Przed dłuższą chwilę po obudzeniu
nie mogłem skojarzyć, gdzie jestem. Dopiero po długich sekundach do mojego otumanionego
jeszcze snem mózgu dotarło, co, gdzie i jak.
Zegarek w telefonie pokazywał
godzinę 11:47. Choroba musiała mnie mocno osłabić, skoro spałem do południa.
Nigdy nie byłem rannym ptaszkiem, ale spanie tak długo tak po prostu, bez
imprezy dzień wcześniej albo grania w coś do rana było niezwykłe nawet na mnie.
Przetarłem sklejone powieki i
ziewnąłem, siadając ostrożnie na łóżku. Każdy gwałtowny ruch nadal sprawiał, że
czułem tępy ból z tyłu głowy, ale w porównaniu z dniem poprzednim czułem się o
wiele lepiej.
Zauważyłem, że Pascal zostawił
dla mnie dary na stoliku, więc wepchnąłem w siebie tabletki, które mi przyniósł
i z radością napiłem się ciepłej herbaty. Musiałem co prawda wstać i odcedzić
kartofelki, ale po tym szybko wczołgałem się z powrotem do łóżka.
Teoretycznie miałem czas i
okazję, żeby pójść do lekarza, ale Pascala nie było i nie wiedziałem, o której
wróci. Nie dał mi jeszcze kluczy, więc chcąc nie chcąc zmuszony byłem na niego poczekać.
Napisałem mu wiadomość z
pytaniem, o której będzie z powrotem, żebym mógł się umówić na wizytę. Odpisał
mi po kilku minutach, więc od razu zadzwoniłem do przychodni i zaklepałem sobie
miejsce.
Nie byłem ani trochę głodny, więc
postanowiłem jeszcze pokimać do czasu przyjścia mojego nowego współlokatora.
Wiedziałem, że powinienem coś zjeść, bo to przez chorobę nie miałem apetytu,
ale zdecydowałem się z tym wstrzymać ile się da. Przełykanie śliny i bez tego
było cholernie bolesne i irytujące.
Kimałem sobie jeszcze, kiedy
dotarł do mnie dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a potem otwieranych drzwi.
Przykryłem się szczelniej kołdrą. Pascal miotał się przez chwilę na korytarzu,
pewnie rozbierając się z kurtki i butów. Po chwili zapukał cicho do mojego
pokoju.
Wymamrotałem coś, co totalnie nie
miało sensu, ale zdecydowanie brzmiało jak pozwolenie na wejście do środka.
Otworzyłem jedno oko, patrząc na bruneta beznamiętnie.
– Lepiej? – spytał, podchodząc
bliżej łóżka. Miał policzki i czubki uszu zaczerwienione od chłodu.
– Powiedzmy – wychrypiałem,
podnosząc się do pozycji siedzącej. Totalnie nie miałem ochoty nawijać, ale
skoro już mi pomógł, wypadało być miłym. No, przynajmniej przez kilka
pierwszych dni. – Umówiłem się na wizytę do lekarza – przyznałem.
Pascal skinął.
– Mam dla ciebie klucz do
mieszkania i skrzynki na listy – powiedział, wyciągając go z kieszeni i podając
mi go. Wyciągnął jeszcze z kieszeni małą karteczkę. – Tutaj zapisałem ci kod do
bramy wejściowej.
– Mm. Dzięki.
Wziąłem od niego kartkę i klucz i
zacząłem miętolić obie rzeczy w palcach.
Zapadła cisza. Patrzyłem na
niego, a on na mnie. Żaden z nas się nie odzywał. Ta sytuacja była trochę
niezręczna. Nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć. Nie byliśmy
przyjaciółmi. Ba! Właściwie to nie znosiłem gościa. On pewnie też nie darzył
mnie zbytnią miłością. Miał miękkie serce i tylko dlatego znaleźliśmy się w
takiej sytuacji.
Podrapał się po karku,
przestępując z nogi na nogę.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebował,
to będę w kuchni robił pizzę. Chcesz trochę?
Westchnąłem cicho. Darmowym
żarciem się nie gardzi, co nie? Zwłaszcza pizzą i nawet jeśli proponuje ją twój
śmiertelny wróg.
– Jasne, spoko.
– Okej. Zawołam cię, jak będzie
gotowe.
– Mm.
Patrzyliśmy na siebie jeszcze
przez krótką chwilę, zanim Pascal odwrócił się i wyszedł. Westchnąłem cicho. Do
umówionej wizyty u lekarza miałem jeszcze jakieś dwie godziny, ale i tak
postanowiłem wstać i trochę ogarnąć siebie i swoje rzeczy.
Rozpakowałem walizkę, próbując
oszacować straty. Wydawało mi się, że zabrałem ze sobą większość swoich rzeczy.
No, przynajmniej te, które były możliwe do zabrania. Nie zostawiłem u Lucy
żadnych dokumentów ani nic takiego. Jedyne co przepadło to rzeczy, które
kupiliśmy za swoje wspólne pieniądze, takie jak drukarka, suszarka na ciuchy,
kuchenka mikrofalowa… Postanowiłem machnąć na to rękę. Niech sobie wsadzi to w
dupę, pójdę gdzieś do roboty i zarobię sobie na to wszystko od nowa.
Skoro już o pieniądzach mowa,
szybko sprawdziłem, ile jeszcze w ogóle mi ich zostało. Byłem prawie
wyczyszczony do zera co oznaczało, że leki będę musiał kupić wybiórczo i
totalnie nie miałem kasy, żeby zapłacić Pascalowi za mieszkanie. Byłem z tego
powodu wkurzony, bo nienawidziłem coś komuś wisieć, a już zwłaszcza osobie,
której nie lubiłem. Ja się po prostu nie zapożyczałem, nieważne czy chodziło o pieniądze,
kostkę mydła czy butelkę wody.
No, trudno… Dam mu, co mam i
postaram się zwyczajnie dotrwać do końca tego miesiąca. Kartę w mensie miałem
nabitą na fula, więc o jedzenie nie musiałem się martwić, tak samo jak biletem.
Podjęcie pracy wydawało mi się jedyną opcją wyjścia na prostą, więc to
zamierzałem zrobić. Było mnóstwo posad dla studentów, więc nie martwiłem się,
że będę miał problem ze znalezieniem czegoś.
Z tą myślą poszedłem się kąpać.
Dałem sobie czas na powolne wyszorowanie całego ciała i zrelaksowanie się pod
strumieniem ciepłej wody. Nie miałem pojęcia, ile spędziłem tam czasu, ale z
pół godziny jak nic.
Gdy już odświeżony wszedłem do
kuchni, Pascal akurat zaglądał do piekarnika, posypując pizzę startym serem.
Uniosłem brwi widząc stos świeżo pobrudzonych naczyń w zlewie.
– Czy ty właśnie zrobiłeś
najprawdziwszą pizzę? – spytałem zaskoczony.
Spojrzał na mnie przez ramię,
zamykając drzwiczki od piekarnika. Uniósł jedną brew.
– To takie dziwne?
Też uniosłem brwi.
– A nie?
Uśmiechnął się pod nosem.
– Nie odpowiada się pytaniem na
pytanie – wytknął mi.
Wywróciłem oczami. Ten ruch mnie
trochę zabolał, ale nie żałowałem tego. Niech dupek wie, co myślę o jego
głupich komentarzach.
Kuchnia była średniej wielkości i
dość nietypowa, bo po dwóch stronach stołu znajdowały się czerwone, skórzane
siedzenia tak jak w McDonalds czy innych miejscach ze śmieciowym żarciem.
Sprzęty były nowe i wypucowane na błysk. Na suszarce stało mnóstwo kolorowych
kubków z różnych miejsc, które Pascal chyba kolekcjonował.
Usiadłem na jednym ze skórzanych
siedzeń, obserwując Pascala krzątającego się po kuchni. Nucił coś cicho,
wyraźnie zadowolony z życia. Zastanawiałem się, czy on kiedykolwiek bywa
smutny. Serio, ten koleś wiecznie się szczerzył. To było dla mnie aż nienaturalne,
żeby tak się nie dawać wszechobecnej depresji.
– Okej, więc – zacząłem, patrząc
jak wyciąga spory talerz i zagląda do piekarnika – ile będzie kosztowała mnie
ta przyjemność? W sensie, mieszanie tutaj? – sprostowałem szybko.
Pascal wyciągnął pizzę i zatrzasnął
piecyk, wyłączając go.
– Ugh, nie myślałem o tym
zbytnio? – przyznał. Postawił przede mną talerz ze sporym kawałkiem pizzy. –
Możemy umówić się na dwieście pięćdziesiąt euro plus rachunki do podziału na
nas dwóch.
Zmarszczyłem brwi. Cena jaką podał
była śmieszna jak na Berlin i to w dodatku w miejscu, w którym mieszkał i obaj
o tym wiedzieliśmy.
Czemu zaproponował mi wspólne
mieszkanie?
Serio, co za świr!
Mieszkanie z nim było coraz
bardziej kuszące. Nawet coraz mniej przeszkadzał mi fakt, że moim
współlokatorem miał być Pascal Luft. Musiałem być poważnie chory, skoro taka
myśl choć na chwilę zaświtała w mojej głowie.
– Okej – westchnąłem. Nie
zamierzałem mu wytykać, że śmiesznie nisko się wycenił. Im mniej chciał tym
lepiej dla mnie, prawda? – Jakieś generalne zasady, które pomogą nam kooperować
i się nie pozabijać? – spytałem, biorąc w ręce swój kawałek pizzy.
Uśmiechnął się rozbawiony, żując
swój.
– Powinienem się spodziewać w
nocy jakiegoś zamachu na swoją osobę czy coś? – spytał. Pokręcił głową. –
Raczej nie – odpowiedział na moje pytanie. – Jeśli będziesz po sobie w miarę
sprzątał pomieszczenia współdzielone ze mną, nie będziesz tarabanił się w
środku nocy ani ćpał w mieszkaniu to powinniśmy sobie jakoś poradzić. – Urwał,
wgryzając się w pizzę po raz kolejny. Za bardzo nie czułem jej smaku, ale
miałem jakieś dziwne wrażenie, że smakuje zajebiście. – Niektóre rzeczy pewnie
wyjdą w trakcie, więc wtedy możemy to obgadać. Rzeczy do kuchni nie musisz
kupować, mam cały komplet i możesz brać co chcesz. – Wzruszył ramionami.
Skinąłem głową. Zapadła cisza.
Nie mogłem się nadziwić, że byliśmy w kuchni już jakieś dziesięć minut i
jeszcze ani razu go nie obraziłem.
Byłem serio chory… i to na mózg!
Gdy zjedliśmy zaproponowałem, że
pozmywam, z czego Pascal chętnie skorzystał. Gdy wytarłem ręce w ścierkę i
zacząłem się zbierać do wyjścia okazało się, że Pascal też wychodzi. Gdy myłem
zęby, on akurat zebrał się w sportową torbę. Korciło mi, żeby spytać, gdzie
idzie, ale nie chciałem wyjść na ciekawskiego, więc ugryzłem się w język i nic
nie powiedziałem.
Lekarz opieprzył mnie, że niepotrzebnie
tak długo czekałem z wizytą w gabinecie lekarskim, po czym przepisał mi leki i
wypisał zwolnienie z zajęć do piątku. Mogłem poprosić o dłuższe, ale nie miało
to większego sensu. Do poniedziałku powinno mi przejść, a jeśli nie to odwiedzę
go jeszcze raz.
Pascala w domu nie było, więc miałem
okazję poszperać tu i tam i wypakować swoje produkty w lodówce. Mieszkanie
Pascala było zdecydowanie zbyt zajebiste jak na takiego debila. Moje i Lucy nie
umywało się ani trochę, co było trochę nie fair. W takich momentach żałowałem
braku swoich ambicji, które, gdybym miał, pozwoliłby mi otaczać się takimi
rzeczami jak mieszkanie Pascala.
Westchnąłem ciężko. Nie miałem
wątpliwości, że gdy tylko stanę na nogi, nasze temperamenty nie pozwolą nam żyć
zbyt długo w symbiozie. Z jakiegoś powodu ta myśl mnie uspokoiła.
Życie w cywilizowany sposób z
Pascalem Luftem wydawało mi się zbyt dziwne, żeby mogło zaistnieć w realnym
świecie.
Nie było go. Znowu.
Okej, byłem zaintrygowany. I
zaskoczony, ale cóż…
Minęło już całe pięć dni.
Mieszkałem z Pascalem już całe pięć dni. I obaj mieliśmy się
dobrze!
Choroba już prawie mi przeszła,
została mi jeszcze cała niedziela do przebimbania, zanim moje życie miało
wrócić mniej więcej na poprzednie tory. Ku mojemu zdumieniu, Pascal przebywał w
mieszkaniu tylko przelotem. Przychodził z zajęć, przebierał się i znikał z
powrotem. Wracał, zostawiał rzeczy, brał prysznic i znowu dziad znikał na
długie godziny, wracając przed północą.
Tym razem nie było inaczej.
Siedziałem w kuchni czekając, aż zagotuje mi się woda na herbatę, kiedy
usłyszałem dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Po chwili w kuchni pojawił się
Pascal. Moja teoria, że ostro imprezuje, szybko wyleciała przez okno kiedy
zobaczyłem, że nie wygląda na wciętego ani upalonego. Wyglądał jak zawsze.
Przywitał się ze mną i dostawił drugi kubek obok tego, który już uszykowałem.
Nie był ubrany w imprezowe ciuchy, tylko jakieś wytarte dżinsy z dziurami na
kolanach i za duży sweter, który zdecydowanie widział lepsze czasy.
Nie spytasz go, gdzie się szlaja,
powiedziałem sobie ostro w głowie. Nie spytasz go, ty ciekawski chuju,
powtórzyłem solennie.
Czy to już koniec świata?
Apokalipsa? Atak obcych? Cokolwiek? Serio, dzień, w którym życie Pascala zaczęło mnie interesować,
powinien mieć rozmiary apokalipsy. I nawet nie mogłem tego zwalić na chorobę,
bo już nie byłem chory. Nudziłem się trochę, ale czy rzeczywiście było ze mną
aż tak źle?
Westchnąłem cicho.
– Coś się stało? – spytał od razu
Pascal, skupiając na mnie swoją uwagę.
Spojrzałem na niego spod byka,
podchodząc do czajnika i zalewając nasze herbaty. Policzki bruneta były
zarumienione od zimna, a usta lekko spierzchnięte. Lucy już by latała i szukała
czegoś do posmarowania ich, żeby jej nie popękały.
– Nie – odparłem krótko. Dotarło
do mnie, że męskie towarzystwo po mieszkaniu z kobietą zdecydowanie dobrze mi
robiło. To taka ulga nie musieć się więcej przejmować tymi wszystkimi babskimi
pierdołami.
Podałem mu jego kubek.
– To co? – zagadał, opierając się
tyłkiem o blat mebli i dmuchając herbatę, żeby szybciej przestygła. –
Zamieszasz mi kiedyś powiedzieć, dlaczego tak nagle się przeprowadziłeś?
Nie.
To była moja pierwsza myśl. W
końcu nic nie byłem mu winny, prawda? Jasne, pomógł mi, ale wcale go o to nie
prosiłem. Moje życie prywatne nie było jego sprawą. Nie chciałem jednak, żeby
myślał, że rozpaczam po rozstaniu z Lucy czy coś w tym stylu i dlatego nie chcę
o tym gadać. Wręcz przeciwnie, chciałem pokazać jemu i całemu światu, że w
ogóle mnie to nie ruszyło. Rozmawianie o tym jakby nigdy nic było na to
najlepszym sposobem.
– Zerwałem z dziewczyną –
przyznałem spokojnie, wzruszając ramionami dla podkreślenia swojej obojętności.
– Mieszkaliśmy w kawalerce należącej do jej wujka, więc wyprowadzenie się było
logicznym posunięciem.
Pascal uniósł brwi.
– Pokłóciliście się? – spytał. –
Musiało być grubo, skoro ty tak po
prostu zdezerterowałeś.
Spojrzałem na niego beznamiętnie.
Ani myślałem mówić mu, że w przyszłości planowałem oświadczyć się tej piździe.
Już dość mnie upokorzyła. Nie potrzebowałem jeszcze, żeby i on ze mnie szydził.
I co przepraszam to „ty” miało znaczyć?
– Nawet nie masz pojęcia –
burknąłem. Uśmiechnął się lekko. Spojrzałem na niego wkurzony. – Tak cię to
bawi? – warknąłem. – Takie kurwa zabawne, że rozstałem się z laską w
nieprzyjemnych okolicznościach?
Pokręcił głową.
– Nie o to chodzi.
– To o co? – zażądałem. Zaczynał
mnie wkurwiać z tymi swoimi krypto–odpowiedziami pod tytułem „sam weź się
domyśl”.
– Tęsknisz za nią? – spytał tak
totalnie z dupy.
Spojrzałem na niego z
zaskoczeniem.
– Co?
– Tęsknisz za nią? To proste
pytanie.
– Ha, ha, ha – pokrzywiłem mu
się. – Co za różnica?
– Po prostu nie wyglądasz, jakbyś
tęsknił – stwierdził.
– I? – spytałem z irytacją.
Serio, nie mógł tego tak po
prostu z siebie wydusić? Normalnie gorzej niż z babą.
– Kiedy rozstałem się ze swoim
ostatnim chłopakiem, miałem ochotę beczeć w poduszkę przez dwa tygodnie i
zeżreć pół sklepu lodów i to najlepiej na Marsie. Było mi smutno i źle i
generalnie wiesz, złamane serce, te sprawy – powiedział. Dalej nie rozumiałem,
o co mu chodzi i nawet nie chciałem myśleć o tym, co to całe „rozstałem się ze
swoim ostatnim chłopakiem” miało znaczyć, bo chyba nie to, że faktycznie był
gejem. – Tobie nie jest ani trochę smutno. Chodzisz nabuzowany po domu i tłuczesz
talerze jak pojebany, ale nie czujesz smutku, żalu ani nie masz depresji.
Jesteś po prostu zły.
– I? – spytałem, ignorując to, że
wiedział o tych nieszczęsnych talerzach, które spadły mi totalnie przez przypadek pewnego dnia i musiałem
jakoś zamaskować ich zniknięcie. Jak widać, nie udało mi się.
– Chodzi mi o to, że ani trochę
ci na niej nie zależało – powiedział w końcu. – Nie jest ci źle, że wasz
związek się gwałtownie skończył. Jesteś wkurzony, że dałeś z siebie zrobić
idiotę lub że nagle musiałeś szukać mieszkania albo inny shit. Kiedy ostatni
raz o niej myślałeś? Po prostu… – zaśmiał się cicho. – Szkoda twojej energii i
czasu na nakręcanie się, jeśli nawet ci zbytnio nie zależało. Skoro już dotarło
do ciebie, że nie masz powodu do smutki ani żalu, powinieneś też zrozumieć, że nie
ma sensu się przesadnie długo złościć. I sugerowałbym to zrobić, zanim
wytłuczesz wszystkie talerze i będziemy musieli jechać do Ikei po nowe.
Odszczeknąłbym mu się tak, że aż
by mu w pięty poszło gdyby nie to, że miał rację. Patrzyłem tylko na niego bez
wyrazu, nie mogąc uwierzyć, że wcześniej się nie pokapowałem. Byłem tak
skupiony na tym, żeby nie pokazywać tego, co czuję po rozstaniu, że nie dotarło
do mnie, że za wiele tak naprawdę nie czuję. Byłem zły. Kurewsko wkurwiony, ale
to tyle. Nie czułem, jakby ktoś złamał mi serce. Nie miałem wrażenia, że
utraciłem najważniejszą osobę w moim życiu, przeznaczoną mi w niebie kobietę,
przyszłą matkę moich dzieci czy inny shit.
Była tylko złość, że śmiała pokrzyżować
moje starannie ułożone i przemyślane plany na przyszłość. No, i że śmiała mnie
zdradzić z jakimś kasiastym frajerem. No bo… serio? Za kasę? Rozumiałbym, gdyby
był to Brad Pitt albo Johnny Deep. Kurwa, sam przespałbym się z jednym i
drugim, gdybym miał taką okazję. Kto by tego nie zrobił? Ale z jakimś frajerem,
bo miał trochę forsy i fajną brykę?
Nie.
Zdecydowanie nie.
I nawet nie zamierzałem
komentować tego, że przyznałem się, że przespałbym się z jakimkolwiek facetem,
gdyby nadarzyła się okazja.
Nie.
Nope.
To się nie zdarzyło.
I czemu to wszystko musiało wyjść
przy temacie cholernych talerzy, których nawet nie stłukłem w przypływie
złości, tylko przez cholerny przypadek?
Moje życie z każdą chwilą zdawało
się coraz bardziej irracjonalne, a Pascal oczywiście musiał wyjść z błędnego
założenia i dojść do właściwych wniosków. I ktoś nadal się dziwił, że
nienawidziłem chuja?
– To był przypadek – wycedziłem.
– Nie zbiłem tych cholernych talerzy specjalnie! I zdaję sobie sprawę z tego,
że tylko zmarnowałem z nią czas. Nie potrzebuję twoich rad.
Pascal wywrócił oczami.
– Nie ma potrzeby do bycia nieuprzejmym.
Tylko mówię.
To przestań, pomyślałem z irytacją.
Spojrzałem tylko na niego porozumiewawczo, siorbiąc swoją herbatę. Na jego
ustach błądził irytujący uśmieszek, który chętnie starłbym stamtąd pięściami.
Powstrzymywał mnie fakt, że wtedy pewnie wystawiłby mnie za drzwi i znowu
musiałbym szukać nowego lokum, a na to nie miałem najmniejszej ochoty.
Odświeżyłem zakładkę w telefonie
widząc, że dostałem nową wiadomość na gmailu. Otworzyłem ją, trochę zaskoczony.
Czyżbym nie oddał czegoś na czas na te zajęcia? Oby nie, ten facet był
najgorszym i najbardziej wymagającym wykładowcą w tym semestrze. Byłem pewny,
że jestem na czysto, ale z tymi rzeczami nigdy do końca nie wiadomo.
Upiłem łyk i mało nie zszedłem na
zawał, kiedy zacząłem czytać jego wiadomość.
Pascal spojrzał na mnie
zaskoczony, kiedy kaszlałem jak głupi, próbując odzyskać oddech.
– Ręce do góry! – powiedział do
mnie, wstając i pukając mnie w plecy.
– O, kurwa! – wydukałem.
Załzawionymi oczami spojrzałem jeszcze raz na maila, nie mogąc w to uwierzyć.
– Wszystko okej? – spytał Pascal,
zaglądając mi przez ramię.
– Ja pierdolę! – lamentowałem,
nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
– Co jest? Co się stało?
Pokręciłem głową. Wiedziałem, że
choroba rozłożyła mnie na łopatki, ale to… to już był zupełnie inny level w
sięgnięciu dna.
Ignorując Pascala, wstałem
gwałtownie i poszedłem do pokoju, żeby włączyć pocztę na laptopie. Pascal
mimowolnie podążył za mną.
Złapałem się za głowę, a potem…
potem po prostu zacząłem się śmiać.
– Co to jest? – spytał Pascal,
nachylając się nade mną i czytając mi przez ramię. Jego ciepły oddech owiał mój
policzek sprawiając, że dreszcz przeszedł mi po plecach. Mimowolnie się
odsunąłem.
– Co za suka! – rzuciłem. Nie
odpowiadając na jego pytanie, pospiesznie wszedłem w ustawienia i zmieniłem
sobie hasło do poczty. Gdy zaakceptowałem zmiany, odpowiedziałem na pytanie
bruneta, kręcąc z niedowierzaniem głową: – Ta głupia pizda napisała z mojej
poczty maila do Gestapo, w załączniku wysyłając moje zdjęcia z imprezy.
Najbardziej znienawidzony przez
nas profesor już lata świetlne temu doczekał się ksywki „Gestapo” przez swoje
metody nauczania. My tylko podążyliśmy w ślady poprzednich roczników, nazywając
go w ten sposób. Ta ksywka cholernie do niego pasowała.
– W sensie twoja była? – spytał.
– Taa. Mail miał być niby wysłany
do kogoś innego i przez mój „stan najebania” mógł pójść nie tam, gdzie trzeba –
mruknąłem.
Pascal zachichotał.
– I Gestapo odpisał ci TO?
Pokręciłem z niedowierzaniem
głową, czytając treść wiadomości po raz kolejny:
„Panie Brown, piwo, które trzyma
pan na załączonych w mailu zdjęciach, musiało tak uderzyć panu do głowy, że najwyraźniej
nie jest pan nawet w stanie wysłać wiadomości na odpowiedni adres mailowy. Zdecydowanie
nalegam, aby następnym razem wybrał pan trunek lepszej jakości. Jeśli już
koniecznie chce pan zabić resztę szarych komórek, jakie panu pozostały, proszę
robić to z klasą i dobrej jakości alkoholem.
Korzystając z okazji przypominam
o zbliżającym się terminie oddania pracy semestralnej dotyczącej
zaprojektowania mostu o wskazanych wcześniej parametrach. Choroba nie jest
wymówką do oddania pracy po terminie!
W załączniku przesyłam niezbędne
w tej sytuacji materiały. Może to pomoże panu zrozumieć powagę sytuacji, w
jakiej się pan znalazł.
Z pozdrowieniami,
Thobias Shmidt”
– A w załączniku są jego zdjęcia
z jakiejś biby? – spytał Pascal z niedowierzaniem. Kliknąłem na jeden z
załączników. Kiedy na ekranie pojawiło się zdjęcia prof. Schmidta z jakiejś
imprezy, wybuchłem śmiechem. – Jak ty to robisz?! Najpierw Malik, a teraz
Gestapo! Przecież ten facet nie ma kompletnie poczucia humoru! Znałem go
jeszcze z czasów liceum i ani razu nie widziałem, żeby się chociaż lekko
uśmiechnął.
Wzruszyłem tylko ramionami,
szczerząc się. Nie mogłem w to uwierzyć. Byłem przekonany, że Gestapo mnie
zniszczy za coś takiego, a on odesłał mi swoje fotki z imprezy. Znając
reputację tego kolesia, było to naprawdę nie do pomyślenia.
Sprawdziłem dokładnie maila, ale
na szczęście Lucy napisała tylko do niego. Trochę nie mogłem uwierzyć, że
posunęła się do czegoś takiego, zdecydowanie też nie widziałem żadnego motywu.
Nic jej nie zrobiłem poza zakończeniem naszego związku, do czego miałem zupełne
prawo w zaistniałych okolicznościach. Nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobiła,
ale zamierzałem odwdzięczyć się pięknym za nadobne, gdy tylko nadarzy się ku
temu okazja.
We wtorek na hiszpańskim
zobaczyłem ją po raz pierwszy od rozstania. Wyglądała na trochę styraną – czego
zbytnio nie rozumiałem – ale postanowiłem to zignorować. Ją też. Już dla mnie
nie istniała.
Zamiast tego usiadłem obok
Weroniki, która przez całe zajęcia rysowała po brzegach książki i wyraźnie się
nudziła. Wszyscy wiedzieli, że jest zajebista z hiszpańskiego i zapisała się do
tak słabej grupy, bo nie chciało jej się uczyć. Polacy…
– Słyszałam od Pascala, że
znalazłeś mieszkanie – zagadała po zajęciach. Kątem oka zauważyłem, że Lucy
idzie niedaleko od nas i przysłuchuje się naszej rozmowie.
– Tak, poszło łatwiej niż
myślałem – powiedziałem ze wzruszeniem ramion.
– Pascal to mega frajer –
rzuciła, kręcąc głową. Zaśmiałem się. Zgadzałem się z nią w stu procentach. –
No ale cóż… Ważne, że wszystko się ułożyło. Teraz z mieszkaniami naprawdę
krucho. Erasmuska, którą zajmuję się w tym semestrze beczała mi w koszulę przez
całe dwa tygodnie, zanim udało mi się znaleźć dla niej miejsce w akademiku. Już
mam jej dość, a semestr dopiero się zaczął. Ta pizda pomieszkiwała u mnie kątem
dwa tygodnie i to o dwa za długo, mówię ci.
– Zapisałaś się na to? – spytałem
zdziwiony. Weronika była miłą i uczynną dziewczyną, ale nie wyglądała mi na
kogoś, kto tak po prostu chciałby niańczyć cholernych nieogarniających życia
obcokrajowców.
– Taa… Wzięłam sobie na kark
rodaczkę i to był mój błąd. Jej niemiecki to tragedia i niczego się nie nauczy,
skoro ciągle oczekuje, że będę za nią wszystko załatwiać. – Pokręciła głową. – Przez
trzy dni wybuchała śmiechem w kiblu, bo miałam tam papier toaletowy firmy
HappyEnd. Nie minął nawet tydzień od jej przyjazdu, a już jakiś bezdomny
Muzułmanin zdołał ją przekonać, żeby wysłała w jego imieniu maila z prośbą o
pomoc do synagogi w Jerozolimie. – Wywróciła oczami.
Zaśmiałem się zaskoczony.
– Serio?!
– Noo… Jak nas uchodźcy wysadzą w
powietrze, bo był to jakiś tajemny kod, że już można atakować, to będzie to jej
wina.
Pokręciłem głową, śmiejąc się. Do
tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że Weronika to taka fajna i zabawna
dziewczyna. Zanotowałem sobie w głowie, żeby spędzać z nią więcej czasu.
– Ogarnęłaś już materiały na LPP?
– spytałem po chwili, zmieniając temat.
Weronika tylko spojrzała na mnie
krzywo.
– Żartujesz? Jestem tak w dupie z
tym, że bardziej się nie da. Jeszcze nawet nie zaczęłam. Byłam zajęta… egh…
czymś innym.
– Serio? Czym? Ten przedmiot to
rzeźnia, Gestapo nikomu nie popuści.
Weronika podrapała się po nosie.
Doszliśmy już do mensy i ustawiliśmy się w kolejkę po jedzenie.
– Ugh, ale nie będziesz się
śmiał? – Pokręciłem głową, że nie. Westchnęła cierpiętniczo. – Czytałam zajebiste
fanfiction o Larry.
Zmarszczyłem brwi. Nic mi to nie
mówiło.
– Larry? Co to jest Larry?
– Jeśli lubisz czytać, to mogę ci
podesłać, jest naprawdę zajebiste. Nie pożałujesz.
Uniosłem brwi. Czasami łapałem
się za jakąś książkę, szukając innych metod stymulacji mózgu niż granie na
kompie, oglądanie pornoli i nauka, więc jeśli znalazła coś godnego polecenia,
to czemu nie?
– Jasne, chętnie.
Uśmiechnęła się trochę
przerażająco. Aż mnie przeszły dreszcze, ale doszedłem do wniosku, że tylko mi
się wydawało.
No jestem bardzo ciekawa reakcji Paula na Larry xD Powinien zauważyć to Pascal, a wtedy mogłoby dojść do fajnej wymiany zdań między nimi :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, gdzie znika Pascal? Może robi to specjalnie, aby zainteresować swoją osobą Paula?
Podejście studenta do życia rządzi xD Im łatwiej tym lepiej :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
"Larry"...... Jedno magiczne słowo i już mam banana na twarzy :D
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział Więzi ?
OdpowiedzUsuńZdaje się, że pod poprzednim rozdziałem pisałam, że poczekam z zakupem tego opowiadania. Jednak nie wytrzymałam. I nie dość, że kupiłam, to jeszcze przeczytałam wszystko w jeden dzień! 😂 Co Ty ze mną robisz? Naprawdę kocham Twoje opowiadania ♥
OdpowiedzUsuńGeneralnie jak podeszłam do tego opowiadania, to miałam bardzo negatywny stosunek do Phila (bo zachował się jak chuj w pierwszej części) i starałam się robić wszystko, aby go nie polubić, no ale... było ciężko xD Przemiana Phila totalnie mnie przekonała i z rozdziału na rozdział coraz bardziej go lubiłam :D
Widziałam, że na beezar parę osób pisało, że chętnie poznałoby jakoś głębiej historię Malika. Jeśli się kiedyś zastanawiałaś na jakąś miniaturą dla niego albo może dłużej tekstem (Granice 3? xd), to zgłaszam się, że byłabym chętna na przeczytanie. A jeśli wydałabyś w formie ebooka, to obiecuję, że kupię 😘
Dziękuję Ci bardzo za Twoją ciężką pracę i kolejny świetny tekst i liczę na więcej 💕
Tylko nie wiem, co ja teraz pocznę w wakacje, skoro przeczytałam całość 😂😂
Hahaha mega
OdpowiedzUsuń