo pełne usta, prosty nos i wąskie brwi oraz mocno
zarysowany podbródek.
I najwyraźniej obaj byli
pojebani.
Żaden z nas nie wyciągnął ręki do
tego drugiego. Mierzyliśmy się tylko wzrokiem, okazując sobie otwarcie niechęć.
– Widzę, że miłość wisi w
powietrzu! – rzucił Pascal sarkastycznie. Zamknął za sobą drzwi wejściowe, cały
czas patrząc na nas z dezaprobatą. – Może chodźmy do kuchni, zanim zaczniecie
robić coś więcej niż pieprzenie się wzrokiem.
Aż sapnąłem, nie mogąc uwierzyć w
to, co powiedział. Travis też spojrzał na niego z rządzą mordu.
– Nie tknąłbym go, choćby był
jedyną alternatywą do pieprzenia drzewa albo krowy! – powiedział.
Parsknąłem.
– Dobrze wiedzieć, że mogę w
takim razie spać spokojnie. I wierz mi, prędzej zjadłbym własnego fiuta niż
pozwolił, żebyś mnie dotknął.
– To w ogóle byłoby co jeść?
– Ty… – zrobiłem krok w jego
stronę.
– Hej, hej, hej, hej! – wtrącił
Pascal, kładąc mi rękę na piersi. – Ogarnijcie się, co?
– Nie, dzięki. W ogóle… od kiedy
masz współlokatora? Myślałem, że lubisz mieszkać sam. Sam mi mówiłeś, że
prędzej piekło zamarznie niż pozwolisz komuś się tutaj wprowadzić. Pff! Nawet
mnie nie pozwoliłeś się tutaj wprowadzić!
Pascal wywrócił oczami.
– Nie potrzebuję niańki, Travis –
powiedział spokojnie, taktownie ignorując pierwszą część wypowiedzi brata.
Spojrzałem na niego podejrzliwie, ale po chwili wzruszyłem ramionami. Co za
różnica? Miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż motywy Pascala, jego życie i
głupi brat. Ten jebany budynek sam się nie narysuje. – Lepiej powiedz mi, co w
robocie. Jakiś trop co do tego ugrupowania, które próbujecie rozpracować?
Pascal popchnął swojego brata w
stronę kuchni.
– Wiesz, że nie mogę z tobą o tym
rozmawiać, to nie są informacje…
– Jasne, jasne. Mów.
Pokręciłem tylko głową, widząc
głupi wyszczerz swojego współlokatora. Puścił mi oczko, widząc moją minę.
Miałem ochotę go walnąć, ale się jakoś powstrzymałem i wróciłem do swojego
pokoju. Dokończenie projektu zajęło mi prawie godzinę. Założyłem sobie
słuchawki i włączyłem głośno muzykę, żebym nie słyszał, o czym gadają. Życie
Pascala mnie nie interesowało.
Serio.
Nie i już.
Nie przemyślałem tego, że Pascal
może czegoś ode mnie chcieć. Omal nie dostałem zawału, kiedy nagle położył mi
rękę na ramieniu.
Odwróciłem się do niego z sercem
w gardle.
– Tak? – spytałem, zsuwając
słuchawki na szyję.
– Idziemy do klubu. Chcesz iść z
nami?
Szczerze? I tak i nie, z
naciskiem na nie. Nie miałem najmniejszej ochoty na spędzanie czasu z Travisem,
jeśli mogłem tego uniknąć. Potem jednak zobaczyłem, że sama koncepcja wspólnego
wyjścia wyraźnie posuła Travisowi humor, więc uśmiechnąłem się półgębkiem i
powiedziałem:
– Jasne, o ile nie jest to pedalski
klub.
– Niee, idziemy na Kreuzberg i
tam coś wybierzemy. Wychodzimy za jakieś pół godziny.
– Okej, będę gotowy.
– Super.
Wziąłem szybki prysznic, ubrałem
na siebie spodnie z dziurami na kolanach i przetarte na udach i pośladkach, do
tego niebieską koszulę z długim rękawem i Timberlandy. Włosy rozpuściłem.
Przyszło mi do głowy, że powinienem je obciąć, bo sięgały mi już sporo za
ramiona. Jeszcze nigdy nie miałem ich tak długich. Na rękach miałem kilka
ciemnych opasek, które ostatnio były moją obsesją. Nigdy nie stroiłem się nie
wiadomo jak do klubów, bo nie czułem takiej potrzeby. Starałem się wyglądać
reprezentacyjnie, ale to tyle. To baby powinny się stroić na wyjście, a nie
faceci.
Prysnąłem jeszcze na siebie jedne
z moich ulubionych perfum i byłem gotowy. Wziąłem portfel, klucze od mieszkania
i telefon i mogłem ruszać na miasto. Prawie w tym samym czasie ze swojego
pokoju wynurzył się Pascal i jego brat. Pascal ubrany był w cienki sweter na długi
rękaw, który zdecydowanie podkreślał kolor jego oczu, i czarne, obcisłe dżinsy.
Spod swetra wystawał jego nieśmiertelnik, z którym nigdy się nie rozstawał.
Pascal był typem faceta, który uwielbiał dodatki. Lubił srebrne bransoletki i
pierścionki i teraz też ich nie brakowało.
Travis nie różnił się pod tym
względem od swojego brata. Miał na sobie czerwoną koszulę, która wystawała spod
modnej, dżinsowej kamizelki. Założył zwykłe dżinsy i do tego swoje wojskowe
buciory. Do tej pory byłem przekonany, że z Pascala jest mega ciota i wygląd
jest dla niego bardzo ważny, ale totalnie się przeliczyłem w tym względzie. To
znaczy, lubił ubrać się ładnie i zdecydowanie za bardzo miłował się w
biżuterii, ale nie był osobą, która nie wyszłaby na miasto, bo nie jest
wystrojona czy coś. Ubierał się ładnie, bo miał dobre oko, ale nie było w tym
niczego więcej.
– Wszyscy gotowi? – spytał Pascal
z szerokim uśmiechem.
– A nie widać? – spytałem
jednocześnie z Travisem. Spojrzeliśmy na siebie z niechęcią.
– Och mein Gott – jęknął Pascal,
kręcąc głową. – Jesteście niemożliwi.
Sam właściwie nie wiedziałem,
czego mam się spodziewać po tym wyjściu z nimi do klubu. Zawsze chodziłem tylko
z Lucy, więc było to dla mnie trochę nowe doświadczenie. Nie miałem pojęcia, na
ile trzymamy się razem, a na ile po prostu idziemy tam razem.
Zaraz po przekroczeniu progu
klubu Travis poszedł do baru, a Pascal na parkiet. Poszedłem z tym drugim, bo o
ile nie miałem nic przeciwko zalaniu się w trupa, wolałem popracować nad tym
nieco później.
Szybko obaj znaleźliśmy chętne dziewczyny
do tańczenia. Gdy obejmowałem swoją mimowolnie zauważyłem, że do Pascala podbił
jakiś koleś. Po chwili Pascal tańczył już między tą laską i kolesiem, ściśnięty
w środku. Dziewczynie nie była zachwycona, co mogłem łatwo zaobserwować, kiedy
odwróciła się do Pascala tyłem i zaczęła się ocierać pośladkami o tego krocze.
Nie byłem co prawda pewny, ale miałem dziwne wrażenie, że tyłek Pascala ociera
się o krocze tego kolesia, który zaborczo objął Pascala w pasie i zaczął go
całować po wyeksponowanej szyi.
Szybcy są, przemknęło mi przez
myśl. Pascal oparł tył głowy na ramieniu – całkiem przystojnego, jak by nie
patrzeć – faceta. Na jego ustach błądził lekki uśmieszek.
Tak się zagapiłem na to, co
robili, że moja ręka zupełnie przypadkiem zjechała na dupę dziewczyny, z którą
tańczyłem. Oprzytomniałem dopiero, jak strzeliła mnie w łapę, strącając ją ze
swojego tyłka.
Zamrugałem i spojrzałem w dół,
prosto w jej pełne wściekłości oczy. Uśmiechnąłem się przepraszająco, obejmując
ją w talii i spojrzałem z powrotem w stronę Pascala. Ku mojemu zdumieniu, on
patrzył prosto na mnie. Jego oczy zdawały się mnie hipnotyzować. Patrzyłem, jak
Pascal obejmuje się ręką nieznajomego faceta i oblizuje usta i mimowolnie
przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem pojęcia, co to wszystko miało znaczyć, ale
skoncentrowałem się na tańczącej ze mną dziewczynie i tym, żeby więcej nie
patrzeć w stronę Pascala wijącego się w ramionach innego faceta. Z jakiegoś
powodu ten widok sprawił, że poczułem się wybitnie niekomfortowo.
Upicie się nie zajęło mi dłużej
niż dwie godziny. Travis obserwował mnie przez cały czas i odganiał natrętne
baby i facetów. Miałem głupie wrażenie, że może i mnie nie lubi, ale jest typem
opiekuńczej osoby i nie pozwoliłby, żeby coś mi się stało. Bawiła mnie ta myśl,
bo ostatnie, czego potrzebowałem, to jego opieka, ale cóż, jego sprawa.
Gdy Pascal dołączył do nas przy
barze, było już grubo po północy. Praktycznie zasypiałem tam, nieporuszony
hałasem grającej głośno muzyki.
– Lubisz facetów? – wybełkotałem
nagle w stronę współlokatora. Otworzyłem nawet jedno oko, żeby zobaczyć jego
reakcję na pytanie, które chodziło mi po głowie już od jakiegoś czasu.
Pascal też był lekko wstawiony.
Przetrawienie tego, co powiedziałem, zajęło mu długie sekundy.
W końcu jednak odparł:
– Lubię wszystkich.
Parsknąłem, zamykając oczy. Nie
dziwiło mnie to ani trochę. Nie byłem jednak pewny, czy odpowiednio zrozumiał
moje pytanie, więc tym razem skonstruowałem je trochę inaczej:
– Jesteś pedałem?
– Bi.
– A gdybyś musiał się zdecydować
na jedną płeć, wybrałbyś facetów czy baby?
– Facetów – odpowiedział bez
wahania.
Pedał.
Wiedziałem!
Byłem jednak zbyt pijany, żeby ta
nowina – czy raczej potwierdzenie moich wcześniejszych przypuszczeń – zrobiła
na mnie wrażenie. Westchnąłem więc tylko i zamknąłem oczy, kładąc głowę z
powrotem na rękach. Tym, że zamieszkałem z pedałem, będę martwił się, jak już
wytrzeźwieję. Może wtedy mnie to ruszy.
– A ty? – zapytał. – Kobiety czy
mężczyźni?
– Kobiety – odparłem bez wahania.
– Serio? Ani trochę nie ciągnie
cię do facetów?
– Zgadza się.
Pascal milczał przez chwilę.
– Skąd możesz wiedzieć, skoro
nigdy nie próbowałeś?
Otworzyłem oczy i spojrzałem na
niego z głupawym uśmiechem.
– Tego nie powiedziałem.
Jego oczy zrobiły się komicznie
wielkie, kiedy dotarł do niego sens moich słów.
– Serio? Eksperymentowałeś z
facetem?
Eksperymentowałem? Czy
pocałowanie Robina można było uznać za eksperymentowanie?
Nie wiedziałem. Szczerze mówiąc,
sam nie bardzo wiedziałem jak się zaklasyfikować. Jechałem pedałów i ciągle
przezywałem Pascala, ale nie dlatego, że rzeczywiście miałem coś przeciwko nim.
Po prostu… Robin Linn był gejem. On i jebany Sebastian Boot. To, co stało się
pod koniec liceum, ciągle bolało. Wiedziałem, że nie zachowałem się jakoś super
i nie byłem bez winy, ale czy można mnie było winić za moją reakcję, kiedy
okazało się, że mój najlepszy przyjaciel od miesięcy mieszkał i sypiał z naszym
nauczycielem chemii i nic mi o tym nie powiedział? Mało tego, gdy doszło co do
czego, wybrał cholernego Sebastiana zamiast mnie, swojego najlepszego
przyjaciela. Dobitnie mi w ten sposób pokazał, ile lata naszej przyjaźni dla
niego znaczyły.
Jeszcze przed akcją z Robinem
byłem z Lucy, więc nie było miejsca ani czasu na jakieś ostre
eksperymentowanie. Nigdy nie miałem parcia na facetów, ale całowanie się z
Robinem było całkiem przyjemne i im dłużej o tym myślałem, tym bardziej byłem
przekonany, że pieprzenie się z facetem mogłoby być całkiem interesującym
doświadczeniem. Nawet przyszło mi do głowy, że zdecydowanie muszę tego
spróbować, zanim zwiążę się z inną laską na stałe i naprodukuję sobie
bachorków.
– To chyba za dużo powiedziane – przyznałem.
Alkohol za bardzo rozwiązywał mi język. – Ale wiem co i jak.
– Okej, starczy tych wynurzeń!
Pora spać, dzieci! – zarządził Travis.
Pascal otworzył usta, chcąc
zaprotestować, ale Travis siłą ściągnął go ze stołka barowego i pociągnął w
stronę wyjścia. Z westchnieniem podążyłem za nimi. Nie miałem wątpliwości, że
Travis by się po mnie wrócił, gdybym tego nie zrobił.
Mój mózg dryfował w przestworzach
przez całą drogę powrotną. Gdy tylko doturlaliśmy się do mieszkania, padłem na
łóżko i już mnie nie było. Nawet nie słyszałem, czy Pascal i Travis jeszcze
siedzieli czy też od razu poszli spać.
Gdy doszedłem do siebie, było już
totalnie późno. Nigdzie nie słyszałem Travisa, więc albo też jeszcze zbierał
siły na podniesienie się z łóżka, albo już się zebrał i wyszedł.
Miałem nadzieję, że to drugie.
Byłem mega zajebany. Nie musiałem
potrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że mam wory pod przekrwionymi oczami i bankowo
ślad po poduszce na lewym policzku. Czułem go pod palcami, więc musiał być dość
konkretny.
A Pascal? Rześki i uśmiechnięty
siedział sobie w kuchni i popijał kawę. Nie wyglądał ani trochę jak osoba,
która dzień wcześniej imprezowała na mieście. Nienawidziłem go za to. Jakby
jeszcze tego było mało, stan mojego zajebania najwyraźniej go bawił, bo ukrywał
uśmiech za kubkiem trzymanym w rękach.
Wsunąłem palce we włosy, ale były
tak poplątane, że miałem problem je wyciągnąć. Ugh… Pewnie wyglądały, jakby
ptaki zrobiły sobie w nich gniazdo.
– Hej – rzucił Pascal
niezobowiązująco, wstając od stołu i robiąc mi kawę. Wziąłem ją od niego i
usiadłem przy stole, ziewając co chwilę. – Dobrze spałeś?
– Chuj wie. Po prostu spałem –
odparłem burkliwie. Totalnie miałem kaca.
Pascal chyba uznał, że jak na
siebie byłem nawet całkiem uprzejmy, bo nie wyglądał, jakby zamierzał mnie
zostawić w spokoju w najbliższej przyszłości.
Usiadł naprzeciwko mnie, pijąc
swoją kawę. Gapiłem się przed siebie pustym wzrokiem, czyli prosto w klatę
Pascala. Była goła, bo nie miał koszulki ani nic, ale ogarnąłem się z tym
dopiero po wycedzeniu swojej kawy.
Jezu.
Coś do mnie powiedział, czego mój
skacowany mózg kompletnie nie zarejestrował.
– Hee? – spytałem nieprzytomnie.
– Śniadanie – powiedział powoli,
wskazując kuchenkę, na której wszystko stało. – Tam. Weź.
Pokrzywiłem mu się,
przedrzeźniając go pod nosem. Chwilę wahałem się, nie będąc pewnym, czy mój
żołądek wytrzyma jedzenie czegokolwiek, ale w końcu wstałem i nałożyłem sobie
trochę na talerz, a potem zjadłem w ciszy, co chwilę spoglądając na Pascala.
– Co? – spytał brunet w końcu,
nie wytrzymując.
Ledwo powstrzymałem uśmiech,
Dobrze wiedzieć, że można było pokonać go jego własną bronią.
– Nic – odparłem.
– Na pewno?
Nie odpowiedziałem.
Chwilę później do kuchni wtoczył
się Travis. Nawet udało mi się powstrzymać grymas, kiedy zobaczyłem, że jeszcze
się nie zwinął. Szybko skończyłem jeść i poszedłem do łazienki wziąć prysznic,
zostawiając braci razem w kuchni. Nie byłem w nastroju na użeranie się z
cholernym Travisem.
Gdy wyszedłem z łazienki, już go
w mieszkaniu nie było, a Pascal pakował swoją torbę sportową. Podejrzewałem, że
miał zajęcia w szkole tanecznej. Nachylił się w korytarzu po swoje buty.
Mimowolnie zagapiłem się na jego tyłek, rejestrując sposób, w jaki spodnie
opięły się na nim i udach. Cholera, były zgrabne… Ciekawe jak…
Zamarłem, zdając sobie sprawę z
tego, co właśnie zrobiłem.
I czemu ja to zrobiłem?! To nie miało
żadnego sensu!
Pascal pożegnał się krótko i po
chwili już go nie było. Gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, pobiegłem do
kuchni i wyjrzałem przez okno, spodziewając się zombie siejących spustoszenie i
ludzi uciekających w popłochu. Ku mojemu zaskoczeniu, nic takiego się nie
działo.
Jęknąłem, uderzając głową w stół.
Czyli co? Nie było apokalipsy?!
Jakoś nie chciało mi się wierzyć, w końcu zagapiłem się na dupę jebanego
Pascala Lufta! To musiała być apokalipsa!
Wyjrzałem jeszcze raz, ale nope.
Ciągle nic.
To wszystko przez tę rozmowę po
pijaku! Wystarczyło, że Pascal zaszczepił mi w głowie myśl o bzykaniu się z
facetem i mój mózg od razu szukał potencjalnej dupy, z którą mógłbym to zrobić.
I serio? Pascal Luft? Jeszcze tylko brakowało, żebym obczajał dupę cholernego
Travisa!
Byłem na siebie ogromnie zły.
Mieszkałem z nim ile? Ponad dwa tygodnie? I co, już nagle moja nienawiść poszła
się jebać, zastąpiona cholerną chęcią bzyknięcia go? Dobra, może i
przesadzałem, w końcu docenienie tego, że ma ładny tyłek nie oznaczało, że od
razu musimy się bzykać, ale i tak… Zdrowo mnie już chyba popierdoliło.
Nie dało się jednak nie zauważyć,
że rzeczywiście przestałem go zaliczać do osób, których nienawidziłem. Nie
byłem typem, który nienawidził dla samego nienawidzenia, a Pascal… Pascal był
dla mnie miły. I zrobił mi śniadanie. I kawę. I tak w ogóle… jebany Pascal!
Pokręciłem głową. Nie. Nie lubię
go i już. Nieważne, że był typem osoby, której nie dało się nie lubić.
Zamierzałem być wyjątkiem potwierdzającym regułę. O!
I nieważne, że łatwiej powiedzieć
niż zrobić…
Wieczorem, kiedy leżałem na
jednym z leżaków, paląc fajkę i gapiąc się w niebo, Pascal nagle pojawił się w
drzwiach.
– Palenie szkodzi – rzucił w
przestrzeń, siadając na drugim leżaku.
– Tak, mamo – odparłem. Nie
zamierzałem się sprzeczać. Miał rację, po prostu ja miałem to w dupie.
Westchnął cicho, patrząc jak
zaciągam się papierosem i wypuszczam powoli dym.
– To jak? – zaczął. Zamknąłem
oczy. Szykowało się osobiste pytanie. Pascal wiecznie zaczyniał od „to jak”,
kiedy chciał spytać o coś, o co nie powinien. – Powiesz mi, dlaczego tak
naprawdę rozstałeś się ze swoją dziewczyną? Co to były za niemiłe okoliczności?
– Nie – powiedziałem od razu.
Westchnął znowu.
– Wiesz co? Strasznie się z tobą
gada. Jak się będziesz tak zachowywał, nikt nie będzie się chciał z tobą
kolegować.
Prychnąłem, ale w głębi serca
trochę zabolało mnie to, co powiedział. Nie dlatego, że miał rację. Po raz
kolejny w mojej głowie pojawił się Robin. Z każdą jedną chwilą coraz bardziej
nienawidziłem faktu, że kiedykolwiek go poznałem.
Zacisnąłem zęby.
– To raczej nie twoja sprawa –
rzuciłem obojętnie.
– Normalnie mam ochotę cię
czasami udusić! – warknął zirytowany. – Ugh! Dobra! Nie powinienem ci tego
mówić, bo zachowujesz się jak ostatni cham, ale… Słyszałem dzisiaj od dziewczyn
z dziennikarstwa jak plotkowały o Lucy Walkers. To twoja była, nie? – W
pierwszej chwili miałem ochotę zaprzeczyć, ale ciekawość wzięła nade mną górę.
Milczałem. Nawet nie wiedziałem, skąd wie o mnie i Lucy. Jasne, nie ukrywaliśmy
się, ale też nie obnosiliśmy się ze swoim związkiem. Nienawidziłem ludzi,
którzy zachowywali się w miejscach publicznych jakby za chwilę mieli zacząć się
ruchać na oczach gapiów. Serio, nikt normalny nie lubi czegoś takiego oglądać.
– Okazało się, że jakiś koleś… wydawca, autor, coś z książkami w każdym razie…
niby się w niej zakochał i w ogóle… Te sprawy, rozumiesz. Ponoć rozkochał ją w
sobie, dawał jej drogie prezenty i tego typu rzeczy. Chciał ją przedstawić
znajomym jako swoją dziewczynę, ale najpierw musiała zerwać ze swoim
chłopakiem. – Westchnąłem cicho, gasząc niedopałek o podłogę i wrzucając peta
do pobliskiej doniczki. Pascal spojrzał na mnie krzywo, ale nie skomentował. –
Gdy już zerwała ze swoim chłopakiem okazało się, że ten koleś założył się z
kumplami, że rozkocha w sobie jakąś siksę w niecały miesiąc do tego stopnia, że
rzuci swojego obecnego partnera.
Zagotowało się we mnie.
– Tę drugą część wiesz od…? –
spytałem cicho.
– Ugh – podrapał się po głowie –
młodszy brat kolegi Travisa z pracy zna tego kolesia. Spotkałem go dzisiaj na
mieście i wspomniał mi o całym zdarzeniu. Ponoć laska wylała mu drinka na głowę
jak się dowiedziała i wszyscy zaczęli się śmiać. Uznałem, że um… powinieneś
wiedzieć. – Wzruszył ramionami.
Spojrzałem na niego spod byka,
zerwałem się z leżaka i niemal uciekłem z tego balkonu. Pascal nie próbował
mnie zatrzymać, zupełnie jakby moja reakcja była zupełnie normalna. I może
była.
Dopiero kiedy wyszedłem na ulicę
i odetchnąłem, poczułem jak wściekłość odrobinę ze mnie schodzi. Tak, byłem
wściekły. Nie, nie dlatego, że Lucy została ośmieszona. Nawet nie dlatego, że
mądrze mnie podpuściła, bym to ja zerwał z nią i zaoszczędził jej kłopotu. Byłem
wściekły, bo okazało się, że nasz związek był wart tyle co zakład pomiędzy jakimiś
kutasami. Miałem nadzieję, że chociaż założyli się o porządną kasę, bo już
bardziej niedorzeczna ta sytuacja być nie mogła. Serio? Głupi zakład? To ktoś
tak w ogóle robił? O takich rzeczach czytało się w książkach albo głupich
amatorskich tekstach, pełnych młodzieńczego angstu i prób samobójczych na
każdym jednym kroku. Nie w realnym
życiu, na litość boską!
Pokręciłem głową, kopiąc leżącego
na chodniku kasztana. Miałem ochotę coś rozwalić. Hmm… mógłbym w sumie wklepać
Pascalowi tak dla zasady. To by było coś.
Kręciłem się po ulicach przez
ponad godzinę, zanim wreszcie dupa wymarzła mi do tego stopnia, że byłem
zmuszony wracać. Jeszcze tego brakowało,
żebym znowu się pochorował.
Pascal pichcił coś w kuchni.
Znowu. Jak już raczył spędzić trochę czasu w swojej hacjendzie, prawie cały ten
czas spędzał w kuchni i gotował jakieś cuda niewidy. Wlazłem do kuchni, chcąc
rzucić mu spojrzenie, żeby aż mu w pięty poszło, ale kichnięcie pokrzyżowało mi
szyki.
Pascal spojrzał na mnie zaaalarmowany.
Nim się obejrzałem, już wyciągał z szafki Theraflu. Jęknąłem. Nienawidziłem
smaku tego gówna, ale wziąłem od niego saszetkę i zabrałem się za
przygotowywanie wywaru ze zużytych skarpet niekąpanego tydzień skrzata pomieszanym
z kwaskiem cytrynowym i bóg wie czym jeszcze…
– Co ty znowu gotujesz? –
spytałem, krzywiąc się po każdym łyku tego świństwa.
– Hmm, znalazłem fajny przepis na
lasagne – odparł.
Pokręciłem tylko głową.
– Chyba minąłeś się z powołaniem.
Co ty robisz na architekturze?
Wzruszył ramionami, uśmiechając
się beztrosko. Na szczęście nie próbował wrócić do tematu mojego związku z
Lucy, za co byłem wdzięczny. Nie chciałem o tym gadać.
Mimowolnie śledziłem wzrokiem,
jak Pascal krząta się w kuchni, gotując płaty makaronu, a potem układając je na
blaszce i smarując dwoma sosami. Gotowanie to nie była moja działka, a już
zwłaszcza takie hardcorowe jak to. Nie miałem jednak wątpliwości, że danie
będzie sukcesem. Choć przyznawałem to bardzo niechętnie, kuchnia Pascala była
wyśmienita i, co najważniejsze, bardzo różnorodna. Do tej pory to zazwyczaj
Lucy troszczyła się o obiady dla nas i sporo rzeczy często się powtarzało.
Pascal za każdym razem robił coś innego. Kuchnia włoska, grecka, polska,
azjatycka, meksykańska… Krótko mówiąc, nie pierdolił się w temacie. A najlepsze
w tym wszystkim było to, że dzielił się ze mną każdym jednym posiłkiem. Jedząc
jego przepyszne obiady prawie czułem, że go nie nienawidzę.
Ale tylko prawie!
Mój wzrok zjechał z jego
ciemnych, modnie wystylizowanych włosów, przez szerokie ramiona i wąskie
biodra. W sumie nie dziwiłem się, że laski dosłownie kładły mu się do stóp.
Miał wszystko to, co je pociągało. Wygląd, znośny charakter, wpływy i
pieniądze. Czego chcieć więcej.
Zorientowałem się, że po raz
kolejny zagapiłem się na niego jak sroka w gnat, więc pospiesznie odwróciłem
wzrok, skupiając się na swoim kubku z Theraflu. Pascal wsadził swoje arcydzieło
do piekarnika i z zadowoloną miną usiadł naprzeciwko mnie.
– No i co się tak szczerzysz? –
burknąłem. Ten jego dobry humor doprowadzał mnie do szału.
– Ktoś musi, skoro ty się ciągle
dąsasz – odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Nie dąsam się! – warknąłem
wkurzony.
– Jasne, jasne, właśnie widać.
Kopnąłem go pod stołem w
piszczel. Jęknął z bólu, po czym zaczął się śmiać.
– Zdajesz sobie sprawę, że to
tylko tego dowodzi? – spytał.
Warknąłem, mając ochotę rzucić
się na niego przez stół. Na samą myśl o tym, jak moje ręce zaciskają się na
jego szyi, poczułem się fenomenalnie. Jakby wyczuł, co zamierzam zrobić, bo odsunął
się jak najdalej mógł i…
Aż zagapiłem się na niego.
Pokazał mi język!
Pokazał mi język!
– Ty…
– Nie denerwuj się tak, złość
piękności szkodzi.
Wpadłem w furię. Już po chwili
przyciskałem go do skórzanego siedzenia, zaciskając ręce na jego szyi i ściskając.
Mocno. Chciałem zetrzeć mu z twarzy ten głupi uśmieszek, ale nawet to nie
pomagało. Kląłem go i wyzywałem, dając upust swojej złości. Pascal wiercił się
pode mną, próbując oderwać moje ręce od swojej szyi i zaczerpnąć trochę
powietrza. Co jakiś czas mu się to udawało, ale tylko na krótką chwilę.
Przydusiłem go do siedzenia całym
swoim ciałem. Nie miałem pojęcia, jak ukryję trupa, szczególnie tak
rozchwytywanego jak Pascal, ale cóż… Coś się wymyśli.
Nagle Pascal przestał się
szarpać, patrząc tylko na mnie. Trzymał mnie za ręce w nadgarstkach, ale nie
próbował mnie od siebie odsunąć. Przestałem więc używać siły, oddychając ciężko
i obserwując go uważnie. Brunet oblizał usta, zjeżdżając wzrokiem na moje
wargi.
Wtedy dopiero dotarło do mnie, że
dosłownie leżę rozwalony na nim,
przyciskając go prawie całym ciałem do siedzenia. Obaj dyszeliśmy ciężko z
wysiłku, patrząc sobie prosto w oczy. W normalnych okolicznościach nie byłoby
to wielkie halo, ale w tych było. Bo, mimo że mieszkaliśmy razem, ja i Pascal praktycznie
nie mieliśmy ze sobą kontaktu fizycznego. Nie wiedziałem nawet, czy przez całą
naszą znajomość dotknęliśmy się więcej niż pięć razy. A teraz nagle leżałem na
nim w dość dwuznacznej sytuacji, gdyby ktoś nas teraz zobaczył. I jeszcze
miałem głupie wrażenie, że chce mnie pocałować.
Przełknąłem ślinę i podniosłem
się. Wycofałem się na kolanach spomiędzy jego nóg i wróciłem na swoje miejsce
przy stole. Pascal usiadł, nic nie mówiąc.
Chociaż tyle dobrze, że zatkałem
mu jakoś gębę, pomyślałem.
Siedziałem z nim jeszcze chwilę w
pełnej napięcia ciszy. Mogłem zmyć się od razu, ale nie chciałem, żeby
potratował to jako ucieczkę.
Dlatego siedziałem w kuchni
jeszcze całe pięć minut, z zegarkiem na ręku, a potem niemal na skrzydłach
poleciałem do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i westchnąłem ciężko.
Serio? Pascal Luft? Co ze mną nie
tak, że mój mózg choć przez ułamek sekundy rozważał taką opcję?
Nic innego chyba nie da się napisać niż to że wszystkie twoje opowiadania są cudowne i czekam z niecierpliwością na każde kolejne. Mam nadzieję że wypoczywasz i wracasz do sił po ostatnich wydarzeniach 😁😀
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że dojdzie do pierwszego pocałunku pomiędzy głównymi bohaterami, ale Phil oprzytomniał, ale Pascal go pociąga, co pokazuje jego ciągłe obczajanie :)
OdpowiedzUsuńBrat Pascala może przyczynić się do zacieśnienia więzi między chłopakami. Zaintrygowało mnie to, gdy Travis spytał się Pascala, jak idzie rozpracowywania ugrupowania. Czyżby on nie był zwykłym studentem?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Ale to Pascal spytał się Travisa. O ile dobrze przeczytałam :D
UsuńDobrze, ze sie nie pocalowali.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tego Phila. Tez kiedys mialem ,,przyjaciela'', ktory mnie olal dla swojej dziewczyny, ale no spojrzmy realnie - czy nie wszyscy by tak zrobili? Bo to w sumie milosc, wiec... Z drugiej strony jednak, zakochac sie mozna w innej osobie, a przyjaciel jest zawsze jeden. Oj no nie wiem... no nie lubie juz tego Robina xd
Czekam na ciag daaaalszy!
Polecam przeczytać 1 część :D Robin miał powód i cóż, wcześniej lubiłam Phila, potem nie, a teraz znowu lubię, bo opowiadanie pokazuje jednak jaki to charakter i muszę przyznać, że Phil ma coś w sobie wyjątkowego.
UsuńNawet zastanawiam się nad kupnem tej części. Pozdrawiam :)
No wlasnie czytalem pierwsza czesc, ale zapomnialem co w niej bylo. Chyba musze sobie zrobic powtorke xd
UsuńCzytając komentarze często widzę jedną rzecz - że tyle osób wcześniej nie lubiło Phila, ale stopniowo zaczęło się to zmieniać doprowadzając do tego, że teraz wzbudza sympatię i współczucie.
OdpowiedzUsuńW tych momentach czuję się jak skończony cham, bo ja czegoś takiego z siebie wydobyć zwyczajnie nie potrafię - już czytając pierwszą część Granic wiedziałam co motywuje Philem, ale zarówno wtedy jak i teraz, gdy obszerniej poznaję jego myśli oraz odczucia na temat tego wszystkiego po prostu nie umiem przekonać się do jego osoby, sposobu oceny sytuacji oraz postrzegania świata.
Dla mnie, jest on niedojrzały i choć dostrzega częściową winę w tym, co zrobił to zdaje mi się to być...powierzchowne? Tak, jakby miał świadomość tego, że źle postępował, ale jednocześnie usprawiedliwiał się w swoich oczach, chcąc zmazać swoją winę, już nie mówiąc o tym, że niezbyt starał się zrozumieć co kierowało jego byłym przyjacielem.
Zresztą całą złość w sobie przez to tłumi, przelewając na nienawiść do gejów - aż mnie ciekawi czy pewnego pięknego dnia przeleje ją na swojego współlokatora.
Wreszcie mam czas żeby napisać dłuższy komentarz :D Muszę przyznać, że w pierwszej części lubiłam Phila prawie aż do samego końca. Dopiero kiedy **spojler alert**** zostawił Robina na pastwę innych osób i sam nastawiał ludzi przeciwko niemu to się na niego wkurzyłam. Do końca liczyłam na to, że to była jednak prawdziwa przyjaźń. A tu taki suprise, nie ma przyjaźni, ujaj się (chociaż to może ja byłam takim naiwniakiem xd)*****koniec spojlera****.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, zawsze ciągnęło mnie do tych mroczniejszych(?), nie do końca idealnych bohaterów. Dlatego podoba mi się przedstawienie tutaj Phila, jako takiego a nie innego człowieka. Widać, że jest to skomplikowany charakter i nie widzi świata tylko w czerni i bieli. Ba! Nawet jeżeli zrobi coś co jest uważane za złe, to jednak potrzebuje czasu na zrozumienie tego, dlaczego to coś jest coś złe. Przynajmniej ja tak odbieram tą postać :D Czekam niecierpliwie na rozwinięcie innych postaci, min. Pascala i Malika (mam nadzieję, że ziomek tak się nazywał, jeśli nie to taka trochę gafa, no ale nigdy nie miałam pamięci do imion :')) Chociaż może nie wytrzymam i kupię opowiadanie, bo zapowiada się świetnie :D Pozdrawiam i życzę weny na kolejne!
Znalazlem blad -
OdpowiedzUsuń,,– Złaś, zboczeńcu! – krzyknąłem, szarpiąc się na wszystkie strony i próbując kopnąć go w jaja.'' - powinno byc ,,złaź'' ;3
Kolejne opowiadanie zapowiada się świetnie. Granice cz. I czytałam już tyle razy, że znam fragmenty na pamięć. Cieszę się, że napisałaś drugą część. Za Philem w dalszym ciągu nie przepadam, ale może zmieni się to w miarę kolejnych rozdziałów. Mam już swoich ulubieńców.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zapraszam do siebie.
Kolejne opowiadanie zapowiada się świetnie. Granice cz. I czytałam już tyle razy, że znam fragmenty na pamięć. Za Philem w dalszym ciągu nie przepadam, ale może zmieni się to w miarę kolejnych rozdziałów. Mam już swoich ulubieńców.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Zapraszam do siebie.