Dante zacisnął mocno zęby i
wyrwał nóż z uda. Pociemniało mu przed oczami z bólu, a krzyk zamarł w gardle.
Nie czuł takiej agonii od czasu, kiedy Raul szkolił go, jak przetrwać bez jego
pomocy. Od tamtej pory nigdy nie stanął do walki z kimś, kto znał słabe punkty
jego rasy i umiał je wykorzystać.
Na samą myśl o usunięciu noża z
bicepsa łzy kręciły mu się w oczach. Nie mając jednak innego wyjścia, zamknął
oczy, zacisnął zęby i szarpnął za rączkę, wyciągając ostrze. Rzucił je na
podłogę z cichym brzękiem. Odetchnął głęboko, z trudem utrzymując przytomność.
Jego rany powoli już zaczynały się zasklepiać. Dante wiedział, że choć za kilka
minut w ogóle nie będzie po nich śladu, będzie je czuł jeszcze przez wiele dni.
Z trudem podniósł się do siadu, a
potem, przytrzymując się komody, stanął na równe nogi. Kolana miał jak z waty.
Nie był w stanie walczyć, ale ani myślał tak po prostu się poddać. Jeśli nie
pójdzie teraz po Jacoba, obaj byli trupami. Skoro już miał umrzeć, to chciał
chociaż zabrać kilku sukinsynów ze sobą na drugi świat.