- Chcesz iść do lasu?! Straciłeś
rozum?!
Okej, dobra, może jednak
powiedzenie Scottowi nie było znowu takim dobrym pomysłem.
- Krzyknij głośniej, Scott,
jestem pewny, że jeszcze druga połowa szkoły cię nie usłyszała. – Stiles
wywrócił oczami z irytacją.
Scott rozejrzał się pospiesznie
na boki, ale tak naprawdę nikt nie zwracał na nich zbytnio uwagi. Na korytarzu
panował taki szum, że musiałby krzyknąć o wiele głośniej, żeby ktoś obejrzał
się na dwóch frajerów.
- Chcesz iść do lasu? – spytał
chłopak o wiele ciszej, ale równie emocjonalnie. – Nikt stamtąd nie wraca!
- To nie do końca prawda. –
Wzruszył ramionami, idąc przed siebie.
Scott przyspieszył i go dogonił.
- Stiles! To bardzo, bardzo, ale
to bardzo zły pomysł! Za pierwszym razem miałeś po prostu szczęście i byłeś
blisko wyjścia z lasu.
- Egh. – Stiles zatrzymał się i
spojrzał na swojego przyjaciela. – Powiedziałem ci to tylko dlatego, że ktoś powinien
wiedzieć, co się ze mną stało, gdyby moje przypuszczenia okazały się błędne i
jednak nie wrócę. – Szczerze w to wątpił. Miał jakieś dziwne wrażenie, że nic
mu w lesie nie grozi. Nie wiedział, skąd to przeczucie, ale było wystarczająco
silne, żeby skłonić go do zaryzykowania.
Scott był przerażony i wyglądał
jak kopnięty szczeniak.
- Stiles… Wiesz, że to nie
najlepszy pomysł. Ludzie giną w tym lesie!
- Jestem tego świadomy.
To nie było kłamstwo. Problem
polegał na tym, że jego „śledztwo” umarło, zanim w ogóle się zaczęło. Raport z
napadu na sklep był głównie wypełniony informacjami od Stilesa. Sprzedawca nie
widział twarzy napastników, pozbawili go przytomności kilka sekund po wejściu
do sklepu. Jedyne, co Stiles zdołał dopisać na swojej tablicy to rzeczy, które
skradziono. Było to kilka laptopów, tabletów i pieniądze z kasy. Stiles ani
trochę nie kupował tego całego napadu. Trzeba być idiotą, żeby napadać na sklep
komputerowy z naładowaną bronią i kraść kilka komputerów. Istniała szansa, że
to byli idioci, ale Stiles w to wątpił. Oni chcieli czegoś innego – może mieli
jakieś porachunki ze sprzedawcą, a może miało to coś wspólnego z pendrievem,
który wsadzono mu do kieszeni przed wyrzuceniem go do lasu. Jeśli chciał
rozwikłać zagadkę, wejście do lasu było jedyną opcją. Inwestygacja łowców nie
wchodziła w grę, a wszystkie pozostałe tropy prowadziły do lasu. To była jedyna
droga działania.
- Słuchaj. – Stiles spojrzał na
swojego przyjaciela. – Uwierz mi na słowo, że nic mi się nie stanie. Jeśli
chcesz to możesz jechać ze mną. Odwrócisz uwagę łowców, kiedy będę przekraczał
granicę. Wezmę ze sobą telefon i będę ci dawał znać, co i jak. Gdybyś stracił
ze mną kontakt, będziesz mógł od razu powiedzieć łowcom, oni mnie stamtąd
wyciągną. Co ty na to?
Scott ciągle nie był przekonany.
- Nie odpuścisz, prawda?
- Nie ma szans.
Westchnął ciężko.
- Dobra, ale totalnie mi się to
nie podoba.
- Będzie dobrze, stary. I na litość boską, ani się waż powiedzieć o
tym Allison.
- Wiem, wiem. Kiedy chcesz to
zrobić?
- Dam ci znać, jak wszystko
przygotuję. Pewnie jakoś w sobotę albo niedzielę.
Był piątek rano, dopiero
zaczynali zajęcia. Zaraz po ich zakończeniu zamierzał zabrać Scotta ze sobą w
okolice lasu i przeprowadzić swój plan. Specjalnie powiedział Scottowi o tym
tak późno, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że Allison dowie się o tej
wyprawie. I nawet jeśli się dowie, to będzie myślała, że idą w weekend, więc
nie powiadomi od razu o tym ojca. W ten sposób nikt nie będzie się go tam
spodziewał już w ten piątek i Stiles będzie miał czystą drogę do lasu.
- Okej – mruknął Scott.
Dzień dłużył się Stilesowi
niemiłosiernie. Planował pójście do lasu od zeszłej niedzieli, kiedy wypuszczono
go ze szpitala. Rany po kulach były już praktycznie zupełnie zagojone, nawet
nie musiał ich zaklejać plastrem. Miejsce było zasinione i zrobiły mu się
strupy, ale to tyle w temacie.
Usiedzenie spokojnie w ławce było
prawdziwą torturą, ale w końcu zadzwonił dzwonek zwiastujący koniec ostatniej
lekcji. Stiles poczuł się jak nowonarodzony po opuszczeniu budynku szkoły.
Scott pożegnał się buziakiem z Allison, wspominając coś o tym, że spotkają się
wieczorem, po czym wsiadł do samochodu Stilesa.
- Wreszcie piątek – odetchnął z
zadowoleniem, zapinając pas.
- Mhm – skomentował Stiles,
odpalając samochód i wyjeżdżając z parkingu.
Minęło jakieś dziesięć minut,
zanim Scott się zorientował, że nie jadą w kierunku jego domu.
- Stiles. Dlaczego nie jedziemy
do mnie?
- Bo jedziemy do lasu.
Scott spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Teraz?! Mówiłeś, że chcesz to zrobić
w weekend!
- I dać ci czas na powiedzenie o
tym Allison, żeby powiedziała o tym swojemu ojcu? Nie ma mowy.
Scott spojrzał na niego z urazą.
- Potrafię dochować tajemnicy.
- Wiem, że potrafisz. Obawiam się
jednak, że w tym konkretnym przypadku niekoniecznie chcesz.
Scott sarknął tylko cicho, nic
więcej już na ten temat nie mówiąc. Dobrze wiedział, że nic nie zmieni decyzji
Stilesa. Nie było sensu strzępić sobie języka.
Zajechali w okolice lasu niecałe
dziesięć minut później. Stiles zaparkował na tyle daleko, żeby łowcy nie mogli
nic zauważyć. Patrolowanie lasu musiało być dla nich sporym bólem w dupie, bo
upilnowanie tak rozległego terenu wymagało ludzi i środków, których oni nie
mieli. Trzeba było im jednak przyznać, że próbowali i stale ktoś tam był.
- Dobra. Idę. Będę ci wysyłał
jednego esemesa co pół godziny.
- Wiesz, ile razy można zginąć w
pół godziny? Jesteś pewien, że nie przemawia przez ciebie szok pourazowy po
tym, co stało się w zeszły weekend?
- Idę. Jeden esemes co pół
godziny. Jeśli wyślę ci wiadomość o treści gumowe żelki to oznacza, że
znalazłem co chciałem i jestem bezpieczny, okej?
Scott pokiwał głową, ani trochę
nie kryjąc swojego niezadowolenia.
- To szaleństwo – wymamrotał. –
Nasi rodzice uziemią nas do trzydziestki, jak się o tym dowiedzą.
- Więc lepiej się postaraj, żeby
się nie dowiedzieli. – Stiles uśmiechnął się szeroko. Widząc kwaśną minę
przyjaciela, westchnął ciężko. – Scott, serio, wiem co robię. Zaufaj mi, okej?
Nic mi się nie stanie.
- Bądź ostrożny.
- Jasne. Do zobaczenia później.
Scott skinął głową, wyraźnie
przestraszony. W sumie nic dziwnego. Jeśli Stiles faktycznie nie wróci, Scott
będzie czuł się winny.
Wejście do lasu było dziecinnie
proste. Łowcy byli na tyle daleko, że nawet gdyby chcieli go złapać, za nic by
im się to nie udało. Na szczęście nawet go nie zauważyli.
Serce mimowolnie zaczęło mu walić
w piersi. Im dalej brnął, tym mocniej biło. Dopiero po jakichś dwóch minutach,
kiedy nic na niego nie wyskoczyło zza drzewa, powoli się uspokoił.
Już dawno stracił z oczu wejście
do lasu, otoczony ze wszystkich stron przez drzewa. Miał całkiem dobrą
orientację w terenie, więc powinien iść w kierunku domu Hale’ów, tak jak sobie
zaplanował. Jeśli jacyś ludzie żyli w tych lasach, najprawdopodobniej mieszkali
właśnie w tamtym domu. Przed tym, gdy te wszystkie ataki się zaczęły, w lesie
nie było żadnego innego domu. Stiles wątpił, żeby jakiś powstał już po atakach.
Ludzie byli przerażeni, gdy jedna osoba za drugą była znajdowana martwa,
najpierw w lasach i mieście, a potem, po interwencji łowców, tylko w pobliżu
lasów.
Do domu Hale’ów był dobry dojazd
samochodem, ale Stiles nie chciał rzucać się w oczy.
Kompletnie nie rozumiał, dlaczego
ten dom znajdował się tak daleko w lesie. Pieszo była to prawie godzina drogi.
Rozumiał, że ktoś mógł szukać spokoju i ciszy, ale to była lekka przesada.
Zgodnie z obietnicą wysłał
Scottowi esemesa, nie chcąc żeby przyjaciel zawiadomił łowców bez potrzeby.
Ledwo schował telefon do kieszeni, kiedy gdzieś obok pękła gałązka. Stiles
obejrzał się i ze zdumieniem zobaczył pumę skradającą się w jego kierunku.
- O żesz w mord…!
Nawet się nie zastanawiał, po
prostu zaczął biec. Jego pierwszym odruchem było wskoczenie na drzewo, ale pumy potrafiły dobrze skakać. I wspinać się. Pewnie weszłaby na drzewo dwa razy
szybciej niż on.
Daleko nie odbiegł, kiedy ciężkie
cielsko zwaliło mu się na plecy, powalając go na ziemię. Trochę liści i ziemi
dostało mu się do ust, ale kompletnie się tym nie przejął. Zakrył pospiesznie
głowę rękami, żeby puma nie mogła mu rozerwać gardła.
A potem potężny ryk rozproszył
dotychczasową ciszę w lesie.
I nie podchodził od pumy.
Zanim nastolatek zorientował się w
sytuacji, pumy już na nim nie było. Uniósł się i zobaczył wielkiego, czarnego
wilka zawzięcie atakującego kocisko, które chciało go zjeść.
Puma szybko wycofała się z walki,
uciekając z podkulonym ogonem. Nastolatek miał nadzieję, że wilk za nią pobiegnie,
ale przeliczył się. Zwierzę obserwowało przez chwilę, jak puma znika między
drzewami, po czym odwróciło się w jego stronę.
Stiles wstał ostrożnie. Wilki nie
potrafiły wchodzić na drzewa, więc w ostateczności mógł się na jakieś wdrapać
i…
Wilk zmierzył go wzrokiem od stóp
do głów. Stiles nie śmiał nawet drgnąć. Zwierzę było ogromne, sięgało mu
spokojnie do pasa i było po prostu piękne. Czarna, długa sierść od czubka nosa
aż po końcówkę ogona, z kilkoma drobnymi białymi plamkami w okolicach oczu.
Białe zdrowe zęby, masywne łapy, puszysty ogon… Stiles nie znał się na wilkach,
ale potrafił dostrzec piękno zwierzęcia… nawet jeśli za chwilę miało go zjeść.
Czarny wilk przekrzywił lekko
głowę w bok, po czym ruszył w jego stronę. Stiles mimowolnie się cofnął.
Wilk zamarł, widząc jego
przerażenie i położył uszy po sobie. Stiles wyprostował się i zmarszczył brwi.
Okej, dobra, to było dziwne.
Zwierzę znowu ostrożnie
spróbowało podejść. Stiles znowu chciał się cofnąć, ale powstrzymał się przed
tym ruchem. Wilk wyraźnie nie chciał go spłoszyć.
Im bliżej wilk podchodził, tym
szybciej nastolatkowi biło serce w piersi.
W końcu wilk znalazł się tuż przy nim. Zbliżył
pysk do jego brzucha i powąchał go ostrożnie. Potem złapał go delikatnie za
rękaw bluzy i pociągnął.
Stiles spojrzał na niego ze
zdumieniem. Wilk odszedł od niego kawałek i obejrzał się, żeby sprawdzić, co
robi Stiles.
- Chcesz, żebym za tobą poszedł?
– spytał głupio. W końcu zwierzę nie mogło mu odpowiedzieć.
Stworzenie skinęło.
- What the fu-uck? – mruknął
cicho Stiles, będąc pewnym, że ma omamy. To niemożliwe, żeby ten wilk skinął,
prawda? Musiałby rozumieć ludzką mowę i sposób gestykulacji u ludzi, a to nie
było możliwe. – O-okej.
Wilk mruknął zadowolony, idąc
wolno przed siebie. Stiles mimowolnie podążył za nim, obserwując go. Zauważył,
że na lewej łapie zwierzęcia, dokładnie na stawie skokowym, znajduje się biała
łata. Musiało być przez to dość charakterystyczne w swoim stadzie.
Prowadziło go z gracją pomiędzy
drzewami, nie oglądając się ani razu, czy Stiles za nim idzie. Po pewnym czasie
las zaczął się przerzedzać, a w oddali ukazał się sporej wielkości dom. Wilk
wbiegł po schodkach i położył się na drewnianym patio, kładąc pysk na łapach.
Stiles stanął przy schodkach
prowadzących do domu i zmarszczył brwi. Zanim zdążył zdecydować, co teraz,
drzwi otworzyły się i stanęła w nich młoda, czarnowłosa kobieta.
- Wróciłeś – powiedziała spokojnie,
przyglądając mu się uważnie.
A więc miał rację. Naprawdę tu
był.
- Chcę porozmawiać.
Skinęła głową. Przeniosła wzrok
na wilka i westchnęła.
- Serio, Derek?
- Przyprowadził mnie tu –
powiedział Stiles. – I uratował przed pumą. Nie wiedziałem, że wilki są takie
bystre.
Kobieta uśmiechnęła się
półgębkiem.
- Widać wielu rzeczy o nich nie
wiesz. Chodź. – Wskazała dom i sama weszła do środka.
Stiles wszedł za nią bez cienia
wahania. Wyciągnął z kieszeni telefon i wysłał Scottowi esemesa o treści
„gumowe żelki”. Nie zdążył włożyć telefonu do kieszeni, kiedy ten rozdzwonił
się na dobre.
Nastolatek westchnął i odebrał.
- Tak, Scott?
- Naprawdę wszystko w porządku? –
spytał jego przyjaciel wyraźnie zdenerwowany.
- Tak. Możesz przestać się
martwić. Napiszę ci, jak już będę wracał, okej? Weź auto i jedź coś zjeść, może
mnie trochę nie być.
- Wolę poczekać.
Stiles pokręcił głową. Kobieta
zaprowadziła go do kuchni i wskazała mu miejsce przy stole.
- Jak chcesz. Muszę kończyć,
widzimy się za kilka godzin.
- Okej. Uważaj na siebie.
Stiles rozłączył się i schował
telefon do kieszeni.
Kuchnia wydawała się znajoma. To
w niej opatrzono jego rany. Ciężko było zapomnieć stół, na którym omal nie
wyzionęło się ducha.
Cały dom wyglądał bardzo ponuro i
smutno.
- Usiądź – kobieta wskazała mu
jedno z krzeseł. – Do picia mogę zaoferować ci tylko wodę.
- Uhm, jasne, dzięki. – Stiles
usiadł przy stole. – Jestem Stiles. Stiles Stilinski. Zdałem sobie sprawę, że
się nie przedstawiłem.
- Laura Hale.
Hale?
- Okej, lista moich pytań rośnie z
każdą chwilą.
- Domyślam się. – Laura podała mu
szklankę wody i usiadła naprzeciwko niego. – Jak twoje rany?
Wzruszył ramionami.
- Dobrze. Po dwóch dniach
wyszedłem ze szpitala, nikt nie mógł w to uwierzyć. – Zapadła chwila ciszy.
Stiles w końcu nie wytrzymał. – O co tu, do cholery, chodzi? Całe miasto umiera
ze strachu przed bestią, która rozrywa ludzi na kawałki, a wy sobie tutaj
żyjecie jak gdyby nigdy nic? Kompletnie nic z tego nie rozumiem.
Laura patrzyła na niego przed
dłuższą chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem nagle jej oczy zaświeciły
się na krwistoczerwono. Stiles omal nie spadł z krzesła, wydając z siebie dość
zawstydzający dźwięk.
Oczy Laury w następnej sekundzie
wróciły do swojego ciepłego, brązowego koloru.
- Okej, teraz mam dwa razy więcej
pytań! – wystrzelił zdenerwowany. Serce waliło mu mocno w piersi. Ktoś z wadą
serca już zszedłby na zawał po tym wszystkim, co się stało. – Co to…? Jak to…?
Czym ty jesteś?
- Nie ma żadnej bestii, Stiles –
powiedziała Laura. – Nigdy nie było. Jesteśmy tylko my.
- My znaczy kto?
- Wilkołaki.
O. Mój. Boże. Robiło się coraz
lepiej.
- Okeeeej – przeciągnął. – O co
więc chodzi z tą całą bestią? Rozszarpanymi ciałami? Łowcami?
Laura uśmiechnęła się gorzko.
- Łowcy istnieją tak długo, jak
istnieją wilkołaki. Polują na nas. Argentowie są jedną ze starych rodzin,
równie prestiżową w środowisku łowców jak my wśród innych wilkołaków.
- Czegoś tu nie rozumiem. Skoro
wiedzą, że nie ma bestii, czemu utrzymują, że jest? Mogliby się po prostu zająć
szukaniem tego, kto zabił tych wszystkich ludzi.
- Argentowie są przekonani, że to
my zabiliśmy tych ludzi. To nas uważają za bestie. Za coś, co ma zbyt wielką
moc, żeby można było to kontrolować. Ktokolwiek jest odpowiedzialny za te
„ataki zwierząt”, zrobił im przysługę i dał wymówkę, żeby nas zaatakować. Łowcy
uznali to za dowód, że jesteśmy niebezpieczni i pora zrobić z nami porządek.
Nie spoczną, dopóki wszystkich nas nie wymordują.
- Czekaj, bo nie wiem, czy dobrze
zrozumiałem. Jesteście rodziną wilkołaków. Argentowie to łowcy, którzy wiedzą o
was od lat. Do tej pory zostawiali was w spokoju, bo nie krzywdziliście ludzi,
ale kiedy ktoś zaczął mordować przypadkowe osoby i ataki wyglądały na ataki
zwierząt, od razu uznali, że to wasza sprawka. I teraz chcą was wszystkich
zabić.
- Dokładnie. Moja mama i
jednocześnie była alfa naszej watahy próbowała wyjaśnić to nieporozumienie, ale
skończyło się rzeźnią. Wymordowali połowę naszego stada, zanim udało nam się
zbić w kupkę w tym domu. Uwięzili nas w tym lesie i to bez większych problemów,
bo wiedzą, że temperatura naszego ciała jest o wiele wyższa niż zwykłych ludzi.
Kiedy głód zmusza nas do opuszczenia lasu, polują na nas jak na zwierzynę. –
Laura pokręciła głową z kwaśną miną. – Cora, moja młodsza siostra, omal
ostatnio nie zginęła.
Stiles zagryzł dolną wargę,
myśląc zawzięcie. Istnienie wilkołaków wydawało się trochę surrealne, nawet
jeśli jeden siedział przed nim. Część rzeczy nagle się wyjaśniło, niektóre
tylko bardziej się skomplikowały.
- Więc jedyne, co musimy zrobić,
to znaleźć osobę odpowiedzialną za te ataki – powiedział w końcu. – Jeśli uda
nam się znaleźć sprawcę, nie będą mogli was obwiniać za coś, czego nie
zrobiliście.
- Skąd takie silne przekonanie,
że to nie my? – spytał męski głos od drzwi kuchni.
Stiles obejrzał się i zobaczył
przystojnego mężczyznę, trzymającego na rękach małą, śpiącą dziewczynkę. Wzrok
mężczyzny był ostry i zimny niczym lód. Nawet dziecko w jego ramionach nie
zacierało nieprzyjemnego wrażenia.
- Wujku Peter…
Nastolatek wzruszył ramionami.
- Po pierwsze, nie macie motywu.
Wiem, że mieszkacie tu od lat i nigdy nie było z wami problemów. Po drugie,
pomogliście mi, kiedy ta wariatka zostawiła mnie w lesie na pewną śmierć. To
dla mnie wystarczający dowód.
- Doprawdy? I chcesz pomóc, tak? A niby co
takiego możesz zrobić? Myślisz, że dasz sobie radę ze sprawą, nad którą
pracujemy od miesięcy? Jesteś tylko głupim dzieciakiem.
Głos mężczyzny był cichy i
spokojny. Wiedział, że nie musi podnosić głosu, żeby przedstawić swoją opinię.
Z pewnością był szanowaną osobą.
- Może, ale mój tata jest
gliniarzem i wierzy, że te ataki to jakaś bzdura. Poza tym, nie zaszkodzi
spróbować.
- Chcesz pomóc? Lepiej...
- Tatusiu… - przerwała mu
cichutko dziewczynka. – Jestem głodna.
Peter od razu przeniósł wzrok na
dziecko, poprawiając je sobie w ramionach.
- Wiem – odparł cicho,
uspokajająco gładząc jej plecki. Podszedł do Laury i podał jej małą.
- Zajmij się nią.
- Peter, nie możesz…
- Nie martw się, nie wyjdę z lasu
– odparł sucho. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, już w progu zdejmując
koszulkę. Z okna kuchni Stiles zobaczył, jak Peter wychodzi zupełnie nagi z
domu. Schylił się, a po kilku sekundach na jego miejscu stał już czarny wilk.
- O. Mój. Boże.
Wilk rozejrzał się i po chwili
zniknął między drzewami.
Stiles spojrzał na Laurę szeroko
rozwartymi oczami.
- On zmienił się w wilka! –
powiedział jej, zupełnie jakby nie widziała. – Czy on właśnie zmienił się w
wilka?
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- To jedna z naszych
umiejętności.
Stiles uśmiechnął się szeroko.
- O, matko, to takie zajebiste!
Nie wiem, czego się spodziewałem, idąc tutaj, ale na pewno nie tego! On serio
zamienił się wilka! – Chwila, chwila. – O, cholera. – Laura uniosła brwi,
patrząc na niego pytająco. – Kto mnie tutaj przyprowadził? – spytał spanikowany.
Był pewny, że to tylko wilk, może udomowiony i wyszkolony, ale to pewnie też…
- Mój brat, Derek.
- Serio? – Pokręcił głową. – To
strasznie… strasznie zwariowane. Jak wrócę do domu to pewnie uwierzę, że tylko
mi się to przyśniło. – Czekał, aż Laura mu powie, że nie może opuścić tego
domu, bo zna ich sekret czy coś w tym stylu, ale ona nie zareagowała w żaden
sposób na ten komentarz. Stiles wziął to za deklarację, że może stąd faktycznie
wyjść kiedy chce. – Ilu was tutaj w ogóle jest?
- W chwili obecnej? Jedenaścioro.
Przez ostatnie pół roku zabili już dwadzieścia osób z naszego stada.
Stiles czuł, że ma ciarki.
Dwadzieścia osób? Nie mieściło mu się to w głowie.
- Gdzie są wszyscy?
- Polują albo patrolują.
- Co stało się z tymi wszystkimi
ludźmi, którzy tutaj przyszli? Są uważani za zaginionych.
Laura westchnęła ciężko.
- Cała ósemka zdecydowała się
zostać. Chcieli stać się częścią stada. Większość z nich podzieliła los naszego
pierwotnego stada. W chwili obecnej z nich wszystkich żyje tylko trójka. Erica,
Boyd i Isaac.
- Możesz zamienić innych w
wilkołaki?
- Jestem alfą. Mogę powiększać
stado wedle własnego uznania.
Zapadła cisza.
- O co chodziło małej? Brakuje
wam jedzenia? – spytał po chwili.
Kobieta skinęła głową, gładząc
małą po plecach.
- Nie łatwo jest wykarmić
jedenaście osób, mając do dyspozycji tylko sam las. Próbujemy przeżyć tylko na
tym, ale to prawie niewykonalne.
- Więc… gdy w mieście wyje alarm,
to nie dlatego, że ktoś wychodzi, żeby zapolować na ludzi… To wy idziecie do
miasta po jakieś zapasy. Cholera. Jakim cudem ktoś dał radę wykręcić kota
ogonem do tego stopnia? Ale czekaj, był dość długi czas, że alarm się nie
włączał. Jakim cudem…?
- Mieliśmy w mieście osobę, która
przynosiła nam zapasy.
- Ale?
- Złapali ją i zabili.
Stiles mimowolnie przełknął.
Logicznym wydawało mu się, że skoro wilkołaki nie mogą wyjść z lasu po zapasy,
to on może im je przynieść. Łowcy polowali na bestie, nie na ludzi. Widać
jednak nie mógł liczyć na to, że skoro jest człowiekiem, to pozwolą mu pomagać wilkołakom.
Laura chyba zauważyła jego
wahanie, bo powiedziała uspokajająco.
- Niczego od ciebie nie
oczekujemy, Stiles. Nie jesteś nam nic winny. Jeśli chcesz nam pomóc, to
wszyscy będziemy bardzo wdzięczni, ale nie wezmę na siebie odpowiedzialności za
twoją śmierć. Nie będę w stanie cię bronić poza granicami lasu. Jeśli chcesz
się w to wmieszać to tylko na własną odpowiedzialność.
- Nie jestem dzieckiem.
- Punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia. Nigdy o tym nie zapominaj. – Laura spojrzała za okno. – Robi się
ciemno. Powinieneś już iść. – Stiles skinął. – Derek cię odprowadzi.
- Okej. Czy on nie mógłby zrobić
tego w swojej ludzkiej skórze? – spytał, wychodząc z domu. Wilk ciągle leżał na
patio, tym razem zwinięty w kulkę. Gdy ich zobaczył, wstał i przeciągnął się.
Laura zaśmiała się.
- Jego o to spytaj.
Stiles
westchnął. Pass. Jeśli koleś wolał siedzieć w wilczej skórze to była to jego
sprawa.
- Hej, kolego. Jestem Stiles.
Dzięki za uratowanie mnie przed pumą. Ej, Laura, tak mi przyszło na myśl… Kto
mnie przyniósł tutaj za pierwszym razem?
- Erica.
- Erica jaka?
- Erica Reyes.
- Ha! Wiedziałem, że skądś znam
ten głos!
- Jesteście w podobnym wieku,
prawda?
- Mhm – odparł. – Chodziliśmy
razem do klasy przez kilka lat. Była przerażająca od samego początku. W sumie…
mogłem się domyślić – pokręcił głową. – Do zobaczenia.
- Trzymaj się.
Derek zbiegł po schodkach i
poczekał, aż Stiles zrobi to samo. Las był już ciemny, ale nastolatek nie bał
się ani trochę. Obecność wilka była uspokajająca. Czuł się przy nim nadzwyczajnie
bezpiecznie.
Miał mętlik w głowie. To, czego
się dowiedział, wyjaśniało naprawdę wiele, ale komplikowało całą sytuację
jeszcze bardziej. Łowcy nie polowali na bestię, oni prowadzili wojnę z
wilkołakami. Nic dziwnego, że te całe ataki zwierząt się nie powtórzyły, kiedy
przyjechała telewizja. Sprawcą był człowiek. Wystarczyło przestać zabijać,
kiedy dziennikarze kręcili się po lesie i zacząć znowu, gdy odjechali.
Stiles nie mógł tego tak
zostawić. To, co robili łowcy, wydawało mu się niesprawiedliwie i niemoralne.
Ani przez chwilę nie wątpił, że te wilkołaki były niewinne. Hale’owie mieszkali
w okolicy od lat. Byli rodziną szanowanych prawników. Dlaczego mieliby nagle
zacząć zabijać ludzi? I kto byłby na tyle głupi, żeby pozwolić, aby wyglądało
to na atak zwierzęcia? Istniała zawsze szansa, że komuś zwyczajnie odbiło i
wyszło jak wyszło, ale było to mało prawdopodobne. Zginęło za dużo osób, żeby
można było to uznać za przypadkowe. Stilesowi nie chciało się wierzyć, że alfa
stada pozwoliłby zabijać ludzi i nie wkroczyłby, żeby tego kogoś powstrzymać.
Gdy zbliżyli się do wyjścia z
lasu, Derek zatrzymał się. Stiles spojrzał na niego.
- Dalej nie możesz iść, prawda?
Wilk skinął.
- Okej, rozumiem. Dzięki za
odprowadzenie mnie. Nie chciałbym wyjść na mięczaka, ale kręcenie się samemu po
lesie pełnym pum nie jest moim szczytem marzeń.
Wilk przekrzywił głowę,
otwierając pysk. Stiles mógłby przysiąc, że Derek właśnie się uśmiechał.
Wilkołak podszedł do niego i
otarł się o jego nogi.
- Co ty robisz? – zdumiał się
Stiles. Derek otarł się o przód jego nóg, potem o tył. Złapał go zębami za dół
bluzy i pociągnął w dół. Zaskoczony nastolatek stracił równowagę i upadł na
tyłek. – Ej!
Derek otarł się o jego plecy
kilka razy, obwąchał go i zamachał ogonem, wyraźnie z siebie zadowolony.
- Okeeej – skomentował Stiles,
kompletnie zaskoczony. Wiedział, że jak tylko wróci do domu, przetrzepie
wszystkie źródła w poszukiwaniu jak największej ilości informacji o wilkach i
ich zwyczajach.
I wilkołakach.
Wyciągnął rękę i pogłaskał wilka
po głowie. Jego sierść była gęsta, bardzo miękka i przyjemna w dotyku. Było to
trochę dziwne, zwłaszcza że pod postacią wilka krył się inny człowiek.
Głaskanie go mogło być nie na miejscu, ale Derek chyba nie miał nic przeciwko,
bo mu na to pozwolił.
- Dzięki za wszystko – powiedział
Stiles. – Do zobaczenia.
Nigdzie nie było widać łowców,
więc nastolatek powoli wyszedł z lasu i rozejrzał się. Derek wyprowadził go prawie
w tym samym miejscu, w którym wszedł do lasu, więc dojście do samochodu nie
zajęło mu długo.
Scott parzył na niego szeroko
rozwartymi oczami, kiedy otworzył drzwi i wdrapał się na miejsce kierowcy.
- Siemka! – rzucił Stiles do przyjaciela
z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Żyjesz – odpowiedział płasko
Scott.
- Mówiłem przecież, że nic mi nie
będzie.
- Ty serio tutaj jesteś.
Stiles zaśmiał się.
- O ja pierdolę! – Scott złapał
się za głowę. – Wyszedłeś z lasu bez najmniejszego zadrapania. Jakim cudem wyszedłeś
stamtąd żywy? Przecież… Nie rozumiem.
Stiles pokręcił głową.
- Nie wiem, Scott – skłamał. –
Ostatnim razem nic mnie nie zaatakowało. Miałem po prostu przeczucie, że jestem
tam bezpieczny.
- Ale… jak? Wszyscy wiedzą, że
nikt nigdy nie wraca z lasu!
Stiles wzruszył ramionami,
odpalając samochód.
- Może ci ludzie po prostu nie
chcą wrócić, wiesz? Może po prostu przeszli przez ten las do innego miasta i
tam zostali? Nie wiem. Byłbym jednak wdzięczny, gdybyś zachował to dla siebie.
Nie chciałbym, żeby ktoś usłyszał, że nic mi się nie stało i przeze mnie
zginął, dobra?
- Myślisz, że bestia mogłaby
zaatakować kogoś innego? – spytał Scott zaskoczony.
Stiles nienawidził okłamywać
swojego najlepszego przyjaciela, ale nie chciał go w to wszystko mieszać. Nie,
jeśli nie było to absolutnie konieczne. Dopóki mógł, zamierzał radzić sobie
sam.
Innej możliwości nie widział.
- Nie wiem, ale lepiej dmuchać na
zimne, nie uważasz?
Scott skinął głową. Wiedział, że
Stiles ma rację.
***
Okeej, pewnie już wszyscy wiedzą, że Peter nie będzie zbyt kanoniczny. Powód? Uwielbiam tego dupka i nienawidzę, co zrobiono z tą postacią w dalszej części serialu. Nie chcę spojlerować osobom, które jeszcze serialu nie widziały, dlatego nie zamierzam tej postaci w żaden sposób komentować. Ci, którzy znają kanon TW pewnie wiedzą, co mam na myśli. Jeśli ktoś chce podyskutować ze mną na temat Petera, niech śmiało pisze do mnie maile.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał ;)
Pozdrawiam!
Ja tam nie znam serialu ale twoja wersja bardzo mi się podoba:-)
OdpowiedzUsuńPopieram :) nie oglądałam, a nie mam czasu teraz, niestety.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się dociekliwość Stilesa. I Derek... Czy on właśnie nie zostawił swojego zapachu na nim? Oznaczył go jako swojego :)
Nie mogę się doczekam kolejnych części :D
Pozdrawiam,
Astra
Ciekawe jak Stilles będzie pomagał wilkom? Mam nadzieję że Scott go nie wyda. Ja tam myślę że to jakiś świrnięty łowca zabija, żeby mieć powód do polowania na wilkołaki. Super rozdział :) Dziękuję bardzo i pozdrawiam 😀
OdpowiedzUsuńNie znam serialu, ale Twoja wersja bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że tak szybko wszystkie karty zostaną położone na stół, ale to dobrze, gdyż związek głównych bohaterów będzie mógł szybciej się rozwinąć :)
Derek jest bohaterem Stillesa, a to zostawianie zapachu na nim było przekomiczne ;)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Już kocham Dereka.....<3
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam Petera, piątka. Bardzo się cieszę, że nie trzymasz go w kanonie. Chociaż tak dawno oglądałam ten serial, że zaczynam mieć dziury w pamięci. Chyab czas sobie to od nowa obejrzeć. >:(
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać więcej scen z Derekiem, kocham go.
Życzę duużo weny.
Ale super <3 <3 <3 Błagam, następny rozdział wstaw jak najszybciej . Jesteś świetna ;*
OdpowiedzUsuńOglądałam cały serial i go uwielbiam tak samo jak to opowiadanie i mam nadzieję że z dalszych czesci dowiemy się nieco więcej o zabójcy
OdpowiedzUsuńChcę więcej :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam twój blog i styl pisania. Oraz ....KOCHAM TEEN WOLFA!!! HUEHUE ^^' <3
OdpowiedzUsuńCzekam z uwielbieniem na każdy twój kolejny rozdział. Mam głupią nadzieje że będzie to taki troche tasiemiec może do 30 lv? XD huehue tak wiem zamęczę cię :) Ale cłe teen wolf stwarza nieprzeciętnie dużo historii i sekretów, nie? :)
W każdym razie. Uwielbiam cię. Życzę weny i weny i miłego weekendu! ^^
Witam,
OdpowiedzUsuńi się wyjaśniło, dobrze Stilles zrobił, że Scot myślał o innym terminie na t ą wyprawę... wiele się także dowiedział, czyżby Derek go oznaczał?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia