Minął już tydzień od momentu, kiedy
bliźniacy ocknęli się w lesie. Całymi dniami wędrowali, prawie ze sobą nie
rozmawiając, a jednak trwając w niemym porozumieniu. Deszcz w końcu przestał
padać, co bardzo ich ucieszyło. Szli cały czas wzdłuż ściany lasu, mając
nadzieję, że w końcu gdzieś dojdą. Nie mieli tylko pojęcia, gdzie. Noce
spędzali w różnych grotach, których wszędzie było pełno. Gorzej było z
pożywieniem i wodą. Musieli się porządnie namęczyć, żeby coś znaleźć. Z
początku obawiali się, że zabraknie im jedzenia i umrą śmiercią głodową. Z dnia
na dzień bardziej zaczęło ich martwić to, że na widok owoców mają odruchy
wymiotne. Jedzenie w kółko tego samego nie było zbyt przyjemne. Bliźniacy
marzyli o czymś innym, ale poszukiwania zawsze kończyły się fiaskiem. Byli z
tego powodu mocno rozdrażnieni. Jakby tego było mało, Bill zaczynał kaszleć (co
nie było dziwne, skoro jakiś czas temu wykąpali się w stawie, który znaleźli).
Był poważnie zakatarzony i Tom wychodził z siebie, słysząc co chwilę siorbanie
nosem. Na dłuższą metę ten dźwięk był naprawdę irytujący. Tylko siłą woli
powstrzymywał się, żeby nie rzucić jakiegoś głupiego komentarza. Dobrze
wiedział, że to nie jest wina jego brata, ale mimo to miał ochotę go zabić
razem z tym jego upierdliwym katarem. Żaden z nich nie mógł jednak nic na to
poradzić. Pozostawało mieć nadzieję, że samo przejdzie.
Tak, nadzieja matką głupich. Obaj
się czuli jak dwaj najwięksi idioci wszechczasów. Mieli wrażenie, że idą
donikąd. Mimo że wędrowali już kilka dni od świtu do zmroku, krajobraz nie
zmienił się ani o jotę. Zaczęli nawet znaczyć niektóre skały, żeby być pewnym,
że nie krążą w kółko. Nigdy jednak nie trafili na swoje ślady. To była jedyna
pozytywna wiadomość.
Bill czuł się fatalnie. Nie dość, że
ciągle pociągał nosem i co chwilę miał napady kaszlu, to jeszcze był nieludzko
zmęczony i głodny. Czuł się psychicznie wykończony. Dreptał posłusznie za
bratem, wpatrując się tępo w jego wyprostowane plecy. Każdy jego mięsień
krzyczał z bólu. Miał potworne zakwasy po ucieczce przed tymi dziwnymi
stworkami w tunelu, a codzienne wędrówki nie pomagały się tego pozbyć. Gdyby
teraz coś ich zaatakowało, chyba by po prostu usiadł i pieprzył to wszystko.
Jakby tego było mało, musiał ograniczać spożywanie pokarmu. Nie chodziło o to,
że brakuje im jedzenia, bo tak nie było. Po prostu nie był w stanie przez
tydzień konsumować tego samego. Na sam widok owoców coś mu się boleśnie
przewracało w żołądku. Jego organizm przestawał tolerować takie jedzenie. Tom
też zaczynał mieć z tym problemy, ale on potrafił się przełamać, Bill nie.
Doszedł do wniosku, że już nigdy w życiu nie spojrzy na jabłka i gruszki. Za
bardzo przypominałyby mu to okropne jedzenie. Do tego wszystkiego dochodził
jeszcze fakt, że z każdym następnym dniem jego nadzieja na wydostanie się z
tego miejsca powoli gasła. Zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek uda im się wrócić
do domu albo chociaż znaleźć w tym jakże przereklamowanym lepszym świecie. Bo
gdzie oni właściwie byli? Na jakimś zadupiu, gdzie grasują nieodkryte gatunku
ptactwa i robactwa. Te dziwne obłoczki wziął za ptactwo, za bardzo przypominały
mu chmury, które też były jakieś takie nijakie. Pamiętał z geografii, że są
cirrusy, cumulusy i inne takie. Znał całą tą przeklętą tabelkę i z chęcią by z
tego skorzystał, gdyby nie to, że takich chmur tutaj za cholerę nie widział.
Wszystkie były szare albo granatowe, wyglądały przerażająco i miały
zdecydowanie inne kształty. Nic nie rozumiał z tego całego bałaganu i zaczynał
coraz bardziej się gubić.
Szedł kilka kroków za Tomem jak piesek
na smyczy. Zastanawiał się nawet, czy nie zaszczekać. Nie wiedział, czy
powinien się odezwać, czy może lepiej siedzieć cicho. Widział rozdrażnienie
bliźniaka i nie chciał go jeszcze bardziej wkurzać. Chyba po prostu był
okropnym pechowcem. Akurat teraz musiał się rozchorować! Jakby to był
odpowiedni moment. Miał tylko nadzieję, że nie będzie osłabiony. Tom rozerwałby
go na strzępy, gdyby musieli przez niego zwolnić. Wolał nie ryzykować, mimo
wszystko pragnął pozostać w jednym kawałku.
Cały czas starał się czymś zajmować
swoje myśli tak, aby nie mieć czasu na rozmyślenia o ich obecnej sytuacji. Nie
chciał odebrać sobie całej nadziei, a faktem było, że już dużo jej nie
pozostało. Jeśli nadzieja umiera ostatnia, to on już jest prawie trupem.
Ciekawiło go, jak Tom to wszystko znosi. Od czasu ich rozmowy sprzed kilku dni
w ogóle nie wracali do poważnych tematów. W sumie to prawie nie rozmawiali.
Zamieniali ze sobą tylko kilka słów i to najczęściej jak wstawali i gdy kładli
się spać. Nieustanne chodzenie było okropnie nudne. Bill w obecnej sytuacji
oddałby niejeden organ za talię kart albo chociaż jakąś grę planszową. Zawsze
mieliby jakieś urozmaicenie. O czymś do jedzenia czy zapalniczce nawet nie
chciał myśleć. Miło byłoby rozpalić sobie ognisko i trochę się ogrzać. Nigdy
nie przypuszczał, że doceni taki prosty przedmiot jak zapalniczka. Obiecał
sobie, że jeśli uda im się stąd wydostać, już nigdy, przenigdy nie będzie
narzekał, że w lodówce nie ma nic dobrego do zjedzenia, a pasztet jest
niedobry. W żadnym wypadku nie skrytykuje obiadu gotowanego przez mamę, nawet
jeśli to będzie znienawidzona przez niego zupa warzywna. Będzie się cieszył z
tego, że może spać na łóżku i podziękuje mamie za każdą czystą parę skarpetek.
Te, które miał teraz na nogach, już od dwóch dni nie były płukane. W miarę
możliwości bliźniacy starali się przeprać swoje rzeczy, nawet w zwykłej wodzie,
ale to nie było to samo, co wrzucić wszystko do pralki.
Życie wcale nie jest takie piękne,
jak się wydaje poetom. Kiedy następnym razem jakiś idiota będzie pisał o
pięknie przyrody i wspaniałości życia, Bill zarąbie go siekierą i zakopie w
ogródku, żeby delikwent mógł poczuć prawdziwą więź z naturą. Może jak trochę
posiedzi w tej cuchnącej ziemi to coś dotrze do jego zakutego łba i przejrzy na
oczy. No, a jak będzie miał szczęście - lub nie - to trafi do tego dziwnego
lasu i szybko się przekona, jak jest naprawdę.
- Bill, obudź się! - warknął
zirytowany Tom.
Czarny ocknął się ze swoich
rozmyślań.
- Mówiłeś coś? – spytał, patrząc na
brata.
Jego wściekła mina nie wróżyła
niczego dobrego.
- Tak, skończyła nam się droga.
Pewnie gdybym cię nie zatrzymał, jak cielę wlazłbyś w przepaść.
Bill zadrżał lekko.
- Przepaść?
- Chodź i sam zobacz.
Czarny podszedł do bliźniaka i
zobaczył to, co jeszcze przed chwilą było dla niego zwykłą plamą czerni. Ujrzał
przed sobą przepaść. Drugi brzeg znajdował się jakieś dziesięć metrów dalej.
Jak bardzo jama była głęboka, nie miał pojęcia. Mógł tylko podejrzewać, że
mogła mieć ponad dwieście metrów. Jedyną możliwością przedostania się na drugą
stronę było przejście po zwalonym drzewie, którego pień utworzył drogę. Widok
przypominał mu kreskówki, które oglądał, jak był mały. Tam zawsze rysują
właśnie takie przepaście: bardzo strome ściany prowadzące kilkadziesiąt lub
kilkaset metrów w dół i tylko jedna droga.
Zakręciło mu się w głowie i odsunął
się niepewnie.
- Co teraz? - spytał Bill.
- Chyba nie mamy wyjścia... Nie
możemy się wrócić, bo nigdy do niczego nie dojdziemy. Musimy przejść na drugą
stronę.
Czarny zadrżał, słysząc słowa brata.
Właśnie tego się obawiał.
- Nie ma mowy! Nie wejdę tam! - Bill
aż się cofnął do tyłu z przerażenia.
- Musimy tędy przejść.
- Nie, nigdy!
- Bill...
- Zapomnij! Spadnę!
- Nie spadniesz! Ten pień jest
bardzo szeroki, spokojnie dasz sobie radę!
Czarny pokiwał tylko przecząco
głową. Na samą myśl o wejściu na ten pień trzęsły mu się nogi i dostawał
mdłości. Gdyby spojrzał w dół i zakręciłoby mu się w głowie, na pewno by spadł.
- Bill, musimy iść właśnie tędy.
- Nie!
- Jeśli nie pójdziesz, zostawię cię
tu! - warknął wściekły Tom, robiąc krok w stronę brata.
Czarny odruchowo się cofnął.
- Nie idę tą drogą! Koniec, kropka!
- Wolisz tu zostać?
- Poszukajmy innej drogi!
Tom parsknął zirytowany.
- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle
mamy możliwość przejścia na drugą stronę. Gdyby nie to przeklęte drzewo,
mielibyśmy niemały orzech do zgryzienia. To tylko małe utrudnienie, że masz lęk
wysokości.
- Małe?! Czy ty w ogóle wiesz, jak
ja się czuję? Na samą myśl dostaję mdłości i cały się trzęsę. Tracę nad sobą
panowanie i wpadam w panikę!
- W takim razie idę bez ciebie.
Starszy bliźniak wzruszył ramionami
i podszedł do zwalonego drzewa.
- Nie możesz, obiecałeś, że mnie nie
zostawisz! - głos Billa podejrzanie się załamał.
Tom stanął w miejscu i
znieruchomiał. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Nie mógł zostawić tu
brata, ale też nie mógł mu ulec. Szukanie nowej drogi było zbyt ryzykowne. Nie
odwracając się do niego, powiedział:
- Bill, nasze szanse spadają z każdą
godziną. Nie mamy pojęcia, czy jest tu jeszcze jakieś inne przejście. Możemy go
nigdy nie znaleźć, a nawet jeśli nam się uda, to będzie wyglądało tak samo jak
to tutaj. Mi też nie uśmiecha się balansowanie nad przepaścią. Nie jestem aż
taki głupi, żeby wierzyć, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Ale musimy to
zrobić!
- Nie, nie idę! Nie przekonasz mnie!
Czarny patrzył na brata, który się
do niego odwrócił.
- Mam tego dość! Idziesz i koniec!
Jeśli nie będziesz chciał po dobroci, to siłą cię odstawię na ten pieprzony
pień! - syknął blondyn.
- Nie zrobisz tego! - wykrzyknął
przerażony chłopak, cofając się do tyłu.
- Chcesz się przekonać?
Tom zaczął podchodzić do swojego
brata, który ze strachem się cofał. Kiedy starszy bliźniak przyspieszył kroku,
Czarny z okrzykiem przerażenie odwrócił się i zaczął uciekać. Daleko nie
pobiegł, bo prawie natychmiast Tom rzucił się na niego i przygwoździł go do
ziemi. Bill wydzierał się wniebogłosy, odpychając bliźniaka, kiedy ten odwrócił
go na wznak i usiadł na nim okrakiem. Był słabszy, ale wstąpiła w niego jakaś
nadludzka siła, bo Tom nie mógł sobie z nim poradzić. Brat drapał go i bił,
cały czas się wyrywając. Wierzgał nogami jak tylko mógł, jednak nie był w
stanie nimi nic zdziałać.
- Przestań się wydzierać, uszy mi od
tego pękają! - syknął do niego Tom, próbując przytrzymać mu ręce.
- Zostaw mnie, słyszysz?! Zostaw,
zostaw, zostaw!
- Ani mi się śni!
Starszy bliźniak chwycił Billa za
ubranie i postawił go do pionu. Czarny walczył z nim jak tylko mógł, ale Tom
odwrócił go plecami do siebie i unieruchomił mu ręce, trzymając je wykręcone z
tyłu.
- Nie wyrywaj się, bo połamię ci
ręce - ostrzegł go Tom, ale Czarny nie słuchał.
Jęcząc z bólu próbował się uwolnić,
ale brat zbyt mocno go trzymał. Miał nadzieję, że Tom również to czuje.
- Przestań, bo zrobisz sobie
krzywdę.
Starszy bliźniak ciągnął brata w
stronę pnia, po którym planował przejść na drugą stronę. Im bardziej się
zbliżali, tym bardziej Czarny próbował się uwolnić. Kiedy to nie skutkowało,
zapierał się nogami albo próbował kopnąć brata, ale Tom wszystko dzielnie
znosił. Gdy byli już jakiś metr od pnia, Bill nagle szarpnął się mocno i
krzyknął. Blondyn poczuł ostry ból w ramieniu i zdezorientowany puścił
bliźniaka.
Czarny zachwiał się i Tom patrzył z
przerażeniem, jak brat cofa się nieprzytomnie w stronę przepaści. Zaciskając
zęby, zrobił szybki krok w jego stronę i złapał go za nadgarstek, po czym
szarpnął do siebie. Bill krzyknął z bólu i odepchnął brata, upadając na ziemię.
Blondyn stracił równowagę, czując coś dziwnego pod palcami.
Zorientował się, że to skała, kiedy
już leciał w dół, krzycząc głośno. Kawałek urwiska oberwało się, zabierając mu
grunt spod stóp. Zaczął lecieć w dół.
Wciąż w szoku, instynktownie
próbował złapać się skały. Jęczał z bólu, kiedy twardy materiał skalny rozrywał
mu skórę na rękach i kaleczył twarz. Zjechał w dół jakieś dwa metry, po czym
się zatrzymał. Serce waliło mu jak młot, a całe ciało ogarnęło dziwne
odrętwienie. Oddychał jak po długim biegu. Jeszcze nie bardzo do niego dotarło
to, co się stało. Potrzebował chwili na przeanalizowanie całego zajścia.
Stał nieruchomo na półce skalnej,
która prawdopodobnie uratowała mu życie. Nie była zbyt duża, jednak
wystarczająco, żeby zmieściły się tam jego stopy. Mimo wszystko przylgnął do
ściany i mocno trzymał się jej pulsującymi z bólu palcami. Czuł ciepłą krew na
rękach i lewej stronie twarzy. Odetchnął z ulgą. Na szczęście nie zahaczył o
nic kolczykiem. Dotknął go językiem, sprawdzając, czy na pewno jest na swoim
miejscu. Poczuł w ustach metaliczny smak własnej krwi.
Bill siedział na górze, strach
ściskał go za gardło. Przełamał się i położył się płasko na ziemi, po czym
spojrzał w dół. Kamień spadł mu z serca, kiedy zobaczył Toma uczepionego skały.
Omal nie dostał zawału, kiedy Tom tak po prostu zniknął łącznie z kawałkiem urwiska.
- Tom? - krzyknął do niego łamiącym
się głosem.
Brat podniósł głowę do góry i
spojrzał na niego. Bill jęknął, patrząc na niego. Sam czuł ból na jednej
stronie twarzy i rękach, ale nie spodziewał się takiego widoku. Jeden policzek
Toma wyglądał normalnie, ale drugi był cały we krwi, która kapała na jego
bluzę. Blondyn wyglądał jak bohater taniego horroru.
- Nic mi nie jest - powiedział
niepewnie starszy bliźniak.
- Na pewno?
- Tak.
- Możesz się wspiąć do góry?
- Nie wiem, chyba nie. Moje ręce...
Bill czuł mdłości, patrząc w dół,
ale starał się skoncentrować tylko na bracie. Wychylił się jeszcze bardziej i
dopiero w tym momencie dostrzegł jego dłonie całe w świeżej krwi. Na skale
pozostały czerwone ślady. Czarny jęknął ze zgrozą.
- Spróbuj chociaż!
Tom odetchnął głęboko, po czym
podjął próbę wspinaczki. Nic jednak z tego nie wyszło. Ręce go okropnie bolały
i nie był w stanie mocno się złapać. W razie gdyby stracił podparcie dla stopy,
na pewno zleciałby ze skały. Był uziemiony.
- Tom? - jęknął Bill.
- Nie ma szans. Spadnę.
- Musisz jakoś stamtąd wyjść!
- Gdybym mógł, na pewno bym to
zrobił! Ale nie mogę! Nie jestem w stanie się utrzymać.
- Tom, co teraz?
- Nie wiem. Nie wytrzymam tu długo.
Czarnemu włosy jeżyły się na głowie.
Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Czuł w gardle wielką gulę, która
przeszkadzała mu w mówieniu. Tom spadł przez niego i teraz nie mógł wyjść.
Jeśli szybko czegoś nie wymyślą, brat spadnie w przepaść i się zabije.
Bill wplótł palce we włosy i
zrozpaczony mocno pociągnął. Chciał sprawić sobie ból. Nie umiał radzić sobie w
takich sytuacjach. Jego bliźniak był skazany na beksę i łamagę, która miała
przeprowadzić akcję ratunkową. Tylko co powinien zrobić? Nie mieli tu nic, co
mogłoby im jakoś pomóc. Czarny nie mógł zejść do brata, bo sam miał lęk
wysokości. Gdyby to zrobił, obaj na pewno spadliby w dół. Czuł się taki malutki
i bezsilny. Miał ochotę tupać ze złości jak małe dziecko.
- Bill, co ty tam robisz? - usłyszał
głos Toma.
Położył się na ziemi i spojrzał w
dół na brata.
- Nie wiem, jak mam ci pomóc.
- Idź do lasu i poszukaj jakiejś
gałęzi albo liany...
- Skąd mam wziąć lianę? To nie busz!
- Chociaż spróbuj coś znaleźć.
Tylko... pośpiesz się.
Czarny biegiem ruszył w stronę lasu.
Wszedł do niego i zaczął się rozglądać na wszystkie strony w poszukiwaniu
czegoś, co mógłby spuścić bratu w dół. Niestety, gałęzie były suche i sztywne,
na pewno by się złamały pod ciężarem jego bliźniaka. Nie było nic, co mogłoby
im jakoś pomóc.
- Cholera, cholera, cholera! -
warczał do siebie Bill, popadając w coraz większą rozpacz.
To on powinien być teraz tam na
dole, nie Tom.
Wszedł głębiej do lasu w
poszukiwaniu jakichś nadających się do użytku gałęzi, ale nic nie znalazł.
Szybko pobiegł z powrotem sprawdzić, co z bratem.
Blondyn nadal stał nieruchomo,
wczepiony palcami w skalną ścianę. Mocno do niej przylgnął, jakby bał się, że
gdy się trochę odchyli to spadnie.
- Tam nic nie ma - powiedział Bill.
- Zawsze mi się wydawało, że to ty
jesteś tą bystrzejsząwersją - burknął z przekąsem Tom.
Czarny westchnął, słysząc ton brata.
Leżał tak na ziemi i zamknął oczy. Tak bardzo chciał się wyrwać z tego koszmaru
i wrócić do domu. Miałby wtedy pewność, że bratu nic nie jest, nawet jeśli
nocami włóczyłby się po mieście i ranił go. Burknął do siebie jakieś
przekleństwo. Spojrzał na swój pas i nagle go coś tknęło.
- Tom, masz pasek? - spytał.
- Jaki pasek?
- No, w spodniach.
- Mam, a co?
- Mógłbyś go zdjąć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo mi spadną.
Bill miał ochotę rozpędzić się i
uderzyć głową w skałę.
- Dobra, więc mój będzie musiał
wystarczyć. Złapiesz jeden koniec i będziesz się wspinał, a ja spróbuję cię
jakoś wciągnąć.
- Nie dasz rady, masz za mało siły.
- Dlatego będziesz musiał mi pomóc.
- To nie wypali.
-Masz lepszy pomysł?
Tom warknął ze złością jakieś
niecenzuralne słowo.
- Ja chyba… chyba spróbuję sam. To
jakieś pół metra. Musisz mnie potem złapać i pomóc wejść do góry, dobra? – Bill
kiwnął głową, przełykając ciężko ślinę. – Ufam ci, Bill.
Czarny był bliski załamania
nerwowego i wcale nie był zadowolony z tego, że Tom mu ufa. Bał się, że zawali.
Jeśli on przez niego spadnie…
Tom zaczął powoli się wspinać do
góry, a Bill czekał na odpowiedni moment. Pomysł był kiepski, bo Tom naprawdę
nie był w stanie się wspinać. Miał problemy ze znalezieniem oparcia dla stóp.
Szybko się męczył i kiedy Bill złapał go za bluzę na ramieniu, chcąc go
wciągnąć do góry, skała pod jego lewą nogą oberwała się i z krzykiem przechylił
się w stronę przepaści. Na ułamek sekundy zawisł w powietrzu. Zdezorientowany
bliźniak wciąż go trzymał, jednak Tom był dla niego za ciężki.
- Puść mnie!- wrzasnął blondyn, ale
ręka Czarnego jeszcze mocniej zacisnęła się na materiale.
Bill z otwartą buzią i oczami jak
pięć złotych wpatrywał się w bliźniaka, który był na wyciągnięcie ręki tylko dlatego,
że wciąż go trzymał. Nie trwało to jednak długo, ponieważ brat bardzo szybko go
przeważył. Bill nawet nie pomyślał o tym, żeby go puścić i ratować siebie.
Tom pomyślał i gdyby tylko miał
czas, jakoś uwolniłby się od ręki bliźniaka. Jednak zanim zdążył choćby kiwnąć
palcem, on i Bill już lecieli w dół. Wciąż zdezorientowali, wciąż przerażeni,
wciąż krzycząc.
Blondyn patrzył na brata, nic nie
rozumiejąc, lecz instynktownie zamykając drżące ramiona wokół jego pasa. To
samo uczynił Bill. Lecieli w dół z zawrotną prędkością, ale mieli wrażenie,
jakby byli ponadto. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, po czym przytulili się
do siebie.
Krzyk umilkł.
- Zamknij oczy - powiedział cicho
Tom.
Czarny od razu go posłuchał,
zaciskając mocno powieki. Wiedział jak to się skończy, ale nie czuł strachu, bo
cokolwiek by się z nimi nie stało, na pewno będą razem.
Stracił przytomność, zanim uderzyli
o ziemię.
***
Policzyłam odcinki do końca "Rodzinnego domu". Będzie to (prawie na 100%) 7 odcinków + epilog. Potem myślę, że wrzucę jakiegoś jednoparta, akurat dysponuję jednym takim. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo jeśli się nie mylę, to dodam go w Wigilię. Swoją drogą już nie mogę się doczekać świąt.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozdrawiam!
Właśnie przeżyłam zawał ._.
OdpowiedzUsuńchyba muszę ochłonąć... może potem skleję jakiś sensowny komentarz :)
OdpowiedzUsuńWow, cudo. Ciekawi mnie, co się teraz z nimi stanie. To jest fantasy, więc zakładam, że jakimś cudem przeżyją.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że "Rodzinny dom" już się kończy. ;(
Ach.. Właśnie nadrobiłem odcinki Rodzinnego Domu i żałuję, że zaraz się kończą. :c Chociaż cieszę się, że między Billem i Tomem zaczyna się tak wszystko dobrze układać.
OdpowiedzUsuńA co do tego opowiadania, do Bliźniaków, to obiecuję, że nadrobię innym razem.
Pozdrawiam i weny życzę.
A.. I zapraszam do mnie na one-shota : D
Usuń[http://over-the-rainbow0.blogspot.com/]
O Jezusie... Będę płakać normalnie... Coś, coś nie do opisania. Rodzinny dom ? Smutno mi trochę czytać, że jeszcze tylko 7 do końca, bo bardzo przywiązałam się do tego twc. Czytałam go co prawda od wakacji, ale zdecydowanie był.. Najlepszy ! Słysząc, że koniec zbliża się, i będzie już niebawem czuję jakby powoli zakańczał się kawałek mnie... Dziękuję Ci, nie mogę się doczekać już nowego Twc. :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOMG....JAKA akcja... O.O boje się o nich! ;( już myślę, że to oniec, nie żyją, a tutaj znów nadzieja! XD ...weny!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że sytuacja bliźniaków w tym dziwnym miejscu coraz bardziej się pogarsza. Bill choruje, są głodni i zmęczeni a teraz napotkali na drodze przepaść. Przeprawienie na jaj drugi brzeg też ma koszmarny finał. Ale opisana przez ciebie sytuacja pokazała jak bardzo bliźniacy zbliżyli się do siebie.Tom był gotów nieść Billa by przeszli razem po tej kłodzie, a gdy spadł, Bill nie wypuścił z rąk paska, narażając własne życie. Wolał spaść z bratem niż patrzeć na jego "śmierć". Sama nie wiem jak to nazwać bo oni jakby już nie żyją. Mam ciszą nadzieję,że jednak są w jakiejś śpiące albo zamroczeni tym uderzeniem pioruna i wędrują między życiem a śmiercią. I jednak się obudzą... Ale jak mówią, nadzieja matką głupich.
OdpowiedzUsuńOgólnie uwielbiam to twoje opowiadanie, które ku mojemu zaskoczeniu bardzo mnie wciągnęło. Czekam na kolejny odcinek. Pozdrawiam.
PS. Co do"Rodzinnego domu", to żałuje, że zbliżamy się do końca ale już mnie tak zżera ciekawość, że już chce przeczytać te ostatnie odcinki. Mam nadzieję, że po tym opowiadaniu znów nas zaskoczysz jakimś cudownym twincestem. Życzę ci weny i czasu na pisanie.
Aaa nie! Masakra! Normalnie aż zaczęło mi serce szybkiej bić, kiedy zaczęli spadać. Nie mogę już doczekać się kolejnej części!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ej no, bez takich proszę! Chyba ich nie zabijesz? O ile w ogóle oni żyją xD
OdpowiedzUsuńFajnie Bill bał się o Toma. W takich chwilach widać, że mimo tylu złych chwil i przykrości skoczyliby za sobą w ogień. W przepaść Bill by nawet za Tomem nie wskoczył xD
Weź ich wydostań z tego... czegoś xD
W pierwotnej wersji właśnie skoczył;). Zmieniłam to jakoś czas temu.
UsuńPozdrawiam!
O matko boska. : o
OdpowiedzUsuńMiałem tu zostawić jakiś sensowny komentarz, po nadrobieniu odcinków tego opowiadania, ale nie jestem w stanie wydusić z siebie nic. Ostatnie zdania doprowadziły mnie do tego stanu, uch.. Oby chłopacy wyszli z tego cało i wrócili do normalnego świata.
Pozdrawiam.