środa, 11 maja 2016

14.Walcz



Jeśli w Nowym Jorku Damon myślał, że krew Theo źle smakowała, to było to nic w porównaniu ze smakiem, jaki miała kilka dni po powrocie. Damon był przekonany, że dzieciak będzie spokojniejszy i przestanie się bać, tym bardziej że nie miał czego. Koszmary mu już nie dokuczały – wiedział, bo często zaglądał do niego w nocy – no i Damon był grzeczny. Jak na siebie, oczywiście. Nie wspominał o tym, co zamierza mu zrobić, kiedy już więź osłabnie, nie zabił nikogo przez ostatnie dni i nawet odpowiadał całkiem spokojnie na wszystkie jego pytania! Mimo to, z jakiegoś powodu, Theo otaczała coraz cięższa atmosfera negatywnych emocji, co z kolei wpływało na smak jego krwi, przez co Damon miał parszywy humor.
Przyszło mu nawet do głowy, że to nie on, a coś innego negatywnie wpływa na emocje Theo, ale szybko się przekonał, że tak nie jest. Theo miał po prostu pietra.

- Czego się boisz?! – wybuchnął po tygodniu, kiedy krew była już tak niedobra, że poważnie rozważał głodówkę. Theo patrzył na niego na wpół przytomnie, więc poklepał go lekko po policzku, chcąc go ocucić. – Halo, jesteś tam? Ziemia do Theo! – Odczekał chwilę, odsuwając się od niego. Był głodny. Gdyby od początku wiedział, że musi dbać o samopoczucie tego gówniarza, to strzeliłby sobie w łeb i zaoszczędził zachodu. Chyba. – Czego się boisz? – spytał ponownie. – Tego zamaskowanego? Mnie? Odpowiedz.
Theo usiadł po turecku. Przez chwilę wydawał się zdezorientowany, ale szybko dotarł do niego sens słów wampira.
- No? – ponaglił Damon.
Nastolatek zagryzł dolną wargę, odgarniając loki z czoła i westchnął.
- Aż tak to czuć? To tak wyraźnie pachnie?
- Gdyby chodziło o zapach to bym się nie wściekał. To psuje smak twojej krwi – przyznał Damon szczerze, choć ponuro. – Na początku była idealna, a teraz jest po prostu okropna. Nie mogę tego pić.
- Przepraszam – wymamrotał Theo.
- Czego się boisz? – spytał ponownie Damon. – Wiem, że nie miewasz koszmarów o zamaskowanym, więc o co chodzi?
Theo westchnął ciężko i zgarbił się lekko.
- Sorry, po prostu… wcześniej działo się tyle na raz, że nie miałem nawet czasu dłużej pomyśleć o tej całej więzi. Ostatnio po prostu… zaczęło do mnie docierać, jak to rzeczywiście się skończy. Nie mogę myśleć o niczym innym, zupełnie jakby ktoś przeprogramował mi mózg.
- Więc boisz się mnie – skwitował Damon.
- Tego, co mi zrobisz – sprostował Theo. – Na początku, kiedy się pojawiłeś, nie znałem szczegółów. Wiedziałem, że mordujesz ludzi i tak dalej, ale jakoś… nie docierało to do mnie. Przynajmniej dopóki jasno mi nie pokazałeś z tą kobietą i dzieckiem, do czego jesteś zdolny.
Zapadła cisza.
Damon zacisnął zęby, patrząc w ścianę i myśląc intensywnie. To komplikowało sprawę. Poza faktem, że krew była ohydna w smaku, emocje Theo go przytłaczały. Były za silne. Ilekroć był blisko niego, miał wrażenie, że się dusi. To było jak reakcja łańcuchowa. Emocje Theo nakręcały go, wściekał się i nakręcał Theo i tak w kółko. Zaczęły mu przychodzić do głowy też inne rzeczy, takie zupełnie… ludzkie. Starał się je od siebie odpychać, ale walczenie z nimi stawało się coraz trudniejsze.
Musiał zadbać o komfort psychiczny Theo. Chciał czy nie, wychodziło na to, że to jedyna możliwość, aby jego jedzenie dobrze smakowało. Tylko jak to zrobić?
Kłamanie, że go nie zabije, nie miało sensu. Theo nie był taki głupi, żeby w to uwierzyć. Co mógł zrobić, żeby dać dzieciakowi nadzieję na przetrwanie? To musiało być coś, co jednocześnie mogłoby zająć jego myśli i czas…
Otworzył szeroko oczy, zdając sobie sprawę, jak banalne jest rozwiązanie!
- Boisz się, że cię zabiję, gdy więź osłabnie? – spytał Damon, patrząc Theo w oczy. – To walcz. Nauczyć się bronić i walcz o życie.
- Co? – zdziwił się Theo. – Co masz na myśli?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To, co powiedziałem. Już nieraz się przekonałem, że ludzie mają bardzo silny instynkt przetrwania. Czasami nawet silniejszy niż wampiry. Jeśli chcesz przeżyć, to musisz umieć się bronić. Wbrew pozorom nie jesteśmy nieśmiertelne. Można nas zranić i zabić. Naucz się walczyć, a może, kiedy przyjdzie czas, dasz radę mnie pokonać.
- Oszalałeś?! – rzucił Theo. - Jesteś większy, szybszy, silniejszy i sprytniejszy. Jak niby mam sobie dać z tobą radę?
- Wszystkiego idzie się nauczyć. Ludzie z tej dziwnej organizacji, którzy cię obserwują, są specjalnie szkoleni do walki z wampirami.
- Raczej nie sądzę, żeby chcieli mnie uczyć – odparł Theo.
Damon uśmiechnął się półgębkiem.
- Oczywiście, że nie. Zresztą, sporo rzeczy o naszym gatunku jeszcze nie wiedzą. Ja będę cię uczył.
Theo uniósł brwi.
- Dlaczego miałbyś mnie uczyć, jak mogę to potem wykorzystać przeciwko tobie? Sam nie wierzysz w to, że mam z tobą szanse!
- Jasne, że twoje szanse będą małe, ale teraz nie masz żadnych. Wiele aroganckich wampirów straciło życie, nie doceniając swoich przeciwników. Udowodnij mi, że możesz mnie pokonać.
Damon spojrzał na Theo wyzywająco. Theo, oczywiście, nie miał żadnych szans na wygraną, ale to miało go tylko zająć i dać mu nadzieję. A gdy przyjdzie czas… Cóż, może zlituje się nad nim i… Nie, nie, nie, żadnego zabijania po cichu. Tortury. Obiecał mu tortury, tego będzie się trzymał.
Uświadomił sobie też, że to może być całkiem interesujące. O ile, oczywiście, Theo miał zadatki na wojownika. Był bardzo dzielny, kiedy zamaskowany ich zaatakował. To dobrze rokowało.
Theo spojrzał na swoje uda, bawiąc się rąbkiem koca. Wahał się dłuższą chwilę, ale w końcu skinął głową.
- Okej, w sumie nie mam nic do stracenia. Średnio to widzę, ale przynajmniej będę miał czym zająć myśli. Kiedy zaczynamy?
- Najpierw musisz popracować nad kondycją. Od jutra zaczniesz biegać i robić pompki, a od przyszłego tygodnia pokażę ci kilka broni, które są przydatne w walce z nami.
- Pistolet?
- Kule są dla nas nieszkodliwe. Nasze ciała po jakimś czasie same się ich pozbywają. Spowolnisz nas, ale nie zabijesz.
- Utnę ci nogę – zażartował Theo.
Damon skinął poważnie głową.
- To dobry trop.
- Pierdolisz!
Wampir wywrócił oczami, przyciskając nastolatka do materaca i wgryzając się niespodziewanie w jego szyję. Tym razem, kiedy chłopak był spokojniejszy, krew była lepsza. Nie jakaś wspaniała, ale znośna. Tyle wystarczyło, żeby uspokoić i jego.
Gdy już opuścił pokój Theo, wybrał się z wizytą do swojego ojca. Od powrotu z Nowego Jorku jeszcze się z nim nie widział, a był ciekawy, czy ma jakieś informacje na temat ich tajemniczego zamachowca.
Dotarcie do apartamentowca zajęło mu niecałe pół godziny. Miał swoje klucze do mieszkania, więc bez problemu wszedł do środka.
Ostry zapach krwi uderzył w jego nozdrza już w momencie, kiedy przekroczył próg. Zmarszczył brwi, zatrzaskując drzwi za sobą i wchodząc do ciemnego mieszkania.
Jego ojciec siedział rozparty w swoim ulubionym fotelu, zaciągając się papierosem. Niedaleko niego na podłodze w kałuży krwi leżała martwa kobieta, która była jego partnerką w tym stuleciu. Julien? Chyba tak miała na imię. Damon parsknął widząc, że jego ojciec rozścielił na podłodze folię, żeby krew nie zniszczyła paneli.
- A to z jakiej okazji? – spytał, wymijając zwłoki i podchodząc do okna. Wampiry uwielbiały mieszkania na dużych wysokościach, z widokiem na miasto. Było w tym coś… magicznego.
- Masz na myśli Julien? – zapytał Mario, unosząc brwi.
- Nie, papierosa – odparł sarkastycznie Damon.
Jego ojciec uśmiechnął się. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, uznałby go za psychopatę. W jego wzroku czaiła się wyraźna groźba.
- Więź już osłabła – wzruszył ramionami. – Matko, to było stresujące.
- Zabicie jej?
- Nie. – Mario spojrzał na niego jak na idiotę. – Wytrzymanie z nią.
- Była tutaj tylko pół roku.
- I wystarczy. – Zaciągnął się papierosem i odetchnął z przyjemnością. – Na to czekałem. Mmm… - Damon wywrócił oczami. – Co się stało, że przyszedłeś odwiedzić starego ojca?
- Wyglądasz jak dwudziestopięciolatek. No i chyba mi nie wmówisz, że tęskniłeś, hm?
Mario parsknął cicho i pokręcił głową.
- Dobrze mnie znasz.
Damon często się zastanawiał, jakim cudem w ogóle przyszedł na świat. Jego ojciec nie był typem faceta, który nadawał się do wychowywania dzieci. Nie był nawet typem, który mógł chcieć mieć dzieci. Mario jednak zawsze twierdził, że kilkaset lat temu po prostu mu się nudziło i był samotny, więc zrobienie sobie małego potworka było idealną rozrywką na kilkanaście lat, kiedy miał kryzys. Gdy Damon podrósł i mógł zająć się sobą, widywali się mniej, aż w końcu ograniczali się do krótkich wizyt raz na kilka miesięcy. Teraz akurat złożyło się, że mieszkali w jednym mieście, więc widywali się częściej. Zawsze mieli o czym porozmawiać. Mario był też jedyną osoba, która nie traktowała go jak intruza.
Wszystkie wampiry pochodzące od Ojca były rodziną. Szanowały się wzajemnie i razem decydowały o wielu sprawach. No, prawie… Z jakichś powodów jednak Damon od małego był postrzegany jako czarna owca w rodzinie i nieakceptowany przez większość z jej członków. Seryjne zabijanie ludzi w Los Angeles tylko pogorszyło sprawę, ale tym Damon już się nie przejmował. Cała jego cholerna rodzina była wkurzająca i trzymał się od niej z daleka. Z nich wszystkich tolerował tylko Mario i Jacoba.
- Dlaczego twoja więź tak szybko osłabła?
- To nie pierwszy raz, kiedy się z kimś związałem. Za każdym kolejnym razem więź jest coraz słabsza. Kiedyś nadejdzie dzień, że już po kilku dniach będę mógł zabić człowieka, który będzie mi przeznaczony blablabla. Jak widzisz, na dłuższą metę ma to swoje plusy.
Damon pokręcił głową.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jak przestraszę dzieciaka, to będzie okropnie smakował?
Mario zaśmiał się, rozbawiony.
- Och, aż tak? - Damon skrzywił się. – Coś ty mu zrobił?
- No, cóż, powiedzmy, że ze szczegółami opisałem mu, w jaki sposób go zabiję jak już będę mógł. Postraszyłem go, że wytłukę mu przyjaciół i torturowałem na jego oczach ciężarną kobietę i czterolatka.
Mario wybuchł śmiechem.
- Och, matko, jesteś najlepszy! Hahaha!
- Cieszę się, ze mamy podobne poczucie humoru. Powiedz mi lepiej, co wiesz na temat naszego tajemniczego zamachowca. Wytłukł już kilka silnych wampirów i cały czas szuka kolejnych ofiar.
- Nie mam żadnych informacji, które mogłoby ci jakoś pomóc go namierzyć. – Mario rzucił peta do popielniczki i odpalił sobie kolejnego papierosa. – Wiem za to, że moje siostry są przekonane o twojej winie i z chęcią by się z tobą rozprawiły.
Damon uniósł brwi.
- Mnie też zaatakował. Dwa razy. Zależało mu na tym, żeby mnie zabić.
Jego ojciec wzruszył ramionami.
- Dziewczyny są przekonane, że sfingowałeś to, żeby odsunąć od siebie podejrzenia.
- Naprawdę są tak głupie? Czemu miałbym zabijać inne wampiry? Nie znoszę ich, ale to tyle w temacie.
- Cóż, one widzą to inaczej. Też uważam, że są po prostu głupie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Na ostatnim rodzinnym spotkaniu Tracja bez większego problemu wytarła tobą podłogę. – Damon warknął wkurzony, że jego ojciec przypomniał mu o tym upokorzeniu. – No co? – zaśmiał się. – Tak było! Jesteś teraz trochę lepszy w walce, ale ciągle za słaby, żeby dać jej radę.
- Ktoś jednak dał.
- To prawda.
- Masz jakieś podejrzenia, kto to mógł być?
- Proszę cię. Jest tylko jedna osoba, która byłaby do tego zdolna.
- Jonas – skwitował Damon.
Mario skinął głową.
- Jonas przez długi czas przebywał z Ojcem. Jest najstarszy i najsilniejszy z nas wszystkich. Wie wiele rzeczy, których nie ma w żadnych książkach. Nie mam pojęcia, dlaczego mógłby chcieć nas zabić, ale podejrzewam, że ma w tym jakiś cel. Jonas nie jest głupi, Damon. Zadzieranie z nim to kiepski pomysł.
Damon wiedział o tym, ale i tak miał to gdzieś. Jonas był spokojny, kiedy spytał go wprost o ten atak, jednak z nim nigdy nie było wiadomo, czy to faktycznie spokój, czy tylko część jego fasady. Wszystko to strasznie go irytowało. Damon chciał wreszcie załatwić tę sprawę, ale nie miał jak. Nawet łącząc siły ze swoim ojcem stanowiliby marne zagrożenie dla Jonasa. Damon nie miał złudzeń, że nikt więcej ich nie poprze. Jonas był traktowane przez inne wampiry z głębokim szacunkiem, nie tylko ze względu na to, że przez długi czas przebywał z Ojcem i jako jedyny właściwie wiedział, jak on wygląda. Jonas był po prostu mądrym wampirem i nawet Damon nie mógł mu tego odmówić.
- Myślisz, że moglibyśmy kogoś przekonać, że to jego sprawka? – spytał.
Mario spojrzał na niego całkiem poważnie.
- Nie sądzę. Jonas to ulubiony wujaszek, nawet jeśli straszny z niego kutas.
- Ty jesteś tym wujkiem, który ma opinię kutasa – przypomniał mu Damon. – On jest po prostu ulubionym wujkiem.
Mario wywrócił oczami.
- Dobrze, moim zdaniem straszny z niego kutas. Niby siedzi cicho i nie chwali się na prawo i lewo, że jest lepszy od nas, ale zadziera nosa i próbuje wszystkim dawać porady, o które nikt go nie prosił. Czasami go nie znoszę. Tego – Mario uniósł głos widząc, że Damon chce coś powiedzieć – że zmieniał mi osrane pieluchy jak byłem dzieckiem też. Kurwa, nie musisz mi tego wypominać za każdym jednym razem. Myślisz, że twoje pachniały różami?
Damon tylko uśmiechnął się głupkowato. Taak, zdecydowanie wdał się w starego. On i Mario rozumieli się jak mało kto. Damon za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie ojca zmieniającego mu pieluchy, miał okazję się zwyczajnie śmiać. To musiał być piękny widok, aż szkoda, że nie było jeszcze wtedy aparatów ani innych sposób na utrwalenie takiego widoku.

- Po prostu zabij mniej już teraz! – jęknął Theo, padając na trawę w parku.
Damon spojrzał na niego dziwnie. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać.
- Biorąc pod uwagę naszą sytuacje, ta fraza nabiera zupełnie nowego znaczenia – odparł.
- Dosłownego – wymamrotał Theo. Oddychał ciężko po przebytym biegu. – Daj mi chwilkę odpocząć.
- Odpoczywałeś dziesięć minut temu przez ponad dziesięć minut.
- Przyznaj się, że po prostu nie znasz się na zegarku. To na pewno nie było dziesięć minut. Biegłem co najmniej pół godziny, a odpoczywałem niecałe pięć minut.
- Taak, tak sobie wmawiaj. – Damon pokręcił głową.
Cóż, tego się po prostu nie spodziewał.
Theo przystąpił do działania z ogromną energią i zapałem – Damon aż się zdziwił – które ulotniły się po dwóch dniach biegania. Nastolatek stwierdził, że to nie dla niego i ma dość i muszą wymyślić jakiś inny sposób działania.
Wampir po prostu wytargał go za ucho za drzwi i kazał mu biec. Przez cały tydzień było dokładnie tak samo. Musiał zmuszać chłopaka, żeby ten wziął się w garść i zaczął ćwiczyć. Aż przykro było na niego patrzeć, kiedy dobiegał do miejsca, które było zaplanowane na przerwę i po prostu padał, próbując nauczyć się od nowa, co to znaczy oddychać.
Damon pokręcił głową.
- Mam cię jakoś zmotywować do wysiłku? Co powiesz na… Codziennie masz przebiec łącznie osiemnaście kilometrów, a za każdy jeden, który odpuścisz, zabiję jedną osobę?
Theo jęknął.
- Jesteś sadystą!
- Miło, że wreszcie to do ciebie dotarło. A teraz wstawaj, nie mamy całego dnia.
Chłopak jęknął po raz kolejny i z wyraźnym ubolewaniem podniósł się powoli z trawy.
- Lepiej by było, gdybym za każdy jeden przebyty kilometr dostał całusa. - Damon skrzywił się. – No dzięki! Matko, to jakiś obłęd! – burczał Theo pod nosem, zaczynając truchtać przed siebie. – Wampir, które chce mnie zabić szkoli mnie, jak się bronić, żeby nie mógł mnie zabić. Gdzie tu, kurwa, logika?
- Chcesz biec kilka dodatkowych za wulgarne wysławianie się?
Theo pokazał mu język i przyspieszył, chcąc się od niego oddalić.
Tydzień to za mało, żeby nagle poprawić sobie kondycję, ale wystarczająco, żeby zauważyć subtelne różnice. Mięśnie Theo przestały go boleć za każdym razem, gdy choćby drgnął i przyjemnie było je czuć, kiedy kładł się spać. Spędzanie czasu z Damonem i przemawianie się z nim było całkiem zabawne. Ta część ich treningu podobała mu się najbardziej. Damon potrafił być sarkastyczny, a Theo uwielbiał jego komentarze.
- No, szybciej, jestem pewny, ze twoja prababcia biegłaby szybciej.
Theo tylko spojrzał na niego spod byka, ale nie skomentował tego.
- Gdzie ja tak właściwie dzisiaj biegnę? – spytał po jakimś czasie. Do tej pory Damon trzymał się jednej trasy, ale tym razem w pewnym momencie kazał mu biec w inne miejsce.
- Do mojego mieszkania.
- Coo? Do twojego mieszkania?
- To właśnie powiedziałem.
- Dlaczego bieganie cię nie męczy?!
- Bo nie jestem leniwym obibokiem. Myślisz, że te mięśnie wzięły się z powietrza?
Theo wywrócił oczami. Nie trudno było zauważyć, że czuł się w obecności wampira coraz swobodniej.
- Co z tym twoim mieszkaniem? Dlaczego tam idziem… Ekchem, biegniemy?
- Mam tam salę tortur, będziesz mógł się pobawić.
- Coo? – Theo aż się zatrzymał. – Wkręcasz mnie. Wkręcasz mnie, prawda?
Damon parsknął.
- Właściwie to tak. Nie mam sali tortur, tylko prawie całe piętro sali treningowej. Wystarczająco miejsca, żebyś mógł sobie dzisiaj trochę postrzelać i popróbować walki z bronią.
- Whohohoa, daleko jeszcze?
Damon uśmiechnął się lekko, ale mu nie odpowiedział.
Po około połowie godziny dotarli pod mieszkanie Damona. Theo był tak podekscytowany tym, co mieli tam robić, że nawet nie zauważył dodatkowych pięciu kilometrów, które musiał przebiec.
Mieszkanie wampira mieściło się prawie na samej górze luksusowego apartamentowca, który z wierzchu był niemal identyczny jak ten, w którym mieszkał jego ojciec, Mario. Nie kłamał mówiąc, że ma dla siebie całe piętro i większość jest przeznaczona na salę treningową. Dwie z czterech ścian były całe przeszklone. Theo zaczynał podejrzewać, że Damon lubi tego typu rzeczy.
Jedynie jeden róg pomieszczeni przeznaczony był na część sypialną. Znajdowało się tam królewskiej wielkości łóżko, dwa regały z książkami i szklany stolik, na którym leżał zamknięty laptop.
- Nowoczesne wampiry, kto by pomyślał – rzucił Theo, rozglądając się.
- Idziemy z duchem czasu – odparł Damon.
Kuchnia była mała, ale mieściły się w niej wszystkie potrzebne sprzęty. Była nawet pralka. Theo jakoś nie mógł sobie wyobrazić Damona robiącego pranie. Zaśmiał się, próbując sobie to wyobrazić.
Była też mała toaleta, ale nie wyglądało na to, żeby Damon często z niej korzystał. Zresztą, nic dziwnego. Z czego on mógł korzystać w toalecie? Prysznic musiał mieć gdzieś bliżej sprzętów treningowych.
- Jakim cudem to miejsce może wyglądać tak dziwnie? W sensie, czemu to się nie wali?
Damon wzruszył ramionami.
- Widocznie może, skoro ktoś to tak zaprojektował. Chodź.
Wampir zaprowadził go w miejsce, gdzie na stołach i ścianie leżała i wisiała różnego rodzaju broń. Wyglądało to, jakby znalazł się na planie jakiegoś filmu z masą rekwizytów. Było kilka pistoletów, sporo broni pochodzenia azjatyckiego, noży, łuków, kuszy, linek i innych rzeczy, których nawet nie potrafił nazwać.
- Co byś wybrał wiedząc, że to ja będę twoim przeciwnikiem?
Theo podrapał się po karku, przyglądając się broni. Nie za wiele z tego mogło przydać się w walce z wampirem. Damon był od niego szybszy i silniejszy, walka kontaktowa nie wchodziła w grę. Żeby mieć jakieś szanse, Theo musiał zachować bezpieczność odległość. Gdy pozwoli wampirowi się zbytnio zbliżyć, będzie po nim.
- Coś, czym mogę atakować z daleka.
- Bardzo dobrze. Kule czy strzały nie stanowią dla nas ogromnego zagrożenia życia, ale mogą nas mocno uszkodzić bądź spowolnić. Uszkodzenie serca może spowodować śmierć, ale musi być rozległe. Sam musisz wymyślić, jak mnie pokonać. Zaskocz mnie, a może wygrasz.
Theo zmarszczył brwi, patrząc na Damona uważnie. Zaskoczyć go? Cóż, pewnie dało się zrobić. Choćby fakt, że krew Theo otruła wampiry, które zaatakowały go w Nowym Jorku… Theo mógł wziąć krew od innej osoby, związanej z jakimś wampirem i mu ją wstrzyknąć. Powinna zadziałać jak trucizna. Dennis pewnie nie miałby nic przeciwko, żeby mu trochę pożyczyć.
Był też fakt, że… poza sposobem odżywiania, wampiry nie zdawały się wiele różnić od ludzi. Też potrzebowały tlenu, żeby żyć – przynajmniej Theo tak podejrzewał - a to oznaczało, że wampira można było udusić. Utopić. Przebicie mu krtani mogło załatwić sprawę. Pewnie miały więcej niż cztery minuty, tak jak ludzie, ale było to coś, z czego Theo mógł skorzystać w przyszłości. Wiedział też, że upadek z dużej wysokości mógł zabić wampira. Damon nie przyznał tego otwarcie, ale tak musiało być, skoro zamaskowany chciał go wyrzucić.
Damon miał rację. Wampiry też miały swoje słabe strony. Też ginęły. Wystarczyło tylko wiedzieć, w co uderzyć i mieć przy tym trochę szczęścia. Theo zaczynał wierzyć, że może faktycznie ma jakieś szanse na wyjście z tego cało. Bliskie zeru, ale jednak jakieś. Tu jednak pojawiał się kolejny problem.
Theo nie sądził, że byłby w stanie zabić, człowiek czy wampir – to nie miało wielkiego znaczenia. Choćby od tego zależało jego życie, Theo nie byłby w stanie unieść broni i wystrzelić wiedząc, że to kogoś zabije.
Może po prostu jestem skazany na porażkę, pomyślał, ale… Co mu szkodziło nauczyć się strzelać?
Uśmiechnął się lekko do blondyna, biorąc do ręki składany łuk.
- Jak dobrze przymierzyć?

7 komentarzy:

  1. Super, trzymam kciuki za Theo:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział zajefajny. Nie spodziewałabym się trenującego Theo. Uwielbiam Damona :> Ale kobieto.. jesteś po prostu okrutna. To nawet nic, że nie było wątku o Jonasie i Dennisie. Ale czy Damon i Theo kiedykolwiek się przeruchają? W tym opowiadaniu kiedykolwiek ktokolwiek się przerucha? No chociaż jakieś koty dachowce czy coś... Poza tym było git. ;D Kurcze... tak sobie zdałam sprawę, że jestem pieprzniętą czytelniczką. No ale trudno :D
    Pozdrawiam i życzę dużo weny ~~~

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko ten Mario to drugi Damon, dwóch takich psycholi to już lekka przesada... Dziękuję za takiego tatusia...
    Fajny pomysł z tymi treningami, może trochę się zbliżą do siebie, ciekawe co musi się stać żeby Damon zmienił swoje podejście do Theo?
    Teraz z kolei trudno mi uwierzyć że to Jonas może być tym zabójcą, trzymasz nas w napięciu 😃
    Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przypuszczałam, że Damon zaproponuje Theo trening, ale co się robi dla własnej wygody xD
    Widać, że nie daleko padło jabłko od jabłoni- jaki ojciec taki syn, choć myślę, że ma szansę się jeszcze zmienić i do dzięki Theo.
    Theo jest sprytny więc tak łatwo nie zginie.
    Zabawne było to, że mógłby dostawać pocałunek za każdy kilometr, myślę, że to jest niezła motywacja :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    ojciec Deamona jest taki sam, dał mu szansę, ze może uda mu się przeżyć...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka,
    wspaniały rozdział, ojciec Deamona jest zupełnie taki sam, dał mu szansę, że może uda mu się przeżyć...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniały rozdział, ech ojciec Deamona jest zupełnie taki sam... może uda mu się przeżyć...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)