sobota, 29 września 2012

Rozdział 12


Andrej nie pamiętał, kiedy rumienił się tak mocno po raz ostatni.
Miał to nieszczęście obudzić się pierwszym. Gdy zdał sobie sprawę, że leży przytulony do gorącego ciała Erica, oniemiał. Gdy zrozumiał, że go obejmuje i to dość poufale, lekko się spłonił. Gdy zorientował się, że jedna dłoń Erica władczo obejmuje go w pasie, a druga za pośladek okryty jedynie cienkim materiałem bielizny, zarumienił się aż po czubki uszu. Nie, żeby to było nieprzyjemne czy coś, po prostu… No. Wszyscy wiedzą o co chodzi.
Leżał niemal nieruchomo, nie chcąc przez przypadek obudzić fotografa, a przynajmniej nie do momentu, w którym wymyśli, jak wyjść z tej sytuacji z twarzą. Z pewnością nie będzie to łatwe, ale musi być jakiś sposób.
Nic nie chciało mu wpaść do głowy. Deszcz nadal padał i dosyć mocno. Gdy rozbijał się o blachę, wygrywał naprawdę uspokajającą melodię.
Andrej westchnął cicho. Tylko on mógł znaleźć się w tak głupiej sytuacji.
Eric poruszył się, a model automatycznie zamarł. Miał nadzieję, że fotograf jeszcze pośpi. Pisnął cicho, kiedy dłoń mężczyzny zaczęła delikatnie ugniatać i masować jego pośladek. Kolejne rumieńce wypłynęły na jego policzki.
- Hej, młody – mruknął Eric, nic sobie nie robiąc z POWAGI sytuacji.
- H-hej – odparł blondyn, ledwo opanowując drżenie głosu. Skarcił się w myślach.
Eric przeczesał włosy palcami i rozejrzał się po aucie. Westchnął cicho.
- Dalej pada? – spytał bezsensownie.
- Mhm…
Szatyn zaczął grzebać w kieszeniach. Andrej nadal leżał do niego przytulony, bo nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. To było takie mega głupie, że aż nie mógł uwierzyć.
Eric wyciągnął telefon, sprawdził godzinę, a potem parsknął cicho.
- Dobra. Czas sięgnąć po drastyczne środki.
Mężczyzna przyłożył komórkę do ucha. Andrej spróbował wstać i się odsunąć, ale ramię fotografa wzmocniło uścisk. Widocznie nie chciał go jeszcze puszczać.
- Emily? Cześć, tu Eric… Tak, wiem, wiem… Tak… Tak, dokładnie, a teraz słuchaj… Emily, proszę... Przepraszam za WSZYSTKO, ok?!... Dobra, po prostu utknąłem na drodze jak wracałem od rodziców. Mogłabyś nas stąd zabrać?... Jestem z Andrejem… Tak, z kolegą Marco… Nie, nie sądzę… W takim razie czekamy. Powinnaś nas bez problemu znaleźć… Do zobaczenia.
Rozłączył się i parsknął cicho. Wyrzucił telefon i zamknął oczy, mrucząc coś pod nosem.
- Nienawidzę rano wstawać – burknął.
- Która godzina?
- Ósma. Lepiej się ubierz, zanim to zło w czystej postaci tutaj dotrze.
- Nadal się ze sobą żrecie?
- Tak jakby. Twój kumpel chyba jej nie zaspokaja, zrobiła się strasznie drażliwa.
- Nie wnikam.
Andrej wstał i założył swoje ciuchy. Nie były suche, lecz lekko wilgotnawe, ale i tak wolał to niż paradować niemal nago.
- Okryj się kocem, będzie ci lepiej – powiedział szatyn, opatulając go.
- Dzięki. Jak myślisz, czemu auto tak po prostu siadło?
- To się okaże – Eric wzruszył ramionami. Uśmiechnął się kpiąco.- Zdajesz sobie sprawę, że masz na głowie bocianie gniazdo?
- Co?! Niemożliwe!
Szatyn podsunął mu pod nos swój telefon. Andrej jęknął cicho i zaczął desperacko poprawiać swoje poplątane włosy.
- Jesteś pewien, że w założeniach nie miałeś być kobietą? – spytał Eric z rozbawieniem.
- Bardzo śmiesznie! – burknął Andrej urażony. Jeszcze tego brakowało, żeby ten facet znowu się z niego nabijał. Jakby to, że ma bokserki pobrudzona spermą nie było wystarczająco upokarzające.
Poprawił włosy najlepiej, jak umiał. Eric cały czas mu się przyglądał.
- Może poszlibyśmy wieczorem na piwo? – spytał.
- Chcesz się ze mną spotkać? – zdziwił się Andrej.
- Mhm. Moglibyśmy trochę się poznać, w zasadzie nie znam się zbytnio.
- Ok, ale uprzedzam, że jeśli będziesz mi dokuczał.
- Nie, nie.
- Ale to nie randka, co?
- A co innego? – Eric uniósł jedną brew.
Model spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Randka? Ale…
Fotograf parsknął śmiechem.
- Mam rozumieć, że to wczorajsze to była tylko przyjacielska przysługa?
Blondyn zarumienił się.
- Nie, ale… Randka? Wydawało mi się, że upierałeś się przy heteroseksualizmie.
- Nigdy się nie upierałem. Nie tak jak ty.
- Więc naprawdę jesteś gejem?
- Gej to za duże słowo.
- Bi?
- Powiedzmy.
- Jak nie Hetero, Bi ani gej, to, kurwa, kto?!
- Sam zgadnij, które z tych trzech.
Andrej westchnął.
- Dobra…
- I jeszcze, żeby trochę rozwiać twoje wątpliwości… - Eric zbliżył się. Andrej zamarł, a jego twarz przybrała jeszcze głębszy kolor czerwieni. Patrzył fotografowi w oczy z uroczą nieśmiałością i niepewnością. Zazwyczaj pewny siebie i wręcz wyniosły, teraz pokorny jak baranek. Zupełnie zdany na jego łaskę. Eric nim nie mógł poradzić na to, że w głowie pojawił mu się obraz Andreja, z uniesionymi i szeroko rozłożonymi nogami, przygotowanego do penetracji… Na samą myśl jego członek drgnął. Pragnął tego chłopaka dla siebie, chciał go mieć.
I będzie go miał.
Nachylił się nad nim i pocałował go w usta. Najpierw delikatnie, jakby bał się, że model go odtrąci. Gdy nic takiego się nie stało, złapał go za szczękę i niemal siłą pomógł rozchylić usta. Wślizgnął się do środka i zaczął badać wnętrze jego ust. Przejechał po zębach, by po chwili z radości przywitać jego język. Dwa ciepłe i ruchliwe języki zaczęły się o siebie ocierać w zmysłowym tańcu, walcząc o dominację. Andrej splótł ręce na karku Erica i przysunął się bliżej. Ręce fotografa zachłannie gładziły go po boku i nie wiedzieć kiedy, wsunęły się pod materiał dosyć obcisłej koszulki. Model jęknął cicho, czując wszechogarniającą go rozkosz. Nigdy by się nie spodziewał, że obcowanie z facetem może być takie przyjemne.
Eric przewrócił go na plecy i ułożył się między jego rozchylonymi nogami. Andrej otworzył szeroko oczy. Czuł męskość szatyna napierającego na jego pośladki, chociaż oboje mieli na sobie spodnie. Eric, wciąż go całując, wykonywał płynne ruchy, zupełnie jakby już w nim był i go pieprzył. Gdy Andrej to sobie wyobraził, jeszcze mocniej się spłonił i jęknął. Ta wizja była cholernie podniecająca.
- Tego chcę – szepnął zmysłowo Richards, przygryzając lekko płatek jego ucha. – Pewnego dnia będziesz mój. Pewnego dnia rozchylisz dla mnie nogi, a wtedy tam wejdę… Głęboko… I przekonasz się, co to znaczy oddać się mnie. Sprawię, że będzie ci tak dobrze, iż nigdy tego nie zapomnisz… Nigdy…
Andrej nie mógł uwierzyć, że Eric naprawdę to powiedział. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że odruchowo odpowiada na ruchy szatyna. Po głowie wciąż mu krążyły słowa Erica. Powiedział, że go weźmie… Że mu wsadzi… Tylko dlaczego ta myśl tak go nakręciła? Nigdy jeszcze tego nie robił. Gdy Eric pieścił go tam palcami, cholernie mu się podobało. A co, gdyby tak…?
Jęknął. Myślenie o tym było wręcz bolesne. Miał wrażenie, że oprócz penisa, to miejsce między pośladkami również pulsuje rytmicznie, jakby chciało, żeby ktoś się tam wsunął…
Och, Boże…
Zamknął oczy. To było zdecydowanie za bardzo… podniecające.
Już niemal doszedł, kiedy telefon Erica się rozdzwonił. Andrej podskoczył ze strachu, odruchowo przytulając się do Erica. Mężczyzna zaklął cicho i odebrał.
- Halo?... – Andrej nie słyszał, co Richards usłyszał, ale ze zdumieniem zaobserwował, że jego twarz i szyja pokrywają się szkarłatem. Burknął coś w odpowiedzi i rozłączył się.
- Wstawaj, Emily zaraz tu będzie.
Andrej kiwnął głową, ale nawet się nie poruszył. Zagryzł mocno dolną wargę i odwrócił wzrok. Było mu tak cholernie wstyd…
Dopiero kiedy w miarę wyrównał oddech, usiadł i przeciągnął się. Na szczęście obcisłe spodnie skutecznie trzymały w ryzach jego penisa i nie było widać w nich wybrzuszenia. Model odruchowo spojrzał na krocze Erica, ale niemal natychmiast odwrócił wzrok, dostrzegając tam pokaźnych rozmiarów namiocik. Tia, Eric naprawdę go chciał.
Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
Ktoś zapukał w szybę.
Eric otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz.
- Nareszcie! – mruknęła Emily.
- Lepiej się zamknij i mi pomóż. Mam nadzieję, że masz linkę do holowania.
- Mam, mam… Chyba.
Reszta potoczyła się całkiem szybko. Zaczepili samochód na lince i Emily zaczęła ich holować pod dom Erica.
- To gdzie masz ochotę wyjść? – spytał mężczyzna.
Andrej nie miał ochoty wychodzić wcale, ale nie był tchórzem. Zdecydował się stawić czoła fotografowi. Właściwie to wolał, jak Eric go wyzywał i obrażał. Z tym umiał sobie poradzić. Gdy Eric mu mówił, że wsadzi mu w tyłek swojego… No, na to już nie tak łatwo odpowiedzieć.
- Nie wiem, jakiś bar? Pub? To ty mnie zapraszasz, wymyśl coś.
- Ok. Bądź gotowy na dziewiętnastą i postaraj się nie wyglądać jak baba. Wyślę ci adres miejsca. Obawiam się, że musisz dojechać sam.
- Znowu się czepiasz?
- Nie,  po prostu nie chcę dostać w zęby, jeśli jakiś upierdliwy facet będzie chciał cię poderwać… Weźmie cię za babę, ty wyskoczysz, że jesteś chłopakiem i będzie chciał cię zabić, że zrobił z siebie durnia. Tak jak ten facet przy naszym spotkaniu.
- Dobra, dobra… Zrozumiałem. Ubiorę się ODPOWIEDNIO.
- Cieszy mnie to niezmiernie.
Andrej westchnął. Nie bardzo rozumiał zachowanie Erica, ale ważne było, że na razie nie mówił już więcej żadnych głupot.
Gdy odstawili go pod dom, uprzejmie podziękował i poszedł do swojego pokoju. Wyjaśnił mamie, dlaczego go nie było, a potem przebrał wilgotnawe rzeczy i położył się spać.
Zasnął niemal od razu. Ich mała przygoda dała mu nieźle w kość. Penis był lekko nadwrażliwy po tym, co robili i tym, jak się  biedak poobcierał o spodnie. Obcisłe spodnie były dobre dla maskowania erekcji, ale na pewno niezbyt jej przyjazne. Gdy Andrej leżał pod kołderką, zsunął bokserki na uda i delikatnie go sobie zaczął masować, żeby jakoś pomóc biedakowi w cierpieniach. Wolał ból, kiedy dążyło się do spełnienia. To był słodki ból.
Ten obecny był męczący i niezbyt pożądany.
Spal niemal cały dzień. Około siedemnastej poszedł wziąć długą kąpiel. Dokładnie się wyszorował i wygrzał. Wysuszył i wyprostował włosy, a potem związał je w kitkę na karku. Miał się nie rzucać w oczy, więc założył czarną koszulkę na ramiączkach, a na to koszulkę w czerwono-czarne kratki. Nie zapiął jej. Na szyi zawiesił łańcuszek ze srebrnym krzyżykiem. Na prawym nadgarstku zawiązał kilka rzemyków w kolorze brązu i czerni. Ubrał niebieskie rurki, które seksownie opinały jego nogi i tyłek, ale zdecydowanie nie były pedalskie. Na nogi standardowo nałożył czarne trampki, które ładnie komponowały się z resztą stroju. Eric nie będzie mógł mu zarzucić, że ubrał się jak baba, bo w jego mniemaniu wyglądał naprawdę męsko. Albo chłopięco, co kto woli.
Był gotowy sporo przed czasem, więc zszedł do mamy. Siedziała w kuchni i piekła jakieś ciasto.
- Wychodzisz? – spytała z błyskiem w oku.
- Tak, umówiłem się z kolegą.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Na pewno z kolegą? Tak nagle zacząłeś znikać, może wreszcie znalazłeś sobie jakąś miłą dziewczynę?
- Mamo! – jęknął chłopak. – Nie mam dziewczyny.
- To może masz chłopaka?
Andrej spłonił się.
- Mamo!
- No, co? Już czas najwyższy. Chcę tylko, żebyś wiedział, że nie miałabym nic przeciwko, gdybyś przyprowadził do domu jakiegoś chłopca. Chociaż nigdy nie łączyłam twojej pracy z orientacją, zauważyłam, że zupełnie nie masz podejścia do dziewczyn. W takim razie może powinieneś spróbować z jakimś chłopcem.
Kurwa, skąd wiedziała, zastanawiał się z niedowierzaniem, upewniając się, że matki naprawdę są straszne.
- Bez przesady. Po co aż tak drastyczne zmiany? Po prostu nie miałem okazji nikogo sobie znaleźć, to wszystko.
- Jesteś takim ślicznym chłopcem, Andrej. Zamiast ciągle siedzieć z nosem w książkach, poszukałbyś sobie kogoś wreszcie. Chciałabym poznać twojego wybranka czy wybrankę, zanim wyląduję na cmentarzu.
- Mamo, nie zaczynaj znowu.
- To tylko prośba starej kobiety.
- Mamo! – jęknął.
Matka = koszmar.
- Muszę już iść – rzucił, zerkając na zegarek. Jeśli teraz wyjdzie na tramwaj, dojdzie na miejsce dziesięć minut przed czasem. – Raczej wrócę późno, nie czekaj na mnie.
- Ok, ok. Baw się dobrze.
Andrej wyszedł nie mogąc uwierzyć, że jego matka jest taka wścibska.
Po raz pierwszy nikt nie sabotował jego drogi na spotkanie i był przed barem dziesięć minut przed czasem. Trochę cię cykał, nie wiedział, co Eric zaplanował, ale przecież nie dowie się, jeśli nie spróbuje.
Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.

***
Uff, zdążyłam. Nie było łatwo, ale jakoś mi się udało dodać na czas. Może trochę krótszy niż zwykle, ale ważne, że jest.
No, a teraz czas wracać do tej pieprzonej nauki. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będę mogła dodawać notek regularnie i będą pojawiać się rzadziej, a tego bym bardzo, ale to bardzo nie chciała. Wiem, że narzekanie na szkołę nic nie da, ale ja po prostu muszę gdzieś sobie odbić bo oszaleję.
Czekam na Wasze opinie!



czwartek, 27 września 2012

~~.3.~~


Zimno.
Był to pierwszy bodziec, który dotarł do Billa.
Boże, dlaczego jest mi tak zimno, zastanawiał się półprzytomnie.
Jeszcze nie do końca rozumiał, co się stało. W głowie miał kompletną pustkę. Nie potrafił sobie nic przypomnieć, był cały obolały.
Dopiero po dłuższej chwili udało mu się otworzyć oczy, lecz od razu musiał je zamknąć. Jęknął z bólu.
- No, dalej, Bill... - szepnął do siebie.
Odczekał chwilę, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jak strasznie go wszystko boli! Odniósł wrażenie, że wpadł pod walec drogowy. Albo gorzej... Pod dwa walce.
Kiedy następnym razem otworzył oczy, było już lepiej. Trochę mu się wszystko rozmazywało, ale nie miał zamiaru narzekać. Wciąż siedząc, zaczął się rozglądać i zastanawiać, gdzie wylądował.
Był na jakiejś polanie otoczonej dookoła przez gęsty, ciemny las. Na niebie wisiały przerażające, wręcz granatowe chmury. Trawa wydawała mu się jakaś taka wyblakła, zresztą jak wszystkie kolory. No, i było zimno. Najbardziej jednak przeszkadzała mu nienaturalna cisza, zupełnie jak przed tornadem.
- Gdzie ja jestem? - spytał sam siebie.
Zacisnął zęby i powoli wstał. Na początku trochę mu się trzęsły kolana. Zdziwiło go to. Co się z nim, do cholery, działo? Gdzie on był? Jak się tu znalazł?
Przerażało go to, że nie zna odpowiedzi na żadne z pytań. Zaczął się nad tym poważnie zastanawiać i nagle poczuł, jakby ktoś walnął go z pięści w żołądek. Przed oczami zaczęły mu przelatywać różne dziwne obrazy.
Kłótnia z Tomem...
Ucieczka z domu...
Tabletki i scyzoryk, który zwinął kiedyś Kevinowi...
Sen...
Umarłem, pomyślał. Ale nie tak wyobrażałem sobie niebo... albo piekło. Powinienem pamiętać, że w niebie nie ma miejsca dla samobójców. Boże, czy ja naprawdę umarłem?!
Bill z przestrachem zaczął się rozglądać. Czy naprawdę był tak złym człowiekiem, że wylądował w takim miejscu? Co powinien teraz zrobić? Gdzie iść?
Powoli zaczynał wpadać w panikę. Oczy zaszkliły mu się od łez. No, tak. Nawet po śmierci jest beksą.
- Jest tu kto? - krzyknął w przestrzeń, ale odpowiedziało mu tylko echo własnych słów.
Spanikowany zaczął rozglądać się na wszystkie strony. Co to za miejsce? Nigdy wcześniej go nie widział. A może to był tylko sen? Czy on śnił? A co, jeśli nie? Co powinien teraz zrobić? Dlaczego jest tu sam?
Jeszcze przez chwilę rozglądał się przerażony, a potem zrezygnowany spuścił głowę i odetchnął głęboko. Nie, nie może teraz płakać. Nie może...
Jak mógł być takim głupkiem i próbować się zabić? Trzeba było uciec z domu albo zrobić coś innego, byle nie to, co zrobił. No, i na co mu to było? Wpakował się tylko w jeszcze większą kabałę.
- Bill? - usłyszał zza swoich pleców zdziwiony, lecz znajomy głos.
Chłopak odwrócił się gwałtownie i spojrzał prosto w zaskoczone oczy brata. Otworzył szeroko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle.
Tom podszedł do niego. Na jego twarzy malowała się irytacja.
- Co się tak gapisz?!
Bill zamrugał kilka razy i zamknął usta.
- Co ty tu robisz? - spytał Czarny.
- O to samo mógłbym się ciebie zapytać - odparł blondyn, lustrując wzrokiem otoczenie.
- Ja umarłem - rzucił Bill i spojrzał na brata podejrzliwie. - Chcesz mnie dręczyć po śmierci, tak? Za życia było ci mało?
Tom prychnął.
- Chyba kompletnie ci odbiło!
- No, to w takim razie skąd się tu wziąłeś?
- A niby skąd mam wiedzieć? Ostatnie co pamiętam, to... - urwał.
- To co? - ponaglił Czarny.
Starszy bliźniak westchnął.
- Znalazłem cię na Starej Stacji. Bladego jak trupa. Swoją drogę mam ochotę cię zabić za to, co zrobiłeś.
- Jestem trupem. Nie można mnie zabić - wtrącił Bill.
- Tak, masz czarujące poczucie humoru, ale do rzeczy... Kiedy czekałem, aż przyjedzie karetka, w stację uderzył piorun. Zrobił prawdziwą rozpierduchę. Potem straciłem przytomność. Walnęło tuż obok nas, góra dziesięć metrów. Zgon na miejscu. Nie mieliśmy szans na przeżycie, jestem tego pewny.
- Cokolwiek się stało, na pewno nie jesteśmy na stacji.
- Brawo, Einsteinie. Jak na to wpadłeś? - Tom odezwał się, jakby mówił do dziecka.
- Mógłbyś przestać się tak zachowywać? - zdenerwował się młodszy bliźniak.
- Niby jak?!
- Chcę nam jakoś pomóc, a ty mi tylko utrudniasz!
- Jak coś wymyślisz, daj znać.
Zapadła cisza. Czarny westchnął cicho. Nie wyglądało to najlepiej.
Stali tak dłuższą chwilę  nie odzywając się. Co mieli powiedzieć? Może i byli rodziną, ale różnili się jak dzień i noc. Poza tym relacje między nimi wyglądały tragicznie. Mieli tak po prostu zacząć ze sobą rozmawiać? Na pewno nie w tym życiu, żaden z nich nie miał na to ochoty.
- Zaczyna się ściemniać. Chyba powinniśmy zacząć iść - stwierdził nagle Tom, przełamując się.
- Iść? Niby dokąd? - spytał Bill.
- Nie wiem, przed siebie. Nie możemy tu zostać. Robi się coraz chłodniej, musimy poszukać jakiegoś miejsca do spania, a nie mamy za wiele czasu.
- Chcesz iść tak na ślepo?
- A masz lepszy pomysł?
Znowu ta ironia. Billa aż świerzbiła ręka, żeby przygrzać bratu. Skoro był trupem, to Tom nie mógł już mu zrobić krzywdy. Mógł go najwyżej wkurzać, co jak na razie świetnie mu wychodziło. Czy właśnie na tym miała polegać kara za jego grzechy? Miał wiecznie znosić wkurzającego go brata? Jeśli tak...
To wcale nie jest zabawne, pomyślał Czarny naburmuszony. Ja się tak nie bawię.
- Idziesz? - odezwał się nagle bliźniak.
Bill patrzył, jak Tom idzie przed siebie, a potem wchodzi w las. Wystraszył się, że go zgubi, więc z westchnieniem szybko podążył za nim. Nie żeby mu zależało na obecności brata. Po prostu nie chciał włóczyć się po tym lesie w pojedynkę. Razem zawsze raźniej, nawet jeśli wędruje się z takim gburem jak Tom.
Las był bardzo gęsty i ciemny, ledwo było widać drzewa. Bill był nieostrożny i zaliczył z jednym czołowe zderzenie. Jego bliźniak tylko przewrócił oczami. Czarnemu było głupio, więc z wypiekami na twarzy dreptał posłusznie za bratem.
Nie odzywali się do siebie. Żaden z nich nie miał takiej potrzeby. Obaj dobrze pamiętali, jak bardzo się nienawidzili. Szli razem tylko dlatego, że czuli się pewniej... O ile w takiej sytuacji można mieć jakąkolwiek pewność.
Maszerowali kilka godzin, obaj zatopieni w swoich myślach. To, co się działo, było dla nich niepojęte. Zastanawiali się, jak to jest w ogóle możliwe i o co tak naprawdę może w tym wszystkim chodzić. Czy to była jakaś kpina? Skoro umarli, to czy nie powinni zobaczyć chociaż jednego anioła? Albo coś w tym rodzaju? Może jakiś tunel, światło? Cokolwiek? Ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, nie wspominali o żadnym lesie. Nigdy.
Szlag by to, irytował się Bill w myślach. Nie dość, że nie wiemy gdzie się znajdujemy, to jeszcze jesteśmy tu razem. W życiu się stąd nie wydostaniemy, prędzej pozabijamy się nawzajem.
- Cholera! - warknął Tom.
Czarny ocknął się i spojrzał zdziwiony na brata. Zamyślił się i przez chwilę w ogóle nie rozumiał, o co tym razem chodzi. Zobaczył jednak, że bliźniak patrzy przed siebie z dość dziwnym wyrazem twarzy. Bill też spojrzał w tamtą stronę i jęknął zrezygnowany.
- To jakiś żart? - spytał.
Przed nimi kończyła się droga, bo na kilkadziesiąt metrów do góry wznosiła się bardzo stroma ściana. Prawdopodobnie mogliby ją obejść, ale ciągnęła się w obie strony i nie wiadomo było, czy w ogóle się skończy. Skały były zupełnie brązowe. Bill nigdy jeszcze takich nie widział. Poza tym było już bardzo ciemno. Kiedy byli w lesie odnosili wrażenie, że szli nocą, ale gdy już z niego wyszli, wszystko było całkiem dobrze widać. Nadal było szarawo.
- I co teraz? - spytał Bill.
-Tam jest jakaś grota. Możemy się do niej wspiąć i się w niej przespać, a z samego rana pójdziemy dalej - powiedział Tom, wskazując palcem jedno miejsce.
Faktycznie, w skale była grota. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że znajdowała się kilkanaście metrów nad ziemią. Na samą myśl o wspinaniu się do niej Bill poczuł ciarki na plecach.
- Chyba sobie żartujesz! Nie ma mowy, żebym tam wszedł! - rzekł.
Tom tylko wzruszył ramionami.
- W takim razie będziesz spał na dole, żaden problem.
Billa znowu ogarnęła wściekłość
- Nienawidzę cię! - syknął do brata.
- To sobie już chyba wyjaśniliśmy. Nie lubię cię tak samo, jak ty mnie. Ale, niestety, jesteśmy na siebie skazani. Obaj siedzimy w tym gównie i musimy się z niego jakoś wygrzebać. Na pewno znajdę wyjście… Z tobą, czy bez ciebie... Wszystko mi jedno.
- Ty...
- Daruj sobie.
Zapadła cisza. Bracia rzucali sobie złe spojrzenia. Z chęcią by teraz rozpoczęli bójkę, ale coś ich powstrzymywało. Cokolwiek to było, na pewno nie starczy tego na długo, tego obaj byli pewni.
- Jeśli się boisz... - zaczął Tom.
- Nie boję się! - syknął Czarny.
- Bill, masz lęk wysokości. Boisz się. Mogę ci pomóc. Będę się wspinał za tobą i w razie czego przytrzymam cię czy coś.
- Czy coś? Czy coś?! Upadnę na głowę i się zabiję!
- Przecież sam powiedziałeś, że już jesteś trupem. Nie możesz się zabić. Przestań panikować i właź do góry, jeśli nie chcesz spać tutaj.
Czarny aż zazgrzytał zębami ze złości.
No, Bill, jesteś tym mądrzejszym bliźniakiem, pomyślał. Nie daj się sprowokować. Wdech, wydech, wdech, wydech...
W normalnej sytuacji nic by go nie zmusiło do wspięcia się do tej groty, ale to nie była normalna sytuacja i w dodatku został sprowokowany przez Toma. Nie miał zamiaru dać mu satysfakcji. Nigdy by nie przypuszczał, że jest taki dumny i uparty. Odkąd odnaleźli się w tym dziwnym lesie to on raczej rzucał bratu złe spojrzenia, chociaż bliźniak już dawno powinien oberwać w łeb za swoje lekceważące zachowanie. Wyglądało na to, że to on jest tym wrednym, a przecież było na odwrót.
Te rozmyślenia nie były zbyt przyjemne. Z kwaśną miną podszedł do skały i złapał się najwyżej, jak potrafił. Ruchy miał utrudnione przez obcisłe, czarne jeansy i zwykłą bluzę z kapturem, która podwijała się do góry przy każdym uniesieniu rąk, wystawiając jego brzuch na niemiły chłód ciągnący od skalnej ściany. Na szczęście jego czarne trampki sięgały za kostkę i były wygodne. Co prawda miały cienkie podeszwy, ale można było uznać je za dość dobre na taką wyprawę.
- Staraj się robić to sprawnie, korzystaj tylko z pewnych uchwytów. Ta ściana jest dosyć stroma, ale powinieneś sobie poradzić - podpowiedział mu Tom.
Bill westchnął i zaczął się wspinać. Musiał przyznać, że nie jest to aż takie  trudne, jak mu się wydawało. Skupił się na tym, żeby cały czas posuwać się do przodu. Starał się nie myśleć o tym, że mógłby spaść i zrobić sobie krzywdę. Tuż pod nim wspinał się jego brat. Był od niego sprawniejszy i szło mu to znacznie lepiej.
W pewnym momencie postawił prawą stopę w nieodpowiednim miejscu i stracił równowagę. Krzyknął. Druga noga również straciła oparcie i nagle wisiał na skale tylko dzięki rękom.
Jego serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, ogarnęło go przerażenie. Boże, zaraz spadnie!
- Spokojnie, nie panikuj - rzekł Tom.
Czarny spojrzał w dół z nadzieją, że dostrzeże jakiś bezpieczny występ skalny...
- Bill, nie! Nie patrz w dół! - warknął do niego bliźniak, ale było za późno.
Chłopak zdał sobie sprawę z tego, że wisi kilkanaście metrów nad ziemią. Zrobiło mu się słabo. Poczuł, że ręce powoli zaczynają mu się ześlizgiwać i  dotarło do niego, że zaraz spadnie i się zabije. Nie pomogło nawet myślenie o tym, że prawdopodobnie już nie żyje. Tak czy siak, nie chciał spaść w dół.
- Bill, ty idioto!
Już miał się puścić, kiedy nagle brat szybko wspiął się wyżej i przytrzymał go za tyłek przy ścianie. Pomógł mu znaleźć oparcie dla stóp.
- Jeszcze tylko około dwa metry. Nie bądź mięczak!
- Zamknij się, Tom - wyszeptał Czarny.
Odczekali chwilę, a potem wspięli się do groty. Bill z prawdziwą ulgą wszedł do niej i dosłownie padł.
- Posuń się, ja też muszę się tu zmieścić - warknął blondyn.
Grota była niska. Strop znajdował się kilka centymetrów nad głową Czarnego w momencie, kiedy siedział. Z westchnieniem wszedł na czworakach głębiej, nie komentując wypowiedzi brata..
- Idź dalej, i tak nie będziemy spać tutaj. Nieźle by nas przewiało - odezwał się Tom.
Bill przeszedł może ze trzy metry, kiedy nagle jego lewa ręka trafiła w próżnię. Z okrzykiem zdumienia przechylił się niebezpiecznie do przodu, po czym zaczął turlać się w dół jakiegoś tunelu, wrzeszcząc jak opętany. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążył na dobre wpaść w panikę. Wydzierał się chyba dlatego, że nareszcie mógł to robić. Wcześniej nie pozwalał sobie na okazywanie uczuć, bo bał się, że Tom i reszta jeszcze bardziej będą z niego kpić.
Czarny czuł ból w całym ciele. Co chwilę pojawiał się w innych miejscach i to tak szybko, że praktycznie zlewał się w jedno. Otaczała go zupełna ciemność, nie miał pojęcia, z której strony oberwie w danym momencie. Ciało miał nienaturalnie spięte. Był przerażony.
Nagle tunel skończył się. Chłopak przeturlał się jeszcze kawałek aż w końcu się zatrzymał, leżąc na wznak. Był zszokowany. Zaparło mu dech w piersiach, a oczy miał szeroko otwarte. Jakby tego było mało, gdy tylko zaczerpnął wreszcie powietrza, od razu zaczął kaszleć. Mrugał jak głupi w nadziei, że ta przeklęta ciemność zniknie, ale nic takiego się nie stało. Kurz, który wzniecił, zaczął z wolna opadać i Bill westchnął z ulgą. Z kwaśną miną podniósł się do pozycji siedzącej i jęknął. Całe ciało było jednym wielkim bólem. Z obrzydzeniem zaczął otrzepywać ubranie - dobrze wiedział, że jest brudne. Jedynym pocieszeniem było to, że końcówka lądowania była całkiem znośna. Nie trafił na żaden kamień, lecz na piasek. Dzięki Bogu chociaż za to.
- Bill?! Bill?! Żyjesz?! - usłyszał krzyk brata.
Przez chwilę zastanawiał się, czego on chce. Echo utrudniało mu zrozumienie chociażby jednego słowa. Wydawało się, że głos Toma dochodzi z każdej strony i to w kilku kopiach. Straszne uczucie. Jakby jeden Tom Coger to za mało.
Czarny usłyszał, że bliźniak krzyknął „tyjesz”, ale nawet Tom nie wpadłby na takie głupstwo w tej sytuacji, więc pewnie chodziło mu o coś innego. Wzruszył ramionami, wziął głęboki wdech i krzyknął.
- Nic mi nie jest!
- Co?!
To zrozumiał.
No, tak, mogłem się tego spodziewać, pomyślał.
Westchnął. Wsunął palce we włosy i zaczął je energicznie czochrać, co tylko wznieciło nową chmurę pyłu nad jego głową. Zakurzony piasek! Też coś!
Nagle usłyszał krzyk Toma. Poczuł ból w całym ciele, dokładnie taki sam, jak przed chwilą, kiedy turlał się w dół tunelem. Nie musiał długo czekać, aż cielsko ważące co najmniej pół tony przygwoździło go ponownie do piasku. Jęknął w tym samym momencie, co Tom, który leżał na nim rozwalony. Obaj zaczęli kaszleć.
- Tom... Złaź! - wyjęczał Bill.
Starszy bliźniak posłusznie zaczął się podnosić. Odetchnął głęboko. Czarny ze złością podniósł się do pozycji siedzącej i znowu zaczął otrzepywać ubranie i włosy. Słyszał, że brat robi to samo.
- Gdzie my, do cholery, jesteśmy?! - burknął starszy Coger.
- Nie wiem, ale więcej cię nie słucham! Wejdźmy do tej groty! Prześpimy się, a potem pójdziemy dalej... - Bill zaczął przedrzeźniać bliźniaka.
- Jasne, zwal wszystko na mnie!
- Ale to jest twoja wina!
- Pewnie, a jaki ty miałeś plan, co?! Ja przynajmniej coś wymyśliłem!
- Jak widać myślenie ci nie idzie!
- W takim razie teraz ty zastanowisz się nad tym, jak się z tego wygrzebać!
- Niby dlaczego ja?!
- Przecież mi nie idzie myślenie, więc teraz ty pokaż, na co cię stać!
- Chcesz zwalić wszystko na mnie! Ty nas władowałeś w to gówno i teraz ty nas stąd wyciągniesz! Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz!
- Nic takiego by się nie stało, gdyby nie zachciało ci się nażreć tabletek i podciąć żył! Nie walnąłby w nas piorun i wszystko byłoby w porządku!
Bill zacisnął dłonie w pięści.
- Nikt ci nie kazał za mną iść na tą cholerną stację! Nie chciałem, żeby to się tak skończyło!
- A kogo obchodzi, co ty chciałeś?! Jesteś pieprzonym egoistą! Wiesz, jak matka by to przeżyła?!
- Miałaby jeszcze ciebie! Szybko by się pozbierała, już od dawna z nią normalnie nie rozmawiałem! Ale skąd możesz to wiedzieć, nigdy cię nie ma...
- Nie piernicz głupot!
- ... w domu! Ciągle łazisz po ulicach z podejrzanymi typami i cholera wie, co z nimi robisz! Zastanawiałeś się kiedyś, jak twoje zachowanie się na niej odbija?! Ciągle się martwi, że któregoś dnia zadzwoni telefon i dowie się, że się zaćpałeś na śmierć albo ktoś cię zabił! Ale nic ci nie mówi, bo jesteś już dorosły, a ona naiwnie ci ufa! Ja siedzę w domu i nawet jeśli z nią nie gadam, przynajmniej wie, że jestem bezpieczny!
- Fajne mi bezpieczeństwo! Ja koleguję się z tamtymi już ponad dwa lata i jeszcze mi się nic nie stało! Ty raz gdzieś polazłeś i trzeba było wzywać karetkę! Ofiara!
Czarny poczuł, jak łzy zbierają mu się pod powiekami, a potem spływają po policzkach. Nie potrafił już dłużej w sobie tego wszystkiego dusić, musiał wreszcie z siebie wyrzucić cały ból i żal. Tyle czasu walczył z tymi emocjami, a i tak nie był w stanie się ich pozbyć. Zbyt mocno go zraniono i upokorzono.
- Sam ją ze mnie zrobiłeś, pamiętasz?! Jeśli próbowałem popełnić samobójstwo, to tylko dlatego, że miałem już tego wszystkiego cholernie dość! Mam przerąbane! Nawet we własnym domu nie czuję się bezpiecznie! Nie gadam z własną matką, a poskarżyć się mogę tylko głupiemu pamiętnikowi, który tak naprawdę ma mnie w dupie tak samo jak reszta! Twoi kumple ciągle mnie poniżają, a ty zamieniasz moje życie w piekło! Nie mogę wyjść na ulicę bez strachu, że spotkam któregoś z twoich koleżków! Nie wiem, co wtedy by mi zrobili! Może by mnie pobili, a może gorzej! Ja już nie mam życia!
- Bill... - odezwał się cicho Tom.
- Myślisz, że kiedy już uda mi się od tego odciąć i czytam swoje zapiski w pamiętniku, to nie jestem przerażony?! Otóż, jestem! Prawie na każdej stronie wspominałem o odebraniu sobie życia! Potem byłem przestraszony i wyzywałem się, że jestem głupi, że niby jak mógłbym coś takiego zrobić?! Ale pojawiałeś się ty i znowu mi dopieprzałeś, i pisałem kolejną taką stronę! Chciałem wreszcie na dobre się od tego oderwać! Nie prosiłem cię, żebyś za mną szedł! Nie prosiłem...
Czarny rozpłakał się na dobre. Ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, co go podkusiło, żeby wspominać o pamiętniku, ale było mu odrobinę lżej. Nie miał pojęcia, co się z nimi stanie, dlatego mógł pozwolić sobie na szczerość. Co z tego, że wykrzyczał to bratu podczas kłótni i jeszcze się poryczał? Miał do tego prawo, do cholery!
Boże, było mu tak źle!
Nagle drgnął, kiedy poczuł, że Tom położył mu niepewnie rękę na ramieniu. Znieruchomiał, zastanawiając się, co brat znowu wymyślił.
- Bill... Bill, nie płacz - powiedział cicho.
Młodszy chłopak nie miał zamiaru odpowiadać. Już dość powiedział. Nie chciał zrobić z siebie jeszcze większego idioty. Fakt, że przyznał się do swojego cierpienia, był poniżający. Zawsze starał się okazywać obojętność, a teraz kompletnie się rozkleił.
Tom przysunął się do niego jeszcze bardziej.
- Bill...
Chłopak odwrócił zapłakaną twarz od brata. Cieszyło go to, że jest ciemno. Światło zdradziłoby go zupełnie.
Blondyn spróbował odsunąć jego ręce, ale Czarny nie chciał mu na to pozwolić. Zorientował się jednak, że brat robi to w jakiś dziwny sposób, z jakąś nienaturalną dla siebie delikatnością. Zdziwiło go to i przestał się opierać. Pozwolił bliźniakowi odkryć twarz, a potem poczuł, jak Tom delikatnie go obejmuje i przytula jego głowę do swojej piersi. Otworzył szeroko oczy, nie rozumiejąc, co właśnie się stało. Siedział spięty, czekając aż brat parsknie śmiechem.
Nie zrobił tego. Zaczął go jedynie delikatnie głaskać po plecach, jakby zajmował się małym dzieckiem, któremu przyśnił się koszmar. Niestety, koszmarem Billa było jego życie. To rzeczywistość, z której nikt nie mógł go obudzić.
- Bill, nie płacz... Ja... Eh, dobra. Jeśli poczujesz się po tym lepiej, to się wypłacz. Obiecuję, że nie będę się śmiał. No... I jeśli kiedykolwiek stąd wyjdziemy, to nikt nigdy się o tym nie dowie. Słowo. Dobrze? - szeptał mu prosto do ucha.
Czarny jeszcze przez chwilę siedział spięty, a potem rozluźnił się i wtulił w brata, obejmując go w pasie. Tak bardzo potrzebował teraz tej bliskości, że nawet mu nie przeszkadzało, że był to jego prześladowca. Płakał jeszcze długo, aż wreszcie zmęczony zasnął.

***
Trochę długie mi wychodzą te odcinki, nie?
Chciałabym Was poinformować, że mogę mieć poślizg z PM. W chwili obecnej jestem terroryzowana w szkole i nie bardzo mam czas, żeby pisać, chociaż jestem typem ucznia, w słowniku którego nie ma takich słów jak "uczenie się" i "zadanie domowe". Dziwne, co? Jak widać szkoła każdego może dopaść.
Nie przedłużam więcej. Czekam na Wasze opinie i pozdrawiam!