Przed dłuższą chwilę po obudzeniu
nie mogłem skojarzyć, gdzie jestem. Dopiero po długich sekundach do mojego otumanionego
jeszcze snem mózgu dotarło, co, gdzie i jak.
Zegarek w telefonie pokazywał
godzinę 11:47. Choroba musiała mnie mocno osłabić, skoro spałem do południa.
Nigdy nie byłem rannym ptaszkiem, ale spanie tak długo tak po prostu, bez
imprezy dzień wcześniej albo grania w coś do rana było niezwykłe nawet na mnie.
Przetarłem sklejone powieki i
ziewnąłem, siadając ostrożnie na łóżku. Każdy gwałtowny ruch nadal sprawiał, że
czułem tępy ból z tyłu głowy, ale w porównaniu z dniem poprzednim czułem się o
wiele lepiej.
Zauważyłem, że Pascal zostawił
dla mnie dary na stoliku, więc wepchnąłem w siebie tabletki, które mi przyniósł
i z radością napiłem się ciepłej herbaty. Musiałem co prawda wstać i odcedzić
kartofelki, ale po tym szybko wczołgałem się z powrotem do łóżka.