czwartek, 10 listopada 2016

03.Wilkołaki

- Chcesz iść do lasu?! Straciłeś rozum?!
Okej, dobra, może jednak powiedzenie Scottowi nie było znowu takim dobrym pomysłem.
- Krzyknij głośniej, Scott, jestem pewny, że jeszcze druga połowa szkoły cię nie usłyszała. – Stiles wywrócił oczami z irytacją.
Scott rozejrzał się pospiesznie na boki, ale tak naprawdę nikt nie zwracał na nich zbytnio uwagi. Na korytarzu panował taki szum, że musiałby krzyknąć o wiele głośniej, żeby ktoś obejrzał się na dwóch frajerów.
- Chcesz iść do lasu? – spytał chłopak o wiele ciszej, ale równie emocjonalnie. – Nikt stamtąd nie wraca!
- To nie do końca prawda. – Wzruszył ramionami, idąc przed siebie.
Scott przyspieszył i go dogonił.
- Stiles! To bardzo, bardzo, ale to bardzo zły pomysł! Za pierwszym razem miałeś po prostu szczęście i byłeś blisko wyjścia z lasu.

- Egh. – Stiles zatrzymał się i spojrzał na swojego przyjaciela. – Powiedziałem ci to tylko dlatego, że ktoś powinien wiedzieć, co się ze mną stało, gdyby moje przypuszczenia okazały się błędne i jednak nie wrócę. – Szczerze w to wątpił. Miał jakieś dziwne wrażenie, że nic mu w lesie nie grozi. Nie wiedział, skąd to przeczucie, ale było wystarczająco silne, żeby skłonić go do zaryzykowania.
Scott był przerażony i wyglądał jak kopnięty szczeniak.
- Stiles… Wiesz, że to nie najlepszy pomysł. Ludzie giną w tym lesie!
- Jestem tego świadomy.
To nie było kłamstwo. Problem polegał na tym, że jego „śledztwo” umarło, zanim w ogóle się zaczęło. Raport z napadu na sklep był głównie wypełniony informacjami od Stilesa. Sprzedawca nie widział twarzy napastników, pozbawili go przytomności kilka sekund po wejściu do sklepu. Jedyne, co Stiles zdołał dopisać na swojej tablicy to rzeczy, które skradziono. Było to kilka laptopów, tabletów i pieniądze z kasy. Stiles ani trochę nie kupował tego całego napadu. Trzeba być idiotą, żeby napadać na sklep komputerowy z naładowaną bronią i kraść kilka komputerów. Istniała szansa, że to byli idioci, ale Stiles w to wątpił. Oni chcieli czegoś innego – może mieli jakieś porachunki ze sprzedawcą, a może miało to coś wspólnego z pendrievem, który wsadzono mu do kieszeni przed wyrzuceniem go do lasu. Jeśli chciał rozwikłać zagadkę, wejście do lasu było jedyną opcją. Inwestygacja łowców nie wchodziła w grę, a wszystkie pozostałe tropy prowadziły do lasu. To była jedyna droga działania.
- Słuchaj. – Stiles spojrzał na swojego przyjaciela. – Uwierz mi na słowo, że nic mi się nie stanie. Jeśli chcesz to możesz jechać ze mną. Odwrócisz uwagę łowców, kiedy będę przekraczał granicę. Wezmę ze sobą telefon i będę ci dawał znać, co i jak. Gdybyś stracił ze mną kontakt, będziesz mógł od razu powiedzieć łowcom, oni mnie stamtąd wyciągną. Co ty na to?
Scott ciągle nie był przekonany.
- Nie odpuścisz, prawda?
- Nie ma szans.
Westchnął ciężko.
- Dobra, ale totalnie mi się to nie podoba.
- Będzie dobrze, stary.  I na litość boską, ani się waż powiedzieć o tym Allison.
- Wiem, wiem. Kiedy chcesz to zrobić?
- Dam ci znać, jak wszystko przygotuję. Pewnie jakoś w sobotę albo niedzielę.
Był piątek rano, dopiero zaczynali zajęcia. Zaraz po ich zakończeniu zamierzał zabrać Scotta ze sobą w okolice lasu i przeprowadzić swój plan. Specjalnie powiedział Scottowi o tym tak późno, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że Allison dowie się o tej wyprawie. I nawet jeśli się dowie, to będzie myślała, że idą w weekend, więc nie powiadomi od razu o tym ojca. W ten sposób nikt nie będzie się go tam spodziewał już w ten piątek i Stiles będzie miał czystą drogę do lasu.
- Okej – mruknął Scott.
Dzień dłużył się Stilesowi niemiłosiernie. Planował pójście do lasu od zeszłej niedzieli, kiedy wypuszczono go ze szpitala. Rany po kulach były już praktycznie zupełnie zagojone, nawet nie musiał ich zaklejać plastrem. Miejsce było zasinione i zrobiły mu się strupy, ale to tyle w temacie.
Usiedzenie spokojnie w ławce było prawdziwą torturą, ale w końcu zadzwonił dzwonek zwiastujący koniec ostatniej lekcji. Stiles poczuł się jak nowonarodzony po opuszczeniu budynku szkoły. Scott pożegnał się buziakiem z Allison, wspominając coś o tym, że spotkają się wieczorem, po czym wsiadł do samochodu Stilesa.
- Wreszcie piątek – odetchnął z zadowoleniem, zapinając pas.
- Mhm – skomentował Stiles, odpalając samochód i wyjeżdżając z parkingu.
Minęło jakieś dziesięć minut, zanim Scott się zorientował, że nie jadą w kierunku jego domu.
- Stiles. Dlaczego nie jedziemy do mnie?
- Bo jedziemy do lasu.
Scott spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Teraz?! Mówiłeś, że chcesz to zrobić w weekend!
- I dać ci czas na powiedzenie o tym Allison, żeby powiedziała o tym swojemu ojcu? Nie ma mowy.
Scott spojrzał na niego z urazą.
- Potrafię dochować tajemnicy.
- Wiem, że potrafisz. Obawiam się jednak, że w tym konkretnym przypadku niekoniecznie chcesz.
Scott sarknął tylko cicho, nic więcej już na ten temat nie mówiąc. Dobrze wiedział, że nic nie zmieni decyzji Stilesa. Nie było sensu strzępić sobie języka.
Zajechali w okolice lasu niecałe dziesięć minut później. Stiles zaparkował na tyle daleko, żeby łowcy nie mogli nic zauważyć. Patrolowanie lasu musiało być dla nich sporym bólem w dupie, bo upilnowanie tak rozległego terenu wymagało ludzi i środków, których oni nie mieli. Trzeba było im jednak przyznać, że próbowali i stale ktoś tam był.
- Dobra. Idę. Będę ci wysyłał jednego esemesa co pół godziny.
- Wiesz, ile razy można zginąć w pół godziny? Jesteś pewien, że nie przemawia przez ciebie szok pourazowy po tym, co stało się w zeszły weekend?
- Idę. Jeden esemes co pół godziny. Jeśli wyślę ci wiadomość o treści gumowe żelki to oznacza, że znalazłem co chciałem i jestem bezpieczny, okej?
Scott pokiwał głową, ani trochę nie kryjąc swojego niezadowolenia.
- To szaleństwo – wymamrotał. – Nasi rodzice uziemią nas do trzydziestki, jak się o tym dowiedzą.
- Więc lepiej się postaraj, żeby się nie dowiedzieli. – Stiles uśmiechnął się szeroko. Widząc kwaśną minę przyjaciela, westchnął ciężko. – Scott, serio, wiem co robię. Zaufaj mi, okej? Nic mi się nie stanie.
- Bądź ostrożny.
- Jasne. Do zobaczenia później.
Scott skinął głową, wyraźnie przestraszony. W sumie nic dziwnego. Jeśli Stiles faktycznie nie wróci, Scott będzie czuł się winny.
Wejście do lasu było dziecinnie proste. Łowcy byli na tyle daleko, że nawet gdyby chcieli go złapać, za nic by im się to nie udało. Na szczęście nawet go nie zauważyli.
Serce mimowolnie zaczęło mu walić w piersi. Im dalej brnął, tym mocniej biło. Dopiero po jakichś dwóch minutach, kiedy nic na niego nie wyskoczyło zza drzewa, powoli się uspokoił.
Już dawno stracił z oczu wejście do lasu, otoczony ze wszystkich stron przez drzewa. Miał całkiem dobrą orientację w terenie, więc powinien iść w kierunku domu Hale’ów, tak jak sobie zaplanował. Jeśli jacyś ludzie żyli w tych lasach, najprawdopodobniej mieszkali właśnie w tamtym domu. Przed tym, gdy te wszystkie ataki się zaczęły, w lesie nie było żadnego innego domu. Stiles wątpił, żeby jakiś powstał już po atakach. Ludzie byli przerażeni, gdy jedna osoba za drugą była znajdowana martwa, najpierw w lasach i mieście, a potem, po interwencji łowców, tylko w pobliżu lasów.
Do domu Hale’ów był dobry dojazd samochodem, ale Stiles nie chciał rzucać się w oczy.
Kompletnie nie rozumiał, dlaczego ten dom znajdował się tak daleko w lesie. Pieszo była to prawie godzina drogi. Rozumiał, że ktoś mógł szukać spokoju i ciszy, ale to była lekka przesada.
Zgodnie z obietnicą wysłał Scottowi esemesa, nie chcąc żeby przyjaciel zawiadomił łowców bez potrzeby. Ledwo schował telefon do kieszeni, kiedy gdzieś obok pękła gałązka. Stiles obejrzał się i ze zdumieniem zobaczył pumę skradającą się w jego kierunku.
- O żesz w mord…!
Nawet się nie zastanawiał, po prostu zaczął biec. Jego pierwszym odruchem było wskoczenie na drzewo, ale pumy potrafiły dobrze skakać. I wspinać się. Pewnie weszłaby na drzewo dwa razy szybciej niż on.
Daleko nie odbiegł, kiedy ciężkie cielsko zwaliło mu się na plecy, powalając go na ziemię. Trochę liści i ziemi dostało mu się do ust, ale kompletnie się tym nie przejął. Zakrył pospiesznie głowę rękami, żeby puma nie mogła mu rozerwać gardła.
A potem potężny ryk rozproszył dotychczasową ciszę w lesie.
I nie podchodził od pumy.
Zanim nastolatek zorientował się w sytuacji, pumy już na nim nie było. Uniósł się i zobaczył wielkiego, czarnego wilka zawzięcie atakującego kocisko, które chciało go zjeść.
Puma szybko wycofała się z walki, uciekając z podkulonym ogonem. Nastolatek miał nadzieję, że wilk za nią pobiegnie, ale przeliczył się. Zwierzę obserwowało przez chwilę, jak puma znika między drzewami, po czym odwróciło się w jego stronę.
Stiles wstał ostrożnie. Wilki nie potrafiły wchodzić na drzewa, więc w ostateczności mógł się na jakieś wdrapać i…
Wilk zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Stiles nie śmiał nawet drgnąć. Zwierzę było ogromne, sięgało mu spokojnie do pasa i było po prostu piękne. Czarna, długa sierść od czubka nosa aż po końcówkę ogona, z kilkoma drobnymi białymi plamkami w okolicach oczu. Białe zdrowe zęby, masywne łapy, puszysty ogon… Stiles nie znał się na wilkach, ale potrafił dostrzec piękno zwierzęcia… nawet jeśli za chwilę miało go zjeść.
Czarny wilk przekrzywił lekko głowę w bok, po czym ruszył w jego stronę. Stiles mimowolnie się cofnął.
Wilk zamarł, widząc jego przerażenie i położył uszy po sobie. Stiles wyprostował się i zmarszczył brwi. Okej, dobra, to było dziwne.
Zwierzę znowu ostrożnie spróbowało podejść. Stiles znowu chciał się cofnąć, ale powstrzymał się przed tym ruchem. Wilk wyraźnie nie chciał go spłoszyć.
Im bliżej wilk podchodził, tym szybciej nastolatkowi biło serce w piersi.
 W końcu wilk znalazł się tuż przy nim. Zbliżył pysk do jego brzucha i powąchał go ostrożnie. Potem złapał go delikatnie za rękaw bluzy i pociągnął.
Stiles spojrzał na niego ze zdumieniem. Wilk odszedł od niego kawałek i obejrzał się, żeby sprawdzić, co robi Stiles.
- Chcesz, żebym za tobą poszedł? – spytał głupio. W końcu zwierzę nie mogło mu odpowiedzieć.
Stworzenie skinęło.
- What the fu-uck? – mruknął cicho Stiles, będąc pewnym, że ma omamy. To niemożliwe, żeby ten wilk skinął, prawda? Musiałby rozumieć ludzką mowę i sposób gestykulacji u ludzi, a to nie było możliwe. – O-okej.
Wilk mruknął zadowolony, idąc wolno przed siebie. Stiles mimowolnie podążył za nim, obserwując go. Zauważył, że na lewej łapie zwierzęcia, dokładnie na stawie skokowym, znajduje się biała łata. Musiało być przez to dość charakterystyczne w swoim stadzie.
Prowadziło go z gracją pomiędzy drzewami, nie oglądając się ani razu, czy Stiles za nim idzie. Po pewnym czasie las zaczął się przerzedzać, a w oddali ukazał się sporej wielkości dom. Wilk wbiegł po schodkach i położył się na drewnianym patio, kładąc pysk na łapach.
Stiles stanął przy schodkach prowadzących do domu i zmarszczył brwi. Zanim zdążył zdecydować, co teraz, drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda, czarnowłosa kobieta.
- Wróciłeś – powiedziała spokojnie, przyglądając mu się uważnie.
A więc miał rację. Naprawdę tu był.
- Chcę porozmawiać.
Skinęła głową. Przeniosła wzrok na wilka i westchnęła.
- Serio, Derek?
- Przyprowadził mnie tu – powiedział Stiles. – I uratował przed pumą. Nie wiedziałem, że wilki są takie bystre.
Kobieta uśmiechnęła się półgębkiem.
- Widać wielu rzeczy o nich nie wiesz. Chodź. – Wskazała dom i sama weszła do środka.
Stiles wszedł za nią bez cienia wahania. Wyciągnął z kieszeni telefon i wysłał Scottowi esemesa o treści „gumowe żelki”. Nie zdążył włożyć telefonu do kieszeni, kiedy ten rozdzwonił się na dobre.
Nastolatek westchnął i odebrał.
- Tak, Scott?
- Naprawdę wszystko w porządku? – spytał jego przyjaciel wyraźnie zdenerwowany.
- Tak. Możesz przestać się martwić. Napiszę ci, jak już będę wracał, okej? Weź auto i jedź coś zjeść, może mnie trochę nie być.
- Wolę poczekać.
Stiles pokręcił głową. Kobieta zaprowadziła go do kuchni i wskazała mu miejsce przy stole.
- Jak chcesz. Muszę kończyć, widzimy się za kilka godzin.
- Okej. Uważaj na siebie.
Stiles rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
Kuchnia wydawała się znajoma. To w niej opatrzono jego rany. Ciężko było zapomnieć stół, na którym omal nie wyzionęło się ducha.
Cały dom wyglądał bardzo ponuro i smutno.
- Usiądź – kobieta wskazała mu jedno z krzeseł. – Do picia mogę zaoferować ci tylko wodę.
- Uhm, jasne, dzięki. – Stiles usiadł przy stole. – Jestem Stiles. Stiles Stilinski. Zdałem sobie sprawę, że się nie przedstawiłem.
- Laura Hale.
Hale?
- Okej, lista moich pytań rośnie z każdą chwilą.
- Domyślam się. – Laura podała mu szklankę wody i usiadła naprzeciwko niego. – Jak twoje rany?
Wzruszył ramionami.
- Dobrze. Po dwóch dniach wyszedłem ze szpitala, nikt nie mógł w to uwierzyć. – Zapadła chwila ciszy. Stiles w końcu nie wytrzymał. – O co tu, do cholery, chodzi? Całe miasto umiera ze strachu przed bestią, która rozrywa ludzi na kawałki, a wy sobie tutaj żyjecie jak gdyby nigdy nic? Kompletnie nic z tego nie rozumiem.
Laura patrzyła na niego przed dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem nagle jej oczy zaświeciły się na krwistoczerwono. Stiles omal nie spadł z krzesła, wydając z siebie dość zawstydzający dźwięk.
Oczy Laury w następnej sekundzie wróciły do swojego ciepłego, brązowego koloru.
- Okej, teraz mam dwa razy więcej pytań! – wystrzelił zdenerwowany. Serce waliło mu mocno w piersi. Ktoś z wadą serca już zszedłby na zawał po tym wszystkim, co się stało. – Co to…? Jak to…? Czym ty jesteś?
- Nie ma żadnej bestii, Stiles – powiedziała Laura. – Nigdy nie było. Jesteśmy tylko my.
- My znaczy kto?
- Wilkołaki.
O. Mój. Boże. Robiło się coraz lepiej.
- Okeeeej – przeciągnął. – O co więc chodzi z tą całą bestią? Rozszarpanymi ciałami? Łowcami?
Laura uśmiechnęła się gorzko.
- Łowcy istnieją tak długo, jak istnieją wilkołaki. Polują na nas. Argentowie są jedną ze starych rodzin, równie prestiżową w środowisku łowców jak my wśród innych wilkołaków.
- Czegoś tu nie rozumiem. Skoro wiedzą, że nie ma bestii, czemu utrzymują, że jest? Mogliby się po prostu zająć szukaniem tego, kto zabił tych wszystkich ludzi.
- Argentowie są przekonani, że to my zabiliśmy tych ludzi. To nas uważają za bestie. Za coś, co ma zbyt wielką moc, żeby można było to kontrolować. Ktokolwiek jest odpowiedzialny za te „ataki zwierząt”, zrobił im przysługę i dał wymówkę, żeby nas zaatakować. Łowcy uznali to za dowód, że jesteśmy niebezpieczni i pora zrobić z nami porządek. Nie spoczną, dopóki wszystkich nas nie wymordują.
- Czekaj, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Jesteście rodziną wilkołaków. Argentowie to łowcy, którzy wiedzą o was od lat. Do tej pory zostawiali was w spokoju, bo nie krzywdziliście ludzi, ale kiedy ktoś zaczął mordować przypadkowe osoby i ataki wyglądały na ataki zwierząt, od razu uznali, że to wasza sprawka. I teraz chcą was wszystkich zabić.
- Dokładnie. Moja mama i jednocześnie była alfa naszej watahy próbowała wyjaśnić to nieporozumienie, ale skończyło się rzeźnią. Wymordowali połowę naszego stada, zanim udało nam się zbić w kupkę w tym domu. Uwięzili nas w tym lesie i to bez większych problemów, bo wiedzą, że temperatura naszego ciała jest o wiele wyższa niż zwykłych ludzi. Kiedy głód zmusza nas do opuszczenia lasu, polują na nas jak na zwierzynę. – Laura pokręciła głową z kwaśną miną. – Cora, moja młodsza siostra, omal ostatnio nie zginęła.
Stiles zagryzł dolną wargę, myśląc zawzięcie. Istnienie wilkołaków wydawało się trochę surrealne, nawet jeśli jeden siedział przed nim. Część rzeczy nagle się wyjaśniło, niektóre tylko bardziej się skomplikowały.
- Więc jedyne, co musimy zrobić, to znaleźć osobę odpowiedzialną za te ataki – powiedział w końcu. – Jeśli uda nam się znaleźć sprawcę, nie będą mogli was obwiniać za coś, czego nie zrobiliście.
- Skąd takie silne przekonanie, że to nie my? – spytał męski głos od drzwi kuchni.
Stiles obejrzał się i zobaczył przystojnego mężczyznę, trzymającego na rękach małą, śpiącą dziewczynkę. Wzrok mężczyzny był ostry i zimny niczym lód. Nawet dziecko w jego ramionach nie zacierało nieprzyjemnego wrażenia.
- Wujku Peter…
Nastolatek wzruszył ramionami.
- Po pierwsze, nie macie motywu. Wiem, że mieszkacie tu od lat i nigdy nie było z wami problemów. Po drugie, pomogliście mi, kiedy ta wariatka zostawiła mnie w lesie na pewną śmierć. To dla mnie wystarczający dowód.
 - Doprawdy? I chcesz pomóc, tak? A niby co takiego możesz zrobić? Myślisz, że dasz sobie radę ze sprawą, nad którą pracujemy od miesięcy? Jesteś tylko głupim dzieciakiem.
Głos mężczyzny był cichy i spokojny. Wiedział, że nie musi podnosić głosu, żeby przedstawić swoją opinię. Z pewnością był szanowaną osobą.
- Może, ale mój tata jest gliniarzem i wierzy, że te ataki to jakaś bzdura. Poza tym, nie zaszkodzi spróbować.
- Chcesz pomóc? Lepiej...
- Tatusiu… - przerwała mu cichutko dziewczynka. – Jestem głodna.
Peter od razu przeniósł wzrok na dziecko, poprawiając je sobie w ramionach.
- Wiem – odparł cicho, uspokajająco gładząc jej plecki. Podszedł do Laury i podał jej małą.
- Zajmij się nią.
- Peter, nie możesz…
- Nie martw się, nie wyjdę z lasu – odparł sucho. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, już w progu zdejmując koszulkę. Z okna kuchni Stiles zobaczył, jak Peter wychodzi zupełnie nagi z domu. Schylił się, a po kilku sekundach na jego miejscu stał już czarny wilk.
- O. Mój. Boże.
Wilk rozejrzał się i po chwili zniknął między drzewami.
Stiles spojrzał na Laurę szeroko rozwartymi oczami.
- On zmienił się w wilka! – powiedział jej, zupełnie jakby nie widziała. – Czy on właśnie zmienił się w wilka?
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- To jedna z naszych umiejętności.
Stiles uśmiechnął się szeroko.
- O, matko, to takie zajebiste! Nie wiem, czego się spodziewałem, idąc tutaj, ale na pewno nie tego! On serio zamienił się wilka! – Chwila, chwila. – O, cholera. – Laura uniosła brwi, patrząc na niego pytająco. – Kto mnie tutaj przyprowadził? – spytał spanikowany. Był pewny, że to tylko wilk, może udomowiony i wyszkolony, ale to pewnie też…
- Mój brat, Derek.
- Serio? – Pokręcił głową. – To strasznie… strasznie zwariowane. Jak wrócę do domu to pewnie uwierzę, że tylko mi się to przyśniło. – Czekał, aż Laura mu powie, że nie może opuścić tego domu, bo zna ich sekret czy coś w tym stylu, ale ona nie zareagowała w żaden sposób na ten komentarz. Stiles wziął to za deklarację, że może stąd faktycznie wyjść kiedy chce. – Ilu was tutaj w ogóle jest?
- W chwili obecnej? Jedenaścioro. Przez ostatnie pół roku zabili już dwadzieścia osób z naszego stada.
Stiles czuł, że ma ciarki. Dwadzieścia osób? Nie mieściło mu się to w głowie.
- Gdzie są wszyscy?
- Polują albo patrolują.
- Co stało się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy tutaj przyszli? Są uważani za zaginionych.
Laura westchnęła ciężko.
- Cała ósemka zdecydowała się zostać. Chcieli stać się częścią stada. Większość z nich podzieliła los naszego pierwotnego stada. W chwili obecnej z nich wszystkich żyje tylko trójka. Erica, Boyd i Isaac.
- Możesz zamienić innych w wilkołaki?
- Jestem alfą. Mogę powiększać stado wedle własnego uznania.
Zapadła cisza.
- O co chodziło małej? Brakuje wam jedzenia? – spytał po chwili.
Kobieta skinęła głową, gładząc małą po plecach.
- Nie łatwo jest wykarmić jedenaście osób, mając do dyspozycji tylko sam las. Próbujemy przeżyć tylko na tym, ale to prawie niewykonalne.
- Więc… gdy w mieście wyje alarm, to nie dlatego, że ktoś wychodzi, żeby zapolować na ludzi… To wy idziecie do miasta po jakieś zapasy. Cholera. Jakim cudem ktoś dał radę wykręcić kota ogonem do tego stopnia? Ale czekaj, był dość długi czas, że alarm się nie włączał. Jakim cudem…?
- Mieliśmy w mieście osobę, która przynosiła nam zapasy.
- Ale?
- Złapali ją i zabili.
Stiles mimowolnie przełknął. Logicznym wydawało mu się, że skoro wilkołaki nie mogą wyjść z lasu po zapasy, to on może im je przynieść. Łowcy polowali na bestie, nie na ludzi. Widać jednak nie mógł liczyć na to, że skoro jest człowiekiem, to pozwolą mu pomagać wilkołakom.
Laura chyba zauważyła jego wahanie, bo powiedziała uspokajająco.
- Niczego od ciebie nie oczekujemy, Stiles. Nie jesteś nam nic winny. Jeśli chcesz nam pomóc, to wszyscy będziemy bardzo wdzięczni, ale nie wezmę na siebie odpowiedzialności za twoją śmierć. Nie będę w stanie cię bronić poza granicami lasu. Jeśli chcesz się w to wmieszać to tylko na własną odpowiedzialność.
- Nie jestem dzieckiem.
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nigdy o tym nie zapominaj. – Laura spojrzała za okno. – Robi się ciemno. Powinieneś już iść. – Stiles skinął. – Derek cię odprowadzi.
- Okej. Czy on nie mógłby zrobić tego w swojej ludzkiej skórze? – spytał, wychodząc z domu. Wilk ciągle leżał na patio, tym razem zwinięty w kulkę. Gdy ich zobaczył, wstał i przeciągnął się.
Laura zaśmiała się.
- Jego o to spytaj.
Stiles westchnął. Pass. Jeśli koleś wolał siedzieć w wilczej skórze to była to jego sprawa.
- Hej, kolego. Jestem Stiles. Dzięki za uratowanie mnie przed pumą. Ej, Laura, tak mi przyszło na myśl… Kto mnie przyniósł tutaj za pierwszym razem?
- Erica.
- Erica jaka?
- Erica Reyes.
- Ha! Wiedziałem, że skądś znam ten głos!
- Jesteście w podobnym wieku, prawda?
- Mhm – odparł. – Chodziliśmy razem do klasy przez kilka lat. Była przerażająca od samego początku. W sumie… mogłem się domyślić – pokręcił głową. – Do zobaczenia.
- Trzymaj się.
Derek zbiegł po schodkach i poczekał, aż Stiles zrobi to samo. Las był już ciemny, ale nastolatek nie bał się ani trochę. Obecność wilka była uspokajająca. Czuł się przy nim nadzwyczajnie bezpiecznie.
Miał mętlik w głowie. To, czego się dowiedział, wyjaśniało naprawdę wiele, ale komplikowało całą sytuację jeszcze bardziej. Łowcy nie polowali na bestię, oni prowadzili wojnę z wilkołakami. Nic dziwnego, że te całe ataki zwierząt się nie powtórzyły, kiedy przyjechała telewizja. Sprawcą był człowiek. Wystarczyło przestać zabijać, kiedy dziennikarze kręcili się po lesie i zacząć znowu, gdy odjechali.
Stiles nie mógł tego tak zostawić. To, co robili łowcy, wydawało mu się niesprawiedliwie i niemoralne. Ani przez chwilę nie wątpił, że te wilkołaki były niewinne. Hale’owie mieszkali w okolicy od lat. Byli rodziną szanowanych prawników. Dlaczego mieliby nagle zacząć zabijać ludzi? I kto byłby na tyle głupi, żeby pozwolić, aby wyglądało to na atak zwierzęcia? Istniała zawsze szansa, że komuś zwyczajnie odbiło i wyszło jak wyszło, ale było to mało prawdopodobne. Zginęło za dużo osób, żeby można było to uznać za przypadkowe. Stilesowi nie chciało się wierzyć, że alfa stada pozwoliłby zabijać ludzi i nie wkroczyłby, żeby tego kogoś powstrzymać.
Gdy zbliżyli się do wyjścia z lasu, Derek zatrzymał się. Stiles spojrzał na niego.
- Dalej nie możesz iść, prawda?
Wilk skinął.
- Okej, rozumiem. Dzięki za odprowadzenie mnie. Nie chciałbym wyjść na mięczaka, ale kręcenie się samemu po lesie pełnym pum nie jest moim szczytem marzeń.
Wilk przekrzywił głowę, otwierając pysk. Stiles mógłby przysiąc, że Derek właśnie się uśmiechał.
Wilkołak podszedł do niego i otarł się o jego nogi.
- Co ty robisz? – zdumiał się Stiles. Derek otarł się o przód jego nóg, potem o tył. Złapał go zębami za dół bluzy i pociągnął w dół. Zaskoczony nastolatek stracił równowagę i upadł na tyłek. – Ej!
Derek otarł się o jego plecy kilka razy, obwąchał go i zamachał ogonem, wyraźnie z siebie zadowolony.
- Okeeej – skomentował Stiles, kompletnie zaskoczony. Wiedział, że jak tylko wróci do domu, przetrzepie wszystkie źródła w poszukiwaniu jak największej ilości informacji o wilkach i ich zwyczajach.
I wilkołakach.
Wyciągnął rękę i pogłaskał wilka po głowie. Jego sierść była gęsta, bardzo miękka i przyjemna w dotyku. Było to trochę dziwne, zwłaszcza że pod postacią wilka krył się inny człowiek. Głaskanie go mogło być nie na miejscu, ale Derek chyba nie miał nic przeciwko, bo mu na to pozwolił.
- Dzięki za wszystko – powiedział Stiles. – Do zobaczenia.
Nigdzie nie było widać łowców, więc nastolatek powoli wyszedł z lasu i rozejrzał się. Derek wyprowadził go prawie w tym samym miejscu, w którym wszedł do lasu, więc dojście do samochodu nie zajęło mu długo.
Scott parzył na niego szeroko rozwartymi oczami, kiedy otworzył drzwi i wdrapał się na miejsce kierowcy.
- Siemka! – rzucił Stiles do przyjaciela z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Żyjesz – odpowiedział płasko Scott.
- Mówiłem przecież, że nic mi nie będzie.
- Ty serio tutaj jesteś.
Stiles zaśmiał się.
- O ja pierdolę! – Scott złapał się za głowę. – Wyszedłeś z lasu bez najmniejszego zadrapania. Jakim cudem wyszedłeś stamtąd żywy? Przecież… Nie rozumiem.
Stiles pokręcił głową.
- Nie wiem, Scott – skłamał. – Ostatnim razem nic mnie nie zaatakowało. Miałem po prostu przeczucie, że jestem tam bezpieczny.
- Ale… jak? Wszyscy wiedzą, że nikt nigdy nie wraca z lasu!
Stiles wzruszył ramionami, odpalając samochód.
- Może ci ludzie po prostu nie chcą wrócić, wiesz? Może po prostu przeszli przez ten las do innego miasta i tam zostali? Nie wiem. Byłbym jednak wdzięczny, gdybyś zachował to dla siebie. Nie chciałbym, żeby ktoś usłyszał, że nic mi się nie stało i przeze mnie zginął, dobra?
- Myślisz, że bestia mogłaby zaatakować kogoś innego? – spytał Scott zaskoczony.
Stiles nienawidził okłamywać swojego najlepszego przyjaciela, ale nie chciał go w to wszystko mieszać. Nie, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Dopóki mógł, zamierzał radzić sobie sam.
Innej możliwości nie widział.
- Nie wiem, ale lepiej dmuchać na zimne, nie uważasz?

Scott skinął głową. Wiedział, że Stiles ma rację.


***
Okeej, pewnie już wszyscy wiedzą, że Peter nie będzie zbyt kanoniczny. Powód? Uwielbiam tego dupka i nienawidzę, co zrobiono z tą postacią w dalszej części serialu. Nie chcę spojlerować osobom, które jeszcze serialu nie widziały, dlatego nie zamierzam tej postaci w żaden sposób komentować. Ci, którzy znają kanon TW pewnie wiedzą, co mam na myśli. Jeśli ktoś chce podyskutować ze mną na temat Petera, niech śmiało pisze do mnie maile.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał ;)
Pozdrawiam!



11 komentarzy:

  1. Ja tam nie znam serialu ale twoja wersja bardzo mi się podoba:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram :) nie oglądałam, a nie mam czasu teraz, niestety.
    Podoba mi się dociekliwość Stilesa. I Derek... Czy on właśnie nie zostawił swojego zapachu na nim? Oznaczył go jako swojego :)
    Nie mogę się doczekam kolejnych części :D

    Pozdrawiam,
    Astra

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe jak Stilles będzie pomagał wilkom? Mam nadzieję że Scott go nie wyda. Ja tam myślę że to jakiś świrnięty łowca zabija, żeby mieć powód do polowania na wilkołaki. Super rozdział :) Dziękuję bardzo i pozdrawiam 😀

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam serialu, ale Twoja wersja bardzo mi się podoba :)
    Nie spodziewałam się, że tak szybko wszystkie karty zostaną położone na stół, ale to dobrze, gdyż związek głównych bohaterów będzie mógł szybciej się rozwinąć :)
    Derek jest bohaterem Stillesa, a to zostawianie zapachu na nim było przekomiczne ;)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Też uwielbiam Petera, piątka. Bardzo się cieszę, że nie trzymasz go w kanonie. Chociaż tak dawno oglądałam ten serial, że zaczynam mieć dziury w pamięci. Chyab czas sobie to od nowa obejrzeć. >:(
    Już nie mogę się doczekać więcej scen z Derekiem, kocham go.
    Życzę duużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale super <3 <3 <3 Błagam, następny rozdział wstaw jak najszybciej . Jesteś świetna ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam cały serial i go uwielbiam tak samo jak to opowiadanie i mam nadzieję że z dalszych czesci dowiemy się nieco więcej o zabójcy

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam twój blog i styl pisania. Oraz ....KOCHAM TEEN WOLFA!!! HUEHUE ^^' <3
    Czekam z uwielbieniem na każdy twój kolejny rozdział. Mam głupią nadzieje że będzie to taki troche tasiemiec może do 30 lv? XD huehue tak wiem zamęczę cię :) Ale cłe teen wolf stwarza nieprzeciętnie dużo historii i sekretów, nie? :)
    W każdym razie. Uwielbiam cię. Życzę weny i weny i miłego weekendu! ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    i się wyjaśniło, dobrze Stilles zrobił, że Scot myślał o innym terminie na t ą wyprawę... wiele się także dowiedział, czyżby Derek go oznaczał?
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)