sobota, 30 czerwca 2012

Rozdział 36

Andy
Obudziłem się w łóżku Lucasa. Nie miałem pojęcia, która jest godzina. Okna były zasłonięte roletami i w pokoju było ciemno. Leżałem więc w ciszy, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Długo zastanawiałem się nad tym, jakim cudem się znalazłem u Breya. Potem sobie przypomniałem.
Telefon…
Utrata przytomności…
Samochód…
Byłem ciekawy, czy naprawdę darował sobie szpital. Nie pamiętałem nic prócz rozmowy w samochodzie. Miałem pustkę w głowie.
Chciałem się poruszyć, ale wszystko mnie tak mocno bolało, że nie byłem w stanie. Miałem wrażenie, że tysiące igieł wbija się głęboko w moje ciało. Zdecydowałem się ograniczyć ruchy do minimum. Miałem już dość cierpienia. Chciałem mieć wreszcie spokój, ale wiedziałem, że to niemożliwe.
Nagle drzwi uchyliły się lekko i zobaczyłem w nich głowę Lucasa. Zaglądał do środka.
- Obudziłeś się – mruknął z ulgą. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka i nachylił się nade mną, całując mnie w czoło.
- Jak się czujesz? – spytał troskliwie.
Westchnąłem cicho.
- Dobrze.
- Na pewno? Jeśli coś jest nie tak, zadzwonię zaraz po doktorka. Jeszcze raz cię zbada.
Pokręciłem przecząco głową. Lucas ściągnął ze mnie kołdrę i wziął w rękę jakąś tubkę. Patrzyłem z niechęcią, jak bierze trochę na palce, a potem wsmarowuje to w moje ramię. Nie zapytałem o nic, po prostu czekałem, aż skończy.
- Czemu mi nie powiedziałeś? – zapytał. – Pomógłbym ci.
Nie odpowiedziałem.
- Do cholery, Andy, ile czasu to już trwało?!
- Od świąt. Chyba – odpowiedziałem niechętnie.
- Co się stało? Dlaczego on…
- Stracił pracę – przyznałem ponuro.
- I zaczął pić – dośpiewał sobie.
Kiwnąłem głową. Syknąłem, kiedy ścisnął mnie mocniej.
- Przepraszam.
Zabrał się za moje udo, na którym było kilka czerwono-sinych pręg.
- Mogłeś mi powiedzieć – burknął z wyrzutem.
Nie odpowiedziałem. Było mi zwyczajnie wstyd – za zachowanie, za siniaki, za to, co na pewno zobaczył u mnie w domu… Za wszystko. Nie chciałem, żeby ktoś o tym wiedział. Nie chciałem, żeby ON się dowiedział, nie chciałem przysparzać nikomu problemów.
Co teraz ze mną będzie, zastanawiałem się. Jak wrócę do domu, będzie to samo. Ale nie mogłem nie wrócić, w końcu nie miałem gdzie się zatrzymać.
Przejechałem rękami po włosach i przypomniałem sobie, co się z nimi stało. Lucas obserwował mnie uważnie.
- Um, moje włosy… - bąknąłem.
- Zdaje się, że przeszły do historii – odparł, przeczesując je ręką. – Mogę ci je przejechać maszynką, przynajmniej będą miały jedną długość.
Zgodziłem się, w końcu włosy nie były dla mnie aż takie ważne, przynajmniej od jakiegoś czasu.
Zaciskając zęby z bólu, poszedłem z Lucasem do łazienki. Wyciągnął z szafki maszynkę do włosów i po chwili mogłem podziwiać swoją głowę z króciutkimi, ciemnymi włosami. Nie były czarne, ale bardzo ciemne. Przejechałem ręką po głowie, czując śmieszne kłucie. Nawet nie wyglądałem zbyt tragicznie.
- Dzięki.
- Przynieść ci coś do jedzenia?
- Dzięki, nie jestem głodny.
Brey tylko westchnął.
- Miną wieki, zanim się przyzwyczaję – burknął, patrząc na moją głowę. – Połóż się lepiej, wciąż jesteś osłabiony.
Kiwnąłem jedynie głową i położyłem się z powrotem do łóżka. Znowu dopadły mnie ponure myśli, nie dając mi ani chwili spokoju. Rany, co teraz?
Dlaczego moje życie musi być takie popieprzone?


Lucas
Znowu to samo.
Nie. Gorzej.
Teraz, kiedy już wiedziałem, co było przyczyną zmiany nastroju Andy’ego, mogłem się zastanawiać nad tym, jak to zmienić. Chciałem jakoś mu pomóc, zapewnić, że wszystko się ułoży, ale czułem, że zwyczajnie mi nie uwierzy. Też bym mu nie uwierzył, gdybyśmy zamienili się miejscami.
Nie miałem zbyt dużego manewru, jeśli chciałem mu pomóc. Wieczorem miałem zamiar z nim poważnie porozmawiać, ale to dopiero wtedy, gdy już zabiorę jego rzeczy. Chciałem postawić go przed faktem dokonanym, żeby nie mógł w żaden sposób oponować, by mi uwierzył, że nie żartuję i naprawdę traktuję go poważnie. W końcu go pokochałem (uświadomienie sobie tego było niezwykłe bolesne, możecie mi wierzyć), ale mówić mu tego nie zamierzałem, a na pewno nie w najbliższej przyszłości.
Najlepiej to nigdy.
Właściwie to miałem dwa pomysły na poprawienie mu humoru – zrobić mu loda albo pozwolić sobie znowu wsadzić. Druga opcja odpadała chociażby dlatego, że sobie na nią nie zasłużył, odmawiając zjedzenia czegokolwiek. Jeśli zaś chodziło o loda…
Miałem dylemat. Zrobić czy nie zrobić? Szczerze powiedziawszy, to wolałbym nie, ale dobrze zapadło mi w pamięci jak się uśmiechał, kiedy zgodziłem się na pozycję pasywa.
Matko, czemu to spotyka akurat mnie?! Żebym musiał komuś robić loda, żeby zobaczyć jego uśmiech... Miłość jest do dupy.
No, dobra. Lucas Brey gej (Boże, jak to brzmi!) wkracza do akcji. Przez dobre trzydzieści sekund zbierałem się w sobie, a potem, przełykając ciężko ślinę, podszedłem do łóżka. Co ja w ogóle chcę zrobić?! Jak do tego doszło?!
Lucas, ty miękki fiucie.
Andy leżał na łóżku przykryty mięciutkim kocem. Wiedziałem, że ma na sobie jedynie bokserki. Nie spał.
Złapałem go za kolano i przewróciłem na wznak. Nawet nie zareagował. Wstrętny, mały…
Schowałem się do połowy pod kocem i zsunąłem mu z bioder bokserki.
- Co znowu? – zapytał z lekkim zdziwieniem.
Westchnąłem ciężko, patrząc na jego członka z iście naburmuszoną miną. Czy już pytałem, jak do tego doszło?! Żeby Lucas Brey musiał się posuwać do czegoś takiego. Po prostu skandal!
Nachyliłem się i trąciłem jego penisa nosem. Drgnął od razu. Chwyciłem go w dłoń i niepewnie włożyłem sobie do ust. Andy zaklął cicho, odruchowo rozszerzając nogi i wypychając biodra. Czułem, jak jego męskość rośnie w moich ustach. Tandetne uczucie, ale pewnie jemu było trochę przyjemniej. Bosz… Czemu ja?
Wsadzałem sobie go tak głęboko, jak tylko mogłem, skupiając się na dawaniu mu jak największej przyjemności. Gdy w pewnej chwili zajrzał pod koc, spiekłem raka i momentalnie strzeliłem go po łapach, żeby zostawił koc w spokoju.
- Nie patrz – powiedziałem, przerywając na chwilę. – Jak się będziesz gapił, nie zrobię tego więcej.
- Dziwne, że w ogóle to robisz.
- Podoba ci się?
- Ba.
Znowu włożyłem go sobie do ust, ssąc zawzięcie czubek. Drugą ręką ugniatałem jądra, co również musiało być bardzo przyjemne. Nie zaprzeczę, że lepiej jest być tym, któremu stawia się laskę niż tym stawiającym. Byle tylko mój stary się tu nie wprosił…
Momentalnie przyspieszyłem, uświadamiając sobie, że jeśli on tu teraz wejdzie, nigdy więcej nie spojrzę mu w oczy. Kontynuowałem pieszczoty najlepiej jak umiałem aż do momentu, w którym poczułem słony smak na języku. Kilka razy przejechałem nim po rowku na czubku penisa, a potem wyciągnąłem go z ust i dokończyłem ręką. Tramp jęknął i chwilę później wytrysnął prosto w moją dłoń.
- Wow, Luc… Super – mruknął, głaskając mnie po głowie.
- Podobało się? – spytałem, oblizując usta. Uh, nie było tak źle.
- Pewnie. Było super.
- To teraz ryj ma ci się uśmiechać, jasne?
Andy kiwnął głową, zaglądając pod koc. Jego twarz była całkiem wesoła, biorąc pod uwagę okoliczności. No i… uśmiechnął się lekko.
- Chcę w ciebie wejść. Mogę?
Pokręciłem przecząco głową. Posmutniał.
- Czemu?
- Cóż, jakby to ująć… Jeśli kiedyś chcesz mnie pieprzyć, musisz przytyć.
- CO?!
Prychnąłem, kładąc się obok niego.
- Nie pozwolę, żeby mnie pieprzyło byle chuchro.
- Żartujesz, prawda?
- Niee… Mówię serio. Jak przytyjesz przynajmniej z… pięć kilo, będziesz mógł być na górze tyle razy, ile zechcesz. – Mówiąc to, miałem nadzieję, że nie będę tego żałował. - A teraz… Za-po-mnij!
- A- ale…
- Żadne ale. Pięć kilo albo nie mamy o czym gadać.
Westchnął ciężko, ale nic więcej nie powiedział. Jedynie wtulił się w mój bok.
Gdy zasnął, wyplątałem się z jego objęć i pojechałem do jego domu. Szybko załatwiłem sprawę, chociaż matka Andy’ego go nie spakowała. Sam to pospiesznie zrobiłem, przy okazji kłócąc się z jego ojcem. Wyglądało na to, że nie pamiętał, jak gnębił swojego syna. Ba! On był w ciężkim szoku i zarzucił mi kłamstwo. Chociaż nie byłem na to gotowy, miałem w telefonie zdjęcia siniaków i pręg, w razie gdyby się okazało, że jednak trzeba będzie z tym iść na policję.
Dopiero kiedy pokazałem mu te zdjęcia, uwierzył mi. Był w szoku, ale to mnie już nie obchodziło. Po kilku kursach do samochodu zapakowałem wszystko, co tylko mogło przedstawiać dla Andy’ego jakąś wartość. Zabrałem nawet plakaty jego ulubionych zespołów i kalendarz, w którym miał pozaznaczane różne dziwne rzeczy. Potem nie wdając się w zbędne dyskusje, wsiadłem do samochodu i odjechałem. Ci ludzie mnie obrzydzali. Nie zasłużyli na takiego syna jak Andy i obiecałem sobie, że już ja dopilnuję, aby nie widywali go zbyt często.


Andy
Gdy się obudziłem, znowu byłem sam. Na początku myślałem, że to był sen, ale delikatnie mrowienie w kroczu upewniło mnie, że Lucas naprawdę to zrobił. Zastanawiało mnie jednak coś innego – co teraz? Może to i monotonne, ale ja naprawdę nie wiedziałem. Chciałbym, żeby to wszystko już się skończyło i wszystkie decyzje zostały podjęte. Chciałbym je podjąć i jednocześnie zrzucić ten obowiązek na kogoś innego. Sam siebie nie rozumiałem i wiedziałem tylko jedno – nie chciałem wracać do domu.
Ktoś zapukał cicho do drzwi.
- Proszę.
Do środka wszedł ojciec Lucasa, patrząc na mnie cosik niepewnie.
- Um, dzień dobry – powiedziałem speszony.
- Dzień dobry. Jak się czujesz?
Usiadł na brzegu łóżka, patrząc na mnie z zatroskaniem. Czułem się trochę niepewnie w jego towarzystwie. Nie miałem z nim praktycznie żadnej styczności, a jeśli miałbym sobie wyrobić opinię na podstawie tych kilku spotkań, powiedziałbym o nim tylko jedno – bezmyślny chuj.
- Dobrze, dziękuję.
- To dobrze. Kiedy Luca cię przyniósł, nie wyglądałeś najlepiej.
- Uhm…
- Powiedz mi… Jak to się stało, że zostaliście parą? Jak się poznaliście?
- Uhm… No, bo… Przeprowadziłem się tutaj na początku roku szkolnego. Lucas mnie tępił w szkole – mruknąłem. Ta, nie ma to jak pierwsze dni w nowej szkole. – Raz przez przypadek spędziliśmy noc w składziku na detergenty. Zatrzasnęliśmy się tam przez niego i nie było w szkole nikogo, kto mógłby nas wypuścić. Ja… pocałowałem go, a potem… Tak jakoś wyszło.
- Nie mogę w to uwierzyć. Lucas gejem. – Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem. Wzruszyłem ramionami.
- Każdy może nim być, bez wyjątku.
- Masz rację, jednak to i tak jest dziwne.
- Um, pewnie tak.
Zapadła  cisza. Patrzyłem na niego, czekając na to, aż się odezwie, ale on chyba nie bardzo wiedział, co mógłby powiedzieć.
Nagle drzwi otworzyły się z cichym łoskotem i do pokoju wtoczył się Lucas, sapiąc, jakby przebiegł co najmniej z pół Europy. Był obładowany mocno wypchanymi torbami.
- Siema!- wydukał. Całą twarz miał czerwoną z wysiłku. Odstawił torby obok swoich szafek. – Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Jeśli boli cię łeb, to na stoliku leżą tabletki. Smacznego – wyszczerzył się.
- Um, dzięki.
Zamrugałem ze zdziwienia, kiedy potem po prostu wyszedł. Jego ojciec spojrzał na mnie, zapewne mając dokładnie taką samą minę jak ja.
Po chwili wrócił z kolejnymi torbami, a potem jeszcze trzy razy.
- Przeprowadzasz się? – spytałem, unosząc jedną brew.
- Ja nie. Ale ty, tak.
Zamarłem.
- Zostawię was samych – rzekł mężczyzna i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Co masz na myśli?
Lucas spojrzał na mnie poważnie.
- To, że już nie wracasz do swoich starych.
- Jak to nie wracam? A niby gdzie mam iść? O co ci chodzi?
Wstałem z łóżka i podszedłem do niego powoli. Byłem bliski załamania nerwowego, a moja kondycja psychiczna pozostawała wiele do życzenia. Chciałem mieć po prostu spokój. O co mu znowu chodziło?
- Nie pozwolę, żeby stary się na tobie wyżywał – mruknął – więc po namyśle doszedłem do wniosku, że tutaj będzie ci lepiej.
- Tutaj? – zdziwiłem się. – W twoim domu?
- Mogę nawet podzielić się z tobą moim pokojem i łazienką – zapewnił łaskawie. – Tu będzie ci lepiej. Mam wszystko, czego tylko możesz zapragnąć, a i towarzystwo pierwsza klasa. Już nie będziesz się musiał martwić problemami swoich rodziców.
- Ale…
- Tak będzie lepiej.
- CO BĘDZIE LEPIEJ?! – wrzasnąłem. Umilkł. – Co?! Mam tu zamieszkać? Kpisz sobie ze mnie?!
- Nie, czemu?
- Czemu?! A jak ty sobie to wyobrażasz?!
- Normalnie.
- Normalnie – przedrzeźniłem go. – Weź chociaż raz pomyśl! Teraz, owszem, jesteśmy razem, ale co będzie za miesiąc? Za dwa? Za pół roku? Rok?!
- A co ma być?
- Zagwarantujesz mi, że będziemy przez tyle czasu razem?! Co się ze mną stanie, kiedy zerwiemy?! – głos mi zadrżał, a po policzkach popłynęły łzy. Tego momentu bałem się najbardziej. – Tak po prostu wyląduję na ulicy? Przecież to twój dom, to ja będę musiał odejść! To ja zastanę z niczym!
- Czemu miałbym myśleć o rozstaniu?
- Bo jest realne!
- Dupa, bredzisz – warknął, patrząc na mnie z irytacją. – Czemu zakładasz najgorszy scenariusz? Czemu sądzisz, że zerwiemy? Jeśli już musisz wiedzieć, takie związki jak ten nasz taktuję naprawdę serio. Nie zaproponowałbym ci tego, gdybym miał jakieś wątpliwości, czy damy sobie razem radę. A jeśli tak bardzo się boisz, że zostaniesz z niczym… Założę ci konto i wpłacę na nie trochę kasy. Będziesz miał zabezpieczenie, chociaż jestem pewny, że nie jest ci to potrzebne. Nie zostawię cię.
- Dlaczego?
- To chyba oczywiste. Jesteś mój, Andy. A ja nie oddam niczego, co należy do mnie. Nawet tego głupiego pchlarza, do którego wzięcia mnie zmusiłeś.
- Ale… - wyjąkałem płaczliwie.
- Nie ma sensu martwić się tym, na co nie ma się wpływu – powiedział, podchodząc do mnie i przytulając mnie. – Będzie dobrze, jestem pewny. Zamiast się martwić takimi bzdurami, pomyśl lepiej, jak wepchnąć te ciuchy do szafy, żeby się zmieściły też moje.
- Ale…
- Zależy mi na tobie, głupku. I nie odpuszczę, więc nawet nie próbuj się kłócić.
- Ja…
Pocałował mnie w usta.
- Cisza.
- Ale…
Kolejny pocałunek.
- Daj mi coś…
I znowu.
- Lucas… - zaśmiałem się przez łzy, obejmując go za szyję. Wtuliłem się w niego.
 Może nie będzie aż tak źle, pomyślałem, kiedy obaj zaczęliśmy układać moje rzeczy w szafce. Nawet dobrze się bawiłem. Lucas próbujący założyć moje obcisłe rurki i przewracający się w efekcie na podłogę,  to doprawdy uroczy widok. Nie, żeby był gruby, ale wbicie się w moje spodnie było ponad jego możliwości. Przy okazji grzebania w moich rzeczach, jakieś trzydzieści procent zakwalifikował do „wyrzucenia” i nie pozwolił mi ich włożyć do szafy. Stwierdził, że nie będę się tak pedalsko ubierał i on już zadba o to, żebym wyglądał jak prawdziwy mężczyzna. Pff! On i jego pomysły.
Następny tydzień czasu minął mi dość spokojnie. Praktycznie nic nie robiłem prócz jedzenia i spania. Lucas uparł się, żeby mnie karmić i okazało się, że przez tydzień przytyłem prawie dwa kilo! Masakra, myślałem, że go zabiję.
Po tygodniu zdarzyło się coś bardzo dziwnego.
Do willi Brey’ów przyszła moja mama.

***
Widzę, że to opowiadanie ma ostatnio wzięcie, z czego bardzo się cieszę. Ten rozdział sprawdziłam, ale na razie nie powiadamiam, bo nie mam już czasu. 
Pozdrawiam!

14.Rodzinny dom


- Nie mogę uwierzyć! Dlaczego to zrobiliście?!
Tom jeszcze nigdy nie widział Gordona tak wściekłego. Ledwo się powstrzymywał, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Siedział na krześle w gabinecie Trumpera i niepewnie zerkał na Billa, który też siedział, sztywno wyprostowany i z kamienną twarzą.
Ale siara, pomyślał Tom. Nie dość, że znaleźni nas pijanych, to jeszcze domyślili się, kto załatwił klej i inne gadżety. Mamy przechlapane.
- DLACZEGO TO ZROBILIŚCIE?! Wasza matka płakała przez pół nocy po tym wszystkim! Zepsuliście jej wymarzone przyjęcie! No, słucham?! Bill?
- To nie my – powiedział spokojnie czarnowłosy.
- Nie wy?! A niby kto?!
- Nie wiem. My nie chcieliśmy przychodzić na to przyjęcie, więc wsiedliśmy w samochód i sobie pojechaliśmy. To naprawdę nie my.
Gordon zacisnął gniewnie usta, a jego twarz zrobiła się jeszcze ciemniejsza ze złości. Tom miał wrażenie, że zaraz poleci mu piana z ust. Fakt, trochę narozrabiali, ale przecież Simone się należało! Sama się o to prosiła, czego się spodziewała po tych wszystkich krzywdzących zagraniach?! Jak Gordon mógł tego nie widzieć?!
Dredziarz przestał słuchać wywodów mężczyzny i przypomniał sobie wieczór spędzony z Billem w samochodzie. Bez wątpienia jedno z jego najlepszych wspomnień w ostatnim okresie. Jak jednak przekonać Billa do kontynuowania dalszych zabaw?
Jego rozmyślanie przerwało wtargnięcie Andreasa.
- Przeszkadzam? – spytał, chrząkając cicho. Bill z miejsca się naburmuszył, a Tom ledwo pohamował uśmiech. Widocznie Andreas nadal zaśmiewał się z powodu ostatnich wydarzeń.
- Nie, nie, wejdź. Chłopcy i tak twierdzą, że oni NIC NIE ZROBILI. Może ty zdołasz przemówić im do rozsądku?
- Um, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Nie mam pojęcia, jak się obchodzić z nastolatkami.
Bill prychnął, a Gordon aż zamrugał ze zdumienia. Widocznie Bill do tej pory grał przed wszystkimi dobrego chłopca, a takie wymowne prychnięcia z pewnością nie pasowały do wizerunku kogoś takiego.
- Pewnie i tak pójdzie ci lepiej niż mnie – burknął Gordon, opierając się o biurko z naburmuszoną miną.
- Obetnij im kieszonkowe i po sprawie. Serio, Gordon, nie przesadzaj. Nawet nie masz pewności, że to naprawdę oni.
Tom wiedział, że Andreas doskonale wie, kto wywinął ten numer na przyjęciu, ale widocznie trzymał ich stronę. Zapewne było mu przykro z powodu Gordona, ale z jakiegoś powodu nie lubił Simone i utarcie jej nosa dobrze wpłynęło również na niego.
- Kieszonkowe? O, nie! Macie szlaban! Na miesiąc! Żadnego wychodzenia z domu po godzinie dwudziestej pierwszej i kieszonkowe o połowę mniejsze. Nie! Żadnego kieszonkowego! I niech się tylko dowiem, że któryś z was wypłacił sobie pieniądze z konta! Pozabijam! A teraz lepiej stąd idźcie, zanim do reszty stracę cierpliwość.
Bliźniacy podnieśli się i bez słowa wyszli.
- Łatwo poszło – stwierdził Tom.
Czarny tylko wywrócił oczami.
- Jest zbyt naiwny, to było jasne od samego początku.
- Znowu masz kiepski humor?
Bill spojrzał na niego z politowaniem.
- Może. A może nie. Co się to obchodzi?
- Znowu jesteś dla mnie wredny.
- Oczywiście, a niby czego się spodziewałeś? Chyba nie sądziłeś, że mam zamiar się z tobą obchodzić jak z jajkiem? Poza tym, jeszcze kilka dni temu byłeś tak cholernie na mnie obrażony i gotowy nie odzywać się do mnie do końca życia. Już ci przeszło?
Dredziarz zagryzł niepewnie dolną wargę. Znowu walka. Naprawdę miał już tego dość.
- Miałem nadzieję, że będziemy w stanie się dogadać. Już ci mówiłem, że nie chcę z tobą walczyć.
- A ja nie chcę się z tobą przyjaźnić. Możemy spędzać ze sobą trochę czasu, ale obecnie jestem zbyt zajęty, że marnować czas.
Bill wszedł do swojego pokoju i zatrzasnął bratu drzwi przed nosem. Tom poczuł złość ale również niewyobrażalny smutek. Wyglądało na to, że wszystko zaczyna się od początku.
Kiedy po jakimś czasie zadzwonił do niego George, omal nie dostał zawału. Szatyn tak na niego wrzeszczał, że omal nie ogłuchł, a telefon trzymał w znacznej odległości od swojej twarzy. Zupełnie zapomniał, że na sobotni wieczór był umówiony z przyjaciółmi. Mieli poćwiczyć trochę kilka kawałków i iść wreszcie na tę cholerną imprezę, na której mieli poszukać jakiegoś wokalisty. Tom się zastanawiał, jak to możliwe, że kiedy nikt nie potrzebuje nikogo to śpiewania, wyjców wszędzie jest pełno i nie idzie z nimi wytrzymać, a kiedy chce się znaleźć kogoś z ładnym głosem, takiej osoby po prostu nie ma.
Nie mając innego wyjścia, obiecał, że za godzinę pojawi się w domu Geo. Wyszedł z pokoju i skierował się do garażu. Miał nadzieję, że Carlos nie obraca znowu Sary za motorem. To już by była zdecydowana przesada.
- Hej, Carlos! Mógłbyś mnie podrzucić do kumpla?
- Nie ma mowy!
Tom aż podskoczył, kiedy nagle tuż obok niego pojawił się zasapany Bill.
- Muszę natychmiast jechać do…
- Nic mnie to nie obchodzi – burknął Tom. – Ja byłem pierwszy.
- No, to co? Mój wyjazd jest ważniejszy.
- Nie ma opcji.
- A właśnie, że jest.
- Czy ty specjalnie mnie denerwujesz?
- Nie bardziej, niż ty mnie.
- Pff!
- Chłopcy, przestańcie – odezwał się Carlos, uśmiechając się niepewnie. – Spokój, bo nigdzie nikt nie pojedzie. Jeśli się nie dogadacie, będziecie ciągnąc zapałki, jasne?
- Nie możesz najpierw zawieść mnie, a potem jego?
Carlos westchnął.
- Pan Gordon przestrzegł mnie, że wożę was wszędzie na własną odpowiedzialność. Nie mogę was zostawić w dwóch różnych miejscach, ponieważ w razie kłopotów odpowiedzialność spadnie na mnie.
- Sranie w banie – odezwał się Bill.
Dredziarz prychnął, a Carlos…
… wyciągnął zapałki.
Nawet tak prosto czynność jak ciągnięcie zapałek omal nie wywołała kłótni pomiędzy bliźniakami. Kiedy Tom wyciągnął krótszą, co oznaczało, że wygrał limuzynę, uśmiechał się tak tryumfująco, że Bill omal nie wydrapał mu oczu. Chociaż jedno małe zwycięstwo w całym szeregu niepowodzeń.
Czarny zagryzł dolną wargę, a potem wzruszył ramionami i wsiadł do limuzyny. Tom znieruchomiał.
- Co ty robisz? – spytał zdumiony.
- Jak to co? Wygrałeś limuzynę, czyli ty decydujesz, gdzie Carlos cię zawiezie. Nie było mowy o tym, że ja zostaję.
- Nigdzie nie jedziesz! – warknął Dredziarz.
Bill spojrzał na niego z politowaniem, splatając ręce na piersi i krzyżując nogi w kostkach.
- Robisz to specjalnie! – oburzył się Tom.
- Przecież nie będę ci przeszkadzał, pięknisiu.
Dredziarz prychnął cicho.
- Jasne. Powiedz mi, dlaczego ci nie wierzę?
Bill wywrócił jedynie oczami.
Całą drogę milczeli. Kiedy na miejscu Bill wysiadł za bliźniakiem z limuzyny, ten kopnął ze złością drzwi.
- Nie chcę cię tam.
- Nie będę sam siedział w limuzynie.
- Nienawidzę cię.
Czarny uśmiechnął się kpiąco.
- To już chyba sobie wyjaśniliśmy.
Wyjaśnili, ale Tom i tak nie miał zamiaru odpuścić Bill najwyraźniej też.
Weszli do garażu, gdzie przyjaciele Dredziarza już czekali. Gus grzebał coś przy perkusji, a Geo siedział na wzmacniaczu i pił wodę.
- Cześć, chłopaki.
- Hej, Tom!
Chłopak zignorował wymowne spojrzenie Geo, mówiące „ masz szczęście, że kocham swój bas, inaczej rozbiłbym go na twoje zdradliwej łepetynie”. Na szczęście jego uwagę odwrócił Bill, który rozglądał się po garażu z kamienną twarzą.
- A co on tutaj robi?
- Nic. Udawaj, że go nie ma – mruknął Dredziarz.
Bill wystawił mu język. Rozglądnął się raz jeszcze i usiadł w kącie, zsuwając się trochę na krześle, jakby naprawdę chciał się wtopić w otoczenie i stać się niewidzialnym dla reszty.
- Macie rozpisane nutki do solo, które wam zostawiłem?
- Mhm… Solo już solem nie jest. Nie było łatwo, cały tydzień nad tym siedzieliśmy, ale wreszcie się udało.
- Super. Czyli gramy.
Bill faktycznie stał się niewidoczny i Tom szybko by o nim zapomniał, gdyby jego wzrok co chwilę do niego nie wędrował, przyciągany jakby magnesem. Cała godzinę walczyli, żeby perfekcyjnie zgrać instrumenty. Byli amatorskim zespołem bez wokalisty i poprawne rozpisanie nut na instrumenty było dla nich naprawdę wielkim wyzwaniem. Musieli poprawić wszystkie zgrzyty, które, niestety, powstały. Wydawało się jednak, że końcowy efekt był całkiem niezły, tym bardziej że po zaledwie godzinie byli już naprawdę zgrali.
- Fajna muza – rzucił nieoczekiwanie Bill, ściągając na siebie uwagę. – Macie do tego tekst?
Po chwili w jego stronę poleciał samolot zrobiony z kartki. Bill złapał go i rozwinął. Pospiesznie przeczytał tekst i uniósł brwi.
- Do bani.
- Spadaj! – mruknął Tom.
- Co? Przecież mówię serio. Ten tekst jest do chrzanu.
- Wymyśl lepszy, jak jesteś taki mądry.
- A żebyś wiedział, że wymyślę – odszczeknął się Bill, wstając ze swojego miejsca. Podszedł do Geo i wyciągnął rękę.
- Co? – zapytał szatyn zaskoczony.
- Daj mi mikrofon.
Tom parsknął.
- Chcesz śpiewać? Kpisz sobie z nas?
- Jeszcze będziesz mnie błagał, żebym dla was śpiewał.
- Pff! Akurat!
- Niech się wykaże – wtrącił się Gus, podając Czarnemu mikrofon.
- Zagrajcie to pierwsze, od czego zaczęliście.
Bill puknął kilka razy w mikrofon, po czym włożył jedną rękę w kieszeń i stanął tyłem do reszty chłopaków. Tom, Gus i Geo wymielili niepewne i odrobinę kpiące spojrzenia, ale posłusznie zaczęli grać.
Zaczęli chyba tylko po to, by po chwili zupełnie zdębieć, rzucając sobie już jedynie zdumione spojrzenia. Bill nie dość, że śpiewał naprawdę dobrze i czysto, nie śpiewał wcale słów, nad którymi oni męczyli się tyle czasu.
Śpiewał swój własny tekst.
- Das Fenster öffnet sich nicht mehr
Hier drin ist es voll von dir und leer
Und vor mir geht die letzte Kerze aus
Ich warte schon ne Ewigkeit
Endlich ist es jetzt soweit
Da draußen ziehn die schwarzen Wolken auf

Ich muss durch den Monsun
Hinter die Welt, ans Ende der Zeit
Bis kein Regen mehr fällt
Gegen den Sturm, am Abgrund entlang
Und wenn ich nicht mehr kann, denk ich daran
Irgendwann laufen wir zusamm'
Durch den Monsun, dann wird alles gut…

Gdy skończył, odwrócił się przodem do chłopaków i spojrzał na nich z triumfem w oczach. Uniósł brwi.
- Jeszcze coś? – spytał.
- Co to za tekst? – odezwał się Gustaw.
- Mój.
- Ale… Wymyśliłeś go tak po prostu? Na poczekaniu?
- Nie – Bill spojrzał na Toma. – Nie wiem jakim cudem ułożyłeś melodię do moich tekstów, ale właśnie tak to sobie wyobrażałem, kiedy to pisałem.
- CO?!
- Chcesz powiedzieć – zaczął niepewnie Tom – że nie wiedząc o swoim istnieniu, stworzyliśmy tę samą piosenkę? Ty tekst, a ja melodię?
- Nie mam pojęcia, ale wszystko wskazuje na to, że tak.
Czarny spojrzał po zaszokowanych chłopakach. Wyłączył mikrofon i odłożył go.
- Hej, gdzie ty idziesz? – zdziwił się Geo.
Bill uśmiechnął się kpiąco.
- No, nie chcieliście mnie tu. Spadam stąd.
- Ale… - krzyknęli jednocześnie, ale Bill już wyszedł.
- Tom…
Dredziarz spojrzał na Geo z przerażeniem.
 -Zapomnij! Nie będę go o nic prosił!

Tom usiadł naprzeciwko Billa. Carlos ruszył w drogę powrotną. W limuzynie było ciemno, wnętrze rozjaśniały jedynie mijane po drodze lampy i oświetlone reklamy oraz wystawy sklepów.
- Em… Bill…
- Nie ma mowy – usłyszał od razu.
- Ale… dlaczego? – burknął Tom niepocieszony.
- Bo nie. Nie mam na to ochoty.
- Ale…
- Co? Nagle przestałem im przeszkadzać?
- To nie…
- Daj sobie spokój. Nie ma opcji, żebym śpiewał w twoim zespole.
- Ale Geo i Gus nic do ciebie nie mają, po prostu cię nie znają i…
- Nie obchodzi mnie to. Nie i koniec.
- Ale to tylko…
- Tylko? Mają mnie co najmniej za świra.
Tom zagryzł dolną wargę, śmiejąc się cicho.
- Ale ty jesteś świrem.
- Och, spadaj!
Samochód zatrzymał się przed domem. Bill pierwszy wysiadł, nawet nie patrząc na brata.
- Bill, no! Nie bądź świnia!
- NIE!
- Ale co ci szkodzi?
Czarny nie odpowiedział.
- No, Bill! Nie zrobisz tego dla swojego kochanego braciszka?
Zrobiłby, gdyby wiedział, że nadal istnieje realna szansa, iż Tom wróci do domu dziecka. Na jego nieszczęście wiedział, że Simone mu odmówiła i skoro nie musiał się o to martwić, mógł spokojnie odsunąć go od siebie na dystans. Tak było lepiej.
Wygodniej.
- Nie? – spytał kpiąco Bill.
Tom naburmuszył się.
- No to nie! Nie lubię cię!
Dredziarz wyprzedził go i wszedł pospiesznie do domu, głośno trzaskając drzwiami. Bill uśmiechnął się kącikiem ust.
Ach, ci bracia. Coś wspaniałego na poprawę humoru.

***
Rozdział niesprawdzony, ale wstawiony z okazji zakończenia szkoły. OS pojawi się w bardziej przystępnych godzinach. Nie powiadamiam, idę spać. Ewentualnie zrobię o jutro.
Pozdrawiam!

niedziela, 24 czerwca 2012

Rozdział 35

Lucas
- Ubierz się – powiedziałem do Trampa, nie spuszczając wzroku ze starego. Wpatrywał się we mnie dziwacznie, z nutką osłupienia, złości i goryczy. Andy szybko podszedł do łóżka i pospiesznie się ubrał. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak krępująca była dla niego ta sytuacja.
- Jesteś… pedałem? – spytał stary drżącym głosem.
- Jeśli już, to gejem – warknąłem. W ogóle nie przejmowałem się swoją nagością, dopóki czarnowłosy nie zwrócił na to uwagi. Po prostu podał mi bokserki, więc założyłem je.
- Jak śmiesz przyprowadza do tego domu jakieś męskie dziwki?! – wydarł się stary. Podskoczyłem, zaskoczony. – Robisz z tego domu jakiś burdel i w dodatku dajesz dupy kolegom! Nie tak cię wychowałem.
- Kpisz ze mnie? – spytałem z niedowierzaniem.
- Nie, wcale nie! W ogóle cię nie poznaję, przeklęty gówniarzu! To, co teraz zrobiłeś, przekroczyło już wszelkie granice. Nie chcę widzieć tu tego pedałka nigdy więcej, bo wyrzucę go na zbity pysk.
- Andy to mój CHŁOPAK i będzie tu przychodził tak często, jak będzie chciał.
- Nie pozwolę, żebyś sprowadzał sobie tutaj ludzi takiego pokroju.
- Jakiego, kurwa, pokroju?! O co właściwie się przypierdalasz?!
- Mój syn nie będzie lachociągiem, jasne?!
Uniosłem brwi, zdumiony.
- Zabroń mi.
- Wyślę cię na terapię!
- Możesz mi skoczyć, chuju! Najpierw siebie tam wyślij! Ja wybrałem przynajmniej kogoś wartościowego, a ty jakiegoś zajebanego pedała z gromadą bachorów przy nodze.
- O czym ty mówisz?
Zbladł wyraźnie, co bardzo mnie ucieszyło.
- Ochh, Mac, taaak! Mocniej! – wyjęczałem, udając starego.
Jego oczy otworzyły się szeroko, a twarz straciła resztkę kolorów.
- Skąd… skąd wiesz?
- Chyba kpisz! Nawet się nie zamknęliście! Mój własny ojciec dawał dupy jakiejś ciocie! Dokładnie widziałem jak ci wsadzał.
- To kłamstwo.
- Tak sobie wmawiaj. Dobrze wiem, co widziałem. Rzygam jak na ciebie patrzę. Właściwie, to skoro nadarzyła się okazja, to od razu ci powiem, że się wyprowadzam. Skończę tylko szkołę i już mnie tu nie ma. Będziesz mógł się w całości poświęcić swojej nowej, pojebanej rodzince. Tylko mała rada… następnym razem się zamknijcie, Adam nie jest głupi i prędzej czy później zorientuje się, o co chodzi. Chyba że już szkolicie małego, jak to jest mieć chuja w dupie.
Ojciec nic nie odpowiedział. Odwróciłem się do Trampa.
- Chyba nici z naszej randki. Muszę cię odwieźć do domu.
Kiwnął tylko głową, nie mówiąc ani słowa. Pospiesznie się ubrałem, a potem wściekły zawiozłem Andy’ego z powrotem.
- Sorry, że tak wyszło.
Pokręcił jedynie głową.
- Nic nie szkodzi. Ale… pozwolisz mi kiedyś dokończyć?
- Mhm… Zgadamy się, ok? Widzimy się jutro?
- Pewnie.
- To do zobaczenia.
- Cześć.
Pocałowałem go na pożegnanie i wróciłem do domu, aż kipiąc ze złości. Nie chciałem przy Andy’m pokazywać, jak cholernie jestem zły, ale skoro już mnie nie widział, mogłem się wściekać do woli. Gdy w domu zdjąłem buty i w holu natknąłem się na spakowane walizki, stanąłem jak wryty. Nie, nie...
Po schodach szedł ojciec, znosząc ostatnią walizkę.
- Wybierasz się gdzieś? – spytałem ostro.
- Wyjeżdżam – powiedział cicho, mijając mnie.
- Świetnie – rzekłem cicho, zaciskając ręce w pięści.
- Słucham?
- ŚWIETNIE! Wyjeżdżaj, proszę bardzo. Bądź tak uprzejmy nie wracać, dopóki się nie wyprowadzę.
- Tak zrobię.
Zapadła cisza. Zacisnąłem mocno usta.
Mój ojciec… Mój własny ojciec…
- Nienawidzę cię.
- Wiem.
Coś we mnie pękło. Odwróciłem się do niego rozsierdzony, zdolny go nawet zabić w tej chwili.
- Gówno wiesz! Gówno! Myślisz tylko o sobie, egoisto pieprzony! – wrzasnąłem jak opętany. – Po co w ogóle to wszystko?! Po co tu wracasz?! Sprawia ci przyjemność mieszanie mnie z błotem?! Jeśli jestem takim niewygodnym bachorem, trzeba było mówić od razu. Myślisz, że zależy mi na życiu?! Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz mnie więcej widzieć. Powiedz to teraz. No, powiedz!
- Po co? – spytał beznamiętnie.
- Powiedz! Będę przynajmniej wiedział, na czym stoję! – wrzeszczałem.
- A więc dobrze – westchnął. - Nie chcę cię widzieć.
- Świetnie! To już nie zobaczysz!!
Wybiegłem z domu do garażu i szybko odnalazłem linkę do holowania auta. Czując bolesny ucisk w gardle, wróciłem do domu. Skoro tak mu zależy, zabiję się. Chuj z nim, Trampem i całą resztą. Mam nadzieję, że stary będzie miał wyrzuty sumienia do końca życia.
Znieruchomiał, kiedy zobaczył mnie ze sznurkiem i pętlą na jednym końcu. Zawiązałem sznur na barierce schodów na górze.
- Co ty robisz? – Nie słuchałem. Łzy przysłoniły mi widok, ale dalej dzielnie wiązałem linkę. Widząc, że zarzucam sobie pętlę na szyję, zerwał się do biegu. – Co ty wyprawiasz?! LUCA!
Pospiesznie przerzuciłem jedną nogę przez barierkę, ale drugiej nie zdążyłem. Złapał mnie w pasie i odciągnął, ściągając linę z mojej szyi.
- Zostaw! Zostaw! Nie chcesz mnie widzieć, to zaraz nie zobaczysz! Jeszcze tylko chwila! – wrzeszczałem jak szaleniec.
- Luca…
- Przecież mnie nie chcesz… - rozpłakałem się. Przestałem się wyrywać. – Nigdy mnie nie chciałeś. Czemu nie powiesz tego wprost? Czemu mi to robisz?
- Luca…
- Oni są ode mnie ważniejsi, co? Nie obchodzę cię już wcale. Jestem tylko ciężarem… Nawet na święta nie chciałeś tu wrócić. Zostawiłeś mnie zupełnie samego. Wiesz, że beczałem? – Ojciec wpatrywał się we mnie zszokowany. – Tak po prostu powiedziałeś, że nie przyjedziesz. Czemu jesteś takim chujem?...
- Luca…
- Tak po prostu przeszło ci to przez gardło. Ja nie potrafiłbym ci zrobić czegoś takiego. Nienawidzę cię. Nienawidzę.
- Luca… Luca, proszę.
- Nienawidzę – dukałem przez łzy. Ojciec przytulił mnie mocno, próbując mi jakoś przerwać, ale nie pozwoliłem mu. Nie potrafiłem przestać. – Zostawiłeś mnie tu zupełnie samego już jako dziecko. Zupełnie. Bałem się ciemności, kiedy byłem gówniarzem, a ciebie tu nigdy nie było. W czym oni są lepsi ode mnie…?
- Boże, Luca, ja…
- Ja tylko chciałem, żebyś mnie lubił. Chociaż trochę, troszeczkę. Nigdy nawet nie zadzwonisz. Nigdy. Nigdy nawet mi nie powiedziałeś, że jesteś ze mnie dumny. Nigdy… Nigdy.
Próbował coś powiedzieć, ale w ogóle go nie słuchałem. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Mogli mnie zabić wtedy w parku albo tamten samochód… Może chociaż mój grób odwiedzałbyś częściej niż mnie w tym domu.
- Boże, Luc, nawet tak nie mów! – wyjąkał z przerażeniem. Po jego policzkach też już płynęły łzy.
- Kiedy to prawda. Nienawidzę cię! Jako mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś mi to robić przez tyle lat?!
- Przepraszam.
- I jeszcze jak tu przyjeżdżałeś, zawsze tylko mnie krytykowałeś…
- Przepraszam…
- Zawsze! Zawsze tak było, tylko krytyka i kłótnie! Nic więcej!
- Przepraszam… Przepraszam, Luca. Pozwól mi wytłumaczyć…
Pokręciłem głową. Ojciec złapał mnie w pasie i podniósł do pionu. Przytulił mnie mocno, ale czule, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie wiem, ile czasu stałem, obejmując go za szyję i upajając się jego zapachem. Pachniał jak… tata. Mój tata, który nareszcie miał na tyle jaj, żeby mnie przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Potem zeszliśmy na dół i usiedliśmy na kanapie. Przytulił mnie mocno. Znowu. Nie pamiętam, żeby kiedyś zrobił to ot tak, bezinteresownie. Z uczuciem, tak jak teraz.
- To dosyć długa historia – zaczął cicho, głaskając mnie po włosach. Nie przeszkadzało mi to, tak samo jak się nie łudziłem, że ta rozmowa cokolwiek zmieni. On znowu wyjedzie i znowu mnie zostawi. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. – Kiedy byłem młodym chłopakiem, jeszcze w szkole średniej, odkryłem w sobie pociąg do tej samej płci. Przeżywałem najlepsze lata swojego życia, uprawiając seks z rożnymi chłopakami. Skoro tego zasmakowałeś, wiesz, jakie to jest przyjemne. Jakie podniecające w swej odmienności. Niestety, dowiedział się o tym twój dziadek i zabronił mi spotykać się z chłopakami. Na siłę chciał znaleźć mi żonę, ale się zbuntowałem i wyjechałem na studia. Zarabiałem na nie sam, szybko stałem się popularny i żyłem po swojemu. Ojciec nie mógł tego przeboleć, ale nie miał nic do powiedzenia. Kiedy stałem się bogaty, już nie chciał wnuka, tylko nieograniczony dostęp do moich pieniędzy. Zaczęły mi się przydarzać dziwne wypadki, a że nie miałem wtedy stałego partnera, musiałem wymyślić coś, żeby nie mogli zagarnąć moich pieniędzy. Poślubiłem pierwszą lepszą dziewczynę, która chciała to zrobić szybko i bez wielkiej pompy. Chociaż mnie to obrzydzało, szybko postarałem się o spłodzenie ciebie. W ten sposób byłem pewien, że majątek odziedziczysz ty. Poszedłem też do adwokata i spisałem testament oraz dokument, w którym napisałem, że jeśli coś przydarzy się mojemu dziecku, wszystkie pieniądze ma odziedziczyć jakaś organizacja charytatywna, bo mam uzasadnione podejrzenia, że moja rodzina przeciwko mnie spiskuje. Gdy powiedziałem o tym ojcu, wszystko ustało. Dalej zbijałem majątek, już pod koniec studiów,  a potem w pracy. W międzyczasie ty się urodziłeś i twoja matka miała zajęcie. Jak byłeś trochę starszy, zaczęła mi robić awantury, że nigdy mnie nie ma, że ją zdradzam, że nie uprawiam z nią seksu… To wszystko ją wykańczało, aż w końcu… zmarła.
- Dlatego dziadek powiedział, że to ty ją wykończyłeś – powiedziałem cicho. Teraz to wszystko zaczęło nabierać sensu.
- Tak, chyba tak. Nie chciałem, żeby się zabiła, bo lubiłem ją, ale nic poza tym. Kiedy któregoś razu pojechałem do Los Angeles, poznałem Maca. Był bogaty i rodzina zdołała go nakłonić do ślubu, a potem spłodzenia trójki dzieci. Był gejem, ale jego żona nie miała o tym pojęcia, a kiedy zmarła, on był zbyt stłamszony i zamknięty w sobie, żeby spróbować poszukać sobie chłopaka. Zacząłem się z nim spotykać i namówiłem go na mały eksperyment.
- Przespałeś się z nim?
- Mhm… Potem było już z górki. Spodobało mu się i tak zostaliśmy partnerami.
- Ile czasu już się spotykacie?
- Cztery lata. Wybacz mi, Lucas. Spędzałem tyle czasu w Los Angeles, bo nie chciałem, żebyś odkrył prawdę. Widziałem twoje nastawienie do wszystkiego, co inne i bałem się, że mnie nie zaakceptujesz. Wiedziałem, że ty sobie poradzisz. Nie chciałem, żeby nasze relacje się pogorszyły.
- Nigdy tak naprawdę mnie nie chciałeś. Byłem tylko wygodnym zabezpieczeniem przed resztą rodziny.
Dopiero teraz to do mnie dotarło. Poczułem się jak kompletne zero. Ojciec nigdy mnie nie chciał, urodziłem się, bo miał problemy. Matka również pewnie zdążyła mnie znienawidzić, bo przeze mnie była uwiązana przy starym. Reszta rodziny też nie chciała mnie znać, bo wszystko dziedziczyłem.
- To nie tak…
- To dokładnie tak – przerwałem mu. – Zresztą, nieważne. Po skończeniu szkoły wyprowadzam się, to już postanowione.
- Luc, może na początku nie byłem zachwycony tym, że masz się urodzić, ale… to taka magiczna chwila, kiedy pierwszy raz bierze się dziecko na ręce. – Uśmiechnął się lekko, z rozmarzeniem. – Pamiętam, że kiedy tylko cię wziąłem, od razu przestałeś płakać. Byłeś mały, opuchnięty, czerwony i brzydki, ale też uderzająco do mnie podobny i taki bezbronny… Od razu zapragnąłem się tobą zaopiekować. Jesteś moim synem i kocham cię bez względu na wszystko. Zawsze cię kochałem, nigdy w to nie wątp.
Nie powiedziałem mu, że ja też go kocham. Zbyt mocno mnie zranił, żeby tak po prostu mu wszystko wybaczyć, ale ta rozmowa pomogła mi zrozumieć pewne rzeczy. Przekonać się, jak to naprawdę jest i wyglądało na to, że już nie będziemy się kłócić przy każdym spotkaniu.
Zaproponował, żebym przeprowadził się do Los Angeles, ale nie chciałem. Tutaj był mój dom, tu się wychowałem i nie chciałem wyjeżdżać tak daleko. Powiedziałem, żeby ten cały Mac się wprowadził do nas. Jeśli stary chciał ze mną spędzać więcej czasu, to on musiał iść na ustępstwa. Obiecał, że pogada ze swoim kochankiem.
Być może była jeszcze nadzieja, że kiedykolwiek nasze relacje będą wyglądać tak, jak powinny.



Andy
Znowu miałem kiepski humor. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, spodziewałem się najgorszego. Cała radość z tego, że Lucas zgodził się zostać pasywem już minęła, a został tylko strach przed kolejnym bólem. Nie chciałem być bity. Nie chciałem już więcej cierpieć.
Miałem dość.
Jeśli przed wejściem do domu miałem nadzieję, że ojciec jeszcze nie jest pijany, myliłem się. Był, ale spał na kanapie w salonie i mogłem się przemknąć do siebie na górę. Zamknąłem się od środka, chociaż wiedziałem, że jeśli będzie chciał mi coś zrobić, zamknięte drzwi go nie powstrzymają. Cieszyłem się jednak, że mam chwilę wytchnienia.
Odrobiłem wszystkie lekcje i odłożyłem książki w kąt, nie chcąc na nie patrzeć aż do poniedziałkowego poranka. Wypadałoby się wziąć do nauki. To był mój ostatni rok, a ja tak strasznie opuściłem się w nauce… To nie do pomyślenia, co problemy robią z człowiekiem i jego system wartości oraz przyzwyczajeniami.
Położyłem się spać.
I wtedy właśnie się zaczęło.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a ojciec zachichotał, widząc, że już jestem w domu. Bez słowa złapał mnie za rękę i wyszarpnął z łóżka.
- Au, puść! – poprosiłem, ale bezskutecznie.
Ojciec zawlókł mnie do łazienki i postawił przed lustrem.
- W krótszych będzie lepiej – powiedział, a potem po prostu wziął jakieś nożyczki i zaczął mi obcinać włosy. Nawet się nie poruszyłem, jedynie oddychając ciężko. Nie chciałem, żeby zrobił mi tymi nożyczkami krzywdę, więc wolałem pozwolić mu obciąć część włosów.
Gdy skończył, robiąc na mojej głowie prawdziwe bocianie gniazdo, rzucił gdzieś nożyczki i zaczął mnie bić. Tak po prostu, bez niczego, zrobił ze mnie swój worek treningowy. Nie błagałem go, żeby przestał. Po co? Wcześniej to go tylko nakręcało, a ja nie chciałem mu dać tej satysfakcji.
Wiłem się z bólu, plułem krwią i wiedziałem, że dłużej tego nie wytrzymam. Płakałem cicho, czekając, aż wreszcie skończy. Chciałem, żeby skończył, chciałem wreszcie mieć spokój. Ale on bił i bił mnie dalej, coraz mocniej. Gdy odszedł na chwilę, chcąc wyciągnąć kabel od pralki, drżącymi dłońmi wyciągnąłem swoją komórkę i krztusząc się łzami, wybrałem odpowiedni numer. Nie chciałem już więcej cierpieć. Nigdy więcej!
Nigdy!
- Halo?
- Pomocy! – wyjęczałem, płacząc do telefonu.
- Co się dzieje?
Ojciec spojrzał na mnie przekrwionymi oczami i uśmiechnął się kpiąco, kiwając głową. Kiedy się napił, zamieniał się w prawdziwego demona.
- Lucas, pomocy! – wrzasnąłem, kiedy pierwszy raz oberwałem kablem w udo. Poczułem potworne pieczenie. Skuliłem się, zasłaniając twarz. – Proszę! Błagam, pomóż mi!
- Już jadę! Jesteś w domu?
- T-tak… Szybko, proszę. Aa! – znowu wrzasnąłem. Tym razem kabel uderzył mnie w plecy.
Ojciec wyrwał mi telefon, a potem uderzył z pięści w twarz. Uderzyłem głową w ścianę i obraz mi się rozmazał. Jak przez mgłę widziałem, jak ojciec okłada moje ciało z każdej strony. Nie czułem już bólu.
Straciłem przytomność.



Lucas
Drogę do domu Andy’ego pokonałem dwa razy szybciej niż zazwyczaj. Strach ściskał mnie za gardło. Co tam się działo? Czemu Andy płakał i tak strasznie krzyczał?!
Zatrzymałem się z piskiem opon i wyskoczyłem z auta, zostawiając w środku kluczyki i nie zamykając dobrze drzwi. Wpadłem do domu jak burza, rozglądając się na boki i szukając chłopaka.
Nigdzie go nie było.
Szybko obszedłem cały dół, a potem pobiegłem po schodach na górę. Chciałem zacząć od jego pokoju, ale naprzeciwko była łazienka. Paliło się tam światło. Gdy zajrzałem do środka, znieruchomiałem z przerażenia.
Andy leżał bez ruchu na zimnych kafelkach. Jego twarz była zakrwawiona, a ciało skulone. Mężczyzna, który zapewne był jego ojcem, kopnął go w brzuch, zataczając się do tylu. Był pijany.
- Zostaw go! – krzyknąłem, kiedy przymierzał się do zadania kolejnego ciosu. Podbiegłem do niego i odepchnąłem go mocno na ścianę.
Kucnąłem przy czarnowłosym, zastanawiając się, co się stało z jego włosami.
- Czego chcesz? – spytał jego ojciec.
Nie odpowiedziałem.
- Andy? – potrząsnąłem nim lekko, ale nie zareagował. – Andy, słyszysz mnie? Andy…
Cisza.
- Zostaw, ten pedał sobie na to nie zasłużył – wybełkotał mężczyzna, robiąc krok w moją stronę.
Zacisnąłem ręce w pięści i błyskawicznie uderzyłem go w twarz.
- Zapłacisz mi za to, co mu zrobiłeś! – warknąłem. Mężczyzna był bardzo silny i kilka razy udało mu się mnie uderzyć, ale przeważnie to on obrywał. Nie przejmując się tym, że mam całe ręce brudne od jego krwi, uderzałem go raz za razem, raz za razem, tak, jak pewnie robił Andy’emu. Dopiero kiedy nie był w stanie się już nawet osłaniać, odsunąłem się od niego, oddychając ciężko. Splunąłem na niego, a potem odwróciłem się do czarnowłosego.
- Andy…
W drzwiach stała kobieta, zasłaniając sobie twarz rękami. Po jej policzkach płynęły łzy, ale mało mnie to obchodziło. Takie sytuacje zgłasza się na policję, a wyglądało na to, że to trwało już od dłuższego czasu.
Wziąłem nieprzytomnego chłopaka na ręce, starając się to robić jak najdelikatniej. Był lekki i nie miałem z tym najmniejszych problemów. Spojrzałem na jego matkę.
- Może go pani spakować. On od dzisiaj już nie będzie tu mieszkał – powiedziałem ostro. – Jutro przyjadę po jego rzeczy. Wszystkie.
- A-ale…
- Żadne ale. Już dość tego. Najwyższy czas z tym skończyć.
- Nie możesz go zabrać.
- Spróbuj mnie powstrzymać.
Nie czekając na kolejne słowa, wyminąłem ją i zaniosłem Andy’ego do samochodu. Ułożyłem go na przednim siedzeniu i szybko wsiadłem na miejsce kierowcy. Już po chwili jechałem w stronę szpitala, mając nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało.
Stanąłem na czerwonych światłach, bębniąc palcami w kierownicę. Miałem okazję przyjrzeć się swoim poranionym kłykciom, ale nie żałowałem tego, co zrobiłem. Temu chujowi się należało.
- Luc-cas… Luc…
Spojrzałem na Trampa. Miał otwarte oczy, ale nie wyglądał na zbyt przytomnego.
- Spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.
- Nie… Nie szpital.
- Andy…
- Proszę. Tylko nie szpital.
- Zapomnij. Jedziemy tam i koniec.
- Nie. Lucas, proszę – mówił drżącym głosem. Światło zmieniło się na zielone i włączyłem się do ruchu. Andy rozpłakał się. – Nie wieź mnie tam, zadzwonią na policję. Mój tata… nie rób mi tego. Proszę.
- Czego?
- Wszystko ci wyjaśnię, tylko mnie nie wieź do szpitala.
- Ktoś musi cię zobaczyć, wyglądasz fatalnie.
- Nic mi nie jest – zaprzeczył.
Prychnąłem i złapałem go za udo. Syknął z bólu.
- Jesteś pewien, że nic? – spytałem sarkastycznie. – Jedziemy do szpitala i koniec.
Nie odezwał się więcej. Cały czas płakał jedynie cicho, nie zdając sobie sprawy, że to najlepsza broń, jeśli chodzi o walkę ze mną. W końcu nie wytrzymałem i skręciłem gwałtownie, kierując się w stronę domu. Widziałem, w jakim jest stanie i nie chciałem go jeszcze bardziej dołować, chociaż uważałem, że powinien to zobaczyć lekarz.
Wjechałem na podwórko i nie pytając go o zgodę, wyniosłem go z auta i zaniosłem do domu.
- Co ty… O mój Boże!
Spojrzałem na ojca, wzdychając cicho.
- Dzwoń po tego swojego doktorka, ktoś musi to zobaczyć.
Ojciec kiwnął głową, od razu łapiąc za telefon, a ja zaniosłem Trampa do łazienki na parterze. Z jego drobną pomocą rozebrałem go, w międzyczasie napuszczając do wanny letniej wody.
- Może trochę piec – ostrzegłem.
- Dziękuję.
Dopiero po obmyciu krwi mogłem zobaczyć, jak mocno jest poraniony i nie podobało mi się to. Całe ciało było naznaczone długimi, czerwonymi pręgami, zapewne od kabla. Było posiniaczone, obtarte, a twarz opuchnięta i poraniona. Plecy też były mokre od krwi. Widząc to wszystko, żałowałem, że nie zabiłem tego wstrętnego sukinsyna, który mu to zrobił.
Akurat skończyłem go myć, kiedy przyjechał lekarz, Jason. Na widok Trampa otworzył szerzej oczy.
- Rany, Lucas, jesteś w jakiejś sekcie, że co chwilę tobie albo komuś w pobliżu dzieje się krzywda?
- Zamiast pieprzyć, lepiej go zbadaj.
Jason westchnął. Kazał mi go zanieść do jakiegoś pokoju, a potem wyrzucił mnie i ojca. Miałem wtedy czas na opowiedzenie mu wszystkiego.
Był w szoku.
- Andy zamieszka tutaj – zakomunikowałem mu.
Skinął głową. Może historia Trampa go ruszyła, a może po prostu nie chciał burzyć tego, co dopiero między nami zaszło? Nie wiem, ważne było to, że nie oponował.
Lekarz, po wyjściu z pokoju, wypisał receptę na jakieś maści, które miały pomóc pozbyć się siniaków i tych czerwonych pręg. Na szczęścia Andy’emu nic nie było poza potłuczeniem całego ciała. Doktorek stwierdził, że przez jakiś tydzień będzie się czuł mega chujowo. Nie dziwiłem się. Ważne, że nic wielkiego mu nie było.
Mogłem odetchnąć z ulgą.


***
Do końca opowiadania już tylko trzy odcinki. Sama nie mogę uwierzyć, że już tak mało zostało. Po zakończeniu "Odkryć siebie" zacznę publikować opowiadanie "Pozory mylą" o Andreju Pejicu. Nie wiem, jakie długie będzie, ale wydaje mi się, że raczej spore. Rodzinny dom też raczej będzie długi...
Osoby, które wcześniej zostawiały mi linki... Hmm, byłabym wdzięczna, gdyby w komentarzy zrobiły to jeszcze raz. Na samą myśl o odgrzebywaniu ich mam ciarki. Z góry dzięki.
Nie przynudzam więcej. Czekam na Wasze opinie i pozdrawiam.