środa, 30 maja 2012

Rozdział 30

Lucas
Gdy wszedłem do klasy, od razu rzuciło mi się w oczy, że Tomasa znowu nie ma. Westchnąłem ciężko i zająłem swoje miejsce, ukradkiem obserwując Trampa. Rozmawiał o czymś po cichu z Mają i uśmiechał głupkowato, zapewne rozbawił go jakiś kawał. Tak na dobrą sprawę nawet się nie zorientowałem, kiedy on tak po prostu przestał robić sobie te głupie paznokcie i tak mocno się malować. Teraz zamiast całego tego gówna na mordzie miał jedynie oczy podkreślone czarną kredką. Cała reszta zniknęła, co bardzo mnie dziwiło, ale… Może to nawet lepiej?
Usłyszałem szuranie krzesłem i już po chwili obok mnie siedziała Mary. Przewróciłem oczami, chcąc ją jakoś spławić, ale nauczycielka kazała nam się zamknąć, bo chciała w spokoju sprawdzić obecność.
- Co z Tomasem? – spytała dziewczyna.
- Nie twoja sprawa – burknąłem.
- Nie masz tych informacji na wyłączność.
- Co za różnica? Nie powinno cię to interesować.
- To mój przyjaciel. – Prychnąłem, rzucając jej spojrzenie pełne politowania. – Nie gap się tak, mówię serio! – warknęła. – Chcę wiedzieć, dlaczego nie ma go w szkole. Może powinnam do niego pójść?
- Wybij to sobie z głowy.
Tomas nie czuł się zbyt dobrze. Ostatnio, kiedy się spotkaliśmy, powiedział mi, że na stypie rozmawiał ze swoją babcią. Choć ze wstydem, przyznał się, że babcia opłaciła mu wizyty u psychologa, które miał dwa razy w tygodniu. Opowiedział swojej babci również o tym, ze chce się wyprowadzić i staruszka wzięła go do siebie. Mieszkała kilka kilometrów za miastem, ale dla Tomasa to nie był problem – miał własny samochód i z powodzeniem mógł dojeżdżać do szkoły. Na razie jednak nie pokazał się ani razu. Brakowało mi go, ale nie chciałem być samolubny. Wiedziałem, że jeśli będzie mnie potrzebował, pojawi się.
Zawsze tak było.
- Jesteś chujem! – warknęła.
- Słucham? – spytała nauczycielka, patrząc na Mary ze zmarszczonymi brwiami. – Czy ja dobrze usłyszałam? Skoro taka dzisiaj panienka rozgadana, zapraszam do tablicy. Zobaczymy, czy tutaj też będzie miała pani tak dużo do powiedzenia.
Uśmiechnąłem się cwaniacko, kiedy Mary, okropnie wkurwiona, wzięła swój zeszyt i poszła odpowiadać. Akurat, na moje szczęście, biologia była dla niej kulą u nogi i nauczycielka szybko wyłapała, że Mary nie jest przygotowana. Wstawiła jej pałę i kazała usiąść.
Co za miły początek dnia.
Na przerwach trochę sobie pogadałem z kolegami, a na stołówce dosiadłem się do Trampa i jego znajomych. Theo gadał jak najęty, szczerząc się głupkowato, co Robert komentował kamienną twarzą, grając pod stołem w jakąś grę na telefonie. Andy rozmawiał z Mają.
- Dosyć tego gruchania – powiedziałem, siadając pomiędzy nimi i kładąc swoją tacę z jedzeniem na stoliku.
- Cześć, Luc – rzuciła ruda, uśmiechając się lekko. – Co tam?
- Nic tam. Stara bida.
- Uhm… A… co z Tomem?
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Pytała o to już chyba czwarty raz w tym tygodniu.
- Co wyście się tak na niego wparły? Ciągle ktoś o niego pyta.
Maja zarumieniła się, a ja w myślach pogratulowałem Trampowi zdolności wróżbiarskich.
- Lecisz na niego, prawda? – zapytałem.
- Wcale nie! – zaprzeczyła gorączkowo. – Po prostu… jest z naszej klasy i w ogóle.
Tia, jasne.
- Kiepsko z nim – mruknąłem z westchnieniem. – Przeprowadził się do babci, ale nie wiem, czemu go nie ma.
- Och, szkoda… Przedstawiłbyś mnie jak przyjdzie do szkoły?
Uśmiechnąłem się lekko.
- Jeśli się przyznasz, że na niego lecisz.
Maja fuknęła coś, oburzona.
- Ty mendo społeczna! Zero seksu przez tydzień! - warknął wściekle Theo, zamachując się jakąś książką na Roberta. Chłopak uchylił się przed ciosem, mrucząc coś pod nosem.
- Odczep się! – powiedział szatyn, poprawiając okulary. – Ile można gadać?! Już nie mogę cię słuchać!
- Jesteś wstrętny! Ciągle robisz to samo!
- Ty też.
- Nie gadam z tobą! Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, spadam stąd!
Theo zarzucił sobie energicznie torbę na ramię, a Andy ledwo zdążył jej uniknąć. Blondyn odmaszerował obrażony, a Robert westchnął ciężko.
- Pedalstwo się nie opłaca. No gorzej niż z babą! – rzekł.
- Nie pójdziesz za nim? – zapytała Maja.
- Niee… Wziął torbę Andy’ego, więc raczej będzie chciał odzyskać te wszystkie porno gazetki, które mi pokazuje. – Wszyscy wybuchli śmiechem. – Poza tym, to Theo. On nie potrzebuje zbyt wiele do szczęścia.
Wszyscy uśmiechnęli się domyślnie, chociaż nikt nie powiedział nic na głos.
- Wasz przyjaciel przyszedł – powiedział Rob.
Odwróciłem się, rozglądając. Po chwili dostrzegłem Tomasa. On również mnie szukał, ale przy stoliku, który zawsze zajmowaliśmy, siedziała tylko Mary z jakąś koleżanką. Gdy mnie zobaczył, podszedł szybko.
- Cześć. Gdzie byłeś jak cię nie było? – odezwałem się.
Wzruszył jedynie ramionami.
- Auto mi nawaliło, zanim je zrobiłem, cały się upieprzyłem olejem. Musiałem wracać i się przebierać.
- Siadaj!
Tom zajął miejsce pomiędzy mną i Mają.
- Gdzie jest Mary? Chciałem z nią pogadać.
- Nie chcę na nią nawet patrzyć. Tak w ogóle, to jest Robert, a to Maja. Był jeszcze Theo, ale się obraził i zniknął.
- Hej. Dalej nie odzywasz się z Mary?
Westchnąłem.
- Już ci coś powiedziałem na jej temat. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Ostatnio chyba dobrze wam to wyjaśniłem, hm?
Widziałem, jak Andy spłonął rumieńcem, kiedy Tomas zerknął na niego.
- Mary zaproponowała mi związek – przyznał się cicho.
- I dlatego się pojawiłeś? A to suka, to dlatego się pytała, co się z tobą dzieje! Nie wiedziała, czemu cię nie ma.
- Nie obrażaj jej. Już o tym gadaliśmy.
- Tia. To już nawet rzeczy po imieniu nie wolno nazywać.
Widziałem smutną twarz Mai, ale obiecałem sobie że nie zostawię tak tego. Nie pozwolę, żeby jakaś harpia przyssała się do niego w takich chwilach. Tom był obecnie słabszy psychicznie, a że kochał się w Mary, łatwo mógł dać się jej zmanipulować. Był moim przyjacielem i zdecydowałem, że nie pozwolę, żeby do czegoś takiego doszło.
- Idę do niej, pogadamy później.
- Dobra, ale Tom... Ona nie ma czystych intencji. Nie daj się tej suce.
Westchnął tylko i odszedł.
- Ale kicha! – jęknęła Maja załamana.
- Kiedy ty się w nim bujnęłaś? – spytałem zaciekawiony.
- Byłam w klubie, kiedy zaśpiewał. Ciebie też widziałam.
- Hej, nie łam się – powiedział Andy, uśmiechając się do dziewczyny pokrzepiająco. – Lucas też na nią leciał, a zobacz teraz – nawet nie chce patrzyć w jej stronę. Z Tomasem będzie tak samo.
- Jedziemy na pizzę, mała. Ja stawiam. Rob, piszesz się?
- Nie, muszę poskromić moją złośnicę.
Wszyscy znowu zaczęli się śmiać. Och, jak ja mogłem wcześniej nie lubić tych pedałów? To przecież było towarzystwo pierwsza klasa!
Tak jak zapowiedziałem, tak też zrobiłem. Po szkole razem z Andym i Mają poszliśmy na pizzę. Trochę poobgadywaliśmy ludzi ze szkoły, przy okazji przyznałem się do przyklejenia Petters do klopa… Ogółem było bardzo zabawnie i Maja naprawdę była spoko dziewczyną. Tak na dobrą sprawę, świetnie by do Tomasa pasowała. Potrzebował kogoś takiego, jak ona – zdecydowanego i upartego, ale również ciepłego, otwartego i przyjacielskiego. Miałem nadzieję, że Tom przejrzy na oczy.
Po pizzy odwiozłem towarzystwo do domu, a sam pojechałem do swojego. Gosposia już wróciła, ale nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Wziąłem sobie psiaka do pokoju i bawiłem się z nim, próbując go nauczyć różnych sztuczek.
Szlag by to trafił, chyba tylko to mi zostało.


Andy
Ledwo wróciłem do domu, a mama już wybiegła z kuchni, zabrała mi torbę i wręczyła listę zakupów. Westchnąłem tylko, ale nic nie powiedziałem i poszedłem kupić to, co było na liście. Cokolwiek mama planowała, lista była dosyć długa i nie byłem pewien, czy się ze wszystkim zabiorę.
Trochę się odświeżyłem, co dobrze mi zrobiło. Śnieg wciąż zalegał na ulicach, a mróz dawał nieźle w kość, ale i tak nie było źle. Zawsze przecież sklep mógł być kilkanaście przecznic dalej, a tak, zaledwie po pięćdziesięciu metrach miałem przed sobą sporych rozmiarów market.
Kiedy już zrobiłem zakupy i wróciłem, od razu rzuciło mi się w oczy, że coś jest nie tak. Tata siedział w kuchni zły, a mama milczała jak zaklęta. Nawet się nie uśmiechnęła, kiedy przyszedłem, a wcześniej zawsze to robiła.
- Po co ci tyle tego wszystkiego? – warknął ojciec ze złością. – Może oszczędziłabyś trochę, co? Zawsze musisz wydawać moją wypłatę co do grosza?
- O co ci chodzi, kochanie? Zawsze robię takie zakupy.
Zwykle, kiedy rodzice się kłócili, wychodziłem. To nie były moje sprawy i nie chciałem się wtrącać. Tym razem jednak, zanim zdążyłem to zrobić, poczułem na sobie ciężki wzrok ojca i mimowolnie zbladłem. Ten wzrok był… dziwny. Jeszcze nigdy takiego u niego nie widziałem. Zupełnie, jakbym mu przeszkadzał albo by się mną brzydził.
- Co się gapisz? – warknął do mnie. – Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? Wypierdalaj na górę! Nie chcę cię tu widzieć!
Matka coś powiedziała ostrzegawczo do ojca, ale ja już tego nie słyszałem. Zdumiony i jednocześnie przestraszony, szybko czmychnąłem do swojego pokoju. Nie bałem się, że ojciec zrobi matce krzywdę, bo wiedziałem, że nie jest do tego zdolny.
Dopiero po dłuższej chwili, siedząc w swoim pokoju, odrobinę ochłonąłem. Nie wiedziałem, dlaczego ojciec zachowywał się tak agresywnie w stosunku do mnie i mojej mamy, ale jasne było, że coś jest nie tak. Od dłuższego czasu zachowywał się dziwaczni, był milczący i przybity. Coś było na rzeczy, ale wiedziałem, że nie mogę zapytać, bo jedynie na mnie nawrzeszczy albo da mi szlaban.
Wziąłem szybko prysznic, nie chcąc przedłużać, a potem położyłem się spać. Miałem pewne problemy, ale w końcu odpłynąłem.
Podskoczyłem z przerażenia, słysząc dziwny huk na dole. Otworzyłem szeroko oczy, mając wrażenie, że dosłownie przed sekundą je zamknąłem. Na telefonie miałem godziną 1.34. Jęknąłem cicho. Kto tak się tam tarabani? Rano muszę wstać do szkoły!
Zwlokłem się z łóżka, słysząc kolejny huk, a potem miałem wrażenie, jakby jakaś szyba się rozleciała i upadła z brzękiem na podłogę.
Zszedłem powoli na dół. Z każdym jednym stopniem słyszałem coraz więcej – jakieś bluzgi, kolejne huki, cichy szloch. Stanąłem w drzwiach i zdębiałem.
Moja mama stała przy meblach, zatykając sobie usta dłońmi. Szlochała cicho, a ojciec klnąc rozwalał wszystko, co tylko miał w zasięgu rąk. Po podłodze walały się kawałki szkła i resztki talerzy. Sztućce, owoce, koszyk i różne przybory, które mam trzymała w małym kubeczku na meblach… Wszystko teraz leżało smętnie na podłodze, wyglądając naprawdę przerażająco.
- Tato! – warknąłem, budząc się z szoku i podchodząc do niego pospiesznie. Złapałem go za rękę. – Hej, przestań! Halo!
Ojciec odwrócił się do mnie gwałtownie, odtrącając moją rękę. Poczułem ostrą woń alkoholu.
- Co ty wyprawiasz?! Uspokój się! Zobacz, mama przez ciebie płacze.
- Zamknij się, pedale!
Zdębiałem. Ojciec chciał rozbić kolejny talerz, ale ponownie złapałem go za rękaw. Zdenerwował się.
BUM!
Odrzuciło mnie do tyłu i upadłem na podłogę, nie bardzo rozumiejąc, co się stało. Złapałem się za piekący policzek, patrząc na niego z niedowierzaniem. Serce mi biło z przerażenia.
Uderzył mnie.
Uderzył?
Pomacałem policzek.
Po raz pierwszy w życiu ojciec mnie uderzył.
- Zostaw go! – krzyknęła matka, kucając przy mnie i przytulając. – Andy? W porządku?
Kiwnąłem odruchowo głową, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- To, co robię, nie powinno was obchodzić! – syknął ojciec. – Broń tego pedała! No, jasne, broń! Też mi się trafił syn! Pedał! Brzydzę się takimi jak ty! Ciesz się, że jeszcze nie wyleciałeś z domu, wstrętny darmozjadzie!
- Przestań! – krzyknęła matka histerycznie. – Daj mu spokój!
Ojciec tylko prychnął, odwracając się do nas plecami.
- Idź na górę, Andy i idź spać – powiedziała cicho mama przez łzy.
- Ale…
- Proszę. Poradzę sobie.
- Ale, mamo!
- Andy. Proszę. Idź.
Kiwnąłem głową i wstałem powoli. Nie chciałem wychodzić i bałem się, że stanie się coś złego, ale z drugiej strony nie chciałem słyszeć takich obelg z ust własnego ojca. Przez cały czas żyłem w przeświadczeniu, że akceptuje moją orientację, a tu nagle okazuje się, że jestem w błędzie. Ojciec nie tylko mnie nie akceptuje, ale jeszcze mną gardzi.
Położyłem się z powrotem do łóżka, przełykając łzy zawodu, bólu, upokorzenia… Myślałem, że już nic gorszego być nie może, a przynajmniej do momentu, kiedy rano, jak zszedłem na dół na śniadanie, mama spojrzała na mnie i powiedziała, że ojciec stracił pracę.
Wszystko stało się tak cholernie jasne i wiedziałem, że zaczyna się mój koszmar.


***
Jeśli chodzi o system oceniania, wakacje, etc., nie uwzględniam tego, jak naprawdę jest w Niemczech. Wolę pisać tak, jakby to było w Polsce, dlatego jeśli piszę, że ktoś dostał piątkę, to znaczy, że to dobra ocena. Mam nadzieję, że nikomu się nie pomiesza.
Pozdrawiam!


niedziela, 27 maja 2012

8.Rodzinny dom


Z powodu choroby Tom nie musiał chodzić do szkoły i przedłużył sobie wolne o dwa dni. Bill dosyć często do niego zaglądał i, o dziwo, troskliwie opiekował. Nadal oczywiście sypał sarkazmem na lewo i prawo i był wredny, ale spełniał każdą zachciewajkę bliźniaka. Tom natomiast przegrał z chorobą, która pozbawiła go zwyczajowego sarkazmu oraz złośliwości i nie miał sił ani ochoty wykorzystywać uległości Billa. Można więc powiedzieć, że te dwa dni były względnie spokojne i Tom powoli dochodził do siebie.
W sobotę przyszli do niego koledzy. Nie uwierzyli mu, że jest chory i postanowili to sprawdzić. Poza tym Geo był ciekawy jak dom wygląda w środku i skorzystał z okazji.
- Ty naprawdę jesteś chory – stwierdził ze zdziwieniem Gus, gdy tylko przekroczył prób pokoju i zobaczył Toma.
Dredziarz prychnął.
- No, pewnie, a czego się spodziewałeś?
- No, nie wiem. Myśleliśmy, że ściemniasz – mruknął Geo. – Zajebista chata – dodał, siadając na brzegu łóżka. – Też bym chciał dostać coś takiego.
- To nie moje. Już ci mówiłem, że jestem jedynie biedakiem z bidula.
- Gdzie masz swojego braciszka? – spytał Geo, rozglądając się podejrzliwie. – Nie chciałbym się tu gdzieś na niego natknąć.
- Pewnie jest u siebie. Przeszkadza ci?
Gus i Geo wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Co? O co wam chodzi?
- No, po prostu… Twój braciszek jest jak z innej planety – mruknął Gus, poprawiając okulary.
- To znaczy? – dopytywał Kaulitz.
- No, jest dziwny – wyjaśnił Geo. – Byłem kiedyś w waszej szkole, bo musiałem pogadać z Tiną i go zobaczyłem. Nikomu nie pozwalał się dotknąć, ciągle zadzierał nosa i patrzył na wszystkich z góry… Wiem, że nie powinienem go oceniać, ale nie lubię go. Nie chcę mieć nic wspólnego z kimś takim.
- Nie jest taki zły.
- Chyba żartujesz – prychnął Gus. – Widziałeś zdjęcia z jego sesji? To jakiś totalny psychol, ciągle ubiera się na czarno i wygląda jak śmierć. Już nawet pomijając makijaż, jest po prostu… dziwny. Źle mu z oczu patrzy.
Tom zamrugał jedynie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Jego przyjaciele mówili to, co czasami sam myślał o bliźniaku, ale… Poczuł złość na nich, że oni go tak źle postrzegają. Nie chciał tego, czuł, że to nie do końca tak. Ale jak to wyjaśnić komuś, skoro sam tego nie rozumiał? Fakty przeczyły temu, co mówiło mu serce.
- Może nam się tylko wydaje – dodał Geo, widząc wzrok Dredziarza.
- Może. Ciężko go rozgryźć – przyznał Tom. – Chyba nici z naszej imprezy, jestem uziemiony. Jeszcze te dwa dni chciałbym zostać w domu. Głowa omal mi nie eksploduje.
- Jasne, to widać. Znalazłeś kogoś na miejsce wokalisty?
- Nie, nigdzie nikt nie rzucił mi się w oczy. A wy?
- Nic. Znaczy, było kilka osób, ale mam wrażenie, że to nie to. Nie ten głos pod muzykę, którą chcemy grać. To musi być ktoś z prawdziwym talentem, a tamci… Po prostu się nie nadawali.
Wszyscy westchnęli jak jeden mąż.
- Nie będziemy ci przeszkadzać, widziałem, że jesteś śpiący – powiedział Geo. – Pójdziemy już sobie…
- Możecie zostać jeśli chcecie, najwyżej odpłynę. Sara was odprowadzi.
- Ta hot pokojówka? – zainteresował się Geo, za co dostał po głowie od Gusa.
- Hej, no co?!
Tom zaśmiał się.
- Nic, spadamy. Zdrowiej szybko, w przyszłym tygodniu się nie wywiniesz, TOM.
- Dobrze, GUS.
Geo wywrócił oczami i obaj wyszli z pokoju. Tom pokręcił jedynie głową. Cieszył się, że ich poznał.
Weekend był nudny i ciągnął się jak flaki z olejem. W niedzielę wieczorem przyszedł Bill. Nadzorował bliźniaka, żeby dobrze zmierzył sobie gorączkę. To przez niego Tom nie mógł się ruszyć z pokoju – Bill po prostu mu zabronił i zabrał klucze od drzwi, tak że Tom nie mógł wyjść.
Gdy zmierzył gorączkę, oddał termometr bratu.
- Zadowolony? – spytał Dredziarz sarkastycznie.
Bill spojrzał na niego, unosząc jedną brew.
- Oczywiście. Wyzdrowiałeś bez pomocy lekarza. Widzisz, jaki jestem zdolny?
- Dzięki za pomoc, o panie – mruknął Tom.
Czarny wzruszył ramionami.
- No, skoro już wyzdrowiałeś, nie muszę być dla ciebie miły Aha, już przedstawiłem naszą prezentację o rozpadzie ZSRR. Dostaliśmy po bardzo dobrym. Nie musisz mi dziękować – i wyszedł.
- Ty…!
Tom zastanowił się chwilę. Skoro Bill nie zamierzał już być dla niego miłym, wojna nadal trwała. Zachichotał na myśl o psikusie, który zamierzał mu zrobić.
Ustawił sobie budzik na czwartą rano i zakradł się do łazienki. Z wrednym uśmiechem na ustach wziął do ręki kostkę mydła i bardzo dokładnie nasmarował nią podłogę od strony pokoju Billa. Wysmarował taki obszar, że nie było mowy, żeby Bill nie wyrżnął orła. Sprawdził to – nawet jego but fajnie się przejechał po nasmarowanej powierzchni.
Z zadowolonym uśmiechem otrzepał ręce i poszedł do swojego pokoju. Nie był śpiący, przez ostatni tydzień wylenił się za wszystkie czasy.
Położył się na łóżku i leżał, słuchając cicho muzyki. Mniej więcej półtorej godziny później usłyszał głośne ŁUP i dziki wrzask.
- TOM!!!
Dredziarz wstał z łóżka, chichocząc cicho. Zarzucił sobie torbę na ramię.
ŁUP!
Kolejny wściekły wrzask. Tom wyszedł z pokoju zadowolony z siebie.
Tym razem on wygrał bitwę.
Podczas śniadania Bill nie odezwał się nawet słowem, rzucając bliźniakowi złe spojrzenia. Tom zawzięcie je ignorował, robiąc minę niewiniątka. Chciało mu się śmiać. Akurat kończyli, gdy do jadalni wszedł zaspany Andreas Daniels. Spojrzał na bliźniaków niepewnie, ale nie zamierzał rezygnować ze śniadania.
- Cześć, chłopaki.
- Cześć – powiedział Tom z uśmiechem.
Bill prychnął cicho. Wstał od stołu, patrząc morderczo na brata i wyszedł z jadalni z dumnie uniesioną głową. Dredziarz zachichotał, nieomal parskając w swój kubek z herbatą.
- Coś nie tak? – zdziwił się mężczyzna.
Tom tylko pokręcił przecząco głową, wstając od stołu. Ten dzień zapowiadał się fenomenalnie.
W limuzynie również panowała cisza. Bill spalił rekordową ilość fajek – pięć. Gdy wychodził z samochodu pod szkołą, trącił Toma barkiem. Dredziarz tylko zaśmiał się, chociaż nie miał zamiaru prowokować bliźniaka. Po prostu Czarny strzelał genialne miny i wyglądał bosko, kiedy się naburmuszył.
- Przestań rżeć! – warknął wściekły, popychając bliźniaka.
Tom poprawił czapkę, która zsunęła mu się głębiej na oczy i uśmiechnął się lekko do brata.
- O co ci chodzi? Strasznie się rzucasz od samego rana.
- Dobrze wiesz, o co.
- No, właśnie nie bardzo.
Bill fuknął coś tylko i wściekły poszedł do szkoły. Carlos odetchnął z ulgą, że nie doszło do kolejnej bójki i pospiesznie odjechał. Telefon Dredziarza zawibrował w kieszeni, więc odebrał go pospiesznie, idąc do szkoły.
- Halo?
- Cześć, Tom. Masz chwilkę?
- Ella! – ucieszył się, przystając. Kilka osób przypatrywało mu się dziwnie. – Rety, cześć! Już myślałem, że o mnie zapomnieliście.
- Chciałbyś. Wszyscy za tobą tęsknią. Nawet Dan się o ciebie pytał. Możesz teraz rozmawiać?
- Tak, lekcje jeszcze się nie rozpoczęły. Właśnie szedłem do szkoły.
- Chodzisz na pieszo?
- Nie, Carlos nas podrzuca codziennie rano.
- Carlos? Nas?
- No, Carlos to szofer. Ella, wiedziałaś, że mam brata? Bliźniaka?!
- Um… Obiło mi się o uszy.
- Ella! Czemu mi nic nie powiedziałaś?! Omal zawału serca nie dostałem, kiedy się o tym dowiedziałem.
- Chciałam ci zrobić niespodziankę.
- Też mi niespodzianka.
- Jak sobie radzisz?
Tom westchnął.
- Nie jest najgorzej. Poznałem na imprezie dwóch…
- Imprezie?
- Takiej… szkolnej. No, wiesz… No, i poznałem dwóch kolesi. Gram razem z nimi, jest naprawdę super. Brakuje nam tylko wokalisty, ale mamy już kilka dobrych kawałków i w ogóle…
- Czyli nie żałujesz, że tam jesteś?
- Kpisz sobie ze mnie? Ella, to dom wariatów! Gra w zespole to jedyna dobra rzecz, jaka mi się przytrafiła. Jedyna! Reszta to istny koszmar!
Kobieta zaśmiała się, słysząc jego oburzenie.
- Naprawdę? Czemu?
- Mój nowy stary daje mi dziesięć tysięcy kieszonkowego co miesiąc – żalił się Tom, chowając się za jakimś murkiem, żeby nikt go nie usłyszał. Usiadł pod ścianą na trawie, rzucając plecak gdzieś obok siebie. – Dziesięć tysięcy, rozumiesz? Za tyle forsy można dobrze żyć przez jakieś pół roku! Stara to jakaś fanatyczka kasy. Przepuści wszystko, co tylko wpadnie jej w ręce. Planuje podróż dookoła świata i wydała moje miesięczne kieszonkowe zaledwie w jeden dzień. W dodatku pierwszego dnia Bill zabrał mnie do jakiegoś sklepu dla multimiliarderów i nakupił mi oryginalnych ciuchów na sześćdziesiąt tysięcy! I jeszcze… - przerwał mu radosny chichot. Naburmuszył się. – Nie śmiej się, to naprawdę nie jest zabawne! On jest straszny, traktuje mnie jak kupę gówna i w dodatku jest nieobliczalny…
- Bill to twój brat, tak?
- No! On jest jakimś tam modelem, jak go zobaczyłem pierwszy raz omal nie zszedłem na zawał. Ella, on był pomalowany! Serio, wyglądał jak jakaś niezła dupa i przez chwilę nie wiedziałem, jakiej jest płci! Poczułem się totalnie kiczowato! On miał na sobie rzeczy warte fortunę, a ja jakieś łachy z lumpa. I wyrzucił Simone z limuzyny, a Carlos nawet się tym nie przejął.
- Dużo się wydarzyło…
- Bardzo! Ścigaliśmy się prawdziwymi autami!
- Dobry żart.
- Serio! Ja i Bill, jego znajomy nam pozwolił. Zremisowaliśmy i obaj byliśmy wściekli. No, i  byłem chory przez ostatni tydzień.
- Chory? Gdzie się tak…
- W domu. Bill wylał na mnie wiadro lodowatej wody! Ella, zabierz mnie stąd, ładnie cię proszę! Ten dom to naprawdę jakiś dom wariatów. Takie rzeczy, jak tam się dzieją… Masakra, to jest gorsze niż Moda na sukces, którą kazałaś mi oglądać za karę.
- Przesadzasz.
- Wcale nie! Czemu nie mogę wrócić?! Matka nawet się do mnie nie odzywa, zupełnie, jakby mnie nie było.
- Źle cię traktują?
Dredziarz jęknął.
- Niby nie, ale… Simone oskarżyła mnie o kradzież pieniędzy Billa, ale on jej nie uwierzył. I… No, po prostu. Ella. Źle mi tutaj. Tęsknię za wami – głos niespodziewanie mu się załamał. – Wszystko jest do kitu. Nie mam za bardzo z kim pogadać. Służba ciągle mi mówi na „pan”, Bill traktuje mnie z dystansem, matka się do mnie nie odzywa… Tam jest tak do dupy, tak zimno… Ja nie chcę tu być. Chcę do chrapiącego Dana, lodówki pełnej czekolady, którą zawsze wyżerałem nocą. Chcę mieć nasze spotkania grupowe z psychologami, czas wyznaczony na odrabianie lekcji i doprowadzanie cię do rozpaczy mega trudnymi zadaniami z chemii. Chcę robić psikusy naczelnemu i piec z młodymi ciastka. Chcę się ostro seksić z Matem, kiedy nikt tego nie widzi i martwić się jakąś pałą w szkole. Tu jest do dupy.
- Bardzo bym chciała, żebyś do nas wrócił, ale to niemożliwe. Przykro mi, Tom. Jestem tutaj tylko opiekunką. Załatwienie papierów adopcyjnych to bardzo poważna sprawa. Musiałoby stać się coś naprawdę złego, żebyśmy mogli cię zabrać.
- A gdyby ona chciała mnie oddać z powrotem?
- Cóż, to chyba jedyne wyjście. Jeśli naprawdę ci zależy na powrocie, spróbuj z nią o tym porozmawiać. Jeśli naprawdę traktuje cię tak jak mówisz, prawdopodobnie żałuje, że cię wzięła. Może spełni twoją prośbę i odda cię z powrotem.
- Byłoby fajnie… A… jak Mat?
- Przez pierwsze dwa tygodnie był strasznie przybity, ale chyba już się pogodził z tym, że wyjechałeś. Tęskni za tobą.
Tom usłyszał dzwonek na lekcję. Westchnął cicho.
- Ja też za nim tęsknię, chociaż po prawdzie, tyle się tu dzieje, że nawet nie mam zbytnio czasu o was myśleć. Jak tak dalej pójdzie, wyląduję na oddziale zamkniętym.
- Dasz sobie radę, Tom. Jesteś silny.
- Pozdrów wszystkich ode mnie i uściskaj, dobra? Powiedz, że bardzo za nimi tęsknię.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się cieplutko i dobrze się ucz.
- Mhm… Zadzwonisz jeszcze kiedyś?
- Pewnie. Do usłyszenia.
Tom rozłączył się i z westchnieniem wstał. Mrucząc coś do siebie, założył sobie plecak na jedno ramię i poszedł na lekcję. Nadal dosiadał się do Billa, co Czarnego niezwykle irytowało. Po kilku lekcjach nie wytrzymał. I wtedy… znowu to się stało.
Zaczęły się drobne utarczki słowne, popychanie, i nim ktokolwiek się obejrzał, bliźniacy już tarzali się po korytarzu, bijąc się zawzięcie i obrzucając wyzwiskami. Długo to jednak nie trwało, bo zaledwie po krótkiej chwili dwóch w miarę rozgarniętych chłopaków rozdzieliło braci, nie bardzo wiedząc, jak ich uspokoić.
Żaden nie musiał nic mówić, żeby wiedzieć, o co poszło. Po prostu. O całokształt. Tak jak niektóre przyzwyczajenia Toma działały Billowi na nerwy, tak zachowanie Billa wkurzało Toma.
- Co tu się dzieje? – spytał jeden z dyżurujących nauczycieli. Jeden rzut oka na chłopaków wystarczył, by wyciągnąć odpowiednie wnioski. – Do dyrektora, obaj.
Żaden nawet nie zaprotestował.
Bill miał kamienną twarz, chociaż jego dolna warga była lekko opuchnięta i krwawiła. Tom za to czuł bolesne pulsowanie w okolicach oka i już wiedział, że bez lima się nie obejdzie.
Dyrektor przyjął ich od razu, sadzając ich na krzesłach obok siebie. Obaj patrzyli na siebie z jawną niechęcią. Tom miał nadzieję, że wkrótce wróci do domu dziecka i zapomni i tym wszystkim, co tu miało miejsce. Nie chciał tu być.
- O co poszło? – spytał mężczyzna, patrząc na nich znad okularów.
Cisza.
- Pytam, o co?!
- O całokształt! – powiedzieli jednocześnie. Spojrzeli na siebie morderczo. – Nie małpuj mnie!
- Kto zaczął?
Bill spojrzał w bok, a Tom wzruszył ramionami
- Tom?
- Po prostu. Taka mała, braterska sprzeczka. Nic więcej.
- Braterska? Ach, tak, Tom Kaulitz. Mama cię odnalazła – Czarny prychnął – i… Coś panu nie pasuje?
Bill nie odpowiedział.
- Dopiero od niedawna uczęszczasz do naszej szkoły, a Bill od początku. Jeśli macie jakieś problemy z dogadaniem się, idźcie do szkolnego pedagoga, na pewno wam pomoże.
- To on ma problem – mruknął Tom.
- Nie mam żadnego problemu! To ty je stwarzasz! – odszczeknął się Bill.
- Ja? A niby jak?
- Specjalnie mnie drażnisz!
- Ja ciebie? A kto wylał na mnie wiadro zimnej wody?!
- Sam się o to prosiłeś!
- Ty o swoje też, więc mnie nie denerwuj!
- Jesteś cholernie irytujący. Po co w ogóle przyjechałeś z tego pieprzonego bidula?!
Tom zezłościł się.
- Jakby nie miałem wyboru, wiesz?! – krzyknął rozsierdzony, aż wstając z miejsca. – Nie chciałem tu przyjechać! Gdybym tylko mógł, z prawdziwą przyjemnością bym tam został! Wolę mieć na łbie ze dwadzieścia bachorów poniżej dziesiątego roku życia niż użerać się z tobą i całą tą pieprzoną rodzinką. Skoro tak bardzo drażni cię moja obecność tutaj, to przekonaj Simone, żeby oddała mnie z powrotem! Wszyscy będą szczęśliwi.
- Tom, us… - zaczął dyrektor.
- Nie, nie mam zamiaru!
- Tom!
- Co? Boi się pan usłyszeć prawdę? Ta rodzina jest nienormalna! Postrzelona! To jacyś sekciarze albo nie wiem co jeszcze! Mam tego dość!
Odwrócił się na pięcie i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Nie przejmował się, że narobił sobie kłopotów. Mniejsza o to!
Zerwał się z reszty lekcji i błądził po mieście, próbując jakoś wyładować swoją złość. Tylko Bill potrafił wyprowadzić go z równowagi do tego stopnia. Zjadł dwie całe tabliczki czekolady i popił jakimś soczkiem. Wracając do domu, dwa razy zwymiotował. Miał jeszcze spory kawałek, kiedy zatrzymało się przy nim jakieś sportowe auto. Kierowca opuścił szybę.
- Hej, Tom. – O, nie, to Andreas, pomyślał Dredziarz. – Dobrze się czujesz? Jesteś biały na twarzy.
- Tak jakby – uśmiechnął się blado.
- Podrzucić się do domu? Właśnie wracam.
Tom już chciał się zgodzić, kiedy przypomniał sobie obietnicę złożoną Billowi. Nie był człowiekiem, dla którego obietnice przestawały mieć znaczenia podczas kłótni i miał zamiar jej dotrzymać.
- Nie, dzięki. Lepiej się przejdę.
- Ale po co? Przecież mogę…
- Naprawdę dzięki.
Daniels zmrużył oczy.
- Bill ci coś o mnie mówił, prawda?
Serce Toma zaczęło bić szybciej. Wzrok mężczyzny nie wróżył nic dobrego.
- Co? Nie, nic. Co niby miał powiedzieć?
- Ty mi powiedz. Musiał ci coś nagadać, skoro nie chcesz ze mną jechać.
- Nic osobistego. Rzygałem i po prostu to chyba nie jest najlepszy pomysł. Naprawdę, wolę się przejść, może mi minie.
Andreas spojrzał na niego podejrzliwie. Tom starał się zachować spokój i patrzyć mu prosto w oczy. Ci, którzy uciekają wzrokiem w bok, kłamię.
Mężczyzna westchnął.
- W porządku. Skoro nie chcesz. Widzimy się na obiedzie.
Na samą myśl o jedzeniu Dredziarz zrobił się zielony i ponownie zwymiotował na trawnik.
- Boże! – Andreas wyskoczył z samochodu i stanął obok niego. Tom chwycił się za brzuch, biorąc głęboki oddech. – Może lepiej zawiozę cię do szpitala? Nie wyglądasz za dobrze.
- Po prostu… nie wspominaj o jedzeniu. Tyle wystarczy.
Daniels wyglądał na zaniepokojonego.
- Samochodem będzie szybciej. Przecież nic ci nie zrobię.
- A… jak mnie zemdli jeszcze bardziej?
- To tylko samochód. Wsiadaj.
- Nie chcę do szpitala.
- Dobra, pojedziemy do domu.
Tom nie miał wyjścia. Dając sobie mentalnego kopniaka, usiadł z przodu i zapiął pas. Andreas patrzył na niego z autentyczną troską, co zbiło nastolatka z tropu. Przecież Bill mówił…
Pozory mylą, pomyślał. Skoro Bill aż tak się do niego wtedy rzucał, musiał mieć jakiś powód. Andreas musiał mu coś zrobić. Jeśli będę słuchał każdego po kolei, nigdy się niczego nie dowiem. Bill to mój bliźniak. Czuję, że nie kazałby mi się trzymać od niego z daleka, jeśli nie miałby powodu. Trudno, muszę mu zaufać.
- Dlaczego pan myślał, że Bill mi coś nagadał? – zapytał, gotów wreszcie odkryć prawdę. – Nie lubi go pan?
Andreas westchnął.
- To bardzo długa historia – mruknął Daniels, posępniejąc. – Po prostu… Kiedyś mieliśmy okazję się spotkać prywatnie. Simone jeszcze wtedy nie była z Gordonem… Zaszło między nami wielkie nieporozumienie i Bill na tym ucierpiał.
- W jakim sensie?
- Cóż… Naprawdę ci nie mówił?
Tom pokręcił przecząco głową, mlaskając cicho. Wciąż czuł w ustach smak wymiotów.
- Masz, napij się – rzekł Andreas, podając mu butelkę wody mineralnej. Tom przyjął ją z wdzięcznością. – Bill ma silny charakter. Doszło między nami do starcia, które przegrał. Był z tego powodu bardzo zły i zraniony. Nienawidził ludzi mojego pokroju – bogatych, pewnych siebie. Uważał, że traktujemy innych ludzi przedmiotowo. Chyba miał trochę racji.
- Czemu on tak bardzo nie lubi Simone?
- To dziwka, nic dziwnego, że jej nie lubi. Dobrze, że ma chociaż na tyle jaj, żeby jej trochę uprzykrzyć życie.
- Trzymasz jego stronę? Myślałem, że go nie lubisz.
- Dlaczego? Lubię go, nawet bardzo. Imponuje mi, ale nie mów mu tego, dobrze? Wiem, że mną gardzi. Co do Simone… Nie ufaj jej, Tom. Gordon jest ślepy i nadal jej wierzy, ale Bill przejrzał ją na wylot. Nie daj się w nic wciągnąć, bo będzie po tobie.
- Ale… - Dredziarz ugryzł się w język, żeby czasem się nie wygadać, że coś podobnego o nim powiedział Bill. – Nic z tego nie rozumiem.
- Jak się dogadujesz z Billem? Jesteście bliźniakami, ponoć więź między wami jest bardzo silna.
- Może. Nie wiem. Bill mnie nie lubi. Ja jego… chyba też niezbyt. Jest strasznie zamknięty w sobie, wredny, tajemniczy. Sam nie wiem, co o nim myśleć.
Pff!, akurat, pomyślał Tom. Jeśli myślisz, że ci powiem o tym, co naprawdę do niego mam, grubo się mylisz. Zresztą, ciekawe co byś powiedział, gdybym ci opowiedział historię z naszym zakładem i to, że lubię się gapić na jego gołą dupę?
- Chcę dzisiaj pogadać z Simone, żeby oddała mnie z powrotem – mruknął cicho, ponownie pijąc wodą.
- Dlaczego? – zapytał ze zdumieniem Andreas. – Przecież masz wszystko, czego możesz zapragnąć.
- To tylko pieniądze. Wiadomo, każdy chce je mieć, ale ja… Tęsknię za domem dziecka. Tam zawsze jest gwar, wszędzie pełno ludzi. Codziennie chodziliśmy w coś grać na boisko albo halę sportową. Pomagałem dzieciakom odrabiać lekcje, uczyłem je grać na gitarze… Było naprawdę fajnie, tak… rodzinnie. Miałem swoich znajomych i przyjaciół, było mi tam dobrze. Tutaj wszyscy się drapią o pieniądze albo Bóg wie co jeszcze, ciągle wybuchają tylko kolejne kłótnie. To nie dla mnie. Nie chcę takiego życia. W domu dziecka uczą nas być ze sobą szczerymi, uczą pomagać sobie nawzajem, chronić się. Tutaj za dziesięć dolców utopiliby mnie w łyżeczce wody.
- Nie rób tego – powiedział mężczyzna, wzdychając cicho. – Bill cię potrzebuje. Nie potrafię ci tego wyjaśnić, po prostu uwierz mi na słowo. Poczekaj jeszcze trochę, co się będzie działo.
- Co ma się dziać?
- Za jakieś trzy miesiące ma być ślub Simone i Gordona. Poczekaj do tego czasu.
- Dlaczego?
- Mam złe przeczucia. Pomyślisz nad tym?
- Ok, ale nic nie obiecuję.
- Fajny z ciebie chłopak – zaśmiał się Daniels, łapiąc Toma za kolano. Jeśli nastolatka zdziwił ten gest, nie dał nic po sobie poznać.
- Mógłby się pan zatrzymać? – odezwał się nieoczekiwanie.
- Po co?
- Ja znowu… znowu muszę…
Andreas westchnął tylko i zatrzymał samochód. Tom pospiesznie otworzył drzwi i zwymiotował. Gdyby nie pasy, zapewne wypadłby na trawnik.
Nastolatki to dziwne stworzenia, pomyślał Andreas. Za to jakie piękne…


***
Nie sprawdzałam błędów, które mogą być sprzeczne z tymi wcześniejszymi rozdziałami. Zwyczajnie nie mam na to sił, ale od ostatniej notki trochę minęło, więc wstawiam to teraz. Poprawię przy najbliższej okazji. Mam nadzieję, że się podobało.
Czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam!
 

piątek, 25 maja 2012

Rozdział 29


Lucas
Pogrzeb był okropny. Było z minus dziesięć stopni mrozu, padał śnieg, a Tomas przez cały czas zanosił się płaczem. Nawet nie chciał patrzeć w stronę swoich rodziców. Andy został z tyłu, razem z klasą, a ja trwałem przy Tomasie. Przytulałem go i szeptałem mu słowa pociechy, chociaż sam miałem łzy w oczach. Nie mogłem patrzeć na to, jak bardzo cierpi. Znałem go od dziecka i nigdy nie widziałem takiego wyrazu bólu w jego oczach. Zawsze był pogodny i potrafił cieszyć się z małych rzeczy. Podczas pogrzebu zachowywał się jak człowiek przegrany, któremu wszystko jest obojętne.
W piątek przed pogrzebem poszedłem do kościoła. Nie było mnie tam już naprawdę długo. Nie miałem bierzmowania, mama zadbała jedynie o chrzest i komunię. Po jedenastu latach pojawiłem się tam znowu i poprosiłem księdza o spowiedź, w której ująłem wszystkie grzechy z tych lat. Ksiądz miał oczy jak pięć złotych, kiedy wyśpiewałem mu najpierw o tym, że uprawiałem seks z nieletnimi i dość dokładnie opisałem, które pozycje uważam za szczególnie grzeszne, do tego wszystkie inne grzeszki, w tym kłótnie z ojcem i olewanie szkoły, dręczenie słabszych od siebie i na końcu – uprawianie seksu z Andy’m. Kiedy skończyłem, ksiądz miał już dość, widziałem to po jego minie. Dał mi na rozgrzeszenie jedynie ojcze nasz, więc zadowolony szybko zmówiłem modlitwę i wróciłem do domu. Zrobiłem to dla Tomasa. On był wierzący i chodził do kościoła regularnie.
Jeden jedyny raz uśmiechnął się leciutko podczas mszy – właśnie kiedy przyjmowałem komunię. Wyznałem mu potem, że byłem u spowiedzi i ten uśmiech pełen wdzięczności był wszystkim, co mogło mi jakoś zasygnalizować, że Tomas po prostu musi pogodzić się z tym, co się stało. Dał mi nadzieję, że wszystko jeszcze może być dobrze.
Po pogrzebie pomodliliśmy się jeszcze, a potem Tomas pojechał ze swoją rodziną na stypę. Ja nie czułem się zaproszony, chociaż Tomas powiedział, żebym przyszedł. Odmówiłem. To był czas dla niego i jego rodziny. To oni powinni dać mu oparcie w tej chwili.
Zabrałem Andy’ego do siebie. Przebraliśmy się w normalne rzeczy i do wieczora siedzieliśmy w lekcjach, rozmawiając o tym, co się stało. Andy bardzo współczuł Tomasowi, chociaż ten nieźle mu zalazł za skórę i w szkole. Lucky (tak nazwałem psa) kręcił się pod nogami, żebrząc o odrobinę uwagi.
Tramp wstał, przeciągając się.
- Gdzie idziesz?
- Do toalety, zaraz wrócę.
- No ja myślę.
Uśmiechnął się lekko i odszedł, znikając w łazience. Ledwo zamknęły się za nim drzwi, kiedy usłyszałem dzwonek. Ciekawy, kogo niesie, wstałem i poszedłem otworzyć.
Na progu stała Mary. Miała zaciętą minę i wyglądała na zdeterminowaną, co niezbyt mi się podobało.
- Czego chcesz?
Przecisnęła się pod moim ramieniem i weszła do środka, stukając szpilkami  o marmurową posadzkę. Przewróciłem jedynie oczami, zamykając drzwi. Kiedy szedłem za nią, patrząc z tyłu na jej tyłek i resztę ciała, nie mogłem uwierzyć, że coś takiego kiedyś mnie kręciło. Teraz interesowali mnie tylko faceci z gorącymi dziurami i stojącymi pałami. Andy, na przykład. On w pakiecie miał jeszcze słodkie rumieńce. Uwielbiam go!
- Więc? – zapytałem, splatając ręce na piersi.
- Dalej nie przeszła ci szajba? – spytała, patrząc na mnie uważnie.
- Jaka szajba? Nie przypominam sobie, żeby coś takiego miało miejsce.
Kątem oka zobaczyłem Trampa. Zaglądał przez lekko uchylone drzwi. Widząc, kto przyszedł, wycofał się z powrotem do łazienki.
- Byłam pewna, że przemyślisz pewne sprawy i zmienisz zdanie.
- Na twój temat? – prychnąłem. – Nie kpij. Powiedziałem tylko, co myślę.
- Na pewno tak nie myślisz. Często szliśmy razem do łóżka i zaproponowałeś mi chodzenie. To na pewno miało dla ciebie jakieś znaczenie.
- Jakieś może miało. Czego ty właściwie chcesz?
- Wróćmy do siebie.
Zaśmiałem się. Co za kretynka.
- Zapomnij. Tak na dobrą sprawę, to ja ciebie nawet nie lubię.
- Nie wierzę ci.
- … może i fajna z ciebie laska, ale zamiast mózgu masz tylko pajęczyny. Nigdy tak naprawdę cię nie chciałem, po prostu miałem duże potrzeby seksualne, a ty byłaś pod ręką. Masz całkiem ładne ciało i fajnie się ciebie pieprzyło. Jeśli coś mnie z tobą łączyło, to tylko seks.
- Jesteś kawał chama!
Wzruszyłem ramionami. Pff, najwięcej mnie obchodziło, co taka szmata o mnie myśli. Litości!
- Sama wyjdziesz, czy mam ci pomóc znaleźć drzwi?
- Nie wiem, co ci się ostatnio stało, ale zmieniłeś się. Kiedyś śliniłeś się na mój widok, a teraz patrzysz na mnie jak na cuchnące gówno! O co ci chodzi?!
Błyskawicznie podjąłem decyzję.
- Jeśli to ma sprawić, że wreszcie się ode mnie odczepisz, to ci powiem. Ja…
Rozległ się kolejny dzwonek, a po chwili w salonie pojawił się Tomas.
- O. Cześć. Nie wiedziałem, że jesteście razem.
Dziwna nuta w głosie Toma nie była spowodowana śmiercią siostry, ale tym, że była tu Mary. Andy coś kiedyś wspominał, że on się w niej kocha. Dopiero teraz, kiedy był tak bardzo rozchwiany emocjonalnie, mogłem to dostrzec z pełną jasnością.
- Dobrze, że jesteście tutaj oboje. Tom, wybacz, nie chciałem ci mówić tego teraz, ale to chyba jedyna okazja, żeby wam to wyznać. Andy!
Tramp wyszedł niepewnie z łazienki, podchodząc do mnie. Lucky zamerdał wesoło ogonem.
- Dalej go męczysz? – zdziwił się Tomas.
Pokręciłem przecząco głową i przyciągnąłem go do siebie.
- Nie. Jesteśmy parą.
Zapanowała chwilowa cisza, a potem Mary wybuchła śmiechem.
- Proszę cię, Luc, nie bądź żałosny. Myślisz, że uwierzę, że ktoś taki jak ty jest…
Nie dokończyła, bo złapałem Trampa za szyję i złączyłem nasze usta w pocałunku. Na szczęście nie protestował i odwzajemnił gest. Nasze języki zaczęły się bawić ze sobą w erotycznym tańcu. Tramp objął mnie za szyję i przez dłuższą chwilę całowaliśmy się bez opamiętania.
Kiedy przestaliśmy, wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na „przyjaciół”. Ich mina była warta uwiecznienia – Mary miała szeroko otwarte ze zdumienia oczy i wyglądała jak jakaś nieokrzesana chłopka, której ktoś kazał zjeść gówno, a Tomas marszczył brwi, jakby nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
- Jesteśmy parą – powtórzyłem. – Już od jakiegoś czasu. Chciałem z tobą chodzić tylko dlatego, że Andy zachowywał się jak cnotka niewydymka i nie chciał rozłożyć przede mną nóg. Zaproponowałem ci związek, bo chciałem wywołać w nim zazdrość. Nigdy mi na tobie zbytnio nie zależało.
Mary pokręciła jedynie głową.
- Jesteś jebnięty! – i wyszła.
Tomas nadal stał w miejscu, patrząc na mnie bez słowa.
- Nie chce mi się wierzyć – mruknął.
- Wybacz, nie chciałem ci teraz tego mówić.
- Nie, to nawet lepiej, że wiem. Muszę to przemyśleć.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na Andy’ego, który wciąż nie do końca ogarniał, co się stało.
- Nie wierzę – burknął, biorąc psa na ręce i siadając na kanapie.
- To uwierz.
- A jeśli powiedzą innym?
- Tom nie powie, jestem tego pewny, a Mary nikt nie uwierzy.
Andy skinął głową, ale nic nie powiedział. Na poprawę humoru pozwolił mi się przelecieć i nawet polizał mi penisa, chociaż nie był to tak naprawdę lód. Widziałem, że powoli przełamuje swoje opory i że za jakiś czas będzie mi robił loda z prawdziwą przyjemnością.
Trochę mi się nie podobało, kiedy po wszystkim palce Trampa zawędrowały pomiędzy moje pośladki i gładziły tamto miejsce. Jeśli myślał, że pozwolę mu wsadzić mi cokolwiek, grubo się mylił. Czekałem, aż posunie się dalej, żeby go opieprzyć, ale on nic więcej nie robił. Głaskał mnie tam jedynie delikatnie, jakby badał tamto miejsce. To było dziwne, ale jednak całkiem przyjemne uczucie, więc łaskawie mu to wybaczyłem.
Moja mała bestia coraz bardziej się rozkręcała, co bardzo mnie cieszyło, chociaż miałem nadzieję, że te urocze rumieńce będą się pojawiać zawsze, kiedy będziemy robić coś w tym stylu.
- Muszę wracać – mruknął cicho, wstając z łóżka. Obserwowałem jego zbyt chude ciało i jędrną pupę.
- Cholera, gdzie te chusteczki?
Wyciągnąłem paczkę chusteczek spod poduszki.
- Pomogę ci.
Andy wstał, odrobinę zażenowany, ale pozwolił mi się „oporządzić”. Dokładnie wytarłem swoją spermę z jego pośladków i wejścia. Niewdzięczna robota, ale skoro już się tam władowałem i spuściłem, to wypadało po sobie posprzątać, prawda?
Pocałowałem go lekko w pośladek.
- Gotowe.
Uśmiechnął się do mnie i ubrał. Ja też zacząłem naciągać na siebie poszczególne części garderoby, w końcu musiałem go odwieźć. Szkoda, było tak fajnie…


Andy
W poniedziałek w szkole nigdzie nie zobaczyliśmy Tomasa. Lucas odrobinę się tym zmartwił, ale nie dał tego po sobie poznać.
Lekcje jak zwykle były nudne, nie działo się nic ciekawego. Czasami zauważyłem gdzieś Joe, który kręcił się w pobliżu z twarzą przypominającą chmurę gradową. Lucas, ku zdziwieniu wszystkim, przysiadł się do stolika mojego, Theo, Roba i Mai na stołówce i to z nami zjadł śniadanie. Nikt nie śmiał tego skomentować, a po chwili wszyscy zajęli się sobą, dochodząc do wniosku, że to kolejny kaprys bogatego snoba.
Po szkole, kiedy szliśmy do BMW Lucasa, zauważyliśmy tam Toma. Stał oparty o maskę samochodu i wyraźnie na coś czekał.
- Ciekawe, o co chodzi – mruknął Luc.
Pokręciłem jedynie głową, nie wiedząc. Gdy podeszliśmy do bruneta, przez chwilę zawiesił wzrok na mnie, a potem spojrzał na Lucasa.
- Cześć.
- Cześć. Czemu cię nie było?
Tomas wzruszył ramionami.
- Przyszedłem, bo chciałem ci powiedzieć, że… Nie mam nic przeciwko gejom. Nikomu nie powiem o was i jeśli naprawdę ci na nim zależy, to nic mi do tego. Jestem trochę zdziwiony, że zwróciłeś uwagę na taką ciotę – prychnąłem z oburzeniem – ale mam nadzieję, że wam się ułoży.
Lucasowi kamień spadł z serca. Uśmiechnął się lekko.
 -Dzięki, Tom. Wiesz, że to wiele dla mnie znaczy. A… jak ty się czujesz?
Chłopak pokiwał jedynie głową, zrezygnowany.
- Wiem, że nic nie przywróci jej życia. Mam nadzieję, że zamkną moich starych w pierdlu. Szukam mieszkania. Nie zostanę tam ani chwili dłużej, niż to konieczne.
- Wiesz, że zawsze możesz przyjść do mnie.
Tomas pokręcił przecząco głową.
- Nie, ty masz swoje życie, nie chcę ci w nim mieszać. To moje problemy. Poradzę sobie.
- Podwieźć cię?
- Nie, sam jestem samochodem. Ale dzięki. I, Andy… Sorry za tamto lanie. Jak ktoś mnie wkurza, trochę mnie ponosi.
- Nie przejmuj się tym, ja już dawno o tym zapomniałem.
- Dzięki.
Tomas odszedł.
Poprosiłem Lucasa, żeby zawiózł mnie do Colina. Ten, niechętnie, ale zgodził się.
Gdy Brey odjechał z kwaśną miną, zapukałem. Otworzył mi zadowolony szatyn.
- Cześć, Colin!
- Cześć. Co u ciebie?
Weszliśmy do mieszkania i od raz poszliśmy do kuchni. Usiadłem przy stole, odkładając torbę na podłodze.
- Dobrze, chociaż szkoła mnie dobija. Ale ogółem dobrze mi się układa z Lucasem. A ty? Jak ci się żyje z Joe?
Oczy Colina zaczęły błyszczeć.
- Zadziorny i wredny jak zawsze, ale już pogodził się z moją orientacją.
- Przeleciałeś go?
Pokręcił przecząco głową.
- Nie, ale grzecznie się rozebrał i pozwolił obmacać tu i tam. Tylko mu nie mów, że ci o tym powiedziałem, bo mi wyrwie jaja. Uch, miałeś rację, tanio swojej dupy nie sprzeda, ale to nieważne. On jest naprawdę cudowny. Ma taki pazur, wiesz, o co mi chodzi?
 - Aż za dobrze.
Colin zaśmiał się.
- Jest naprawdę spoko. Opowiedział mi trochę o swoim życiu i w ogóle… Zawiozłem go na święta do mojej rodziny. Byś widział, jakie strzelał buraki, kiedy brano go za mojego chłopaka. A na kolacji podziobał mi udo widelcem.
Wybuchłem śmiechem.
- To nie jest zabawne! – mruknął Colin, nalewając mi do szklanki soku i podając go mi. – To mała wstrętna złośnica, ale muszę przyznać, że ze mną powoli wychodzi na ludzi. Pomagałem mu trochę w nadrobieniu zaległości w nauce. Jest strasznie bystry, w mig wszystko łapie, tylko jak się wagarowało albo olewało szkołę, to takie są później efekty.
- Fajnie, że jesteś szczęśliwy.
- No, jest lepiej niż myślałem. Trochę do kitu, że nie chce spróbować gejowskiego seksu, ale jestem dobrej myśli. Jeśli naprawdę był takim zdeklarowanym hetero i gnębił homo, to już jestem blisko nauczenia go tego i owego.
- Zupełnie jak z Lucasem – mruknąłem cicho. – On też niezbyt dobrze traktował gejów, a teraz sam się podnieca na samą myśl o zrobieniu tego z chłopakiem. Zupełnie tego nie rozumiem.
Colin tylko rozłożył bezradnie ramiona.
Posiedziałem trochę u niego i pogadaliśmy. Wypytywał mnie o seks z Lucasem, ale nic mu nie powiedziałem. Po jakimś czasie przyszedł Joe, na szczęście temat zszedł już na zupełnie inne tory i nasze zachowanie nie wydało się rudemu podejrzane.
Gdy tylko Colin chciał go przy mnie pocałować, od razu strzelił mu w pysk. Zaśmiałem się, widząc święte oburzenie Joe (że Colin śmiał zrobić to przy kimś) i Colina (że Joe go tak potraktował).
- Jesteście niemożliwi – pokręciłem głową.
- To on jest niemożliwy! – westchnął szatyn, rozcierając policzek. – Przecież jesteś swój, a on odstawia takie fanaberie.
- Zaraz dostaniesz po jajach. Zamknij się!
Zdałem sobie sprawę, że oni świetnie do siebie pasują. Joe, niesforny i skory do bójek, miał małe szanse z Colinem, bo chłopak nauczał samoobrony. Fakt, Joe mógł gdzieniegdzie go uszkodzić, ale to raczej Colin był górą w tego rodzaju potyczkach. Jeśli zaś chodziło o łóżko… Naprawdę nie miałem wątpliwości, że Joe tak łatwo nie ustąpi w kwestii dominacji. Chociaż… Są też osoby, które dominują na wszystkich płaszczyznach życia, a w łóżku lubią być zdominowanym. Ciężko mi było jednak wyobrazić sobie Joe w roli pasywa, wypinającego tyłek do penetracji.
Trochę jeszcze z nimi porozmawiałem, a potem Colin podwiózł mnie do domu. Joe został, żeby odrabiać lekcje. Wyglądało na to, że naprawdę chce się wziąć do roboty. Modliłem się, żeby Lucasowi nic nie strzeliło do łba i nie zaczepiał go.
Gdy już byłem z domu, zdałem sobie sprawę, że jestem w tym miejscu już kilka miesięcy. Mimo początkowych kłopotów mam znajomych i chłopaka, który obroni mnie przed innymi agresorami. Chłopacy, którzy na początku robili ze mnie śmiecia i szmacili mnie w szkole, teraz przepraszają mnie za swoje zachowanie.
Dziwnie się to wszystko potoczyło, ale nie mogę powiedzieć, że źle.
Wręcz przeciwnie.
Powiedziałbym nawet, że moje życie jest fantastyczne. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że tak już będzie zawsze. 


***
No, jesteśmy coraz bliżej końca. Oprócz tego jeszcze osiem rozdziałów i epilog. Mam nadzieję, że następna notka Was zaskoczy. Jeśli chodzi o "Odkryć siebie", opowiadanie jest napisane od jakiegoś czasu i nic w nim nie zmienię,poprawię jedynie istniejące błędy. Liczę na to, że moja wersja przypadnie Wam do gustu.
Pozdrawiam i życzę miłego weekendu!