Hej!
Sporo osób pyta, czeka, smuci, więc postanowiłam oficjalnie się wyżyć w tym poście. Jeśli ktoś nie lubi marudzenia, może przejść od razu do konkretnych informacji na końcu wpisu.
Okej, to teraz hejt życia, bo w domu już mnie nie chcą słuchać, a gdzieś muszę się wyżyć.
Czujcie się ostrzeżeni.
Wiem, że czekacie na rozdział i bardzo chciałabym go Wam wstawić, ale życie mnie ostatnio nienawidzi i nic mi nie idzie. We wtorek mam poprawkę egzaminu, na którą mało co na razie umiem i to tylko jakieś 50% mojej winy i lenistwa. Czas, który miałam przeznaczyć na naukę spędziłam wijąc się z bólu. Tak, gdy wreszcie przeszedł mi katar i kaszel wyrywający płuca z klatki piersiowej, dopierdolił mi ząb. Przez prawie dwa tygodnie się męczyłam, nic mi nie pomagało, dopiero dzisiaj poszłam do stomatologa czynnego 24/7 i tam wreszcie znaleźli problem i zaczęli leczenie tego dziada, który swoją drogą już był leczony i nic nie powinno mu być, ale moje zęby po prostu kochają stany zapalne. Dalej mnie boli, ale teraz przynajmniej nie chcę zapierdolić się młotkiem. Nikomu nie życzę takiego bólu. No, może Gerardowi i Kate, ale to tyle. Nawet Ketonal tego nie chwycił.
No więc moja wątpliwa wiedza na egzamin nie do końca jest moją winą. I jakby tego było mało, muszę napisać jakieś 3 000 słów na temat Heimatsvorstellungen na podstawie dwóch dziwnych książek z XiX wieku, które pewnie zinterpretuję źle i Susanne będzie disappointed jak zwykle, ale na szczęście moja przygoda z nią w Berlinie już się skończyła. Został tylko ten cholerny esej (deadline 15.03.)
Do tego dochodzi jeszcze masa innych, mniejszych rzeczy, które składają się na moje nieszczęście.
Jestem w tej chwili naprawdę bardzo nieszczęśliwą osobą. Z napuchniętą twarzą, przeciągiem w głowie i nadzieją, że to się wkrótce skończy.
A, no i jeszcze w dodatku mój psiak, którego mam jakieś 9 lat, omal mi się nie przekręcił. Bo mu kość utknęła w przewodzie pokarmowym. Na samą myśl chce mi się płakać.
Więc po tej fali hejtu mam nadzieję, że rozumiecie, że pisanie rozdziału nie wchodziło w grę :( Chciałabym, tym bardziej że jeden fragment tego rozdziału chodzi mi po głowie od miesięcy, a ja dalej tego nie napisałam przez to wyżej.
I zalegam z planem pracy magisterskiej, jako jedyna, bo kiedy tutaj mieli ferie i ogarniali sobie to na spokojnie, ja walczyłam z egzaminami na Freie. I wyjechałam stamtąd, jak wolne się zaczynało, a w Poznaniu kończyło. Więc miałam tylko weekend na ogarnięcie swojego shitu.
Egh, dobra, wyżyłam się. To może teraz jakieś bardziej konkretne informacje:
jak pisałam, egzamin we wtorek, deadline z esejem 15.03. Co daje sporą szansę, że po 15.03., jeśli z moim zębem zrobią porządek na dobre, może wreszcie usiądę do kompa i zacznę pisać. Tym bardziej, że mam zajęcia tylko od poniedziałku do środy. Więc jest spora szansa, chyba że przypierdoli mi jeszcze z innej strony =.=
Musicie jeszcze trochę poczekać. Postaram się ogarnąć z tym jak najszybciej, ale jak zawsze, nic nie mogę Wam obiecać.
Pozdrawiam!
PS.: I mam nadzieję, że tą falą hejtu nie posłałam nikogo z krzykiem w las.