Do tej pory Damon pojawiał się i
bardzo szybko znikał z powrotem, więc Theo nie miał zbytniej możliwości
przyjrzenia mu się ani pogadania z nim. Teraz sytuacja miała się zmienić.
Gdziekolwiek by się nie wybrali, Theo miał towarzyszyć Damonowi i widywać go o
wiele częściej niż do tej pory.
Nie wiedział, na ile mu się to
podoba. Po ostatnich wybrykach wampira Theo najchętniej pożegnałby się z nim na
amen. Damon z nim pewnie też, ale skoro stale wracał, najwyraźniej nie miał
innego wyjścia.
Siedzieli w samolocie w ciszy.
Theo w pierwszej chwili chciał usiąść przy oknie, ale zrezygnował z tego i
pozwolił tam usiąść Damonowi. Mimo tego, że wampir nieźle go nastraszył, Theo
nie potrafił siedzieć z kimś w ciszy. Krępowało go to i źle się z tym czuł,
zupełnie jakby coś było nie tak. Nie, żeby w jego relacjach z Damonem cokolwiek
w ogóle było „tak”, ale jakoś nie potrafił po prostu siedzieć cicho.
- Nie mogę cię jakoś zwolnić z
tej całej więzi? – spytał cicho, nie chcąc, żeby ktoś ich niechcący podsłuchał.
Damon otworzył jedno oko i
spojrzał na niego.
- N-no… - zająknął się
nastolatek, kiedy zdał sobie sprawę, że cała uwaga Damona jest skoncentrowana
na nim. – Bo to trochę dziwne? W sensie… Ta więź jest jakby wymuszana na tobie,
nie na mnie, więc nie ma jakiejś opcji, żebym cię z tego zwolnił? – wyjaśnił. W
myślach nie brzmiało to tak naiwnie jak wypowiedziane na głos. – Chętnie to
zrobię! – zapewnił szybko.
Damon dalej tylko na niego
patrzył jednym okiem, a potem zamknął je i mruknął.
- Jesteś głupszy niż myślałem.
Theo naburmuszył się lekko.
- Dlaczego?
- To nie cholerny Harry Potter,
że wypowiesz jakieś słowa, siach pach i każdy idzie w swoją stronę.
- No to o co w tym chodzi? Nie
rozgadałeś się zbytnio na ten temat.
- Chodzi o to, żeby nas powkurwiać
– stwierdził Damon – przywiązując do takich robaków jak ty. I wiesz co?
Świetnie ci idzie wkurwianie mnie. Doprawdy wybornie.
- Ale… - Theo westchnął. Zawahał
się, ale mimo to postanowił spytać. – Dlaczego akurat ja? Dlaczego akurat teraz
a nie wcześniej? Miałeś już wcześniej partnerów?
Damon nie odpowiadał dłuższą
chwilę. Theo już stracił nadzieję na odpowiedź, kiedy wampir odezwał się cicho:
- Potencjalny partner więzi
pojawia się raz na sto lat, ale to nie oznacza, że musimy się z nim związać.
Partner jest nietykalny dopiero po zawiązaniu więzi.
- Wypiciu krwi? – dopytał Theo.
- Taak, więc żeby pozbyć się
kłopotu, wystarczy taką osobę po prostu zabić i masz spokój na jakieś sto
kolejnych lat.
To właśnie chciał ze mną zrobić,
uświadomił sobie po raz kolejny. Damon chciał go zabić i zrobiłby to, gdyby
nie…
- Oni ci przeszkodzili, prawda?
Ci w maskach i pelerynach?
Damon uśmiechnął się kwaśno.
- Dupki to zaplanowały. Gdyby nie
oni, już byś wąchał kwiatki od spodu.
- Miałeś kiedy już partnera?
- Nie.
Theo zagryzł dolną wargę.
- Zabiłeś ich wszystkich?
Damon tylko uśmiechnął się pod
nosem. Ten uśmiech nie był zbyt przyjemny.
Theo już o nic więcej nie pytał.
Chyba wolał nie wiedzieć. Zastanawiał się za to, co się z nim stanie, kiedy
więź zostanie zerwana? Czy Damon wtedy zrobi z nim to, co robił ze wszystkimi
innymi? A co, jeśli więź nie zostanie zerwana? Co, jeśli będą musieli się
znosić nawzajem do…
- Czy… - zawahał się – mogę zadać
jeszcze jedno pytanie?
Damon skinął ledwo zauważalnie
głową.
- Jeśli nie uda ci się jej
zerwać… co wtedy? Bo przecież… ja nie żyję wiecznie. Prędzej czy później umrę.
- Prędzej, już ja się o to
postaram – burknął wampir. Theo spojrzał na niego ze strachem. – Więź jest
najsilniejsza na samym początku, ale słabnie z każdym dniem. Po kilku latach
wampir może zabić swojego partnera i może nie będzie to dla niego przyjemne,
ale więź go nie zabije. I po kłopocie.
A więc to dlatego obiecywał mu
długą i bolesną śmierć. To nie było rzucanie słów na wiatr.
- Czy… czy jest jakaś szansa, że
mnie nie zabijesz?
Damon spojrzał na niego z
politowaniem, po czym zamknął oczy i odchylił się na siedzeniu. To był wyraźny
sygnał końca rozmowy.
O więcej Theo już wolał nie
pytać. Pokręcił głową. Nie wiedział, czego się spodziewał, ale chyba nie tego,
że jego życie wkrótce się skończy. Może jeśli… może jeśli Damon pozna sposób na
zerwanie więzi w inny sposób, to daruje mu życie? To w sumie nie było w jego
stylu, ale…
Westchnął cicho. Bał się Damona i
jego poparzonych pomysłów i tego, co z nim zrobi, gdy to wszystko się skończy,
bo przecież skończyć się musiało.
Więź była dla niego wyrokiem
śmierci. Nie było co się łudzić, że będzie inaczej.
Zatrzymali się w jakimś
luksusowym hotelu i dostali jeszcze bardziej luksusowy apartament, w którym
stały dwa jednoosobowe łóżka. Theo nie zdążył dopytać Dennisa, ale coś mu się
obiło o uszu, że spanie pod ziemią w trumnie to kolejny mit na temat wampirów i
że oni tak właściwie śpią jak zwykli ludzie.
- Co ja właściwie mam tutaj
robić? – spytał Theo, rozglądając się po pomieszczeniu. Cała jedna strona
pokoju była przeszklona, tak że bez problemu można było podziwiać miasto. Pokój
urządzony był w czerni i bieli, z czerwonymi dodatkami. Były wygodne fotele,
szklany stolik i kilka dziwnych obrazów na ścianach. W pomieszczeniu obok
znajdowała się spora łazienka, był też sporej wielkości aneks kuchenny z pełnym
wyposażeniem.
- Czekać, aż zgłodnieję – odparł
Damon jakby nigdy nic, kładąc swoją małą torbę na jedno z łóżek.
Theo spojrzał na niego z
niedowierzaniem.
- Coo? Mam tu siedzieć i czekać?
Nie podobało mu się to ani
trochę, tym bardziej, że musiał pozbyć się swojego telefonu, a w tym, który
miał, był tylko cholerny Snake i pamiętał jeszcze czasy kamienia łupanego.
- Dokładnie. Nie potrzebuję,
żebyś wyszedł na ulicę i dał się zeżreć. W Nowym Jorku jest dwa razy więcej
wampirów niż w Los Angeles.
- No i?
- No i mam taki kaprys. Zamknij
się i mnie nie wkurzaj.
- Gdzie idziesz? – spytał szybko
Theo widząc, że Damon idzie w kierunku wyjścia z apartamentu.
- Idę załatwić to, co mam do
załatwienia. Masz tu czekać.
Zatrzasnął za sobą drzwi i Theo
został w pomieszczeniu sam. Westchnął ciężko, niezbyt z tego wszystkiego
zadowolony. Najchętniej zadzwoniłby do Liama i z nim porozmawiał, ale wiedział,
że to byłoby głupie posunięcie. Umówili się, że nie będą się kontaktować, jeśli
sytuacja naprawdę nie będzie tego wymagać. Teoretycznie Theo mógł celowo dać
się znaleźć, ale nie chciał bardziej drażnić Damona. Jasnym było, że z nim nie
wygra. Bał się też, że wampir pójdzie i w złości zacznie zabijać innych ludzi.
Zdecydował, że chwilowo się wstrzyma, będzie robił, co wampir mu każe i
zobaczy, co będzie dalej. Jeśli ta technika się nie sprawdzi, zawsze może pójść
na policję. Damon go nie pilnował – a przynajmniej na to wyglądało – więc
będzie mógł to zrobić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Postanowił się trochę przespać.
Drzemka zajęła mu prawie trzy godziny, a Damon dalej nie wrócił. Nie mając nic
innego do roboty, Theo z irytacją włączył jedyną grę, jaka znajdowała się na
jego pierwszym w życiu telefonie i zaczął w nią grać.
Po kilku kolejnych godzinach
Damon dalej nie wrócił, a jemu coraz mocniej burczało w brzuchu. Z
niezadowoleniem pomyślał, że pewnie Damon zupełnie zapomniał o fakcie, że on
też musi jeść. Wszystko, co wsadził w swoją torbę, już się skończyło. Gdy po
kolejnych dwóch godzinach Theo miał wrażenie, że zaraz dosłownie umrze z nudów,
a Damon nadal nie wracał, zdecydował się pójść do jakiego sklepu po jedzenie.
Damon zabrał swój portfel – Theo
był zdziwiony, że wampiry w ogóle mają portfele i pieniądze, ale dobra, niech
będzie – więc Theo wziął mały plecak, który zabrał ze sobą, wrzucił tam
komórkę, portfel i wyszedł z apartamentu. Kiedy już zamknęły się za nim drzwi
zdał sobie sprawę, że nie ma do nich karty i nie będzie mógł wejść z powrotem.
- Ale ze mnie idiota – burknął,
uderzając się otwartą dłonią w czoło. Westchnął ciężko i machnął na to ręką.
Później będzie się o to martwił.
Zjechał na dół windą i wyszedł z
hotelu. W takim mieście jak Nowy Jork wystarczyło wyjść za róg, żeby znaleźć
jakiś sklep spożywczy, toteż Theo nie musiał długo szukać. Już po chwili
buszował między półkami, słysząc z zawstydzeniem odgłosy dochodzące od strony
jego brzucha.
Gdy wreszcie wybrał, co chciał i
zapłacił za to, nie miał ochoty wracać do hotelu. Jeszcze nie był w Nowym
Jorku, więc postanowił trochę pochodzić i poszukać czegoś ciekawego.
Jak się szybko okazało, było to
kolejne wielkie miasto, zbudowane na podobny styl. To znaczy, oczywiście,
różniło się od Los Angeles, ale… Cóż, prawdę mówiąc, Theo postanowił się
przejść bardziej dlatego, że nie miał co ze sobą zrobić niż szukanie wrażeń.
Szedł przed siebie, zajadając
jednego batona za drugim i nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenie, co okazało
się bardzo głupie, bo kiedy już chciał wracać, okazało się, że wcale nie
pamięta drogi tak dobrze, jak mu się zdawało. Powoli robiło się ciemno, a on ni
w ząb nie mógł sobie przypomnieć nazwy hotelu.
Szedł przed siebie całkiem
zrezygnowany, mając nadzieję, że Damon posiada jakieś wampirze zdolności,
dzięki którym wyczuje, co się stało, a potem przyjdzie po niego i zabierze go z
powrotem do hotelu.
-
Cholera… - jęknął.
- Przepraszam… - jakaś młoda
dziewczyna, grająca na ulicy na gitarze, wstała ze swojego miejsca i podbiegła
do niego. – Hej, wydaje mi się, czy się zgubiłeś? – spytała.
Theo spojrzał na nią ze
zdziwieniem. Była młoda, mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Miała długie,
zafarbowane na rudo włosy, była o głowę od niego niższa i wyglądała bardzo
sympatycznie.
- Em, skąd wiesz? – spytał
niepewnie, wciskając kilka loków pod bandanę, którą miał zawiązaną na głowie.
Zaśmiała się.
- Nie trudno zauważyć.
Przeszedłeś obok mnie już cztery razy.
- Serio? – otworzył szeroko oczy.
– Chodzę w kółko?
- Nie, przeniosłam się w inne
miejsce jakąś godzinę temu. Zresztą, twoja mina dobitnie wołała o pomoc.
Theo westchnął.
- Egh, złapałaś mnie. Wyszedłem z
hotelu i zgubiłem do niego drogę. Nawet nie pamiętam, jak się nazywa. Wiem
tylko, że był bardzo luksusowy.
Dziewczyna zastanowiła się.
- W pobliżu są tylko trzy luksusowe
hotele. Jeśli chcesz, to cię zaprowadzę.
- Nie chciałbym ci przeszkadzać
ani nic.
- Nie przeszkadzasz. –
Uśmiechnęła się szeroko. – I tak już miałam iść do domu. Pozbieram tylko swoje
rzeczy i możemy iść.
- Na pewno? Naprawdę nie
chciałbym…
- Nie ma problemu – zbyła go.
Poczekał chwilę, aż dziewczyna
zapakuje swoją gitarę do pokrowca i po chwili już szli ramię w ramię w
kierunku, który mu wskazała.
- Więc… opłaca się grać na ulicy?
– spytał. Nie chciał jej urazić, ale nie bardzo wiedział, o co innego mógłby ją
zapytać.
- Bo ja wiem? – Wzruszyła
ramionami. – W takich miejscach jak Nowy Jork czasami nawet nie chodzi o
zarobek. Justina Biebera znaleźli na Youtube, może mnie znajdą tutaj – zaśmiała
się. – Kręci się tutaj mnóstwo wpływowych osób. Być może kiedyś nastanie i mój
szczęśliwy dzień.
- Może powinienem wziąć od ciebie
autograf i sprzedać go za porządną kasę, jak już zostaniesz sławna?
- Może – uśmiechnęła się szeroko,
pokazując swoje równe, białe zęby.
- Eee, tak w ogóle to jestem
Theo. – Wyciągnął do niej rękę.
- Elizabeth. Miło poznać.
- Mnie również.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Przejazdem w NY czy na stałe? –
zapytała, wyraźnie chcąc podtrzymać konwersację. Skręcili w jakąś węższą
uliczkę, zapewne idąc na skróty.
- Raczej przejazdem. Nie wiem, ile
tutaj zostanę, ale wątpię, żeby to było na stałe. Moja sytuacja jest trochę
skomplikowana, jeśli mam być szcz… Elizabeth? – Obrócił głowę, zdając sobie
sprawę, że dziewczyna się zatrzymała. – Coś się stało?
- Gotowe! – zawołała w
przestrzeń.
- Gotowe? – spytał zaskoczony. –
Co jest gotowe?
Rozejrzał się, ale nic nie
zobaczył.
Najpierw usłyszał chichot. W pierwszej
chwili był on cichy, zupełnie jakby komuś wyrwało się to przypadkiem, a potem
zmienił się w głośny, pełen zadowolenia śmiech.
Dopiero potem ich zobaczył.
Zeskoczyli z jednego z pobliskich budynków i otoczyli go w mgnieniu oka. Było
ich pięciu. Pięciu dorosłych mężczyzn, ubranych w poszarpane i pobrudzone
ubrania. W ich oczach widział przebłyski czerwieni, nie dające pomylić się z
niczym innym.
Wampiry.
Obejrzał się, żeby spojrzeć na
Elizabeth, ale jej oczy były zupełnie normalne.
- Wyrwałaś dzisiaj całkiem niezłą
sztukę, skarbie – powiedział jeden z mężczyzn, oblizując usta. – Być może nawet
wszyscy najemy się do syta.
Serce zaczęło mu bić szybciej.
Rozejrzał się pospiesznie, szukając drogi ucieczki, ale nie było takiej
możliwości. Dobrze to sobie przemyśleli, kiedy go ściągnęli w to miejsce.
Theo nie mógł uwierzyć, że po
tym, co zgotował mu Damon, dał się zaciągnąć w takie miejsce. Pewnie gdyby nie
buzująca w nim adrenalina, już miałby mokre spodnie ze strachu.
- Tak dopiero można zarobić –
powiedziała dziewczyna, patrząc na Theo ze spokojem, zupełnie jakby to, co za
chwilę miało się stać, było na porządku dziennym. I pewnie było.
Jedno było pewne. Jeśli oni go
nie zabiją, to zrobi to Damon za to, że go nie posłuchał i mimo wszystko
wyszedł.
Przesunął się lekko w stronę
Elizabeth, ale zaraz dwa wampiry stojące z tamtej strony zbliżyły się,
zacieśniając kręg.
- E, e! – pokiwał mu palcem jeden
z nich. – Jesteś nasz.
Nie miał najmniejszych szans na
ucieczkę. Nie wiedząc, co mógłby w takiej sytuacji zrobić, zaczął wrzeszczeć o
pomoc. Jakiś wampir zaśmiał się, podczas gdy drugi dopadł do niego i powalił na
ziemię, wgryzając mu się w ramię.
Gryzienie przez wampira jest
przyjemne, ale oni nie chcieli, żeby umarł taką śmiercią, o nie. Te wampiry
lubiły zadawać ból swoim ofiarom. Rozrywały mu skórę i lizały jego ranę,
czerpiąc wyraźną przyjemność z jego pełnych bólu jęków.
Wgryzały się w jedno miejsce za
drugim, trzymając przy ziemi w stalowym uścisku i gadając od rzeczy. Robiły z
niego prawdziwą miazgę, rozrywały skórę i ubrania bez najmniejszej oznaki
litości. Nawet dopingowały się nawzajem, prześcigając w tym, kto zada mu
najwięcej bólu.
Theo walczył. Nie zamierzał się
tak po prostu poddać, o nie, a już na pewno nie chciał zginąć w taki sposób.
Jego walka była jednak bezcelowa. Było ich zbyt dużo i byli zbyt silni.
- Ja też chcę! – powiedziała
Elizabeth, podchodząc do niego i dołączając do reszty.
Mężczyźni zrobili jej miejsce. Po
chwili i ona rozerwała mu głęboko skórę na szyi i zaczęła pić, pomrukując
cicho.
- Nie czuję się zbyt dobrze...
Theo przełknął ciężko ślinę,
czując odrętwienie i ból. Otworzył z trudem oczy. Zobaczył, że jeden z wampirów
wstał, trzymając się za usta i wyglądając jak ktoś, kto zaraz zwymiotuje.
- To jakiś shit, nie jedzcie tego
– powtórzył wampir niewyraźnie, ale nikt go nie słuchał.
Widząc, że nikt go nie słucha,
wampir odsunął się pod ścianę i zmusił się do wymiotów. Nie było to łatwe, ale
po chwili udało mu się zwrócić część krwi. Odetchnął głęboko, siadając tam i
postanawiając poczekać, aż miną mu
zawroty głowy.
- Coś jest z nim nie tak –
spróbował znowu.
Wampiry zignorowały go. Dopiero
po dłuższej chwili poczuły, że coś jest nie tak. Elizabeth odsunęła się,
zaskoczona.
- Co się dzieje? – spytała.
Jeden z mężczyzn pokręcił głową.
Nagle zapanował chaos. Wampiry
zaczęły stękać i jęczeć, kuląc się z bólu. Jeden po drugim odsuwały się od
Theo, narzekając na ból.
A potem padły, jeden po drugim.
Minęło kilka dobrych minut, zanim
do świadomości Theo dotarł sygnał, że jest wolny. Krzywiąc się z bólu, dźwignął
się do góry, czując jak drżą mu ręce i nogi.
Jego ubranie było jednym wielkim
podartym i pobrudzonym krwią łachem. Wampiry podarły mu wszystko, nawet
bieliznę. Ocalały tylko buty i skarpetki.
Rozejrzał się z zaskoczeniem,
widząc leżące bezwładnie wampiry. Bardziej widoczne żyły pod ich skórą były czarnawe, zupełnie jakby
płynąca w nich krew zmieniła kolor.
Theo spojrzał na tego, który jako
pierwszy go zostawił. Wampir oddychał ciężko, patrząc na niego autentycznie
zszokowany i przestraszony. Skórę wokół ust miał wysmarowaną krwią Theo. Z
wyglądu był tylko kilka lat starszy od niego.
I ze sto razy bardziej przerażający.
- Nie zbliżaj się do mnie! –
powiedział ostrzegawczo, odsuwając się bardziej od Theo. – Zabiłeś ich!
Zabiłeś!
Theo nie wiedział, czy one żyją
czy nie, ale nie zamierzał tego sprawdzać. Czmychnął stamtąd tak szybko jak
tylko był w stanie i wmieszał się w tłum ludzi, tak żeby nikt już nie mógł go
nigdzie zaciągnąć.
Kilka osób próbowało go zaczepić,
ale nie pozwolił im się nawet dotknąć i przyspieszał kroku, żeby dali mu
spokój. Zlokalizowanie hotelu w takim stanie nie było możliwe.
Rozejrzał się nieprzytomnie
czując, że jest z nim coraz gorzej.
A potem zemdlał.
- Chyba mam coś twojego.
Damon aż sapnął, kiedy poczuł
ostry zapach krwi i zobaczył poturbowanego chłopaka w ramionach wuja. Jacob
bezceremonialnie rzucił go na łóżko i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na
swoje ubranie, które teraz było pobrudzone krwią.
- To była moja ulubiona koszula…
- mruknął niezadowolony.
- Co mu się stało? – spytał
zaskoczony. Theo wyglądał, jakby dopadły go wściekłe psy. – To twoja robota?
- Nie, znalazłem go przypadkiem i
pomyślałem, że ci go zwrócę. Swoją drogą nie musiałeś aż tutaj przyjeżdżać i
mnie nachodzić, żeby ze mną porozmawiać. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, wiesz?
Wystarczyło zadzwonić.
Damon uśmiechnął się pod nosem.
- To nie była rozmowa na telefon
– odpowiedział. Przez stan Theo czuł lekki dyskomfort, ale nie było to nic, z
czym nie byłby w stanie sobie poradzić.
- Powiedziałbym ci dokładnie to
samo, co powiem ci teraz. Wiem, że chcesz się pozbyć dzieciaka, ale nie wiem,
jak ci pomóc. Żadne z nas nie było takie w gorącej wodzie kąpane. Więź była
miłą odskocznią od naszego zwyczajnego życia, a jedzenie smakowało jak nigdy
dotąd. Nie próbowałem zabić swoich partnerek, tak jak ty to robisz nagminnie. –
Jacob spojrzał na niego z lekką naganą.
Damon wywrócił oczami.
- Już dość się nasłuchałem od
ojca, wystarczy. Mam rozumieć, że mi nie pomożesz?
- Zabrzmiało, jakbym nie chciał
ci pomóc. – Jacob uniósł brwi.
- Bo podejrzewam, że nie chcesz.
Jacob westchnął.
- Chcę, ale – rozłożył ręce. –
Słyszałem jedynie pogłoski, że pewna czarownica zna wszystkie tajniki więzi i
potrafi sobie z nią poradzić. Nie wiem, czy umie to przerwać czy tylko osłabić,
ale to jedyny trop, jaki mam.
- Okej… Więc, skoro nic nie
wiesz, nie będziesz miał nic przeciwko, żebym poszperał trochę w twojej
bibliotece? – Damon uniósł zaczepnie brwi.
Jacob wywrócił oczami.
- A rób co chcesz. Wiesz gdzie
mnie szukać w razie czego. I, Damon… Lepiej, żebym nie znalazł swoich dzieci
martwych, tak jak Celeste i Gloria.
- Ktoś wykończył dzieciaki
Glorii? To w ogóle możliwe? Jest ich… cóż, dużo.
Teraz, kiedy ludzie mieli środki
antykoncepcyjne i prezerwatywy, niechciana ciąża dotykała mały procent
społeczeństwa. W dawnych czasach nie było takiego luksusu, a już zwłaszcza nie
miały go kobiety-wampiry, które miały o wiele większy apetyt seksualny niż
mężczyźni, gdy przychodziło co do czego. Posiadanie partnera więzi oznaczało
często, że bzykali się po kątach, robiąc sobie dzieci, tak więc co sto lat
Gloria produkowała sobie kilka małych, upierdliwych bachorków. Tak, Damon nie
znosił swoich kuzynów i kuzynek, tak samo jak tamci nie znosili jego. Był
trochę taką czarną owcą w rodzinie.
- Nie wszystkie, kilkoro. Nie
chcę, żeby to samo spotkało moje dzieci.
- Jakby to zależało ode mnie.
Jacob patrzył na niego dłuższą
chwilę, wyraźnie mu nie wierząc. Tak jak wszyscy inni podejrzewał Damona o
zabijacie pierwszych.
- Zajmij się młodym, zanim
wyzionie ducha. – Jacob kiwnął mu głową w stronę Theo, któremu akurat zaczęła
wracać świadomość.
Chłopak w pierwszej chwili nie
wiedział, gdzie jest. Usłyszał, jak coś trzasnęło, ale niemiał siły ani ochoty
sprawdzić, co to było.
- B-boli – wyjęczał.
- Gdybyś mnie słuchał to by nie
bolało – odpowiedział mu Damon. Theo nie musiał go widzieć, żeby wiedzieć, że
wampir patrzy na niego z politowaniem.
Nastolatek otworzył oczy.
- Jak się tutaj znalazłem? –
spytał.
Damon mu nie odpowiedział.
Nachylił się nad nim i zaczął zrywać z niego resztki ubrań, które na nim
zostały. Theo zaprotestował cicho, ale był zbyt słaby, żeby się sprzeciwić. Już
po chwili leżał na łóżku zupełnie nagi.
- Nie ruszaj się – mruknął Damon.
– Lepiej zaleczę ci te rany, zanim wykrwawisz mi się na łóżko.
Zaleczy? Jak?
Damon nachylił się nad nim i
przejechał językiem po ranie na jego szyi. Theo zerknął na niego niepewnie,
czując jak jego puls przyspiesza. Zamierzał mu te wszystkie rany wylizać?
Theo zamknął oczy. To była słodka
tortura i o ile podczas gryzienia miał wymówkę dla swojego wzwodu, tak teraz,
kiedy Damon bezceremonialnie wylizywał mu ranę za raną, nie miał żadnej. Damon
sapnął i odsunął się lekko, patrząc na niego z niesmakiem.
- Przestań się tym tak podniecać!
Chryste!
- N-no co? Jakby nie mam nad tym
kontroli, wiesz?
- Każ mu opaść i już. Mam
wyostrzone zmysły! Nawet nie masz pojęcia, jak mnie to drażni.
- No, przepraszam, no!
Theo czuł, że jest cały czerwony.
Miał wrażenie, że zaraz umrze ze wstydu i gdyby nie było mu tak słabo, chyba
zamknąłby się w łazience i siedział tam do końca świata.
Damon odetchnął, wyraźnie
poirytowany, ale wrócił do wylizywania jego rany na ramieniu. Theo starał się
myśleć o zabitych zwierzętach, starych babciach w strojach kąpielowych czy
swoim nauczycielu od literatury w stringach, ale nic nie pomagało, kiedy Damon
zjechał na jego tors i zaczął powoli lizać okolice jego lewego sutka.
Theo oddychał szybko. Nie był w
stanie powstrzymać rosnącego podniecenia. Był tylko biseksualnym nastolatkiem,
nie potrafiącym się oprzeć najprzystojniejszemu facetowi, jakiego widział w
swoim życiu. Wampir chyba zrozumiał, że jest w tej sprawie na przegranej
pozycji, bo już nic więcej na ten temat nie powiedział, skupiając się na samej
czynności.
Jeśli Theo myślał, że zaleczenie
rany obok jego sutka było torturą dla jego pobudzonego ciała, gdy Damon zjechał
na ranę tuż obok pępka, było sto razy gorzej. Tylko myśl o tym, że Damon go
zabije, jeśli to zrobi, powstrzymała go przed chwyceniem swojego członka w dłoń
i doprowadzeniem się do szczytu. No i może jeszcze sposób, w jaki Damon na
niego spojrzał, kiedy penis Theo nabrzmiał i otarł się o jego policzek.
- Żenada…
Damon odsunął się i rozsunął mu
lekko nogi, biorąc się za ostatnią ranę na udzie. Theo zakrył twarz dłońmi, nie
chcąc patrzeć na wampira. Był rozdarty. Z jednej strony chciał, żeby to już się
wreszcie skończyło, a z drugiej to, co robił Damon, było słodką torturą, mogącą
trwać o wiele dłużej, byle prowadziła do spełnienia. Kto by pomyślał, że zwykłe
lizanie go i to w niekoniecznie erogennych miejscach, wywoła tak silną reakcję?
Cóż, on na pewno się nie spodziewał.
Po chwili wampir odsunął się,
ocierając usta i wstając z łóżka. Nastolatek spojrzał na niego, jednocześnie
zakrywając się końcem kołdry.
- Dziękuję – powiedział cicho.
Cały czas świerzbiły go ręce, żeby położyć je na swoim penisie, ale powstrzymał
się. Naprawdę chciał żyć.
- Nie musiałbyś mi dziękować,
gdybyś mnie słuchał.
Theo westchnął cicho.
- Byłem głodny. I chciałem się
przewietrzyć. Przecież nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Sam jesteś sobie winien. –
Wampir spojrzał na niego surowo.
- Kto to w ogóle był?
- Kto?
- No, te wampiry, które mnie
zaatakowały.
- Skąd mam wiedzieć? Pewnie jakaś
wygłodniała banda.
- Następnym razem…
- Lepiej, żeby następnego razu
nie było – przerwał mu Damon.
- Jasne, jasne. – W końcu wcale
nie chciał, żeby przydarzyło mu się to po raz kolejny. – A, um… Wiesz, co się z
nimi stało?
- Pewnie Jacob je zabił. – Damon
wzruszył ramionami.
- Jacob?
- Tak.
- Kto to jest?
Damon zacisnął zęby, wyraźnie
zirytowany.
- Mój wuj. Przyniósł cię tutaj.
Uratował przed wampirami.
- Um, ale on mnie przed nimi nie
uratował. Zemdlałem na ulicy.
- Uciekłeś im? – Wampir uniósł
brwi.
- No właśnie nie? – Theo usiadł
na łóżku i podrapał się po głowie. – To było dziwne? To znaczy… Bo… Zaczepiła
mnie jakaś dziewczyna i powiedziała, że mi pomoże znaleźć mój hotel, bo
widziała, że się zgubiłem. Zaprowadziła mnie do jakiegoś zaułku.
- Jak baranka na rzeź – wtrącił
Damon z cichym parsknięciem. Nie mógł uwierzyć, że dzieciak był taki głupi.
Nastolatek zignorował jego
komentarz i kontynuował:
- No i… Tam pojawiło się pięciu
facetów. I wszyscy się na mnie rzucili, mieli ten manewr dokładnie opracowany.
I wtedy jeden z nich powiedział, że źle się czuje i zwymiotował. – Damon
przekrzywił głowę, patrząc na niego z rosnącym zainteresowaniem. – Reszta go
nie słuchała, a po chwili wszystkie padły. Chyba… zdechły. To wyglądało, jakby…
jakby ich krew zrobiła się czarna. Został tylko ten, który zwymiotował, ale też
nie wyglądał najlepiej. I się mnie bał. Wiesz, o co chodzi?
Damon patrzył na niego przez
chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Nie.
Theo zmarszczył brwi, zaskoczony.
Jego słowa wydawały się cieszyć wampira, pewnie wiedział, o co chodzi, więc
dlaczego nie chciał mu powiedzieć?
- Damon, no… - marudził. –
Powiedz mi.
- Nie wiedziałem, że jesteśmy ze
sobą po imieniu.
- Mam się zwracać bezosobowo?
Jasne, spoko, ale powiedz mi, o co…
- Sam byś to rozgryzł, gdybyś
tylko chwilę pomyślał. - Damon westchnął ciężko, masując nasadę nosa. – Matko,
boli mnie przez ciebie głowa. Wychodzi na to, geniuszu, że inne wampiry nie
mogą pić twojej krwi. Jest dla nich trująca. Mogę tylko ja, jako twój partner
więzi. Tak ciężko było do tego dojść bez mojej pomocy? – Ostatnie zdanie
ociekało sarkazmem.
Zirytował się, pomyślał Theo. Nie
rozumiał Damona ani trochę. Jeśli tak bardzo mu przeszkadzało jego marudzenie,
dlaczego odpowiadał na wszystkie jego pytania? Przecież mógł milczeć i
poczekać, aż Theo znudzi się ich zadawanie i nie otrzymywanie odpowiedzi. Albo
Damon podskórnie chciał z kimś pogadać, albo bardzo łatwo można było go
sprowokować. Cokolwiek to było, Theo machnął na to ręką. Położył się na łóżku i
postanowił się przespać. Jeśli ich wycieczka dalej miała tak wyglądać jak ten
pierwszy dzień, będzie potrzebował dużo sił.
***
Hej:)
Miałam Wam wstawić rozdział dzisiaj rano przed wyjściem, ale zapomniałam =.=
Mam nadzieję, że się podobał. Czekam na Wasze opinie.
P.S.: Zachęcam wszystkich do zagłosowaniu w ankiecie, którą niedawno dodałam na bloga.
P.S.: Zachęcam wszystkich do zagłosowaniu w ankiecie, którą niedawno dodałam na bloga.
Pozdrawiam!
Bardzo się podobał ale taaak krótko:-)
OdpowiedzUsuńŚwietne ale zdecydowanie za mało. Bawi mnie jak ci dwaj krążą wokół siebie a Theo po prostu uwielbiam za jego naiwność....
OdpowiedzUsuńLiczyłam, że nagi Theo jakoś podziała na Damona a tu nic, nawet żadnej zboczonej myśli. ;) Rozdział cudny jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział.?^^
OdpowiedzUsuńRewelacyjny rozdział :)
OdpowiedzUsuńCiągle chcę czytać następy rozdział, a tu trzeba czekać, ale będę twarda :P
Damon ciągle mnie drażni, choć przyjemnie byłoby znowu przeczytać jego, że tak nazwę przemyślenia, bo na razie ciągle jest dupkiem, który nie chce się zaopiekować Theo.
Theo jest czasami strasznie naiwny, ale przez to słodki. W sumie nie wyobrażam sobie jego innego zachowania, choć może z czasem stanie się bardziej zadziorny, o marzę o tym :)
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
No nieee! A już liczyłam na jakieś ruchańsko xD rozdział jak zawsze świetny tak jak autorka ;) i proszę z okazji świąt wstaw nowy rozdział szybciej! Bardzo ładnie proooosze! <3 <3
OdpowiedzUsuńAch ten Damon... okropny dupek z niego, wcale się nie przejął biednym Theo. I w ogóle czy on nie powinien czuć że dzieje się krzywda jego partnerowi? Też chcę trochę przemyśleń Damona, on napewno też toczy w sobie jakąś walkę :) Dzięki bardzo za rozdział i wyczekuję następnego ☺
OdpowiedzUsuńNo kiedy nowy rozdział...
OdpowiedzUsuńkiedy można się spodziewać nowego rozdziału więzi?
OdpowiedzUsuńRozdział pojawi się na blogu w środę/czwartek, zobaczymy jak się wyrobię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Biedny Damon jak on się musiał męczyć przy uleczaniu Theo... Ciekawe kto zamordował dzieci Glorii ?? pozdrawiam Karo
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńmiałam tutaj pewne podejrzenia co do Elizabeth, nic nie myślał, nawet nie pytała o szczegóły jakie zapamiętał, żaden inny wampir już na nim się nie pożywi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak wspaniały rozdział, już żaden inny wampir na nim się nie pożywi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, już żaden inny wampir nie pożywi się na Theo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza