poniedziałek, 29 października 2012

34.Rodzinny dom


Już chyba z godzinę siedział na podłodze po turecku i gapił się na przedmiot stojący tuż przed nim. Nie, żeby się znał, ale musiał przyznać, że była to naprawdę piękna rzecz. No, i całkiem droga, ale było warto wydać te pieniądze.
Kontrakt podpisany z Davidem Jostem leżał już bezpiecznie w jego biurku, nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby zakupić instrument, na który Tom tak się napalił w Paryżu. Dredziarz był zbyt „niewinny”, żeby wydać nieswoje pieniądze na coś takiego, nawet jeśli było to jego wielkie marzenie. Po ostatnich wydarzeniach i upewnieniu się, że na pewno wszystko gra, zamówił dla Toma wymarzoną gitarę. Przyszła wprost z Paryża, dokładnie ta sama, którą podziwiał Tom. Była czarna, lśniła w promieniach słońca i wyglądała naprawdę wspaniale.
Bill westchnął cicho. Chyba nadszedł czas, żeby wręczyć ją bliźniakowi. Wieczorem mieli stawić się w studio i zacząć pierwsze nagrania. Już nie mogli się doczekać.
Czarny wstał z podłogi i poszedł do pokoju brata. Tom siedział na łóżku z laptopem na kolanach, co chwilę rzucając Scotty’emu piłeczkę. Z jakiegoś powodu Tom miał wielki sentyment do tego psa i często spędzał czas na zabawie z nim.
- Tom?
Dredziarz podniósł wzrok znad laptopa i uśmiechnął się lekko.
- Hej.
- Chodź ze mną na chwilę, chcę ci coś pokazać.
- Pokazać? – zdziwił się Dredziarz, głaszcząc psa, który mu wskoczył na łóżko. Uśmiechał się przy tym lekko.
- Mhm. No, chodź, zanim się rozmyślę, a na pewno ci się spodoba.
Tom, zaintrygowany, odłożył sprzęt i wstał z łóżka, przeciągając się. Długie spodnie ciągnęły mu się lekko po podłodze. Zwykle układał je tak, że zachodziły na buty i było mu całkiem wygodnie, ale w tym wypadku po prostu w nich człapał.
Przeszli przez łazienkę. Bill zaszedł bliźniaka od tyłu i zakrył mu oczy rękami.
- Na razie nie patrz.
- No, weź! Teraz to jestem już na maksa ciekawy, o co chodzi.
- Przecież zaraz się dowiesz.
- Zaraz to nie to samo co już.
- Oj, nie marudź.
Bill podprowadził go najbliżej jak mógł, a potem zabrał ręce. Tom znieruchomiał.
Bill specjalnie stanął w pobliżu gitary tak, żeby mógł obserwować wyraz twarzy brata.
- O, kurwa! Nie wierzę! – powiedział Tom niemal grobowym głosem.
- Może być? – zapytał Czarny, patrząc w sufit.
- Łiiii! Gibson les Paul! Z serii Custom! Moje marzenie!
Dredziarz klęknął przy gitarze i przejechał po śliskim przedmiocie opuszkami palców. Jego oczy lśniły z podniecenia i radości, a usta rozciągnęły w najszerszym uśmiechu, jaki Bill widział w całym swoim życiu.
- Dziękuję! – Dredziarz zerwał się na równe nogi i przytulił mocno bliźniaka. Bill nie spodziewał się aż tak wielkiego entuzjazmu.
- Teraz w nagrodę możesz mnie ruchać cały dzień – stwierdził Tom, lekko odsuwając się od brata i wpatrując w gitarę jak w obrazek.
Bill parsknął. Jego twarz wyrażała politowanie.
- Chętnie, ale może później. Czekam teraz na koncert w twoim wykonaniu. Podłączaj sprzęt i udowodnij, że na niego zasługujesz.
Tom skinął głową i wciąż się uśmiechając, wykonał polecenie bliźniaka. Bill przypatrywał się mu i nie mógł uwierzyć, że jakaś głupia gitara była w stanie aż tak go ucieszyć. Znaczy, wiedział, że to było jego marzenie i w ogóle, ale czy on potrafiłby się tak cieszyć, gdyby ktoś spełnił któreś z jego pragnień?
Pokręcił głową. On nie był taki sam jak Tom. Nie potrafił cieszyć się z tak prostych rzeczy. Tak dla przykładu, jednym z jego marzeń było całkowite wyeliminowanie Simone. Czy potrafiłby się cieszyć, gdyby się dowiedział, że jego matka nie żyje? Wątpił, żeby to kiedyś nastąpiło. Simone była typem człowieka, który zawsze spadał na cztery łapy. Wychodziła cało z każdej opresji, w cokolwiek by się nie wpakowała. Cała ta żenada z Gordonem tylko to udowodniła. Wyssała z niego jak najwięcej kasy, a kiedy przyszło co do czego, po prostu się ulotniła i nikt jej więcej nie widział. Zwyczajnie nie chciało się w to wierzyć.
Tom stanął przed nim gotowy do zaprezentowania swoich umiejętności.
- Dobra, to teraz usłyszysz mój najnowszy kawałek.
Dredziarz uśmiechnął się i zaczął grać. Melodia była naprawdę dobra. Bill zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że już kiedyś to słyszał. Dokładnie tak samo było na początku, kiedy wprosił się na próbę do garażu. Wtedy też towarzyszyło mu takie uczucie.
Gdy Tom skończył, Bill westchnął.
- Zdaje się, że mamy kolejną piosenkę.
- Kocham cię, wiesz? – odezwał się nieoczekiwanie Tom. Z nabożną wręcz czcią odłożył gitarę w miejsce, z którego ją wziął i pochylił się nad bratem, całując go lekko w usta.
- Ja ciebie też, niestety – mruknął Bill wręcz cierpiętniczo.
Tom zaśmiał się.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? A może uczcimy to wszystko i wybierzemy się gdzieś?
- Gdzie?
- Carlos na pewno nas podwiezie, w końcu jest już sprawny. Moglibyśmy na przykład pójść do kina czy coś.
- Ok. Chodź.
Znaleźli szofera w garażu, gdzie mężczyzna wyraźnie się gdzieś wybierał.
- Carlos? Mógłbyś nas podrzucić do kina? – spytał Tom. Nienawidził, gdy ktoś komuś rozkazywał.
Szofer spojrzał na nich i westchnął.
- Oczywiście. Wsiadajcie.
- Wybierałeś się gdzieś? – spytał Bill, wchodząc do limuzyny.
Mężczyzna spłonił się i spuścił wzrok.
- Carlos! – zdziwił się Tom, uśmiechając się lekko. – Co się dzieje?
- Uhm… Ja… Chciałem jechać po… Po…
- No, wykrztuś to z siebie, bo nigdy nie wyjedziemy.
- No, bo… Ja… Chcę się oświadczyć Sarze! – powiedział z zamkniętymi oczami na jednym wydechu.
Bliźniacy spojrzeli na siebie, a potem rzucili się w kierunku szofera, zadając mu jednocześnie masę pytań.
 - Masz już pierścionek?
- Podejrzewa coś?
- Kiedy chcesz to zrobić?
- Myślałeś już o dacie ślubu?
Carlos uniósł ręce do góry, uśmiechając się zawstydzony.
- Nie wiem, czy wie. Chyba nie. Właśnie chciałem jechać po pierścionek, nie mam pojęcia, czy się zgodzi. Bardzo bym chciał, ale… Trochę się boję, że będzie tak, jak z panem Gordonem.
- Więc chciałeś jechać po pierścionek zaręczynowy? – spytał Tom.
Szofer skinął nieśmiało głową.
Bliźniacy spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Możemy jechać z tobą? – spytali jednocześnie.
Mężczyzna spojrzał na nich ze zdumieniem, a potem uśmiechnął się lekko.
- Tak, pewnie. Może pomożecie mi coś wybrać?
Zabieranie bliźniaków nie było najlepszym pomysłem. Nad każdym pierścionkiem rozwodzili się co najmniej przez dziesięć minut, wymieniając jego wady i zalety. Mimo wszystko nie wtrącali się aż tak bardzo, jak Carlos się obawiał, że będą. Właściwie to nawet sprzedawca, słuchając ich wymiany zdań, musiał zagryzać dolną wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Ten jest świetny – stwierdził Tom, patrząc na jeden z pierścionków w kolejnej gablocie. Bill skinął tylko głową, po raz pierwszy zgadzając się z nim w zupełności.
Pierścionek był prosty, miejscami przeplatany przez białe złoto, które świetnie współgrało z ładnym diamentem, umieszczonym po środku. Jego atutem była przede wszystkim ta prostota i jakość. Carlos pokręcił głową.
- Nie stać mnie na taki – mruknął mężczyzna. W jego głosie nie słychać było żadnych emocji, ale żaden z bliźniaków nie dał się oszukać. Bill już otwierał usta, ale Tom go uprzedził.
- W takim razie dołożymy ci w ramach prezentu ślubnego – powiedział stanowczo Tom.
- Nie, nie możecie – zaprotestował Carlos.
- Oczywiście, że możemy. Wiesz, jeśli cię to razi, możesz oddać w naturze. Wierz mi, nie pogardzę – Tom żartobliwie zmierzył szofera spojrzeniem.
- Tom, proszę! Nie możecie płacić za mnie za pierścionek.
- Nie chcemy płacić za ciebie, tylko ci dołożyć – wtrącił Bill. – Słuchaj, Carlos. Przez ponad rok opiekowałeś się mną i byłeś jedyną osobą, która potrafiła mnie pocieszyć. Jako jedyny wyciągnąłeś do mnie rękę. Chciałbym ci się odwdzięczyć chociaż w taki sposób. Tom dostał dzisiaj gitarę, która jest mniej więcej warta tyle, ile ten pierścionek. Nie bój się przyjąć pomocy.
- Ale…
- Jesteś naszym przyjacielem, Carlos – powiedział Tom łagodnie i uśmiechnął się niewinnie. – Po prostu zamiast dziesięciu tysięcy w prezencie dostaniesz osiem.
Szofer zbladł, a sprzedawca spojrzał na nich z szeroko rozwartymi oczami.
- Tom, nie strasz go.
- Serio, Carlos. Jeśli podoba ci się ten pierścionek, nie ma nad czym się zastanawiać.
Mężczyzna nadal wyglądał na zawstydzonego, ale w końcu skinął głową. W oczach miał łzy wzruszenia.
Gdy byli już w samochodzie, a pierścionek leżał w pudełeczku, bezpiecznie ukryty w kieszeni, szofer przytulił obu chłopców, szlochając cicho.
- Dziękuję. nigdy wam tego nie zapomnę.
W tej właśnie chwili Bill zrozumiał, dlaczego Tomowi tak zależało na obdarowaniu swoich znajomych prezentami. Gdy tak Carlos patrzył na nich z tą bezbrzeżną radością i wdzięcznością, chciał móc uszczęśliwić tak wszystkich ludzi. I Tom… Wyraz jego oczu, gdy zobaczył gitarę… Bill wiedział, ż będzie przechowywał te wspomnienia w sercu do końca swego życia.

Następnego dnia wsiedli do vana Gusa i pojechali do profesjonalnego studio, gdzie mieli zacząć nagrywać swój pierwszy krążek. Wszyscy byli podekscytowani. Tom wziął swoją gitarę i pilnował jej jak oka w głowie, jakby bał się, ze każdy tylko czyha na to, żeby ją zostawił na pastwę losu. Nawet docinki Geo nie były w stanie zmienić jego zachowania.
W środku przywitali się z Davidem i profesjonalną ekipą, która miała im pomóc spełnić swoje marzenia.
- Nagramy osobno poszczególne instrumenty, a potem wokal Billa. Najwięcej roboty będzie miał Tom, ale wiem, że wszyscy dacie sobie świetnie radę. Zacznijmy od perkusji. Przygotowano dla ciebie nuty, chociaż jestem pewien, że nie będą potrzebne.
- Powodzenia – powiedział Tom z uśmiechem. Gus wszedł do środka i usiadł przy perkusji. Mieli zacząć od „Durch den Monsun”.
- To będzie długi dzień – mruknął Bill, kładąc się na kanapie. Tylko nogi zwisały mu poza sofę.
- Posuń dupsko, też chcemy usiąść – powiedział Geo, ale Bill go nie posłuchał. – Ok, w porządku.
Geo usiadł Billowi na brzuch. Czarny jęknął i momentalnie zrobił się czerwony.
- Geo, złaź! Ważysz tonę! – wystękał, próbując zrzucić kolegę.
- Trzeba było o tym myśleć od razu.
- Tom. Pom-mocy!
Dredziarz wywrócił oczami.
- Geo ma łaskotki.
- Tom.
Bill ostatkiem sił zdołał jakoś połaskotać Geo. Nie minęła długa chwila, a basista wystrzelił z kanapy jak z procy. Bill uśmiechnął się, widząc, jak kolega masuje sobie tyłek.
- Zawsze działa – stwierdził Czarny.
 Geo spojrzał na niego z oburzeniem, ale nie powiedział nic na ten temat. No, przez dziesięć minut. Potem wszystko zaczęło się od nowa i w ten sposób upłynął im cały dzień w studio. Różnica była taka, że zmieniali się po prostu winowajcy całego zamieszania.

Wieczorem, po powrocie ze studio, bliźniacy byli wykończeni. Nie sądzili, że coś takiego może być takie męczące! W dodatku Bill dostał telefon, że obaj koniecznie muszą się stawić rano na sesję fotograficzną do jakiegoś magazynu. Nie mieli nawet ochoty się trochę pomacać, nie wspominając o całej reszcie. Wykąpali się i każdy z nich zasnął w swoim łóżku. Byli zbyt zmęczeni nawet na koszmary, chyba że koszmarem można by nazwać nagrywanie piosenki, przez co musieli zagrać lub zaśpiewać to samo co najmniej pięćdziesiąt razy. Na samą myśl obu robiło się niedobrze.
Rankiem stawili się na sesję, która zajęła pół dnia, a wszystko przez makijaż, który trzeba było zrobić Billowi aż trzy razy! Tom miał wrażenie, że szlag go trafi, ale dzielnie to znosił. W końcu to nie była wina Billa, że wymyślili sobie, że muszą go umalować na trzy różne sposoby. Z nim nie mieli takich problemów, bo miał mieć swój styl. Chcieli ciągle robić im zdjęcia na zasadzie kontrastu. Bill wyglądał przy bracie babsko, a Tom przy Billu męsko. O dziwo, obu to odpowiadało.
- Padam na ryj! – jęczał Bill, kiedy po raz trzeci go malowano.
Tom leżał na sofie i gapił się na sufit. Liczył ciemne plamki, które się na nim znajdowały i zastanawiał, co one właściwie tam robią. Zawsze myślał, że robienie kariery, sława to fajne rzeczy, a tymczasem on jeszcze dobrze nie zaczął, a już miał dosyć.
Na szczęście cała reszta męczarni nie trwała już długo. Potem wrócili do domu i mogli się cieszyć błogim lenistwem.
Wieczorem, gdy już się porządnie wyspali, postanowili posiedzieć trochę w ogrodzie. Nie podejrzewali, że natkną się na Carlosa, który nieśmiało będzie prowadził Sarę w odległy zakątek.
- Ty, co oni robią? – spytał Tom szeptem.
- Pewnie chce się jej oświadczyć – odszepnął Bill, wciągając go za jakiś krzak. – Chodź, zobaczymy. Tylko bądź cicho.
Nie słyszeli, o czym para rozmawiała, ale to niezbyt im przeszkadzało. Carlos i Sara zniknęli za kilkoma drzewkami i krzakami dzikiej róży. Bliźniacy po cichy zaszli ich od drugiej strony, przeciskając się przez kłujące krzaki tuż obok płotu.
Carlos już wcześniej się przygotował. Rozłożył koc i uszykował mini piknik. Wszędzie paliło się mnóstwo świec, dodając intymności całej sytuacji. Bracia wciśnięci w płot przez krzaki, przyglądali się całej scenie z prawdziwą fascynacją. Tom uśmiechnął się szeroko, kiedy w pewnej chwili Carlos uklęknął.
- Kocham cię, Saro – powiedział czule. Wyciągnął z kieszeni opakowanie i otworzył je. – Wyjdziesz za mnie?
Tom zacisnął mocno rękę na dłoni Billa, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robi. Bill zrobił urażoną minę, ale nie odwrócił wzroku nawet na sekundę, nie chcąc nic stracić. Obaj z zapartym tchem czekali na odpowiedź Sary.
Kobieta zaczęła płakać.
- Ja… Tak! Tak! Och, Carlos!
Rzuciła się mężczyźnie na szyję, przytulając go mocno. Bill i Tom patrzyli, jak para całuje się namiętnie. Niemal w tym samym momencie wycofali się z azylu narzeczeństwa, nie chcąc ingerować w ich prywatność.
Przez całą drogę powrotną zerkali na siebie i uśmiechali się radośnie. Nawet Bill nie potrafił powstrzymać wyszczerzu. Oświadczyny Carlosa były proste, ale naprawdę z klasą. Ten widok sprawił, że obaj z optymizmem patrzyli w przyszłość.
Na świecie jednak jeszcze istniały ciepłe i dobre kobiety.

***
Już naprawdę blisko do rozwikłania wszystkich niewiadomych. Chociaż większość Waszych tez jest słuszna,wkrótce wszystko wyjaśni się dokładnie.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Czytam je z wielką radością. Osoby, które piszą własne blogi, wiedzą, o czym mówię.
Pozdrawiam!

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 16


- Nie mogę uwierzyć, że spedaliłeś mi przyjaciela! – burknął Marco, poprawiając na nosie okulary.
Emily z oburzeniem szturchnęła chłopaka w ramię.
- Au! Bolało!
- Miało boleć!
- Pantoflarz – mruknęli do siebie jednocześnie Andrej i Eric.
Jedyna kobieta w towarzystwie popatrzyła na nich ostrzegawczo. Od razu się wyprostowali i popatrzyli w przeciwne strony, byleby tylko nie pochwycić jej wzroku.
Siedzieli w salonie u Marco. Do tej pory przyjaciel Andreja nie wiedział, że ten jest w związku z chłopakiem, więc postanowili ich odwiedzić i uświadomić. Emily wiedziała już wcześniej o orientacji swojego kuzyna i nie była specjalnie zaskoczona jego wyborem. Doskonale znała preferencje Erica, być może lepiej niż on sam. Fajnie było zobaczyć go u boku chłopaka, za którym wodził wzrokiem już od cholery czasu. Była ciekawa, czy Andrej wie o zadurzeniu jej kuzyna, czy Eric jak zwykle nic mu nie powiedział?
- Nie można nikogo spedalić! – powiedział szatyn. – Albo się jest gejem, albo nie.
- No, dzięki – mruknął Pejic. – Wychodzi na to, że całe życie żyłem w zakłamaniu.
- Albo czekałeś na tego jedynego – podsunął usłużnie Richards, obejmując swojego chłopaka ramieniem. Pocałował go w czubek głowy.
- Przyniosę jeszcze kawy – mruknął Marco i zmył się z salonu.
- A temu co? – spytał Eric.
- Mam okres – powiedziała z uśmiechem Emily, jakby to wyjaśniało wszystko.
- Dzięki, Em. Naprawdę, nie musiałaś nam tego mówić.
- Ona właśnie powiedziała, że Marco jest sfrustrowany seksualnie, bo nie mogą się bzykać – przetłumaczył Andrej.
- A skąd ty to wiesz?
Chłopak wyszczerzył się.
- Trzeba umieć czytać między wierszami. Poza tym, znam Marco. Teraz pewnie się zastanawia – w tym momencie model celowo podniósł głos – czy czasem jego przyjaciel nigdy nie popatrzył na niego TYM szczególnym wzrokiem. Odpowiedź brzmi nie, Marco! Nigdy na ciebie nie leciałem!
Emily i Eric zaśmiali się, kiedy oburzony brunet wparował do salonu z dzbankiem kawy. Jego policzki były czerwone trochę ze złości, a trochę z zażenowania.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko usiadł obok Emily. Po chwili wymamrotał.
- Przecież wiem.
Cała trójka wybuchła śmiechem, a Marco zamknął oczy i wziął głębszy oddech.
- Zrób mu loda, może trochę się rozluźni – powiedział Eric, dolewając sobie kawy.
- Czemu ty jemu nie zrobisz? – odbiła piłeczkę Emily. Model spłonił się.
- Możecie tak przy mnie nie gadać?! – spytał, próbując ukryć twarz za pomocą włosów.
- Nie zrobiłeś mu jeszcze? – dopytywała dziewczyna, nie zwracając uwagi na blondyna, który po chwili siedział już skulony na kanapie i chował twarz na wszelkie możliwe sposoby. Był czerwony jak burak.
- Emily! – wykrzyknął oburzony Marco.
- To długa historia – odpowiedział Eric.
- Eric! – jęknął głucho Pejic, wciąż ukrywając twarz.
- No, to na co czekasz? Przecież faceci to uwielbiają! A może on zrobi tobie?
- Emily! – Marco był już ma maksa czerwony i poirytowany. O czym oni w ogóle rozmawiali?! – Może tak bez opisów przyrody, co?
- Zachowujesz się, jakbyś nie wiedział, co to znaczy zrobić loda – burknęła dziewczyna.
- Czy jestem jedynym w tym towarzystwie, który nie ma zamiaru zdobywać tej wiedzy w praktyce?!
- Nikt ci nie zrobił loda? – spytał zdziwiony model, podnosząc na chwilę głowę.
- NIE O TO MI CHODZIŁO! – krzyknął Marco, machając rękami we wszystkie możliwe strony.
- On o tym, że nigdy nikomu nie zrobi loda, kochanie – wyjaśnił Eric.
- Skąd wiesz?
- Cóż… Ty rozumiesz kobiety, a ja facetów.
- Ej!
- Wracając do twojego pytania, Marco… Wygląda na to, że jesteś jedyny.
- Chcesz mi powiedzieć, że… Że… - Brunet spojrzał z szeroko otwartymi oczami na Andreja, ale blondyn tego nie wiedział.
Eric zaśmiał się.
- Andrej, on sugeruje, że już to robiłeś.
- CO?! Nie!
- Ulżyło mi – powiedział Marco.
- Ale mi nie! – burknął Eric.
Emily zaczęła się śmiać.
- Możemy zmienić temat? – spytał Marco. Duet Eric-Emily pogrążył ich zupełnie.
- Jesteście dorośli, jak mogą was krępować takie rozmowy? – zdziwiła się Emily.
- Eric, wychodzimy! Twoja kuzynka ma na ciebie zły wpływ!
Richards tylko się roześmiał, kiedy model zaciągnął go do korytarza, wręczył kurtkę i popchnął w kierunku butów.
- Kiedyś jeszcze was odwiedzimy! – krzyknął do Emily.
- Im później, tym lepiej! – warknął Andrej.
- Właśnie! – poparł go Marco.
- Boże, co za marudy! – warknęła zirytowana kobieta.
Andrej do wieczora miał czerwoną twarz. Eric zadbał, by ta purpura utrzymywała się tak jak najdłużej.
Wieczorem czekało ich kolejne, wielkie wydarzenie. Bardzo wielkie. Umówili się w domu fotografa. Andrej był zestresowany.
Eric chciał go narysować. Nago.
Kiedy spytał go o to po raz pierwszy, Andrej widział na twarzy Richardsa coś podejrzanie podobnego do rumieńca, ale nie ośmielił mu się tego wytknąć. Na początku Andrej się zdziwił, że Eric rysuje, a potem spytał, co to miałby być za rysunek.
Akt.
W pierwszej chwili model nie wiedział, o co chodzi, a potem zarumienił się po cebulki włosów. Ale zgodził się. Z wahaniem, ale jednak.
Dziś był ten dzień. Eric postanowił narysować go wieczorem, przy sztucznym świetle. Już od kilku dni, kiedy wszystko ustalili, zastanawiał się, w jakiej pozycji go ułożyć, żeby wyeksponować jego naturalne walory. Właściwie to nie wiedział, jak to wytrzyma. Przez kilka godzin będzie przed nim leżał zupełnie goły facet, a on nie będzie mógł go nawet dotknąć. To będzie męka, ale warta zachodu. Andrej pozwolił mu się narysować. Sam fakt tej przewagi, że on będzie tam leżał nagi, podczas gdy on będzie miał na sobie całe ubranie.
Już nie mógł się doczekać.
Obiecał modelowi, że porządnie napali w piecu, żeby nie było mu zimno. Gdy wieczorem Andrej stanął przed drzwiami domu Erica, trochę się wstydził tego, co się stanie, ale dzielnie przełknął wątpliwości i zadzwonił do drzwi.
Eric otworzył po chwili. Miał na sobie dżinsy rozdarte na kolanie i poplamione farbą. Ubrał ciemną, luźną koszulkę. Był na boso.
- Cześć.
- Hej.
Pocałowali się na dzień dobry. Andrej wszedł do środka.
- Dojechałeś bez problemów? – spytał Eric, odbierając od Pejica kurtkę.
- Mhm…
Eric ZAWSZE go o to pytał. Czy to nie było wredne z jego strony?
- Już wszystko przygotowałem. Chcesz od razu zacząć czy wolisz coś zjeść albo wypić? Jak już zacznę cię rysować, nie możesz nawet drgnąć.
- Już jadłem, dzięki. Możemy od razu zacząć. Ile to może potrwać?
- Rysuję na dużym formacie, więc nawet do czterech godzin… Ale obiecuję, że będzie warto.
- Cztery godziny?
- Nie martw się, ty będziesz mi potrzebny przez około trzy. Ostatnia godzina to poprawki, więc będziesz mógł rozprostować kości.
- To trochę przerażające.
- Marudzisz. Chodź.
Eric złapał modela za rękę i poprowadził go do swojej pracowni. Andrej mimowolnie się zarumienił, kiedy zobaczył kanapę ustawioną na samym środku, a na niej rozrzucona jedwabne pościel. Musiała sporo kosztować. Przy kanapie stała mała farelka, zapewne żeby nie było mu zimno, gdy będzie tam leżał… Goły…
Na kanapę była skierowana jedna, naprawdę mocno świecąca lampa, a jakieś trzy metry od kanapy sztaluga, również podświetlona, ale naprawdę lekko. Przy sztaludze stał specjalny stołek wyglądający jak taboret.
- Gotowy? – spytał Eric, obejmując chłopaka w pasie.
- Trochę się denerwuję – mruknął.
- Dasz radę. Przecież jesteś przyzwyczajony do pozowania.
- Ale nie do takiego – mruknął trochę nerwowo Andrej.
Eric nachylił się pocałował go lekko w usta, delikatnie przejeżdżając językiem po jego wargach.
- Już cię widziałem nago.
- Byłem pijany.
- Widziałem.
Pejic westchnął, oddając pocałunek. Odsunął się od Erica i podszedł do kanapy.
Powoli zaczął się rozbierać. Dobrze, że przed wyjściem z domu trochę rozładował napięcie, bo inaczej by zginął przez tych kilka godzin.
Przy bieliźnie musiał dać sobie mentalnego kopniaka, ale w końcu zdjął slipki i obejrzał się przez ramię na szatyna. Eric starał się nie gapić, ale obaj wiedzieli, że marnie  mu to idzie.
- To… jak mam się tu ulokować? – spytał model.
- Połóż się.
Andrej niepewnie to zrobił. Eric podszedł do niego i podłożył mu poduszki pod głowę, które Andrej przytrzymywał sobie jedną z rąk. Włosy ułożył mu tak, żeby spływały na jego rękę i szyję. Miał leżeć częściowo bokiem, ale tak, żeby wszystko było dobrze widoczne. Jedną nogę Eric zginął mu w kolanie, a stopę postawił płasko na kanapie. Druga leżała luźno, a na niej opierał się jego penis.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię.
- Teraz jest ok.
- Mógłbyś mi na swoim obrazie zrobić retusz i pousuwać pieprzyki? – spytał model, chcąc jakoś rozładować napięcie. – Nie znoszę ich.
- Czemu? Przecież są ładne.
- Wyglądają koszmarnie, a już zwłaszcza na czarnobiałych zdjęciach
- Hm…
Eric usiadł przy sztaludze i zaczął.
Mimo niewygody, ten trzy godziny i tak były gorsze dla Erica. Kiedy doszło do rysowania krocza, jego ciało reagowało dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy był jeszcze zwykłym smarkaczem. Andrej przyglądał się uważnie dziurze w spodniach na jego kolanie, podczas gdy on wiercił się, czując ból w kroczu. Spodnie wżynały mu się w erekcję i sprawiały, że rysowanie modela stało się prawdziwą katorgą.
Po trzech godzinach, gdy już poprawił wszystko tak, jak chciał, jęknął cicho i zeskoczył ze stołka.
- Już możesz się ruszyć.
Pejic skinął głową i z jękiem spróbował zmienić pozycję.
- Cholera, boli – jęknął, próbując jakoś rozruszać zastygłe mięśnie.
Eric podszedł do niego i usiadł.
- Świetnie się spisałeś.
- Uff, masakra. Nigdy więcej mnie na coś takiego nie namawiaj. Po prostu zrób mi zdjęcie i tyle.
- Kusząca propozycja.
- Pff.
- Odwróć się, zrobię ci masaż.
Blondyn przewrócił się na brzuch ze sporym trudem. Eric, owszem, zrobił mu masaż, ale pośladków.
- Co robisz?
- Masuję.
- Ale…
- Nie marudź.
Eric uwielbiał ucinać rozmowę w ten sposób. „Nie marudź”. I tyle.
- Odwróć się na plecy.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł.
- Jest.
- Ale…
- N…
- Nie marudzę przecież!
Richards sam przewrócił chłopaka na plecy. Uśmiechnął się lekko, kiedy zobaczył jego lekki wzwód.
- Eric, ja…
Ale Eric nie słuchał. Nachylił się i wziął w usta jego penisa, sprawiając, że Andrej zobaczył gwiazdy przed oczami. To było tak niespodziewane i przyjemne, że aż nie mógł uwierzyć. Oparł się wygodnie o kanapę i jęczał cicho, kiedy fotograf sprawnie go pieścił. Andrej zauważył, że na brzuchu, gdzie Eric go wcześniej chwycił, są ślady ołówka.
Po prostu super, pomyślał chłopak. Wybrudził mi cały tyłek.
- Eric… Ja zaraz…
Mężczyzna przestał. Dopiero teraz model zauważył, że fotograf zaciska swoją ręka na własnym kroczu, masując je.
Andrej wahał się tylko chwilę.
- Ty… Ja… Chciałbyś…? – spytał niepewnie.
Cóż, nie było to właściwie żadne pytanie, ale jak mógł je zrozumieć facet podniecony do granic możliwości, który przez trzy bite godziny gapił się na nagiego faceta, nie mogąc go dotknąć?
Odpowiedź była oczywista.
- Zaraz przyjdę.
Eric wyszedł tylko na chwilę po prezerwatywy i żel intymny. Gdy wrócił, nie miał już na sobie koszulki. Od razu przygniótł Andreja do kanapy, całując go mocno i namiętnie. Model odpowiadał na każdy gest, rozpinając mu jednocześnie spodnie i zsuwając je na uda.
Ręce fotografa błądziły po całym ciele modela, zwyczajnie je obmacując. Z prawdziwą przyjemnością dotykał jego ud i pośladków. Andrej również go dotykał, ale bardziej nieśmiało.
- Jesteś pewny? – spytał Eric. – Jeśli w tym momencie powiesz „tak”, już nie będzie odwrotu!
- Tak – powiedział Pejic, masując członek swojego chłopaka przez bokserki. – Nie przedłużaj więcej. Chcę to wreszcie poczuć.
- Co poczuć?
- O, nie! Nie zmusisz mnie, żebym to powiedział przy swoim pierwszym razie!
Argument Andreja dotarł do mężczyzny, bo nie kontynuował wątku. Sprawie nabrał żel na palec i zaczął nim rozciągać chłopaka. Model leżał nieruchomo, co chwilę tylko pojękując, kiedy palec Erica trafił w jakieś wrażliwe miejsce.
Po chwili szatyn dodał drugi i trzeci, ale Andrej pozostawał spokojny. Zaskakująco dobrze to znosił. Gdy skończył go przygotowywać, w oczach Andreja pojawiło się coś na kształt strachu. Przełknął ciężko ślinę.
- Spokojnie.
- Jest… spory. A ja jestem raczej chudy, nie?
W jego głosie słychać było zdenerwowanie.
- Wszystko będzie ok, zobaczysz.
Blondyn nie odpowiedział, czekając. Eric nałożył kondom i nasmarował go obficie żelem, po czym założył sobie na biodro lewą nogę Andreja.
- Obejmij mnie za szyję – polecił Richards. Boże, już chciał tam być!
Model zrobił to od razu, odruchowo wypełniając polecenie. Zaczął lekko drżeć.
- To ze strachu czy podniecenia? – spytał mężczyzna, całując go czule w szyje.
- Jak się zdecyduję to ci powiem – jęknął chłopak. – Zrób już to, zanim stchórzę!
- Wedle życzenia.
Pierwszy kontakt z penisem w takiej formie zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych. Dopóki Eric nie wsunął się w niego kawałek, Andrej miał wrażenie, że nigdy w życiu coś takiego się tam nie zmieści. No bo przecież tam było raczej mało miejsca, prawda? Może właśnie dlatego czuł to cholerne rozpieranie. Właściwie to nie mógł powiedzieć, że boli. Było po prostu dziwnie.
- Czy… czy są osoby, które lubią tylko dół? – spytał, stękając cicho, kiedy Eric wszedł głębiej.
- Pff! Całe mnóstwo!
- I… serio to lubią?
- Jak skończymy, będziesz wiedział, o co chodzi. Już… już wszedłem cały.
- Nie mów tego na głos.
- Dlaczego? Krępuje cię to?
- Jak możesz żartować w takiej chwili?! – oburzył się Andrej, cały zarumieniony.
- Możemy pogadać o czymś innym, jeśli chcesz.
- Eric, błagam. Jestem… jakby nowy w temacie, wiesz? I to… nie jest zbyt komfortowe.
- Co? Mój penis w tobie czy to, że teraz rozmawiamy?
- Pozwoliłem ci się zdominować… Proszę, potraktuj to poważnie.
W głosie Andreja zabrzmiała jakaś histeryczna nuta. Nie miał przeciwko rozmowom w trakcie, ale nie chciał, żeby Eric był taki bezpośredni. Jeśli ktoś ciągle cię tylko zawstydza, to w końcu zaczynasz się źle z tym kimś czuć.
- Nie żartuję sobie z ciebie. Miałem nadzieję, że dzięki temu się rozluźnisz. Wybacz – mruknął mężczyzna, obsypując twarz kochanka czułymi pocałunkami. Andrej przyciągnął go bliżej i wtulił twarz w jego szyję.
Eric zaczął się powoli poruszać. Po raz kolejny zaskoczyło go to, że Andrej nie odczuwał bólu. Pierwszy raz zwykle jest dość nieprzyjemny. Albo chłopak ściemnił, że nigdy wcześniej tego nie robił, albo miał wysoki próg bólu i… Ta, właściwie to wszystko już jasne.
Wysoki próg bólu.
Zamknął oczy, ledwo się powstrzymując przed przyspieszeniem. Miarowymi ruchami wpychał się wewnątrz uległego ciała, z radością czując, jak blondyn wygina się pod nim w łuk z przyjemności.
- Do-dobrze ci? – spytał Eric, sapiąc głośno.
- M-mhm… Tylko. ACH!
- Znalazłem – mruknął Richards, chowając twarz we włosach modela.
- C… ACH! Co to j… Ach! Au!
- Przepraszam.
- Co to b…?
- Prostata.
- Ach! Kurwa. Nie mówiłeś, że…
- Mówiłem.
Eric przyspieszył, każdorazowo trafiając w prostatę. Andrej jęczał coraz więcej i głośniej, aż w końcu wygiął się w łuk i odchylił głowę do tyłu, eksponując smukłą szyję. Doszedł mocno na ich brzuchach.
Fotograf czuł, jak ciało blondyna staje się bezwładne i jeszcze bardziej uległe. Wbijał się w niego nadal, nie przestając ani na chwilę. Dążył do własnego zaspokojenia.
Gdy po raz ostatni pchnął w niego mocno, dochodząc, Andrej aż jęknął z bólu. Eric przygniótł go swoim ciałem, oddychając ciężko.
- Zabolało?
- Mm…
- Przepraszam.
Eric miał jeszcze jedno do zrobienia.
Odgarnął włosy Andreja z szyi i zassał się w jednym z miejsc. Chłopak nie miał siły protestować.
Jedna malinka jeszcze nikogo nie zabiła, prawda?

Rano, kiedy Eric zadowolony jak nigdy pił kawę w swojej kuchni, Andrej jeszcze spał. Nie uprawiali więcej seksu, ponieważ okazało się, że model dość mocno to wszystko odczuł i przez jakiś tydzień nie będzie w stanie tego powtórzyć. Eric miał to gdzieś. Mógł poczekać. Naprawdę było warto.
Przeciągnął się i poszedł na ganek. Wyjrzał na dwór i wziął z wycieraczki kolejny numer „Out”. Co prawda w tym numerze nie było żadnego jego artykułu, ale zamówił sobie wszystko z góry. Zresztą, nawet nie musiał za nie płacić.
Spojrzał na pierwszą stronę i uśmiech zamarł mu na twarzy.
Niemal na całej stronie widniało zdjęcie jego i Andreja, jak całowali się w parku. Nie miał pojęcia, kto ich tam wytropił, bo przecież było ciemno jak w dupie i nikt nie powinien nic zauważyć. Andrej nie chciał się ujawniać, a na pewno nie w taki sposób.
Pod spodem był napis. „Andrej Pejic. Hetero czy może jednak HOMO?”
- Eric?
Fotograf obejrzał się. W progu stał model ubrany w jedną z jego koszul. Nie miał na sobie nic prócz tego. Uśmiechał się, ale kiedy zobaczył minę szatyna, zaniepokoił się.
- Stało się coś?
Richards przełknął ciężko ślinę i podał mu gazetę.

***
Rozdział niesprawdzony, jak zwykle dopiero przed chwilą napisany. No, ale jest dłuższy i jakoś tam mi wena przypłynęła, że to się właściwie samo napisało. Jest może trochę bez ładu i składu, ale nadszedł upragniony przez wszystkich moment.
Umieściłam nową ankietę. Mam nadzieję, że oddacie jak najwięcej głosów. Skończyłam już pisać "Rodzinny dom", więc chciałabym zacząć pisać coś następnego, a zanim skończę go publikować, mogłabym podgonić rozdziały kolejnej historii. Stąd to, może trochę głupie, pytanie.
Pozdrawiam! (I zabijcie mnie! Nie znoszę poniedziałków, bo to dopiero pierwszy dzień szkoły!) 

czwartek, 25 października 2012

~~.7.~~


Minął już tydzień od momentu, kiedy bliźniacy ocknęli się w lesie. Całymi dniami wędrowali, prawie ze sobą nie rozmawiając, a jednak trwając w niemym porozumieniu. Deszcz w końcu przestał padać, co bardzo ich ucieszyło. Szli cały czas wzdłuż ściany lasu, mając nadzieję, że w końcu gdzieś dojdą. Nie mieli tylko pojęcia, gdzie. Noce spędzali w różnych grotach, których wszędzie było pełno. Gorzej było z pożywieniem i wodą. Musieli się porządnie namęczyć, żeby coś znaleźć. Z początku obawiali się, że zabraknie im jedzenia i umrą śmiercią głodową. Z dnia na dzień bardziej zaczęło ich martwić to, że na widok owoców mają odruchy wymiotne. Jedzenie w kółko tego samego nie było zbyt przyjemne. Bliźniacy marzyli o czymś innym, ale poszukiwania zawsze kończyły się fiaskiem. Byli z tego powodu mocno rozdrażnieni. Jakby tego było mało, Bill zaczynał kaszleć (co nie było dziwne, skoro jakiś czas temu wykąpali się w stawie, który znaleźli). Był poważnie zakatarzony i Tom wychodził z siebie, słysząc co chwilę siorbanie nosem. Na dłuższą metę ten dźwięk był naprawdę irytujący. Tylko siłą woli powstrzymywał się, żeby nie rzucić jakiegoś głupiego komentarza. Dobrze wiedział, że to nie jest wina jego brata, ale mimo to miał ochotę go zabić razem z tym jego upierdliwym katarem. Żaden z nich nie mógł jednak nic na to poradzić. Pozostawało mieć nadzieję, że samo przejdzie.
Tak, nadzieja matką głupich. Obaj się czuli jak dwaj najwięksi idioci wszechczasów. Mieli wrażenie, że idą donikąd. Mimo że wędrowali już kilka dni od świtu do zmroku, krajobraz nie zmienił się ani o jotę. Zaczęli nawet znaczyć niektóre skały, żeby być pewnym, że nie krążą w kółko. Nigdy jednak nie trafili na swoje ślady. To była jedyna pozytywna wiadomość.
Bill czuł się fatalnie. Nie dość, że ciągle pociągał nosem i co chwilę miał napady kaszlu, to jeszcze był nieludzko zmęczony i głodny. Czuł się psychicznie wykończony. Dreptał posłusznie za bratem, wpatrując się tępo w jego wyprostowane plecy. Każdy jego mięsień krzyczał z bólu. Miał potworne zakwasy po ucieczce przed tymi dziwnymi stworkami w tunelu, a codzienne wędrówki nie pomagały się tego pozbyć. Gdyby teraz coś ich zaatakowało, chyba by po prostu usiadł i pieprzył to wszystko. Jakby tego było mało, musiał ograniczać spożywanie pokarmu. Nie chodziło o to, że brakuje im jedzenia, bo tak nie było. Po prostu nie był w stanie przez tydzień konsumować tego samego. Na sam widok owoców coś mu się boleśnie przewracało w żołądku. Jego organizm przestawał tolerować takie jedzenie. Tom też zaczynał mieć z tym problemy, ale on potrafił się przełamać, Bill nie. Doszedł do wniosku, że już nigdy w życiu nie spojrzy na jabłka i gruszki. Za bardzo przypominałyby mu to okropne jedzenie. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze fakt, że z każdym następnym dniem jego nadzieja na wydostanie się z tego miejsca powoli gasła. Zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek uda im się wrócić do domu albo chociaż znaleźć w tym jakże przereklamowanym lepszym świecie. Bo gdzie oni właściwie byli? Na jakimś zadupiu, gdzie grasują nieodkryte gatunku ptactwa i robactwa. Te dziwne obłoczki wziął za ptactwo, za bardzo przypominały mu chmury, które też były jakieś takie nijakie. Pamiętał z geografii, że są cirrusy, cumulusy i inne takie. Znał całą tą przeklętą tabelkę i z chęcią by z tego skorzystał, gdyby nie to, że takich chmur tutaj za cholerę nie widział. Wszystkie były szare albo granatowe, wyglądały przerażająco i miały zdecydowanie inne kształty. Nic nie rozumiał z tego całego bałaganu i zaczynał coraz bardziej się gubić.
Szedł kilka kroków za Tomem jak piesek na smyczy. Zastanawiał się nawet, czy nie zaszczekać. Nie wiedział, czy powinien się odezwać, czy może lepiej siedzieć cicho. Widział rozdrażnienie bliźniaka i nie chciał go jeszcze bardziej wkurzać. Chyba po prostu był okropnym pechowcem. Akurat teraz musiał się rozchorować! Jakby to był odpowiedni moment. Miał tylko nadzieję, że nie będzie osłabiony. Tom rozerwałby go na strzępy, gdyby musieli przez niego zwolnić. Wolał nie ryzykować, mimo wszystko pragnął pozostać w jednym kawałku.
Cały czas starał się czymś zajmować swoje myśli tak, aby nie mieć czasu na rozmyślenia o ich obecnej sytuacji. Nie chciał odebrać sobie całej nadziei, a faktem było, że już dużo jej nie pozostało. Jeśli nadzieja umiera ostatnia, to on już jest prawie trupem. Ciekawiło go, jak Tom to wszystko znosi. Od czasu ich rozmowy sprzed kilku dni w ogóle nie wracali do poważnych tematów. W sumie to prawie nie rozmawiali. Zamieniali ze sobą tylko kilka słów i to najczęściej jak wstawali i gdy kładli się spać. Nieustanne chodzenie było okropnie nudne. Bill w obecnej sytuacji oddałby niejeden organ za talię kart albo chociaż jakąś grę planszową. Zawsze mieliby jakieś urozmaicenie. O czymś do jedzenia czy zapalniczce nawet nie chciał myśleć. Miło byłoby rozpalić sobie ognisko i trochę się ogrzać. Nigdy nie przypuszczał, że doceni taki prosty przedmiot jak zapalniczka. Obiecał sobie, że jeśli uda im się stąd wydostać, już nigdy, przenigdy nie będzie narzekał, że w lodówce nie ma nic dobrego do zjedzenia, a pasztet jest niedobry. W żadnym wypadku nie skrytykuje obiadu gotowanego przez mamę, nawet jeśli to będzie znienawidzona przez niego zupa warzywna. Będzie się cieszył z tego, że może spać na łóżku i podziękuje mamie za każdą czystą parę skarpetek. Te, które miał teraz na nogach, już od dwóch dni nie były płukane. W miarę możliwości bliźniacy starali się przeprać swoje rzeczy, nawet w zwykłej wodzie, ale to nie było to samo, co wrzucić wszystko do pralki.
Życie wcale nie jest takie piękne, jak się wydaje poetom. Kiedy następnym razem jakiś idiota będzie pisał o pięknie przyrody i wspaniałości życia, Bill zarąbie go siekierą i zakopie w ogródku, żeby delikwent mógł poczuć prawdziwą więź z naturą. Może jak trochę posiedzi w tej cuchnącej ziemi to coś dotrze do jego zakutego łba i przejrzy na oczy. No, a jak będzie miał szczęście - lub nie - to trafi do tego dziwnego lasu i szybko się przekona, jak jest naprawdę.
- Bill, obudź się! - warknął zirytowany Tom.
Czarny ocknął się ze swoich rozmyślań.
- Mówiłeś coś? – spytał, patrząc na brata.
Jego wściekła mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Tak, skończyła nam się droga. Pewnie gdybym cię nie zatrzymał, jak cielę wlazłbyś w przepaść.
Bill zadrżał lekko.
- Przepaść?
- Chodź i sam zobacz.
Czarny podszedł do bliźniaka i zobaczył to, co jeszcze przed chwilą było dla niego zwykłą plamą czerni. Ujrzał przed sobą przepaść. Drugi brzeg znajdował się jakieś dziesięć metrów dalej. Jak bardzo jama była głęboka, nie miał pojęcia. Mógł tylko podejrzewać, że mogła mieć ponad dwieście metrów. Jedyną możliwością przedostania się na drugą stronę było przejście po zwalonym drzewie, którego pień utworzył drogę. Widok przypominał mu kreskówki, które oglądał, jak był mały. Tam zawsze rysują właśnie takie przepaście: bardzo strome ściany prowadzące kilkadziesiąt lub kilkaset metrów w dół i tylko jedna droga.
Zakręciło mu się w głowie i odsunął się niepewnie.
- Co teraz? - spytał Bill.
- Chyba nie mamy wyjścia... Nie możemy się wrócić, bo nigdy do niczego nie dojdziemy. Musimy przejść na drugą stronę.
Czarny zadrżał, słysząc słowa brata. Właśnie tego się obawiał.
- Nie ma mowy! Nie wejdę tam! - Bill aż się cofnął do tyłu z przerażenia.
- Musimy tędy przejść.
- Nie, nigdy!
- Bill...
- Zapomnij! Spadnę!
- Nie spadniesz! Ten pień jest bardzo szeroki, spokojnie dasz sobie radę!
Czarny pokiwał tylko przecząco głową. Na samą myśl o wejściu na ten pień trzęsły mu się nogi i dostawał mdłości. Gdyby spojrzał w dół i zakręciłoby mu się w głowie, na pewno by spadł.
- Bill, musimy iść właśnie tędy.
- Nie!
- Jeśli nie pójdziesz, zostawię cię tu! - warknął wściekły Tom, robiąc krok w stronę brata.
Czarny odruchowo się cofnął.
- Nie idę tą drogą! Koniec, kropka!
- Wolisz tu zostać?
- Poszukajmy innej drogi!
Tom parsknął zirytowany.
- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle mamy możliwość przejścia na drugą stronę. Gdyby nie to przeklęte drzewo, mielibyśmy niemały orzech do zgryzienia. To tylko małe utrudnienie, że masz lęk wysokości.
- Małe?! Czy ty w ogóle wiesz, jak ja się czuję? Na samą myśl dostaję mdłości i cały się trzęsę. Tracę nad sobą panowanie i wpadam w panikę!
- W takim razie idę bez ciebie.
Starszy bliźniak wzruszył ramionami i podszedł do zwalonego drzewa.
- Nie możesz, obiecałeś, że mnie nie zostawisz! - głos Billa podejrzanie się załamał.
Tom stanął w miejscu i znieruchomiał. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Nie mógł zostawić tu brata, ale też nie mógł mu ulec. Szukanie nowej drogi było zbyt ryzykowne. Nie odwracając się do niego, powiedział:
- Bill, nasze szanse spadają z każdą godziną. Nie mamy pojęcia, czy jest tu jeszcze jakieś inne przejście. Możemy go nigdy nie znaleźć, a nawet jeśli nam się uda, to będzie wyglądało tak samo jak to tutaj. Mi też nie uśmiecha się balansowanie nad przepaścią. Nie jestem aż taki głupi, żeby wierzyć, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Ale musimy to zrobić!
- Nie, nie idę! Nie przekonasz mnie!
Czarny patrzył na brata, który się do niego odwrócił.
- Mam tego dość! Idziesz i koniec! Jeśli nie będziesz chciał po dobroci, to siłą cię odstawię na ten pieprzony pień! - syknął blondyn.
- Nie zrobisz tego! - wykrzyknął przerażony chłopak, cofając się do tyłu.
- Chcesz się przekonać?
Tom zaczął podchodzić do swojego brata, który ze strachem się cofał. Kiedy starszy bliźniak przyspieszył kroku, Czarny z okrzykiem przerażenie odwrócił się i zaczął uciekać. Daleko nie pobiegł, bo prawie natychmiast Tom rzucił się na niego i przygwoździł go do ziemi. Bill wydzierał się wniebogłosy, odpychając bliźniaka, kiedy ten odwrócił go na wznak i usiadł na nim okrakiem. Był słabszy, ale wstąpiła w niego jakaś nadludzka siła, bo Tom nie mógł sobie z nim poradzić. Brat drapał go i bił, cały czas się wyrywając. Wierzgał nogami jak tylko mógł, jednak nie był w stanie nimi nic zdziałać.
- Przestań się wydzierać, uszy mi od tego pękają! - syknął do niego Tom, próbując przytrzymać mu ręce.
- Zostaw mnie, słyszysz?! Zostaw, zostaw, zostaw!
- Ani mi się śni!
Starszy bliźniak chwycił Billa za ubranie i postawił go do pionu. Czarny walczył z nim jak tylko mógł, ale Tom odwrócił go plecami do siebie i unieruchomił mu ręce, trzymając je wykręcone z tyłu.
- Nie wyrywaj się, bo połamię ci ręce - ostrzegł go Tom, ale Czarny nie słuchał.
Jęcząc z bólu próbował się uwolnić, ale brat zbyt mocno go trzymał. Miał nadzieję, że Tom również to czuje.
- Przestań, bo zrobisz sobie krzywdę.
Starszy bliźniak ciągnął brata w stronę pnia, po którym planował przejść na drugą stronę. Im bardziej się zbliżali, tym bardziej Czarny próbował się uwolnić. Kiedy to nie skutkowało, zapierał się nogami albo próbował kopnąć brata, ale Tom wszystko dzielnie znosił. Gdy byli już jakiś metr od pnia, Bill nagle szarpnął się mocno i krzyknął. Blondyn poczuł ostry ból w ramieniu i zdezorientowany puścił bliźniaka.
Czarny zachwiał się i Tom patrzył z przerażeniem, jak brat cofa się nieprzytomnie w stronę przepaści. Zaciskając zęby, zrobił szybki krok w jego stronę i złapał go za nadgarstek, po czym szarpnął do siebie. Bill krzyknął z bólu i odepchnął brata, upadając na ziemię. Blondyn stracił równowagę, czując coś dziwnego pod palcami.
Zorientował się, że to skała, kiedy już leciał w dół, krzycząc głośno. Kawałek urwiska oberwało się, zabierając mu grunt spod stóp. Zaczął lecieć w dół.
Wciąż w szoku, instynktownie próbował złapać się skały. Jęczał z bólu, kiedy twardy materiał skalny rozrywał mu skórę na rękach i kaleczył twarz. Zjechał w dół jakieś dwa metry, po czym się zatrzymał. Serce waliło mu jak młot, a całe ciało ogarnęło dziwne odrętwienie. Oddychał jak po długim biegu. Jeszcze nie bardzo do niego dotarło to, co się stało. Potrzebował chwili na przeanalizowanie całego zajścia.
Stał nieruchomo na półce skalnej, która prawdopodobnie uratowała mu życie. Nie była zbyt duża, jednak wystarczająco, żeby zmieściły się tam jego stopy. Mimo wszystko przylgnął do ściany i mocno trzymał się jej pulsującymi z bólu palcami. Czuł ciepłą krew na rękach i lewej stronie twarzy. Odetchnął z ulgą. Na szczęście nie zahaczył o nic kolczykiem. Dotknął go językiem, sprawdzając, czy na pewno jest na swoim miejscu. Poczuł w ustach metaliczny smak własnej krwi.
Bill siedział na górze, strach ściskał go za gardło. Przełamał się i położył się płasko na ziemi, po czym spojrzał w dół. Kamień spadł mu z serca, kiedy zobaczył Toma uczepionego skały. Omal nie dostał zawału, kiedy Tom tak po prostu zniknął łącznie z kawałkiem urwiska.
- Tom? - krzyknął do niego łamiącym się głosem.
Brat podniósł głowę do góry i spojrzał na niego. Bill jęknął, patrząc na niego. Sam czuł ból na jednej stronie twarzy i rękach, ale nie spodziewał się takiego widoku. Jeden policzek Toma wyglądał normalnie, ale drugi był cały we krwi, która kapała na jego bluzę. Blondyn wyglądał jak bohater taniego horroru.
- Nic mi nie jest - powiedział niepewnie starszy bliźniak.
- Na pewno?
- Tak.
- Możesz się wspiąć do góry?
- Nie wiem, chyba nie. Moje ręce...
Bill czuł mdłości, patrząc w dół, ale starał się skoncentrować tylko na bracie. Wychylił się jeszcze bardziej i dopiero w tym momencie dostrzegł jego dłonie całe w świeżej krwi. Na skale pozostały czerwone ślady. Czarny jęknął ze zgrozą.
- Spróbuj chociaż!
Tom odetchnął głęboko, po czym podjął próbę wspinaczki. Nic jednak z tego nie wyszło. Ręce go okropnie bolały i nie był w stanie mocno się złapać. W razie gdyby stracił podparcie dla stopy, na pewno zleciałby ze skały. Był uziemiony.
- Tom? - jęknął Bill.
- Nie ma szans. Spadnę.
- Musisz jakoś stamtąd wyjść!
- Gdybym mógł, na pewno bym to zrobił! Ale nie mogę! Nie jestem w stanie się utrzymać.
- Tom, co teraz?
- Nie wiem. Nie wytrzymam tu długo.
Czarnemu włosy jeżyły się na głowie. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Czuł w gardle wielką gulę, która przeszkadzała mu w mówieniu. Tom spadł przez niego i teraz nie mógł wyjść. Jeśli szybko czegoś nie wymyślą, brat spadnie w przepaść i się zabije.
Bill wplótł palce we włosy i zrozpaczony mocno pociągnął. Chciał sprawić sobie ból. Nie umiał radzić sobie w takich sytuacjach. Jego bliźniak był skazany na beksę i łamagę, która miała przeprowadzić akcję ratunkową. Tylko co powinien zrobić? Nie mieli tu nic, co mogłoby im jakoś pomóc. Czarny nie mógł zejść do brata, bo sam miał lęk wysokości. Gdyby to zrobił, obaj na pewno spadliby w dół. Czuł się taki malutki i bezsilny. Miał ochotę tupać ze złości jak małe dziecko.
- Bill, co ty tam robisz? - usłyszał głos Toma.
Położył się na ziemi i spojrzał w dół na brata.
- Nie wiem, jak mam ci pomóc.
- Idź do lasu i poszukaj jakiejś gałęzi albo liany...
- Skąd mam wziąć lianę? To nie busz!
- Chociaż spróbuj coś znaleźć. Tylko... pośpiesz się.
Czarny biegiem ruszył w stronę lasu. Wszedł do niego i zaczął się rozglądać na wszystkie strony w poszukiwaniu czegoś, co mógłby spuścić bratu w dół. Niestety, gałęzie były suche i sztywne, na pewno by się złamały pod ciężarem jego bliźniaka. Nie było nic, co mogłoby im jakoś pomóc.
- Cholera, cholera, cholera! - warczał do siebie Bill, popadając w coraz większą rozpacz.
To on powinien być teraz tam na dole, nie Tom.
Wszedł głębiej do lasu w poszukiwaniu jakichś nadających się do użytku gałęzi, ale nic nie znalazł. Szybko pobiegł z powrotem sprawdzić, co z bratem.
Blondyn nadal stał nieruchomo, wczepiony palcami w skalną ścianę. Mocno do niej przylgnął, jakby bał się, że gdy się trochę odchyli to spadnie.
- Tam nic nie ma - powiedział Bill.
- Zawsze mi się wydawało, że to ty jesteś tą bystrzejsząwersją - burknął z przekąsem Tom.
Czarny westchnął, słysząc ton brata. Leżał tak na ziemi i zamknął oczy. Tak bardzo chciał się wyrwać z tego koszmaru i wrócić do domu. Miałby wtedy pewność, że bratu nic nie jest, nawet jeśli nocami włóczyłby się po mieście i ranił go. Burknął do siebie jakieś przekleństwo. Spojrzał na swój pas i nagle go coś tknęło.
- Tom, masz pasek? - spytał.
- Jaki pasek?
- No, w spodniach.
- Mam, a co?
- Mógłbyś go zdjąć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo mi spadną.
Bill miał ochotę rozpędzić się i uderzyć głową w skałę.
- Dobra, więc mój będzie musiał wystarczyć. Złapiesz jeden koniec i będziesz się wspinał, a ja spróbuję cię jakoś wciągnąć.
- Nie dasz rady, masz za mało siły.
- Dlatego będziesz musiał mi pomóc.
- To nie wypali.
-Masz lepszy pomysł?
Tom warknął ze złością jakieś niecenzuralne słowo.
- Ja chyba… chyba spróbuję sam. To jakieś pół metra. Musisz mnie potem złapać i pomóc wejść do góry, dobra? – Bill kiwnął głową, przełykając ciężko ślinę. – Ufam ci, Bill.
Czarny był bliski załamania nerwowego i wcale nie był zadowolony z tego, że Tom mu ufa. Bał się, że zawali. Jeśli on przez niego spadnie…
Tom zaczął powoli się wspinać do góry, a Bill czekał na odpowiedni moment. Pomysł był kiepski, bo Tom naprawdę nie był w stanie się wspinać. Miał problemy ze znalezieniem oparcia dla stóp. Szybko się męczył i kiedy Bill złapał go za bluzę na ramieniu, chcąc go wciągnąć do góry, skała pod jego lewą nogą oberwała się i z krzykiem przechylił się w stronę przepaści. Na ułamek sekundy zawisł w powietrzu. Zdezorientowany bliźniak wciąż go trzymał, jednak Tom był dla niego za ciężki.
- Puść mnie!- wrzasnął blondyn, ale ręka Czarnego jeszcze mocniej zacisnęła się na materiale.
Bill z otwartą buzią i oczami jak pięć złotych wpatrywał się w bliźniaka, który był na wyciągnięcie ręki tylko dlatego, że wciąż go trzymał. Nie trwało to jednak długo, ponieważ brat bardzo szybko go przeważył. Bill nawet nie pomyślał o tym, żeby go puścić i ratować siebie.
Tom pomyślał i gdyby tylko miał czas, jakoś uwolniłby się od ręki bliźniaka. Jednak zanim zdążył choćby kiwnąć palcem, on i Bill już lecieli w dół. Wciąż zdezorientowali, wciąż przerażeni, wciąż krzycząc.
Blondyn patrzył na brata, nic nie rozumiejąc, lecz instynktownie zamykając drżące ramiona wokół jego pasa. To samo uczynił Bill. Lecieli w dół z zawrotną prędkością, ale mieli wrażenie, jakby byli ponadto. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, po czym przytulili się do siebie.
Krzyk umilkł.
- Zamknij oczy - powiedział cicho Tom.
Czarny od razu go posłuchał, zaciskając mocno powieki. Wiedział jak to się skończy, ale nie czuł strachu, bo cokolwiek by się z nimi nie stało, na pewno będą razem.
Stracił przytomność, zanim uderzyli o ziemię.

***
Policzyłam odcinki do końca "Rodzinnego domu". Będzie to (prawie na 100%) 7 odcinków + epilog. Potem myślę, że wrzucę jakiegoś jednoparta, akurat dysponuję jednym takim. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo jeśli się nie mylę, to dodam go w Wigilię. Swoją drogą już nie mogę się doczekać świąt.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozdrawiam!