środa, 16 października 2013

2.Poskromić złośnika



Otworzenie oczu jeszcze nigdy nie było dla niego takim wielkim wysiłkiem. Nie chodziło tylko o to, że jest pobity i zupełnie nie ma na to sił. To był tylko jeden powód. Drugim było otulające go ciepło, które przegoniło widmo mrozu szalejącego na dworze.
Dopiero po jakimś czasie po przebudzeniu Joe zdecydował się rozejrzeć. Był ciekawy, gdzie jest i jak się tu znalazł. Nie pamiętał zbyt wiele z poprzedniego wieczoru. Z cichym jękiem usiadł na łóżku i złapał się za głowę. Z wszystkich dolegliwości ból głowy był chyba najgorszy.
Rudy z ciekawością rozglądnął się po stosunkowo małym pokoju, zawalonym ciuchami, papierami i książkami. Największe w tym pokoju było łóżko, na którym obecnie się znajdował. Z lewej strony było duże okno, za którym widział kawałek płotu i drogę. W pokoju blisko łóżka ktoś postawił małą farelkę, która zapewne miała podnieść temperaturę. Meble były niemal niewidoczne przez wszędobylski burdel.
Chłopak odsunął kołdrę i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że jest niemal nagi. Miał na sobie jedynie skromne slipy, które w dodatku nie należały do niego.
– Uch…
Spróbował sobie przypomnieć poprzedni wieczór, ale miał w głowie kompletną pustkę. Pamiętał, że ktoś w ostatniej chwili uchronił go przed skokiem z mostu, a potem gdzieś zaniósł. I był tam ktoś jeszcze, ktoś, kogo znał… Kto to, do cholery, mógł być? Dlaczego mu pomógł?
– Jest tu kto?! – krzyknął Joe lekko zachrypniętym głosem.
Odpowiedziała mu cisza.
– Halo! – krzyczał. – Hej, na pewno tu jesteś! Odezwij się!
Zakaszlał. Z irytacją położył się z powrotem na wznak. Co za idiota zostawił w domu obcą osobę samopas? Przecież mógł okraść go i uciec!
– Jestem, jestem… – odkrzyknął ktoś, wpadając jak burza do pokoju. – Nie musisz krzyczeć. Ja mam sąsiadów, wiesz?
– Gówno mnie to obchodzi – warknął rudy, ponownie siadając. Zacisnął zęby, żeby nie jęknąć z bólu. – Co ja tutaj robię? I kim ty, u diabła, jesteś?!
– Nie musisz być niegrzeczny, wiesz? – szatyn przewrócił oczami. Joe mimowolnie go zmierzył, oceniając. Facet miał ze dwadzieścia sześć lat, zmierzwione brązowe włosy i błyszczące niebieskie oczy. Był całkiem przystojny i dobrze zbudowany.
– Pytałem o coś! – warknął osiemnastolatek.
– Rany, co za gbur! Jestem Colin. Uratowałem cię wczoraj.
Rudy parsknął.
– Mam ci okazać wdzięczność? Bo nie rozumiem, w jakim kontekście podałeś mi tę informację.
– Jej. A ja myślałem, że to mit.
– Co?
– Że rudzi mają temperament.
Joe zacisnął zęby.
– Co ja tutaj robię?
– A co? Coś ci się nie podoba?
– Tak, ty!
– Wybacz, ale tak się składa, że to moje mieszkanie. Zresztą, co miałem z tobą zrobić? Zostawić cię na dworze?
– Najlepiej nie wtrącać się i pozwolić mi skoczyć! – krzyknął nastolatek.
Colin spoważniał.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Nie będę odpowiadał na twoje głupie pytania. Jesteś palant i tyle.
– Niby czemu? – spytał autentycznie zdziwiony mężczyzna.
– A kto przy zdrowych zmysłach w dzisiejszych czasach ratuje samobójców?!
– Co to w ogóle za pytanie?! O co ci chodzi?
Chłopak pokazał mu środkowy palec i z powrotem położył się na łóżku, przykrywając kołdrą po same uszy.
– Nie, no nie ma sprawy. Naprawdę się cieszę, że mogłem ci pomóc i dzięki mnie nie skończyłeś MARTWY w tej pieprzonej rzece – mówił Colin ironicznie. – A tak w ogóle to wypadałoby zgłosić na policję, kto cię pobił. I zadzwoń do rodziców! Na pewno się martwią.
– Gówno wiesz!
– Taa… Powiedzmy. Jesteś głodny?
– Nie.
– A może jednak?
– Gdzie są moje ciuchy?
– W ciucholandzie.
– Nie denerwuj mnie, bo ci przywalę! – warknął Muller.
– Tak się składa, że nie boję się złośnic, nawet jeśli są przystojne.
Joe zerwał się do siadu, ignorując tępy ból pokiereszowanych części ciała.
– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – syknął chłopak.
– Nie więcej niż ty – odparł wyzywająco szatyn. Nie miał zamiaru pozwolić dzieciakowi tak się traktować i to w jego własnym domu.
Rudy wstał z łóżka i prawie od razu się przewrócił. Colin złapał go za rękę i posadził na łóżku.
– Co mi zrobiłeś z nogą, pedale?!
Jakbyś zgadł, pomyślał Colin.
– Nic ci nie zrobiłem, złośnico. Jest skręcona, za jakiś czas powinieneś już chodzić normalnie.
– To twoja wina. I przestań mnie tak nazywać!
– Niby czemu? Razy dwa, rzecz jasna. Po pierwsze znalazłem cię w takim stanie, a po drugie będę cię nazywał tak, jak na to zasługujesz.
– Nienawidzę cię.
Colin uśmiechnął się lekko.
– A szkoda, bo ja naprawdę zaczynam cię lubić.
Joe zacisnął zęby ze złości.
– Jesteś słodki – dodał Colin, tak na wypadek, gdyby jego gość miał jakieś wątpliwości.
Chłopak poczerwieniał na twarzy ze złości. Szatyn był ciekawy, czy Joe się zawstydził, czy może jednak zdenerwował jeszcze bardziej.
– Masz na imię Joe, prawda? – upewnił się mężczyzna.
Muller spojrzał na niego, wciąż zły.
– Ta… Skąd wiesz? Nie pamiętam, żebym się przedstawiał.
– Byłbym zdziwiony, gdybyś pamiętał cokolwiek z wczorajszego wieczoru.
– Bardzo śmieszne.
– Mówię serio. Byłeś ledwo przytomny. Andy cię zna.
– Andy? Jaki Andy?!
– Tramp. Mówił, że się znacie.
Joe uśmiechnął się kpiąco. Znają się… Ta… Jeśli okładanie kogoś pięściami było jakimś rodzajem znajomości, to trzeba przyznać, że znali się bardzo dogłębnie.
– A skąd wy się znacie? – spytał podejrzliwie rudy. – Znaczy, nieszczęścia chodzą parami, ale… No, wiesz…
– Jesteśmy razem – odparł spokojnie Colin. W myślach uśmiechał się szeroko, ciekawy reakcji rudzielca. Aż nie mógł sobie wyobrazić jak dobry w łóżku może być ktoś o takim temperamencie. Zapragnął nagle po prostu rzucić się na tego szczyla i przelecieć go tak, żeby do końca życia nie wiedział jak się nazywa.
– Razem? Jak to „razem”?
– No, razem. Jesteśmy parą.
– Aaa! – wykrzyknął nagle Joe przerażony. – Jesteś PEDAŁEM?!
– Gejem.
– PEDAŁ! O kurwa, nie wierzę! Nie zbliżaj się do mnie!
Colin uniósł jedną brew. Normalnie to dzieciak już gryzłby trawę za swoją nietolerancyjną reakcję, ale że zaintrygował go, postanowił jedynie zabawić się jego kosztem.
– Teraz ci to przeszkadza? Wczoraj byłeś bardziej niż chętny.
Muller zbladł tak mocno, że nawet piegi nie zachowały swojego zwyczajnego koloru. Zielone oczy patrzyły na niego z kompletnym niezrozumieniem, a twarz zastygła w wyrazie szoku.
– C– co? – wyjąkał w końcu.
– Tego też nie pamiętasz? – spytał Colin gładko. – Przecież było tak miło. Ty na łóżku, ja w tobie…
– Nie wierzę ci, jesteś z Andym.
– Andy z pewnością nie będzie miał nic przeciwko. Pewnie słyszałeś, że geje to dość rozwiązłe istoty. Tak się składa, że to prawda. Może chcesz to powtórzyć? Wiesz, żebyś nie miał wątpliwości, czy to przyjemne.
Joe w pierwszej chwili się nie odezwał.
– Ty skurwysynu!
Mężczyzna nie zdążył zareagować. Joe wręcz wystrzelił z łóżka, rzucając się z pięściami na szatyna. Obaj spadli z łóżka, szarpiąc się. Joe miał w oczach łzy – całe ciało pulsowało mu tępym bólem, ale zacisnął tylko zęby i starał się to zignorować. Gdy jest czas na płacz, można się wypłakać. Kiedy trzeba się bić, zaciska się zęby i nie ważne jak mocno boli – walczy się do upadłego.
Colin pozwolił się uderzyć zaledwie dwa razy, zanim instynktownie nie uruchomił napastnikowi rąk. Nim Joe zorientował się w sytuacji, Colin już przyciskał go kolanami do podłogi, wykręcając mu ręce na plecach. Muller nie wiedział, co się stało.
– Jak ty…? – spytał z niedowierzaniem.
– Nie wspominałem? – szatyn uśmiechnął się lekko. – Uczę samoobrony. Jeśli cię puszczę, będziesz spokojny?
– Jak mam być spokojny, kiedy dotyka mnie taki zboczeniec?!
– Pff. Czy w tych idiotycznych szkołach nie uczą was tolerancji dla odmiennych ludzi?
– Odmienni to mało powiedziane! Wy jesteście nienormalni. Rzucacie się na każdego innego…
– Tak, marzenie każdego geja to wbicie się w dupę jakiegoś hetero! – zakpił Colin. – Żartowałem tylko, gburze. Tak się składa, że nie muszę używać siły ani wykorzystywać czyjejś słabości, żeby sobie poużywać.
– Więc… Więc ty mnie nie…?
– Gdybym ja cię tak – szatyn zaśmiał się w duchu – na pewno byś to dzisiaj czuł. Ale że okazujesz mi brak szacunku w moim własnym domu… Czeka cię kara.
Colin odwrócił zdezorientowanego chłopaka na plecy, wciąż unieruchamiając mu ręce. Joe patrzył na niego z kompletnym brakiem zrozumienia. Szatyn nachylił się i złożył na czole nagle przerażonego nastolatka czuły pocałunek.
– I co? Było tak źle? – spytał Colin. Wstał i chciał pomóc poszkodowanemu, ale rudy go odepchnął. – Chodź, zjesz śniadanie. Pewnie jesteś głodny.
– Jakim cudem  Tramp z tobą wytrzymuje?
– Nie wiem, o co ci chodzi. Przecież bardzo sympatyczny ze mnie facet.
Colin z uśmiechem na ustach wmaszerował do kuchni, a Joe pokuśtykał za nim. Mimo wszystko czuł respekt do tego faceta. Sam fakt, że tak szybko był w stanie go unieruchomić na podłodze zaimponował mu. Wiedział też, że w chwili obecnej nie ma z nim wielkich szans, a wolał mu nie uświadamiać jaki jest atrakcyjny. Joe wiedział, że jest ładny. Nie wiedział jednak, że jest aż za ładny.
I intrygujący.
Muller usiadł przy stole i z niesmakiem poparzył na syf w kuchni.
– Nie stać cię na sprzątaczkę? – spytał.
– Możesz się tym zająć, jeśli ci się nie podoba.
Joe przewrócił oczami.
– Umiesz chociaż gotować?
– O dziwo, tak. Masz ochotę na coś konkretnego?
– Jajecznica?
– Mm, czytasz mi w myślach.
– Całe szczęście, że jednak nie.
Colin zaśmiał się, wyjmując jajka z lodówki. Nastolatek dotknął palcami opuchniętej twarzy i skrzywił się.
– Za kilka dni nie będzie śladu – stwierdził. – Miałeś szczęście, że siniak nie rozlał ci się pod oczy. Dopiero miałbyś kolorową buźkę.
– To nie jest śmieszne.
– Czy ja się śmieję? Powiesz mi, kto ci to zrobił?
– Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa. Czemu mi pomagasz?
– Bo potrzebujesz pomocy.
Joe prychnął. Co to w ogóle była za odpowiedź? Gdyby każdy pomagał komuś z tak głupiego powodu, zapewne mieliby idealne społeczeństwo. Colin chyba jednak nie wiedział, że żyjąc w dwudziestym pierwszym wieku i zachowując się w ten sposób aspiruje na wymarłego miliony lat temu dinozaura. Przecież nikt normalny nie przygarnia tak po prostu obcych ludzi, bo potrzebują pomocy. Tego się po prostu nie robi. Nawet kościół odwracał się od potrzebujących. Ten facet był zdecydowanie dziwny, a jego zachowanie jeszcze gorsze.
– Głupszego powodu w życiu nie słyszałem – odparł Muller zgodnie z prawdą.
– To najlepszy powód, żeby pomagać – powiedział Colin, wbijając wzrok w patelnię, na której smażył jajka. Joe zaburczało w brzuchu, zanim w ogóle smakowity zapach dotarł do jego nozdrzy. – Jeśli masz tu zostać, to…
– CO?!
– Co „co”?
– Zostać? – spytał z niedowierzaniem rudy. – Chyba nie rozumiem.
– Mówię w jakimś obcym języku? Hm… Przepraszam, po prostu założyłem, że nie masz gdzie wrócić. Mówiłeś, że nigdzie nie mieszkasz, więc…
– Bo to prawda.
– Więc w czym problem?
Joe patrzył na zdezorientowanego Colina z niedowierzaniem. Czy on naprawdę tego nie rozumiał? Przecież to była oczywista oczywistość!
Niestety, nie dla Colina.
– Dlaczego miałbym zostawać? – spytał Joe.
Tym razem szatyn popatrzył na niego jak na wariata.
– Bo nie masz dokąd iść? – zapytał retorycznie.
Joe opadła szczęka.
Pacnął się otwartą dłonią w czoło i pokręcił głową. Ta głupia rozmowa jedynie podniosła mu ciśnienie. Zacisnął zęby i zdecydował, że porozmawia z nim o tym później, kiedy już trochę ochłonie.
– Pogadamy o tym później – mruknął tylko rudy.
Colin podał mu talerz pełen jajecznicy. Z jednej z szafek wyciągnął chleb i masło i wstawił wodę na herbatę.
– Smacznego, złośnico.
– Wzajemnie – wycedził chłopak.
Szatyn uśmiechnął się lekko i zabrał się za jedzenie. Joe bardzo się starał jeść w miarę powoli, ale nic nie mógł poradzić na to, że jajko było naprawdę pyszne, a on nie miał nic w ustach od jakichś dwóch dni.  Za bardzo się stresował karą, jaką ojciec miał mu wymierzyć. Teraz więc wbrew własnej woli jadł naprawdę szybko, pochłaniając zawartość talerza w zastraszającym tempie. Colin nie skomentował tego ani słowem, nawet na niego nie patrzył, zapewne nie chcąc go peszyć. Joe wiedział, że swoje przemyślenia po prostu zachował dla siebie.
Szatyn widział  z jakim zapałem chłopak je, ale nie chcąc wprawić go w zażenowanie, ignorował to. Nie chciał jakimś nieopatrznym słowem go speszyć. Joe powinien się porządnie najeść, a potem najlepiej, żeby poszedł spać. Potrzebował dużo odpoczynku.
Gdy obaj skończyli, mężczyzna zrobił im po kubku gorącej herbaty. Chłopak podziękował cicho za posiłek.
– Powinieneś się położyć – stwierdził Colin.
– Przecież dopiero wstałem – odparł Joe, grzejąc sobie palce o kubek. Wyglądał na lekko zamyślonego.
– Potrzebujesz odpoczynku. Sen dobrze ci zrobi.
– Um… Nie chciałbym nadużywać twojej gościnności. Nie znasz mnie i nie masz powodu, żeby mi pomagać. Dzisiaj już sobie pójdę.
– Nie ma takiej opcji, młody. Jesteś wciąż osłabiony, kulejesz, nie masz gdzie iść, a na dworze szaleje zima. Naprawdę chcesz umrzeć?
– Co za różnica? – mruknął chłopak z przekąsem.
– Wielka. Ja na pewno na to nie pozwolę.
– Czemu miałoby cię interesować moje życie?
– Bo cię lubię.
– Ale ja nie lubię ciebie.
– Jakoś ci nie wierzę.
– Naprawdę. Jesteś okropny i w dodatku pedał. Nie znoszę pedałów.
– Nie znosisz ich, bo…?
– Bo nie i już. Hej, a może jesteś jakimś zboczeńcem i tylko czekasz na okazję, żeby mnie wykorzystać?
Colin prychnął.
– Od wczorajszego wieczoru miałem tyle okazji, że ci się nie mieści w głowie. Jesteś tu bezpieczny.
– Dlaczego ci nie wierzę?
– Widać nieufna z ciebie duszyczka. – Joe tylko westchnął. Z tym facetem zdecydowanie nie dało się normalnie porozmawiać. – Na razie po prostu idź się przespać. Wieczorem porozmawiamy i zdecydujemy, co dalej… Złośnico.
Chłopak już otwierał usta, żeby to jakoś skomentować, ale pokręcił tylko głową i w końcu nie powiedział nic. Dopił herbatę i odstawił kubek do zlewu.
– I tak twierdzę, że jesteś sukinsyn jakich mało – powiedział, po czym zniknął w sypialni.
Colin uśmiechnął się lekko. Ten rudy podobał mu się coraz bardziej.

~~#~~

Głosy dochodzące z kuchni nie były wcale głośne ani natrętne, ale Joe i tak się obudził. Zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie wiedząc, gdzie jest. Dopiero kiedy rozejrzał się po pomieszczeniu, przypomniał sobie o Colinie. Westchnął cicho.
Colin chyba miał gościa.
– Oj, nie pytaj – usłyszał głos mężczyzny. – Jak tylko się obudził, narobił niezłego ambarasu. Gdyby nie to, że ledwo się trzymał na nogach, jeszcze byśmy się pobili. Ten mały jest strasznie zadziorny. Uch.
Ktoś roześmiał się cicho.
– Jeśli się rzucał, to chyba mu lepiej.
Joe zmarszczył brwi. Znał ten głos.
– Nie powiedziałbym – mruknął Colin. – Nakrzyczał na mnie, że nie pozwoliłem mu się w spokoju zabić. Wydaje mi się jednak, że jest za to trochę wdzięczny. Co mu się mogło stać?
–Nie mam pojęcia, ale ostatnio widziałem w szkole jak prosił dyrektora o zniesienie jego zawieszenia. Musiało to być dla niego bardzo ważne, bo wręcz go błagał, żeby się zgodził. Dyrektor miał to w dupie i powiedział, że nic go to nie obchodzi i może wrócić dopiero za dwa tygodnie. Potraktował go naprawdę chamsko. Sam jestem ciekawy, co się stało. Może ma problemy w domu?
 – Może. Tak czy siak, nie odpuszczę, dopóki się nie dowiem. Powiedz mi, w waszej szkole wszyscy dają się tak lać?
– Ale zabawne...
– Słuchaj, muszę na chwilę iść do sklepu po zakupy. Poczekasz na mnie, co?
– Jasne, tylko pospiesz się.
– Ok, ok.
Joe wstał, trzymając się za brzuch. Okopane żebra dawały o sobie znać. Stanął w progu kuchni.
Na krześle po turecku siedział Andy Tramp. Pił coś z jednego z kubków, uśmiechając się przy tym lekko. Gdy dostrzegł Joe, przejechał wzrokiem po jego posiniaczonym i zabandażowanym ciele. Nie odezwał się.
– A więc to naprawdę ty. Myślałem, że to był sen – przyznał Joe. – Ten koleś to twój znajomy?
Wiedział, kim Tramp jest dla Colina, ale spytał dla zasady.
– Mhmm... Powiesz mi, co ci się stało?
– Nie sądzę, żeby to był twój interes – uciekł wzrokiem w bok.
Andy uniósł lekko brwi.
– Może i nie, ale jeśli mamy ci jakoś pomóc, to chcielibyśmy wiedzieć, co ci się stało.
Joe prychnął.
– Nie chcę waszej pomocy!
– Może i nie chcesz, ale potrzebujesz – uciął czarnowłosy. – Słuchaj, Colin naprawdę się przejął. Wierz mi, nie każdy przygarnąłby obcą osobę do siebie, zwłaszcza że mógł cię po prostu oddelegować do szpitala. Myślę, że w ramach rekompensaty mógłbyś mu powiedzieć, dlaczego znalazłeś się w takiej sytuacji.
– Nie filozofuj za dużo, bo ci nie wychodzi. Moje życie to moja sprawa i gówno wam do tego.
Tramp westchnął.
Drzwi trzasnęły głośno i po chwili pojawił się Colin.
– O, nasza złośnica wstała – zaśmiał się szatyn.
Ta część twarzy Joe, która nie była opuchnięta, poczerwieniała ze złości.
– Przestań mnie tak nazywać! – krzyknął chłopak, zaciskając ręce w pięści.
– Nie denerwuj się tak, złość piękności szkodzi.
– Odwal się w końcu! Kurwa, odwal się!
Colin nic mu nie odpowiedział, co jeszcze bardziej zdenerwowało Mullera. Ze złością ruszył w kierunku szatyna, ale nagle tylko jęknął cicho i jak długi runął na podłogę. Dosłownie w ostatnim momencie Colinowi udało się go złapać i uchronić przed bolesnym upadkiem.
– W porządku? – zapytał troskliwie.
Joe odpychał go z całych sił, sapiąc z wysiłku, ale Colin mu na to nie pozwolił.
– Kurwa! – klął Joe, wściekły jak diabli, kiedy znowu się zachwiał i szatyn wziął go na ręce.
– Sppierdaaal...! – wrzeszczał jak opętany, gdy Colin niósł go do łóżka.
Andy pokręcił głową.
Wyciągnął z kieszeni telefon, który zawibrował chwilę wcześniej i odczytał wiadomość od Lucasa. Z cichym westchnieniem schował go z powrotem i poszedł do sypialni Colina. Zmagania jego chłopaka z Mullerem były lepsze niż występ trupy cyrkowej.
Joe szarpał się, próbując jakoś wstać, ale szatyn trzymał go za ramiona. Joe był za bardzo pokiereszowany, żeby móc jakoś się uwolnić. Z tego powodu był po prostu wściekły.
– Puść mnie.
– Nie, jeśli będziesz wstawał!
– Nie chcę leżeć! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Puść, do cholery! Puść, bo będę krzyczał!!
– Już krzyczysz.
– Och, ty...
Joe nie mógł znieść swojej bezbronności, co najwyraźniej bardzo Colina bawiło.
– Powiesz wreszcie, co ci się stało? – spytał Tramp.
Joe od razu umilkł, patrząc na rówieśnika z rządzą mordu. To, że ktoś widział jego „upokorzenie”, bardzo go denerwowało.
– Nie twój interes! – syknął.
– Jeśli... jeśli powiesz mi, co ci się przytrafiło, możesz u mnie zostać. Ile zachcesz, rzecz jasna.
Zapadła chwilowa cisza. Przez chwilę mogło się wydawać, że Colinowi udało się wreszcie złamać Joe. Nic bardziej mylnego. Nim ktokolwiek zdążył chociażby mrugnąć, rudy trzasnął go w pysk, wrzeszcząc.
– Mowy nie ma!
– Boże, jesteś okropny! – narzekał Colin. – Może trochę szacunku dla starszych?
– Szacunku?! – wysyczał Joe. – Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, palancie!
– Ej, wypraszam sobie!
– Wypraszaj sobie ile chcesz, ja swoje wiem.
– Niewdzięcznik.
– Wcale cię o pomoc nie prosiłem.
– No właśnie mówię, że niewdzięcznik.
Joe zawarczał ze złości. Andy patrzył na to wszystko z zastanowieniem, w żaden sposób tego nie komentując.
Sytuacja była dziwna, bo czy to normalne, że po przyjściu do swojego chłopaka czuje się jak piąte koło u wozu? Joe absorbował Colina do tego stopnia, że mężczyzna praktycznie nie zwracał na niego uwagi. Trzeba było przyznać, że sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.
Gdy Tramp wyszedł, Joe już odpuścił i leżał grzecznie w łóżku.
– Prześpij się. Ja zaraz wychodzę do pracy. Wieczorem porozmawiamy – powiedział Colin.
– Sukinsyn.
Szatyn zaśmiał się, a w jego niebieskich oczach błysnęło rozbawienie.
– Zdecydowanie nie zachowujesz się jak osoba, która ma za sobą próbę samobójczą.
– Ta? A co, twoim zdaniem, powinienem robić?
– No, nie wiem… Na pewno nie szczekać na osobę, która chce ci pomóc.
– Już ci mówiłem, że nie potrzebuję niczyjej pomocy.
– Naprawdę chcesz umrzeć albo skończyć w jakimś przytułku?
Joe nie odpowiedział.
– Wiesz, że to poważna sprawa. Chciałbym, żebyś wszystko pomyślał. Pogadamy później. Zamknę cię z zewnątrz. Czuj się jak u siebie.
– Zamkniesz mnie, żebym nie uciekł?
– Interpretuj to jak chcesz.
Colin wziął sportową torbę i wyszedł z sypialni. Joe westchnął, zamykając oczy. Co prawda nie chciało mu się spać, ale przecież nie zaszkodzi mu powylegiwać się.

Już dawno nie był taki rozkojarzony, prowadząc zajęcia. Nastoletni rudy zaprzątał jego myśli od chwili, w której go zobaczył. Chociaż chłopak był pobity i miał spuchniętą twarz, Colin widział, że Joe jest naprawdę śliczny. Niektórzy mówią, że tak naprawdę nie ma przystojnych rudzielców. Nic bardziej mylnego.
Joe był idealny. Lekko umięśniony jak prawdziwy mężczyzna, ale bez krzty przesady. W okolicach nosa miał sporo piegów, dodających mu uroku. Kiedy szatyn obmywał jego ciało z krwi, zauważył, że ma piegi również na ramionach, klatce piersiowej i plecach. Chociaż wyszczekany i wredny, zrobił na Colinie piorunujące wrażenie.
Pożądał go. Temperament rudego sprawiał, że miał ochotę go ujarzmić. Na samą myśl o zmuszeniu tego chłopaka do uległości czuł bolesny ucisk w spodniach. Najbardziej bał się tego, że Joe naprawdę jest hetero i nic nie wskóra. Miał nadzieję, że chłopak jest chociaż Bi i jakoś uda mu się go nakłonić do kilku niewinnych zabaw. Gdyby tak mógł w niego wejść…
Ocknął się, pokazując kursantom poprawnie kolejny chwyt.
Zdecydowanie powinien przestać o nim myśleć.
Definitywnie.

Wieczorem, gdy Colin już wrócił i trochę się poprzemawiali, usiedli na łóżku i zaczęli rozmawiać.
– Jak poznałeś Andy’ego? – spytał Joe. Siedział wsparty o poduszki i zawinięty w kołdrę, z kubkiem kakao w dłoniach. Colin usiadł po turecku naprzeciwko niego, garbiąc się lekko. Jego przydługa grzywka opadała mu na oczu, w żaden sposób nie chcąc zmienić swojego położenia.
– Przyszedł do mnie na zajęcia. Od razu zwrócił moją uwagę. Od razu widać było, że nie chce się uczyć bronić profilaktycznie. Zacząłem go prowokować. Któregoś razu uciekł z sali w środku zajęć. Znalazłem go w łazience, był kupką nieszczęścia.
– On? – zdziwił się Joe. – Żartujesz! Sam mu zostawiłem na ciele kilka odcisków pięści  i podeszwy. Nawet nie pisnął, że coś jest nie tak.
– Andy perfekcyjnie potrafi ukryć swoje emocje. Gdyby wam pokazał, jak bardzo go wszystko boli, pewnie traktowalibyście go jeszcze gorzej.
Joe zagryzł dolną wargę. Colin miał rację. Fakt, brak reakcji Trampa na zaczepki denerwował go, ale był skłonny dać mu spokój. Skoro to i tak nie robiło na nim wrażenia, po co miałby sobie nim zawracać głowę? Gdyby jednak widział, że te wszystkie zaczepki nie są chłopakowi obojętne, nie dałby mu spokoju.
– Zaproponowałem mu indywidualne zajęcia. Spodobał mi się. Był zadziorny i zagubiony, a ja wiedziałem, że mogę mu pomóc. Zaczęliśmy ze sobą kręcić i tak wyszło.
– Nie boi się zostawiać ciebie sam na sam ze mną?
Colin zaśmiał się.
– A ma czego się bać?
Rudy zarumienił się lekko, łapiąc aluzję.
– Miałeś kiedyś gorące kakao na twarzy? Nie? A chcesz je mieć?!
Szatyn roześmiał się, ukazując śnieżnobiałe zęby.
– Jesteś naprawdę…
– Wredny?
– Uroczy. Dalej mi nie powiedziałeś, co ci się przytrafiło.
Joe wbił wzrok w kubek. Nie chciał o tym mówić. Chyba nikt nie chciałby się chwalić tym, że wychowywał się w patologicznej rodzinie. On nie był wyjątkiem. Faktem jednak było, że Colin go uratował. Gdyby nie ten facet, już by nie żył. Zaopiekował się nim, mimo że go nie znał. Chciał mu pomóc. Joe doszedł do wniosku, że musi być szczery. Chociaż trochę.
– Mój ojciec jest alkoholikiem – zaczął. – W dodatku ma zdecydowanie nasrane we łbie. Bardzo go wkurza, kiedy mam jakieś problemy w szkole. W szkole jest taki koleś, Lucas Brey. Andy pewnie ci o nim wspominał, ostatnio się zakumplowali. W każdym bądź razie, Brey wpadł na genialny pomysł wysmarowania kibli klejem w toalecie nauczycieli. Babka od historii, Petters, przykleiła się tam. Brey schował mi tam plecak, kamera mnie złapała, jak tam wchodziłem. Dyrektor mi nie uwierzył, że to nie byłem ja i zawiesił mnie na miesiąc.
– Andy coś wspominał.
Joe skinął głową.
– Mój stary nie był zachwycony, kiedy się połapał. Kazał mi to odkręcić, ale dyrektor się nie zgodził. Ojciec był wściekły. I pijany. Zacząłem się z nim kłócić, potem bić. Wygrał i wyrzucił mnie na bruk.
Rudy nawet się nie zająknął, kiedy kłamał pod koniec swojej historii. Wcale się z ojcem nie pokłócił. Nie miał jednak zamiaru powiedzieć, że był zwykłą ofiarą i kiedy przyszło co do czego, po prostu nie miał jaj, żeby się sprzeciwić. Pewnie gdyby wiedział, jak to wszystko się skończy, walczyłby o swoje, ale w tamtej sytuacji wolał pozwolić się pobić i upokorzyć. Nie było nawet takiej opcji, żeby przyznał się do tego Colinowi. Miał swoją dumę, a półprawda powinna wystarczyć.
– Często twój ojciec był… agresywny?
Joe prychnął. To wystarczyło za odpowiedź.
– Możesz tu zostać, Joe. Poproszę Andy’ego, żeby załatwił ci zeszyty, uzupełnisz sobie wszystkie lekcje. Akurat przez te niecałe dwa tygodnie powinieneś wrócić do formy.
– Nie mam forsy – burknął chłopak. – Będę dla ciebie tylko obciążeniem.
– Zarabiam wystarczająco, żeby sobie na to pozwolić. Na razie nie ma co martwić się przyszłością. Lepiej przemyślmy tu i teraz…
– Ok.
– Mam tylko jedno łóżko, którego na pewno nie oddam ci na własność.
– Nie będę spał z pedałem na jednym łóżku.
– Nie masz wyjścia, złotko.
– Wrrr…
– Możesz się zająć domem.
– Nie jestem sprzątaczką ani kucharką, do cholery!
– Coś przecież musisz robić! Ja pracuję, ty musisz się więc zająć domem. Kompletnie nie mam do tego głowy. Powinieneś też odebrać z domu swoje rzeczy.
– O, cholera!
– Co?
Joe pacnął się w czoło.
– Moja matka… Nawet nie dałem jej znać, że wszystko ze mną w porządku. Pewnie umiera z przerażenia.
– Twój telefon się rozładował. Schowałem go do szafki. Możesz sobie przełożyć kartę do mojego i zadzwonić do niej, żeby ci wszystko uszykowała.
– Lepiej zrobię to rano, kiedy stary będzie w pracy. Coś wymyślę, żeby ci oddać kasę.
Colin skinął głową. Wiedział, że Joe jest dumny i nie będzie chciał nic przyjąć za darmo.
Wieczór upłynął bez większych awantur.

***
Dzisiaj, jak widać, wstawiam wszystko co dla Was mam hurtem:).  Mam małe problemy z edytowaniem elementów na stronie przez jakiś javascript void 0. "Uwaga" już przeszła do historii i nie mam pojęcia, jak ją wstawić z powrotem, bo nie działa. Jeśli ktoś wie, jak to zrobić, byłabym wdzięczna za informacje.
Nie wiem, kiedy pojawią się kolejne części czegokolwiek. Doszło do tego, że nie mam czasu nawet włączyć laptopa, tak więc w chwili obecnej stary system publikacji przechodzi do historii.  O kolejnych ewentualnych zmianach będę Was na bieżąco informować.
Pozdrawiam! 

8 komentarzy:

  1. Cudny rozdzial. Na prawde masz wielki talent i z kazdym kolejnym rozdzialem swoich opowiadan udowadniasz nam swoja pomyslowosc i kreatywnosc. Twoj blog jest zdecydowanie jednym z najlepszych jakie czytam. Bardzo mi sie podobaja historie yaoi, ktore piszesz.
    Co do tego rozdzialu to jestem w pelni usatysfakcjonowana. Jest dlugi i nie ma rzucajacych sie w oczy bledow. Czyta sie lekko i bardzo przyjemnie. Uwielbiam zadziornego Joe i to jak Collin potrafi go zgasic. Oni sa wprost stworzeni dla siebie. Kocham to opowiadanie!
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdzial.
    Zycze duzo weny i przede wszystkim czasu.
    Pozdrawiam~ Desire *w*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo!! <3
    Kocham Twoje opowiadania :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, Joe to naprawdę złośnica xD Ale Colin go poskromi :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam! Kocham to! Cudo! *w* *u* <3 :* ^_^ *-* *__* @-@ °₩° #-# I LOVE<3 IT!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział. Z tej perspektywy historia wygląda ciekawie... Chyba jednak wolę spojrzenie Andy'ego, ale jedynie na tym etapie znajomości C&J. Potem - zobaczymy... :D Joe jest baardzo uroczy, po prostu cud, miód i kwas solny, jednak rudy taki już jest i za to go kocham. <3 Pisz kiedy tylko możesz, proszę Cię na kolanach! c: Weny~~

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajefajne opowiadanie! Uwielbiam wszystkie Twoje autorskie yaoi ;)
    to jak kreujesz swoich bohaterow jest cudne! Czekam niecierpliwie na nowy rozdzial :D

    Ps. Czy jak zakonczysz publikacje tego dodatka to zacznie sie pojawiac tutaj na blogu nowe opowiadanko yaoi? *u* Fajnie by bylo i mam nadzieje, ze jednak masz cos takiego w zanadrzu *w*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopóki piszę, będę publikować. Na chwilę obecną nie mam nic nowego, męczę jedynie "Twarzą w twarz" i kilka innych, krótkich tekstów, które też się pewnie tutaj pojawią. Mam jednak nadzieję, że zanim skończę publikować "Poskromić złośnika", będę miała już dla Was kolejne opowiadanie:). W chwili obecnej jak najbardziej będę prowadzić bloga dalej. Może nie będzie to tak regularne jak było, ale będzie.
      Jeśli coś się zmieni - dam Wam znać;).
      Pozdrawiam

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)