piątek, 26 kwietnia 2013

9.Granice



Robin
To było dziwne.
My zachowywaliśmy się dziwnie.
Żaden z nas nie wspomniał o pocałunku ani razu, zupełnie jakby go nie było. Ale był i widać to było w naszym zachowaniu.
Unikaliśmy jakiegokolwiek przypadkowego dotknięcia, nie wspominając już o tym, że rumieniłem się jak ostatni idiota. Sebastian obserwował mnie uważnie, zapewne ciekawy, co ja o tym wszystkim myślę. A myślałem… Wow! Byłem zdziwiony tylko tym, że on tego chciał, że w ogóle o  tym pomyślał. No, że ja, to oczywiste było. Ale że on?
Tu pojawia się kolejne pytanie. Czy on jest gejem?
Szczerze? Nie wyglądał, a przynajmniej nie jak stereotypowy gej. Ubierał się młodzieżowo i ładnie. Żadnych wstrętnych śmierdzących sweterków, jedynie stylowe golfy. Był przystojny i umiał to podkreślić. Po prostu… Wow, no!
Do Sylwestra czas nam mijał w spokoju. Czasem bombardował mnie jakimiś zadaniami z chemii, a kiedy zrobiłem jakiś podstawowy błąd matematyczny, wręczał mi księgę zadań powtórkowych do tegoż przedmiotu. Kpiłem z tego przez cały dzień, dziękując mu wylewnie za wspaniały prezent pod koniec roku. Nie, żeby się tym przejmował. Po prostu zamykał się w swojej sypialni i miał mnie gdzieś.
A w Sylwestra odcięli nam prąd. Sebastian omal nie zapienił się ze złości, kiedy telewizor zgasł z cichym „pyp”. Ja tylko westchnąłem. Można było się tego spodziewać. Od kilku dni śnieg padał bez przerwy. Nie miałem ochoty nawet wyściubiać nosa na to zimno. Oczywiście, musiałem, kiedy chciało mi się palić. A którymś razem wycwaniłem się z zszedłem do piwnicy. Seba  często tam chodził o podkładał do pieca. Ja szybko paliłem fajkę i wracałem na górę.
Gdy zabrali nam prąd, byliśmy w kropce.
- Dobra, to… Co robimy? – spytałem, rozwalając się na kanapie.
- Nic. Zaraz na pewno włączą.
Cóż, nie włączyli. Po jakiejś godzinie chemik się poddał.
- Może karty? – spytał.
- Ok. Na co gramy?
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- To znacz? – zapytał powoli.
- No, tak grać bo gra to nuda.
- Czy dzisiejsza młodzież nie potrafi się normalnie bawić?
- Bawimy się bardzo dobrze. Lepiej niż przypuszczasz.
- Pff. Nie wątpię. Dobra, ten, kto przegra, pije kieliszek wódki.
- Bez zapijania?
Sebastian ponownie uniósł jedną brew (swój drogą było to zajebiście irytujące, ale co ja mogłem?), ale skinął głową.
- Jesteś aż tak zaprawiony w piciu?
- Nie, ale jest Sylwester, a ja chciałbym się napić. Porządnie.
- Hm… Ok. I tak szybko padniesz.
- Zobaczymy.
Niektórzy by pewnie powiedzieli, że picie wódki z nauczycielem (wychowawcą!!!) to nie jest szczyt ich marzeń. Ja mówię wręcz odwrotnie.
Oboje wykorzystywaliśmy wszystkie nasze umiejętności, żeby wygrać i pogrążyć przeciwnika. Po czterech kieliszkach nic nie widziałem przez łzy, które stawały mi w oczach za każdym razem, gdy mocny alkohol palił mi przełyk i próbował przepalić całe gardło łącznie z wnętrznościami. Język mi zdrętwiał i strasznie sepleniłem, ale Seba też tyle wypił i też widać było, że nie weszło mu tak łatwo, jakby chciał. I całe szczęście.
Wypiliśmy razem jedną 0.7 l. Ja miałem dość. Sebastian miał dość. Nikt nie pamiętał, kto właściwie wygrał. Nawet nie wiedziałem jak znalazłem się w łóżku. Następnego dnia rano miałem kaca jak jeszcze nigdy w życiu. Chemik, niestety, trzymał się całkiem nieźle.
- I kto tu jest zaprawiony w piciu? – spytałem z przekąsem.
- Zdecydowanie ty – mruknął Sebastian. – Wypiłeś sam więcej niż dwie trzecie butelki. Pamiętasz to w ogóle?
- Oczywiście – skłamałem.
- Należy ci się lanie za to chlanie.
- Jak dobrze, że możesz mi jedynie wymalować uwagę w zeszycie.
- Lubisz myć okna po lekcjach, prawda?
- Przynajmniej nie będę szedł na pieszo do domu.
Sebastian uniósł jedną brew (znowu!!!). Dopiero po chwili zorientowałem się, że nazwałem jego mieszkanie „domem”.
Chrząknąłem cicho, udając nagłe zainteresowanie kubkiem kawy.
- Mam rozumieć, że wolisz myć okna niż iść kawałek na pieszo?
- Kawałek? Ponad kilometr to dla ciebie kawałek? Zimą? Gdy leży pół metra śniegu?
- Znowu marudzisz. Dzieciaki nic innego nie potrafią.
- Nie jestem dzieciakiem. Mam już osiemnaście lat.
- Zdecydowanie za mało, żeby mieć jakieś pojęcie o życiu.
- Pewnie, bo życie wcale nie kopało mnie po dupsku.
Westchnął. Wiedział, do czego piję.
- Nie wyglądałeś na specjalnie przejętego ich śmiercią – wytknął mi chemik.
Tym razem to ja westchnąłem.
- Tak, wiem – bąknąłem. – Jestem okropnym synem… Od ich śmierci nawet nie zapaliłem im znicza.
Zapadła cisza. Faktem było, że miałem lekkie wyrzuty sumienia. Może i nie miałem z rodzicami dobrego kontaktu, ale tak zupełnie o nich zapomnieć… To nie było fair.
Chemik przez chwilę przyglądał mi się bez słowa, pijąc swoją kawę, po czym odstawił swój kubek na meble i podszedł do mnie. Położył mi ręce na ramionach.
- Słuchaj. Jeśli swoim zachowaniem nie zasłużyli sobie na twój szacunek, to mogą mieć pretensje tylko do siebie.
- Ale… to moi rodzice.
- Myślisz, że gdybym ja teraz swoich poznał, zapaliłbym im świeczkę? Na pewne rzeczy trzeba sobie zasłużyć. Oni nie żyją i już nic nie możesz dla nic zrobić. Ty nadal masz szansę. Jeśli jednak tak ci to gryzie, możesz pójść i zapalić im znicza.
- Sam nie wiem… To dość dziwna sytuacja.
- Tia… Chcesz kilka zadanek do rozwiązania?
- Niee…
- Takk… Ponieważ masz zwyczaj liczyć skomplikowane przykłady i mylić się dzieląc czy mnożąc przez dwa, przygotowałem dla ciebie coś specjalnego.
- Dzielenie przez dwa?
Sebastian prychnął.
- Chciałbyś.
Rzucił mi na stół plik kartek jak zwykle zapisanych drobnym maczkiem. Stanął nade mną wciąż pijąc kawę.
- Zacznij od tego – wskazał mi palcem jedno z zadań. – Nie daj się na nic złapać, bo zabiję.
- Z którego roku studiów to jest? – spytałem podejrzliwie.
Sebastian jedynie uśmiechnął się kpiąco i wyszedł bez słowa.
Westchnąłem cicho i poszedłem do pokoju zrobić te przeklęte zadania. Wiedziałem, że wieczorem będzie chciał mi je sprawdzić.


Sebastian
Skłamałbym, gdybym powiedział, że Robin mnie nie fascynuje. Ten dzieciak był… jak nie dzieciak. Nie mogłem uwierzyć, że ten sukinsyn Xander dorobił się takiego syna. AM fakt, że dzieciak miał taką smykałkę do chemii sprawiał, że to było nieprawdopodobne. No, istniała jeszcze opcja, że Margareth zrobiła sobie skok w bok, ale szczerze w to wątpiłem. W końcu młody był podobny do swojego starego po wieloma względami. Jak na złość, odziedziczył po ojcu te najbardziej denerwujące cechy, a mimo to i tak w krótkim okresie czasu udało mu się zmienić moje podejście do niego. Nie mogłem w to uwierzyć.
Ba! W głowie mi się nie mieściło, że go pocałowałem! W końcu to zwykły gówniarz, ledwie po osiemnastce. Co mnie tknęło, żeby go pocałować? W dodatku to mój uczeń, więc moje zachowanie było po prostu karygodne. Ale stało się. Oczywiście, nie miał doświadczenia. Wcale. Wyczułem to po tym,  jak mnie całował. Nie można mu jednak było zarzucić, że się nie starał, wręcz przeciwnie. Zapałem nadrabiał brak doświadczenia, to pewne.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mi się podobał. Na początku, gdy o tym myślałem, chciało mi się śmiać – w końcu to byłby niezły dowcip, gdybym przeleciał syna mojego wroga numer jeden z dzieciństwa. Pewnie by się w grobie przewrócił, gdyby to gdzieś tam w górze obserwował. Już tylko to mnie nakręcało, żeby to zrobić. Od razu było widać, że dzieciak nie jest hetero, w końcu żaden hetero nie gapiłby się na mojego fiuta w samych gaciach tak natarczywie, że musiałem się odwracać, żeby się nie skompromitować. Młody Linn był gejem albo chociaż pół na pół. Kolejny gwóźdź do trumny Xandera. Właściwie to chciałem go przelecieć. No, bo czemu nie? Byłem od niego sporo starszy, ale w tym okresie nie było tego zbytnio widać. Ja byłem jeszcze na tyle młody, żeby wziąć mnie za dwudziestoczterolatka, a on na tyle dorósł, żeby spokojnie uchodzić za dwudziestolatka. Nie wyglądalibyśmy tak źle. Nie chciałem jednak przelecieć swojego własnego ucznia. Znaczy, chciałem, ale wolałem to najpierw dobrze przemyśleć. Robin był całkiem ładnym nastolatkiem, inteligentnym i co najważniejsze – był do wzięcia. Czemu by nie skorzystać?
Zostawiłem go samego na jakieś trzy godziny, a sam zabrałem się za układanie sprawdzianów, które miałem zamiar zrobić po świętach. Starałem się nie być specjalnie wrednym i tylko dwa ostatnie zadania na dziewięć nawałem zwykle naprawdę trudne, żeby zmusić dzieciaki do myślenia. Gdy już skończyłem, zajrzałem do pokoju czarnowłosego. Gryzł zawzięcie czubek ołówka, drapiąc się po głowie. Zrobił grobową minę, gdy mnie zobaczył.
- Jeszcze nie skończyłem – powiedział.
- Widzę – odparłem z lekkim rozbawieniem. Doprawdy, zaczynałem lubić tego dzieciaka. – Zrób sobie przerwę. Wychodzimy. Ubierz się najcieplej jak tylko dasz rade, weź czapkę, szalik, rękawiczki i takie tam.
- Gdzie jedziemy?
- Zobaczysz. Trochę się rozerwiesz przed szkołą.
- Masz zamiar mi dokopać, co? – spytał z westchnieniem. Rzucił książki na łóżko.
- Nie bardziej niż zwykle. Masz kwadrans, nie spóźnij się. Nie cierpię…
- Spóźnialskich, wiem – przewrócił oczami.
Zmrużyłem oczy.
- Bardziej od spóźnialskich nie lubię, gdy ktoś mi przerywa – powiedziałem, po czym zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Wstrętny bachor.
Na szczęście nie grzebał się jak baba i po chwili obaj byliśmy gotowi. Wsiedliśmy do mojego samochodu i pojechaliśmy w siną dal. Zabrałem go za miasto na sporą górkę, którą odkryłem któregoś roku. Z drewnianej, opuszczonej chatki wyjąłem dwa worki pełne słomy. Rzuciłem mu jeden.
- Co? – spytałem, widząc jego zdumioną minę.
Zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Ale czad! Ja pierwszy!
Odwrócił się na pięcie i pognał w miejsce, z którego spokojnie mógł zjechać w dół.
- Tylko uważaj, bo na dole jest staw! – krzyknąłem do niego.
- Łiii!!!
Westchnąłem. Normalnie jak dziecko.
Wziąłem swój worek i poszedłem w jego ślady. Pierwsze dwa zjazdy zostały przeznaczone na wyślizganie trasy, a potem była już tylko zabawa. Bałem się, że będzie drętwo i tylko obu nas zirytuję, a tak naprawdę świetnie się bawiliśmy. Robin cieszył się jak przedszkolak z każdym zjazdem i markotniał z każdym podejściem pod górkę. Sam się nieźle napociłem, żeby pod nią wejść – była naprawdę stroma. Nasza trasa miała kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset metrów i jechało się naprawdę szybko.
Po około trzech godzinach Robin padł na dole w śniegu i stwierdził, że on tutaj dzisiaj śpi. Parsknąłem śmiechem. Całą twarz miał czerwoną jak burak, z jego rozchylonych ust wydobywała się para i dziwne jęki i charkoty, które chyba miały świadczyć o tym, że się zmęczył.
- Wstawaj i nie marudź.
- Ale…
- Nie bądź mięczak.
Po jakimś kwadransie udało mi się go wreszcie przekonać, żeby się podniósł. Z niemałym trudem po raz ostatni wspięliśmy się na górę i odłożyliśmy worki do chatki. Nie sądziłem, żeby ktoś z nich korzystał, więc będzie na następny raz, jeśli zdecydujemy się kiedyś przyjechać.
W samochodzie Robin siedział dziwnie, ale tłumaczył się, że ubranie na nim zamarzło i po prostu nie może się bardziej zgiąć. Przyjąłem to wytłumaczenie bez komentarza. Sam byłem cały skostniały i tak śmiesznie mi się prowadziło samochód, że hej!
Gdy weszliśmy do domu okazało się, że mamy problem – skostniałe palce i przymarznięte niemal do ciała ubranie nie pozwalały nam się rozebrać.
- Nie dam rady – jęknął Robi, wykładając się na kafelkach w łazience. – Jestem cały sztywny.
Prychnąłem. Cały sztywny? Serio?
Robin spojrzał na mnie zdziwiony, a potem chyba zorientował się, jak odebrałem jego słowa. Poczerwieniał jeszcze mocniej.
- Nie o to mi chodziło!
Udałem głupka.
- Skąd wiesz, o co mi chodziło?
Zająknął się i szybko odwrócił wzrok. Ukryłem uśmiech. Udało mu się ściągnąć kurtkę, sweter, czapkę, szalik i rękawiczki. O ściągnięciu butów nie było mowy. Nie przy stanie moich palców. Robin był mniej więcej na tym samym etapie.
- Masakra – mruknął, siłując się z jednym z butów.
- Poczekaj – klęknąłem przy nim. – Pomogę ci.
Skinął głową. Ze sporym trudem zdjąłem mu jednego buta, a potem drugiego.
- O, rety… Śnieg jest be! – wymamrotał.
- Mało ci zadań?
- Ej! Tak nie wolno.
Robin zaczął się siłować z guzikiem od spodni, ale wiedziałem, że sobie nie poradzi. Bez zastanowienia odepchnąłem jego ręce i odpiąłem go stosunkowo szybko, chociaż nie było to łatwe. Dzieciak w pierwszej chwili zaniemówił. Chciało mi się z niego śmiać.
- Coś nie tak? – spytałem niewinnie. Bawienie się jego kosztem było całkiem… fajne.
- Nie, nic… Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Ledwo powstrzymałem śmiech. Mały gnojek. Dobrze wiedziałem, co mu chodzi po głowie. Szczerze, też o tym myślałem.
Wiedziałem, że ten ruch należy do mnie, a skoro to ja miałem zdecydować… Czemu by nie?
Wsunąłem mu rękę pod koszulkę. Podskoczył i zadrżał.
- Zimne!
- Właśnie próbuję cię rozgrzać, nie widzisz? – spytałem zaczepnie, bardziej się nad nim pochylając. Z burakiem na twarzy odsuwał się w tył, aż w końcu ułożył się płasko na kafelkach. W mieszkaniu było ciepło, więc śnieg szybko topniał. Z powodzeniem mogłem powiedzieć, że dzieciak leży w kałuży.
- Co robisz? – spytał, nerwowo przełykając ślinę.
- A co być chciał, żebym zrobił?
Zabrakło mu słów. Wyszczekany Robin Linn wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.
Ach, był doprawdy rozkoszny.
Nie chcąc tego przedłużać, nachyliłem się bardziej i pocałowałem go w usta. Od razu rozchylił wargi, wpuszczając mój język do środka. Pogładziłem jego ciepłą skórę na brzuchu i zacząłem badać wnętrze jego ust. Jęczał coś cicho, ale zapamiętale oddawał każde najdrobniejsze muśnięcie. Jego niewprawne ruchy języka prowokowały mnie do tego, żeby pokazać mu jak to powinno wyglądać.
- Naśladuj mnie – wyszeptałem w jego usta.
Był pojętnym uczniem. Na początek przejechałem językiem po jego zębach, a on w ułamku sekundy wślizgnął się do moich ust i oddał pieszczotę. Ponownie wsunąłem swój język do wnętrza jego ust i zamruczałem lekko, czując jak moja męskość powoli zaczyna nabrzmiewać. Bogowie! Wieki minęły, odkąd tak reagowałem na zwykły pocałunek!
Dotknąłem czubkiem języka chropowatego miejsca.
- Ktoś tu lubi zagryzać policzki od środka… - mruknąłem cicho, po czym zacząłem ssać końcówkę jego języka. Byłem ciekawy jak mu wyjdzie ten ruch.
Na początku niezbyt, ale to pewnie dlatego, że celowo uciekałem mu językiem. To była przednia zabawa, a on szybko się zdenerwował, że mu nie wychodziło. W końcu jednak musiałem ustąpić, kiedy przygryzł zębami lekko mój język, jakby mnie informował, że mu się to nie podoba. Pozwoliłem mu więc powtórzyć swój ruch.
Oderwałem się od niego i spojrzałem mu w oczy. Błyszczały się. Oddychaliśmy ciężko, obserwując się wzajemnie.
Przekrzywił śmiesznie głowę i zdecydował się odezwać, by zadać mi najgłupsze pytanie ze wszystkich możliwych, a mianowicie…
- Dlaczego?



***
Rozdział niesprawdzony. Wstawiam teraz na szybcika, bo zaraz jadę na zakończenie roku szkolnego (żegnaj wstrętna szkoło!). Tak, wiem, ja też się cieszę.
Mam nadzieję, że odcinek się podobał.
Pozdrawiam!


czwartek, 25 kwietnia 2013

~~.26.~~



Tom był trochę wkurzony po sprzeczce z bliźniakiem. Denerwowało go, że Bill jest takim cholernym perfekcjonistą i chciałby zrobić z niego kogoś podobnego. On nigdy nie lubił się uczyć i nie miał zamiaru zmieniać swoich przyzwyczajeń dla brata. Gdyby miał wybierać pomiędzy szkołą a uciekaniem z wrzaskiem tunelami przed jakimiś dziwnymi stworami, wybrałby tunele.
Nie uważał szkoły za nudną. Nigdy. Spotykał tam wszystkich swoich znajomych i wrogów, tam zawsze coś się działo. Na przerwach nabijał się z ludzi, głównie z bliźniaka, a na lekcjach pisał karteczki, robił samoloty i rysował po okładkach zeszytów, nie koniecznie swoich. Lubił gadać z kumplami i przeszkadzać nauczycielom, rajcowały go ich wściekłe miny i nakazy, których łaskawie słuchał. Jego głupi uśmiech zawsze doprowadzał ich do szału. Wiedział, że gdyby któryś z nich miał przy sobie na lekcji pistolet, on pierwszy zarobiłby kulkę w łeb. Okropnie go bawiło, że całe szanowne grono pedagogiczne nijak nie może opracować metody na wychowanie go.
Najzabawniejsze było to, że nie mogli go wyrzucić ze szkoły, bo tak naprawdę nie mieli ku temu podstaw. To prawda, zachowywał się skandalicznie, ale przecież dokładnie to samo robili jego rówieśnicy. Nie chodził na wagary, a przynajmniej nie za często. Nie pobił nikogo na terenie szkoły. Nigdy nie złapali go z papierosem ani po pijanemu. Po prostu był niezwykle upierdliwy i irytujący. Nauczyciel musiał mieć naprawdę stalowe nerwy, żeby z nim wytrzymać. Jeśli dodać do tego towarzystwo Mateusza i Pawła (Kevin zawsze siedział cicho; był spokojny i chyba to tak bardzo przerażało nauczycieli – nigdy nie było wiadomo, kiedy szatyn wybuchnie), każda lekcja była rozwalana, nie patrząc na to, jaki charakter miał prowadzący ją człowiek. Czuł się trochę bezkarny.
Wiedział, dlaczego otoczenie tak mocno na niego reagowało. Po prostu gdy był wściekły, wzbudzał w ludziach strach. Chyba dlatego nauczyciele pozwalali mu się ślizgać na dwójkach przez niespełna trzy lata. Bali się, że jest tak samo nieobliczalny jak reszta jego paczki. Był ciekawy, za kogo oni go mają. Myślą, że podpali im samochód, czy co? Co prawda miał nierówno pod sufitem, ale nigdy nie posunąłby się do żadnego przestępstwa. Jego wykroczenia ograniczały się do zakłócania ciszy nocnej, robienia graffiti w nieodpowiednich miejscach i demoralizowania niepełnoletnich - Piotrek przecież miał ledwo siedemnaście lat, gówniarz dopiero kończył drugą klasę.
Tom Coger był osiemnastolatkiem, który akceptował siebie w osiemdziesięciu procentach. Pozostałe dwadzieścia nienawidził, bo wciąż czuł się winny próby samobójczej bliźniaka. Bał się, że nigdy nie będzie sobie w stanie tego wybaczyć. Nie chciał jednak traktować Czarnego przez pryzmat tych uczuć. Chciał, żeby byli prawdziwymi braćmi: żeby śmiali się razem, o wszystkim sobie mówili i trzasnęli sobie z pięści w twarz, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Cóż, a w razie gdyby chcieli rozładować emocje, mogą powkręcać trochę Bogu ducha winną panią psycholog, która miała tą nieprzyjemność trafić na bliźniaków Coger.
Biedaczka. Nie wie, co ją czeka.
Weszli do salonu. Nie ustalili planu działania, chcieli zaimprowizować. Ciekawe, czy jeszcze to potrafią?
Kobieta była dosyć ładna i niska, sięgała blondynowi zaledwie do ramienia. Była szczupła i ubrana w zwykłe jeansy i biały golf. Oczy miała szare, a włosy czarne i spięte w ciasny kok. Taki typ kobiety Tom zawsze kojarzył ze starymi pannami. Nienawidził dziewczyn ze spiętymi włosami.
- Dzień dobry - powiedział grzecznie Bill, podając kobiecie rękę.
- Cześć, jestem Paulina Tkaczyk. Ty pewnie jesteś Tom? Miło mi ciebie poznać.
- Oczywiście, że mam na imię Tom. Czy ja wyglądam na samobójcę? - odezwał się Czarny.
Blondyn miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Proszę usiąść. Chce pani coś do picia? Kawy, herbaty, soku? - zapytał starszy, wczuwając się w rolę.
- Nie, dziękuję. Może potem - odparła Paulina z lekkim uśmiechem.
Oj, kochanie, długo nie będziesz się śmiała, pomyślał Tom z zadowoleniem.
Rozsiedli się wygodnie na miękkiej kanapie.
- Cóż, może najpierw opowiedzcie coś o sobie? - odezwała się kobieta.
- A nie możemy od razu przejść do rzeczy? Po południu idę z kolegami na piwo - rzucił Bill, splatając ramiona za głową.
Tom prychnął. On się tak nie zachowywał.
- Myślę, że nie powinieneś się tak zachowywać. Dla twojego brata to poważna sprawa - upomniała Czarnego pani psycholog.
- Ta... Prawdziwy z niego desperado - burknął Bill.
Blondyn spojrzał na niego naburmuszony.
- Dobrze. Opowiedzcie mi dokładnie, co stało się dwudziestego szóstego listopada. Tom? - spytała Paulina, patrząc na Czarnego.
- Nie wiem, nie prowadzę kalendarza – rzucił, wzruszając ramionami.
- Tak bardzo cię to bawi? Bill mógł zginąć.
- Ale żyje i ma się dobrze.
Blondyn znowu cicho prychnął. Zdecydowanie się tak nie zachowywał. Czarny był za to z siebie dumny. Udawał bliźniaka lepiej, niż przypuszczał.
- Bill, co skłoniło cię do tak desperackiego kroku? - kobieta przeniosła spojrzenie na starszego Cogera.
- A co panią to obchodzi? Może chce się pani dowiedzieć, ile razy w ciągu dnia odcedzam kartofelki? - spytał blondyn, przewracając oczami.
- Chłopcy, proszę! Zacznijcie współpracować! - pani psycholog powoli zaczynała tracić cierpliwość.
I dobrze.
- Cooperation - burknął Bill.
- Tom, wyjdź! Pogadam z tobą później! - powiedziała Paulina starannie modulowanym głosem.
No, stary, postaraj się, pomyślał starszy Coger. Płacz.
Wiedział, że musi szybko to zrobić, ale nie miał pojęcia jak. Nagle przypomniał sobie bladego i nieruchomego Billa na Starej Stacji. Przypomniał sobie, jak okropnie się wtedy czuł. Tysiące myśli przelatywało mu przez głowę, serce przestało na chwilę bić, a całe ciało drżało... Poczuł się wtedy taki malutki i bezbronny w obliczu śmierci.
Bill...
Zupełnie nieruchomy, trupioblady, z zakrwawioną twarzą i śladami łez na policzkach.
Minęło może pięć sekund, a jego oczy zaszkliły się od łez. Sam nie wierzył, że to zadziałało, a jednak dalej brnął w tę wizję. Wyobraził sobie bliźniaka w trumnie, z zamkniętymi oczami, wyobraził sobie jego grób. Nigdy nie posuwał się tak daleko, bał się tego, ale teraz musiał. Poczuł, że robi mu się słabo. Wiedział, że nigdy by tego nie zobaczył, bo byłby tam razem z nim. Zakopywaliby ich razem, bo jedną z tych tysiąca myśli było postanowienie odebrania sobie życia. Dodał do tego jeszcze wizję siebie zabijającego Billa, krzywdzącego go i…
Obrazy przelatujące przed oczami chłopaka były na tyle dramatyczne, że zanim Czarny zdążył wstać i wyjść, po policzkach Toma popłynęły łzy. Spuścił głowę.
- Jeśli on wyjdzie, nic pani nie powiem – powiedział załamującym się głosem, starając się pozbyć swoich mrocznych wizji.
Bill patrzył na niego oczami jak pięć złotych z szeroko otwartymi ustami. Tego się nie spodziewał.
Ocknął się i podszedł do Toma.
- Młody, nie becz - mruknął cicho, kładąc mu rękę na ramieniu tak, jak zawsze on to robił.
Paulina patrzyła na nich zdezorientowana. Chyba nie spodziewała się takiej reakcji. Na wpółprzytomnie wyciągnęła ze swojej torebki zeszyt i zaczęła w nim spisywać spostrzeżenia.
Coger, jesteś geniuszem, pomyślał blondyn, oddychając głęboko. Tylko teraz się nie śmiej.
- Mogę zostać? - spytał Bill.
- Tak - westchnęła zrezygnowana kobieta.
Blondyn szybko otarł łzy i uśmiechnął się promiennie.
- Jeszcze raz. Bill, dlaczego chciałeś popełnić samobójstwo? - spytała kobieta.
- Jestem świrem - rzucił Tom pierwsze, co przyszło mu do głowy.
Tym razem to Czarny prychnął.
- To... to twój powód? - wyjąkała zdumiona Paulina.
- No... W sumie to jestem nietypowym przypadkiem. Zazwyczaj wariat nie wie, że zwariował.
- A jakiś inny?
- Cóż... To trochę krępujące.
- Możesz mi powiedzieć, to zostanie między nami.
- No, bo w szkole wkręcają kit, że piramidy zbudowali Egipcjanie! Gówno prawda! To zrobili kosmici!
Bill klepnął się otwartą dłonią w czoło, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Tom, czy wiedziałeś, co zamierza zrobić twój brat? - spytała coraz bardziej zirytowana kobieta.
- Pożyczył ode mnie kasę i powiedział, że idzie się zaćpać. Cóż, jeśli z tego można wywnioskować, że chce zrobić coś takiego, to wiedziałem - powiedział Czarny.
- Jak go znalazłeś?
- Zadzwonił do mnie kumpel, bo chciał iść do baru. No, i potrzebowałem forsy, a młodego nie było sporo czasu, więc poszedłem go szukać. Dostałem od niego sms-a, że mam go pochować z zeszytem z historii. Pomyślałem, że zupełnie go potrzepało. Spytałem, gdzie jest, no i mi napisał. Ukradłem jakiemuś dzieciakowi rower i pojechałem na Starą Stację. Nie mogłem go znaleźć i wkurzyłem się, że mnie wkręcił. Nagle zadzwoniła mama, pogadałem z nią chwilę. Bill jednak nie wrócił. Szukałem go dalej i znalazłem. No, a potem zdążyłem tylko zadzwonić do szpitala i do mamy i rąbnął w nas piorun. Ciemność. Koniec historii!
Tom burknął pod nosem jakieś niecenzuralne słowo. Czarny prosi się o wieczne cierpienie.
- Mam wrażenie, że sobie ze mnie kpicie. To naprawdę poważna sprawa, nie powinniście tego lekceważyć. Nikt nie popełnia samobójstwa dla własnego widzimisię - rzuciła wkurzona Paulina.
- A ja myślę, że właśnie tak jest – wtrącił Bill. – Każdy samobójca robi to dla siebie. Nikt w takich sytuacjach nie myśli o innych, nie myśli o tym, jak odbiorą to jego bliscy, jak oni będą się czuć. Po prostu nie daje im się szansy udzielenia pomocy, lecz w egoistyczny sposób skazuje ich na cierpienie. Osoba popchnięta do takiego czynu liczy na to, że ktoś ją odratuje albo że trafi do lepszego świata. Nie zastanawia się nad tym, że przecież bliskie jej osoby nadal muszą żyć i dźwigać ten ciężar, że czują się winne, bo w porę nie zauważyły, że ktoś potrzebuje pomocy. Egoiści! Tacy właśnie są samobójcy!
Tom patrzył zaszokowany na Czarnego. Nie spodziewał się takich słów z jego ust. Zupełnie się pogubił. Czy Bill powiedział tak, bo myślał, że on tak to postrzega, czy może naprawdę tak czuł? Jeśli to szczere słowa, a nie część gry, to chyba będą musieli poważnie porozmawiać. Boże, przecież on po tym wszystkim nie mógł mieć takich wyrzutów sumienia! To on, Tom, jako ten, który doprowadził do tej sytuacji, mógł sobie pluć w brodę, że do tego dopuścił. Bo to on obraził się na bliźniaka o zwykłą błahostkę, to on go pobił i szmacił, to on zniszczył mu życie! Dlaczego Czarny miałby sobie robić wyrzuty? A może widział, jak Tom strasznie cierpi i nienawidził siebie za to, że sprawiał mu ból? Może pamiętał jego słowa, że również by sobie odebrał życie, bo mimo wszystko miał uczucia i nie potrafiłby żyć z takim ciężarem?
Starszy Coger był przekonany, że już wszystko sobie wyjaśnili. Okazało się jednak, że jeszcze wiele jest do powiedzenia.
- To, co mówisz, rani twojego brata - powiedział Paulina.
To już nie było wkręcanie psychologa. To miała być rozmowa prawdziwych braci, którą mogli zrozumieć tylko oni sami.
- A ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że ci bliscy wcale nie są aż takimi ofiarami. Jeśli naprawdę się kogoś kocha, dostrzega się jego smutek i cierpienie, nikt nie jest w stanie tego ukryć, a przynajmniej nie przed najbliższymi. Ci bliscy zawsze mają szansę wyciągnięcia pomocnej dłoni do tej poszkodowanej osoby, jeśli tylko zechcą. No, i jeśli nie są tak zaślepieni nienawiścią, że nawet nie dostrzegają tego, co dzieje się wokół nich. To oni są egoistami, robiąc później z siebie ofiary i pokazując, jak bardzo cierpią. A przecież ta osoba, samobójca, żyła cały czas obok nich. Mieli mnóstwo okazji do tego, żeby chociaż zapytać, pogadać, cokolwiek. Uważam, że w pełni zasłużyli sobie na swoje wyrzuty sumienia - wysyczał blondyn, patrząc zdziwionemu bliźniakowi prosto w oczy.
Paulina siedziała jak wmurowana, patrząc to na jednego, to na drugiego i przysłuchiwała się ich wymianie zdać.
- Jeżeli się potrzebuje pomocy, to się o nią prosi. Tylko tchórze próbują się zabić! Nie potrafią zmierzyć się ze swoim własnym życiem, zupełnie jakby ktoś miał przeżyć je za nich. Nie radzą sobie z problemami, są słabi i nic nie warci! - odparł Czarny, patrząc bratu prosto w oczy.
- Nie zawsze można poprosić o pomoc. Ktoś może być nam bliski, ale żywić do nas nienawiść. Nigdy z kimś takim nie porozmawiamy, bo wiemy, że jest naszym zdeklarowanym wrogiem. Można potrzebować pomocy i wołać o nią na wszelkie sposoby, tylko nie słowem! Jednak tylko naprawdę głusi ludzie nie potrafią tego usłyszeć i zasługują na swoje wyrzuty, bo naprawdę są winni - upierał się Tom.
- Zawsze można się do kogoś zwrócić, zawsze są dwie możliwości wyboru. Robienie z siebie dobrowolnej ofiary nie jest rozwiązaniem! To tylko wywód! Można też starać się ukrywać swoje cierpienie, żeby czasem ktoś tego nie zauważył i nie próbował pomóc! Bo osoba decydująca się na samobójstwo tak naprawdę nie chce pomocy! Chce tylko udowodnić, że było jej źle i że inni ją zawiedli!
- Można też ukrywać swoje cierpienie ze strachu, że ktoś wykorzysta to przeciwko nam. Samobójcy boją się bólu i poniżenia, boją się tego, co przyniesie kolejny dzień, bo nie czują się kochani! - W tym momencie oczy Czarnego otworzyły się szeroko. - Osoby, które oni kochają, najzwyczajniej w świecie ich zawiodły i nie wiedzą, czy jeszcze mogą im ufać! Są zagubieni i samotni! Gdy człowiek zostaje sam na sam ze sobą, zaczyna wariować! A bliscy samobójcy nigdy nie są sami, zawsze mają kogoś, komu mogą się wygadać. To niesprawiedliwe! Bo prawda jest taka, że ludzie są zaślepieni. Nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa, podejmują nieprzemyślane decyzje, które potem rzutują na życie innych ludzi. Nie myślą o tym, że być może takim czy innym zachowaniem doprowadzają do śmierci człowieka. Zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, kiedy jest już za późno. I mają wtedy tylko dwie opcje! Albo stać nad grobem i wpatrywać się nieruchomo w trumnę, nie chcąc okazać, że się cierpi, lecz w domu ryczeć jak mały bachor, albo zrobić to samo: odebrać sobie życie! Samobójstwo nie jest dla tchórzy, lecz dla odważnych osób, którzy chcą iść inną drogą! Gdy zawodzą wszelkie metody walki, może pozostać tylko to jedno rozwiązanie.
Tom tak wczuł się w tą całą rozmowę, że nawet nie wiedział, kiedy w jego oczach ponownie zaszkliły się łzy oburzenia. Cały czas musiał się pilnować, żeby nie załamał mu się głos, dzielnie jednak brnął do przodu. Wpatrywał się w rozszerzone oczy bliźniaka i czekał. Teraz był jego ruch. Bill jednak tylko spuścił głowę.
- Mylisz się - szepnął cicho. - Jeśli się kogoś naprawdę kocha, walczy się o własne życie i miłość tej osoby. A samobójca po prostu się poddaje.
- Może walczył, ale przegrał tą wojnę? Może było mu za ciężko? Może... - zaczął Tom, ale Czarny mu przerwał.
- Nie, to nie tak.
Zapadła cisza. Bracia patrzyli sobie prosto w oczy bez słowa. Zupełnie zapomnieli o kobiecie siedzącej obok nich, która była po prostu w szoku. Nie za bardzo rozumiała, o co chodziło w całej rozmowie, jednak oni wiedzieli bardzo dobrze. Tom oskarżał się o to, że nie dostrzegł cierpienia brata, że niemal spowodował jego śmierć, a Bill miał wątpliwości, że być może nie walczył dostatecznie długo, że może zbyt szybko się poddał. Obaj mieli do siebie pretensje i nie potrafili tak po prostu się ich pozbyć, obaj zwątpili w siebie i musieli jakoś tę wiarę odbudować. Na szczęście teraz mieli siebie. Choć z pozoru mogli być różni, tak naprawdę byli do siebie bardzo podobni. Reprezentowali zupełnie inne grupy społeczne, chociaż wychowali się w tym samym środowisku. Zachowywali się zupełnie inaczej, a jednak w pewnych momentach postąpiliby dokładnie tak samo. Tom mógł wydawać się irytującym chuliganem bez przyszłości, ale tak naprawdę był bardzo bystrym chłopakiem, który uwielbiał podkreślać swoją niezależność. A Bill? Tak, był spokojny, ale też miał swoje za uszami, nie był żadnym świętoszkiem. Dowodzi tego chociażby sytuacja ze szkoły. Takie chwile, w których ich zachowanie odbiegało od normy było wspaniałym dowodem na to, że obaj mimo wszystko mają podobne charaktery. Byli silni - Bill może trochę mniej, zwłaszcza po tym co przeżył, ale wyszedł na prostą. Powiedzenie „co nas nie zabije, to nas wzmocni” było wręcz stworzone dla Czarnego.
- O czym wy mówicie? - zapytała zdumiona kobieta, odzyskując głos.
Bliźniacy jeszcze przez chwilę patrzyli na siebie, po czym zerknęli na nią.
- A na co to wyglądało? - burknął blondyn.
- Jak możecie się tak zachowywać? Ty oskarżasz swojego brata o to, że miał czelność popełnić samobójstwo, a ty jego o to, że ci nie pomógł? Jak możecie być tak krótkowzroczni?! - spytała zdziwiona kobieta.
- Krótkowzroczni? - Tom uniósł kpiąco jedną brew.
- Być może tak by było, gdybym był Tomem. Ale to ja jestem Bill. Nie mogę uwierzyć, że się pani nie połapała - rzekł Czarny, wstając.
Paulina otworzyła szeroko oczy i spojrzała na nich ze złością.
- Zatkało? - zaśmiał się głupio blondyn.
- Przez cały ten czas... nabijaliście się?! - warknęła pani psycholog.
- Dokładnie - odpowiedzieli zgodnie, przybijając piątkę.
Chyba już wszystko było dobrze.
- Nie zdajecie sobie sprawy z powagi sytuacji?! Tu chodzi o ludzkie życie, jak możecie być tacy obojętni?! Bill?! Przecież to ty chciałeś popełnić samobójstwo, a brat tutaj po prostu z ciebie kpił!
- Tak samo jak ja z niego, nie widzę różnicy - powiedział spokojnie Czarny.
- Ale to ty omal nie straciłeś życia!
- On też, poszedł tam za mną i trzasnął go piorun.
- Tak, ale to ty próbowałeś popełnić samobójstwo! Musiałeś mieć jakiś swoje powody!
- Miałem - odparł spokojnie Bill. - Ale to nie jest pani sprawa. Wszystko, co miałem do powiedzenia na ten temat, powiedziałem jemu. Może i jest wyjętym spod prawa osłem, ale szybko się uczy i nie powiela tych samych błędów. Jest bystry i uczciwy. I ja mu ufam na tyle, żeby to wszystko powierzyć w jego ręce. Wiem, że mu na mnie zależy. Nie potrzebuję spotkań z panią ani innymi tym podobnymi instytucjami, bo mam jego. I tak naprawdę tylko on jest w stanie mi naprawdę pomóc. Może nie powinienem mu tego mówić, może to mój błąd. Ale jakoś... nie potrafię się tego wstydzić.
- Ale...
- Nie ma pani pojęcia, co czuje prawdziwy samobójca, zna to pani tylko z opowiadań, ale nigdy pani tego nie doświadczyła. Rozprawia pani o tym, jakbym był psem, któremu trzeba wyleczyć chorą łapę. Zna to pani tylko z podręczników. Ja to przeżyłem, a on był tam razem ze mną.
- Rozumiem go bardzo dobrze - wtrącił się Tom. - Wiem, jaki jest, bo znamy się właściwie od zapłodnienia. Jest u mnie na pierwszym miejscu. Sądzę, że to chyba wszystko wyjaśnia, nie uważa pani?
- Nie! - warknęła zła.
- Cóż, ujmę to tak... Mamy siebie nawzajem, a całą resztę mamy, za przeproszeniem, w dupie. Wystarczająco jasno się wyraziłem, czy może muszę to pani przetłumaczyć?
Bill zaśmiał się cicho.
- Jesteście nienormalni! - krzyknęła kobieta, patrząc na braci.
- Słucham? - odezwał się zdumiony głos od strony korytarza.
Bliźniacy jak na komendę odwrócili się w stronę drzwi i patrzyli na zaszokowaną matkę i Aleksa, którzy przed chwilą weszli do domu. Mężczyzna też nie miał za ciekawej miny. Chyba nie tego się spodziewali po szanownej pani psycholog. Cóż, widać nawet ktoś po tylu latach nauki nie jest w stanie opanować zdenerwowania, jeżeli ma do czynienia z nimi.
Tom spojrzał na kobietę, która ze wstydu poczerwieniała na twarzy. Uśmiechnął się do niej kpiąco, wiedział, że matka tego nie widzi. Paulina chyba uznała, że skoro i tak już wdepnęła w bagno, to może się pogrążyć jeszcze bardziej. Zamachnęła się i z całej siły spoliczkowała starszego z bliźniaków. Po salonie rozniósł się głośny plask, kiedy jej otwarta dłoń trafiła na twarz. Jego głowa odskoczyła w bok pod impetem uderzenia.
Zamrugał kilka razy zdumiony i przyłożył rękę do piekącego policzka. Spojrzał na panią psycholog.
- Nie wiem, jak pani wychowała te bachory, ale powinny wylądować w jakimś ośrodku! Zachowują się skandalicznie i nie mają pojęcia, co to moralność! Nie mam zamiaru pracować z kimś takim! - warknęła do Ani, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
W pokoju zapadła krępująca cisza. Przez chwilę wydawało się, że nikt nawet nie oddycha. Nie wiadomo było, czy należy się odezwać, czy może jednak dyskretnie milczeć i poczekać, aż ktoś inny coś palnie?
Nagle Bill spojrzał na bliźniaka. Blondyn dostrzegł, że jego wargi zadrżały. Nie minęła chwila, a wybuchnął głośnym śmiechem.
- Masz odbitą dłoń na policzku! - wydukał Czarny, zwijając się ze śmiechu.
- Tak w ogóle, to dlaczego ja dostałem?! Ty więcej pyskowałeś! - powiedział Tom z głupią miną.
Bill zaczął się śmiać jeszcze głośniej, w oczach zakręciły mu się łzy. Starszy Coger westchnął tylko i wzruszył ramionami. Sam miał ochotę się roześmiać. Cóż, nie wyszło tak, jak chciał, ale było ciekawie. Następnym razem na pewno będzie lepiej.
- Bill? Tom? Co wy znowu zrobiliście? - spytała Ania bezbarwnym głosem.
Chłopcy spojrzeli na nią.
- Daliśmy jej tylko do zrozumienia, że pomiędzy nas nie wolno się wcinać. Mamo, daj sobie spokój z psychologami! Widzisz przecież, że młody czuje się dobrze.
- I dlatego wylądował na dywaniku u dyrektora, który był na tyle miły, żeby nas o tym powiadomić? - spytał Aleks, unosząc jedną brew.
- Ee... - zaczął Czarny, któremu zrzedła mina.
- To moja wina, ja go sprowokowałem - rzucił Tom, a Bill popatrzył na niego zdumiony.
Wiedział, że na jego wybryki matka będzie patrzyć inaczej, bo on często się źle zachowywał. Wolał wziąć to na siebie, nie chciał dodatkowo stresować bliźniaka. Po raz kolejny w swoim krótkim życiu dochodził do wniosku, że naprawdę ciężko jest być starszym bratem.
- Sprowokowałeś? Jak? - dopytywał się Aleks.
- Całą drogę od pedagoga do klasy namawiałem go, żeby coś odwalił, jeśli tylko baba zacznie coś sapać - blondyn wzruszył ramionami.
- Nie, ja tego nie wytrzymam! Chłopcy, macie już skończone osiemnaście lat! Od wypadku okropnie się zmieniliście. Myślałam, że na lepsze, ale chyba się myliłam. Tom, ty masz zły wpływ na brata! Jak się kłóciliście, był wzorowym uczniem i nie miał żadnych problemów! Tylko zaczął być bliżej z tobą, a już zaczął robić takie numery! Co potem dojdzie?! - krzyknęła Ania bliska załamania.
Zabolało. Blondyn czuł dziwny ucisk w sercu, kiedy słuchał słów matki. Cofnął się krok w tył, jakby chciał uciec od tych słów i spuścił głowę, zaciskając dłonie w pięści.
- Wcale nie - powiedział cicho.
- Jak to nie?! A jakie jest inne wytłumaczenie?! Możesz mi to wyjaśnić?!
- On... - zaczął Tom, ale nie wiedział, co powiedzieć.
- Wiesz co? Masz do wyboru dwóch synów. Albo takiego, jaki jestem teraz z moimi wszystkimi wybrykami, albo tego sprzed wypadku, który prędzej czy później znowu spróbowałby się zabić, tylko tym razem skutecznie - powiedział poważnie Bill.
Starszy Coger spojrzał na niego ze smutkiem. Nie chciał, żeby Bill miał przez niego kłopoty.
- Bill? O czym ty mówisz? - zapytał Aleks.
- Tłumaczyliśmy już wam. Nie mam zamiaru ciągle na nowo tego rozdrapywać. Ja po prostu nie miałem życia, uczyłem się, bo nie miałem nawet z kim pogadać, a zachowywałem spokojnie, ponieważ nie chciałem zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi. Nie będę ciągle do tego wracać. Zaakceptujcie mnie w końcu, bo ja nie mam zamiaru się zmieniać. I nie próbujcie nas rozdzielać w żaden sposób.
- Chyba nie mam innego wyjścia! - powiedziała zrezygnowana Ania.
- Jeżeli mi go zabierzecie, zabiję się - zagroził Czarny.

***
Przed chwilą się zorientowałam, że miesiąc temu (dokładnie 24 marca) była druga rocznica mojego blogowania. Wow, to chyba jednak dowodzi, że jak się uprę, to potrafię i nie rzucę niczego w cholerę.
Może uda mi się dotrwać kolejnej, a potem może jeszcze jednej i jeszcze... No, zobaczymy.
Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam!