sobota, 27 lipca 2013

24.Granice



Robin
– Uważaj!
Za późno. Piłka, którą drużyna przeciwników cisnęła w stronę Angeli, rąbnęła mnie prosto w nos – dziewczyna miała na tyle rozumu, żeby się schylić. Ja schowałem się za nią i nie zdążyłem zareagować.
– Och, wybacz, Robin – mruknęła ze skruchą. – Mogłam złapać.
– W porządku – mruknąłem, starając się nie jęczeć z bólu. Leciała mi krew, ale tylko trochę, za to bolało jak cholera. – Nic mi nie jest. Moja wina.
– Na pewno ok? Krew ci leci.
– W porządku, nie musisz się martwić – uśmiechnąłem się lekko.
Angela odwzajemniła gest.
– Chodź do łazienki.
Phil złapał mnie za nadgarstek i ściągnął z boiska.
– Graj dalej, poradzę sobie – powiedziałem zdziwiony. Był najlepszy w naszej drużynie, więc powinien jakoś pozbijać tych z przeciwnej, żebyśmy wygrali. Nauczyciel obiecał dobre oceny dla zwycięzców, więc było o co walczyć, zwłaszcza że ludzie z mojej kasy raczej nie kwapili się do zbyt częstego stawiania się na lekcji wychowania fizycznego.
– Dadzą sobie radę. Pokaż to.
Wciąż zdziwiony, pozwoliłem sobie pomóc. Mokrą chusteczką starł mi krew z twarzy, a potem dał drugą suchą, żebym mógł zatamować krwotok. Patrzył mi w oczy z dziwną troską, która…
No, ej, powiedziałem mu, że jestem gejem. Zakochanym w nim w dodatku. Powinien się czuć niezręcznie, prawda? W takim razie może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego to ja czułem się wybitnie nie na miejscu? Sam nie wiedziałem, czemu – spełniło się w końcu moje marzenie. Phil zaczynał zwracać na mnie większą uwagę. Może czułem się tak dziwnie dlatego, że to było niespodziewane. Może właśnie dlatego, że to było moje marzenie i tak naprawdę nie wierzyłem w to, że się spełni? Jedno było pewne.
Cała ta sytuacja była wybitnie dziwna.
– Idę na lekcję – powiedział w końcu, uśmiechając się lekko. – Dasz sobie radę sam, nie?
Prychnąłem.
– No, pewnie. Za kogo mnie masz?
Prawdopodobnie za ciotę, odpowiedziałem sobie w myślach. Gdy wyszedł, westchnąłem ciężko i spojrzałem w lustro. Mój nos był cały czerwony.
– No, super.


Sebastian
– Kto wie, jaka to będzie hybrydyzacja?
Cisza. Jeden Rai podniósł niepewnie rękę. Zignorowałem to.
– Naprawdę nikt? Przecież to nie jest aż takie trudne! Wałkowaliśmy teorię przez dwie lekcje! Rai, opuść rękę. Jestem świadom tego, że wiesz. Chcę, żeby ktoś inny trochę pomyślał.
Dalej nikt się nie odzywał. Nie byłem pewny, czy naprawdę tego nie rozumieją, czy po prostu mają mnie w dupie.
– Czekam na odpowiedź. Pomyślcie trochę.
Dalej cisza. Rozejrzałem się po klasie. Zauważyłem, że kilka osób bawi się telefonami, dwie grają w kółko i krzyżyk, kilka uczy się z innych przedmiotów, a pozostali próbują wtopić się w ławkę, żeby tylko nie wyczytać ich nazwiska. Miałem dość już po ostatniej ich kartkówce, ale chyba jednak jestem masochistą.
– W porządku – stwierdziłem. – Skoro w taki sposób nie potrafię was zainteresować lekcją, wyciągacie karteczki. – Zbiorowy jęk trochę poprawił mi humor. Może jak wstawię im jeszcze kilka jedynek, zmądrzeją. – Jeśli myślicie, że śliźniecie się na dopku do następnej klasy, jesteście w błędzie. Nie przepuszczę nikogo, jeśli nie będzie miał chociaż podstawowej wiedzy. Wszyscy już mają kartki? Rai, ty napiszesz przy moim biurku. Chodź. – Chłopak bez słowa wstał i usiadł na wskazanym przeze mnie miejscu. – W porządku. Tylko jedno pytanie, a mianowicie – co to jest hybrydyzacja? Wszyscy zapisali to niezwykle skomplikowane gramatycznie zdanie? Macie pięć minut. Do dzieła.
Minęła może minuta, kiedy Rai podał mi swoją kartkę z niepewnym uśmiechem. Przeczytałem jego definicję i skinąłem głową na znak, że dobrze. Po pięciu minutach zebrałem wszystkie kartki, Rai wrócił na miejsce, a ja błyskawicznie sprawdziłem kartkówki. Właściwie nie było co sprawdzać.
– Rai, dziewięć na dziewięć.
– To było na dziewięć? – spytał ktoś zdziwiony.
– Oczywiście.
– Jak pan chce ocenić jedną definicję na dziewięć?
– To proste – uśmiechnąłem się zimno. – Albo umiesz, albo nie.
– Ale to nie fair! – zaprotestował ktoś.
– Życie też nie jest fair! – odparowałem. – Zadałem wam najprostsze pytanie, jakie tylko mogłem zadać. Pierwsza, krótka definicja pod tematem, coś, bez czego nie jesteście w stanie zrozumieć kolejnych zagadnień. Na trzydzieści osób w klasie, dwadzieścia pięć dostało szmaty. Czterem wstawiłem po cztery punkty, za połowicznie napisaną definicję, ale nie jest to powód do dumy. Usadzę was wszystkich, jeśli będzie trzeba.
– Jesteśmy humanistami, po prostu nie rozumiemy chemii – odezwał się ktoś.
– Nie wiedziałem, że humanista jest synonimem słowa „debil”.
– Nie każdy musi być dobry ze wszystkiego.
– Nie kazałem wam pisać równań, tylko teorię. Humaniści są dobrzy w kuciu regułek na pamięć, prawda? Nauczenie się kilku z chemii to taki wielki problem? Jeśli chcecie, zacznę wam robić sprawdziany z zadań. Dla mnie nawet lepiej, łatwiej się je sprawdza.
Dzieciaki patrzyły na mnie nienawistnie. Od protestowania powstrzymał je dzwonek.  Wciąż wściekłe, spakowały się i wyszły. Tylko Rai się pożegnał jak na wychowaną osobę przystało. Z jakiegoś powodu był jedynym uczniem, do którego mówiłem po imieniu… Cholera.
Wpisałem oceny do dziennika i uśmiechnąłem się na myśl o kartkówce, jaką zrobię tym wstrętnym bachorom na następnej lekcji. Nauczę ich podstaw chemii, choćby mnie to miało zabić.
Następną lekcję miałem z klasą Robina. Brown zachowywał się tak, jak zawsze, żadnych plotek na temat tego, że jestem pedofilem, nie słyszałem, więc zapewne postanowił trzymać gębę na kłódkę. Oczywiście. Jeśli chciał przekonać Robina, że ma czyste intencje, dochowanie tajemnicy było jak najbardziej odpowiednim krokiem. Kusiło mnie, żeby przeczołgać go z jakichś trudnych zadań, ale odpuściłem sobie. To nie byłby dobry ruch i nie chciałem też przenosić prywatnego życia na zawodowe. Fakt, że miałem nad gówniarzem chociaż minimalną władzę, trochę uspokajał moje skołatane nerwy. Nie miałem złudzeń co do przyszłości, ale nie chciałem oddać Robina bez żadnej walki. Oczywiście, nie zamierzałem nagle spełniać jego zachcianek i obsypywać kwiatami. Na takie zagrania czułem się już za stary. Jeżeli Robin ma wybrać mnie, to zrobi to nie dlatego, że głaskam go po główce, tylko dlatego, że lubi mnie takim, jakim jestem naprawdę. Czyli chujem, skoro już jestem ze sobą szczery. Wydawało mi się, że traktowałem dzieciaka dobrze. Jeśli jednak to jest za mało, chyba będę zmuszony trochę pocierpieć już po jego stracie, bo to, że odejdzie, było dla mnie oczywiste.
– Na zadanie domowe kilka zadanek. Od 1.1 do 1.82. (Ja tak na serio miałam na chemii, ale ten facet, który mnie uczył, był po prostu the best;) – dop.aut.)
– Kilka? – spytał Brown kpiąco.
– Oczywiście. Przypominam, że są na ocenę. Powtórzcie też właściwości alkanów, alkenów i alkinów, bo te zagadnienia będą nam potrzebne na następnej lekcji. Jakieś pytania do tego, co przerabialiśmy dzisiaj?
Kilka osób podniosło ręce i po kolei pytałem, o co chodzi. Już się nauczyli, że jeśli naprawdę czegoś nie wiedzą, mają się zgłaszać. Rozumiałem, co ich przed tym powstrzymywało – po prostu bali się, że ich wyśmieję za jakieś banalne pytania, ale przecież tak nie było. Od tego jest szkoła, żeby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości nawet odnośnie najbardziej banalnych rzeczy. Właściwie cieszyłem się, kiedy pytali, bo to oznaczało, że słuchali i mieli jako takie pojęcie o temacie. Jako nauczyciel chyba o niczym innym nie mogłem marzyć i w sumie cieszyłem się, że była chociaż jedna klasa, która doceniała moje wysiłki.
Zadzwonił dzwonek. Kiedy zacząłem zbierać papiery z biurka, zobaczyłem, że Brown najpierw kładzie Robinowi rękę na ramieniu, a potem zaciska ją na jego nadgarstku i ciągnie gdzieś, uśmiechając się szeroko. Zanim wyszli z klasy, Brown uśmiechnął się z triumfem w moją stronę. Z trudem zachowałem kamienną twarz, czując ogarniającą mnie panikę.
Wygrywał, właściwie nie wkładając w to żadnego wysiłku. Robin mógł być mój ciałem, ale jego serce i dusza należało do Phila Browna.
Nic nie mogłem na to poradzić.

Ostatnia lekcja doprowadziła do tego, że tylko rozbolała mnie głowa. Kolejna klasa, która nie miała kompletnie pojęcia, co my właściwie robimy na zajęciach. Miałem ochotę krzyczeć, tupać i skakać, byle tylko jakoś się wyładować. Nadmiar negatywnej energii wpływał na mnie naprawdę koszmarnie.
– Wyglądasz jak zombie – mruknął Atkinson, rzucając mi niechętne spojrzenie. Prócz niego już nikogo w środku nie było.
– Sprowokuj mnie, a skończysz jako przekąska – warknąłem w jego kierunku, odwieszając na miejsce kluczyki i wkładając dziennik w ostatnią przegródkę.
Matematyk prychnął, poprawiając na nosie okulary. Podszedłem do zlewu – tak, nawet zlew był w pokoju nauczycielskim – i umyłem swój kubek. Odstawiłem go na miejsce i pozbierałem swoje rzeczy. Wsadziłem do torby kartkówki, a książkę, którą skonfiskowałem jednej uczennicy, zostawiłem na wierzchu. Jeśli będzie miała szczęście, ktoś jej ją odda. Chyba.
– Nie powiem dyrektorowi o tym, co zrobiłeś, ale to tylko dlatego, że Linn wydaje się ciebie naprawdę lubić – burknął w moją stronę. – Niemniej jednak uważam, że popełniasz wielki błąd, a twoje zachowanie jest niemoralne i nieetyczne. Będę miał na ciebie oko.
– Tak, tak… Oczywiście. Rób ze mnie pedofila.
Mój telefon zawibrował w kieszeni spodni. Wyciągnąłem go i odczytałem wiadomość od Robina.

„Nie czekaj dzisiaj na mnie. Wrócę sam ok. 18. Zamów pizzę czy cośJ

– Kurwa – mruknąłem, ze złością wciskając telefon do kieszeni. Linn z pewnością będzie się gdzieś włóczył z Brownem! Mogłem mu nie dawać tych pieprzonych stu euro w ramach kieszonkowego! A chciałem być miły! Tylko miły! – Ja pierdolę!
Zarzuciłem kurtkę na ramiona, wziąłem torbę i niemal tratując Atkinsona, wyszedłem z pokoju nauczycielskiego. Byłem tak zajebiście wściekły, że nie da się tego wyrazić słowami.



Robin
– Jesteś pewien, że chcesz iść tam ze mną? – spytałem niepewnie.
Od śmierci rodziców minęły już prawie trzy miesiące. Nie licząc pogrzebu, byłem na ich grobie tylko raz. Nie czułem potrzeby odwiedzania ich ani modlenia się za nich. To smutne, ale nic nie mogłem na to poradzić. Czułem się, jakbym stracił ich o wiele wcześniej, a ich śmierć była tylko formalnością.
Zdałem sobie sprawę, że mieszkam z Sebastianem już trzy miesiące! Wow. Dopiero teraz sobie to uświadomiłem.
Było dobrze. Seba traktował mnie naprawdę… czule. Opiekował się mną bardziej niż ktokolwiek mógłby go podejrzewać. Był zdecydowanie lepszym kompanem niż początkowo sądziłem. Rozumiał mnie zaskakująco dobrze. Był gejem i dzięki temu mogłem go pytać o różne rzeczy, a on mi odpowiadał. Uczył mnie chemii. I przytulał za każdym razem, kiedy w snach nawiedzało mnie widmo rodziców. Pełnił w moim życiu zdecydowanie większą rolę niż partner do łóżka. Nie wiedziałem tylko czy to dobrze, czy źle.
– … i jeśli tylko tobie to nie przeszkadza, z chęcią ci potowarzyszę.
Spojrzałem na Phila. Musiał coś do mnie mówić od dłuższej chwili, ale ja chyba się zwyczajnie wyłączyłem. Pierwszy raz w jego obecności, jeśli mam być szczery.
– Dawno już u nich nie byłem. Niestety, nie byli tacy fajni jak twoi.
Phil wzruszył ramionami.
– Są normalni i tyle.
– Mówisz tak, jakbyś nie znał moich.
Zaśmiał się.
– Punkt dla ciebie.
Weszliśmy do małego sklepiku przy drodze, gdzie kupiłem dwa proste znicze i zapałki, za które zapłaciłem ledwie pięć euro. Trzydzieści pięć schowałem do kieszeni, a sześćdziesiąt podałem Philowi.
– Co? – spojrzał na mnie zdezorientowany.
– Pożyczałem. Oddaję na razie tyle.
– A, racja – zaśmiał się i wziął pieniądze. – Nigdy nie zapomnę, kiedy zadzwoniłeś do mnie i jak nakręcony zacząłeś nawijać, że pilnie potrzebna ci kasa. Na co ją właściwie wydałeś?
Był naprawdę ciekawy, ale ja tylko wzruszyłem ramionami, nie mając zamiaru odpowiadać. Na pewno nie byłby zbytnio zadowolony, gdyby się dowiedział, że kupiłem za nie prezent dla Sebastiana na urodziny. Czasami lepiej jest żyć w błogiej nieświadomości.
– Gdzie zgubiłeś Lucy? – zmieniłem temat.
Tym razem to on wzruszył ramionami.
– Powiedziałem, że ostatnio spędzałem z tobą mało czasu i że na pewno czujesz się pominięty. Zakomunikowałem jej, że dzisiejszy dzień spędzę z tobą i olałem ją.
– Myślałem, że ci na niej zależy – zdziwiłem się.
– Bo zależy, ale przecież związek to nie jakieś niewolnictwo czy coś. Nie muszę się jej ze wszystkiego spowiadać ani pytać jej o zgodę, kiedy chcę spędzić trochę czasu z kumplem.
– To i tak dziwne – mruknąłem, po czym zażartowałem. – A mógłbyś ją teraz bzykać… Naprawdę ci to nie przeszkadza?
Phi był chyba zdumiony, że tak łatwo z tego żartuję, skoro mi się podoba. A może już zapomniał o tym, co mu powiedziałem?
Nie, chyba nie, doszedłem do wniosku, patrząc mu w oczy. Nie zapomniał i chyba nawet mu to schlebiało.
– Zawsze mogę pobzykać ciebie – odparł lekkim tonem.
Zmyliłem kroku, rzucając mu pełne zdumienia spojrzenie. Jezu, czy on naprawdę to powiedział?
Widząc moją minę, roześmiał się, ale nie brzmiało to całkiem szczerze.
– Żartowałem. Chociaż, szczerze powiedziawszy, zaintrygowałeś mnie – przyznał, patrząc w dal. – Nigdy się nie zastanawiałem nad tym, jak to jest między dwoma facetami. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić na przykład ciebie z Bootem, chociaż scenę z kuchni mam wciąż przed oczami… – skrzywił się, a ja zarumieniłem się ja piwonia. Co za upokorzenie! – W każdym bądź razie, zastanawiałem się, czy ja bym tak mógł.
Na usta cisnęło mi się pełne zaciekawia „i?”, które ledwo co powstrzymałem. Nie miałem zamiaru poniżać się jeszcze bardziej. Moje serce biło dziwnie szybko, właściwie nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęło tak dudnić.
– Po dwóch głębszych chyba każdy może – odparłem niechętnie, próbując obrócić jego słowa w żart.
Nie pozwolił mi na to.
– Nie myślałem jednak o dwóch głębszych, tylko tak… normalnie. Jak robię to z Lucy.
– Raczej nie byłaby zadowolona z tego, co mówisz.
Weszliśmy przez ogromną bramę na cmentarz i lawirując pomiędzy nagrobkami, rzucaliśmy sobie spojrzenia – ja niepewne, a on pełne dziwnej determinacji, której nie rozumiałem. Co on chciał mi właściwie powiedzieć?
– Przecież tego nie słyszy, a ty jej nie powtórzysz. Nie wiem, w czym problem.
– To twoja dziewczyna. Powinieneś ją szanować.
– Szanuję. Gdybym nie szanował, zdradzałbym ją.
– To, że nie zdradzasz jej cieleśnie, nie oznacza, że nie robisz tego w myślach.
– Nie udawaj takiego świętoszka – mruknął, uderzając mnie w ramię. – Pytam cię czysto teoretycznie. Ile razy zdradziłeś w myślach tego pożal się panie boże belfra, odkąd dogadzacie sobie w wolnych chwilach?
Odpowiedź na to pytanie była dla mnie kolejnym szokiem, bo gdy to szybko przekalkulowałem, stało się jasne, że nie zrobiłem tego nigdy. Nigdy, kiedy dotykałem, całowałem lub kochałem się z Sebastianem nie pomyślałem, że robię to z kimś innym. Nigdy nie wyobrażałem sobie na jego miejscu nikogo innego. Fakt, wcześniej nieraz to robiłem, a gdy zastanawiałem się, jak to jest mieć w sobie czyjegoś penisa, w moich myślach był Phil i to on mnie posuwał. Nieważne było, jak, lecz to, że w ogóle to robił. Myślałem o nim naprawdę często, a żeby jakoś się tych myśli pozbyć, uczyłem się. Rezultaty właściwie doskonale widać.
– No, właśnie – odpowiedział sam sobie triumfalnie, błędnie odczytując moją skonsternowaną minę. – Więc nie praw mi morałów.
– Nie prawię – warknąłem, gdy stanęliśmy przed wspólnym grobem moich rodziców. – Jestem od tego naprawdę daleki. – Przeżegnałem się i zacząłem modlić cichutko, prosząc o zbawienie dla duszy moich rodziców. Może nie będę mnie już więcej prześladować w snach? Gdy skończyłem, w ciszy zapaliłem im znicze i postawiłem na grobie. Phil przeżegnał się, kończąc modlitwę. – Lucy ci ufa i na pewno byłoby jej przykro, gdyby to usłyszała.
– A od kiedy się o to martwisz? Powinieneś się cieszyć.
– Dlaczego? – spytałem, chociaż, oczywiście, miał rację.
– Bo mnie kochasz.
Tu musiałem spoważnieć.
– Wyjaśnijmy sobie coś. To, że coś do ciebie czuję…
– Kochasz mnie – przypomniał mi niemal okrutnie.
– W porządku, kocham! Nie oznacza to jednak, że dam ci się zmanipulować. Jesteśmy przyjaciółmi, Phil i nigdy tak naprawdę nie oczekiwałem, że będziemy dla siebie kimś więcej. Mogę być zazdrosny o twoje kontakty z Lucy, ale to nie oznacza, że cieszyłoby mnie, gdybyś ją skrzywdził. Rozumiesz?
Nie byłem do końca szczery, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Tak naprawdę utopiłbym Lucy w łyżeczce wody przy pierwszej lepszej okazji i miałem z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Wiedziałem jednak, że nie mogę mu o tym powiedzieć. Nie mogłem dać mu aż takiej władzy nad sobą. Mógł być moim przyjacielem, ale w obecnej sytuacji, prawdopodobni by mnie w końcu zniszczył. Chcący czy nie – to już nie miałoby znaczenia.
– Chodzi ci o to, że dopóki jestem z Lucy, nie pozwolisz mi na żaden… bliższy kontakt z tobą?
Spojrzałem na niego ze zdumieniem. Co to w ogóle było za pytanie?
Zmarszczyłem brwi. Nigdy nie uważałem się za idiotę, wręcz przeciwnie, powiedziałbym nawet, że jestem całką inteligentną osobą. Miałem jednak wrażenie, że coś zupełnie mi się pokręciło! Przecież Phil nie mógł sugerować tego, co… sugerował! To niemożliwe!
– Dlaczego się tak na mnie patrzysz? – spytał, chyba lekko speszony. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę.
– Czemu się tak patrzę? Serio? Phil, czy ty właśnie zasugerowałeś, że masz jakieś… zamiary względem mnie?
Phil podrapał się po głowie, wzdychając ciężko. Zarumienił się lekko.
– To było czysto teoretyczne pytanie.
– I pewnie oczekujesz czystko teoretycznej odpowiedzi? – spytałem ironicznie.
– Już ci mówiłem, że rozbudziłeś moją ciekawość. Mam wrażenie… Mam wrażenie, że wcześniej po prostu nigdy nie rozpatrywałem naszej znajomości w takich kategoriach. Trochę się w tym pogubiłem. Robin, znasz mnie. Wiesz, że nie mam zbyt wielkich oporów przed wieloma rzeczami. Po prostu jestem ciekawy czy… – urwał.
– Czy? – spytałem, chociaż wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł. Nie mogłem się jednak powstrzymać, tak jak nie mogłem wpłynąć na to, że bez powietrza bym umarł.
– Czy spodobałoby mi się, gdybym ja... Gdybyś ty… W sensie, gdy my… Och, wiesz, o co mi chodzi.
Powiedz to, prosiłem w myślach. Chcę to usłyszeć.
– Gdyby co?
Blondyn spojrzał w bok.
– Gdybyśmy się… p–pocałowali. Albo dotykali.
To się nie dzieje, myślałem zszokowany. To nie może być prawda! Phil zainteresowany… mną? Czy to oznaczało, że gdybym nie był takim tchórzem i przyznał się do tego wcześniej, w chwili obecnej najprawdopodobniej bylibyśmy parą? To do niego bym się przytulał? To on, tak jak w moich marzeniach, byłby moim kochankiem?
Nie mogłem w to uwierzyć.
– Nie chcę być twoim eksperymentem – mruknąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy.
– Wiem – odpowiedział.
I chyba naprawdę wiedział.
Nie wracaliśmy więcej do tematu. Poszedłem z nim na hot doga, a potem jeszcze odwiedziłem mojego małego pupilka. Machał wesoło ogonem, kiedy wyjąłem go z kartonu i przytuliłem.
 – Szkoda, że nie mogę cię przygarnąć – powiedziałem mu chyba po raz setny. Spędziłem z nim trochę czasu, a potem wróciłem do domu.



Sebastian
Nosiło mnie po całym mieszkaniu. Zamówiłem pizzę, ale nawet jej nie dotknąłem. Jakoś straciłem apetyt. W końcu zdecydowałem się położyć spać, żeby szybciej minął mi czas. Nie miałem ochoty kompletnie na nic. Jedyne, o czym marzyłem, to żeby już był następny dzień. No i żeby był lepszy od tego, bo ten… Grr…
Przewracałem się z boku na bok, zagrałem w pasjansa na komputerze, znowu się trochę powierciłem na łóżku. W końcu zrobiłem się śpiący, ale nie mogłem zasnąć ze świadomością, że oni są teraz RAZEM. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Paląca zazdrość była tak destrukcyjna, że niemal wypalała mi żyły. Wiedziałem, że nie powinienem czegoś takiego czuć, że Robin nie znaczy dla mnie aż tyle, a jednak gdzieś tam w podświadomości wciąż to we mnie siedziało i nie dawało o sobie zapomnieć.
Wychodzi na to, że jestem niezwykle zaborczą osobą.
Usłyszałem dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a potem ciche skrzypienie drzwi. Chwila niemal idealnej ciszy, przerywana szuraniem materiału, a potem w drzwiach pojawił się Robin, najwyraźniej zdziwiony tym, że leżę.
– Źle się czujesz? – spytał z troską.
Nie, nie czułem się źle. Już nie.
– To był po prostu męczący dzień – odparłem wymijająco.
Uśmiechnął się lekko. Odłożył plecak, zdjął bluzę i wsunął się pod kołdrę obok mnie.
– Trochę leniuchowania nikomu nie zaszkodzi – rzucił, kładąc się do mnie tyłem i wciskając swój tyłek w moje krocze. Objąłem go w pasie i przysunąłem jeszcze bliżej. Pocałowałem go lekko w kark i zamknąłem oczy z przeświadczeniem, że ten dzień… wcale nie był taki zły. W końcu nie mógł, skoro Robin i tak skończył w moim łóżku, prawda?





czwartek, 25 lipca 2013

~11~



Kevin siedział na zajęciach i myślał o tym, co przeczytał w gazecie, którą pokazał mu Bill. To było bardzo ciekawe. Wcześniej nie słyszał o podobnym wydarzeniu, ale to chyba normalne. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak blisko Bill i Tom są ze sobą chociażby ze względu na to, że są bliźniakami. Byli ze sobą już od momentu zapłodnienia, więc nic dziwnego, że ciągle trzymają się razem. Pamiętał, jak bardzo musiał się namęczyć, żeby umiejętnie napuszczać Toma na brata. To było okropnie trudne i najmniejszy błąd mógł sprawić, że Cogerowie się pogodzą. Najgorszy był początek, kiedy jeszcze Czarny próbował jakoś dogadać się z bliźniakiem. Potem, gdy sobie odpuścił, było trochę łatwiej. W sumie to nie raz było mu szkoda tego chudzielca. Nikt z jego paczki nie wiedział, gdzie młodszy Coger się chowa, ale on prawie od razu się połapał. Pamiętał, jak to odkrył i jak bardzo chciał wtedy mu dopiec.


Kevin z zadowoloną miną wkroczył do łazienki cicho zamykając za sobą drzwi. Zastanawiał się, w której kabinie schował się Coger. Cóż, było ich tylko kilka, więc nie przewidywał problemów z odszukaniem go.
Szatyn rozejrzał się uważnie i już miał podejść do pierwszej, kiedy nagle usłyszał cichy szept. Nie potrafił zrozumieć słów, ale głos był tak przejmujący, że poczuł skurcz żołądka. Znieruchomiał nasłuchując.
Zrezygnowany chciał podejść do odpowiedniej kabiny, kiedy nagle szept przeszedł w rozdzierający szloch. Zdziwiony Kevin ponownie się zatrzymał nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. Z jednej strony chciał złapać Cogera za szmaty i zrobić mu krzywdę, ale z drugiej- dać mu spokój. Coś nie pozwoliło mu się zbliżyć do Billa. Mógł tylko wsłuchiwać się w jego płacz.
Nie wiedział, ile czasu tak stał. W pewnym momencie usłyszał pociągnięcie nosem i ciche szuranie. Rozejrzał się i szybko wbiegł do jednej kabiny zostawiając sobie lekko uchylone drzwi.
Bill wyszedł i podszedł do lusterka, które było zamontowane nad zlewem. Oparł się o brzegi umywalki i wpatrywał w swoją twarz. Ze swojego miejsca Kevin dostrzegł czerwone plamy, chyba krew. Zdziwiony zamrugał, zaraz jednak przypomniał sobie, że jego koledzy wzięli rano Cogera w obroty i zabrali mu pieniądze. Tom też tam był. To chyba najbardziej bolało Billa.
Zakrzewski zobaczył, jak chłopak odwiązuje coś z lewego nadgarstka znowu zaczynając płakać, po czym wrzuca to do śmietnika i wychodzi ocierając mokre policzki. Szatyn szybko podszedł do kosza i wyciągnął z niego niebieską chustkę, którą Bill nosił zawiązaną na ręce. Była poplamiona krwią i miała napis „Dla Młodego od Toma”.
Oj, Billy, pomyślał. To jest dopiero początek…


Rzadko miał takie chwile, w których żałował młodszego Cogera. Przeważnie  z przyjemnością robił mu krzywdę, ale to może dlatego, że Czarny zawsze znosił to jak prawdziwy facet. Nigdy się nie rozpłakał. Pozwalał sobie na łzy dopiero wtedy, kiedy myślał, że jest sam. W sumie to i tak nie płakał aż tak często, jak mogłoby się zdawać. Przeważnie po prostu się wściekał albo włączał sobie muzykę i siedział gdzieś, gdzie nikt nie mógł go wypatrzyć. Przez te dwa lata był bardzo samotny, być może nawet bardziej niż Kevin.
Dobrze, że te czasy już minęły, pomyślał gdy szedł korytarzem w stronę wyjścia. Jesteśmy starsi i mądrzejsi. Robienie komuś krzywdy w taki sposób, jak robiliśmy, nie jest już takie zabawne. Mimo wszystko nie chciałem, żeby Bill popełnił samobójstwo. Było mi przykro, kiedy o tym usłyszałem. Nie to chciałem osiągnąć. Przecież miałem zamiar dać im spokój jak skończymy liceum. Wszystko się spieprzyło. Całe szczęście, że nic jemu... No, właściwie to im się...
Bum!
Zdumiony Kevin cofnął się do tyłu nie bardzo wiedząc, co się stało. Usłyszał z dołu westchnienie i pochylił głowę. Wbił wzrok w ładną dziewczynę, która siedziała na podłodze i była chyba równie zaskoczona, jak on.
-Przepraszam, zagapiłam się- powiedziała klękając i zbierając kartki, które jej wypadły.
Chciał coś powiedzieć, ale nagle podbiegł jakiś chłopak szarpiąc go za ramię.
-Co jej zrobiłeś?!- warknął zły źle interpretując sytuację.
-Co?- zdziwił się szatyn.
-To była moja wina, wpadliśmy na siebie. Chodźmy!
Dziewczyna rzuciła mu przepraszające spojrzenie, po czym złapała chłopaka za rękę i zaczęła go ciągnąć za sobą. Zakrzewski pokiwał tylko głową i poszedł dalej. Poczuł, że jego telefon wibruje, więc wyciągnął go z kieszeni i odebrał.
-Halo?
-Hej, tu Bill. Słuchaj, jakiś koleś chciał, żebym pomógł mu cię wykopać z uczelni za bójkę z tamtymi dwoma osłami.
-Wiem, mówił mi.
-Tak? Cóż... Hmm... Uważaj na siebie, dobra?
-Jasne.
Schował komórkę i westchnął, kiedy usłyszał, że ktoś go woła.
-Hej!
Zirytowany odwrócił się i zobaczył przed sobą niską, zgrabną brunetkę z szarymi oczami i włosami związanymi w koński ogon. Była ubrana w czarne jeansy i biały sweter.
-Co?- zapytał.
Brunetka najzwyczajniej w świecie wspięła się na palce i mocno pocałowała go w usta. Zdumiony otworzył szeroko oczy nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Zanim się połapał, dziewczyna już odbiegła radośnie podskakując.
-Zaczekaj!- zawołał za nią, jednak nawet się nie odwróciła.
Zaklął i wściekły pomaszerował w kierunku wyjścia. Miał tak przerażającą minę, że wszyscy schodzili mu z drogi.
W drodze do mieszkania kupił struny do gitary, które założył zaraz po powrocie do domu. Sprawnie wszystko nastroił i zaczął grać. Jego palce z wprawą przyciskały struny do poszczególnych progów. Pamiętał, że na początku okropnie bolały go opuszki. Teraz były stwardniałe i w ogóle nie czuł bólu. Przymknął oczy wygrywając melodię, którą sam skomponował. Była smutna, ale bardzo mu się podobała. Grał ją zawsze wtedy, kiedy miał jakiś problem.
Cóż, tym razem nawiedziła go cała masa.
Musi zacząć szukać jakieś mieszkanie, nie może siedzieć bliźniakom na głowie. Mają swoje życie i nie potrzebują go tutaj. Poza tym, mimo że ich tolerował i nawet wygadał się Czarnemu, nadal nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Rękami i nogami zapierał się, żeby ich przez przypadek nie polubić. Nie potrzebował tej znajomości, ona nic by mu nie wniosła, a tylko jeszcze bardziej skomplikowała życie. Musi też przywyknąć do tego, co się dzieje na uczelni, a to wcale nie jest proste. No, i jak ma się pozbyć tych dziwnych potworków, które ich zaatakowały? Tak, jak na razie był spokój, ale to wcale nie oznaczało, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Prędzej czy później coś się wydarzy.
-Wow!- wykrzyknął ktoś.
Kevin spojrzał w stronę drzwi, gdzie dostrzegł Cogerów. Przycisnął ręką struny, żeby przestały dźwięczeć.
-Super! Co to za melodia?- zapytał Bill.
-Taka jedna...- burknął szatyn odkładając gitarę.
-Nigdy wcześniej tego nie słyszałem- rzucił Tom.
-To chyba nie twoje klimaty- powiedział Zakrzewski.
-Słuchamy dokładnie takiej samej muzy, więc się nie wykręcaj, dobra?
-Sam to skomponował!- odezwał się Czarny.
-Skąd wiesz?- zapytał zdziwiony Kevin.
-Zgadłem?!- wykrzyknął Bill.
Szatyn pacnął się w czoło kręcąc głową.
-Ekstra! Umiesz śpiewać?- dopytywał młodszy Coger.
-Tak.
-No, to dajesz!- zaśmiał się Tom.
Zakrzewski tylko prychnął.
-To było wspaniałe, nawet lepsze od tego wcześniejszego. A co masz na bis?- zaśmiał się blondyn klaskając.
Niemal natychmiast Kevin rzucił się na niego z pięściami. Pozwalał kpić z siebie, ze swojego ubioru i tego, że nie ma kasy, ale nikt nie ma prawa komentować jego muzyki!
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, przewrócił starszego Cogera i przygwoździł go do podłogi. Tom szybko zareagował i nie pozwolił się uderzyć. Jakiś cudem udało mu się odepchnąć Zakrzewskiego. Jeszcze dobrze się nie podniósł, a już rzucił się w jego kierunku. Złapał go w pasie i z całych sił cisnął o ścianę.
Szatyn krzyknął z bólu upadając na kolana.
-Ty... Ty!- był tak wściekły, że nawet nie potrafił się wysłowić.
-Sorry, zapomniałem o twoich plecach- rzucił Tom wzdychając.
Zakrzewski zacisnął zęby. Chociaż ból był straszny, to już nie raz znajdował się w takiej sytuacji. Siniaki i zadrapania będzie liczył potem, teraz czas na walkę! W takich chwilach zaciska się zęby i bije się, dopóki się wygra albo samemu nie dostanie się lania.
To była jedna z głównych zasad Kevina Zakrzewskiego. Nie przewidywała jednak wtrącania się przez osoby trzecie. Tylko Bill mógł być na tyle głupi, żeby stanąć przed swoim bliźniakiem i próbować przemówić do rozsądku rozwścieczonemu szatynowi. Nim ktokolwiek się zorientował w sytuacji, Czarny już leżał plackiem na podłodze jęcząc cicho.
-Bill! Jesteś definitywnie największym osłem, jakiego w życiu widziałem!- powiedział Tom nieporadnie podnosząc oszołomionego brata.
-Dorzuć jeszcze stwierdzenie, że ma piekielnie twardy łeb. Au!- odezwał się Kevin, któremu w mgnieniu oka przeszła cała złość.
Nigdy wcześniej w tak łatwy sposób nie rozładował swoich emocji.
Obiad zjedli w ciszy. Czarny miał spuchnięty oraz zaczerwieniony nos i siedział sztywno wyprostowany nawet nie nachylając się nad talerzem. Zapewne bolała go twarz, kiedy próbował to zrobić. Zakrzewski przyjrzał mu się z niemym zakłopotaniem. Nie do końca o to mu chodziło.
Chociaż był człowiekiem, który ma w głębokim poważaniu, jak powinien się zachowywać i jak encyklopedie definiują moralność, wyczuwał tą napiętą atmosferę. Bliźniacy zawsze byli roześmiani i beztroscy, a teraz po raz pierwszy siedzieli tak cicho. To jeszcze im się nie zdarzyło. Kevin czuł, że to on do tego doprowadził.
Muszę stąd odejść, pomyślał.
Poczuł dziwny ucisk w żołądku. Zdziwił się, kiedy zrozumiał, że ta decyzja sprawiła mu ból i dopadło go przygnębienie.
Dlaczego? Przecież ich nie lubił, działali mu na nerwy i przeszkadzali za każdym razem, kiedy próbował się uczyć. Nie pozwalali w domu palić papierosów i jeszcze był zmuszony robić im śniadania. W takim razie czemu jest mu przykro? Dlaczego czuje się zawiedziony i rozczarowany?
Ty idioto, pomyślał ze złością.
Odepchnął od siebie talerz i wstał patrząc na niego z krzywą miną.
-Coś się stało?- zdziwił się Bill.
-Nie twoja sprawa. Przestań się mną wreszcie interesować, bo działa mi to na nerwy!- wysyczał Kevin.
-Po prostu...
-Ani słowa! Zamknij się wreszcie, ciągle paplasz! Jadaczka zamyka cię tylko wtedy, kiedy jesz! Nawet przez sen mamroczesz jakieś dziwne rzeczy! Jesteś psychiczny!
-Ja...
Szatyn zaklął głośno i Czarny zamilkł. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, po czym Bill spuścił wzrok. Te słowa musiały sprawić, że zrobiło mu się przykro i z jakiegoś głupiego powodu Zakrzewski nienawidził siebie za to.
Warknął coś cicho pod nosem i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Musi przemyśleć kilka spraw, inaczej oszaleje.

Tom i Bill siedzieli przez chwilę w ciszy nie bardzo rozumiejąc, co tym razem zdenerwowało Kevina. Przecież żaden z nich nie wypowiedział nawet słowa, to o co mu znowu chodzi? Nie dość, że zabrali go do siebie, kiedy zdemolowano mu mieszkanie, to jeszcze miał ciągle pretensje.
-Co go ugryzło?- spytał cicho Czarny.
-Ma huśtawkę nastrojów. Wiesz, jak baba przed okresem. Nie przejmuj się nim- powiedział blondyn podpierając brodę na dłoni i wzdychając cicho.
-Naprawdę jestem taki męczący i tyle gadam?
Tom spojrzał uważnie na brata. Bill wyglądał na przygnębionego, a on nienawidził, kiedy bliźniak był w takim stanie.
-Posłuchaj. Ten gbur nie przywykł do takiego zachowania. Wszyscy w jego towarzystwie zawsze chodzili na paluszkach, byle go czasem nie zdenerwować. Kevin to wariat. On będzie się bił z każdym i wszędzie do upadłego nie zważając na to, jakie będzie musiał ponieść konsekwencje. Nieważne jak i gdzie, on załatwi to tak, że ofiara nawet nie będzie wiedziała, kto to zrobił. To dlatego wszyscy tak bardzo się go boją. On po prostu dorastał w środowisku, w którym rządziło prawo pięści. Z nim nigdy nie można się nudzić i przy nim wszyscy zachowują się nienaturalnie. Dlatego chyba jest taki wściekły. My jesteśmy po prostu sobą, a on nie może przeboleć, że ktoś lekceważy jego reputację. Przejdzie mu, jak tylko gdzieś ochłonie.
-Albo pobije kilku przechodniów?
-Wszystko możliwe. Bill, dałbyś już temu spokój. Nie zmienisz go. Jakieś wydarzenia w jego życiu zrobiły z niego dupka i nie masz na to wpływu. Lepiej dać mu spokój i tyle.
-Nie mogę.
-Jak chcesz- mruknął zrezygnowany blondyn.- Jak jeszcze kilka razy zarobisz w nos, może ci się odmieni.
Czarny pokazał bliźniakowi środkowy palec i wstał od stołu. Tom zaśmiał się tylko cicho i również wstał. Odsunął Billa od zlewu i sam wziął się za mycie naczyń. Denerwowało go, kiedy bliźniak ciągle latał i coś sprzątał, ale mógł mieć pretensje tylko do siebie. Przez te dwa lata, gdy byli ze sobą skłóceni i zamienił jego życie w piekło, zmusił Czarnego do kilku rzeczy, chociażby do sprzątania po nim i robienia mu obiadów. Nauczył brata, że jeśli będzie się go słuchał i robił to, co on mu każe, to będzie miał spokój. Chociaż przez kilka godzin, ale mimo to spokój. Za każdym razem, gdy młodszy się sprzeciwiał, Tom mścił się w sposób niezwykle ambitny.
Teraz mógł sobie tylko pluć w brodę i próbować jakoś odzwyczaić Billa od takiego zachowania. Powoli mu się to udawało, ale czasami, gdy Czarny się denerwował, nadal latał po domu jak poparzony i sprzątał czy gotował. A blondyna trafiał szlag, bo musiał wtedy podejść do brata, siłą posadzić go na krześle i sam zając się tą pracą.
Wyrzuty sumienia mają wielką moc.
-Dupa!- westchnął Bill podskakując i siadając na blacie mebli tuż przy zlewie.
Blondyn tylko mruknął coś w odpowiedzi. Wychowywanie brata nie wyszło mu na dobre. W ciągu ostatniego roku nauczył się gotować najrozmaitsze posiłki i wykonywać w domu wszystkie możliwe prace. Na samą myśl o każdej rzeczy, jaką musiał robić, zgrzytał zębami ze złości.
-Nie chce mi się iść dzisiaj na ten głupi basen!- burknął obrażony Bill.
Tom odetchnął. Nareszcie coś, co nie dotyczy Kevina Zakrzewskiego.
-Mi też nie, ale jeśli będą sprawdzać obecność, zwiniemy się w trakcie. Możemy skoczyć po coś na wynos. W sumie to już dawno nie jedliśmy takich rzeczy.
-Byliśmy w barze trzy dni przed przyjazdem tutaj, więc nie marudź. Ale wiesz co? Mam ochotę na piwo.
-Ja też...
Czarny uśmiechnął się cwaniacko.
-Znowu będziesz się lizał z...- chłopak nie skończył, gdyż zirytowany blondyn nabrał na złączone dłonie wody z pianą i chlapnął nią na brata uśmiechając się przy tym z zadowoleniem.- Tom!
Mina Billa wyrażała święte oburzenie. Sprawca zamieszania wybuchnął śmiechem wskazując na bliźniaka palcem. Kątem oka dostrzegł, że Czarny wkłada ręce do zlewu, po czym woda wraz z pianą wylądowała na jego twarzy i warkoczykach.
-Bill!- krzyknął chłopak nie mając zamiaru być mu dłużnym.
W zlewie było dużo piany. Bliźniacy raz po raz zanurzali ręce w wodzie i chlapali się jak małe dzieci.
-Moje oko! Bill, ty idioto!- wykrzyknął Tom nacierając twarz brata pianą.
Czarny śmiejąc się próbował jakoś schować twarz, ale mimo to i tak poczuł smak mydła w ustach. Zaczął prychać i pluć próbując się pozbyć tego dziwnego posmaku, ale Tom objął go mocno ramionami i przytrzymał.
-Hej, puszczaj! Muszę się napić!- krzyczał Bill wierzgając nogami w powietrzu i wyciągając ręce w kierunku soku.
Blondyn zlitował się i puścił bliźniaka. Czarny potykając się dopadł do soku i obserwując czujnie brata, napił się. Tom wybuchnął śmiechem trąc piekące oko.
Z góry usłyszeli, jak ktoś wali czymś w podłogę. Spojrzeli zirytowani w górę. Znowu przeszkadzali sąsiadom. Tom nie namyślając się długo chwycił za miotłę i zaczął stukać w sufit. Jego ruchy były tak szybkie, że przywodziły na myśl prędkość światła.
-Też tak mogę!- wrzasnął.
Usłyszał cichy śmiech Billa i zagryzł wargę nie chcąc do niego dołączyć. Walił tak dłuższą chwilę, aż wreszcie stukanie ustało.
-No, i tak ma być.
-Idę pod prysznic- rzucił młodszy Coger.
Obejrzał się, ale Czarny już zniknął. Zrezygnowany podciągnął rękawy i skończył myć naczynia ignorując ponowne pukanie. Potem poszedł do pokoju i zaczął grzebać w szafce w poszukiwaniu jakichś rzeczy. Zdecydował się na czarne dresy, w końcu na basenie będzie musiał pracować. Raczej nie pozwolą mu się obijać.
Zerknął na gitarę Kevina. Wyglądała jak nowa, chociaż gryf w niektórych miejscach był nieźle przetarty. Albo szatyn dopiero ją kupił i tak szybko starł tą farbę, albo miał gitarę naprawdę długo i po prostu tak bardzo ją szanował. Tylko dlaczego Tom miał wrażenie, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna?
Pokręcił głową. Bill wyszedł z łazienki, więc szybko poszedł wziąć prysznic. Gdy skończył, było już dosyć późno i trzeba było się zbierać. Czarny zostawił Kevinowi kartkę z informacją, gdzie są, i razem udali się na uczelnię. W drodze prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali.
Gdy weszli do budynku, gdzie znajdował się basen, od razu rzuciła im się w oczy nienaturalna cisza. Wszędzie było dosyć ciemno, światło dawały tylko lampy, które podświetlały wodę. Wszystko inne było pogaszone.
Cała pływalnia była dosyć mała, chociaż strop był bardzo wysoki. Zajęcia na uczelni były rozłożone w taki sposób, że każda grupa pływaków miała cały basen do własnej dyspozycji. Były tam dwa baseny olimpijskie, a do każdej grupy przydzielano dwóch opiekunów. Cogerowie wybrali basen, ale po jednej lekcji, którą odwołano, postanowili przepisać się na piłkę nożną. Obaj naprawdę dobrze sobie radzili. Czarny być może nie był najlepszym sportowcem, ale jeśli chodziło o tę dyscyplinę sportu, na bramce był fenomenalny.
-Nikogo nie ma- westchnął Bill.
-Może przyszliśmy za wcześnie?- spytał Tom.
-Jest kwadrans po dziewiętnastej. Właściwie to jesteśmy spóźnieni.
-Nic z tego nie rozumiem. Albo tamci zastrajkowali, albo już nie wiem co. Przecież drzwi były otwarte, prawda? Ktoś przecież musi tu być!
-Mam złe przeczucia. Może ten wykładowca jest jakimś psycholem i specjalnie nas tu zwabił?
-Weź, przestań! Masz zbyt bujną wyobraźnię! A...
-No, to czemu jego tutaj nie ma?- odezwał się Czarny przerywając bratu.
-Nie wiem! Czy ja wyglądam na wróżkę?
-Tak. Na taką, która potrafi wywróżyć człowiekowi samochód z czterema kołami.
-Bardzo zabawne!- prychnął blondyn splatając ręce na piersi.
-Pytałeś, więc...
Bill umilkł. Tom przez chwilę patrzył na niego podejrzliwie, ale Czarny ciągle uparcie wpatrywał się w jedno miejsce. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony. Blondyn zdziwiony spojrzał w to samo miejsce, co bliźniak, i aż cofnął się do tyłu zaszokowany.
-O, nie!- jęknął cicho.
Mniej więcej pięć metrów nad podłogą przy ścianie znajdowała się czarna postać. Była wciśnięta w róg. Nie wydawała żadnych dźwięków czekając na coś. Gdyby nie dobry wzrok Cogerów, zapewne w tak słabym świetle nawet by jej nie zauważyli. Tom nie miał wątpliwości, że pojawiła się tam w związku z nimi.
Zaczęli się powoli cofać do wyjścia cały czas z uwagą obserwując potwora, jednak on nawet nie drgnął.
-Chyba już wiem, skąd kojarzę tego bliźniaka z artykułu- powiedział cicho Bill.
Starszy Coger spojrzał na niego zaciekawiony.
-Tom, Filip Zamroziewicz to nasz wykładowca. Ten, który interesował się moją szyją i naszymi relacjami. Ten sam, który kazał nam tu dzisiaj przyjść.
-Co?!
-Nigdy nie zwracamy uwagi na nazwiska, one nam po prostu nie wchodzą. Ani tobie, ani mi. Daliśmy się złapać w pułapkę.
-Jesteś pewny? Jeżeli on też był w tamtym świecie, to przecież powinien być po naszej stronie. Jaki miałby interes w tym, żeby nasyłać na nas potwory? A w ogóle, to tak można? Już dawno bym skorzystał z ich pomocy.
-Może ich na nas nie nasłał, ale po prostu wie, jak je tutaj ściągnąć. Raczej wątpliwe, że będą atakowały zwykłych ludzi. Lecą do tego, co znają. To przecież mogą być te złe. No, wiesz, te, które trzymają z tamtym jednym, co mnie porwał.
-Spływajmy stąd.
Bliźniacy byli już prawie przy wyjściu z pływalni, kiedy nagle przez drzwi wleciały dwa potwory. Pisnęły głośno otwierając paszcze, po czym machnęły mackami i jedyna droga ucieczki została zablokowana. Mimowolnie cofnęli się do tyłu patrząc na siebie z przerażeniem.
Zostali uwięzieni razem ze stworami w pomieszczeniu, w którym nie było praktycznie nic prócz basenu.
-Tom, boję się- jęknął Bill odruchowo przysuwając się do blondyna.
-Ja też.