piątek, 14 lutego 2014

11.Poskromić złośnika

– Znowu garnitur – marudził Joe, kiedy Colin z wprawą wiązał mu krawat.
– Chyba nie myślałeś, że na zakończenie roku pojedziesz w dresach, hm? Nie ruszaj się, bo nie mogę go dobrze zawiązać.
– Duszę się – warknął rudy.
– Wytrzymasz. To tylko kilka godzin… Gotowe.
Szatyn odsunął się lekko i podziwiał swoje dzieło. Nałożył na palce trochę żelu i z miną znawcy postawił chłopakowi krótką grzywkę lekko do góry, tak, że Joe wyglądał jeszcze lepiej niż zwyczajnie. Piegowata twarz rudzielca wykrzywiła się w wyrazie irytacji, ale chłopak nie zaprotestował.
– Szkoda, że nie mogę iść z tobą – mruknął Colin zawiedziony.
– Wystarczy, że moja matka tam będzie – westchnął Joe.
– No, dawaj buzi i możemy jechać.

Rudy wywrócił oczami, ale posłusznie cmoknął Colina w usta.
– Chodź. Nie chcę się spóźnić na te przeklęte rozdanie świadectw.
Colin zaśmiał się i pokręcił głową.
– Jesteś okropna maruda.
– Wcale nie!
– Tak!
– Nie i już!
Szatyn tylko znowu się zaśmiał. Zawiózł Joe pod szkołę i posłał mu buziaka, na co Joe gwałtownie poczerwieniał, patrząc na niego z rządzą mordu.
– Weź, bo ktoś zobaczy! – warknął, po czym walnął go mocno w ramię i czym prędzej uciekł z samochodu.
Joe nigdzie nie widział swojej matki, ale to może nawet lepiej… Nie chciał, żeby narobiła mu obciachu przed znajomymi.
Usiadł na jednej z ławek i wyciągnął długie nogi. Jak na koniec kwietnia, pogoda była naprawdę ładna. Nie mógł uwierzyć, że tak szybko mu przeleciały te trzy lata. Tylko się wydarzyło. Nasłuchał się o tym, że w sumie każdy jeden typ zadań, jaki przerabiali, może pojawić się na maturze. W pierwszej klasie miał to gdzieś, bo do matury daleko. W drugiej był sezon osiemnastek i też niezbyt się tym interesował, a w trzeciej… W trzeciej okazało się, że do matury już blisko i nie wiadomo, w co włożyć ręce, żeby zdążyć na czas. Z tego wszystkiego nie zrobił nic, a za niecałe dwa tygodnie miał pisać pierwszą maturę. Sam nie mógł w to uwierzyć. Gdy matka mu kiedyś powiedziała, że jak dobrnie do dwudziestu, to czas mu szybko poleci, nie wierzył jej. A tymczasem naprawdę tak się działo – fakt, nie miał jeszcze dwudziestu, ale już miał wrażenie, jakby wszystko działo się w przyspieszeniu. To naprawdę niebywałe…
Tak samo jak to, że znał Colina już całe cztery miesiące, a jakieś trzy byli razem.
Pod szkołę podjechało zgrabne BMW.
Brey.
Zaparkował pod szkołą. Wysiadły dwie osoby – on i Tramp. Obaj ubrani byli w garnitury, mówili coś do siebie i śmiali się z czegoś. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Joe już od dłuższego czasu się zastanawiał, czy oni są razem. Szybko jednak dochodził do wniosku, że Lucas w życiu nie związałby się z chłopakiem. Potem jednak przypominał sobie, że z nim samym było dokładnie tak samo i już sam nie wiedział, jaka jest prawda. Nie, żeby go to obchodziło. Wyzywanie go od cioty byłoby hipokryzją, a on nigdy nie chciał nim być.
Był pewien, że przejdą obok niego bez słowa. Mylił się. Tramp podszedł do niego z uśmiechem i podał mu rękę.
– Cześć!
Rudy zmrużył oczy, ale wstał i uścisnął z nim dłoń.
– Cześć.
Brey bez słowa również podał mu dłoń. Jeszcze pół roku temu Joe by na nią splunął. Teraz cieszył się, że nie są do siebie już tak wrogo nastawiani i nawet nienajgorzej się dogadują.
– Colina nie ma? – Tramp rozejrzał się.
– Nie mógł dzisiaj odwołać zajęć. Zresztą, tylko by się tutaj wynudził.
– Robimy dzisiaj grilla – zaczął Lucas, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. – Będziemy my, Tomas z Mają, Theo i Robert… I może jeszcze kilka osób. Piszecie się?
Joe podrapał się po karku.
– Muszę dzisiaj przypilnować swojego rodzeństwa. Moja mama pracuje na nockę i…
– Weź ich ze sobą – powiedział Tramp i zaśmiał się. – Lucasowi przyda się kilka darmowych lekcji opieki nad dziećmi. Wkrótce będzie miał trójkę młodszego rodzeństwa.
– Zamilcz.
– Nie chcę, żeby przeszkadzali.
– Nie będą – zapewnił Andy. – Robert też bierze młodszego brata. Zjedzą z nami, a jak zrobi się późno położymy dzieciaki spać i weźmiemy się za świętowanie. Dom jest ogrodzony, jest dużo miejsca. W wakacje wszyscy idą do pracy, więc ciężko będzie nam się zgrać, a dzisiaj mamy idealną okazję.
– No, dobra.
– To super. Zaczynamy o siedemnastej.
– Chodźmy już do środka – powiedział Lucas. – Zaraz się zacznie. Chcę już mieć to za sobą i wreszcie raz na dobre opuścić tę przeklętą szkołę.
– Już tak nie narzekaj, co? Nie było tak źle…
Joe nie słuchał już dalej paplaniny Breya ani Trampa.
Zakończenie roku dla klas maturalnych trwało prawie cale trzy godziny i kiedy wreszcie wyszedł z auli, trzymając świadectwo, poczuł się jak nowonarodzony. Jego matka czekała już na niego na zewnątrz, nie była jednak sama.
Joe zmarszczył brwi. Kojarzył skądś faceta, który stał obok jego matki i rozmawiał z nią, trzymając rękę na jej talii. Na zakończeniu stali obok siebie, więc to raczej nie był przypadek.
– Joe!
Matka uśmiechnęła się szeroko, gdy go zobaczyła. Nie odwzajemnił gestu, bo i po co? Nie będzie się szczerzył jak idiota, kiedy wokół jest pełno ludzi.
– Cześć, mamo.
– Dostałeś wyróżnienie, jestem z ciebie bardzo dumna.
– Kto to jest?
Uśmiech od razu zszedł z twarzy kobiety, a zastąpił go najpierw grymas, a potem niepewny uśmiech i róż na policzkach.
– Mamo? – dopytywał rudy. – Kto to jest?
– Nazywam się Mar…
– Nie pytam się, jak się nazywasz, tylko kim jesteś dla mojej mamy – przerwał mu chłodno.
– Może porozmawiamy w domu? Poznasz Martina i wszystko ci opowiem.
Joe zacisnął tylko zęby. Nie chciał robić scen pod szkołą, więc z niechęcią wszedł do zapewne bardzo drogiego auta i w ciszy dojechali do domu. Jego rodzeństwa nie było, bo wszyscy znajdowali się w szkole, a Suzie zaczęła spędzać czas w żłobku na czas, kiedy matka pracowała.
Rudy zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na krzesło, po czym poluźnił krawat.
– Więc?
– Martin i ja… My…
– Jesteśmy razem – powiedział mężczyzna, widząc, że kobieta nie jest w stanie tego wykrztusić.
Joe tylko cudem zachował kamienną twarz.
– Ile to już trwa?
– Spotykamy się odkąd twój ojciec trafił do szpitala – przyznała kobieta, patrząc niepewnie na syna. – Zaczęło się od jednej kawy, potem drugiej i tak jakoś poszło. Martin chce wziąć ze mną ślub. Na razie cywilny, a potem może kościelny. I chce, żebyśmy z nim zamieszkali, bo tutaj jest trochę mało miejsca.
– A ja dowiaduję o tym dopiero teraz, bo?
To chyba najbardziej go drażniło. Jeśli jego matka znalazła sobie faceta, w porządku, ale dlaczego nic nie chciała mu powiedzieć? Czuł się trochę pominięty w tym wszystkim.
– Dopiero dwa dni temu Martin mi to zaproponował.
– A co na to reszta dzieciaków?
– Wszyscy bardzo go lubią. Zwłaszcza Aleks i Suzie. Tylko ty tutaj nie mieszkasz, dlatego dowiadujesz się ostatni.
Joe nalał sobie soku do szklanki i wypił połowę za jednym zamachem.
– Wie o Colinie?
Nie zdziwiłby się, gdyby ten facet nie akceptował jego związku. Szczerze powiedziawszy, niewiele go to obchodziło, chciał po prostu utrzymywać kontakt ze swoim rodzeństwem. Czuł się odpowiedzialny za te dzieciaki, a teraz, kiedy ich pożal się boże ojciec wreszcie wąchał kwiatki od spodu, miał okazję pokazać im, że przemoc i alkohol nie zawsze muszą być obecne w rodzinie. W tym względzie mógł akurat zaufać matce – był pewny, że nie wybrałaby po raz drugi pijaka albo jakiegoś sadysty, a facet wyraźnie miał kasę, więc nic im nie powinno zabraknąć, a on będzie mógł pójść na studia.
Lepszego rozwiązania swoich problemów nie mógł sobie wymarzyć.
– Tak, pytał już o to w szpitalu, kiedy tam razem byliście. Mam nadzieję, że… Że nie masz nic przeciwko.
Joe wzruszył ramionami.
– Wiesz, ż przynajmniej na razie nie zamierzam wprowadzać się z powrotem do was, więc nieszczególnie mnie obchodzi, co to za facet. Ważne, żeby o was dbał i troszczył się o dzieciaki. Jeśli to jest w stanie wam zapewnić, nie mam nic przeciwko.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
– W takim razem musisz zaprosić do nas Colina, żeby się poznali. Obaj są teraz jak rodzina.
– Tia… Zastanowię się.
– Zamierzasz iść na studia? – spytał mężczyzna, uważnie obserwując nastolatka.
Rudy spojrzał na niego chłodno. Nie miał zamiaru od razu traktować go jak swego ojczyma, dopóki facet sobie na to nie zasłuży.
– Prawdopodobnie.
– Jaki kierunek?
– Języki obce połączone z obsługą ruchu turystycznego.
– Trudny, aczkolwiek ciekawy kierunek.
Joe wzruszył tylko ramionami. Zadzwonił jego telefon, więc przeprosił matkę i Martina i odebrał.
– No, hej.
– Cześć. Już po zakończeniu?
– Tak, jestem właśnie u mamy.
– Ja też już skończyłem. Przyjechać po ciebie?
– Ta, pewnie. Weź mi jakieś ciuchy na przebranie, zostaniemy na obiad. – Matka uśmiechnęła się do niego. – I nie zapomnij adidasów.
– W porządku, marudo. Będę za pół godziny.
– To cześć.
– Colin przyjedzie? – zapytała kobieta.
– Taa.
Był po niespełna godzinie z włosami mokrymi po kąpieli. Wręczył Joe ciuchy na przebranie i przywitał się z Martinem i matką swojego chłopaka.
– Może zostaniecie na noc? – spytała kobieta przy obiedzie. – Moglibyśmy się gdzieś wybrać wszyscy razem.
– Myślałem, że pracujesz wieczorem – zauważył rudy.
– Nieaktualne – odparła jego matka z uśmiechem.
– W taki razie… – zaczął Colin, ale Joe mu przerwał.
– Odpada.
– Hm? Czemu?
– Gadałem dzisiaj z Breyem, robią grilla na pożegnanie szkoły. Idziemy do nich.
– Od kiedy ty z nim rozmawiasz? I imprezujesz? – zdziwił się Straus.
– Od dzisiaj. On i Tramp zaprosili nas obu. Powiedziałem, że przyjdziemy.
– Szkoda.
Obiad przeciągnął się przez to, że dużo rozmawiali. Colin bez problemu radził sobie z Martinem i zgrabnie odpowiadał na jego pytania, nie pozostając mu dłużnym. Gdy wreszcie skończyli, pożegnali się i pojechali do siebie się przebrać, a potem od razu do willi Breya.
Część osób już była. W ogrodzie stał ogromny stół zastawiony po brzegi jedzeniem i piciem. Przy grillu stał Brey i piekł kiełbaski, a Tramp przyniósł z domu szklanki na tacy i dał każdemu się napić mrożonej herbaty.
– Fajnie, że przyszliście – powiedział Andy z lekkim uśmiechem. Wyglądał dziwacznie ze skróconymi włosami, ale widując go w szkole, Joe jakoś dał radę się przyzwyczaić. – Gdzie twoje rodzeństwo, Joe?
– Mama została jednak w domu.
– Heh, Robert wcisnął swojego brata kuzynowi, więc wygląda na to, że od razu bawimy się na całego.
Muller dyskretnie zerknął na poważnego rówieśnika, między nogami którego siedział Theo, gestykulując i tłumacząc mu coś zawzięcie. Teraz, kiedy patrzył na te sprawy inaczej, mógł śmiało przyznać, że Theo i Robert tworzyli udaną parę i nie wyobrażał sobie, żeby mieli się kiedykolwiek rozstać. Miał wrażenie, że jeden dla drugiego skoczyłby w ogień. On sam nie był pewny, czy byłby w stanie aż tak wiele zrobić dla Colina. Ten związek to… zwykły związek, który mógł skończyć się w każdej chwili. Lubi Colina, cenił go, pieprzenie było zaskakująco dobre jak na gejowski seks, który zawsze kojarzył mu się z czymś ohydnym i bolesnym, a sam Colin… To był po prostu Colin. Joe wiedział, że szatyn może czuć do niego coś więcej, ale ze swojej strony nie chciał mu niczego obiecywać.
Może kiedyś…
Zabawa dość szybko się rozkręciła, kiedy polała się wódka. Lucas kupił chyba najlepszą, jaką mieli w sklepie. Właściwie to każda jedna rzecz stojąca na stole była o wiele droższa od tego, co sam kupował, kiedy robił gdzieś grilla z kolegami. Ale co się dziwić, jeśli ma się tyle kasy?
Colin zachowywał się zaskakująco przyzwoicie, nie próbując go całować ani obłapiać przy innych, chociaż jego ręce zdarzało się głaskać jego udo pod stołem. Nie było to jednak ani nachalne, ani widoczne dla innych uczestników zabawy, więc nie próbował zrzucić jego ręki.
Mniej więcej około północy poczuł, że jest już naprawdę pijany. Dał sobie więc trochę na wstrzymanie i poszedł się przejść po ogrodzie. Tramp kazał mu uważać na jakiś malutki stawek, który był z drugiej strony ogrodu, co zakodował sobie w głowie. Gdyby wpadł tam w takim stanie, raczej by sam nie wyszedł. Zapewne wynieśliby go nogami do przodu, a potem wsadzili w czarny worek i zawieźli na cmentarz, a on już nie chciał umierać.
Długo chodził w kółko, ciesząc się z nocnego chłodu, który pozwalał mu utrzymać w miarę przytomny stan umysłu.
Podskoczył, kiedy ktoś nagle położył mu rękę na ramieniu. Szybko się obejrzał.
– Oszalałeś? – Szturchnął Colina w ramię. – Chcesz, żebym dostał zawału?!
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Długo nie wracałeś, więc postanowiłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. – Joe wziął głębszy oddech, starając się uspokoić. Jego serce powoli wracało do stałego rytmu. – Świetnie stąd widać gwiazdy, co? Jest ich dzisiaj bardzo dużo. Dawno tylu nie widziałem.
Chłopka zadarł głowę do góry. Faktycznie, na niebie było mnóstwo gwiazd, większych i mniejszych. Zazwyczaj nie było ich widać, w końcu światła w miastach paliły się nawet nocami, ale cały ogród był zaciemniony i nic nie przeszkadzało w obserwowaniu ich.
– Ta, są całkiem… ładne – mruknął Joe. – I mrugają.
Colin zaśmiał się. Zapadła chwila ciszy.
Szatyn objął Joe od tyłu w pasie i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Chłopak oparł głowę na jego ramieniu. Usta Colina złożyły delikatny pocałunek na szyi chłopaka, a kiedy ten nie zaprotestował, zrobiły to jeszcze raz i jeszcze…
Joe pozwalał się pieścić, a szyję, co na początku było dla niego niemal szokiem, miał niezwykle wrażliwą. Tylko procenty w jego organizmie przytępiały jego zmysły i nie ustąpiły podnieceniu, które w innej sytuacji już dawno opanowałoby go bez reszty. Nie potrzebował wiele, żeby się podniecić, ale im częściej uprawiali seks, tym łatwiej było mu nad sobą panować.
– Kocham cię. – Cichy szept sprawił, że Muller zamarł, nie mogąc uwierzyć w wypowiedziane słowa. Nie. Niemożliwe! Colin przecież by czegoś takiego nie powiedział, a przynajmniej nie do momentu, w którym upewniłby się co do jego uczuć. – Tak bardzo cię kocham…
Brzmiało równie nieprawdopodobnie jak za pierwszym razem, ale teraz Joe już nie mógł się oszukiwać, że zmysły płatają mu figle. Colin naprawdę to powiedział.
Jego serce znowu zabiło szybciej.
Nie pozwolił sobie na wypowiedzenie czegokolwiek. Nie powiedział mu, że jest śmieszny czy że też go kocha. Po prostu stał, przyjmując to do wiadomości i czuł lekki żal, że nie może mu się odwdzięczyć tym samym. Takiego faceta jak Colin to ze świecą szukać, a jednak tu był, obok niego i mówił, że go kocha.
Kocha go.
Colin go kocha.

~~#~~

Od imprezy u Breya minęło wystarczająco dużo czasu, żeby nie mieć kaca, ale jeszcze zbyt mało, aby zapomnieć o wyznaniu Colina.
Na trzeźwo brzmiało to jeszcze bardziej przerażająco niż kiedy był pijany, a już wtedy brzmiało strasznie. Tak… zobowiązująco. Joe nigdy wcześniej nie był w żadnym poważnym związku, seks z Colinem był pierwszym, jaki uprawiał. Kompletnie się nie znał na tego typu rzeczach. Nigdy nie wyznał nikomu swoich uczuć, a jedynie „kocham”, jakie wypowiadał, było przeznaczone dla uszu jego rodzeństwa. Nawet mamie nigdy tego nie mówił.
A teraz Colin powiedział to jemu. Niby nie wracali do tego tematu i Colin nawet nie patrzył na niego wyczekująco, a jednak to wyznanie było jak cierń pod skórą. Zbyt małe, żeby mogło wyrządzić jakieś większe szkody, a jednak na tyle uciążliwe, że nie dało się o nim zapomnieć.
Przeklęty Colin!
Joe miotał się po domu i był tak nakręcony, że aż zaczął robić porządki. Psioczył na siebie, że zachowuje się jak kura domowa, ale nic nie mógł poradzić na to, że siedząc samemu w czterech ścianach i myśląc o tych dwóch słowach, po prostu wariował. Kot w ogóle wymyślił słowo „kocham”? Powinno być zakazane! Komplikowało tylko ludziom życie, wprowadzało niepotrzebne zamieszanie i… I…
Chłopak westchnął. Powinien poszukać sobie jakiejś porządnej pracy i mieć wszystko w dupie. Może jeśli będzie harował jak wół, nie będzie miał czasu na myślenie o pierdołach.
Telefon rozdzwonił się, kiedy na dworze było już zupełnie ciemno. Colin miał wrócić jakieś pół godziny wcześniej, ale wciąż go nie było. Joe przypuszczał więc, że to on się dobija.
– Co? – spytał z lekką irytacją.
– Cześć, kochanie – powiedział mężczyzna dziwnie zduszonym głosem. Joe zacisnął usta, słysząc „kochanie”. Brzmiało zbyt podobnie do „kocham”. Nie chciał więcej tego słuchać. Nie, nie i jeszcze raz nie. – Z tego co słyszę, nie dopisuje ci humor i pewnie nie będzie ci się chciało po mnie wyjść, ale przydarzył mi się… Hm, mały wypadek i obawiam się, że sam do domu nie dojdę..
Joe uniósł brwi ze zdziwienia.
– Co się stało? – zapytał pospiesznie.
– Ale nie śmiej się, co? Bo widzisz… Zaczepiło mnie trzech takich kolesi. Nie chciałem im oddać portfela, to mnie skopali. Wiem, że powinienem dać sobie z nimi radę, ale jeden zaszedł mnie od tyłu i walnął mnie w łeb.
– Gdzie jesteś?
– Na parkingu przy aucie, tam gdzie zawsze… I weź mi fajkę, bo, kurwa, muszę zapalić.
Colin gadał w miarę normalnie, więc Joe podejrzewał, że nic wielkiego mu się nie stało. Kiedy jednak dotarł na miejsce i zobaczył szatyna w świetle lamp, aż otworzył szeroko usta ze zdumienia.
Wyglądał okropnie. Pół twarzy miał umazanej we krwi i zapewne rozbity łuk brwiowy. Warga była opuchnięta, na szyi pokazywały się już siniaki w postaci palców. Ta część twarzy, którą widział, była nienaturalnie blada. Na koszulce było sporo plam krwi.
– Poprowadzisz? – spytał Colin, siląc się na uśmiech.
– Dałeś się załatwić jak małe dziecko – warknął Joe. Przecież Colin uczył samoobrony, powinien umieć radzić sobie w takiej sytuacji. Skoro widział, że było ich trzech, dlaczego zwyczajnie nie uciekł. – Wyglądasz jak gówno.
– Dzięki, kochanie, a czy możemy już jechać? Masz fajkę?
– Nie.
– Przecież mówiłem! – jęknął cicho, po czym uśmiechnął się. Sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął z niej portfel, pokazując go kochankowi niczym trofeum. – Ha! Nie dali rady mi go zabrać.
Joe prychnął, popychając szatyna w stronę auta.
– Jakby było się czym chwalić – fuknął na niego. Colin niby robił dobrą minę do złej gry, ale Joe zaczynał się martwić. Zapewne nie tylko twarz miał okaleczoną. Aż bał się pomyśleć, co więcej.
Śpiewająco poradził sobie z prowadzeniem samochodu. Zawiózł Colina do szpitala, gdzie zszyto mu łuk brwiowy i unieruchomiło skręconą kostkę. Potem pojechali do domu i Colin stwierdził, że robi sobie dzień brudasa. Zmył z siebie tylko zaschniętą krew, zdjął ciuchy i poszedł spać.
Joe jedynie pokręciło głową i dołączył do niego. Ta noc nie była zbyt przyjemna nie tylko dlatego, że Colin jęczał przez sen przy każdej próbie zmiany pozycji, ale też dlatego, że Joe miał wrażenie, jakby też go coś bolało. Martwił się o szatyna jakby ten był co najmniej umierający i to było cholernie niepokojące.
Przecież nie powinien się martwić o tego idiotę. Wrr…

Colin był osobą, która uwielbiała wykorzystywać sytuację na swoją korzyść, tak więc przez następnych kilka dni Joe stał się jego „przynieś, wynieś, pozamiataj”.  Joe trafiał szlag, ale po puszczeniu wiązanki, której nie powstydziłby się pijaczek z rynsztoka, spełniał zachciankę „ofiary napadu”, która z czasem zaczęła więcej symulować niż naprawdę cierpieć. Joe obiecał sobie, że jeszcze się odpłaci za takie traktowanie. Dopiero trzeciego dnia wreszcie nie wytrzymał.
Oczywiście, Colin nie byłby sobą, gdyby nie ponarzekał. Herbata była za gorąca albo za słodka, w domu duszno, a Joe w ogóle się o niego nie troszczy! I nawet nie chce mu… Tej wypowiedzi Colin nie dokończył, bo zwyczajnie dostał w łeb. Od razu oskarżył kochanka, że ten znęca się nad kaleką, więc Joe jeszcze mu poprawił.
I wyszedł.
Poszedł do matki i wziął dzieciaki na plac zabaw, woląc oglądać ich „rozwrzeszczane mordy”, niż słuchać „tej jebanej marudy”.
Pobujał ich na huśtawkach, a potem zorganizowali mini mecz piłki nożnej. Na koniec jeszcze chciały się pobawić na drabinkach.
– Już jest późno. Mama czeka z kolacją – powiedział, gdy dzieciaki zaczęły ciągnąć go z powrotem w stronę huśtawek. – Patrice, wracaj! Dean, nie pokrzywiaj mi się!
– Dobrze, mamusiu – powiedzieli chłopcy chórkiem, mrugając niewinnie oczami.
– Och, wy…! Hej! Wracać mi tu natychmiast!
Joe westchnął ciężko i zadzwonił do matki, że wrócą pół godziny później.
– Patrice nie odrobił jeszcze lekcji – odparła na to matka.
– Tylko pół godziny.
– … I ma karę. Nie będzie się bawił na dworze w czasie, kiedy ma szlaban. Martin przyjedzie i ich zabierze.
– Mamo… To tylko mały smarkacz. Niech się pobawi jeszcze te pół godziny.
– Joe, wiem, że dawno ich nie widziałeś, ale ja mówię poważnie. Nie możesz im wiecznie pobłażać. Aleks też się robi przez to niegrzeczny i jeśli zrobi coś złego, a ja go za to ukarzę, patrzy na mnie z wyrzutem i mówi, że ty byś tak nie zrobił.
– Mamo…
– Innym razem, Joe. Ty skończyłeś szkołę, ale dzieciaki nie. Już dziewiętnasta.
– No, dobrze. Poczekamy na Martina na placu zabaw. Tym co zawsze.
– Dobrze. Pa.
– Pa – burknął. – To jakiś pieprzony spisek – warknął do siebie. – Jeszcze ona się uwzięła. Patrice, co nawywijałeś? Mama mówiła, że masz karę.
Dean zachichotał.
– Kiedy Martin chciał go przytulić na przywitanie, kopnął go w jaja.
– I powiedział, że nie chce drugiego ojca – dodał Aleks – bo wszyscy ojcowie to pijacy i sadysty.
– Sadyści – poprawił rudy automatycznie.
– Możecie się zamknąć?! – Patrice szturchnął obu braci.
– Hej!
– Przestańcie! – Joe szybko rozdzielił braci, którzy wyraźnie mieli zamiar przejść od słów do czynów. – Patrice, nie każdy ojciec to od razu pijak.
– Akurat! – prychnął chłopczyk.
– Inni twoi koledzy na pewno mają normalnych tatusiów. Po prostu my kiepsko trafiliśmy.
– I tak ci nie wierzę. Nasz stary też wydawał się w porządku. Oni wszyscy tacy są na początku, a kiedy już ich polubisz, pokazują, jacy są naprawdę.
– To nie prawda. Myślisz, że kiedy będę miał dziecko, będę je źle traktował?
– Ty nie będziesz miał dzieci – warknął chłopiec w odpowiedzi. – Może i masz mnie za gówniarza, ale ja głupi nie jestem. Dwóch chłopców nie może zrobić dzieciaka.
– Ale gdybym miał…
– ALE NIE BĘDZIESZ MIAŁ. Faceci, którzy nadają się na ojców, nie są nimi. Nie dam sobie wcisnąć kitu, że jest inaczej.
– Martin jest dla nas dobry – zauważył nieśmiało Aleks. – Tata nigdy nie był.
– Słuchajcie, dzieciaki. Nasz ojciec był skurwielem jakich mało. W tym względzie się akurat z wami zgadzam. – Joe patrzył uważnie na braci, łapiąc ich wzrok. Chciał, żeby dzieci dobrze go zrozumiały. – Zgadzam się też z tym, że kiedy w grę wchodzi alkohol, nie można liczyć na normalne życie. Ale nie możecie obwiniać każdego faceta na świecie za to, że stary traktował nas jak traktował. Jedyne, co łączyło go z resztą populacji to fiut, którym nas zrobił. Nic więcej.
– Gadaj sobie…
Joe westchnął.
– To może umówimy się inaczej? – zapytał. – Jeśli Martin będzie robił wam krzywdę, natychmiast mi o tym powiecie, a ja zajmę się resztą. Mnie chyba uwierzycie, co?
Aleks uśmiechnął się i rzucił najstarszemu bratu na szyję. Dean i Patrice skinęli na znak zgody. Patrice wyglądał, jakby poczuł ulgę, że ma oparcie w starszym bracie.
– Nie pozwolę, żeby ktoś wam zrobił krzywdę – przysiągł Joe, gładząc miękkie włosy Aleksa. – Tak samo wy musicie się bronić nawzajem. Obiecujecie?
– Tak!
Joe uśmiechnął się lekko. Po plac zabaw pojechał samochód, więc Joe zabrał braci i zaprowadził do Martina.
– Kiedy przyjdziesz znowu? – spytał Dean.
– Zobaczymy. Macie być grzeczni i słuchać mamy i Martina.
– Oj, nie marudź… – jęknął Patrice.
– Mam z tobą inaczej porozmawiać? – spytał rudy, robiąc poważną minę. Patrice pokręcił gorliwie głową. Nie przeżyłby kolejnej serii łaskotania, które Joe często mu serwował, gdy był niegrzeczny.
– Dzięki, że się nimi zająłeś – rzekł Martin.
Nastolatek spojrzał na niego jak na wariata.
– To moi bracia.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, nie patrząc na niego.
– Nie każdy postrzega to w taki sposób. Tak czy siak – naprawdę dzięki. Pozdrów swojego chłopaka.
Joe skinął jedynie głową.
Samochód już dawno odjechał, a on dalej stał i patrzył na miejsce, gdzie ten zniknął mu z oczu. Musiał przyznać, że wszystko poukładało się całkiem dobrze. Gdy ojciec wyrzucił go z domu, był przekonany, że nie ma już dla niego ratunku. W jego życiu jednak pojawił się Colin, wyciągając do niego bezinteresownie pomocną dłoń. Wydarzenia, które początkowo wydawały mu się okrutne i niesprawiedliwe, teraz postrzegał jako konieczność. Owszem, zaszło wiele zmian, ale wszystkie te zmiany prowadziły ich ku lepszemu. Matka też znalazła sobie porządnego faceta, a przynajmniej na takiego wyglądał. Przyszłość miała wszystko zweryfikować, ale na chwilę obecną.
Było dobrze.
Naprawdę dobrze.

***
Tak się teraz pokapowałam, że został już tylko epilog. Wcześniej byłam przekonana, że jest 12 rozdziałów i epilog, ale cóż...
Nawet dość fajny rozdział jak na Walentynki, co?;) Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Och! To już koniec...? A tak fajnie się czytało to opowiadanie... :D Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś napiszesz coś nie związanego z żadnymi znanymi osobami, ponieważ tworzysz naprawdę ciekawe postacie i jakby bardziej "żywe". Może dlatego, że dla nas są one kompletnie nieznane i z tego powodu musimy się zagłębiać mocniej w czytanie takiej opowieści, by ich poznać lepiej. Albo może zwyczajnie bardziej zapadają nam w pamięć, ponieważ są oryginalne i tylko twoje...? Nie wiem. W każdym razie: piszesz bardzo dobre opowiadania z gatunku ff, lecz twoje własne historie są jeszcze lepsze. :)

    Rozdział czytało się bardzo miło i w takim razie czekam na publikację epilogu. ;)
    Do napisania!
    Ri

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiałam się jak rozwiążesz problem studiów Joe i powiem Ci że na to nie wpadłam. Rzuca mi się na mózg po sesji. :) Z jednej strony szkoda że to już koniec ale z drugiej nie mogę się doczekać co cudownego znowu wymyślisz. :) Taki komentarz powinnam chyba zostawić pod epilogiem ale już teraz musiałam się nim podzielić. :)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, nie mam za dużo czasu na komentarze, ale czytam wszystko i regularnie (przynajmniej się staram) zaglądam do Ciebie! Nawet teraz piszę jedną ręką, gdy drugą bujam wózek, a starszej tłumaczę co ma zrobić z brudami :)
    Uwielbiam to jak piszesz.! Masz u mnie ogromne uznanie i wyrazy szacunku za to,że nieustannie trwasz przy tym :) Podziwiam Cię,że znajdujesz na to czas!

    Ach Joe! Polubiłam skubańca :) Mam nadzieję,że będzie im dobrze! Nie mogę się doczekać zakończenia tej historii!

    I ciągle czekam na Bliźniaków :)
    Ściskam mocno! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobieto, tak wspaniale piszesz że cały czas mam niedosyt. :) Jakoś to szybko zleciało z Poskromić złośnika, ale mam nadzieje że na jego miejsce pojawi się coś równie fajnego. :) Czekam na epilog i ciągle oczekuje na TwT. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam to opowiadanie i az mi szkoda, ze tak szybko sie ono konczy.
    Piszesz swietnie, ale to juz wiesz. Rzeczywiscie klimatyczny rozdzial jak na walentynki :)
    Zycze Ci duzo weny i czasu oraz checi na pisanie :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)