Dotarcie do celu zajęło im tylko
dziesięć minut. Alan poszedł przodem, nawigując pomiędzy drzewami z niezwykłą
łatwością, jakby pokonywał tę trasę nieskończoną ilość razy. Gdy wskazał Dante
„domek na drzewie”, do którego się kierowali, wampir uniósł brwi w zdziwieniu.
Domek był zbudowany na drzewie z
bardzo rozłożystymi gałęziami i masą liści, przez co o tej porze roku był
praktycznie niewidoczny. Jedyne, co wskazywało na jego obecność, były deseczki
wbite co kilkadziesiąt centymetrów poziomo w pień, tworząc drabinkę prowadzącą
w górę i ginącą z oczu pod powłoką liści. Żeby jednak ją dostrzec, trzeba było
mieć sokoli wzrok lub podejść bardzo blisko, bo ktoś zadał sobie trud, by
pomalować je farbą o niemal identycznym kolorze, co kora drzewa. Przy
wspinaczce, po pokonaniu pierwszych gałęzi, istnienie domku było oczywiste, ale
jego zabarwienie wywołało kolejne zaskoczenie. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by
na zewnętrznej stronie desek namalować gałęzie, ptasie gniazda, które do
złudzenia mogły przypominać prawdziwe.
– Ty to zrobiłeś? – spytał Dante
z uznaniem. W tych czasach dzieciaki nie bawiły się zbytnio w budowanie domków
ani fortów, a ten był solidny, dobrze przemyślany i całkiem nieźle ukryty.
– Pomagałem – odparł Alan. – Cały
domek zaprojektował Duncan, on jest dobry w takich rzeczach. Jake i ja zbiliśmy
go do kupy, a potem go jeszcze trochę przemalowałem, żeby zbytnio nie rzucał
się w oczy.
– Czy ty przypadkiem nie mówiłeś,
że twój chłopak ma na imię Duncan? – zauważył Dante, przypominając sobie nagle
strzępki informacji, które zdołał wydusić z chłopaka. Alan nic nie powiedział,
co dla wampira było odpowiedzią samą w sobie. – Ty tak na poważnie? Dajesz z
siebie pić wampirom i umawiasz się z wilkołakami? Zupełnie nie masz instynktu
samozachowawczego!
– Jake? – zawołał Alan, odsuwając
koc zasłaniający wejście i zaglądając do środka. Dante niewiele widział, bo
znajdował się pod Alanem. Chłopak wdrapał się do końca i wszedł do środka,
robiąc miejsce wampirowi. Dante wspiął się wyżej i zajrzał do domku.
Alan już klęczał przy koledze,
kładąc mu rękę na czole. Dante od razu rozpoznał w nim tego wilkołaka, który
rzucił się na niego w lesie. Chłopak leżał zupełnie nagi. Jego twarz była
zarumieniona, włosy zlepione od potu, a oczy mocno podkrążone i przekrwione.
Posłanie, na którym leżał, nosiło wyraźne ślady potu i nasienia, miejscami nawet
krwi.
– To ty! – warknął wilkołak,
szczerząc na niego zęby.
– Spokojnie, przyszedł tutaj w
pokojowych zamiarach – uspokoił go Alan. – Jak się czujesz? Nie wiedziałem, że
jesteś chory.
Gdy Alan rozmawiał z młodym
wilkiem, Dante rozejrzał się po wnętrzu domku. Musiał przyznać, że dzieciaki
się postarały. Prócz posłania w jednym rogu pomieszczenia znajdował się tam
jeszcze obdrapany stół, wokół którego rozstawione były cztery masywne skrzynie
z jasnobrązowego drewna, na których ułożone były ciemne poduszki na krzesła.
Cała jedna ściana została nastroszona prowizorycznemu półkami, na których
znajdowały się książki, kilka latarek, jakieś stare gazety i zdjęcia. Na
ścianie po lewej stronie wisiała spora tablica szkolna cała zabazgrana kredą.
Po jej prawej stronie było okno, czy może raczej miejsce na okno zabite
moskitierą i podpisane na kartce „okno”, aby nikt nie miał wątpliwości. Nad
oknem zamontowano nawet roletę. Na każdej ze ścian znajdowały się małe półki,
na których poustawiane były metalowe lampiony z częściowo wypalonymi świecami.
Tuż przy posłaniu w samym rogu po prawej stronie od wejścia wciśnięto ogromną
skrzynię.
– Coś jest ze mną nie tak odkąd
mnie użarł ten cholerny krwiopijca! – wysyczał Jacob, siadając i opierając się
o ścianę. – Co mi zrobiłeś?!
Dante przeniósł na niego wzrok.
– Chyba raczej, co ty mi
zrobiłeś? – odbił piłeczkę. – Odkąd mnie ugryzłeś, nie mogę pić krwi.
– I dobrze ci tak, ty pieprzona
pijawko!
– Jake! – Alan potrząsnął nim
lekko. – Uspokój się.
– Jak mam się uspokoić w takiej sytuacji?!
Przez niego chce mnie zabić własny ojciec! Co mi zrobiłeś?! He?! W tej chwili
to odkręć!
Dante podszedł do rozjuszonego
młodzieńca, nic nie robiąc sobie z jego ewidentnej złości. Kucnął przy nim i
spojrzał mu prosto w oczy. Chłopak zawarczał na niego, obnażając zęby. Wampir
tylko przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, czekając, aż chłopak się uspokoi.
Wyczuwając moment, kiedy trochę się zrelaksował i rozluźnił, złapał go
pospiesznie za ramiona i wgryzł mu się w szyję.
Wilkołak jęknął cicho, mimowolnie
odchylając głowę bardziej do tyłu i robiąc mu miejsce. Dante napił się tylko
odrobinę, obawiając się kolejnych odruchów wymiotnych, ale nic takiego się nie
stało. Krew wilka była przepyszna, szybko sycąc jego głód. W dodatku Dante
nagle poczuł, że zrobił się spokojniejszy i mniej rozdrażniony. Zdał sobie
sprawę, że ucichło dziwne brzęczenie, którego wcześniej nie zarejestrowała jego
świadomość, a którego brak przyniósł mu niezwykłe ukojenie.
Po kilku sporych łykach,
ostrożnie wyciągnął kły z miękkiej skóry i przejechał językiem po ranie,
zaleczając ją. Gdy spojrzał wilkołakowi w oczy, zobaczył, że są zaćmione
przyjemnością, niedowierzaniem i lekką apatią.
– Co ty mi zrobiłeś? – wykrztusił
wilkołak, zakrywając bolące miejsce na szyi drżącą dłonią. – O co tu chodzi?
– Dante? – spytał Alan po
dłuższej chwili ciszy.
Wampir pokręcił głową. Nie
rozumiał, jak to możliwe, ale…
– Jesteśmy związani.
Znał to uczucie. Cóż, nie do
końca, ale to z pewnością było to. Wszystko na to wskazywało. To, że nie mógł
pić z nikogo innego. Fakt, że jego rozszalałe zmysły uspokoiły się dopiero w
momencie, kiedy był blisko wilkołaka i zdołał go uspokoić. Oraz, co zapewne
było częściowo winą tego, że jego partnerem został wilkołak, znak na jego szyi.
Normalnie wszystkie rany błyskawicznie się zaleczały i nie było po nich śladu.
Odbicie zębów Jacoba ciągle jednak szpeciło złączenie jego ramienia z szyją,
przypominając starą, aczkolwiek mocno odcinającą się od reszty skóry bliznę.
Chociaż niektóre aspekty więzi nie występowały, takie jak choćby przeczucie,
kto jest żywicielem doskonałym i zwiększona ochota na jego krew, Dante nie miał
wątpliwości.
Jakimś cudem związał się z młodym
wilkołakiem, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Co gorsza, wilkołaki
też wiązały się poprzez ugryzienie, przez co nie tylko Dante przywiązał
dzieciaka do siebie, ale dzieciak najwyraźniej związał jego ze sobą. Dowodem na
to był ślad jego kłów ciągle widoczny na ciele wilkołaka, podczas gdy wszystkie
pozostałe oznaki walki już dawno zniknęły. Do tej pory nigdy nie słyszał o
możliwości związania się wampira z wilkołakiem, zwłaszcza w tak dziwaczny
sposób – gdy wampir chciał dokończyć więź z człowiekiem, dawał mu do wypicia
swoją krew, ludzie nikogo nie gryźli – ale był przekonany, że właśnie to im się
przydarzyło.
– Co masz na myśli? – spytał
Alan.
– To, co powiedziałem. Jesteśmy
związani. Z jakiegoś powodu stara magia zadziałała, kiedy wzajemnie się
ugryźliśmy i zrobiła z nas partnerów więzi. Każda rasa wiąże się w trochę inny
sposób. Wampiry gryzą swojego żywiciela idealnego, a potem mogą dać mu swoją
krew, by tę więź przypieczętować na dobre. Wilkołaki gryzą wybranego partnera w
szyję. Dokonują wyboru same, ale za to wiążą się na całe życie. Stara magia nie
pozwala takim śladom się uleczyć, by inni widzieli, że dany osobnik jest
zajęty. Do tego dochodzi silna psychiczna więź i tak dalej, nie będę teraz
wchodził w szczegóły. Gdy zaczęliśmy się gryźć, z jakiegoś powodu magia
zadziałała i zostaliśmy związani.
– Jak to odkręcić? – spytał
pospiesznie Jacob, jednocześnie przerażony tym, co usłyszał i uspokojony, że
jest jakieś logiczne wytłumaczenie dla zachowania jego watahy i reakcji jego
ciała na ostanie wydarzenia. To oznaczało, że musiał tylko zerwać więź i
wszystko wróci do normy. Był pewny, że jest na to jakiś sposób, tym bardziej,
że jego rzekomym partnerem był wampir.
Dante pokręcił przecząco głową.
– Nie mam pojęcia. Nigdy nie
spotkałem się z takim przypadkiem. Żeby znaleźć na ten temat informacje, trzeba
będzie się ostro nagimnastykować.
– Mam to gdzieś! – powiedział
dobitnie Jacob, patrząc na wampira z determinacją. – Byleby zadziałało.
Dante westchnął. Po chwili
zastanowienia powiedział:
– Słyszałem plotki, że sporo
pierwszych osiedliło się w Los Angeles. Oni na pewno będą wiedzieć coś więcej,
a jeśli nie, to powinni nas chociaż pokierować do...
– Nie ma mowy – zaprotestował od
razu Jacob, patrząc na wampira spod byka. – Nie zamierzam z tobą nigdzie
jechać, a już na pewno nie do innego stanu. Nie słyszałeś o telefonach?! Poza
tym mój ojciec pewnie niedługo ochłonie i się ogarnie. Wtedy moja wataha może
nam pomóc pozbyć się tej więzi. Lepiej tu zostać i przeczekać burzę.
Alan zmarszczył brwi i sięgnął do
kieszeni. Odblokował ekran.
Po chwili zrobił wielkie oczy.
– Pomoże? – Dante nie wierzył
własnym uszom. – Sam właśnie przyznałeś, że twój własny ojciec chciał cię
zabić, prawdopodobnie z powodu tej więzi!
– Przejdzie mu! – upierał się
Jacob, patrząc na wampira wyzywająco. – Muszę tylko trochę poczekać! Znam
swojego ojca, okej?
– Chłopaki… – Alan próbował
zwrócić na siebie uwagę, ale zarówno wampir jak i wilkołak go zignorowali.
– Doprawdy? – zaszydził wampir,
czując nadchodzący ból głowy. Już takie jego szczęście, że jakimś cudem związał
się z nieopierzonym bachorem pełnym wyidealizowanych wyobrażać na temat świata
i jego funkcjonowania. – Więc nie zaskoczyło cię, kiedy wydał na ciebie wyrok
śmierci?
– Nie wydał na mnie żadnego
wyroku! Jak usłyszałem, co chce zrobić, sam go zaatakowałem! Gdybym tego nie
zrobił, pewnie… – Alan zamachnął się i uderzył Jacoba metalowym lampionem w głowę.
Oczy wilkołaka uciekły w tył czaszki i padł jak długi. Dante obejrzał się na
człowieka ze zdumieniem.
– Zawsze działa. – Alan zrobił
głupią minę, wyrażającą mieszankę niedowierzania, przekorności i
podekscytowania. Widząc uniesione brwi wampira, machnął tylko lekceważąco ręką.
– On nie skończyłby do jutra. Wierz mi, znam go.
– I to jest powód, by go
ogłuszyć?
Dante nie poznawał Alana ani
trochę.
– Nie mamy na to czasu, okej?
Wataha właśnie szykuje się do ataku. Dowiedzieli się, że Raul przepadł i że
tylko trzy wampiry przebywają obecnie na tym terenie. Ktoś musiał im wypaplać,
gdzie ukrywa się Jake. Musicie stąd spadać. Jeśli was tutaj dopadną, nie dacie
sobie z nimi rady.
Wampir skinął głową. Wiedział, że
Alan ma rację. Spojrzał na nieprzytomnego wilkołaka i bąknął drwiąco:
– Nie mogłeś go ogłuszyć po tym,
jak już się ubrał?
– Eee…
Nie wiedząc, ile czasu mają na
ucieczkę, wziął nagiego i nieprzytomnego nastolatka i zarzucił go sobie na
ramię. Wyskoczył z domku i gładko wylądował na ziemi. Wilkołak ani drgnął.
Alan potrzebował trochę więcej
czasu na zejście z drzewa, ale zrobił to całkiem sprawnie. Biegiem pokonali
drogę do domu Raula.
– Weź mój samochód! – wysapał
Alan, biegnąc co sił w nogach. – Dzięki temu szybko stąd uciekniecie. Dalej
musicie radzić sobie sami, ja się w to nie mieszam!
Będąc już blisko domu zauważyli,
że drzwi stały otworem. To nigdy dobrze nie wróżyło, ale nie mieli wyjścia,
musieli wejść do środka po klucze do samochodu.
Gdy weszli do domu, ich oczom ukazał się nagi
Borys, siłujący się z warczącym wilkołakiem, który najwyraźniej wtargnął do ich
domu. Ali stał niedaleko, oparty o barierkę przy schodach i przyglądał się
całemu zdarzeniu z lekko poirytowaną miną. Jedną ręką trzymał się za penisa i
przesuwał ją powoli po całej długości. Najwyraźniej byli w trakcie, kiedy
wilkołak wtargnął do domu.
– Kurwa! – zaklął Borys, kiedy
wilkołak cisnął nim przez cały salon. Wilkołak ryknął głośno i opętanym
wzrokiem rozejrzał się po wszystkich zebranych.
– Borys, ty cioto! – rzucił Ali.
– Dałeś się pokonać temu małemu fiutowi?
– Zamknij się! – odszczeknął się
Borys, wstając i doskakując do wilkołaka.
Dante ani drgnął, stojąc w
wejściu i obserwując walkę. Alan miał na tyle przytomności umysłu, że ostrożnie
wyminął walczącą parę i doskoczył do schodów, po których wbiegł pospiesznie.
– Serio? Jak długo zamierzam
dawać mu sobą miotać po ścianach? – marudził Ali, trochę zdenerwowany tym, że
kazano mu czekać. Borys warknął w odpowiedzi, unikając ciosu wilkołaka. Ali w
końcu nie wytrzymał i dołączył do walki. We dwóch mieli przewagę, co wilkołak
od razu wyczuł, bo wycofał się i uciekł. Zanim to jednak zrobił, uśmiechnął się
do nich z wyraźną wyższością, zupełnie jakby udało mu się osiągnąć to, po co
przyszedł. I Dante podejrzewał, że faktycznie tak było, jeśliby wziąć pod uwagę
sposób, w jaki wzrok intruza przesunął się po obnażonej sylwetce Jacoba. – Ja
pierdolę! O co tu chodzi?! – Chłopak Borysa rozłożył ręce z wyraźną złością. –
Zachciało ci się odwiedzać starego! – Naskoczył na partnera. – Mówiłem, że to
zły pomysł!
– Zamknij się! – Brzmiała
odpowiedź Borysa. – Przynajmniej coś się dzieje. Przez ostatnie lata nic tylko
rzygałeś tęczą i narzekałeś, że się nudzisz. To proszę, nuda zażegnana.
Ali wywrócił oczami.
– Nie o to mi, kurwa, chodziło!
– To trzeba było sprecyzować,
żeby cię, kurwa, dobrze zrozumieli ci na górze. A teraz nie marudź i chodź,
moja kolej wsadzania. Dante, bądź tak uprzejmy i…
Tupot stóp Alana na schodach
skutecznie mu przerwał. Chłopak zbiegł na dół i podał wampirowi klucze do
samochodu i plecak.
– Jake to mój przyjaciel –
zapowiedział chłopak. – Pilnuj go – poprosił.
Dante skinął. Bez słowa obrócił
się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z domu, kierując się do samochodu
Alana. Wrzucił nieprzytomnego wilkołaka na tylne siedzenie, a sam zajął miejsce
kierowcy.
Wyjeżdżając spod domu, przez
chwilę wahał się, jaką drogę obrać. Potem zdecydował, że pojedzie na zachód,
prosto przez terytorium wilkołaków, czego zapewne nie będą się ani trochę
spodziewać. Alan miał dobre auto, więc nie powinien mieć problemów z szybkim
przemieszczaniem się. Pojechanie na wschód oznaczałoby przejechanie przez cały
park Yosemite, a to w życiu by mu się nie udało. Naturalnym środowiskiem wilków
były lasy, przez co wilkołaki bardzo łatwo by się tam odnalazły i
przemieszczały. Szanse na szybkie przedarcie się przez cały park tylko po to,
by uniknąć przejazdu przez terytorium wilkołaków, były bardzo małe. Kręte
drogi, mnóstwo ograniczeń prędkości, częste pożary i zamykanie niektórych dróg…
Dante nie miał wyjścia.
Musiał zaryzykować.
Pierwsze pół godziny jazdy nerwy
miał napięte jak postronki. W każdej chwili coś mogło mu wyskoczyć spomiędzy
drzew, odcinając drogę wycieczki. Z czasem jednak zaczął się rozluźniać, aż w
końcu zupełnie się uspokoił, kiedy zamiast lasów i gór teren zrobił się
bardziej płaski i ścigająca go wataha nie miała możliwości ukryć się przed jego
sokolim wzrokiem. Nie obawiał się też wdusić gazu do dechy, w pełni
wykorzystując prostą i opustoszałą drogę. Chciał jak najszybciej oddalić się od
terenów watahy.
Jacob przez cały ten czas był
kompletnie nieprzytomny. Kilka razy prawie spadł z tylnego siedzenia, kiedy
Dante zahamował trochę gwałtowniej, ale ostatecznie jakimś cudem pozostał na
siedzeniu.
Dante w pierwszej chwili chciał
jechać prosto do Los Angeles i tam znaleźć wampira, który mógłby im jakoś
pomóc. Nie wyobrażał sobie jednak, by był w stanie wyjaśnić, czemu ma z tyłu ma
zapakowanego nieprzytomnego, nagiego nastolatka, którego ktoś wyraźnie
ogłuszył. Jak nic wzięliby go za porywacza. Nie chcąc więc przyciągać do siebie
zbytniej uwagi, zrobił to, co robił każdy szanujący się kryminalista –
postanowił spędzić noc w podrzędnym motelu, tam jakoś ogarnąć dzieciaka i
ruszyć dalej w drogę.
Do tego celu wybrał Motel 6 w
Bakersfield. Tam zawsze mieli pokoje na wynajem, pewnie dlatego, że sieć tych
moteli nie cieszyła się zbyt dobrą opinią.
Dante był świadomy tego, że
wilkołakom trudno będzie go ścigać, jeśli nie wiedzą, gdzie zmierza. Wybierając
samochód jako swój środek lokomocji, pozbawił ich szans na wykorzystanie ich
nadnaturalnych zdolności do tropienia. Jeśli chcieli ich znaleźć, musieli
powołać się na tę bardziej ludzką część swego gatunku i wykazać się znajomością
nowoczesnej technologii lub chociaż znajomościami. Tak czy siak, wytropienie go
i Jacoba powinno im trochę zająć. Przy dobrych wiatrach, za długo, by mogli za
nimi nadążyć.
Jak podejrzewał, wynajęcie pokoju
nie było zbyt trudne. Wśród rzeczy, które Alan wrzucił mu do plecaka, była
między innymi gotówka i karta kredytowa Raula. Dante zapłacił gotówką za pokój,
a potem wniósł do środka nieprzytomnego wilkołaka. Właściciel motelu wyglądał
na wścibskiego i ciekawskiego, ale na szczęście pojawiło się kilka dziewczyn,
które chciały wynająć pokój. To dało Dante wystarczająco dużo czasu, by w miarę
niezauważalnie przetransportować chłopaka do pokoju.
Wiedząc, że wilkołaki z natury
mają podwyższoną temperaturę ciała, włączył klimatyzację. W chłodniejszych
pomieszczeniach zawsze zdrowiej się śpi, tak przynajmniej kiedyś wyczytał.
Usiadł na łóżku i, nie mając nic
lepszego do robienia, przyjrzał się wilkołakowi.
Był młody. Mógł mieć co najwyżej
dwadzieścia lat, sądząc po trochę jeszcze pucołowatych policzkach. Oczy okolone
długimi rzęsami były, jak Dante pamiętał, intensywnie zielone. Nad nimi wąskie,
równo skreślone brwi odcinały się od opalonej skóry. Kasztanowe kosmyki średniej długości kręciły
się lekko w okolicach policzków i czoła. Pełne usta, z dolną wargą pełniejszą
niż górna, aż prosiły się, by je pocałować, a prosty, mały nos ładnie
komponował z delikatnie zarysowaną szczęką i wystającymi kośćmi policzkowymi.
Wąska szyja, odstające pod skórą obojczyki i szerokie ramiona prowadziły dalej,
do ładnie wyrzeźbionego torsu i płaskiego brzucha, wąskich bioder, umięśnionych
nóg i szczupłych łydek pokrytych delikatnymi włoskami. Całe ciało było
niezwykle proporcjonalne i ładne, co musiało się wiązać z pochodzeniem
chłopaka. Większość wilkołaków zazwyczaj była niezwykle urodziwa, zwłaszcza w
okresie dorastania. Był to ich sposób na przyciągnięcie potencjalnego partnera.
Dopiero później masa z nich stawała się o wiele bardziej owłosiona w swojej
ludzkiej formie, co zdaniem Dante wyglądało bardzo nieestetycznie. Wolał taki
wygląd, jaki prezentował sobą młody wilk. Zaczął żałować, że tak dawno nie
wziął żadnego kochanka.
Gdy całe ciało wilkołaka zostało
poddane inspekcji, Dante zajął się innymi czynnościami. Przeszukał plecak, by
upewnić się, co Alan wrzucił mu do środka. Wiele nie znalazł, ale było tam
trochę ciuchów, pieniędzy i telefon. Z jednej z małych kieszonek gapiło się na
niego kilka kondomów i mała tubka lubrykantu, o których Alan w pośpiechu musiał
zapomnieć.
Dante zapiął z powrotem
kieszonkę, krzywiąc się. Ani mu się śniło dotykać w ten sposób tego gówniarza.
Po długiej chwili namysłu
zdecydował, że trochę się prześpi, zanim ruszą w dalszą drogę. Godzina czy dwie
powinny w zupełności wystarczyć. Ostatnie nieprzespane noce i fakt, że
najwyraźniej był daleko od swojego partnera zaraz po sparowaniu się z nim
odcisnęły na nim swoje piętno. Chcąc wykorzystać ciszę i spokój, położył się na
drugim końcu dwuosobowego łóżka i zamknął oczy.
Jacob odzyskał świadomość, ale
nie otworzył od razu oczu. Jego zmysły ostrzegły go, że jest w miejscu, w
którym nie powinien być. Leżał przez dłuższą chwilę nieruchomo, nasłuchując i
wczuwając się w atmosferę.
Dopiero po dłuższej chwili, nie
wyczuwając żadnego bezpośredniego zagrożenia, uchylił bardzo delikatnie
powieki, chcąc wybadać dokładniej sytuację.
Pierwszy w oczy rzucił mu się
wampir, który spał na drugim końcu łóżka. Wyglądał spokojnie i niegroźnie.
Jacobowi aż się włosy zjeżyły na głowie na sam jego widok. Nie znosił tej
istoty! Gdyby tylko był silniejszy od niej, już dawno by się jej pozbył.
Niestety, wampir umiał się bić jak mało kto i Jacob nie mógł go zabić. Jeszcze.
Zauważył, że są w dość sporych
rozmiarów pokoju. Sądząc po wyposażeniu, byli w jakimś hotelu. Jacob mógł się
tylko domyślać, gdzie ta cholerna pijawka go zabrała. Jacob przez chwilę
rozglądał się za Alanem, ale nigdzie go nie wypatrzył. Nie czuł też jego
zapachu, więc prawdopodobnie wampir wziął tylko jego, gdy zdecydował się
uciekać jak ostatni tchórz.
Szybko sobie wszystko
przypomniał. Kłótnię z ojcem, ucieczkę, spotkanie Alana i wampira, propozycję
odnalezienia kogoś, kto może coś więcej wiedzieć o więzi, a potem ciemność.
Wilkołak przez chwilę przyglądał
się mężczyźnie, próbując wymyślić jakiś plan działania. Wampir spał w
najlepsze. Kruczoczarne włosy, które do tej pory nosił związane w kitkę,
rozpuścił i opadały ciemną kaskadą na poduszkę. Kwadratowa szczęka, szczupła
sylwetka i nienaganny, choć trochę przestarzały strój, dopełniały obrazu. Kolor
oczu wampira, którym przyjrzał się wcześniej, był według niego jakąś kpiną. Do
tej pory tkwił w przekonaniu, że osoby o brązowych oczach są sympatyczne. Nie
wiedział, skąd mu się to wzięło, ale ten kolor zawsze kojarzył mu się z ciepłem
i dobrocią. Może dlatego, że jego matka miała takie oczy? Nie był pewny. W
każdym razie to, że ten cholerny wampir też miał brązowe oczy, denerwowało go
niemiłosiernie.
Plan, Jacob, powiedział sobie w
myślach. Musiał przestać myśleć o tym cholernym krwiopijcy i wymyślić jakiś
plan działania. Oczywistym było, że nie zamierzał zostać z wampirem. Zamierzał
wrócić do domu i załatwić sprawę po swojemu. Był pewny, że jego ojciec
przemyśli sprawę i znajdzie jakieś inne rozwiązanie. Poza tym Jacob był niemal
pewny, że nawet jeśli jakoś związał się z wampirem – o czym wszyscy
najwyraźniej byli przekonani – więź nie została dopełniona. Wilkołaki zawierały
więź poprzez ugryzienie partnera w konkretne miejsce na szyi podczas seksu, bo
tylko wtedy więź była stabilna i pełna. Jak Jacob ostatnio sprawdzał, nie
uprawiał seksu z wampirem, co oznaczało, że nawet jeśli więź z jakiegoś powodu
chwyciła, musiała być słaba i niestabilna i tak, jak w innych przypadkach,
istniało duże prawdopodobieństwo, że nie wytrzyma i zerwie się sama z siebie.
Wtedy jego problem mógł rozwiązać się sam, a on wrócić do domu wkurzonym, ale
szczęśliwym.
Nie zamierzając spędzać z
wampirem ani chwili dłużej niż to koniczne, Jacob najciszej jak mógł zsunął się
ostrożnie z łóżka. Obserwował przy tym wampira, by sprawdzić, czy jego ruch go
nie obudził. Na szczęście nie.
Musi być mocno zmęczony,
pomyślał, wstając z łóżka. Dzięki temu, że na całej powierzchni podłogi
położono dywan, kroki Jacoba były niesłyszalne nawet w jego własnych uszach.
Chłopak zlokalizował kluczyki do
samochodu na stoliku przy łóżku po stronie wampira. Wziął je ostrożnie,
krzywiąc się na hałas, który wydały ocierając się o siebie. Wampir na szczęście
nie zareagował.
Jacob przez krótką chwilę
rozważał założenie czegoś na siebie, ale ostatecznie odrzucił ten pomysł.
Wampir w każdej chwili mógł się obudzić.
Gdy otwierał drzwi, ciało na
łóżku poruszyło się. Jacob zamarł z zapartym tchem, ale wampir tylko obrócił
się na drugi bok, kuląc się do pozycji embrionalnej. Drzwi zaskrzypiały
delikatnie, co w uszach wilkołaka brzmiało niczym huk petardy. Wampir dalej
spał.
Biorąc głęboki oddech, Jacob
wyszedł z pokoju.
***
Hej!
Zeszło mi trochę dłużej, niż przypuszczałam, ale jest. Kolejny pojawi się szybciej, prawdopodobnie za tydzień. Dajcie znać, co myślicie :)
Pozdrawiam!
O matko, i ucieknie w siną dal, to dopiero. Biedny wamp musi poradzić sobie z nastolatkiem.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOdkąd zobaczyłam że nowe opowiadanie wchodzę codziennie <3 Biedny Dante, trafił mu się uparty chłopak. Ciekawe do kogo pojadą w LA.
OdpowiedzUsuńJak zawsze rozdział świetny. Dzięki i pozdrowienia :D
Wiedziałam od początku, że Dante będzie miał z nim problemy;D, cóż gdyby nie to, nie byłoby tak ciekawie;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny;*
To się Dante zdziwi jak wstanie. Mam nadzieję że młody nie wpadnie w duże tarapaty, bo to że w jakieś wpadnie jest oczywiste.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
No pięknie, teraz go Dante będzie musiał jeszcze szukać a może i bronić przed własną watahą. Jake jest młody i niestety uparty, a to wróży sporo kłopotów xd Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😀
OdpowiedzUsuńfajny rozdział ale mam wrażenie że trochę niedokończony, niecierpliwie czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNasi bohaterowie będą sobie działać na nerwy i to barzo ;)
Ciekawe, czy wampir zdąży się obudzić przed odjazdem jego wilczka ;)
Myślę, że wszystko z plecaka uciekinierów się przyda xD
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Super opowiadanie :) czekam na ciąg dalszy :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać ciągu dalszego. Weny :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńcudownie, pięknie podsumował, że nie ma instynktu samozachowawczego... tutaj daje się gryźć wampirom i jeszcze umawia się z wilkołakiem, a jak pięknie Jackoba ogłuszył... raczej tej więzi to nie da się rozerwać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia