piątek, 18 sierpnia 2017

Rozdział 10[G2]

Otworzyłem zaspane oczy i rozejrzałem się po pokoju. Łóżko obok mnie było zimne, co oznaczało, że Pascal już dawno był na nogach. Westchnąłem cicho. Jaki był sens spania z tym głąbem, skoro nigdy go rano nawet nie było, jak mi stał?
Podrapałem się po brzuchu i zamknąłem oczy, chcąc jeszcze trochę poleżeć. Było mi ciepło pod kołdrą i nie chciało mi się wstawać. Wiedziałem, że czeka mnie niezbyt fajny dzień. Chciałem się lenić w łóżku, ile się da.
Był już koniec stycznia, co oznaczało, że mieszkałem u Pascala już prawie trzy miesiące, no i już od około półtora miesiąca uprawialiśmy seks. Spałem z nim w jednym łóżku od około dwóch tygodni. Czas tak szybko leciał… Dobrze pamiętałem, jak jeszcze nie tak dawno przecież kłóciłem się z Lucy, a potem nagle spałem w hotelu, bez dziewczyny, bez mieszkania i praktycznie bez pieniędzy. Kiedy w moim życiu zaszło tyle zmian?

Przewróciłem się na plecy i westchnąłem cicho. Byłem mega zdezorientowany całą sytuacją. Czy ja i Pascal byliśmy razem? Umówiliśmy się, że to tylko rżnięcie, ale wcale tak nie było. Osoby, które chcą tylko wspólnie rozładować napięcie seksualne, nie zachowują się tak, jak zachowywaliśmy się my… Pascal lubił mnie przytulać i dotykać. Ja lubiłem przytulać i dotykać Pascala. I lubiłem, kiedy on przytulał i dotykał mnie. Seks był zajebisty, bez względu na to, co robiliśmy w łóżku. Niechęć do niego już mi totalnie przeszła. W sumie jak tak na to patrzyłem z perspektywy czasu, nie byłem do końca pewny, ile w tym wszystkim było faktycznej nienawiści, a ile zainteresowania, frustracji i innych emocji, których nie potrafiłem nazwać. Z nikim tak wcześniej nie zaskoczyłem jak z nim. Gdy przestałem patrzeć na niego przez pryzmat swoich uprzedzeń i skupiłem się na poznaniu prawdziwego Pascala, okazało się, że był zupełnie innym człowiekiem, niż myślałem, że jest. Mało tego, dupek skrzywił mój światopogląd dość konkretnie.
Uświadomiłem sobie coś ostatnio – chciałem go. Trochę się bałem, bo nigdy wcześniej nie byłem w związku z facetem. Mało tego, mój jedyny poważny związek skończył się cholerną zdradą, która bolała, nieważne, jak bardzo chciałem ten ból ignorować i zagłuszyć go złością. I mogłem grać cwaniaka, ale kiedy po dwóch latach szczęśliwego – tak mi się wydawało? – związku laska nagle cię zdradza, to ciężko ustrzec się podkopania samooceny.
Dlatego się trochę bałem. Jebło mnie naprawdę mocno po raz drugi w życiu, tym razem nawet mocniej niż wcześniej i totalnie z zaskoczenia. Ciągle myślałem o Pascalu. Co Pascal zrobiłby w tej czy tamtej sytuacji. Co Pascal powiedziałby na to zdarzenie. Co Pascal myśli o tym czy tamtym. Co Pascal chciałby robić w przerwie międzysemestralnej. Czy Pascal… A co na to Pascal… Już się nawet nie oszukiwałem, że jest inaczej. Nawet Weronika mi wytknęła, że kiedy go nie ma obok, cały czas nawijam tylko o nim. Próbowałem się bronić, że nie da się inaczej, skoro spędzamy razem tak dużo czasu, ale ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że mogę sobie to wmawiać dalej, jeśli chcę, ona i tak wie swoje. I pewnie miała rację.
No więc wychodziło na to, że chciałem spróbować związku z tym wariatem. Ale czy on chciał być ze mną? Wszystko wskazywało na to, że chciał, ale może on po prostu nie umiał traktować swojego kochanka inaczej niż z czułością i uczuciem? Wcale bym się nie zdziwił, a po katastrofie z Lucy już się ogarnąłem, żeby nigdy, przenigdy, nie brać niczego za pewniaka, nieważne jak wiele rzeczy wskazywało, że jest tak czy siak.
Westchnąłem cicho. W sumie styczeń się powoli kończył, czas szybko poleci. W ostatnim tygodniu semestru wypadały też Walentynki. Może powinienem coś przygotować? I wtedy spytać, jak według niego sprawy stoją? Nie byłem typem romantyka, ale dla niego mogłem zrobić wyjątek i spróbować coś ogarnąć.
Z tym postanowieniem wstałem z łóżka. Zastałem Pascala w kuchni, siedzącego przy stole ze słuchawkami w uszach i piszącego coś na laptopie. Musiała to być jego praca semestralna na LPP, o której wspominał mi wcześniej. Sam też musiałem jedną napisać, ale postanowiłem zabrać się za nią na sam koniec i zacząć od tych, które uważałem za cięższe do napisania.
Pascal podskoczył, kiedy nagle mnie zauważył.
– Matko, zawału przez ciebie dostanę!
Zaśmiałem się tylko.
– Nie moja wina, że nie widzisz, co się dookoła ciebie dzieje – odpowiedziałem z kpiącym uśmieszkiem. – Dużo już napisałeś? – spytałem, podchodząc i zaglądając mu przez ramię.
– Dwie strony – powiedział. – Nie idzie mi tak źle, jak myślałem, że będzie szło.
– Chcesz jeszcze kawy? – spytałem widząc, że jego kubek jest już pusty.
– Ugh, herbaty.
– Okej.
Pascal zsunął słuchawki na szyję i wrócił do pisania.
– Dobrze spałeś? – spytał, cały czas pisząc i nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
Obejrzałem się na niego przez ramię.
– Mhm… Ale pobudka byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby ktoś nie spierdolił rano z łóżka i przywitał mnie obciągankiem.
– Obciągankiem mówisz? – Uśmiechnął się. – Pomyślę nad tym. Może jak będziesz grzeczny, następnym razem tak cię właśnie obudzę?
Prychnąłem.
– Grzeczny? Już nie pierwszy raz to słyszę. Próbujesz wybadać teren co do jakiegoś odkrywania ról czy co?
Pascal spojrzał na mnie zadziornie.
– A zgodziłbyś się?
– Jeszcze nie zapytałeś – wytknąłem mu czując, że moje dłonie zaczęły się pocić. On serio chciał się w coś takiego bawić? Nie wiedziałem, co o tym myśleć.
– Okej – powiedział. – Chcesz się pobawić w odgrywanie ról podczas seksu?
Wiedziałem, że spyta, skoro go podpuściłem, ale i tak zapomniałem języka w gębie i nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Czułem, że robi mi się gorąco i przeklinałem tę reakcję. Nie rumieniłem się od lat i nagle pojawia się taki Pascal i ciągle mnie zawstydza. A przecież nawet nie mówił nic takiego zawstydzającego.
– Ugh…
Brunet roześmiał się.
– Przestań rżeć! – syknąłem. – Możemy kiedyś spróbować? W co byś chciał się pobawić? Masz czas na zdradzenie mi swoich najbardziej zbereźnych fantazji.
Próbowałem jakoś ratować sytuację, ale nie działało, bo on dalej się ze mnie podśmiewywał. Wydąłem usta niezadowolony. Zdecydowanie wygrał tę potyczkę słowną.
– Nie wiem? – odpowiedział. Przekrzywił lekko głowę. – Wystarczy mi, jak przede mną klęczysz. Ale jeśli chcesz to mogę się zastanowić.
Prychnąłem. Zalałem herbatę wrzątkiem i postawiłem przed nim kubek. Pociągnął mnie za nadgarstek i posadził na swoich kolanach, obejmując rękami w pasie. Chciał mnie pocałować, ale odwróciłem głowę, żeby nie mógł tego zrobić. Niech sobie nie myśli, że może mnie zawstydzać i ja puszczę mu to płazem. Nie ma mowy.
Dziad jeden.
– No, nie bądź taki – powiedział, całując moją szczękę, kiedy znowu odwróciłem głowę. Próbowałem zsunąć się z jego kolan, ale mocno mnie trzymał. W końcu udało mu się dopaść do moich ust i wsunąć język do środka. Początkowo jeszcze się opierałem, ale po chwili się poddałem i odwzajemniłem pocałunek. Głupszemu trzeba ustąpić, prawda?
Oderwał się ode mnie i uśmiechnął lekko. Nie był to bynajmniej złośliwy uśmiech, raczej… czuły?
Nie, chyba nie. Przewidziało mi się.
– Chcesz później gdzieś wyjść?
– Kolejna knajpa? – spytałem.
Nie wiedziałem, co Pascal ma z tym wychodzeniem na miasto, ale robił to prawie codziennie. I ciągnął mnie ze sobą. Przez ostatnie tygodnie byłem w masie różnych miejsc, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Nie miałem pojęcia, jak Pascal je odkrył, ale serwowali tam wyśmienite trunki lub jedzenie, w zależności co to było za miejsce. Jedno jest pewne – gdyby ktoś chciał wbić do mnie do Berlina i miałbym go gdzieś zabrać, nie miałbym najmniejszego problemu ze znalezieniem odpowiedniego miejsca. Raczej z wybraniem spośród tych, w które zaciągnął mnie Pascal. Aż się bałem, ile on tego jeszcze miał w zanadrzu.
Prawda była też taka, że nie zadałem sobie wcześniej trudu, żeby trochę połazić po stolicy i faktycznie odkryć, co się w niej znajduje. Dopiero teraz poznawałem miasto na nowo i zaczynałem je widzieć w zupełnie nowym świetle. To już nie był dla mnie tylko campus i Kreuzberg, gdzie chodziłem na kluby i gdzie ciężko było znaleźć takie, gdzie nie wzięli sobie techno na tapetę. Nie. Berlin był teraz o wiele bardziej złożonym, mającym swój unikalny klimat miejscem. Aż żałowałem, że totalnie olałem swoje rodzinne miasto, Hamburg, i gdybym chciał odwdzięczyć się Pascalowi i gdzieś go tam zabrać, byłoby mi ciężko znaleźć odpowiednie miejsce. Egh…
– Mhm… Słyszałem, że mają tam świetne roczniki win i to w całkiem przystępnych cenach. Moglibyśmy trochę popróbować.
– Moglibyśmy – zgodziłem się. Pascal nie był zwolennikiem upijania się, dlatego jego picie polegało bardziej na próbowaniu i sączeniu alkoholu. Ja lubiłem się czasami spizgać, ale nie przeszkadzało mi to, że ostatnimi czasy zdarza się to o wiele rzadziej.
– Masz jakieś plany na przerwę międzysemestralną? – spytał nagle.
Uniosłem brwi.
– Nie, ale widzę, że ty już tak – powiedział z niedowierzaniem. Seeerio? Z jakiej planety ten koleś się urwał?
– Mmm… Myślałem o zrobieniu tournee po Niemczech i odwiedzeniu najpopularniejszych miejsc turystycznych. Do tej pory skupiałem się raczej na Berlinie i okolicach, a jest masa ciekawych miejsc. Neuschwanstein w Bawarii, Europa Park, Schwarzwald, Zamek w Heidelbergu, Wyspa Muzeów tutaj w Berlinie… Jest sporo miejsc, które chciałbym zobaczyć. Chciałbym, żebyś pojechał ze mną.
Spojrzałem na niego jak na wariata.
– To wszystko jest rozrzucone po całych Niemczech i to do tego stopnia, że pewnie gdybyś wszedł w mapy Google, to znalazłbyś się poza granicami naszego kraju! – uświadomiłem go.
Wzruszył ramionami.
– Wiem. Można spisać te wszystkie miejsca i zaplanować jakoś sensownie, co po kolei.
– Taka wycieczka będzie kosztować masę forsy.
– Niekoniecznie. Wezmę swoje auto. Rodzina mojej mamy jest ogromna, więc podzwonię po kuzynach i spytam, czy ktoś by nas przenocował. Nawet jeśli od śmierci mojej mamy nie widujemy się zbyt często, dalej utrzymujemy kontakt. Nie sądzę, żeby robili problem.
– A co z twoją zumbą?
– W przerwie międzysemestralnej dają mi dwa tygodnie wolnego, więc mam sporo czasu, żeby trochę pozwiedzać. Co ty na to?
– Jesteś trzepnięty! – zarzuciłem mu, po czym westchnąłem. Nie mogłem zaprzeczyć, że brzmiało to kusząco, zwłaszcza że puszczenie go samego oznaczałoby, że nie widziałbym go ponad dwa tygodnie, a perspektywa tego jakoś średnio mi podeszła. Ugh… – Wchodzę w to. Ale zaczniemy to planować dopiero za jakiś czas, jak już ogarniemy się trochę z rzeczami na uni, okej? – dodałem, na wypadek gdyby całe te Walentynki poszły się jebać i nasz „związek” zakończyłby się z wielkim hukiem, zanim jeszcze w ogóle się zaczął.
Pascal skinął zadowolony.
– Pomyśl, co ty chciałbyś zobaczyć.
– Mm… Jest kilka rzeczy. Dopiszemy do listy.
– Dopiszemy do listy – zgodził się, całując mnie w policzek. – Okeeej, chyba pora wracać do pracy.
Zsunąłem się z jego kolan. Klepnął mnie w tyłek, na co zareagowałem ostrzegawczym spojrzeniem. Już rozkminiłem, że im bardziej imponowałem, tym chętniej klepał mnie w dupę.
Po śniadaniu wziąłem się za swoją robotę, dołączając do niego w kuchni. Po niedługim czasie obaj doszliśmy zgodnie do wniosku, że nie mamy wszystkich potrzebnych materiałów i lepiej będzie, jeśli pojedziemy na uni i poszukamy inspiracji w bibliotece. Tak też zrobiliśmy. Oczywiście, skończyło się tym, że po napisaniu kilku stron mój zapał się ulotnił i przysnąłem w krześle na trzecim piętrze. Nic nie mogłem poradzić na to, że były takie wygodne i aż się prosiły, żeby w nich spać.
Potem poszliśmy zjeść obiad na stołówkę, ale Pascal omal nie wyszedł z siebie przez moje marudzenie, a to przecież była jego wina!! Gdyby nie gotował tak zajebiście, nie przyzwyczaiłbym się do żarcia na takim poziomie i nie przeszkadzałoby mi jedzenie tego, co było w mensie, bo przecież nie było to aż takie złe. Ale cóż, Pascal rozpieścił mnie do tego stopnia, że nawet na McDonalds zacząłem patrzeć krzywo. Ja! Na McDonalds! Kochałem McDonalds! Ale cóż, wychodziło na to, że jedzenie Pascala bardziej.
Jeśli Pascal się zorientował, że byłem dziwnie zdekoncentrowany, nie dał niczego po sobie poznać. Zazdrościłem mu, że potrafił usiąść i zrobić swoje. Mnie rozpraszało wszystko. Wszystko. To było trochę upierdliwe, zwłaszcza że to on był bardziej nadpobudliwy z naszej dwójki. Nie zrobiłem tyle, co on, ale i tak sporo jak na siebie, więc byłem zadowolony.
Wieczorem to ja wyciągnąłem jego do klubu. Miałem ochotę się trochę wyżyć. Nie chodziło już nawet o picie czy coś w tym stylu, chciałem trochę potańczyć i pobawić się, żeby chociaż na chwilę przestały mi migać przed oczami otwarte książki zapisane drobnym druczkiem i starą czcionką, którą cholernie ciężko było odczytać. Pascal chętnie na to przystał – serio, czy jest tu ktoś, kogo to zdziwiło? – i poszliśmy. Teoretycznie mogliśmy się rozejść i bawić się każdy sobie. Mogliśmy też znaleźć chętnych do tańczenia z nami, ale tańczyliśmy ze sobą. I obłapialiśmy się. Było dużo obłapiania. Jezus, cała masa obłapiania i było to najlepsze obłapianie na świecie. Widziałem, że sporo osób nam się przygląda. Przyglądali się głównie Pascalowi. Był przystojny, nie mogłem zaprzeczyć. Nie chciałem zaprzeczyć. Był przystojny i chciałem, żeby był mój. Tylko mój i niczyj inny.
Po jakimś kwadransie pożałowałem, że nie urządziliśmy sobie baletów w kuchni z muzyką z laptopa, przynajmniej nie mielibyśmy daleko do łóżka, w którym moglibyśmy się wyżyć. W klubie na parkiecie? Cóż, byli i tacy, ale ja nie należałem do tej grupy. Pascal chyba też, bo tylko zaciskał dłonie na moim tyłku i zakomunikował mi, że jeszcze trochę i spuści się w spodnie.
– Chcesz to zrobić w kiblu? – spytałem.
– Tak, proszę – rzucił z wyraźną ulgą. Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku toalet.
W pierwszej chwili trochę mnie zaskoczył. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, w jaki sposób to powiedziałem. Chyba myślał, że chcę się z nim bzykać w kiblu?
Cóż, nie taki był mój początkowy zamiar, ale na samą myśl podnieciłem się jeszcze bardziej. Jeśli tak mnie zrozumiał, zdecydowanie nie zamierzałem wyprowadzać go z błędu.
Obciągnęliśmy sobie nawzajem, obaj trochę niepewni w tym nowym doświadczeniu. Przyznał mi się, że nigdy jeszcze nie był tak zdesperowany, żeby zdjąć komuś majtki w klubie, czym tylko mnie rozbawił i omal się nie zabiłem w tym małym kiblu. Cieszyłem się tylko, że nie śmierdziało tam zbytnio, bo to z pewnością szybko zabiłoby mój cholerny wzwód. Na szczęście to Pascal się nim zajął, obciągając mi wprawnie. Gdy skończył, ja obciągnąłem jemu. Kupiliśmy jakiś alkohol, żeby pozbyć się smaku spermy z ust i jeszcze trochę potańczyliśmy, ale szybko wróciliśmy do domu. Byliśmy za bardzo na siebie napaleni, żeby tam dłużej zostać.
Gdy po jakimś czasie ogarnąłem, że Weronika mnie wcześniej pytała, czy nie chcemy z nią wyskoczyć na miasto, odpisałem jej duuuużo później, że się seksimy i nie ma mowy.
Odpisała mi, że mnie nienawidzi, co mega mnie rozbawiło.

Okej, Walentynki.
Walentynki. I zero pomysłu na te cholerne Walentynki!
Czternasty zbliżał się nieubłaganie, a ja byłem tak mało kreatywny jak jeszcze nigdy w życiu. Myślałem godzinami nad czymś, co mógłbym przygotować i wreszcie postawić sprawę jasno, ale nieee. Jak na złość nic nie wydawało mi się wystarczająco dobre. Zabranie Pascala gdziekolwiek miało raczej małe szanse powodzenia. Po pierwsze, wątpiłem, żeby było w mieście miejsce, w którym jeszcze chujka nie było. Po drugie, Walentynki zazwyczaj mają to do siebie, że wszędzie jest pełno ludzi i wszystko jest zatłoczone, a ostatnie, na co miałem ochotę, to jazgot upierdliwych ludzi. Po trzecie, istniała spora szansa, że Pascal mnie wyśmieje – będzie oczywiście uprzejmy i mega delikatny, ale efekt będzie taki sam – i nie chciałem, żeby inni ludzie byli świadkami tego wydarzenia. Wychodzenie mogłem raczej skreślić z listy potencjalnych opcji.
A w takim razie co? Miałem gotować? Ten pomysł był jeszcze śmieszniejszy niż wyjście z nim do jakiejś restauracji czy innego miejsca. Nie umiałem gotować. No, nie tak dobrze jak on, a ktokolwiek myślał, że liczyły się intencje, powinien spróbować pierwszych potraw Lucy, jakie mi zaserwowała. Kilka godzin na kiblu ze sraką życia mówiły same za siebie. No więc gotowanie zdecydowanie odpadało. Chciałem oficjalnie być jego facetem, godząc się już z faktem, że ktoś musiał mnie ostatnio ostro pierdolnąć w głowę, skoro tego chciałem… Nie zamierzałem jednak robić z siebie przy tym ostatniego frajera.
Kwiaty były lamerskie i oklepane. Baby je lubiły, ale ja i Pascal – no, a z pewnością ja – to nie taki rodzaj związku. Gdyby Pascal podbił do mnie z kwiatami, jebnąłbym mu nimi w łeb.
No więc co? Cooo? Co mogłem zrobić, żeby mu zaimponować, nie zrobić z siebie kretyna i jeszcze go zmonopolizować? Chyba zaczynałem tęsknić za cholerną Lucy, która po zobaczeniu kwiatów i pudełka drogich czekoladek gotowa była całować ziemię, po której stąpam. A potem szła do koleżanek i  chwaliła się im na złość, jaki jestem zajebisty i jak o nią dbam chcąc, żeby jej zazdrościły.
No, cóż… nie zamierzałem tak postępować teraz, nieważne jak bardzo byłem zdesperowany, żeby coś wykombinować.
A czas mijał. I mijał. Nie mogłem się na niczym skupić, ciągle próbując coś wykombinować, ale nic. To było oficjalne. Byłem najgłupszą osobą na świecie. A Pascal, drań jeden, najbardziej wymagającą! Musiał być taki oblatany ze wszystkim? Drań. Przez to jego ADHD nie mogłem znaleźć nic oryginalnego, bo on pewnie już coś takiego robił.
Wrrr…
Byłem tak sfrustrowany z tego powodu, że czasami dosłownie zaczynałem na niego warczeć i kazałem mu spierdalać. Widziałem, że gapi się na mnie tymi wielkimi, zszokowanymi oczami i nie ma pojęcia, skąd takie moje wahania nastroju, ale nic nie mogłem na to poradzić. Zależało mi, żeby te Walentynki były zajebiste, a tu taki chuj.
Chciało mi się płakać.
Już nawet zacząłem szukać natchnienia w Internecie, używając neta z telefonu, żeby Pascal czasem nie dobrał się do historii wyszukiwania, bo byłbym skasowany. Szybko jednak się przekonałem, że większość stron nastawiała się na zadowolenie kobiet, bo to w końcu one przykładały większą wagę do tych wszystkich pierdoł. Żaden z nas nie był babą. Totalnie nie zależało mi na jakimś cholernym romantyzmie czy czymś w tym stylu. Nie potrzebowałem tego i Pascal pewnie też nie. Poza tym, nie byliśmy w sobie zakochani, na to jeszcze było zdecydowanie za szybko, przynajmniej w moim przypadku. Spodobał się mi i to bardzo, chciałem dać temu szansę, ale na tym koniec. To nie miały być zaręczyny czy wyznawanie sobie dozgonnej miłości. No więc…
… oficjalnie miałem przejebane.
Westchnąłem ciężko, uderzając czołem w blat.
– Co ty wyprawiasz? – spytała rozbawiona Weronika, siadając obok mnie ze swoimi rzeczami. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią z nadzieją.
– Weronika – jęknąłem cicho. – Musisz mi pomóc! Wiem, że jesteś beznadziejna w tym w realnym życiu…
– Wow, dzieki.
– … ale czytasz tyle tych głupich książek, że coś na pewno przyjdzie ci do głowy.
Zamrugała i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
– He?
– Bo niedługo są Walentynki.
– Mhm…
– A Pascal i ja to tylko nic zobowiązującego.
– Mhm…
– I chciałbym, żeby to się zmieniło.
– Och. Super. W czym problem?
– Nie chcę zorganizować oklepanej randki. Chcę czegoś z jajami, co zapadnie w pamięć, nawet jeśli dostanę kosza.
Weronika parsknęła.
– Kosza? Żartujesz? – Rozejrzała się. – Okej, chodź. Biblioteka to nie miejsce na dyskutowanie o tym, tylko wszystkim przeszkadzamy.
Miałem to szczerze gdzieś. Do Walentynek zostało tylko kilka dni, a ja dalej nie miałem najmniejszego pomysłu na uczynienie tego dnia niezapomnianym.

„Niezapomnianym.”
„Coś z jajami.”
Zaśmiałem się, chowając twarz między kolanami. Siedziałem na pryczy w celi z rozjebanym nosem i jedyne, co mogłem robić to chichotać cicho jak głupia, niedorozwinięta pizda.
Ale może po kolei.
Weronika przekonała mnie, że niepotrzebnie sram i mam się ogarnąć, bo Pascal nie był babą przed okresem i wcale nie oczekiwał jakichś zajebistych Walentynek. No, pewnie nie oczekiwał żadnych, bo nie byliśmy oficjalnie razem, więc każda rzecz, jaką zrobię, powinna odnieść spory sukces. Potem jeszcze dodała złośliwie, że jesteśmy obaj facetami, każdy z nas myśli tylko pałką między nogami – serio, tak nazwała nasze penisy; „pałki” – i nic nas bardziej nie uszczęśliwi, niż ruchanie, a o to się martwić nie musiałem, prawda?
Prawda. Co nie zmieniało faktu, że była dla mnie wredna i nabijała się przez całą rozmowę, śmiejąc się z mojej nieporadności. Wytłumaczyła to tym, że cholernie mi zazdrości, bo do tej pory nie miała nikogo, z kim mogłaby spędzić jakiekolwiek Walentynki, więc powinienem się cieszyć z tego, co mam. Ja na chwilę aż się na nią zagapiłem, bo była z niej niezła laska i nie rozumiałem, jak mogła do tej pory nikogo nie mieć, ale szybko wróciłem do swojego problemu decydując, że tym jej zajmę się później.
No więc stanęło na tym, że powinienem ogarnąć jakieś jedzenie w domu, owinąć sobie fiuta i szyję wstążeczką i dać Pascalowi jazdę życia w łóżku. Nie brzmiało tak źle, więc się zgodziłem. Nic lepszego i tak nie przychodziło mi do głowy. Poza tym, jeśli Pascal będzie chciał robić coś innego, zawsze możemy w trakcie zmienić plany. Może mnie olśni. (Nope, raczej nie…)
No… Cokolwiek się nie stanie, moje Walentynki pewnie i tak będą lepsze, niż te Lucy. Była mega przygnębiona na zajęciach. Zresztą już od jakiegoś czasu widziałem, że jest jakaś dziwna. Ignorowałem to, bo nie był to dłużej mój problem, ale jakoś nie czułem satysfakcji z jej cierpienia, co najwyżej… litość? Wychodziło więc na to, że rzeczywiście była mi już zupełnie obojętna.
W każdym razie Walentynki wypadły w niedzielę. Cały dzień chodziłem struty i zdenerwowany. Pascal wyraźnie nie wiedział, co ze mną zrobić. Ja nie wiedziałem, co zrobić z nim. Widać on nie miał żadnych planów dla nas na ten dzień, co trochę mnie rozczarowało i sprawiło, że moja ulotna nadzieja i odrobina pewności siebie ulotniły się w pizdu. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy jest jakiś sens, żeby wdrażać mój plan w życie. Zaraz jednak dałem sobie mentalnego kopa, że tylko największa cipa wymiękłaby w takim momencie i ja nie zamierzam tego robić.
Jezu, nienawidzę Walentynek, pomyślałem, krzywiąc się. Nigdy więcej Walentynek.
– Idę do sklepu, chcesz coś? – spytałem, wchodząc do pokoju Pascala, który tego dnia dostał jakiegoś turbo przyspieszenia i wziął się za generalne porządki. Była niedziela, a on sprzątał jak pojebany. Składał właśnie wszystkie swoje ciuchy i wkładał je do szafek.
Spojrzał na mnie cokolwiek obłąkanie.
– Jasne. Jasne, chętnie. Chętnie się przewietrzę – powiedział beznamiętnym głosem. Wyglądał jak ktoś, kto nie spał trzy dni i trzymał się na nogach tylko dzięki sile woli. Jego oczy patrzyły na mnie tak dziwnie. Że nie wspomnę już o tym, że nie pytałem go, czy ze mną idzie, tylko czy coś chce, ale okej, niech mu już będzie.
Podrapałem się po głowie. Chyba trochę dało mu w kość moje zachowanie z ostatnich kilku dni? Spojrzałem na jego pusty wzrok.
Okej, może jednak mocno. No ale co ja miałem poradzić na to, że się stresowałem?!
Wyszliśmy w ciszy z domu. Przez całą drogę do sklepu żaden z nas się nie odzywał, więc tylko jeszcze bardziej się zdenerwowałem. Ten dzień nie mógł być już większą katastrofą, a była dopiero siedemnasta! Napisałem do Weroniki, że jestem osrany po pachy, że Pascal jest jakiś nawiedzony i sprząta jak pojebany i że z tego wszystkiego chyba nici, bo jakoś tak totalnie nie czuję klimatu i… No, coś w tym tonie.
Odpisała mi dokładnie to samo, co powiedziała kilka dni wcześniej – że mam ogarnąć dupę, udowodnić, że mam jaja i załatwić to jak prawdziwy mężczyzna.
W tamtym momencie szczerze jej nienawidziłem.
W sklepie uwijaliśmy się całkiem szybko. Nie wzięliśmy koszyka, więc po dwóch minutach Pascal już obejmował ramionami dwie czekolady, prawie kilogramowy słoik Nutelli i lody. Czekolady włożył chwilowo do kieszeni, bo trochę mu już brakowało miejsca w rękach. Spojrzałem na niego jak na ostatniego psychola, widząc te wszystkie słodycze. Do reszty mu odpierdoliło?
– Nie wysrasz się po tym przez tydzień – zakomunikowałem, patrząc na to.
– Potrzebuję czekolady – odparł cicho, niemal komunikując mi „błagam, to moja jedyna deska ratunku, nie odbieraj mi tego!”.
– Okej – odpowiedziałem tylko, bo co innego miałbym powiedzieć?
Żesz kurwa, związki z facetami miały być mniej skomplikowane niż z babami, a ja się aktualnie czułem, jakbym siedział na tykającej bombie!
Wyszedłem z działu ze słodyczami, ignorując wystawowe serca bijące po oczach z każdej możliwej strony i poszedłem do działu z napojami, żeby kupić wodę.
Nagle ktoś wpadł na mnie z impetem, popychając mocno na pobliski regał. Uderzyłem w niego nosem – bo czemu kurwa nie – ściągając ze sobą od razu całą cholerną półkę i padając na posadzkę zalany krwią z nosa.
– Złodziej!
– Hej, stój!
Pascal wystrzelił za tym kolesiem, a ja usiadłem z cichym sykiem, łapiąc się za krwawiący obficie nos. Czy ja coś wspominałem, że ten dzień nie może już być gorszy? No, patrzcie. Może.
Kompletnie nie czułem twarzy, wszystko miałem zdrętwiałe. Musiałem przyznać, że był to dobry rodzaj znieczulenia, polecam szerszej publiczności, nie ma co.
Usłyszałem pikanie bramki. Pozbierałem się jakoś z podłogi, zostawiając wszystkie zakupy i podążając za Pascalem. Daleko nie pobiegł – zdołał jedynie wydostać się ze sklepu. Widziałem przez szybę, jak ochroniarz rzucił go na glebę całą swoją stukilogramową masą. Pascal się awanturował, że koleś złapał nie tego, co trzeba i że ten drugi uciekł, ale ochroniarz go nie słuchał.
– Hej! – zawołałem do nich, wychodząc ze sklepu. Wszyscy się na nas patrzyli. Krew z mojego nosa przeciekała mi przez palce, plamiąc cały przód mojej kurtki. – Hej, on mófi plafdę! – krzyknąłem na ochroniarza, który dźwignął Pascala siłą z brukowej kostki. Chłopak się szarpał, wyraźnie wkurzony całą sytuacją.
– Już ja wiem, jak działają takie szajki – rzucił ochroniarz, patrząc na mnie z naganą. – Ty też pójdziesz ze mną!
Spojrzałem na faceta jak na idiotę. Po krótkiej chwili znalazła się przy nas kobieta, której facet goniony przez Pascala najwyraźniej ukradł torebkę, ale ochroniarz miał to kompletnie w dupie, uznając ją za kolejnego członka szajki. Doszło do sporej awantury, Pascal był mega wściekły i się wykłócał jakby jutra nie było, więc skończyło się przyjazdem policji. I co zrobiła policja?
Przymknęła nas obu. Pascala za kradzież dwóch jebanych czekolad, które dalej miał w kieszeni – serio? – i mnie za udział w całym zamieszaniu i współudział w kradzieży, skoro najwyraźniej znałem Pascala. W radiowozie jeden z policjantów nam powiedział, że taka jest procedura, ale nie musimy się martwić, bo to powinno się szybko wyjaśnić. Po obejrzeniu monitoringu uwierzyli, że Pascal chciał złapać tego gościa, a nie ukraść dwie jebane czekolady. W celi nas jednak zamknięto tak czy siak i kazano czekać, aż ktoś będzie miał czas ogarnąć naszą sprawę. Kolejka była długa – nagle cała zgraja nieszczęśliwie zakochanych i porzuconych postanowiła pobić faceta „swojej” laski i takie tam. Byliśmy w tej cholernej celi jedyni, których nie przymknięto za walentynkowy rozbój lub sikanie w miejscu publicznym. Tak, taki też się znalazł.
Dlatego też siedziałem na pryczy z podciągniętymi pod brodę kolanami i z szarym papierem toaletowym, który postawiono przy klozecie i który sobie zajumałem, żeby zatamować nim krwotok z nosa. Siedziałem i rżałem, jakby mnie ktoś naćpał gazem rozweselającym. Chwilami udawało mi się opanować, ale potem wszystko wracało i znowu rżałem jak głupi. Pascal już chyba myślał, że kompletnie mi odbiło, bo patrzył na mnie z ogromnym niepokojem.
Urwałem listek szarego papieru i narysowałem na nim krwią serduszka, po czym mu go wręczyłem. Skrzywił się i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Bardzo śmieszne!
Zacząłem się jeszcze bardziej śmiać. Nie mogłem się powstrzymać! Byłem ciekawy, co Weronika na to powie, jak jej to opowiem w poniedziałek.
– Przeplaszam, ale… – znowu zacząłem się śmiać – to jest takie zabafne.
– Ja nie widzę w tym niczego zabawnego – mruknął i westchnął. – Cholerny Travis, że akurat teraz nie odebrał tego durnego telefonu.
Skomentowałem to kolejnym napadem głupawego śmiechu.
Chciałem niezapomnianie i z jajem no to, kurwa, miałem.
Minęło kilka dobrych godzin, zanim sytuacja się trochę ruszyła. Część towarzyszy niedoli wypuszczono, część przyprowadzono z powrotem do celi. Nami jak na złość nikt nie chciał się zainteresować.
Ludzi coraz bardziej ubywało, aż zostało tylko kilka osób, które trzymały się ode mnie i Pascala z daleka. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się lekko. Wiedziałem, że nawet podróż na Marsa nie uratowałaby już tego dnia. Powiedziałem więc cicho z krzywym uśmieszkiem na ustach:
– Wiesz… Dfa tygodnie głofiłem się nad tym, co zlobić w te cholelne Walentynki. Koniec końców nie wymyśliłem niczego olyginalnego, ale tak czy siak zamierzałem ci powiedzieć, że sam seks mnie dłużej nie urządza i spytać, czy chciałbyś oficjalnie być ze mną. Nafet obselfując dzisiaj tfoje dzifne zachofanie byłem zdetelminofany, żeby wyłożyć kalty na stół. – Zaśmiałem się. Jezu, przez ten rozwalony nos brzmiałem idiotycznie. Mimo to kontynuowałem: – Nigdy bym jednak nie przypuszczał, że ten dzień skończy się tak.
Nie odezwał się, więc zebrałem się na odwagę i spojrzałem na niego cokolwiek niepewnie. Patrzył na mnie z wyraźnym szokiem, ale też… nadzieją?
– Chciałeś spędzić ze mną Walentynki? – spytał trochę niepewnie.
Skinąłem lekko głową.
– Nie chciałem niczego lamelskiego – sprostowałem i machnąłem ręką na otoczenie. – Cóż, lamelsko zdecydofanie nie jest. – Zacząłem się znowu śmiać.
– To dlatego śmiałeś się przez cały dzień? – spytał z wyraźną ulgą. – Uch... Całe szczęście. – Zagryzł dolną wargę i spojrzał na mnie. – Zachowywałem się tak dziwnie, bo chciałem cię gdzieś zabrać, ale ilekroć zebrałem się na odwagę, żeby spytać, patrzyłeś na mnie wzrokiem maniaka i odpuszczałem… W pewnym momencie już dłużej nie mogłem wytrzymać tego napięcia, więc zacząłem sprzątać. – Parsknąłem. Ja tego tak nie odczuwałem. – Co? To prawda. Obaj wiedzieliśmy, że są Walentynki, obaj byliśmy w domu i obserwowaliśmy się jak sępy. Myślałem, że ostrzegasz mnie tym szaleńczym wzrokiem przed pytaniem o wspólne wyjście…
Zaśmiałem się, chowając twarz w dłoniach.
– Ja pieldolę – rzuciłem. Nie mogłem w to uwierzyć.
– Czyli… chciałbyś być moim chłopakiem? – spytał.
– Mhm… Chciałbym. Ma to pefnie coś wspólnego z tym, że spolo lazy uderzyłem się w głofę podczas upadku na snowboaldzie, ale… – Pascal zaśmiał się i pokręcił głową. – Mam lozumieć, że ty chcesz być moim?
Skinął.
– Chciałem tego od samego początku – przyznał szczerze.
Zmarszczyłem brwi.
– To dlaczego zaproponowałeś seks bez zobofiązań?
Och, udało mi się normalnie powiedzieć „r”, pomyślałem.
– Podejrzewałem, że nie poszedłbyś na związek, nie ze mną i nie tak krótko po zerwaniu z laską. Bałem się, że jeśli nie zaproponuję ci alternatywy, olejesz mnie zupełnie. No i… w ten sposób mogłem się wykazać. – Wzruszył ramionami. – Pokazać, że będzie ci ze mną dobrze, nie tylko w łóżku.
Oblizałem usta. Było mi z nim dobrze. Nawet więcej niż dobrze.
Pascal o mnie dbał. Nie chodziło już nawet o to, że dla mnie gotował. On rzeczywiście się o mnie troszczył. Wspierał mnie. Dbał o moje potrzeby. Interesował się moimi problemami, nie naciskał, kiedy nie chciałem o czymś pogadać. Pokazywał mi nowe miejsca i perspektywy, powoli wyciągając mnie z mojej skorupy. To dzięki niemu zaczynałem się powoli otwierać na innych ludzi. Na niego. Do tej pory nikogo do siebie nie dopuszczałem, nie zamierzając jeszcze raz przechodzić rozczarowania, jakie przeszedłem z Robinem i Lucy. On potrzebował tylko dwóch miesięcy, żeby mnie ustawić do pionu. Było w nim też coś takiego, że mimowolnie chciałem spędzać z nim czas. Ciągle o nim myślałem. Liczyłem się z jego zdaniem. Cieszył mnie jego uśmiech. Wcześniej go nie znosiłem i unikałem jak ognia – Pascala, nie jego uśmiechu – teraz najchętniej spędzałbym z nim każdą jedną sekundę swojego czasu. Czy ja…?
O w mordę, zakochałem się, pomyślałem z przerażeniem i zaskoczeniem jednocześnie. Gdy tylko przemknęło mi to przez myśl, moje serce zaczęło walić jak oszalałe.
Czy to była prawda? Zakochałem się w tym kretynie? Już od jakiegoś czasu mi wytykano, że nie widzę poza nim świata, ale…
Zakochałem się w nim, pomyślałem ze zgrozą. O Boże!
– W porządku? – spytał, patrząc na mnie z uwagą.
Skinąłem głową, cały czas patrząc mu w oczy. Podobał mi się, nie było co do tego wątpliwości. Ceniłem go. Szanowałem. Lubiłem spędzać z nim czas, lubiłem z nim żartować i się przekomarzać, lubiłem się z nim kochać, bez względu na to, czy to on brał mnie, czy ja jego. Ja…
Łooo kurwa!
Parsknąłem pod nosem. Czy moje życie mogło być choć trochę bardziej pojebane niż w tamtej chwili? Chciałbym powiedzieć, że nie, ale zawsze, kiedy zadawałem sobie podobne pytanie, moje życie obierało jeszcze bardziej zwariowany i niedorzeczny kierunek.
No bo… Kurwa. Byłem oficjalnie – od jakichś pięciu minut, ale i tak się liczyło – w związku z innym facetem. Ja. Po tym, jak zlinczowałem Robina po części właśnie za to. Mało tego, podobało mi się to „bycie w związku z facetem”. Do tej pory byłem ukierunkowany tylko w jeden sposób – w miarę dobrze płatna praca, żona, ze dwoje dzieciaków. Tyle chciałem od życia. A teraz? Teraz otworzyły się przede mną nowe możliwości. Jeśli nasz związek by przetrwał, nie było dla mnie perspektywy ani na żonę, ani na… hmm, dzieci...
– Chciałbyś mieć w przyszłości dzieci? – wypaliłem. Do tej pory nie poznałem jego zdania na ten temat.
Pascal wybałuszył na mnie oczy.
– Nie uważasz, że to za wczesny etap związku, żeby pytać mnie o coś takiego?
Spojrzałem na niego z zaskoczeniem i przemyślałem swoje pytanie, po czym zacząłem się śmiać.
– Chodzi mi ogólnie – wyjaśniłem.
Pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. Uwielbiałem ten uśmiech.
– Kiedyś? Jasne. Ale teraz wolałbym się skupić na innych kwestiach.
Skinąłem głową. To było zrozumiałe.
– Już skończyliście, gołąbeczki?
Obaj podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy, że oparty o kraty do naszej celi stoi Travis w swoim policyjnym mundurze. Na jego ustach gościł głupawy uśmieszek, więc podejrzewałem, że słyszał większość lub nawet całą naszą rozmowę.
– No, wreszcie! – Pascal zerwał się na równe nogi i podszedł do brata. – Gdzie byłeś?! Trzymali nas tutaj całe wieki.
– Widzę, że radzicie sobie całkiem przyzwoicie – skomentował złośliwie, ciągle uśmiechając się głupkowato. – Jeszcze z pięć minut i twój luby by ci się oświadczył.
Wystawiłem mu język. Niech się faka.
– Oj, przestań! Możesz nas stąd wyciągnąć? – spytał Pascal.
Travis wywrócił oczami, ale posłusznie otworzył celę i skinął na nas, że mamy wyjść.
– Od kiedy to kradniesz czekolady? – spytał, kiedy szliśmy w stronę recepcji.
– Nie ukradłem ich! – mruknął Pascal. – Ten ochroniarz wszystko pomieszał.
– Tylko tobie mogło się przydarzyć coś takiego. – Travis uśmiechnął się krzywo i obejrzał na mnie. Wlokłem się kawałek za nimi. – Ładną masz dzisiaj buźkę, Brown.
Rzuciłem mu tylko mordercze spojrzenie. Zaśmiał się.
– Wychodzi jednak na to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – kontynuował Travis. Skinął swojemu koledze siedzącemu przy wyjściu i podał nam pudełeczka z rzeczami, które nam zabrano przed wsadzeniem nas do celi. – To takie romantyczne, że zeszliście się w celi. Będzie co opowiadać dzieciom.
Spojrzałem na swoją ręką, w której z jakiegoś powodu ciągle trzymałem w połowie zużytą rolkę papieru toaletowego. Zamknąłem na chwilę oczy, wzdychając cicho i z trudem powstrzymując śmiech. Nawet oglądanie gęby cholernego Travisa nie mogło mi zepsuć humoru.
Pascal zachichotał.
– Wiesz, co jest romantyczne? – rzucił z lekkim sarkazmem. – To jest dopiero romantyczne. – Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni listek papieru toaletowego, na którym były zakrwawione serduszka. Travis parsknął śmiechem. Drugi policjant obserwował nas przez cały czas. Skrzywił się, widząc poplamiony krwią papier.
Ja się dalej zastanawiałem, co zrobić z tą rolką papieru toaletowego, żeby mnie jeszcze nie posądzili o jej kradzież. To dopiero by było. Chcąc się pozbyć problemu, odstawiłem ją ostentacyjnie na blat przed policjantem w recepcji, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Travis i Pascal wybuchli śmiechem, widząc jak walczę z tym policjantem na spojrzenia.
– Ciesz się, że mnie w ogóle zawiadomili, nie pracuję w tym rejonie – powiedział Travis.
– Wiem, wiem.
Pozbieraliśmy swoje rzeczy i opuściliśmy teren komisariatu. Odetchnąłem świeżym powietrzem. Spojrzałem na ekran telefonu. Była już prawie jedenasta. Odblokowałem ekran i odczytałem wiadomość od Weroniki.
„i jak? I jak? I jak? Nie żyję swoim życiem, to chociaż pożyję twoim :DDD”
Wywróciłem oczami i z pełną premedytacją odpisałem:
„właśnie wracamy z komisariatu. Jutro ci opowiem”
Wiedziałem, że będzie umierać z ciekawości, ale niech się trochę pomęczy, a co.
– Jakieś plany na wieczór? – spytał Travis, wskazując nam głową swoje służbowe auto. Wsiedliśmy obaj do tyłu, bo w nysce siedział jeszcze jeden gliniarz, pewnie jego partner. – Kurt, Phil. Phil, Kurt. – Przedstawił nas krótko.
Skinąłem gliniarzowi.
– Umieram z głodu – mruknąłem.
– Mhm, ja też – poparł mnie Pascal, opierając dłoń na moim kolanie. Ukryłem uśmiech. – Ale biorąc pod uwagę, że dzisiaj Walentynki, jedzenie na mieście mamy raczej z głowy. Na szczęście coś powinno jeszcze być w zamrażarce, więc jakoś przeżyjemy.
– Dalej nie mogę uwierzyć w tę całą akcję – rzucił Travis, jadąc powoli w kierunku mieszkania Pascala.
– Ja też – parsknął Pascal. – To jakaś cholerna masakra.
– Powiedz to mojemu nosowi – rzuciłem. – Serio zaczynałem już myśleć, że się tam wykrwawię.
– Musiałeś zdrowo przygrzać, jest cały czerwony i opuchnięty – rzucił Kurt, przyglądając mi się w lusterku.
– I kurewsko pulsuje – burknąłem.
– W domu powinienem mieć coś przeciwbólowego – zapewnił mnie Pascal.
Skinąłem tylko głową. Cała trójka rozmawiała ze sobą, ale ja się wyłączyłem i gapiłem w okno. Cały ten dzień cholernie mnie wykończył. Jedyne, na co miałem ochotę, to jedzenie i spanie. Ewentualnie kąpiel, bo czułem, że śmierdzę, ale nie znajdowało się to na mojej liście priorytetów.
Travis wysadził nas przed mieszkaniem – uwaga, uwaga – mojego chłopaka i powiedział, że się zdzwonią. Potem on i Kurt odjechali.
Obaj z Pascalem westchnęliśmy jak jeden mąż. Splótł ze mną swoje palce i pociągnął mnie delikatnie do środka. Poszedłem za nim posłusznie. Zaraz po wejściu do mieszkania i zamknięciu drzwi, Pascal poszedł do kuchni i wyciągał z zamrażarki lasagne. Zdejmując kurtkę widziałem, jak wkłada ją do piekarnika. Dopiero potem zaczął się rozbierać z kurtki i butów.
– Powinno być gotowe za jakieś czterdzieści pięć minut – powiedział. Jęknąłem cicho, zawiedziony. Byłem cholernie głodny. – Prysznic? – zaproponował. – Szybciej poleci nam czas.
– Okej. Chodźmy.
Wpakowaliśmy się razem do łazienki i rozebraliśmy niemrawo. Ustawiłem odpowiednią temperaturę wody i władowaliśmy się obaj pod natrysk. Kabina nie była przesadnie duża, więc staliśmy naprawdę blisko, ale nie przeszkadzało mi to. Obróciłem się do niego przodem i objąłem go za szyję. Pascal objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Westchnąłem cicho. Nos ciągle mi pulsował i byłem kurewsko zmęczony, ale przytulanie się do niego dało mi jakiś rodzaj ukojenia, którego potrzeby nawet sobie do tej pory nie uświadomiłem.
Odsunął się po chwili i spojrzał na mnie z troską.
– W porządku?
– Mhm… – mruknąłem. – Jestem zmęczony i głodny. Odeśpię to i będę jak nowonarodzony.
– ‘kej.
Pascal chwycił moją gąbkę, namydlił ją i zaczął szorować mój tors i ramiona. Czułem się mega przyjemnie, nawet jeśli pod wpływem ciepłej wody nos zaczął mi pulsować jeszcze intensywniej. Nie miałem pojęcia, ile czasu spędziliśmy pod prysznicem, ale najpierw umyliśmy obaj mnie, a potem jego. Trochę nam musiało zejść, bo zanim ogarnęliśmy się ze wszystkim, co było do ogarnięcia, lasagna była prawie gotowa.
Zjedliśmy ją w ciszy, obaj zbyt zmęczeni, żeby komentować ten dzień w jakikolwiek sposób. Po najedzeniu się Pascal dał mi jeszcze tabletki przeciwbólowe, a potem obaj poszliśmy do niego spać. Przyczepiłem się do jego ramienia jak rzep. Byłem tak cholernie zmęczony… Mogliśmy po raz pierwszy uprawiać seks jako para i to w cholerne Walentynki, ale jedyne, co zrobiliśmy, to powiedzenie sobie „’branoc” i to w skróconej formie, żeby zajęło to mniej czasu.
Chwilę później obaj spaliśmy jak zabici. Miałem dziwne podejrzenia, że przy takim stanie zajebania, w jakim się znajdowaliśmy, nie ruszałaby nas nawet zombie apokalipsa.


3 komentarze:

  1. Czytam twojego bloga już od bardzo dawna ale to będzie dopiero pierwszy mój komentarz. Normalnie nie mogłam się powstrzymać piszesz tak świetnie że to jest po prostu niesamowite. Każde twoje opowiadanie czytam z zapartym tchem i nie mogę się oderwać. Myślę że na przestrzeni lat zrobiłaś duży progres w pisaniu z każdym rokiem jakość wzrasta. Ale teraz to przerosłaś samą siebie chodzi mi o styl pisania i ogólnie całą historie to jest takie no😍😍. Najbardziej podoba mi się to że piszesz bez zbędnego słodzenia i przesładzania sytuacji np ta scena w areszcie no po prostu cudo👌😍 Życzę weny ♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja po prostu rżę ♥ śmieję się jak głupia, jestem zachwycona, no kuuuurde dziewczyno co Ty ze mną robisz? Cudowne, kocham, jezus, ten rozwalony nos ♥ Boże, są razem, oni naprawdę są razem 😍😭 zaraz padnę z zachwytu, kuuuuurde ♥ koleżanka wyżej ma rację, progress zrobiłaś niesamowity, trzymam kciuki żeby dalej Ci tak dobrze szło ♥ trzymaj się i powodzenia ♥ a ja czekam na kolejny rozdział ;w;

    OdpowiedzUsuń
  3. Takich walentynek to nikt by nie zapomniał, w ogóle się tego nie spodziewałam, już prędzej myślałam, że Phil posłucha Weroniki niż to, że wylądują na komisariacie.
    Są już parą oraz Phil zrozumiał, że zakochał się w Pascalu, przepięknie :)
    Jednak faceci też przeżywają walentynki i chcą się przypodobać ukochanej osobie.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)