środa, 15 kwietnia 2015

30.Twarzą w twarz



– Jedziemy! Teraz.
Bill zamrugał, patrząc ze zdumieniem na Toma, który stał przed nim z gitarą zarzuconą na ramię i zaciętą miną. Nawet nie próbował nabijać się z tego, że Bill ma na sobie ogromną, starą i poplamioną tłuszczem koszulkę, która co rusz zsuwała mu się z jednego ramienia. Jego wzrok utkwiony był w oczach Billa, jakby szukał w nich zgody.
– Uhm, cześć, Tom – powiedział Bill. – Jedziemy… ale gdzie?
– Do Stanów.
– Do Stanów? Teraz? – zdumiał się Bill.
– Teraz.
– Ale tak dokładnie tak… teraz teraz?
– Tak, teraz teraz – powtórzył Tom cierpliwie.

Bill otrząsnął się i pokręcił głową.
– Dobra. Co się stało?
Tom wszedł do środka i odłożył gitarę pod ścianę.
– To, że ona nie odpuści, Bill. Nie chcę, żeby któregoś pięknego dnia z domu wyprowadzili mnie jak wariata w kaftanie bezpieczeństwa. Nie i już. Nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Musimy wyjechać.
Bill westchnął. Co niby miał na to odpowiedzieć? Tom nie był osobą skłonną do przesadzania i wyolbrzymiania. Jeśli powiedział, że nie czuje się już tutaj bezpiecznie, to znaczy, że dokładnie tak było.
– Na którą zamówiłeś bilety?
Tom otworzył szeroko oczy, najwyraźniej nie był przekonany, że Bill się na to zgodzi. Rzucił się na niego i objął go mocno. Gdy się odsunął, powiedział.
– Mamy samolot o drugiej dwadzieścia. Chciałem o północy, ale pomyślałem, że pewnie nie zdążysz się spakować do tego czasu.
Bill parsknął cicho, kręcąc głową. To aż śmieszne, jak szybko Tom go poznał w każdym tego słowa znaczeniu.
– Chodź, pomożesz mi. Trochę tego mam.
– Coś się stało? – Obaj obejrzeli się, kiedy zobaczyli w drzwiach kuchni wujka Billa. Wydawał się być zaskoczony obecnością Toma tak szybko. – Już się za sobą stęskniliście?
– Wujku… – zaczął Bill niepewnie, gryząc wargę. Chciałby mu powiedzieć wszystko, nie tylko to, że wyjeżdżają, ale… Nie chciał, żeby jego wujek był kolejną osobą, która uzna ich za chorych zboczeńców. – My… – urwał.
– W porządku, Bill. Rozumiem – powiedział mężczyzna spokojnie.
– Co ma pan na myśli? – spytał Tom.
– Simone mi o wszystkim powiedziała, chociaż sam już to wcześniej podejrzewałem.
– W–wujku…? – spytał Bill ze strachem.
– Kiedy? – zapytał Tom rzeczowo.
Mężczyzna uśmiechnął się uspokajająco.
– W dniu, w którym wyjechaliście w trasę koncertową. Przyszła tu zapłakana i powiedziała mi o wszystkim. Chciała, żebym ją poparł i namówił was na leczenie jak już wrócicie.
Zapadła cisza. Bliźniacy zerknęli na siebie, skonsternowani. Bill nie wiedział, co ma o tym myśleć. Jego wujek zachowywał się w stosunku do niego zupełnie normalnie, jakby nie miał o tym pojęcia. Robił to, bo to akceptował, czy po prostu chciał na spokojnie to z Billem obgadać i przekonać go do leczenia?
– I?
Derek pokręcił głową.
– I tyle. Co mam wam więcej powiedzieć? Pozwoliłem jej na wysłanie was do jednej szkoły i klasy. Sama was pchnęła w ten związek, nie może teraz oczekiwać, że ktoś za nią wszystko odkręci. Nie jest to dla mnie… łatwe, ale miałem dużo czasu na zastanowienie. – Mężczyzna podszedł do Billa i potarmosił mu włosy, patrząc na niego z miłością. – Byłeś dzieckiem, którego zawsze pragnąłem. Po śmierci żony tylko ty trzymałeś mnie przy życiu, Bill. To ja uczyłem cię mówić, chodzić, śpiewać… Wszystko, co umiesz… Tego wszystkiego ja cię nauczyłem. Zawsze byłem z ciebie dumny. I zawsze będę, bez względu na to, czy będziesz kochał Toma w TEN sposób, czy nie. Straciłem żonę. Wiem jak to boli, kiedy odchodzi ktoś tak ważny w twoim życiu. Simone nie ma pojęcia. Dlatego ja rozumiem, a ona nie.
Bill pociągnął nosem, czując łzy pod powiekami. Przytulił się mocno do mężczyzny, który przygarnął go i opiekował się nim przez te wszystkie lata. Zawsze miał w nim oparcie i po raz kolejny udowodnił, że można na niego liczyć i że jest wart uczuć, jakie Bill do niego żywił.
– Jedź z nami do Stanów.
Derek uniósł brwi.
– Chcecie jechać aż do Stanów?
– Tylko tam będziemy mogli cieszyć się wolnością. Ludzie nas tam nie znają, więc nie będziemy musieli się martwić ochroną. Możemy być zwykłymi nastolatkami. Nikt nawet nie zwróci na nas uwagi… A tym bardziej na to, co nas łączy.
Mężczyzna pokręcił głową.
– W Stanach nie ma dla mnie miejsca, Bill. Niemcy to mój dom. Ale będę was odwiedzał ta często jak tylko będę w stanie. Kiedy chcecie lecieć?
– Mamy samolot w nocy – powiedział Tom.
Derek nie okazał swojego zaskoczenia, że chcą to zrobić tak szybko. A raczej, że Tom chce, bo Bill nie był spakowany, co znaczyło, że też się dopiero co dowiedział. Derek nie był głupi. Zrozumiał, że Simone pewnie poruszała z Tomem temat leczenia i zwyczajnie go przestraszyła. Nie dziwił się, że chłopak chce zabrać z tego kraju to,  co kocha, i wynieść się tam, gdzie nikt nie będzie im zagrażał. Sam też by tak zrobił.
– Pomóc ci się spakować? – zapytał mężczyzna.
– Jeśli chcesz, wujku. W trzech pójdzie nam o wiele szybciej.
Tom uśmiechnął się tylko lekko i razem poszli do pokoju Billa. Bill dorobił się już własnej garderoby, miał naprawdę wiele ubrań. Co najmniej połowę musieli zostawić, a mina Billa, kiedy to usłyszał, była po prostu bezcenna.
Razem wybrali jakoś te bardziej przydatne rzeczy. Nie byli biedni, więc Bill w każdej chwili mógł zacząć gromadzić rzeczy od nowa. Po kilu godzinach wreszcie skończyli. Derek nakarmił ich jeszcze przed wyjazdem i życzył im szczęścia. Billowi było przykro, że musi się z nim rozstać. Tom nie miał w ogóle wyrzutów sumienia, że opuszcza ten kraj. Że zostawia matkę bez słowa wyjaśnienia. Po prostu spakował się, zapakował do samochodu z pomocą ochroniarza i wyjechał.
Derek postanowił pojechać z nimi na lotnisko. Kiedy wyszli przed dom, taszcząc walizki, Bill przystanął i spytał.
– Wziąłeś go ze sobą?
Tom podążył za jego wzrokiem. O samochód stał oparty Brett, zaciągając się papierosem. Wyglądał na znudzonego.
– On leci z nami – powiedział Tom.
– Co?!
Bill spojrzał na niego jak na wariata. Leci z nimi? Ale jak to? Przecież Tom nie znosił tego ochroniarza! Mało tego, Brett podejrzewał, co ich łączy! Trzymanie obok siebie takiego człowieka było niezwykle niebezpiecznie. Mieli przeprowadzić się do stanów, żeby odciąć się od tego wszystkiego, co przydarzyło im się w Niemczech. W Europie. Jak niby zabranie Bretta miałoby im w tym pomóc?
– To długa historia. Widzisz, on…

… Tom wściekły niemal skopał torbę z ciuchami na dół po schodach. Chciał się wynieść z tego domu i już.
– Tym razem na dobre, co nie?
Chłopak odwrócił się i zobaczył na dole znienawidzonego przez siebie ochroniarza. Przewrócił oczami, znosząc po schodach drugą torbę.
– Nie twój interes – warknął do niego.
– Nie tym tonem – odwarknął Brett. – Matka cię nie nauczyła odnosić się do starszych z szacunkiem, gówniarzu?
– Wyjebane na nią i na ciebie. Płacę ci więc stul dziób i nie wchodź mi w drogę.
– Nie spodobał  jej się syn pedał? – Tom go zignorował, wchodząc na górę po ostatnią walizkę. – Eh, nieważne. Jedna rada na pożegnanie. Jak już wielce chcesz być taki dorosły, to proszę bardzo, ale następnym razem bądź łaskaw zamknąć drzwi, kiedy bzykasz swojego brata.
– Nie bzykam swojego brata! – krzyknął Tom. Kłamanie na ten temat przychodziło mu już niezwykle łatwo.
– Obaj dobrze wiemy, że to robisz. Nie jestem głupi i wiem, co widziałem. Nie bez powodu was skonfrontowałem zaraz po tym, jak was złapałem. Chciałem wam uświadomić, że stąpacie po cienkim gruncie, ale najwyraźniej nie dotarło. To akurat mnie nie dziwi.
Tom stanął naprzeciwko niego i syknął, patrząc mu w oczy.
– Czego ty właściwie chcesz, ha? Pieniędzy? Rozrywki? Rozgłosu? Określ się wreszcie i odczep się, mam ciekawsze rzeczy do roboty.
– Próbuję ci tylko uświadomić, że obnoszenie się z takim związkiem nie jest mądre – powiedział Brett całkiem spokojnie. Patrzył mu uważnie w oczy. – Lubicie się bzykać, proszę bardzo, ale na litość boską, róbcie to tak, żeby nikt nie wiedział. Daliście się przyłapać jak dzieci swojej matce i mnie. Tam mógł wejść każdy i wierz mi, że gdyby był to ktokolwiek inny, skończylibyście w jakimś zakładzie.
Tom zacisnął zęby. Brett go podpuszczał, żeby się przyznał, że naprawdę uprawia seks z Billem czy po prostu próbuje go ostrzec? Normalnie z góry odrzuciłby drugą opcję, ale Brett nikomu ani słowem nie piknął, że cała ta sytuacja miała miejsce. Tom był tego pewny, gdyby było inaczej, prędzej czy później by już to wypłynęło, a tak się nie stało. Z jakiegoś powodu Brett postanowił zatrzymać to dla siebie i nie roztrząsać tego dalej. Tylko dlaczego?
– Skoro jesteś taki pewny, że to zrobiliśmy, dlaczego nikomu nie powiedziałeś, co? – spytał ostro, trochę już jednak spuszczając z tonu. – Zarobiłbyś o wiele więcej niż jako ochroniarz.
– Nie zależy mi na pieniądzach – odparł Brett, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się półgębkiem. – Po prostu w chuj przypominasz mi mojego młodszego brata. On już wreszcie usiadł na dupie, kiedy przydarzyło mu się spłodzić bliźniaki. Teraz czas na ciebie.
Tom zrobił głupią minę. Tego się nie spodziewał.
– Więc twierdzisz, że wiesz to wszystko i nie chcesz nic na tym zarobić ani uprzykrzyć mi życia za to, że strasznie do was pyskowałem?
Brett pokręcił tylko głową.
– Po prostu nie daj się więcej złapać jak ostatnia sierota. Bzykaj tak, żeby nikt nie widział. I nie zapomnij mi zapłacić za ten miesiąc, w końcu dość się już ciebie naniańczyłem.
Ochroniarz wyciągnął ręce z kieszeni i zaczął wchodzić po schodach na górę. Tom wciąż nie był do końca pewny, jak ma to wszystko interpretować. Do tej pory nie znosił Bretta i z chęcią mu dokuczał. Brett jemu zresztą też. Teraz jednak jakoś czuł, że może mu zaufać. Jak bardzo dziwne to było.
– Brett? – zawołał, zanim w ogóle zdążył to przemyśleć. – Jeśli chcesz, pakuj się i leć z nami.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Chcesz, żebym leciał z wami? – zdziwił się.
Tom wzruszył ramionami, uśmiechając się zadziornie.
 – Przyda nam się kucharka i ogrodnik…

– … zgodził się i przywiózł mnie tutaj – skończył Tom, akurat w momencie, kiedy kończyli upychać walizki w samochodzie.
– Wiec Brett jedzie z nami – powiedział Bill oszołomiony, zerkając na mężczyznę trochę nieufnie.
– Tak.
– I wie o nas i będzie nas krył.
– Tak.
– Pierdolę, nie wierzę.
– Bill! Język.
Bill tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby jechać tam z nami, jego spodziewałbym się najmniej – powiedział Bill, wsiadając do samochodu. Z jakiegoś pokręconego powodu wydawało się to jednak całkiem właściwe i słuszne. Brett był właściwie jedynym z ich ochroniarzy, który nie bał się im postawić, kłócić z nimi i doprowadzić Toma do białej gorączki. Jeśli miał coś do powiedzenia, walił prosto z mostu. Był po prostu szczery. O wiele bezpieczniej było zabrać ze sobą właśnie jego niż jakiegoś innego ochroniarza, który mógł sprawiać wrażenie oddanego, a przy pierwszej lepszej okazji mógłby pójść do gazety. Brett wiedział już od jakiegoś czasu. Naprawdę wiedział i do tej pory nikt nie przyszedł do nich z nakazem aresztowania czy czymś takim. To był dobry początek. Mogli mu w pewnym stopniu zaufać i to było najważniejsze.
Na lotnisku pożegnali się z wujkiem Billa i wsiedli do samolotu. Tom jeszcze odebrał telefon od Simone i był bardzo szczęśliwy, mogąc jej powiedzieć, że wyprowadza się z kraju i już nie będą musieli się dłużej oglądać. Bill w tym czasie dał znać chłopakom. Jost miał się dowiedzieć dopiero wtedy, kiedy będą na miejscu. Teoretycznie nie obejmowały ich na razie żadne kontrakty, ale w tym biznesie nigdy nie wiadomo. Równie dobrze mogliby chcieć, żeby zaczęli pracę nad nową płytę, ale Bill ani myślał tego robić. Na pewno nie w Niemczech i nie, dopóki nie odpoczną od całego tego bałaganu.
Los Angeles było wspaniałe. I gorące. Tom miał wrażenie, że wykituje w swojej obszernej bluzie, więc niemal od razu się jej pozbył. Dopóki byli w klimatyzowanych pomieszczeniach, nie czuło się tak tego gorąca, ale kiedy tylko się wyszło na zewnątrz, można było nawet zemdleć.
Początkowo zatrzymali się w hotelu, gdzie spędzili kilka dni. W międzyczasie szukali dla siebie mieszkania. Codziennie oglądali ich co najmniej kilkanaście, aż wreszcie piątego dnia, obaj sfrustrowali i źli, trafili na coś, co wreszcie było idealne dla ich dwójki. I Bretta, który miał czuwać nad nimi. Mieszkanie znajdowało się na przedmieściach, było okropnie drogie i miało w sobie wszystko, czego tylko potrzebowali. No, prawie… Bill już w sumie zaplanował, gdzie zrobią sobie własne studio nagraniowe, żeby Tom mógł tworzyć muzykę, a Bill śpiewać.
Dużo czasu nie minęło, a już załatwili wszystkie formalności i mogli się rozpakowywać z rzeczami.  Obaj byli podekscytowani, zwłaszcza że przez ten czas, jaki już spędzili w Los Angeles, prawie nikt zdawał się nie wiedzieć, kim oni są. Zaledwie kilka osób ich zaczepiło i poprosiło o wspólne zdjęcie. I to wszystko. Żadnych fanatyczek, podążających za nimi krok w krok, żadnych upierdliwych ochroniarzy… No, w sumie jeden wciąż był upierdliwy, doprowadzając Toma do szewskiej pasji. Przynajmniej Bill miał z tego ubaw, kiedy słyszał, jak się kłócą. Okazało się jednak, że Brett całkiem nieźle gotuje, więc Tom  był w stanie wybaczyć mu wszystkie cierpkie komentarze, byleby tylko dostać porządny obiad.
W domu było sporo sypialni, dziwnie połączonych ze sobą pokoi i pomieszczeń, które przerabiali powoli według własnego uznania. Mimo że uwielbiali przebywać w swoim towarzystwie i mieli wspólną sypialnię, każdy z nich posiadał też swój własny pokój, gdzie mógł uciec od tego drugiego, gdy już miał dość. Nie chodziło o to, że nagle mieli przestać się kochać czy coś takiego, nie. Po prostu czasami każdy z nas potrzebuje przestrzeni i czasu, który może spędzić z samym sobą. Czasu na przemyślenia i miejsca, do którego może uciec, jeśli pokłóci się ze swoim kochankiem. Dobrze mieć wtedy swój kąt, w którym można być po prostu sobą i nie trzeba ukrywać żadnych emocji, bo zwyczajnie nie ma nikogo, kto mógłby je wychwycić.
Jednego dnia, kiedy Tom siedział na kanapie w salonie i grzebał w laptopie, przyszedł do niego Bill, bez ceregieli siadając mu na kolanach i całując go w policzek.
– A to za co? – spytał Tom, odrywając wzrok od ekranu laptopa.
– Tak po prostu. – Bill wzruszył ramionami. – To już nie mogę cię pocałować bez żadnej okazji?
Tom zaśmiał się, obejmując go w pasie.
– Możesz, ale wtedy zazwyczaj coś ode mnie chcesz.
Bill uśmiechnął się, zmieniając pozycję i siadając na kolanach bliźniaka okrakiem.
– Masz mnie – przyznał.
– Wiedziałem! To czego ode mnie chcesz? Wnioskując z tego, co robisz, to musi być coś ekstra.
Bill zagryzł dolną wargę.
– Nie wiem, czy takie ekstra, po prostu… Ten dom jest naprawdę wielki. Idealny dla nas, bo możemy pomieścić w nim spokojnie wszystkie swoje graty, ale jednak wielki. I cichy, jeśli któryś z nas wyjdzie choćby przed dom. Jesteśmy tutaj praktycznie sami, bo cholerny Brett okazał się maniakiem architektury i całe dnie spędza poza domem…
– Do czego zmierzasz? – spytał Tom podejrzliwie.
– Myślałem, że może… przydałby się ktoś, kto wniósłby trochę życia do tego domu?
Tom uniósł brwi.
– Jeśli chcesz adoptować dziecko to się nie zgadzam, jestem za młody, żeby bawić się w ojca.
Bill pacnął go w ramię.
– Jakie dziecko? – spytał z oburzeniem. – Nie chcę żadnego dziecka.
– A więc co?
– Myślałem o psie! Małym szczeniaczku, którego moglibyśmy wziąć ze schroniska. Wiem, że lubisz psy i ja też, więc pomyślałem, że to dobry pomysł.
Tom był zaskoczony tą propozycją, bo Bill robił takie podchody, że naprawdę myślał, że chodzi mu o dziecko. Ale pies? Tom musiał przyznać, że to był świetny pomysł. Lubił psy, a skoro teraz miał własny dom, to czemu nie?
– Okej, zgadzam się, ale pod jednym warunkiem – powiedział.
– Jeśli to ty chcesz go wybrać to zapomnij, zrobimy to razem.
– Nie, akurat ni chodziło mi o to – zaśmiał się Tom. – Ale hej, w sumie dlaczego każdy z nas nie miałby wybrać sobie jakiegoś? W sensie wiesz, na pewno preferujemy inne rasy. Jak będziemy mieli dwa psy, każdy swojego, nie będzie bitwy o to, kto powinien go wyprowadzać z rana, kiedy obaj lubimy spać.
Bill zmarszczył brwi. To brzmiało logicznie.
– Dobra! Chociaż wiesz, ja się wyprowadzeniem nie przejmowałem – przyznał, śmiejąc się. – W końcu od czego mamy Bretta? Nie pilnuje nas, to mógłby chociaż pilnować nasze psy.
– Eh, nie liczyłbym na to. Dobrze, skoro postanowione, to jedziemy.
– Teraz? – zdziwił się Bill.
– No, a na co mamy czekać? Rzeczy dla psiaków możemy kupić jak już je wybierzemy, żeby wiedzieć, jakie będą duże i w ogóle…
– W sumie racja. No to jedziemy.
Tom sprawdził w Internecie, gdzie jest jakieś schronisko, a Bill w tym czasie się przebrał i mogli jechać. Bill niemal od razu wybrał sobie jednego i Tom musiał przyznać, że pies był naprawdę słodki. Dopiero co jego matka się oszczeniła z nim i do tej pory nie mogli go od niej zabrać, bo był zbyt mały, więc Bill trafił idealnie, pojawiając się akurat tego dnia. Tom szukał o wiele dłużej. Widział wiele słodkich i wspaniałych psów, ale jednak czegoś mu brakowało. Miał wrażenie, że jeszcze nie zobaczył tego odpowiedniego.
– Toom, czemu wydziwiasz? – spytał Bill, trzymając w ramionach swojego szczeniaka. Głaskał go za uszami, co wyraźnie się małemu podobało.
Tom nie wiedział, czemu wydziwia, po prostu czuł, że jeszcze nie zobaczył tego, którego chce.
Przeszli kawałek dalej, gdzie część psów była akurat na wybiegu. Było to jednak już starsze osobniki. Tom westchnął.
– Rety…
Podskoczył, kiedy nagle coś zaszczekało tuż obok niego. Spojrzał w dół i zobaczył, że jeden z psów przybiegł prosto do niego, zupełnie jakby coś od niego chciał. Zaskomlał cicho, widząc minę Toma.
– Ten chyba cię lubi – stwierdził Bill, podchodząc bliżej i patrząc na psa. Był naprawdę piękny, ale już dosyć stary. No, może nie do końca stary, ale daleko mu było do szczenięcych lat.
– Czy ten pies jest łagodny? – spytał Bill jednego z pracowników schroniska, ale Tom nie czekał na odpowiedź. Wyciągnął rękę do psa i dał mu ją powąchać.
– Tak, nigdy nie wykazywał się agresją, ale do najłagodniejszych też nie należy. Jest w schronisku już ponad dwa lata, ktoś go wyrzucił z domu na ulicę. Nie było mu tam łatwo.
Tom nie był osoba, która przejmowała się łzawymi historyjkami innych ludzi. Często go to nawet bawiło, bo przecież to ludzie są kowalami własnego losu. Zwierzęta były czymś zupełnie innym. Były kompletnie niewinne i nie zagrażały człowiekowi, dlatego jak słyszał tego typu historie, miał ochotę kogoś uderzyć. Nie znosił, kiedy robiono krzywdę zwierzętom. Czy to kotom, czy psom, czy jakimś innym. Nie i koniec. Jak patrzył na tego psiaka, czuł dziwne rewelacje w żołądku.
I już wiedział, że nie chce stąd wziąć żadnego szczeniaczka. Nie, na szczeniaczki jest wielu chętnych i pewnie większość z nich znajdzie dom tak czy siak. Stare psy zazwyczaj nie mają tyle szczęścia.
– Chcę tego – powiedział Tom do mężczyzny.
– Woli pan starszego? – zdziwił się.
– Nie wiem, czy wolę. Po prostu go chcę. Myślę, że się dogadamy. – Tom uśmiechnął się i pogłaskał psa merdającego ogonem.
– To cudownie. W takim razie zapraszam, podpiszemy papiery adopcyjne obu psów.
Tom i Bill uśmiechnęli się do siebie. Teraz byli niemal jak rodzina. Miło będzie dla odmiany przestać przejmować się fanami, koncertami i terminami nie do przekroczenia na rzecz kupy na dywanie, śladów łap na podłodze i osikanych butów.



1 komentarz:

  1. A już myślałam, że matka jednak przemyśli sobie sprawę, a jednak nie. Dobrze, że wujek Billa okazał się rozsądniejszym człowiekiem. Ochroniarz też niezły. Szkoda, że takich ludzi jest tak mało, którzy potrafią na wiele spraw spojrzeć z innego punktu widzenia, jak Derek i Brett. Ale ten pomysł z psami był świetny. Coś czuję, że opowiadanie dobiega końca i strasznie mi przykro, bo nigdy nie zapomnę jak się uśmiałam na tych odcinkach, kiedy Tom obserwował Billa przez kamerę. Jak z wrażenia wylał sok na zeszyt Billa i jak ten urządził mu prywatny pokaz, kiedy się zorientował, że Tom go obserwuje. Czytałam te momenty chyba ze sto razy. Całe opowiadanie świetnie Ci wyszło. Stopniowo ich do siebie zbliżałaś, tak jak powinno być. Ehh... dlatego szkoda mi, że to już prawie koniec. Mam nadzieje, że uraczysz nas jakimś nowym twincestem, ja w każdym razie liczę na to i czekam z niecierpliwością.
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)