poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 27


Lucas
Kląłem w myślach z prędkością światła, zastanawiając się, jak go spławić. Nie miałem ochoty na żadne rozmowy. Rana była zbyt świeża, żebym mógł na spokojnie o tym rozmawiać. Może i jestem dupkiem, ale ja też mam uczucia.
Zdecydowałem, że nie odezwę się pierwszy. W pierwszej chwili chciałem sobie po prostu iść do pokoju, ale zrezygnowałem z tego pomysłu.
- Lucas... - zaczął niepewnie.
- Po co tu przyjechałeś? - zapytałem, splatając ręce na piersi.
Ojciec przyłożył palce do nasady nosa i zaczął masować to miejsce, wyraźnie spięty.
- To nie tak miało być - mruknął. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Byłem święcie przekonany, że...
- Daruj sobie! - prychnąłem.
- ... myślałem, że będziesz z Tomasem albo gosposią - dokończył mimo wszystko.
- Nie myśl za dużo - warknąłem zjadliwie.
- Luca... Ja tylko chciałem...
- Nic mnie to nie obchodzi! - przerwałem mu. - Po prostu daj mi spokój!
- Przepraszam, ja...
- Nie chcę tego słuchać! - podniosłem głos. - Nic mnie to nie obchodzi, rozumiesz?! Nie obchodzi mnie, dlaczego cię nie było, czemu mnie olałeś ani co sobie myślałeś. Nie chcę nawet słuchać twoich przeprosin! Zostawiłeś mnie samego. Koniec, kropka. Leć sobie teraz do Los Angeles i nigdy więcej tu nie wracaj.
Zapadła cisza. Stary wpatrywał się we mnie, wyraźnie nie wiedząc, co ma zrobić. Widziałem jego niepewność i zdenerwowanie. Wierzyłem mu, że nie chciał, żeby tak wyszło, ale to niczego nie zmieniało. Fakt pozostawał faktem. Zostawił swojego rodzonego syna samego w święta, nawet nie sprawdzając, czy ma z kim je spędzić.
- Możesz sobie mówić, co chcesz, ale mimo wszystko chcę cię przeprosić - powiedział. - Byłem przekonany, że pójdziesz do Tomasa i...
- I co? Myślisz, że to cię usprawiedliwia? Zwalnia z wrócenia tutaj? Kurwa, śmieszny jesteś.
- Lucas...
- Nie chce mi się ciebie słuchać. Po prostu zamknijmy ten temat. Nie chcę na ciebie patrzyć.
- Proszę, daj mi wyjaśnić.
- Daj mi spokój.
- Lucas...
- Odpierdol się, dobra?!
- LUCAS!
Widząc, że idzie w moją stronę, pokazałem mu fuck'a i wybiegłem z domu. Chciało mi się śmiać, kiedy biegiem ruszył za mną. Przeskoczyłem przez płot i...
Usłyszałem pisk opon, poczułem mocne szarpnięcie i już leżałem na ulicy, tuż przy masce samochodu, który prawie mnie zabił.
Zszokowany usiadłem i jęknąłem z bólu, łapiąc się za głowę. Ojciec już klęczał przy mnie, gorączkowo obmacując moje ciało i sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Ja tymczasem w przypływie wisielczego humoru pomyślałem, że Bóg, jeśli istnieje, również w dosyć ciekawy sposób chce pokazać mojemu staremu, że powinien się mną bardziej interesować. Dotarło do mnie, że odbiłem się od maski i spadłem na ulicę. Przerażony mężczyzna wysiadł z samochodu i pytał się o stan mojego zdrowia, kiedy ja odkryłem, że na głowie mam już ogromnego, okropnie bolącego guza. Bolał tak cholernie, że nawet nie mogłem go dotknąć.
Stary pomógł mi pozbierać się z ulicy i zaprowadził mnie do domu. Przez całą drogę próbowałem go odepchnąć, ale nie miałem na to siły. Wciąż byłem w szoku. Gdy już byliśmy w domu i przerażony posadził mnie na kanapie, zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam, jak się na niej znalazłem.
- Lucas? Jak cię czujesz? Hej, Luca, słyszysz mnie? – pytał.
 Spojrzałem na niego nieprzytomnie. W jednej chwili dotarło do mnie, że zostawił mnie samego w święta, że to wszystko jego wina.
Wstałem z kanapy na chwiejnych nogach. Próbował mnie powstrzymać, ale miałem to gdzieś.
 - Co ty wyprawiasz? – spytał zdumiony i zaniepokojony.
Pokazałem mu fuck’a.
- Idę na imprezę – ogłosiłem.
Trzymał mnie, ale z całych sił próbowałem mu się wyrwać. Kiedy mi się wreszcie udało, zatoczyłem się niebezpiecznie na bok, a potem runąłem jak długi na podłogę.
Ogarnęła mnie ciemność.
Gdy się obudziłem, leżałem na twardym łóżku bez bluzki i koszulki. Jakiś facet ubrany na biało obmacywał moją głowę, szyję, barki, a potem tors, brzuch i resztę ciała. Jęczałem cicho za każdym razem, kiedy sprawiał mi ból.
 - Spokojnie – mruczał wtedy uspokajająco. – Wszystko jest w porządku.
Gdy badanie dobiegło końca, lekarz wręczył mi moje rzeczy i kazał czekać przez chwilę na wyniki badań, które zrobił mi, kiedy byłem nieprzytomny.
Miałem problem z ubraniem się, ale nie przyjąłem pomocy starego. Nic od niego nie chciałem. Wolałem się męczyć samemu niż mieć u niego jakiś dług wdzięczności.
Ku zdumieniu lekarza, nic mi nie było. Nie miałem uszkodzonych organów wewnętrznych ani wstrząsu mózgu, byłem jedynie bajecznie poobijany. Lekarz, choć niepewnie, pozwolił mi wrócić do domu.
W samochodzie panowała cisza. Stary nie odezwał się nawet słowem, kiedy usiadłem z tyłu i ułożyłem się wygodnie na tylnych siedzeniach.
W domu było to samo. Nie chciało mi się wdrapywać na górę, więc położyłem się na kanapie w salonie. Zasnąłem w mgnieniu oka.
Gdy się obudziłem, mimowolnie zarejestrowałem fakt przykrycia kocem. Widocznie stary mnie nakrył, kiedy zasnąłem. Z westchnieniem wstałem i poszedłem do kuchni się napić. Wszystko potwornie mnie bolało, czułem się jak stary, strawiony i wyrzygany śledź.
Usiadłem na krześle w kuchni i napisałem się soku o smaku multiwitaminy, a potem ułożywszy głowę na dłoniach, położyłem się na stole. Gdybym miał teraz przy sobie pistolet, bez wahania strzeliłbym sobie w łeb.
Ktoś zadzwonił do drzwi, więc odruchowo wstałem i poszedłem otworzyć. Starego nie było nigdzie w pobliżu.
Na progu stał Andy. Uśmiechnął się niepewnie, widząc moją minę.
 - Hej.
 - Hej – zmarszczyłem brwi. – Miałeś być o siedemnastej.
Zamrugał, zdziwiony.
- Um… Jest siedemnasta.
- Naprawdę? Uhm, wchodź.
Wpuściłem go do środka  i zamknąłem za nim drzwi.
- Dobrze się czujesz? Rany, skąd masz tego guza?
- Samochód mnie trzasnął, trochę się poturbowałem.
Tramp otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Ale nic ci nie jest, prawda? – spytał z niepokojem.
- Nie, tylko trochę się potłukłem. Nic wielkiego.
- Na pewno?
Chciało mi się śmiać. To takie żałosne, że pedał ze szkoły, którego nieraz z pewnością doprowadziłem do płaczu, martwił się o mnie o wiele bardziej niż własny ojciec. Miałem ochotę złapać go za szmaty i zaprowadzić do starego, żeby pokazać mu, jak powinien wyglądać. A może on liczył na to, że zginę pod kołami tamtego samochodu? Tylko ja mu sprawiam problemy, a kiedy mnie już nie będzie, otrzyma wolność. Nie będzie musiał tu wracać i udawać, że wszystko jest w porządku. Będzie wolny jak ptak.
Zaprowadziłem Andy’ego na kanapę w salonie i usiadłem na niej ciężko.
Czułem się koszmarnie.
- Jesteś może głodny? A może lepiej zostawić cię samego? – zapytał brunet.
- Nie, zostań. Mój stary tu jest – burknąłem z niechęcią.
- Wrócił? – zdziwił się Andy.
- Nawrzeszczałem mu przez telefon, że jest chujem i… Tak jakoś wyszło. Ale nie zwracaj na niego uwagi, dobra?
- Jak chcesz – Tramp wzruszył ramionami. – Zrobić ci coś do jedzenia albo picia?
- Hm… Może być gorąca herbata z miodem i chleb z jakąś kiełbasą.
- Ok, zaraz przyniosę. Połóż się, dobra?
Zrobiłem to z prawdziwą przyjemnością. Ułożyłem sobie poduszkę tak, żeby być w pozycji półsiedzącej i czekałem, aż Tramp skończy. Fajnie było mieć kogoś, kto się martwił i dbał o moje potrzeby.
Andy przyszedł po jakichś pięciu minutach, niosąc mi zrobione kanapki i herbatę.
- Twoi rodzice nie zorientowali się, że cię nie było? – spytałem, wgryzając się w jedną.
- Nie, spali jak zabici, kiedy przyszedłem. Mam tylko była zdziwiona, że tak długo spałem.
Uśmiechnąłem się lekko. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
- Może coś pooglądamy? – spytał Andy.
Kiwnąłem potakująco głową.
Włączyliśmy sobie jakiś film sensacyjny. Wolałem nie puszczać Andy’emu horroru, bo miał głupi zwyczaj śmiania się na nim. Komedia znowu nie była odpowiednia dla mnie, więc zdecydowaliśmy się na coś sensacyjnego.
Stary pojawił się w trakcie filmu, słysząc zapewne jakieś dźwięki, ale nie zszedł do nas. Widziałem, że przez jakiś czas przypatruje się nam ze szczytu schodów.
O dziwo, kiedy już się najadłem i napiłem oraz trochę rozruszałem, poczułem się o wiele lepiej. Tabletka na ból głowy szybko załatwiła sprawę i po dwóch godzinach czułem się jak nowo narodzony.
- Idziemy lepić bałwana? – spytałem.



Andy
Spojrzałem na niego jak na wariata. Bałwan? On sam był jak ten bałwan. Kiedy go zobaczyłem w progu miałem wrażenie, że zaraz umrze. Wyglądał strasznie, jeszcze gorzej niż po tym pobiciu. Jego oczy były podkrążone i trochę nieobecne, a ruchy miał jak dziadek dziewięćdziesięcioletni. Gdy mi powiedział, dlaczego właśnie tak wygląda, włosy stanęły mi dęba.
Mówił o tym tak spokojnie. „Samochód mnie trzasnął, trochę się poturbowałem”. Jakby to było coś normalnego albo jakby codziennie wpadał pod jakieś samochody. Im dłużej go znałem, tym bardziej mnie zaskakiwał. Na szczęście pierwsze wrażenie było raczej mylne i po pewnym czasie trochę bardziej przypominał siebie.
Ale bałwan?!
- Sam jesteś jak ten bałwan.
Naburmuszył się.
- Dzięki. Serio pytałem.
- Wyglądasz jak śmierć i chcesz iść w takie zimno na dwór? Lepiej odpoczywaj!
- Mam już dosyć leżenia w łóżku. Jeśli będę miał tu siedzieć jeszcze chociaż przez godzinę, zwariuję. Idź się ubrać, zaraz do ciebie dołączę.
- Nigdzie nie idę.
- W takim razie pójdę sam.
Wstał z łóżka i wolnym krokiem poszedł do swojego pokoju. Westchnąłem ciężko, ale wiedziałem, że nie odpuści. Zwlekłem się z łóżka i poszedłem po swoje rzeczy. Dobrze, że wziąłem też rękawiczki i szalik. Nie chciałem się rozchorować.
Lucas zszedł ze schodów ubrany od stóp do głów. Wyglądał jak Eskimos. Jeszcze nie widziałem go w takiej odsłonie i zacząłem się śmiać, widząc go.
- Przestań się śmiać albo tak cię natrę śniegiem, że sam zamienisz się w bałwana – mruknął, ubierając trapery.
Wyszliśmy na dwór. Było bardzo zimno i ciemno, ale Lucas zapalił jakąś lampkę, która akurat oświetlała sporą część podwórka. Kucnąłem i zacząłem nabierać śniegu z jakiejś zaspy, kiedy nagle Lucas kopnął mnie w tyłek i poleciałem w nią głową. Przewróciłem się, a Lucas roześmiał się głośno.
- Ofiara – skomentował.
Wygrzebałem się ze śniegu, patrząc na niego ze złością. Pospiesznie ulepiłem śnieżkę i rzuciłem nią w niego. Miałem bardzo dobrego cela, więc śnieg rozprysnął się idealnie na środku jego twarzy. Spojrzał na mnie z jawnym oburzeniem.
- Osz, ty!... – mruknął.
Otarł się i doskoczył do mnie, popychając mnie na śnieg.
 -Mieliśmy lepić bałwana! – wyjęczałem z rozpaczą, kiedy pierwsza porcja śniegu wylądowała za moim kołnierzem.
- Mieliśmy- uśmiechnął się cwaniacko. – Czas przeszły, Andy.
- Jesteś wredny!
Miałem szczęście, bo Lucas wciąż był osłabiony, a ja wcale nie byłem aż taką wielką ciotą, żeby sobie z nim zupełnie nie radzić. Nasze szanse były więc wyrównane, co niezbyt przypadło mu do gustu.
Bawiliśmy się naprawdę dobrze, nacierając się śniegiem i tarzając w nim. Lucas musiał trochę uważać na swoje pokiereszowane ciało, ale ja też starałem się nie zrobić mu krzywdy nawet przypadkiem i ani razu nie jęknął z bólu.
No, a ja co najmniej z piętnaście. Miałem to głupie szczęście upaść plecami na jakiś kamień albo nadziać się na łokieć blondyna. Ale i tak było fajnie.
Gdy już nie mieliśmy sił walczyć ze sobą, wzięliśmy się za lepienie bałwana. Lucas ulepił pierwszą kulę, a potem razem wepchnęliśmy moją na górę. Trzecią ulepiliśmy razem i również wsadziliśmy go na górę.
- Zróbmy mu cycki – mruknął, patrząc na nasze dzieło sceptycznie.
- Nie lubię cycek – zaprotestowałem.
Westchnął.
- No, dobra. Poczekaj chwilę, przyniosę coś żeby go ubrać.
Lucas zniknął na chwilę we wnętrzu domu, a ja w tym czasie trochę podrasowałem naszego bałwana. Kiedy wrócił, trzymał w ręce marchewkę, kilka węglików i jakiś stary garnek.
- To będzie weteran? – spytałem kpiąco, patrząc, jak garnek ląduje na głowie bałwana.
- Żeby nie było mu zimno w łeb – odparł Lucas, nic sobie nie robiąc z moich min.
Parsknąłem z oburzenia, kiedy marchewka wylądowała na dolnej kuli. Nie musiałem pytać, co to ma oznaczać
- Chyba kpisz!
- No, co? Jakoś musimy zaznaczyć, że to facet.
- Odbiło ci.
- Pff… Tak sobie mów. To jest facet i będzie miał ptaszka, jak na każdego faceta przystało.
Westchnąłem ciężko.
Skończyliśmy bałwana i wróciliśmy do domu. Szybko zdjęliśmy przemoczone rzeczy zanieśliśmy je do łazienki, a potem w dobrych humorach wyłożyliśmy się na łóżku Lucasa. Oczywiście pod kołdrą, bo wciąż było nam zimno.
- Andy?
Spojrzałem na niego, czekając, aż coś powie.
- Chcę się z tobą pieprzyć.
Zarumieniłem się mimowolnie. Jego oczy błyszczały. Czułem, że jego chcica rośnie z każdą chwilą.
- Przecież nie czujesz się zbyt dobrze – powiedziałem słabo. Sam czułem, że zaczynam się podniecać i okropnie mnie to denerwowało. Nie chciałem, żeby moje ciało reagowało w taki sposób na jego słowa albo dotyk.
Odwróciłem na chwilę wzrok, a kiedy ponownie spojrzałem mu w oczy, już wiedziałem.
Byłem zgubiony.







13 komentarzy:

  1. świetnie jak zawsze. mimo wszystko lubie te słodko bukierkowe kontakty międzyludzkie. wreszcie po tylu przygodach chlopakom prawie sie układa :) życzę dalszej weny :)
    http://giveourselfaway.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super:) Cieszę się że chłopaki w końcu się jakoś dogadują i potrafią spędzać razem czas:)Czekam na nexta :)
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że się polubili. :) Szkoda tylko, że przerwałaś właśnie teraz. Czekam na kolejną notkę, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałam dodać, że mam wrażenie, iż na seksie przyłapie ich ojciec Lucasa. To może być ciekawe. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahah "Chcę się z tobą pieprzyć" XD Nie mogę z tego! Noo ale się strachu najadłam, przy tym wypadku Lukasa, myślałam, że to coś poważnego :> Ale na szczęście nic mu się nie stało. „Samochód mnie trzasnął, trochę się poturbowałem” - następny tekst, który mnie rozwalił ;D Tzn był pierwszy w rozdziale, ale rozumiesz, prawda ;) ? Czekam na następny rozdział i gorąco pozdrawiam ;*

    [ tokio-problem i joke-of-fate ]

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział boski! :d Dawaj w następnym rozdziale co działo się później! :D A co do ojca Luca...on jest nienormalny synem wgl się nie interesuje! =.=

    OdpowiedzUsuń
  7. śledzik ist de best!(czy jakoś tak :D) tylko tyle mogę powiedzieć- anikka/tenebris

    OdpowiedzUsuń
  8. Miło, że się zakolegowali, ale Lucas powinien mimo to zmienić trochę stosunek do Andyego. Pieprzyć? Jakby Andy był tylko od tego... Ale czekam na nn
    A co do ojca, nie sam słów -.-

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, Andy dla Lucasa jest tylko od "pieprzenia". Niby mogą się świetnie bawić, jak przy lepieniu bałwana, ale Lucas jeszcze się nie zmienił lub inaczej nie umie. On nigdy się "nie kochał" Tylko zawsze pieprzył. Ale nauczy się wszystkiego z czasem. Chociaż takie słówka też dodają pieprzyku. Tylko jeszcze musi do tego przyjść uczucie. Fajnie razem spędzają czas. A Andy potrafi wywołać uśmiech na jego twarzy.
    Kurcze Lucas omal się nie zabił. Wystraszyłaś mnie, ale jest dobrze. :D Nie potępiam jego ojca, wciąż uważam, że w tym jego zachowaniu coś jest. Teraz mam teorię, że ojczulek zawsze był gejem, tylko udawał, że nie jest, bał się. Przespał się z kobietą, mamą Lucasa, i ona zmusiła go do ślubu itd. Tym samym oddzieliła go od świata, którego pragnął. On kocha syna na swój sposób, ale może też go obwiniać za stracone lata u boku kobiety. Bo go związał z nią. A mógł być z mężczyzną.
    Ależ bym chciała, żeby ojciec nakrył ich razem. W trakcie stosunku, przed lub po. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Ładny koniec, bardzo... Uwielbiam jak jednym słowem, dobitnie przekazujesz wszelkie możliwe emocje i przemyślenia.
    Wszystko jasne, Andy kocha Luca, Luc jest nadal bogatym bubkiem, myślącym tylko o sobie, ale modlę(przenośnia moje drogie :P) się o jego nawrócenie XD
    A w ogóle to takiej wtopy to jeszcze u nikogo nie przyuważyłam, jak właśnie w tym rozdziale, u ciebie. Wiesz że zmieniłaś imię swojemu głównemu bohaterowi? Zmieniłaś Lucasa na Lukasa, okropność, która z bankiem się kojarzy, jej :P Mam nadzieję na powrót "Lucas"a, no i wątek Tomas & Mary mnie bardzo ciekawi, dziwne, przecież nie są głównymi bohaterami, no ale... kto nie lubi happy endów, ne? :D

    Powodzenia w pisaniu^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wytknięcie tego błędu. Zupełnie nie wiem, jak to się stało:P. Tak to jest, jak się pisze coś w środku nocy. Już poprawiłam tego byka.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Spoko, świeży rozdział, więc zrozumiałe, w ogóle i tak nieźle poprawiłaś styl, pisownię... od pierwszych jego rozdziałów ;) Trudno się czegoś czepić i to się chwali, normalnie jak moja koleżanka, tylko by chciała być lepsza i lepsza... w tym co robi. Powodzenia więc życzę jej, jak i tobie ;)

      Usuń
  11. Kolejny świetny rozdział.. Ja już nie wiem co mam pisać w tych komentarzach.. No powiem na pewno, że bałwan i ta marchewka to mnie rozwaliły.. Wyobraziłam sobie jak ojciec Luca wychodzi z domu i przygląda się temu bałwanowi.. Na pewno domyśliłby się czyim pomysłem było dorobienie bałwanowi członka marchewkowego xD Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)