sobota, 19 maja 2012

Rozdział 28


Andy
Wspominałem już, że nienawidzę szkoły? Chociaż wcześniej chodziło o to, że byłem nagminnie prześladowany, teraz chodziło głównie o to, że po dłuższym wolnym zwyczajnie nie miałem ochoty jej oglądać.
Nie miałem jednak zbytniego wyjścia i w środę, drugiego stycznia, musiałem się w niej pojawić.
Praktycznie całe wolne spędziłem z Lucasem, od czasu do czasu pisząc z Theo i Colinem. Wszyscy korzystali z chwilowego wolnego pełną parą, ciesząc się brakiem obowiązków jak niewolnicy, którzy całe życie musieli trwać w kamieniołomach i teraz nareszcie mieli chwilę wytchnienia.
Chociaż ojciec Lucasa został aż do Sylwestra, strasznie się kłócili. Nie raz byłem świadkiem ich sprzeczki i nie wiedziałem, gdzie mam podziać oczy. Było mi zwyczajnie wstyd za Lucasa. Gdybym ja tak przeklinał i pyskował do rodziców, zwyczajnie bym wyłapał w pysk albo dostał jakiś porządny szlaban, a tymczasem Lucas już dawno przekroczył tę granice, a jego ojciec jedynie wdawał się z nim w bezsensowne sprzeczki.
To było niepojęte.
Byłem ciekawy, dlaczego właściwie Lucas tak bardzo nie lubi swojego ojca. Wiedziałem, że często wyjeżdża i nie wrócił na święta, ale byłem przekonany, że blondyn już sobie dał na wstrzymanie po tym incydencie. Tymczasem okazywało się, że jest wręcz odwrotnie.
Na szczęście, kiedy jego ojca nie było w pobliżu, był taki jak zwykle – wyszczekany, dowcipny, zabawny i skory do psot. No i seksu. Codziennie spędzaliśmy sporo czasu w łóżku, zamknięci w jego pokoju. Jeśli mam być szczery, Lucas jest bardzo zboczony. Nawet w najlepszym porno nie robią tego, co on chciał robić. Nie, żeby to nie było podniecające, ale… Ja wciąż nie miałem w tych sprawach zbyt wielkiego doświadczenia i zwyczajnie się wstydziłem. Zwykłe klęczenie do niego tyłem już było dla mnie mega wyzwaniem. Wolałem w takich chwilach widzieć jego twarz albo chociaż patrzeć mu w oczy. Żeby nie czuć się jak pierwsza lepsza osoba, która ma go zaspokoić. Fakt, nie był egoistą. W łóżku dbał także o moje potrzeby. Może to ja zbyt wiele oczekiwałem. Żadnych wyznań przecież nie było, ale wiedziałem, że jesteśmy ze sobą coraz bliżej i chciałem, żeby w jakiś tam swój pokrętny sposób mi to okazywał. Potrzebowałem tego.
Chyba naprawdę jestem mega ciotą.
W szkole, już na wstępie, zobaczyłem Joe. Wyglądał normalnie – cichy, ponury, z błyszczącymi marchewkowymi włosami… Colin musiał zabrać go na zakupy, bo miał na sobie nowe, markowe rzeczy. Stał samotnie pod jakimś oknem, mierząc wszystkim morderczym wzrokiem, ale na tym się kończyło.
Zastanawiałem się, czy do niego podejść, ale zdecydowałem, że to nie jest najlepszy pomysł. Joe dbał o image i chociaż obiecał, że przystopuje trochę z wyżywaniem się na innych, mógłby mi wlać tak dla zasady. O tym wszystkim dowiedziałby się Lucas i zrobiłaby się mega awantura. Chociaż tyle dobrze, że dzisiaj szedłem do szkoły sam, bo Brey musiał jechać do lekarza na wizytę kontrolną. Mimo że badania wykazały, iż wszystko jest w porządku, lekarz wolał jeszcze raz go obejrzeć.
Chciałem po prostu przejść obok Joe, rzucając mu jedynie ukradkowe spojrzenie, ale nie pozwolił mi na to.
- Możemy pogadać? – spytał w miarę głośno.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ale kiwnąłem głową na znak zgody. Podszedłem do niego, zaciskając rękę na pasku torby.
- O co chodzi?
Joe wyciągnął z plecaka plik zeszytów.
- Mógłbyś to oddać swojemu koledze? Nigdzie go nie widziałem.
- Theo? Jasne.
Wrzuciłem zeszyty do swojej torby, zapinając ją szybko.
- Um… - chrząknął cicho, odwracając wzrok. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni. – I jeszcze… Chciałem ci… p-podziękować. Za pomoc, wtedy, na moście. I w ogóle. Mam u ciebie dług.
Wpatrywałem się w niego, jakby co najmniej przyleciał statkiem kosmicznym. Czy on właśnie podziękował ciocie, którą uważał za człowieka niższej kategorii i na każdy możliwy sposób jej to udowadniał? Przecież to niemożliwe!
Miałem tylko jedno wytłumaczenie – Colin go przeleciał. Nie wiem czemu, ale chłopak, który da sobie wsadzić (z własnej woli, oczywiście) staje się taki bardziej… dla ludzi? Jest łagodniejszy, tak mi się przynajmniej wydaje.
- Nie ma sprawy – wydukałem zdumiony. – A… jak ci się żyje z Colinem?
To na pewno nie była gra świateł. W ciągu zaledwie trzech sekund twarz Joe zrobiła się tak czerwona, jak były jego włosy. Ponownie chrząknął.
- To niewyżyty zboczeniec i w dodatku ciota, ale da się z nim wytrzymać.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Colin to dobry facet.
Kiwnął jedynie głową.
- To… ja już lepiej pójdę. Poszukam… Theo.
- Tak… Tak. Lepiej już idź.
Rety, to było dziwne, pomyślałem, idąc pod klasę. To, że nie mógł znaleźć Theo, było tylko pretekstem, żeby ze mną porozmawiać. Przecież chodził z Theo do jednej klasy, więc jego gadanina, że nie mógł go znaleźć, była kompletnie bez sensu. Albo chodziło o to, że nie znał go zbyt dobrze i nie chciał robić sobie dodatkowych kłopotów, albo po prostu chciał mi podziękować za pomoc. Ewentualnie jedno i drugie.
Na szczęście znalazłem Theo bez większego problemu i przekazałem mu zeszyty. Odetchnął z ulgą, że wróciły w takim samym stanie, w jakim je pożyczył. Zanim zdążyłem go o cokolwiek zapytać, już go nie było.
Lekcje okropnie mi się dłużyły. Przez cały czas pisałem sms-y z Lucasem, który po wizycie u lekarza po prostu wrócił do domu. Zastanawiałem się, czy nie zerwać się z lekcji i dołączyć do niego, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu – ktoś w tym związku w końcu musi być mądrzejszy, prawda? Dotrwałem więc jakoś do końca. Umówiłem się z nim, że spotkamy się w parku, jak będę wracał.
Już z daleka go zobaczyłem. Siedział na jakiejś ławce, ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie przysiadł na oparciu, kładąc nogi tam, gdzie siadała większość społeczeństwa. Pokręciłem jedynie głową, podchodząc do niego.
- Cześć.
Zmierzył mnie swoim turkusowym spojrzeniem.
- Cześć.
Zszedł z ławki i przeciągnął się.
- Co tak długo?
- Żadne długo. Normalnie.
- Działo się coś w budzie?
- Nie. Wszyscy wciąż żyją świętami. Joe wrócił.
Lucas zagwizdał.
- Serio? Szkoda, że mnie nie było.
- Gadałem z nim.
Brey parsknął.
- Akurat!
- Serio. Zaczepił mnie i rozmawialiśmy.
- Niby o czym miałby z tobą rozmawiać?
- Oddał mi zeszyty dla Theo, które mu załatwiłem.
Wolałem nie wspominać o podziękowaniu, to nie była sprawa Lucasa. Rudzielec i blondyn niezbyt się lubili i wolałem nie powierzać Lucasowi tak osobistych informacji. Zresztą, Colin powiedział mi to w zaufaniu.
- Powiesz mi wreszcie, o co ci wtedy chodziło?
- Nie. Wiesz, że Joe miał problemy i to ci wystarczy.
- Wystarczy do czego? W ogóle musimy gadać o tym pajacu?
- Wystarczy do tego, żeby mu dać spokój. Nie prowokuj go, i bez tego ma wystarczająco dużo na głowie.
- Tia, nie wątpię.
Westchnąłem, kodując sobie w głowie, żeby wyperswadować mu to w trochę inny sposób.
Nagle przystanąłem, mrugając ze zdziwienia.
- Słyszałeś? – zapytałem.
- Co?
- Ciii!
Obaj przez chwilę nasłuchiwaliśmy. Słyszałem ciche piski. Lucas albo ich nie słyszał, albo tylko udawał, że nie słyszy. Zszedłem z wydeptanej ścieżki i wszedłem głębiej w śnieg. Już po chwili moim oczom ukazała się mała, włochata i drżąca z zimna kulka.
- O jejku! Piesek!
Kucnąłem przy nim i wziąłem szczeniaczka na ręce. Był bardzo mały i zupełnie biały, tak że właściwie w tym śniegu można było tylko zobaczyć jego nos i oczy. Zwierzę zaskomlało cicho, patrząc na mnie ze smutkiem. Serio.
- Co to za wszarz? – zapytał Lucas, podchodząc bliżej. Skrzywił się na widok psa. – Weź go wyrzuć.
- Nie ma mowy! – oburzyłem się. – Przecież on tutaj zamarznie!
- Nie zamarznie. Przyjdzie jakiś inny idiota jak ty, który go weźmie.
- Ja bym go wziął.
- No, to bierz i po kłopocie.
Westchnąłem. Posiadanie psa nie wchodziło w grę, bo moja mama miała alergię na sierść. Od zawsze chciałem mieć zwierzaczka, ale że mama była uczulona, nigdy mi na niego nie pozwolono. Ryb nie chciałem – nie widziałem w nich nic interesującego.
- Nie mogę. Moja mama jest uczulona.
- Długo jeszcze będziemy tu stać?
- Chcę mu jakoś pomóc! Nie masz serca! – warknąłem oskarżycielsko.
Przewrócił oczami.
- Niby jak chcesz mu pomóc, skoro nie możesz go wziąć? Nikt ci nie weźmie go do schroniska, a nawet jeśli, od razu go uśpią. Na to samo w zasadzie wyjdzie, jak go zostawisz.
Przez chwilę myślałem gorączkowo, tuląc do siebie białą kuleczkę, kiedy nagle mnie oświeciło.
- Ty go weźmiesz!
Lucas otworzył szeroko oczy, patrząc na mnie jak na wariata.
- Zapomnij!
- Czemu nie?! Masz duży dom i ogromne podwórko, żeby miał gdzie się wybiegać. Masz warunki, żeby go trzymać, nie jesteś na niego uczulony, a twój tata się nie czepi, bo rzadko kiedy przyjeżdża i nawet go nie zauważy – przekonywałem z nadzieją. Nikłą, jak się okazało.
- Nie wezmę do domu żadnego wstrętnego pchlarza, wybij to sobie z głowy. Co to w ogóle za głupi pomysł?!
Lucas odszedł, przeklinając mnie. Szybko pobiegłem za nim.
- Lucas! Proszę, proszę, proszę!
- Nie!
- On tu zamarznie! Ja będę się nim zajmował. Kąpał go, karmił i sprzątał, jeśli nabrudzi. Tylko żeby siedział u ciebie.
 -Nie ma mowy!
- Proszę, nie będzie ci przeszkadzał. Co ci szkodzi, zobacz, jaki on słodki.
- Już powiedziałem. NIE!
Westchnąłem ciężko, przystając na chwilę. Zastanowiłem się. To przecież jest Lucas. Lucas Brey. Co lubi Lucas? Hm, na pewno seks. Więc jeśli chcę go przekonać, muszę mu zaproponować coś związanego z seksem, coś ekstra. Hm… Penetracja odpada, bo robimy to codziennie, ale…
Zawahałem się. Nie byłem pewny, czy jestem gotowy na wykazanie aż tak wielkiej inicjatywy. Kiedy jednak spojrzałem na tę kupkę nieszczęścia, już wiedziałem, że się poświęcę.
- Mam dla ciebie propozycję – powiedziałem, doganiając go.
- Nie wezmę tego pchlarza.
Z irytacji aż zapalił papierosa.
- A jeśli zrobię ci… loda?
Zatrzymał się. Spojrzał na mnie podejrzliwie. Uśmiechnąłem się niewinnie. Skoro się zatrzymał, mam szanse. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.
- Mówisz serio?
Kiwnąłem głową.
- Serio.
- A… kiedy?
- Jak wrócimy do domu, jeśli chcesz. – Serce biło mi mocno na samą myśl o tym, w co się pakowałem, ale przecież nie mogłem zostawić tego biedactwa na pewną śmierć. Trzeba się poświęcić. – Tylko musisz się nim zaopiekować. Oczywiście, jeśli się nie zgodzisz, to chyba nie muszę mówić, że zapamiętam to sobie i nigdy tego nie zrobię, mając świadomość, że przez ciebie zdechł mały szczeniaczek.
Mówiąc to, patrzyłem w niebo, ale kiedy na niego spojrzałem, gotował się ze złości. I pragnienia. Chciał przecież tego już od dłuższego czasu, nawet jeśli nie mówił o tym otwarcie. Dawał mi to do zrozumienia za każdym razem, kiedy baraszkowaliśmy w jego domu. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
- Nie mam zamiaru się nim zajmować – zastrzegł sobie.
- Nie musisz – zapewniłem go, ciesząc się w duchu ze swojego zwycięstwa.
- Nie będę go karmił.
- Nie musisz.
- Ani kąpał.
Kiwnąłem głową.
- Ani wyprowadzał.
Kolejne skinienie.
- I w ogóle będę miał go gdzieś.
- Dobra.
Lucas westchnął, a potem jęknął cicho. Wyrzucił papierosa i wziął ode mnie psa, krzywiąc się. Przez chwilę oglądał go z każdej strony.
- Nienawidzę cię! – wyjęczał, oddając mi psa. – Chodźmy do domu.
Roześmiałem się. Ha!
Andy – Lucas: 1-0.
I kto tu jest górą?
Kiedy już weszliśmy do jego domu, cała radość i pewność siebie mnie opuściły. Zabrałem psa do łazienki i szybko go wykąpałem w ciepłej wodzie, a potem wysuszyłem jakąś suszarką i nakarmiłem. Kiedy to wszystko było już zrobione, puściłem malucha, żeby sobie pobiegał po domu.
Nadszedł czas na zapłatę.
Widząc, że Lucas siedzi na kanapie, niecierpliwiąc się coraz bardziej, zrobiłem minę kotka ze Shreka i poprosiłem cicho.
- Możemy iść do twojego pokoju? Tutaj mi tak… dziwnie.
Lucas uniósł jedną brew.
- Dziwnie? Jak to dziwnie?
- No… Mam głupie wrażenie, że… ktoś wejdzie. W trakcie.
Nie dość, że czułem się fatalnie z powodu tego, co zaraz miało nastąpić, to jeszcze policzki mi płonęły ze wstydu. Na szczęście Lucas nie protestował i poszliśmy na górę.
Brey usiadł na swoim łóżku, szeroko rozkładając nogi i patrząc na mnie z oczekiwaniem. Westchnąłem ciężko w duchu.
Czerwony jak burak, ukląkłem i powoli zacząłem rozpinać jego spodnie, chcąc trochę odwlec egzekucję. Niestety, nie było tego zbyt wiele i już po chwili przed nosem miałem jego na wpół twardą męskość. Przełknąłem ciężko ślinę, patrząc na niego niepewnie.
- Kurwa, modlisz się nad nim czy co? – jęknął z desperacją. – Po prostu to zrób.
Um…
- Daj rękę – poprosiłem.
- He?
- Proszę! – szepnąłem błagalnie.
- Po co ci moja ręka w takiej chwili? ON czeka!
- Po prostu daj.
Lucas, choć z irytacją, podał mi swoją rękę. Nie patrząc mu w oczy, splotłem palce swojej dłoni z jego i opuściłem luźno na łóżko obok jego uda. Widząc jego pytający wzrok, wyszeptałem.
- Nie chcę się czuć jak dziwka.
Wziąłem głęboki oddech i nachyliłem się nad nim. Wszyscy to robią, więc nie może to być znowu takie straszne. Niepewnie objąłem główkę ustami, smakując ją. Penis szybko nabrzmiewał i rósł w moich ustach. Bardzo dziwne uczucie, ale na pewno nie nieprzyjemne.
Wsunąłem go głębiej, śliniąc i liżąc językiem. Lucas jęknął głośno. Zacząłem go sobie wsuwać i wysuwać z ust, czując przy tym swoje własne, rosnące podniecenie. W moment jego penis był już całkowicie twardy i gotowy do akcji. Nie bardzo wiedziałem, co mógłbym jeszcze zrobić, a palce Lucasa zaciskające się na moich własnych zapewniały mi kolosalne psychiczne poczucie… bezpieczeństwa? Chyba tak. Po prostu miałem jakiś komfort psychiczny, że nie liże jakiegoś tam penisa, tylko penisa Lucasa – chłopaka, który wiele dla mnie zrobił i któremu na mnie zależało.
Na szczęście blondyn tak bardzo był spragniony takiej pieszczoty, że gdy tylko zacząłem go ssać, odsunął moją głowę i wytrysnął na moją brodę. Spojrzałem mu w oczy, czerwony, niepewny i zażenowany, a Lucas oddychał ciężko, uśmiechając się.
- Języczek to ty masz sprawny, nie ma co – mruknął, wprawiając mnie w jeszcze większe zażenowanie.
Złapał mnie w pasie i pociągnął do siebie na łóżko. Kiedy ja dochodziłem do siebie, on schował męskość w spodnie i poprawił ubranie.
- Podobało ci się? – zapytałem cicho.
- A co? Nie zauważyłeś?
Nie odpowiedziałem, niezdolny do wykrzesania z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Andy?
- Co?
-Nie jesteś żadną dziwką. Jesteś mój. Jesteś moim… Hm, chłopakiem? Chyba tak mógłbym cię nazwać.
- Chłopakiem?
- Czemu jesteś taki zdziwiony? Przecież mówiłem, że chcę z tobą być.
- Byłem pewny, że żartujesz.
Prychnął.
- Nigdy nie żartuję. Słuchaj, wiem, że przeszkadza ci ukrywanie się, ale ja nie jestem taki jak ty. Nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, że gustuję w chłopakach. Nie ujawnię się, nie ma nawet takiej opcji. Po prostu chcę z tobą spróbować. Na razie całkiem nieźle nam wychodzi.
Nie chciałem mu mówić o tym, że tak naprawdę nie do końca wychodzi. Jeśli Lucas myśli, że do końca swoich dni będę prawiczkiem, bo on nie pozwoli mi na penetrację, to bardzo się myli. Zależało mi na nim, byłem niemal pewien, że to miłość, ale… Żeby być szczęśliwym, trzeba też być kochanym, a Lucas myślał tylko o seksie. Nie chciałem być w związku, w którym wszystko opiera się jedynie na tym.
Czas pokaże, czy jesteśmy dla siebie stworzeni.
Czas pokaże, czy Lucas zmięknie na tyle, żeby zrobić mi kiedyś loda i wypiąć się z tyłkiem nasmarowanym jakimś lubrykantem.
Marzenia ściętej głowy, pomyślałem. Szczerze? Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.



Lucas
Nigdy bym nie przypuszczał, że zrobienie loda tak dobrze mu wyjdzie. W ostatniej chwili oprzytomniałem na tyle, żeby go odsunąć, inaczej zwyczajnie spuściłbym mu się do ust. Uch, chyba by mnie wtedy zabił.
Sielanka trwała tylko chwilę. Po tym wszystkim zdążyłem zaledwie raz go pocałować, kiedy nagle okazało się, że musi już iść i zostawił mnie samego.
Ledwo go odwiozłem i wróciłem, natknąłem się w domu na Tomasa. Już dawno dałem mu klucz, żeby mógł wejść. Chodził wściekły po salonie, klnąc jak szewc.
- Co jest? – zapytałem.
- Nie pytaj! Moich starych już zupełnie pojebało! Zabronili mi się z tobą kumplować, bo nie mam czasu pilnować dziecka! Stwierdzili, że masz na mnie zły wpływ i za każdym razem, jak od ciebie wracam, strasznie pyskuję. Pyskuję! Szlag by ich trafił! Co za pieprzeni kretyni.
- Zlej ich, chodźmy lepiej popływać.
Basen zawsze poprawiał mu humor, co bardzo mnie cieszyło. Mimowolnie przypomniałem sobie nasz pocałunek w taksówce i uśmiechnąłem się lekko. Tak, Tomas bajecznie całował. Właściwie to trochę dziwne, że wcześniej jakoś się nie przelizaliśmy (chyba że mówimy o naszym pierwszym pocałunku w wieku dziewięciu lat). Fakt, dotykaliśmy się, nawet po penisach, spierając się, kto ma większego, ale nigdy nie doszło między nami do czegoś takiego. To trochę zabawne, że zdarzyło się akurat w tamtej chwili, ale miałem wrażenie, że to tylko przypieczętowało naszą długoletnią przyjaźń. Chociaż tą ostatnią akcją z Mary Tomas nieźle mnie wkurwił, chciałem wierzyć, że nic między nami się nie zepsuło. Był dla mnie ważny i nie chciałem go stracić.
Na basenie od razu się odprężył, pływając spokojnie. Ja zakotwiczyłem się na brzegu i patrzyłem, jak powoli ogarnia go spokój. Dopiero wtedy był w stanie przytoczyć mi całą rozmowę z swoimi rodzicami. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślałem, że mój stary jednak nie jest najgorszym ojcem na świecie.
 Starzy Tomasa byli gorsi.
Siedzieliśmy na basenie aż do wieczora, aż w końcu Tomas musiał wracać. Ubrał się i wysuszył włosy, nastawiając się już na konfrontację z rodzicami.
Zadzwonił jego telefon i odebrał go, krzywiąc się. Odszedł kawałek, najwyraźniej nie chcąc, żebym musiał tego słuchać.
Wyszedłem z łazienki, nie chcąc mu przeszkadzać i pozwolić się wydzierać do woli, ale z środka nie usłyszałem ani jednego dźwięku. Czekałem przez chwilę, aż w końcu zajrzałem do środka.
Przeraziłem się, kiedy zobaczyłem Tomasa. Osunął się po ścianie na podłogę, łkając rozdzierająco. Wył jak zranione zwierzę, upuszczając telefon i wplatając palce we włosy.
- Nie… to niemożliwe… - szeptał te słowa jak mantrę.
Podbiegłem do niego i ukląkłem obok, łapiąc za ramiona.
- Tomas? Co się dzieje?
Nie odpowiedział mi, a jego płacz tylko się nasilił. Widziałem w jego oczach ból, który powoli przeradzał się w pustkę. Brunet zwyczajnie dostał ataku histerii i nie wiedziałem, jak mu pomóc.
- Tomas…
Objąłem go, chcąc jakoś go pocieszyć. Złapał mnie za szyję i wtulił się w moje ramię, płacząc.
Dowiedziałem się prawdy po godzinie.
Jego siostra, Betty, siedziała sama w salonie. Rodzice zostawili ją i poszli do znajomych, a że pokłócili się z Tomasem i nie mogli go ściągnąć do domu, zostawili dziecko same. Betty chciała coś zdjąć z szafki, ale pech chciał, że ta przewróciła się na dziewczynę, łamiąc jej kręgosłup i miażdżąc krtań. Gdy starzy Tomasa wrócili, mała już nie żyła.
Tomas wiecznie narzekał na to, że musi zajmować się siostrą. Często jej dokuczał i krytykował, jawnie okazując jej swoją niechęć. Był jednak jedyną osobą, która tak naprawdę kochała małą złośnicę. Betty była wpadką, której jej rodzice sobie nie życzyli. To Tomas opiekował się małą, nawet kiedy jego rodzice byli w domu. To on pakował ją do szkoły, czesał rano i odrabiał z nią lekcje. To z nim oglądała swoje ulubione kreskówki i to on jej czytał na dobranoc i chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, bardzo ją kochał.
Odwiozłem go do domu, bo nie był w stanie prowadzić samochodu. Nic nie mogłem dla niego zrobić i było mi bardzo przykro z tego powodu. To wkurwiające, że kiedy Tomas naprawdę potrzebował mojej pomocy, ja nie potrafiłem mu jej udzielić.
Jestem żałosnym przyjacielem.
Poprosił mnie, żebym wszedł z nim do domu. Uczyniłem to.
Jego rodzice siedzieli w kuchni. Matka płakała, a ojciec próbował jakąś ją pocieszyć, ale marnie mu to wychodziło.
Nie zdążyłem zareagować.
Tomas wystrzelił jak z procy, popychając swoich rodziców.
- To wasza wina! Wasza!
Katem oka zobaczyłem, że w drzwiach kuchni pojawił się policjant, poprawiając pas. Zapewne wyszedł na chwilę do toalety.
- Tomas!
Ale Tomas nie słuchał. Już siedział okrakiem na biodrach swojego ojca i okładał jego twarz pięściami. Jego stary nie miał najmniejszych szans z tak miażdżącą siłą.
- Jak mogliście zostawić siedmioletnie dziecko bez opieki i iść się zabawić?! Kurwa, wy debile! Powinniście gnić w więzieniu!
Policjant chciał zainterweniować, ale powstrzymałem go.
- Nie chcę, żeby miał kłopoty po tym, jak pana zmasakruje. Ja to zrobię.
Podszedłem do Tomasa i szybko odciągnąłem go od ojca.
- Puszczaj, Luc! Zabiję tego chuja!
- Będziesz miał kłopoty.
- Mam to gdzieś, jeśli on zapłaci za to, co zrobił.
- To nie przywróci twojej siostrze życia, Tom. Proszę. Ja cię proszę, a wiesz, że ja tego nie robię. Uspokój się.
- Nie. On musi za to zapłacić…
Po policzkach Tomasa zaczęły płynąć łzy, a po chwili przestał się wyrywać. Nadal trzymałem go w pasie, a on rozszlochał się na dobre. Odwróciłem go przodem do siebie i przytuliłem, patrząc z mordem w oczach na jego rodziców. Jego stary usiadł na podłodze i zaczął ocierać twarz z krwi. Policjant patrzył ze współczuciem na Tomasa, zapewne zdając sobie sprawę z rozmiarów tragedii.
- Usiądź, dobra?
Zostawiłem Tomasa przy stole i szybko otworzyłem właściwą szafkę. Często braliśmy z nich aspirynę na kaca. Teraz znalazłem tabletki uspokajające. Wziąłem dwie i podałem przyjacielowi, a on bez słowa je połknął, nawet nie zapijając wodą. Siedział przy stole i pustym wzrokiem wpatrywał się w jakiś punkt.
- Wynoś się stąd, Brey – warknął jego stary, patrząc na mnie ze złością. – To przez ciebie Tom jest taki agresywny, to ty do tego wszystkiego doprowadziłeś! Gdyby nie ty, Tom by się nas słuchał i wszystko byłoby dobrze.
 Złapałem go za szmaty i rzuciłem na ścianę.
- Jeszcze słowo i jesteś trupem! Nie zwalaj na mnie winy za śmierć Betty! To tylko  i wyłącznie wasza wina! To wasze dziecko, Tomas nie ma żadnego obowiązku pilnowania jej na okrągło. I tak robił wam przysługę, zgadzając się na to! Już dawno mu proponowałem, żeby się do mnie przeprowadził, ale nie zrobił tego tylko ze względu na Betty. Bał się, że właśnie do czegoś takiego doprowadzicie. Wyjdę, ale pamiętaj, ze Tomas mówi mi wszystko. Nawet ile razy sobie zwalił pod kołdrą. Jeden nieopatrzny ruch i jesteś trupem, choćbym do końca życia miał gnić w więzieniu.
Policjant przełknął głośno ślinę, kiedy zobaczył wyraz mojej twarzy. Podszedłem do Tomasa i przytuliłem go na pożegnanie.
- Jeśli będziesz mnie potrzebował, dzwoń. Kiedy chcesz, nie przejmuj się porą.
Kiwnął niemrawo głową.
Wyszedłem i szybko wsiadłem do samochodu. Pieprznąłem porządnie w kierownice, klnąc.
To był koszmarny dzień.
W domu położyłem się na łóżku i zastanawiałem nad tym wszystkim. Wziąłem sobie nawet tego pchlarza. W jakiś pokrętny sposób symbolizował Betty. Nie mogłem uwierzyć, że doszło do takiej tragedii. Patrzyłem, jak piesek hasa po łóżku i wącha wszystko, co stanęło mu na drodze.
A miało być tak pięknie…


Andy
Następnego dnia w szkole nasza klasa usłyszała koszmarną wiadomość (ja usłyszałem ją chwilę wcześniej od Lucasa) – siedmioletnia siostrzyczka Tomasa miała wypadek i zmarła. W sobotę miał być pogrzeb i wychowawczyni pytała, czy ktoś pójdzie na tę uroczystość, chociaż jakaś delegacja. Zgłosili się wszyscy. Tomas, choć sadysta, był całkiem lubiany.
Na dodatkowym polskim nikt nie miał za bardzo humoru do nauki. Theo i Rob dowiedzieli się o tym, co się stało i Theo zdecydował, że oni też pójdą. W końcu znali Tomasa z widzenia i zaczynali kolegować się Lucasem.
- Jak się czuje Tom? – zapytała Maja. – Luc, wiem, że wiesz. Jesteś jego najlepszym przyjacielem, na pewno wczoraj go widziałeś.
Pokręcił tylko głową.
- Jest załamany. Przeżył to o wiele gorzej niż jego rodzice.
- Aha. Moglibyśmy mu jakoś pomóc? Cokolwiek dla niego zrobić?
Zmarszczyłem brwi, przysłuchując się ich rozmowie. Coś Maja za bardzo się tym interesowała, jak na mój gust.
Kiedy już Lucas odwoził mnie do domu, podzieliłem się z nim moimi przypuszczeniami –Maja prawdopodobnie jest zakochana w Tomasie.
- Myślisz?
- Tak mi się wydaje.
- To fajna laska, może ona będzie w stanie pomóc mu się po tym pozbierać.
- Byłoby fajnie. Znałeś dobrze jego siostrę?
- Mhm… Mała i wścibska, ale lubiłem ją.
Zapadła cisza.
To była prawdziwa tragedia i mogłem sobie tylko wyobrażać, jak źle czuje się Tomas.


***
To chyba najdłuższy rozdział tego opowiadania.
Czekam na Wasze opinie i życzę udanego weekendu.
Pozdrawiam!

10 komentarzy:

  1. Nie no, szybko ten rozdział wstawiłaś, a tak sobie wchodzę i sprawdzam co godzinkę, a tu niespodzianka! Kya!

    Hm... co by tu powiedzieć na temat jego fabuły, bo jak zawsze się rozpiszę na temat bóg wie czego i klapa... To tak, piesek to taki chwyt rozmiękczający serce i naszej "mega ciocie" hihi... Andemu, i nam babom, nie żebym aż tak zwierzęta lubiła, chociaż pewnie bym prędzej go wzięła do domu od Luca, to jednak... myślałabym podobnie jak on: Dlaczego? Dlaczego ja?! XD Cóż, Andy to niezły szantażysta, ale żeby poświęcić dziewictwo swojej jamy ustnej, no no... czego się nie zrobi dla małego zwierza. Jednak najbardziej mi się podobało wrzucenie jego myśli, tego, że pragnie by Luc całkowicie mu się oddał, z uczuciem, bo jak na razie... to to jednostronne się wydaje. W sumie to tęsknię za myślami Andy'ego, chyba od dłuższego czasu tylko Luca... i jego środowisko bliżej poznajemy. A Andy to jakaś taka rozciapana ciapka się zrobiła, w sumie jedyne co ciekawe to teraz Tom i jego wulgarna powierzchowność, chociaż to jak zaczął myśleć o całowaniu się z Tomasem było dziwne, bardzo dziwne... O.o
    Zdziwiło mnie, że Maja została przez Andy'ego wytypowana na zakochaną Tomasem, no i w końcu on kocha(moim zdaniem) Mary, więc... nie wiem co myśleć. Na pewno nie jest tak puszczalska jak Mary i może by lepiej zrozumiała uczucia Tomasa? A właśnie, odnośnie wypadku - ja tę małą gówniarę polubiłam! A ty mi ją pogrzebałaś... Aj... Nie będę płakać, ale będę za nią i jej bezpośredniością tęsknić. A w ogóle za ten wątek, zawiedzenia się syna na rodzicach - wielkie dziękuję, genialne to jest i chyba takie opisy patologii rodzinnej czy zwykłych ludzkich problemów najbardziej mi się u ciebie podobają, takie przemycanie zwykłego żywota... Normalnie jak z serialu Na fali, przerwałam na którymś sezonie, dobra nic nie mówiłam, bo i tak poleciałam niewiadomo gdzie z komentarzem, ale jak zawsze nie potrafię wrócić na główny tor ;) Ważne, że się podobało, ne? :D

    Minus tego rozdziału to przykładowo:
    * "mierząc wszystkim morderczym wzrokiem,"
    * "-Nie jesteś żadną dziwką."

    Czekam na kolejny rozdział z wytęsknieniem, a za życzenia nie dziękuję, aby nie zapeszać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odcinek jak zawsze wspaniały. Długość oszałamiająca, ale ja nie narzekam, nawet zachęcam do częstego dodawania takich notek :) Czekam na następny rozdział i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. opowiadanie najlepsze <3 czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  4. ahh, w końcu <3
    teraz tylko proszę o szybki ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  5. Mmm. Uwielbiam Luka, jest fantastyczny niby drań i w ogóle ale jednak ma uczucia i czuje że coś czuje do Endiego, bo w końcu pewnie i tak czy siak w końcu będą razem. Moje przeczucia się prawie nigdy nie mylą. A co do rozdziału to rozczulił mnie ten moment z pieskiem, mała biała kuleczka, urocze. A potem i tak było biało z moim gołąbkami. Haha, szkoda ze Luk nie zrobił loda Endiemu, mrr. Mam nadzieje że wszystko będzie się dobrze układać i Tom polubi Endiego i nie będą musieli się ukrywać. Życzę weny i z niecierpliwością czekam na newsa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, ale się narobiło... Kurczę, po pierwsze, sądzę, że ten piesek sprawi, że Luc będzie milszy i wgl. wiesz... I jeśli powiedział, że Andy jest jego chłopakiem, to będzie nim, a nie tylko chłopcem do dawania dupy. .. Czekam na nn
    http://automatic-darksideofthesun.blogspot.com/ - zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  7. Super że odcinek dodałaś tak szybo :) Jest świetny. Muszę powiedzieć że całkowicie zgadzam się z automatic:) Mam nadzieję że Luc w końcu się przyzna do związku z Andy'm:)
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  8. w tym rozdziale było wiele sprzecznych uczuć... nie wiem jak to nazwać, płakałam prawie cały czas... WENY! Pisz szybko kolejny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Popłakałam się w tej części o śmierci siostry Tomasa. A ci rodzice są głupi. W ogóle mieli córkę gdzieś. To oni powinni się nią zajmować. Niechciane dziecko. Jak ona musiała się czuć wiedząc o tym. Szkoda mi Tomasa, dobrze, że ma Lucasa.
    Bałam się, że Andy nie uświadamia sobie do końca, jak jest traktowany przez Lucasa, ale jednak wie. I nie jest ciotą, pragnąc uczucia, czułości oraz tego, jak chce wziąć Lucasa. Takie coś, jak Lu się zgodzi, to będzie wielkim dowodem miłości, ale na razie nie ma szans z tym. Ciekawe na ile go stać, bo Andy zrobił mu nawet loda, za to, żeby ten wziął do siebie pieska. I super pomysł z tym pieskiem. To może wzbudzić w Lucasie pokłady uczuć.
    A Joe jaki zawstydzony. "Miałem tylko jedno wytłumaczenie – Colin go przeleciał." Na pewno to zrobił. Ciekawe, czy Joe długo się bronił. "- To niewyżyty zboczeniec i w dodatku ciota, ale da się z nim wytrzymać." :DDDDD Podoba mi się zwłaszcza ten " niewyżyty zboczeniec"
    Taaaak długi rozdział. Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę. :DD

    OdpowiedzUsuń
  10. Może i najdłuższy.. Nie wiem.. Nie sprawdzałam ich długości, ale tyle się w nim działo, że o matko boska. Nie wiedzieć czemu cały czas miałam wraże, że jeszcze chwila i Lucas pocałuje Toma. A jak go do siebie odwrócił (żeby go przytulić) to już w ogóle. Kto by się tego spodziewał.. Że, nawet w ich dwójce zobaczę parę gejów. Przerażające.. "złamała kręgosłup i zgniotła krtań" ja pierdole. Jedno wielkie KURWA JEGO MAĆ. A tak bardzo chciałam sobie tego nie wyobrażać.. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)