Jeśli w Nowym Jorku Damon myślał,
że krew Theo źle smakowała, to było to nic w porównaniu ze smakiem, jaki miała
kilka dni po powrocie. Damon był przekonany, że dzieciak będzie spokojniejszy i
przestanie się bać, tym bardziej że nie miał czego. Koszmary mu już nie
dokuczały – wiedział, bo często zaglądał do niego w nocy – no i Damon był
grzeczny. Jak na siebie, oczywiście. Nie wspominał o tym, co zamierza mu
zrobić, kiedy już więź osłabnie, nie zabił nikogo przez ostatnie dni i nawet
odpowiadał całkiem spokojnie na wszystkie jego pytania! Mimo to, z jakiegoś
powodu, Theo otaczała coraz cięższa atmosfera negatywnych emocji, co z kolei
wpływało na smak jego krwi, przez co Damon miał parszywy humor.
Przyszło mu nawet do głowy, że to
nie on, a coś innego negatywnie wpływa na emocje Theo, ale szybko się
przekonał, że tak nie jest. Theo miał po prostu pietra.
- Czego się boisz?! – wybuchnął
po tygodniu, kiedy krew była już tak niedobra, że poważnie rozważał głodówkę.
Theo patrzył na niego na wpół przytomnie, więc poklepał go lekko po policzku,
chcąc go ocucić. – Halo, jesteś tam? Ziemia do Theo! – Odczekał chwilę,
odsuwając się od niego. Był głodny. Gdyby od początku wiedział, że musi dbać o
samopoczucie tego gówniarza, to strzeliłby sobie w łeb i zaoszczędził zachodu.
Chyba. – Czego się boisz? – spytał ponownie. – Tego zamaskowanego? Mnie?
Odpowiedz.
Theo usiadł po turecku. Przez
chwilę wydawał się zdezorientowany, ale szybko dotarł do niego sens słów
wampira.
- No? – ponaglił Damon.
Nastolatek zagryzł dolną wargę,
odgarniając loki z czoła i westchnął.
- Aż tak to czuć? To tak wyraźnie
pachnie?
- Gdyby chodziło o zapach to bym
się nie wściekał. To psuje smak twojej krwi – przyznał Damon szczerze, choć
ponuro. – Na początku była idealna, a teraz jest po prostu okropna. Nie mogę
tego pić.
- Przepraszam – wymamrotał Theo.
- Czego się boisz? – spytał
ponownie Damon. – Wiem, że nie miewasz koszmarów o zamaskowanym, więc o co
chodzi?
Theo westchnął ciężko i zgarbił
się lekko.
- Sorry, po prostu… wcześniej
działo się tyle na raz, że nie miałem nawet czasu dłużej pomyśleć o tej całej
więzi. Ostatnio po prostu… zaczęło do mnie docierać, jak to rzeczywiście się
skończy. Nie mogę myśleć o niczym innym, zupełnie jakby ktoś przeprogramował mi
mózg.
- Więc boisz się mnie – skwitował
Damon.
- Tego, co mi zrobisz –
sprostował Theo. – Na początku, kiedy się pojawiłeś, nie znałem szczegółów.
Wiedziałem, że mordujesz ludzi i tak dalej, ale jakoś… nie docierało to do
mnie. Przynajmniej dopóki jasno mi nie pokazałeś z tą kobietą i dzieckiem, do
czego jesteś zdolny.
Zapadła cisza.
Damon zacisnął zęby, patrząc w
ścianę i myśląc intensywnie. To komplikowało sprawę. Poza faktem, że krew była
ohydna w smaku, emocje Theo go przytłaczały. Były za silne. Ilekroć był blisko
niego, miał wrażenie, że się dusi. To było jak reakcja łańcuchowa. Emocje Theo
nakręcały go, wściekał się i nakręcał Theo i tak w kółko. Zaczęły mu
przychodzić do głowy też inne rzeczy, takie zupełnie… ludzkie. Starał się je od
siebie odpychać, ale walczenie z nimi stawało się coraz trudniejsze.
Musiał zadbać o komfort
psychiczny Theo. Chciał czy nie, wychodziło na to, że to jedyna możliwość, aby
jego jedzenie dobrze smakowało. Tylko jak to zrobić?
Kłamanie, że go nie zabije, nie
miało sensu. Theo nie był taki głupi, żeby w to uwierzyć. Co mógł zrobić, żeby
dać dzieciakowi nadzieję na przetrwanie? To musiało być coś, co jednocześnie
mogłoby zająć jego myśli i czas…
Otworzył szeroko oczy, zdając
sobie sprawę, jak banalne jest rozwiązanie!
- Boisz się, że cię zabiję, gdy
więź osłabnie? – spytał Damon, patrząc Theo w oczy. – To walcz. Nauczyć się
bronić i walcz o życie.
- Co? – zdziwił się Theo. – Co
masz na myśli?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To, co powiedziałem. Już nieraz
się przekonałem, że ludzie mają bardzo silny instynkt przetrwania. Czasami
nawet silniejszy niż wampiry. Jeśli chcesz przeżyć, to musisz umieć się bronić.
Wbrew pozorom nie jesteśmy nieśmiertelne. Można nas zranić i zabić. Naucz się
walczyć, a może, kiedy przyjdzie czas, dasz radę mnie pokonać.
- Oszalałeś?! – rzucił Theo. -
Jesteś większy, szybszy, silniejszy i sprytniejszy. Jak niby mam sobie dać z
tobą radę?
- Wszystkiego idzie się nauczyć.
Ludzie z tej dziwnej organizacji, którzy cię obserwują, są specjalnie szkoleni
do walki z wampirami.
- Raczej nie sądzę, żeby chcieli
mnie uczyć – odparł Theo.
Damon uśmiechnął się półgębkiem.
- Oczywiście, że nie. Zresztą,
sporo rzeczy o naszym gatunku jeszcze nie wiedzą. Ja będę cię uczył.
Theo uniósł brwi.
- Dlaczego miałbyś mnie uczyć,
jak mogę to potem wykorzystać przeciwko tobie? Sam nie wierzysz w to, że mam z
tobą szanse!
- Jasne, że twoje szanse będą
małe, ale teraz nie masz żadnych. Wiele aroganckich wampirów straciło życie,
nie doceniając swoich przeciwników. Udowodnij mi, że możesz mnie pokonać.
Damon spojrzał na Theo
wyzywająco. Theo, oczywiście, nie miał żadnych szans na wygraną, ale to miało
go tylko zająć i dać mu nadzieję. A gdy przyjdzie czas… Cóż, może zlituje się
nad nim i… Nie, nie, nie, żadnego zabijania po cichu. Tortury. Obiecał mu tortury,
tego będzie się trzymał.
Uświadomił sobie też, że to może
być całkiem interesujące. O ile, oczywiście, Theo miał zadatki na wojownika.
Był bardzo dzielny, kiedy zamaskowany ich zaatakował. To dobrze rokowało.
Theo spojrzał na swoje uda,
bawiąc się rąbkiem koca. Wahał się dłuższą chwilę, ale w końcu skinął głową.
- Okej, w sumie nie mam nic do
stracenia. Średnio to widzę, ale przynajmniej będę miał czym zająć myśli. Kiedy
zaczynamy?
- Najpierw musisz popracować nad
kondycją. Od jutra zaczniesz biegać i robić pompki, a od przyszłego tygodnia
pokażę ci kilka broni, które są przydatne w walce z nami.
- Pistolet?
- Kule są dla nas nieszkodliwe.
Nasze ciała po jakimś czasie same się ich pozbywają. Spowolnisz nas, ale nie
zabijesz.
- Utnę ci nogę – zażartował Theo.
Damon skinął poważnie głową.
- To dobry trop.
- Pierdolisz!
Wampir wywrócił oczami,
przyciskając nastolatka do materaca i wgryzając się niespodziewanie w jego
szyję. Tym razem, kiedy chłopak był spokojniejszy, krew była lepsza. Nie jakaś
wspaniała, ale znośna. Tyle wystarczyło, żeby uspokoić i jego.
Gdy już opuścił pokój Theo,
wybrał się z wizytą do swojego ojca. Od powrotu z Nowego Jorku jeszcze się z
nim nie widział, a był ciekawy, czy ma jakieś informacje na temat ich
tajemniczego zamachowca.
Dotarcie do apartamentowca zajęło
mu niecałe pół godziny. Miał swoje klucze do mieszkania, więc bez problemu wszedł
do środka.
Ostry zapach krwi uderzył w jego
nozdrza już w momencie, kiedy przekroczył próg. Zmarszczył brwi, zatrzaskując drzwi
za sobą i wchodząc do ciemnego mieszkania.
Jego ojciec siedział rozparty w swoim
ulubionym fotelu, zaciągając się papierosem. Niedaleko niego na podłodze w
kałuży krwi leżała martwa kobieta, która była jego partnerką w tym stuleciu. Julien?
Chyba tak miała na imię. Damon parsknął widząc, że jego ojciec rozścielił na
podłodze folię, żeby krew nie zniszczyła paneli.
- A to z jakiej okazji? – spytał,
wymijając zwłoki i podchodząc do okna. Wampiry uwielbiały mieszkania na dużych
wysokościach, z widokiem na miasto. Było w tym coś… magicznego.
- Masz na myśli Julien? – zapytał
Mario, unosząc brwi.
- Nie, papierosa – odparł
sarkastycznie Damon.
Jego ojciec uśmiechnął się. Gdyby
ktoś go teraz zobaczył, uznałby go za psychopatę. W jego wzroku czaiła się
wyraźna groźba.
- Więź już osłabła – wzruszył
ramionami. – Matko, to było stresujące.
- Zabicie jej?
- Nie. – Mario spojrzał na niego
jak na idiotę. – Wytrzymanie z nią.
- Była tutaj tylko pół roku.
- I wystarczy. – Zaciągnął się
papierosem i odetchnął z przyjemnością. – Na to czekałem. Mmm… - Damon wywrócił
oczami. – Co się stało, że przyszedłeś odwiedzić starego ojca?
- Wyglądasz jak
dwudziestopięciolatek. No i chyba mi nie wmówisz, że tęskniłeś, hm?
Mario parsknął cicho i pokręcił
głową.
- Dobrze mnie znasz.
Damon często się zastanawiał,
jakim cudem w ogóle przyszedł na świat. Jego ojciec nie był typem faceta, który
nadawał się do wychowywania dzieci. Nie był nawet typem, który mógł chcieć mieć
dzieci. Mario jednak zawsze twierdził, że kilkaset lat temu po prostu mu się
nudziło i był samotny, więc zrobienie sobie małego potworka było idealną
rozrywką na kilkanaście lat, kiedy miał kryzys. Gdy Damon podrósł i mógł zająć
się sobą, widywali się mniej, aż w końcu ograniczali się do krótkich wizyt raz
na kilka miesięcy. Teraz akurat złożyło się, że mieszkali w jednym mieście,
więc widywali się częściej. Zawsze mieli o czym porozmawiać. Mario był też
jedyną osoba, która nie traktowała go jak intruza.
Wszystkie wampiry pochodzące od
Ojca były rodziną. Szanowały się wzajemnie i razem decydowały o wielu sprawach.
No, prawie… Z jakichś powodów jednak Damon od małego był postrzegany jako
czarna owca w rodzinie i nieakceptowany przez większość z jej członków. Seryjne
zabijanie ludzi w Los Angeles tylko pogorszyło sprawę, ale tym Damon już się
nie przejmował. Cała jego cholerna rodzina była wkurzająca i trzymał się od
niej z daleka. Z nich wszystkich tolerował tylko Mario i Jacoba.
- Dlaczego twoja więź tak szybko
osłabła?
- To nie pierwszy raz, kiedy się
z kimś związałem. Za każdym kolejnym razem więź jest coraz słabsza. Kiedyś
nadejdzie dzień, że już po kilku dniach będę mógł zabić człowieka, który będzie
mi przeznaczony blablabla. Jak widzisz, na dłuższą metę ma to swoje plusy.
Damon pokręcił głową.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś,
że jak przestraszę dzieciaka, to będzie okropnie smakował?
Mario zaśmiał się, rozbawiony.
- Och, aż tak? - Damon skrzywił
się. – Coś ty mu zrobił?
- No, cóż, powiedzmy, że ze
szczegółami opisałem mu, w jaki sposób go zabiję jak już będę mógł.
Postraszyłem go, że wytłukę mu przyjaciół i torturowałem na jego oczach
ciężarną kobietę i czterolatka.
Mario wybuchł śmiechem.
- Och, matko, jesteś najlepszy!
Hahaha!
- Cieszę się, ze mamy podobne
poczucie humoru. Powiedz mi lepiej, co wiesz na temat naszego tajemniczego
zamachowca. Wytłukł już kilka silnych wampirów i cały czas szuka kolejnych
ofiar.
- Nie mam żadnych informacji,
które mogłoby ci jakoś pomóc go namierzyć. – Mario rzucił peta do popielniczki
i odpalił sobie kolejnego papierosa. – Wiem za to, że moje siostry są
przekonane o twojej winie i z chęcią by się z tobą rozprawiły.
Damon uniósł brwi.
- Mnie też zaatakował. Dwa razy.
Zależało mu na tym, żeby mnie zabić.
Jego ojciec wzruszył ramionami.
- Dziewczyny są przekonane, że
sfingowałeś to, żeby odsunąć od siebie podejrzenia.
- Naprawdę są tak głupie? Czemu
miałbym zabijać inne wampiry? Nie znoszę ich, ale to tyle w temacie.
- Cóż, one widzą to inaczej. Też
uważam, że są po prostu głupie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Na ostatnim rodzinnym
spotkaniu Tracja bez większego problemu wytarła tobą podłogę. – Damon warknął
wkurzony, że jego ojciec przypomniał mu o tym upokorzeniu. – No co? – zaśmiał
się. – Tak było! Jesteś teraz trochę lepszy w walce, ale ciągle za słaby, żeby
dać jej radę.
- Ktoś jednak dał.
- To prawda.
- Masz jakieś podejrzenia, kto to
mógł być?
- Proszę cię. Jest tylko jedna
osoba, która byłaby do tego zdolna.
- Jonas – skwitował Damon.
Mario skinął głową.
- Jonas przez długi czas przebywał
z Ojcem. Jest najstarszy i najsilniejszy z nas wszystkich. Wie wiele rzeczy,
których nie ma w żadnych książkach. Nie mam pojęcia, dlaczego mógłby chcieć nas
zabić, ale podejrzewam, że ma w tym jakiś cel. Jonas nie jest głupi, Damon.
Zadzieranie z nim to kiepski pomysł.
Damon wiedział o tym, ale i tak
miał to gdzieś. Jonas był spokojny, kiedy spytał go wprost o ten atak, jednak z
nim nigdy nie było wiadomo, czy to faktycznie spokój, czy tylko część jego
fasady. Wszystko to strasznie go irytowało. Damon chciał wreszcie załatwić tę
sprawę, ale nie miał jak. Nawet łącząc siły ze swoim ojcem stanowiliby marne
zagrożenie dla Jonasa. Damon nie miał złudzeń, że nikt więcej ich nie poprze.
Jonas był traktowane przez inne wampiry z głębokim szacunkiem, nie tylko ze
względu na to, że przez długi czas przebywał z Ojcem i jako jedyny właściwie
wiedział, jak on wygląda. Jonas był po prostu mądrym wampirem i nawet Damon nie
mógł mu tego odmówić.
- Myślisz, że moglibyśmy kogoś
przekonać, że to jego sprawka? – spytał.
Mario spojrzał na niego całkiem
poważnie.
- Nie sądzę. Jonas to ulubiony
wujaszek, nawet jeśli straszny z niego kutas.
- Ty jesteś tym wujkiem, który ma
opinię kutasa – przypomniał mu Damon. – On jest po prostu ulubionym wujkiem.
Mario wywrócił oczami.
- Dobrze, moim zdaniem straszny z niego kutas. Niby siedzi cicho i nie chwali
się na prawo i lewo, że jest lepszy od nas, ale zadziera nosa i próbuje
wszystkim dawać porady, o które nikt go nie prosił. Czasami go nie znoszę. Tego – Mario uniósł głos widząc, że
Damon chce coś powiedzieć – że zmieniał mi osrane pieluchy jak byłem dzieckiem
też. Kurwa, nie musisz mi tego wypominać za każdym jednym razem. Myślisz, że
twoje pachniały różami?
Damon tylko uśmiechnął się
głupkowato. Taak, zdecydowanie wdał się w starego. On i Mario rozumieli się jak
mało kto. Damon za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie ojca zmieniającego mu
pieluchy, miał okazję się zwyczajnie śmiać. To musiał być piękny widok, aż
szkoda, że nie było jeszcze wtedy aparatów ani innych sposób na utrwalenie
takiego widoku.
- Po prostu zabij mniej już
teraz! – jęknął Theo, padając na trawę w parku.
Damon spojrzał na niego dziwnie.
Z jego twarzy nie dało się nic odczytać.
- Biorąc pod uwagę naszą
sytuacje, ta fraza nabiera zupełnie nowego znaczenia – odparł.
- Dosłownego – wymamrotał Theo.
Oddychał ciężko po przebytym biegu. – Daj mi chwilkę odpocząć.
- Odpoczywałeś dziesięć minut
temu przez ponad dziesięć minut.
- Przyznaj się, że po prostu nie
znasz się na zegarku. To na pewno nie było dziesięć minut. Biegłem co najmniej
pół godziny, a odpoczywałem niecałe pięć minut.
- Taak, tak sobie wmawiaj. –
Damon pokręcił głową.
Cóż, tego się po prostu nie
spodziewał.
Theo przystąpił do działania z
ogromną energią i zapałem – Damon aż się zdziwił – które ulotniły się po dwóch
dniach biegania. Nastolatek stwierdził, że to nie dla niego i ma dość i muszą
wymyślić jakiś inny sposób działania.
Wampir po prostu wytargał go za
ucho za drzwi i kazał mu biec. Przez cały tydzień było dokładnie tak samo.
Musiał zmuszać chłopaka, żeby ten wziął się w garść i zaczął ćwiczyć. Aż
przykro było na niego patrzeć, kiedy dobiegał do miejsca, które było zaplanowane
na przerwę i po prostu padał, próbując nauczyć się od nowa, co to znaczy
oddychać.
Damon pokręcił głową.
- Mam cię jakoś zmotywować do
wysiłku? Co powiesz na… Codziennie masz przebiec łącznie osiemnaście
kilometrów, a za każdy jeden, który odpuścisz, zabiję jedną osobę?
Theo jęknął.
- Jesteś sadystą!
- Miło, że wreszcie to do ciebie
dotarło. A teraz wstawaj, nie mamy całego dnia.
Chłopak jęknął po raz kolejny i z
wyraźnym ubolewaniem podniósł się powoli z trawy.
- Lepiej by było, gdybym za każdy
jeden przebyty kilometr dostał całusa. - Damon skrzywił się. – No dzięki!
Matko, to jakiś obłęd! – burczał Theo pod nosem, zaczynając truchtać przed
siebie. – Wampir, które chce mnie zabić szkoli mnie, jak się bronić, żeby nie
mógł mnie zabić. Gdzie tu, kurwa, logika?
- Chcesz biec kilka dodatkowych
za wulgarne wysławianie się?
Theo pokazał mu język i
przyspieszył, chcąc się od niego oddalić.
Tydzień to za mało, żeby nagle
poprawić sobie kondycję, ale wystarczająco, żeby zauważyć subtelne różnice.
Mięśnie Theo przestały go boleć za każdym razem, gdy choćby drgnął i przyjemnie
było je czuć, kiedy kładł się spać. Spędzanie czasu z Damonem i przemawianie
się z nim było całkiem zabawne. Ta część ich treningu podobała mu się
najbardziej. Damon potrafił być sarkastyczny, a Theo uwielbiał jego komentarze.
- No, szybciej, jestem pewny, ze
twoja prababcia biegłaby szybciej.
Theo tylko spojrzał na niego spod
byka, ale nie skomentował tego.
- Gdzie ja tak właściwie dzisiaj
biegnę? – spytał po jakimś czasie. Do tej pory Damon trzymał się jednej trasy,
ale tym razem w pewnym momencie kazał mu biec w inne miejsce.
- Do mojego mieszkania.
- Coo? Do twojego mieszkania?
- To właśnie powiedziałem.
- Dlaczego bieganie cię nie
męczy?!
- Bo nie jestem leniwym
obibokiem. Myślisz, że te mięśnie wzięły się z powietrza?
Theo wywrócił oczami. Nie trudno
było zauważyć, że czuł się w obecności wampira coraz swobodniej.
- Co z tym twoim mieszkaniem?
Dlaczego tam idziem… Ekchem,
biegniemy?
- Mam tam salę tortur, będziesz
mógł się pobawić.
- Coo? – Theo aż się zatrzymał. –
Wkręcasz mnie. Wkręcasz mnie, prawda?
Damon parsknął.
- Właściwie to tak. Nie mam sali
tortur, tylko prawie całe piętro sali treningowej. Wystarczająco miejsca, żebyś
mógł sobie dzisiaj trochę postrzelać i popróbować walki z bronią.
- Whohohoa, daleko jeszcze?
Damon uśmiechnął się lekko, ale
mu nie odpowiedział.
Po około połowie godziny dotarli
pod mieszkanie Damona. Theo był tak podekscytowany tym, co mieli tam robić, że
nawet nie zauważył dodatkowych pięciu kilometrów, które musiał przebiec.
Mieszkanie wampira mieściło się
prawie na samej górze luksusowego apartamentowca, który z wierzchu był niemal
identyczny jak ten, w którym mieszkał jego ojciec, Mario. Nie kłamał mówiąc, że
ma dla siebie całe piętro i większość jest przeznaczona na salę treningową.
Dwie z czterech ścian były całe przeszklone. Theo zaczynał podejrzewać, że
Damon lubi tego typu rzeczy.
Jedynie jeden róg pomieszczeni
przeznaczony był na część sypialną. Znajdowało się tam królewskiej wielkości
łóżko, dwa regały z książkami i szklany stolik, na którym leżał zamknięty
laptop.
- Nowoczesne wampiry, kto by
pomyślał – rzucił Theo, rozglądając się.
- Idziemy z duchem czasu – odparł
Damon.
Kuchnia była mała, ale mieściły
się w niej wszystkie potrzebne sprzęty. Była nawet pralka. Theo jakoś nie mógł
sobie wyobrazić Damona robiącego pranie. Zaśmiał się, próbując sobie to
wyobrazić.
Była też mała toaleta, ale nie
wyglądało na to, żeby Damon często z niej korzystał. Zresztą, nic dziwnego. Z
czego on mógł korzystać w toalecie? Prysznic musiał mieć gdzieś bliżej sprzętów
treningowych.
- Jakim cudem to miejsce może
wyglądać tak dziwnie? W sensie, czemu to się nie wali?
Damon wzruszył ramionami.
- Widocznie może, skoro ktoś to
tak zaprojektował. Chodź.
Wampir zaprowadził go w miejsce,
gdzie na stołach i ścianie leżała i wisiała różnego rodzaju broń. Wyglądało to,
jakby znalazł się na planie jakiegoś filmu z masą rekwizytów. Było kilka
pistoletów, sporo broni pochodzenia azjatyckiego, noży, łuków, kuszy, linek i
innych rzeczy, których nawet nie potrafił nazwać.
- Co byś wybrał wiedząc, że to ja
będę twoim przeciwnikiem?
Theo podrapał się po karku,
przyglądając się broni. Nie za wiele z tego mogło przydać się w walce z
wampirem. Damon był od niego szybszy i silniejszy, walka kontaktowa nie
wchodziła w grę. Żeby mieć jakieś szanse, Theo musiał zachować bezpieczność
odległość. Gdy pozwoli wampirowi się zbytnio zbliżyć, będzie po nim.
- Coś, czym mogę atakować z
daleka.
- Bardzo dobrze. Kule czy strzały
nie stanowią dla nas ogromnego zagrożenia życia, ale mogą nas mocno uszkodzić
bądź spowolnić. Uszkodzenie serca może spowodować śmierć, ale musi być
rozległe. Sam musisz wymyślić, jak mnie pokonać. Zaskocz mnie, a może wygrasz.
Theo zmarszczył brwi, patrząc na
Damona uważnie. Zaskoczyć go? Cóż, pewnie dało się zrobić. Choćby fakt, że krew
Theo otruła wampiry, które zaatakowały go w Nowym Jorku… Theo mógł wziąć krew
od innej osoby, związanej z jakimś wampirem i mu ją wstrzyknąć. Powinna
zadziałać jak trucizna. Dennis pewnie nie miałby nic przeciwko, żeby mu trochę
pożyczyć.
Był też fakt, że… poza sposobem
odżywiania, wampiry nie zdawały się wiele różnić od ludzi. Też potrzebowały
tlenu, żeby żyć – przynajmniej Theo tak podejrzewał - a to oznaczało, że
wampira można było udusić. Utopić. Przebicie mu krtani mogło załatwić sprawę.
Pewnie miały więcej niż cztery minuty, tak jak ludzie, ale było to coś, z czego
Theo mógł skorzystać w przyszłości. Wiedział też, że upadek z dużej wysokości
mógł zabić wampira. Damon nie przyznał tego otwarcie, ale tak musiało być,
skoro zamaskowany chciał go wyrzucić.
Damon miał rację. Wampiry też
miały swoje słabe strony. Też ginęły. Wystarczyło tylko wiedzieć, w co uderzyć
i mieć przy tym trochę szczęścia. Theo zaczynał wierzyć, że może faktycznie ma
jakieś szanse na wyjście z tego cało. Bliskie zeru, ale jednak jakieś. Tu jednak pojawiał się kolejny
problem.
Theo nie sądził, że byłby w
stanie zabić, człowiek czy wampir – to nie miało wielkiego znaczenia. Choćby od
tego zależało jego życie, Theo nie byłby w stanie unieść broni i wystrzelić
wiedząc, że to kogoś zabije.
Może po prostu jestem skazany na porażkę, pomyślał, ale… Co mu
szkodziło nauczyć się strzelać?
Uśmiechnął się lekko do blondyna,
biorąc do ręki składany łuk.
- Jak dobrze przymierzyć?
Super, trzymam kciuki za Theo:-)
OdpowiedzUsuńRozdział zajefajny. Nie spodziewałabym się trenującego Theo. Uwielbiam Damona :> Ale kobieto.. jesteś po prostu okrutna. To nawet nic, że nie było wątku o Jonasie i Dennisie. Ale czy Damon i Theo kiedykolwiek się przeruchają? W tym opowiadaniu kiedykolwiek ktokolwiek się przerucha? No chociaż jakieś koty dachowce czy coś... Poza tym było git. ;D Kurcze... tak sobie zdałam sprawę, że jestem pieprzniętą czytelniczką. No ale trudno :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny ~~~
Matko ten Mario to drugi Damon, dwóch takich psycholi to już lekka przesada... Dziękuję za takiego tatusia...
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tymi treningami, może trochę się zbliżą do siebie, ciekawe co musi się stać żeby Damon zmienił swoje podejście do Theo?
Teraz z kolei trudno mi uwierzyć że to Jonas może być tym zabójcą, trzymasz nas w napięciu 😃
Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie
Nie przypuszczałam, że Damon zaproponuje Theo trening, ale co się robi dla własnej wygody xD
OdpowiedzUsuńWidać, że nie daleko padło jabłko od jabłoni- jaki ojciec taki syn, choć myślę, że ma szansę się jeszcze zmienić i do dzięki Theo.
Theo jest sprytny więc tak łatwo nie zginie.
Zabawne było to, że mógłby dostawać pocałunek za każdy kilometr, myślę, że to jest niezła motywacja :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Witam,
OdpowiedzUsuńojciec Deamona jest taki sam, dał mu szansę, ze może uda mu się przeżyć...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ojciec Deamona jest zupełnie taki sam, dał mu szansę, że może uda mu się przeżyć...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech ojciec Deamona jest zupełnie taki sam... może uda mu się przeżyć...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza