piątek, 31 sierpnia 2012

Prolog


Czy można kogoś nienawidzić i jednocześnie kochać ponad życie? Boże, ile razy już zadawałem sobie to głupie pytanie? Jak to możliwe, że po tym wszystkim, co przeżyłem, nadal nie potrafię przestać go kochać? Nadal odczuwam niepokój, kiedy Tom tak po prostu znika na całą noc z jakimiś podejrzanymi typkami. Nadal czuję tę dziwną, bliźniaczą więź, która jest zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
Dzisiaj znowu miałem ciężki dzień w szkole. Drobniaki na śniadanie „zniknęły” nim dotrwałem do długiej przerwy. Fabian i Marcel znowu zrobili ze mnie pośmiewisko przed całą szkołą, a Tom po prostu się śmiał. Zresztą, wszyscy się śmiali. Czy można żyć w świecie, w którym wszyscy cię nienawidzą? Zdaje mi się, że ja w takim żyję. Chociaż nie. To nie życie. To piekło.
Znowu myślałem o samobójstwie. Znowu zmusili mnie do tego, żebym wyobrażał sobie własną śmierć. To trochę okrutne, ale kto by się mną przejmował? W każdym bądź razie, nie zdecydowałem się jeszcze. Wciąż mam jakąś głupią nadzieję, że Tom wreszcie się ocknie, wciąż chcę żyć… Walczę mimo tych wszystkich przeciwności, nie dopuszczając do siebie myśli, że oni i tak mnie kiedyś wykończą psychicznie. Gdyby już był koniec szkoły, byłoby inaczej, ale został mi jeszcze cały rok. Nie wytrzymam. Zabiją mnie.
Mamy znowu nie widziałem. Po raz kolejny wyjechała gdzieś służbowo, zostawiając mnie na łasce Toma. Na szczęście nie przyprowadził nikogo podejrzanego do domu i miał dobry humor. Zrobiłem mu obiad i udało mi się uchronić przed kolejnymi siniakami. Całe szczęście, bo już miałem dość tego szturchania. Siedzi teraz w salonie i ogląda coś, pijąc piwo. Przy mamie by się nie odważył, ale ja mu przecież nie zagrażam.
Znowu muszę zafarbować włosy, bo mam już odrosty. Dzisiaj dopiero wtorek, jeszcze trzy dni męki, a potem nareszcie weekend. Może wtedy trochę odsapnę?


Bill Coger, wtorek, 485 dzień w piekle


***
 To jest prolog opowiadania, o które pytałam w ankiecie. Jeśli nie przypadnie Wam do gustu, usuwam i zapominamy o nim.

czwartek, 23 sierpnia 2012

24.Rodzinny dom


- ZAPOMNIJ!
Bill patrzył na bliźniaka, jakby ten był totalnym idiotą. Był poniedziałek, siódma rano, za chwilę mieli jechać do szkoły. JECHAĆ. Niby taka prosta czynność, a była przyczyną wojny, którą bracia prowadzili ze sobą już całe dwa dni.
- Wolę się tam zaczołgać niż jechać akurat z nim! – warknął Bill.
- Posrało cię zupełnie! – burzył się Dredziarz. – Załatwił Carlosowi płatny urlop u Gordona i obiecał, że będzie nas woził i odbierał ze szkoły tak o! – Tom pstryknął palcami. – Gordon zgodził się na to tylko dlatego, że obiecaliśmy być grzeczni! Poza tym uczepiłeś się go, jakby ci matkę gazetą zabił – bronił Andreasa.
- Z tego akurat bym się cieszył – warknął Bill.
- Mam cię powoli dość! Odszedłeś z zespołu, ciągle wybrzydzasz i wydziwiasz.
- No, i co?
- No, to właśnie!
- Tom, zakręć się w koło i jebnij się w czoło. Nigdzie z nim nie jadę. Idę na pieszo, najwyżej się trochę spóźnię.
Tom spojrzał na bliźniaka z iście naburmuszoną miną.
- Tak? To w takim razie jak coś mi zrobi? Nie chcesz mnie pilnować, żeby mnie nigdzie nie wywiózł i mi czegoś nie zrobił?
- Mam to gdzieś! Niech cię nawet ćwiartuje w krzakach! Jak jesteś taki głupi, żeby się z nim zadawać, sam się martw o swoje dupsko. Ja nie mam zamiaru.
- Bill… - jęknął Dredziarz.
- Powodzenia! Miłego rżnięcia!
Czarny zniknął, a Tom tupnął nogą jak małe dziecko, którego zachcianka nie została spełniona. Zirytowany wyszedł z domu, widząc, że Andreas już czeka przy samochodzie.
Bill wyszedł z domu i specjalnie poszedł w zupełnie inną stronę niż jego wróg. Wcisnął ręce w kieszenie i zirytowany poszedł na autobus. Chciało mu się śmiać. Wbrew temu, jak się wychowywał, przez ostatni rok przyzwyczaił się do tego, że jest wożony limuzyną i szofer jest na każde jego skinienie. A teraz będzie musiał dojeżdżać do szkoły pieprzonym autobusem przez jakieś sześć tygodni, bo zasranemu Carlosowi zachciało się spaść z drabiny. Cholera!
Stanął na przystanku i odpalił sobie papierosa. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi, co cieszyło go bardziej, niż byłby skłonny przyznać. Akurat kończył, kiedy pod przystanek podjechał stary rzęch. Bill spojrzał na niego krytycznie, mając nadzieję, że nie podda się przy pierwszej lepszej górce. Wszedł do środka, kupił bilet i rozejrzał się za wolnym miejscem. Westchnął cicho, uświadamiając sobie, że większość pasażerów to małe dzieciaki z podstawówki. Zresztą mógł się domyślić już wcześniej z tego okropnego hałasu. Aż zaczęła go boleć głowa.
Podszedł do jakiejś małej dziewczynki, która chyba jako jedyna siedziała samo i spojrzał na nią wyczekująco.
- Mogłabyś się posunąć?
Dziecko popatrzyło na niego z niechęcią i powiedziało cicho.
- Nie wolno mi rozmawiać z obcymi.
- Nie masz ze mną rozmawiać, tylko się posunąć.
- Nie usiądę z nieznajomym.
Bill wziął uspokajający oddech. Jeszcze nigdy siadanie w autobusie nie było takie trudne.
- Wali mnie to. Przesuń się.
- Nie.
Czarny nachylił się nad dziewczynką i spojrzał jej prosto w oczy.
- Albo mi się posuniesz, albo wypruję ci wszystkie flaki i rzucę moim psom, a potem wypruję też flaki twoim starym i wszystkich cholernym zabawkom, którymi się lubisz bawić. Rozumiesz, kurwa?
Mała zrobiła minę, jakby się miała rozpłakać i po chwili faktycznie to zrobiła, ale na szczęście ustąpiła mu miejsca. Bill wreszcie usiadł i zerknął na dziecko z iście anielską miną.
- Dziękuję.
Dziewczynka odwróciła głowę do okna i ścisnęła mocniej tornister, który trzymała na kolanach. Bill zastanawiał się, od kiedy dzieciaki są takie żałosne?
Tom w tym czasie podszedł do Andreasa z kwaśną miną.
- Hej, gotowi? – zapytał mężczyzna.
Dredziarz wydał z siebie nieartykułowany odgłos i wsiadł do samochodu.
- Bill już poszedł, jadę tylko ja – mruknął, widząc pytające spojrzenie Danielsa.
- Co? Przecież powiedziałem, że będę was woził.
- Co jemu się bardzo nie spodobało.
- Ach, rozumiem, że nie chcę usłyszeć epitetów, którymi mnie określił?
Andreas wsiadł do samochodu. Tom spojrzał na niego smętnie.
- Powiedzmy.
- Gordon się wścieknie.
- A ty? Nie jesteś zły?
- Już się przyzwyczaiłem, że Bill to osoba, która zawsze musi postawić na swoim. Jest jak kot – zawsze chodzi swoimi ścieżkami.
- Czasami mam ochotę złapać te jego przefarbowane kudły i zdrowo pierdolnąć jego głową o ścianę.
-Tom, słownictwo.
- Pff! Daj spokój, słowo jak każde inne.
- Więc możesz się obejść bez wymawiania go.
- Ale ja je lubię!
- Jesteś za smarkaty, żeby się tak wyrażać?
Tom prychnął i uśmiechnął się do mężczyzny przebiegle. Sięgnął do kieszeni i z radością obserwował wyraz twarzy Andreasa, kiedy wyciągnął fajkę i ją sobie odpalił.
- Chyba kpisz, gówniarzu! Wyrzuć to!
- Ani mi się śni.
- Nawet nie wiedziałem, że palisz.
- Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz.
- Jezu Chryste, jak to dobrze, że nie mam dzieci! Zwariowałbym. I wyrzuć to gówno, bo pójdziesz na piechotę.
- Spoko, zaraz kończę.
- Tom, do cholery.
- Ani mi się śni.
- Kurwa, T…
- Słownictwo, Andy.
Mężczyzna spojrzał na niego morderczo.
- Jesteś małym, wstrętnym, upartym bachorem.
Tom wzruszył ramionami, wyrzucając peta za okno.
- Nic nowego.
- Co? Często to słyszałeś?
- Mhm… Mój kumpel wiecznie mnie tak nazywał.
- Twój kumpel… Aha.
- A myślałeś, że kto?
- Cholera cię tam wie – burknął Daniels. Zaparkował pod szkołą i spojrzał na Toma z nieciekawą miną. – No, wyskakuj młody.
- Dzięki za podwiezienie. Kończę lekcje o piętnastej.
- Ok, jakby się coś zmieniło, daj mi znać.
- Ok. Do zobaczenia.
- Cześć.
Tom zarzucił sobie plecak na ramię i ruszył dziarsko w stronę szkoły, wygwizdując jakąś melodię. Bill już tam był, siedział na murku przy wejściu i najwyraźniej na niego czekał.
- Andy nie był zadowolony – powiedział do bliźniaka.
Bill westchnął.
- Bądź tak dobry i nie nazywaj go w taki sposób.
- Oj tak, oj tam. Srasz się jak baba w ciąży.
- Pierdol się.
Tom zaśmiał się cicho, złapał bliźniaka za bluzkę i razem weszli do szkoły. Zapowiadał się bardzo nudny dzień.
Kiedy już lekcje się skończyli i obaj znaleźli się w pokoju Billa po obiedzie, leżeli obok siebie na łóżku pogrążeni w myślach. Tak po prostu, czasami każdy z nich potrzebował o czym chwilę pogdybać i teraz obu ich naszło.
- Tom?
- Hm?
- Robiłeś kiedyś komuś loda?
Dredziarz odwrócił głowę i spojrzał na brata.
- Mhm. Czemu pytasz?
- Z ciekawości.
- Chcesz wiedzieć, jak to jest?
- Bardziej jak to jest, kiedy ktoś tobie robi, ale spytałem z ciekawości.
- Mogę ci pokazać, jeśli chcesz.
Bill zerknął na niego z niedowierzaniem.
- Dalej utrzymujesz, że chcesz ze mną być?
- Oczywiście. Nawet zabrałeś mnie na randkę, pamiętasz?
- Jak mógłbyś zapomnieć? – spytał Bill kpiąco, odpalając sobie  papierosa.
Tom wstał i stanął przed Billem.
- Chyba zacząć cię uczyć, jak być facetem, Bill.
- Nie pochlebiaj sobie. Jesteśmy dokładnie w tym samym wieku.
- No i? Ja z jednym chłopakiem przeorałem się już na wszystkie możliwe sposoby, a tobie jeszcze nikt nawet nie obciągał. Jak często sam sobie trzepiesz?
- Nie trzepię sobie! – warknął Bill. – Nie mam takiej potrzeby!
- Jezu Chryste, Bill! Staje ci w ogóle?
- Och, weź się odwal może, co?
- Zaraz, najpierw ci pokażę, jak to jest kiedy ktoś stawia ci laskę.
Czarny starał się nie zarumienić, ale nic nie mógł poradzić na to, że na słowa Toma zrobiło mu się gorąco. Dredziarz ukląkł przy nim i delikatnie rękami rozchylił jego kolana, cały czas patrząc mu w oczy.
- Ale nie dotykaj mnie tam… rękami – mruknął Czarny, odwracając wzrok.
- Gdzie „tam”?
- W ogóle. Łapy przy sobie.
Tom westchnął, ale nie skomentował wypowiedzi bliźniaka. Rozpiął Billowi spodnie, pospiesznie mocując się z zamkiem błyskawicznym, a potem odchylił dżins i odsunął bokserki Billa. Penis Czarnego był już w lekkim zwodzie, a Bill, nie chcąc pokazać swojego zażenowania, ułożył się na łóżku, wierząc że Tom zastosuje się do jego warunku.
Tom nachylił się nad kroczem brata i wziął penis w usta, trochę bardziej zsuwając mu spodnie z bioder. Miał też przed oczami małą gwiazdkę, która wcześniej seksownie wychylała się zza materiału bokserek.
Zaczął językiem manewrować przy członku, czując, że ten cały czas rośnie mu w ustach. Bez pomocy rąk było mu trochę niewygodnie, ale skoro Bill tak chciał, nie miał zamiaru tego psuć. Bill sam musiał mu zaufać, nic nie mógł na nim wymuszać.
Seksowne jęki bliźniaka sprawiały, że sam zaczynał się robić twardy. Stęknął cicho, oblizując główkę i przejechał językiem po małym rowku na środku. Przerwał na chwilę, podnosząc głowę i zerkając na Czarnego.
- Podoba ci się?
Bill skinął jedynie głową. Miał przymknięte oczy, a jego ręce zaciskały się spazmatycznie na pościeli. Tom spojrzał na sterczącego penisa i uśmiechnął się. Uwielbiał widzieć, jak bardzo potrafi pobudzić mężczyznę.
Ponownie wziął się do roboty, starając się zrobić to jak najlepiej. Przez dłuższą chwilę poruszał rytmicznie głową, wkładając i wyciągając penisa ze swoich ust, a potem zassał się n czubku , czując na języku pierwsze krople spermy.
- Dotykaj się – wymruczał gardłowo.
- Mhm?
- Dotykaj się, Bill. Dotykaj się dla mnie.
Czarny jęknął, jedną rękę wplatając we włosy bliźniaka i zmuszając go do szybszego tępa. Tom nie wytrzymał i rozpiął swój własny rozporek, by uwolnić penisa z majtek i zacząć się pospiesznie masturbować. Widział, jak Bill unosi swoją koszulkę i dotyka się po torsie, pociera sutki i podbrzusze. To było takie seksowne, że aż nie mógł uwierzyć. Ten widok nakręcał go jak nic innego.
- Zaraz… ja już…
Tom jeszcze bardziej przyspieszył. Bill jęknął głośno, wyginając ciało w łuk i spuścił się prosto w jego usta. Dredziarz szybko przełknął znaczną część, odsuwając głowę i samemu po chwili dochodząc. Usiadł na podłodze i starał się złapać oddech. Zasapał się jakby przebiegł ze trzy kilometry.
Bill również uspokajał się powoli, leżąc na łóżku. Dopiero po chwili podciągnął spodnie i zapiął je. Koszulka nadal była podciągnięta praktycznie na jego obojczyki, ale tym się specjalnie nie przejął, sięgając po kolejnego papierosa.
Tom również się ogarnął i położył się obok bliźniaka, wyrywając mu szlugę i zaciągając się.
- I? Podoba ci się obciąganie? – spytał.
Czarny zabrał mu papierosa.
- Jest ok.
- Pff. Dobrze wiedzieć. Wiesz, co jest po obciąganiu?
- Pewnie dawanie dupy.
- Chcesz, żebym ci dał?
- Myślałem, że się wtedy nabijałeś…
- Kiedy?
- No, jak mówiłeś, że dałbyś sobie wsadzić.
Dredziarz zaciągnął się mocniej papierosem i oddał go bratu.
- Nie. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo bałeś się dotyku i jak kurewsko na niego na początku reagowałeś, domyślam się, że to nie jest tylko królewskie zadzieranie nosa i masz jakiś powód, żeby tego unikać. Wręcz bać się. – Bill prychnął. – No, dlatego mówiłem serio. Wiadomo, chciałbym, żebyś kiedyś spróbował się zamienić, ale jeśli chcesz uprawiać ze mną seks, mogę być pasywny.
- Jesteś szalony.
- Pff, sądzisz tylko dlatego, że nie masz jeszcze prawdziwych seksualnych doświadczeń. Wierz mi, że już za chwilę zapragniesz, żebym ci znów obciągnął, a jak mnie wypieprzysz, będziesz chciał to robić kilka razy dziennie. Takie rzeczy wręcz uzależniają, zwłaszcza osoby w naszym wieku i zwłaszcza, że masz okazję podziwiać mój seksowny tyłek.
Bill zaśmiał się, kręcąc głową.
- Jesteś seryjnie stuknięty.
- To genetyczne.
- Akurat.
- Serio. Ty na przykład…
Sprzeczali się dłuższą chwilę, zanim znowu nie zaczęli rozmyślać, leżąc obok siebie. Tym razem jednak obaj mieli głupkowate uśmiechu na twarzach i Tom był skłonny przysiąc, że po raz pierwszy widział na twarzy brata tak szczery uśmiech, a mimo to i tak gdzieś tam w głębi serca wiedział, że to dopiero początek.
Był na najlepszej drodze, by odkryć prawdziwego Billa, ukrytego gdzieś tam w środku.
Już nie mógł się doczekać.

***
Rozdział niesprawdzony.


środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 7

Tym razem się nie spóźnię, pomyślał, patrząc na zegarek. Był umówiony w Chadwick na piętnastą, czyli miał do spotkania całe półtorej godziny. Nie ma szans, żeby się spóźnił, jeśli teraz wyjdzie z domu.
Tego dnia postanowił nie brać samochodu, ponieważ stwierdził, że tak będzie pewniej. Wolał iść taki kawał na pieszo albo jechać tramwajem niż męczyć się znowu w korku. Po ostatniej stłuczce zdecydowanie czuł wstręt do swojego samochodu.
Włożył na siebie zwykłe, stare dżinsy, jakiś dziwny podkoszulek i trampki. Twarz zakrył sporymi okularami i ruszył w kierunku Chadwick podpisać umowę na jakiś występ w Londynie. Pogoda mu dopisała. Świeciło słońce i było naprawdę ciepło. Już widział minę Erica, kiedy wreszcie utrze mu nosa, ha!
Gdyby zdążył idealnie na czas, byłoby to zbyt piękne. Niestety, jak to w jego życiu bywa, coś musiało mu przeszkodzić. Tym razem był to malutki szczeniaczek.
Andrej dostrzegł go w parku. Biedak siedział pod drzewem, skomląc cicho. Był tak mały, że ledwo był w stanie się utrzymać na swoich krótkich łapkach. Pejic zawsze miał miękkie serce. Z miejsca ruszył do psiaka i wziął go delikatnie na ręce. Bał się, że zwierzę może mieć coś złamane, ale wyglądało na to, że jest tylko wygłodzone.
- Malutki taki! – przemawiał do psa model. – Kto cię tu zostawił, biedaku? Z taką śliczną, czarną mordką i białymi łapkami! Aleś ty malutki. Chodź, ja cię nie zostawię. Poszukamy kogoś, kto da ci jeść.
Niesienie psa nie było zbyt łatwe, zwłaszcza że do Chadwick mimo wszystko był ładny kawałek. Andrej mimo to nie poddawał się i przez całą drogę czule przemawiał do psa. Kochał zwierzęta, a psy to już w ogóle!
- Niby taki mały, a taki ciężki – westchnął.
Kiedy wreszcie dotarł do Chadwick, był już mocno zgrzany. Mimo to trzymał psiaka pewnie, zastanawiając się, co z nim zrobić. Nie chciał go oddać do schroniska, a sam nie mógł trzymać takiego zwierzaka. Jego matka nie cierpiała psów i nigdy nie mógł jej przekonać do posiadania jakiegoś. Kiedy kiedyś wyprowadzi się gdzieś, na pewno sobie jakiegoś weźmie. Tego, niestety, nie mógł zatrzymać.
Wszedł do środka i uśmiechnął się do sekretarki, która zrobiła wielkie oczy na widok małego, psiego pyszczka.
- Nie wolno tutaj wchodzić z psami! – upomniała go automatycznie.
- To szefa! – skłamał z niewinnym uśmiechem.
Kobieta uniosła jedną brew, ale nie powiedziała nic więcej.
Andrej wszedł na górę po schodach, bo winda nadal nie działała. Spojrzał na zegarek i westchnął, kiedy zobaczył, że jest 15.05. Czyli jak zwykle. Zapukał do odpowiedniego pokoju i wszedł, kiedy usłyszał ciche „proszę”.
Był to ten sam pokój, w którym Eric przeprowadzał z nim wywiad. Na skórzanych kanapach siedzieli już jego menadżer i jakiś facet z kontraktem oraz… Eric Richards.
Co on tu robi, zastanawiał się model. Mam nadzieję, że to tylko świadek zawarcia umowy.
- Dzień dobry – powiedział.
- Co ty tam trzymasz? – zapytał Eric.
Andrej pogłaskał pieska po łebku.
- Znalazłem go w parku. Chyba jest głodny, ale nie wiem, co można dać takiemu małemu psu.
- Zabierz stąd tego wstrętnego kundla! – mruknął menadżer Pejica.
- Ej, to mały szczeniak. Jeśli on wychodzi, to ja też! – oburzył się chłopak.
Nieznajomy mężczyzna zaśmiał się cicho i wziął łyk kawy. Eric przewrócił oczami, a menadżer jedynie westchnął, zapewne zastanawiając się, za jakie grzechy dostał pod opiekę kogoś takiego jak Andrej.
- On nie wyjdzie, sam go wyniesiesz – rzekł Richards.
- Dajcie mu spokój. Róbmy tą umowę i już sobie idziemy.
Mężczyźni odpuścili.
- Twój prawnik już przejrzał tą umowę, jest czysta. Zaliczka wpłynie na twoje konto jeszcze dzisiaj, jeśli ją podpiszesz, reszta po tym, jak skończysz pracę. Dodatkowo opłacają ci przelot i pobyt w hotelu.
- Kidy by to miało być?
- Jutro wieczorem masz samolot, powrót w piątek wieczorem. Niestety, nie mogę ci towarzyszyć. Chciałem porozmawiać z tobą o tym na osobności, ale tak wyszło, że agencja od razu znalazła dla mnie następcę. – O nie, pomyślał Andrej. – Eric jest dziennikarzem Out i może wykorzysta niektóre zdjęcia dla tego magazynu. Zajmie więc moje miejsce.
- No, dobra, niech będzie. Podpiszę to, ale następnym razem chciałbym wiedzieć o takim wyjeździe szybciej.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, chociaż Andrej i tak wiedział, że nikogo to nie obchodzi. Tacy ludzie wychodzą z założenia, że to on powinien się cieszyć z jakiejś oferty, a nie oni o niego zabiegać. Może i mieli trochę racji, ale nie do końca. Mimo skromności cechującej młodego Pejica, zdawał on sobie sprawę ze swojej popularności. Czy go lubiano, czy nie, był coraz bardziej rozpoznawalny. Inni, zwykli męscy modele – nie. Z tego powodu czuł się bardziej uprzywilejowany i wiedział, że może trochę pokaprysić. Z reguły tego nie robił, ale czasami tak. Lubił utrzeć niektórym nosa.
Podszedł do stolika, wziął do reki długopis i pobieżnie przeczytał dokument. Wynagrodzenie i wszystko inne się zgadzało, więc złożył na dole swój podpis.
- Czy to wszystko? – spytał.
Menadżer kiwnął głową.
- W porządku. Do widzenia – i wyszedł. Jego menadżer był na tyle fajny, że zanim mówił mu o jakiejś umowie, najpierw oddawał go do prawnika. To on wszystko załatwiał, Andrej miał tylko podpisywać dokumenty i oszałamiać swoją urodą. Tyle.
- Hej, zaczekaj!
Obejrzał się i zobaczył Erica biegnącego w jego stronę.
- Co? – spytał Pejic.
- Skoro lecimy tam razem, wypadałoby ustalić pewne rzeczy.
- To znaczy?
- Lot jest o osiemnastej, więc będę u ciebie o siedemnastej. Wolę nie ryzykować tym, że się spóźnisz. – Andrej wywrócił oczami. – Pojedziemy na lotnisko z Emy, odwiezie nas.
- To wszystko?
- Tak, chyba tak.
Model skinął głową.
- W porządku. Wiesz może, czym mógłbym go nakarmić?
Richards zmrużył oczy i spojrzał na psa.
- Chcesz go zatrzymać?
- Nie, nie mogę, moja mama nie lubi psów. Może kiedyś…
- Daj mu się napić mleka i daj kiełbasę albo coś takiego. Na pewno nie pogardzi.
- Hmm… Nie znasz kogoś, kto mógłby go wziąć?
- Nie.
- Szkoda. No, trudno. Będę już leciał. Cześć.
Eric otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale pokiwał tylko głową, odwrócił się na pięcie i odszedł. Andrej przez chwilę się zastanawiał, kto mógłby zaopiekować się psem i nagle wpadł mu do głowy cudowny pomysł.
Schował zwierzaka pod koszulę i tak przemycił go w tramwaju. Całe szczęście, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Wysiadł prawie idealnie pod domem Marco. Uśmiechnął się cwaniacko. Za ostatnią przysługę z Andreą, Marco jeszcze mu się nie odpłacił. Wciśnięcie mu szczeniaka nie powinno być takie trudne.
Zadzwonił i poczekał chwilę. Wiedział, że Marco ma ciężkie ruchy jeśli chodzi o otwieranie drzwi. Nie mylił się. Dopiero po dłuższym czasie usłyszał zgrzyt klucz a zamku i blokada ustąpiła.
- Cześć, stary! –powiedział Andrej z uśmiechem, widząc zaspanego przyjaciela.
- Hej. Wchodź.
- Spałeś w środku dnia? – zdziwił się Pejic, starając się ukryć psa pod koszulką.
- Byłem wczoraj na dyskotece z Emily, wróciliśmy o czwartej nad ranem. Padam!
- Spoko. Mam dla ciebie prezent.
- Prezent?
Marco patrzył na niego zupełnie nieprzytomnie, co Andreja trochę bawiło. Model wyciągnął spod koszulki zwierzaka i przysunął go do twarzy przyjaciela.
- Przyniosłem ci pupilka. Nawet nie próbuj się wym…
- Jaki słoooodki! – krzyknął ktoś z entuzjazmem. Po chwili Marco został odepchnięty, a pies znalazł się w ramionach jego dziewczyny. Andrej uniósł brwi. Nie spodziewał się, że dziewczyna u niego nocowała.
- Marco, musisz go zatrzymać. Jest taki śliczny! Nazwałeś go jakoś?
Andrej pokręcił głową.
- My chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, chociaż mam wrażenie, że już cię gdzieś widziałam – uśmiechnęła się dziewczyna, przytulając szczeniaka do piersi. Wyciągnęła ku niemu rękę. – Jestem Emily, dziewczyna Marco.
Chłopak chrząknął, poprawiając kołnierzyk wygiętej koszulki.
- Właściwie, Emy, to już się znacie – wymamrotał Marco. – To jest Andrej Pejic. Poznałaś go na przyjęciu mojego ojca jako Andreę Brown.
Dziewczyna w pierwszej chwili zdębiała, by w następnej gwałtownie poczerwienieć.
- T- to byłeś ty? – wyjąkała zdumiona.
Andrej uśmiechnął się niepewnie.
- Tak, Marco nie chciał iść sam i potrzebował wsparcia.
- Andrej Pejic… Ten model, który prezentuje męskie i kobiece stroje?
- Tak, to ja.
- Naprawdę poszedłeś na przyjęcie w kiecce?
Pierwszy szok przeszedł w rozbawienie.
- Taką mam pracę, więc wyjście z Marco nie było niczym niezwykłym.
- Wow, nieźle. Ale  ty, KOCHANIE... – Jej głos nagle stwardniał i Andrej miał wrażenie, że nagle w pokoju zrobiło się zimno. Dziękował Bogu, że nie jest w skórze przyjaciela. – Nie myśl, że ujdzie ci na sucho to kłamstwo.
- Ale, Emy…
- Zero seksu przez tydzień!
- CO?! Emy!
Andrej, widząc minę przyjaciela, zaczął wręcz dusić się ze śmiechu. Wyglądało, że w tym związku to Emily nosiła spodnie.
Marco, ty debilu, pomyślał. Tak łatwo dałeś z siebie zrobić pantoflarza.
Na szczęście jego przyjaciel miał głowę na karku i szybko wybrnął z trudnej sytuacji. Przekonał dziewczynę, że nie ma powodu, aby się na niego gniewać i jeśli chce, to w ramach zadośćuczynienia za ewentualną zbrodnię weźmie „tego słodkiego, malutkiego szczeniaczka”. I tak oto wszyscy byli szczęśliwi – Marco ze swojego pożycia seksualnego, Andrej z oddania psa we właściwe ręce, a Emily zadowolona, że ma takiego wspaniałego chłopaka.
Czasami życie daje w kość, ale czasami jest naprawdę wspaniałe!
Kiedy Pejic wracał do domu, doszedł do wniosku, że te dwa dni w Londynie na pewno nie będą dla niego wspaniałe. Był pewny, że Eric zrobi wszystko, żeby wyprowadzić go z równowagi i doprowadzić do jakiegoś spięcia. Nie było sensu obiecywać sobie, że w razie jakichś ciętych uwag, nie zripostuje tego. Był zbyt wyszczekany, żeby tak po prostu pozwolić się obrażać. Akurat na tym punkcie był niezwykle drażliwy.
Tego dnia wyjątkowo nie mógł się skupić na czytaniu książki. Cały czas myślał nad strategią radzenia sobie z Ericem. Nie mając żadnego konkretnego pomysłu, wybrał numer Igora. Jeśli ktoś ma mu pomóc wybrnąć jakoś z tej sytuacji, to chyba tylko starszy brat.
- Halo?
- Cześć, Igor.
- Siema, młody. Co jest?
- Mam mały problem.
- Żadna nowość, dzwonisz do mnie tylko wtedy, kiedy masz problemy.
- Och, nie narzekaj.
- Dobra, co jest?
- Pamiętasz tego gościa ze sklepu, na którego wpadłem? To mój fotograf w Chadwick.
- No, pamiętam, i co?
- On… trochę się na mnie uwziął i hm… Próbuje mi wmówić, że jestem gejem.
Igor parsknął.
- Serio?
- No, serio, serio. Najgorsze jest to, że jutro wieczorem mam z nim lecieć na dwa dni do Londynu. Chcę go jakoś wreszcie tam zagiąć, żeby dał mi spokój i już.
- Hm… Ciężka sprawa. Musisz mu jakoś udowodnić, że nie jesteś gejem.
- Tyle to i ja wiem.
- To bardzo proste, młody, sam powinieneś wykombinować, co z tym zrobić.
- Czyli mi nie pomożesz?
Igor westchnął.
- Jeśli naprawdę ci na tym zależy, mogę ci co nieco podpowiedzieć, ale wolałbym, żebyś sam na to wpadł.
Chłopak zastanowił się chwilę. Nie wiedział, co to za różnica, tym bardziej, że efekt i tak miał być taki sam. Co on właściwie chciał osiągnąć? Udowodnić, że chłopak może chodzić w kieckach i malować się i jednocześnie nie być gejem? W takim razie powinien…
- Chyba już wiem. Dzięki.
- Do usług. Baw się dobrze i nie zapomnij spakować gumek.
- Ej!
Igor rozłączył się, ale i tak model usłyszał jego głośny śmiech. Wstręciuch jeden.
Wstał z łóżka i podszedł do szafy. Otworzył ją jednym zamaszystym ruchem i skupił się na kolekcji ubrań, którą już zgromadził. Co powinien założyć, żeby wyglądać elegancko i jednocześnie kobieco? Jeśli Eric chce wojny, będzie ją miał.
Andrej Pejic się nie poddaje, nie, jeśli chodzi o jego męską dumę. A najlepiej to ukaże, jeśli na podróż ubierze się… w elegancką spódniczkę.

***
Ciekawe, że wszyscy założyli, że Eric na pewno rysował Andreja. Byliście jednomyślni jak nigdy. Od razu powiadamiam, że najprawdopodobniej następny odcinek pozorów pojawi się dopiero pierwszego września, chyba że uda mi się naskrobać coś wcześniej. Zapasy odcinków mi się skończyły, a ostatnio mam mały zastój z tym opowiadaniem. Tak więc sądzę, że ostateczny termin kolejnego odcinka to będzie pierwszy września - urodziny bliźniaków.
Wstawiłam kolejną ankietę. Te opowiadania jest o Tomie i Billu Cogerach, ale tak naprawdę wyglądają dokładnie jak Bill i Tom Kaulitz. Na nich się wzorowałam. Jest długie i trochę zwariowane. Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię na ten temat.
Zachęcam do wejścia na bloga, do którego podaję link poniżej. Autorka bardzo się stara, jednak jej historie są niedoceniane. Zachęcam do czytania i komentowania albo chociaż udzielenia porad, co powinno się tam zmienić. Liczę na Was! <KLIK>
Pozdrawiam!

piątek, 17 sierpnia 2012

23.Rodzinny dom


– Powiem to tylko raz… Jeśli jeszcze raz odwalicie taki numer, zamiast grzecznie was zabrać do domu, zwyczajnie was utopię w najbliższym kanale. Mam nadzieję, że jesteście świadomi tego, jak nieodpowiedzialnie się zachowaliście i, do cholery, moglibyście chociaż udawać, że jesteście skruszeni! W ogóle jak wy sobie to wyobrażaliście, że…
Tyrada trwała i trwała. Andreas porządnie się nakręcił i chociaż już próbowali mu przerwać, po prostu ich zignorował. Gdyby Bill nie miał kaca życia, na pewno jakoś dałby sobie radę, ale w chwili obecnej nie miał nawet sił, żeby iść po jakieś tabletki na ból głowy. Słuchał Andreasa tylko dlatego, że podczas swojej żywej gestykulacji cały czas wymachiwał jednym opakowaniem i Bill po prostu czekał, aż ten drań wreszcie skończy i da im nałykać się prochów. Głowa pulsowała mu tępym bólem, a sądząc po minie Toma, jemu też.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Bill po raz kolejny miał głupie wrażenie, jakby bliźniak czytał mu w myślach. Jedno, wydawać by się mogło, głupie spojrzenie, a oni już wiedzieli, co powinni zrobić, żeby zdobyć te przeklęte leki.
Tom podniósł rękę jak w szkole.
– Co?! – warknął Andreas, przerywając tyradę.
– J–ja… Niedobrze mi. C–chyba będę rzygał – wystękał Dredziarz. Nawet nie musiał udawać, że źle się czuje, bo czuł się po prostu okropnie.
– Ani się waż na moje łóżko! – powiedział od razu Bill z oburzeniem.
– Będę rzygał gdzie mi się podoba – odwarknął Dredziarz i wyglądał, jakby naprawdę się przymierzał.
– Wypad! – Czarny zaczął wypychać bliźniaka ze swojego łóżka, ale Tom siedział uparcie i nie pozwalał się zrzucić na podłogę. Zaczęli się szarpać.
– Przestańcie! – mruknął Andreas, podchodząc do łóżka. Bill, ignorując ból głowy, zrobił szybki zryw i z refleksem, którego nie powstydziłby się zawodowy kieszonkowiec, zabrał mu pudełko tabletek z ręki.
– Hej!
 Kiedy Daniels chciał zabrać mu pudełko, Bill szybko rzucił je bliźniakowi, a Tom zerwał się z łóżka, pospiesznie wyciągając z opakowania tabletki. Andreas omal się nie zapienił ze złości i kiedy dopadł do Dredziarza, ten szybko zjadł dwie tabletki i rzucił opakowanie Billowi. Mężczyzna patrzył ze złością jak drugi z braci wpycha do ust dwie pastylki.
– Jebane bachory! – krzyknął, a potem wyszedł, trzaskając drzwiami.
Kaulitzowie jęknęli, kiedy zadudniło im w głowie.
– Uch, nareszcie sobie poszedł – mruknął Bill. – Nienawidzę tego skurwysyna.
– Pff. Jest całkiem spoko.
Czarny spojrzał na bliźniaka z politowaniem.
– Całkiem spoko? A mógłbyś mi powiedzieć, z której strony?
Dredziarz westchnął.
– Pomaga nam, nie widzisz? Kryje nas przed starą i Gordonem.
– Tom, do kurwy nędzy, dlaczego jesteś taki ciężko kapujący? Naprawdę nic nie rozumiesz z tego, co się do ciebie mówi? Powiedz mi, kto w dzisiejszych czasach pomaga ludziom zupełnie bezinteresownie?!
– Ja! – oburzył się Tom.
– Cholera jasna! Nawet jeśli, to co?! Między tobą a nim jest przepaść! To koleś, który urodził się w obrzydliwie bogatej rodzinie, zawsze miał wszystko pod nosem i kiedy kichnął, wiedziała o tym cała okolica. O nic nie musiał się starać, na żadnych  błędach nie musiał się uczyć. Miał po prostu WSZYSTKO. A ty? Wychowałeś się w bidulu, nie mając zielonego pojęcia o czymś takim jak rodzina. Od dziecka uczono cię, że masz się wszystkim dzielić, a kiedy byłeś starszy, nawet nie trzeba było ci tego mówić, bo zapewne pchałeś młodszym dzieciakom wszystkie swoje porcje czekolady i różne inne rzeczy. Tak cię uczono! To ci wpajano! On wie tylko tyle, że ma godnie reprezentować własną rodzinę i poszerzyć majątek. Taka jest między wami różnica! Wyrośliście w dwóch rożnych środowiskach, stawialiście sobie różne cele, cenicie zupełnie inne wartości. On od dziecka uczył się manipulować ludźmi i stawiać na swoim. Ty uczyłeś się, że należy pomagać innym, bo kiedyś ty sam możesz potrzebować pomocy i ludzie, dla których byłeś życzliwy, odwdzięczą się. Oczywiście, nikt tak nie powiedział wprost, nazywając to pomocą bezinteresowną, ale tak to się ma do rzeczywistości.
Tom nie odpowiedział. Zamyślił się głęboko.
– Jak tak o tym mówisz… Mam wrażenie, jakbyś nie mówił o Andreasie, ale o sobie samym – mruknął Dredziarz. – Właściwie to nigdy mi nic nie mówiłeś o tym, co się z tobą działo, zanim Simone poznała Gordona i wprowadziliście się tutaj.
Bill westchnął ciężko i pomasował sobie skronie.
– To były podłe czasy. Tułaliśmy się z miejsca na miejsce, musiałem pracować, w żadnej szkole nie zagrzałem na dłużej miejsca… Ciągle się przeprowadzaliśmy, zostawiając za sobą smród długów. Było ciężko i tyle.
– Tylko to masz mi do powiedzenia o swojej przeszłości?
– Tak było przez cały czas i już.
– Tylko to?
– Tylko to.
Tom westchnął.
– Jesteś o wiele bardziej powalony niż ja.
– Pff, jak dla mnie to kwestia sporna.
– Wróć do zespołu.
– Nie.
– Bill! – jęknął Dredziarz. – Potrzebujemy cię!
– Jakoś tego nie widać. Nie wrócę, nawet nie chcę.
– A gdyby Gus i Geo cię przeprosili i…
 Bill prychnął.
– W co ty wierzysz? Prędzej małpy zaczną latać.
– Cholera, no! Tak nie można.
Czarny wywrócił oczami i jęknął z bólu. Zaklął cicho i wyszedł do łazienki. Tom położył się na łóżku i westchnął cierpiętniczo. Poznał Billa już wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że naprawdę nie zmieni zdania. Cholera! A było już tak dobrze.
Zamknął oczy i usnął.
Obudziły go dziwne wibracje. Po omacku wyciągnął telefon z kieszeni, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha.
– Tom? Wszystko z wami w porządku? Całą noc próbowałem się do ciebie dodzwonić! – mówił zaniepokojony Georg.
– Obraziłem się na was.
– Co? Nie o to pytałem.
– Nic ci nie powiem. Potraktowaliście Bill chamsko, wstydzilibyście się swojego zachowania.
– Tom, czy wszystko…
– Nie! Jak tylko wyszliśmy z klubu, napadło na nas trzech kolesi, mieli noże i nas okradli. Dźgnęli Billa w rękę i pół nocy spędziłem z nim w szpitalu, zanim go przyjęli. Był blady jak ściana, nawet przez makijaż to było widać! A kiedy już wreszcie puścili go wolno i mogliśmy wrócić do domu, nie mieliśmy za bardzo jak i musieliśmy przez całe miasto iść na pieszo do domu. No, i gdy już wreszcie dotarliśmy, złapał nas Gordon i aż zapienił się ze złości. Rozważa oddanie nas na jakąś tresurę, żebyśmy wreszcie zaczęli go słuchać i to wszystko wasza wina, więc przez najbliższe trzy dni po prostu się do mnie nie odzywaj i pozwól mi się wyładować w spokoju! – nakłamał Tom takim tonem, że każdy by mu uwierzył.
– Um, ee… Ok.
– Super. Cześć!
Schował telefon z powrotem do kieszeni i jęknął cicho, zakrywając twarz poduszką. To był koszmarny dzień, a noc jeszcze gorsza. Gdyby tylko miał gitarę, pograłby trochę. Korciło go, żeby wziąć trochę z konta i jakąś sobie kupić, ale niemal od razu zrezygnował z tego pomysłu. Nie może brać nic z tych pieniędzy! Koniec, kropka.
Wstał z łóżka i poszedł wziąć prysznic. Dopiero kiedy wyszedł z łazienki, poczuł się całkiem normalnie. Bill gdzieś przepadł, więc wyszedł do ogrodu. Scotty od razu do niego podbiegł, szczekając głośno. Tom pogłaskał psiaka z uśmiechem.
– Co, nikt nie chce się z tobą bawić? Biedaku. Zaraz poszukamy twojej piłeczki.
Scotty lubił aportować, co bardzo łatwo można było zauważyć. Tom odszukał piłeczkę do tenisa ziemnego i rzucił ją daleko przed siebie, a Scotty pobiegł za nią, głośno ujadając.
Dredziarz usiadł na trawie i westchnął cicho. To był naprawdę zakręcony dzień. Pies już po chwili stał obok niego, a przy jego łapach leżała piłeczka. Trochę się zwierzak zasapał, ale w ogóle nie wyglądał na przejętego swoim stanem, bo merdał wesoło ogonem. Tom zaśmiał się, wziął do reki trochę oślinioną piłkę i rzucił ją znowu.
Bawił się tak z psem ponad godzinę, aż do momentu, w którym ręka odmówiła mu posłuszeństwa.
– Starczy, Scotty – powiedział, głaszcząc psa po łbie. – Już mnie ręka boli, wygrałeś.
– Dobrze się czujesz?
Tom odwrócił się  i zobaczył Billa kilka metrów dalej. Czarny uniósł jedną brew w pytającym geście. Tom usłyszał coś dziwnego.
– Bill, uważaj!
Wypadki potoczyły się błyskawicznie. Carlos krzyknął, kiedy drabina, na której stał, odsunęła się od ściany domu i szofer zaczął spadać w dół, prosto na Billa.
Czarny po prostu rzucił się w bok, w ostatniej chwili upadając w miejscu, gdzie ciężka drabina nie mogła go dosięgnąć. Carlos jęknął z bólu i skulił się, a Bill spojrzał na szofera szeroko otwartymi oczami. Tom nawet nie zauważył, że Carlos był wcześniej na tej drabinie, na szczęście to, że spadał, zauważył w samą porę.
Nie zastanawiając się długo, wstał ze swojego miejsca i podbiegł do wijącego się z bólu mężczyzny.
– Carlos? Carlos, wszystko ok? Coś cię boli? Carlos?
Mężczyzna jęknął.
– Noga. Moja noga… Chyba ją… złamałem.
– Cholera, Bill, leć po kogoś!
Czarny posłusznie pobiegł do domu zawołać pomoc. Tom dotknął ramienia szofera.
– Coś jeszcze? Boli cię coś jeszcze?
– Nie, reszta chyba… jest okej. Jedynie się… trochę potłukłem. Cholera, ale boli.
– Co się stało?!
Przy boku Toma uklęknął Andreas. Wyglądało na to, że Simone i Gordona znowu nie było.
– Carlos spadł z drabiny, przecież mówiłem! – zirytował się Bill.
Daniels nie skomentował tonu Czarnego, tylko skupił się na poszkodowanym.
– Pomogę ci wstać, trzeba cię zawieść do szpitala. Daj rękę… O, tak. Tom, leć po kluczyki do auta, dobra?
Dredziarz posłusznie pobiegł szybko po klucze, a Andreas w tym czasie pomógł Carlosowi wstać. Zapewne chciał go przenieść do samochodu, ale Tom szybko zrzucił Billowi kluczyki z okna, a Czarny wskoczył do pojazdu i bez najmniejszych kłopotów podjechał do miejsca, w którym znajdował się poszkodowany. Andreas uniósł brwi w wyrazie zdumienia, kiedy Bill zaciągnął ręczny i wysiadł z samochodu, nawet na niego nie patrząc.
– Chyba nie chcę wiedzieć, gdzie nauczyłeś się tak jeździć – mruknął Daniels, sadzając Carlosa na przednim siedzeniu swojego samochodu. Tom w tym czasie zdążył zbiec na dół i obaj bliźniacy wsiedli na tylne siedzenia w samochodzie.
– Nie musicie jechać – powiedział cicho Carlos. Był blady jak ściana, a nad jego górną wargą zaczęły się pojawiać kropelki potu. Jego twarz była zmarszczona z bólu, a zęby mocno zaciśnięte.
– Postaraj się za bardzo nie ruszać, może chwilami trochę trzepać – rzekł Andreas, wyjeżdżając z posesji.
– Och, nie mam zamiaru.
Gdy dojechali do szpitala, kazano im czekać, ponieważ wszyscy lekarze byli zajęci.
– Jak to zajęci? – wściekał się Bill. – Kpina jakaś? On potrzebuje pomocy, mógł dostać wstrząsu mózgu, mieć wylew! Złamał nogę!
– Spokojnie – uciszył go Andreas. – Skoro kazali nam czekać, widocznie nie można inaczej.
– Przepraszam, że zrobiłem tyle zamieszania – wymamrotał szofer.
– Cicho siedź, Carlos – warknął Czarny, tupiąc niecierpliwie nogą.
Daniels rzucił mu złe spojrzenie, ale chłopak nic sobie z tego nie robił. Tom rozejrzał się.
– Może lepiej poszukajmy dla niego jakichś tabletek przeciwbólowych? To może trochę potrwać – stwierdził.
– Masz jakieś drobne?
– Coś tam mam.
– Leć. Naprzeciwko jest apteka, widziałem ją po drodze.
– Ok. Trzymaj się, Carlos.
Tom szybkim krokiem opuścił szpital, a Bill coraz bardziej się denerwował. Zauważył w pobliżu automat z napojami. Poszedł tam szybko kupić wodę, w końcu Carlos czymś musi popić te leki. Tom uwinął się naprawdę szybko i po chwili z zatroskaną miną wręczał kierowcy tabletki. Szofer z ulgą połknął dwie i popił je wodą.
– Nie, to serio jakaś kpina – mruknął Bill. – Czy serio nie widać, że on NAPRAWDĘ potrzebuje pomocy?
– Spokojnie, Bill, krzykami nic nie wskórasz – odparł od razu Tom.
Andreas nie wcinał się między braci, lecz z uwagą ich obserwował. Tom dawał sobie z Billem naprawdę radę i przez następną godzinę stopował go przed rzuceniem się z łapami na kobietę, która kazała im czekać. W końcu nie wytrzymał i wściekły ruszył do lady, gdzie było coś w rodzaju informacji, recepcji, etc.
- Bill, proszę. Nie… - zaczął Dredziarz, łapiąc go za ramię, ale Bill wyrwał się i jeszcze przyspieszył.
- Zamknij się, Tom, bo ci zwyczajnie przypieprzę.
Czarny prawie podbiegł do lady i spojrzał na kobietę lodowato.
- ILE JESZCZE MAMY CZEKAĆ, CO?!
Kobieta podskoczyła przestraszona. Widząc Billa, poprawiła nerwowo okulary.
- Już mówiłam, że…
- ZAMKNIJ SIĘ I SŁUCHAJ! Siedzimy tu już przeszło godzinę! Facet spadł ze sporej wysokości na ziemię, jest cały potłuczony, ma złamaną nogę! Siedzi tu jak pies przez tyle czasu i ci pieprzeni lekarze nawet się nie zainteresowali jego stanem, bo mają cholerną przerwę, tak?! Co, myślisz, że nie widziałem, jak siedzą sobie w pokoju i popijają kawkę?! No, kurwa, masz nas za debili?!
Kobieta rozejrzała się speszona. Coraz więcej osób zwracało na Billa uwagę. Tom pomyślał, że już wie, co Czarny robił, kiedy rzekomo poszedł do toalety. Spuścił wzrok i westchnął.
- Jego to nikt nie upilnuje – mruknął.
- To szpital, tu nie wolno krzycz…
- Będę WRZESZCZAŁ tak długo, aż usłyszą mnie wszyscy w całej okolicy! I patrz na mnie, do cholery, kiedy do ciebie mówię! Nie musisz szukać ochrony, bo tak się składa, że poszli do sklepu po coś do jedzenia. Rusz dupę i wołaj jakiegoś lekarza albo inaczej sobie pogadamy!
Kobieta wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.
- Zobaczę, co da się zrobić.
Kiedy recepcjonistka niepewnie zsuwała się ze swojego krzesła, Bill rąbnął kilka razy  dłońmi w ladę.
- No, szybciej! Już dość się naczekaliśmy!
Kobieta niemal dostała skrzydeł, a Bill prychnął głośno.
- Żenada.
Ludzie, ku zdumieniu Toma, Andreasa i Carlosa, wzięli stronę Billa, a przynajmniej w większości. Widocznie lekarze tego szpitala zbyt często pozwalali sobie na swawolę.
- W tej chwili nie ma nikogo wolnego – szepnęła wręcz recepcjonistka, czekając na tyradę.
Czarny uśmiechnął się zimno.
- Jesteś pewna? Może sprawdzisz JESZCZE RAZ? – Kobieta odeszła, a kiedy wróciła i spróbowała znowu ich jakoś odprawić, Bill powtórzył. – Może jeszcze raz? Będziesz tak chodzić do skutku.
Tym razem misja zakończyła się sukcesem. Wreszcie jakiś lekarz raczył się pojawić i wreszcie Carlos został przyjęty. Odetchnął z tego powodu  z ulgą. Chyba nie tyle tym, że ktoś w końcu się nim zajął, co z radości, że Bill przestanie się wydzierać na całą okolicę. Andreas i Tom również się rozluźnili, kiedy Czarny stanął przy nich z założonymi rękami.
- Same cioty, by ich wszystkich szlag trafił – warknął pod nosem, ale akcja sprzed chwili musiała wyładować całą jego złość, bo jego ton był w miarę normalny.
- Co teraz? – spytał Tom.
- A co ma być? – zdziwił się Bill.
- Carlos złamał nogę, a wożenie nas to jego praca. Trzeba będzie to jakoś załatwić…
- Spoko, nikt go nie zwolni.
- Jesteś pewny?
- Jasne – Bill wzruszył ramionami. – Twój friend forever to załatwi, co? – rzucił sugestywnie, wwiercając swoje spojrzenie w Danielsa. Mężczyzna kiwnął potakująco głową, a Tom odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do Andresa z wdzięcznością.
- Dzięki. Carlos to świetny kumpel, nie chciałbym, żeby tak po prostu wyleciał.
- Nie ma sprawy.
Zanim Carlos wreszcie wyszedł minęło sporo czasu. Bliźniacy i Daniels siedzieli przez cały czas w ciszy. Kiedy szofer wyszedł wreszcie z gabinetu, miał na nodze gips do samego kolana. Wciąż był blady, ale wyglądał już trochę lepiej. Dostał też kule i pokuśtykał do Kaulitzów.
- Dzięki wam wszystkim.
- Wracajmy lepiej, już zbyt długo tutaj przebywaliśmy – wymamrotał Bill.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. Kiedy mijali recepcję, Bill uśmiechnął się uroczo i powiedział.
- Do widzenia.
Na sam dźwięk jego głosu kobieta podskoczyła nerwowo. Tom ledwo powstrzymał się od śmiechu, a Andreas uśmiechnął się lekko pod nosem. Carlos nie zareagował.
Recepcjonistka skinęła Czarnemu głową i szybko schowała się za jakimiś papierami, udając, że jest naprawdę bardzo zajęta.
Gdy już jechali samochodem do domu, Bill zdał sobie sprawę z tego, że skoro Carlos przez kilka najbliższych tygodni nie może jeździć, nie ma komu ich wozić do szkoły.

***
Rozdział niesprawdzony.