Trząsł się z bezsilnej
złości. Na samą myśl o blondasie, który go tak urządził, miał ochotę kogoś
pobić.
Nienawidził swojego
życia. Wracając do klasy, w której obecnie miał zajęcia, starał się jakoś
uspokoić. Już dawno nikt mu tak nie podniósł ciśnienia jak w tej chwili
dyrektor.
Mężczyzna nie tylko
zarzucił mu, że rozsmarował klej na sedesie w toalecie nauczycieli, ale również
od razu założył, że to na pewno on. Chłopak nawet nie dostał szansy, żeby się
wytłumaczyć. Został po prostu zawieszony na miesiąc. Najśmieszniejsze w tym
wszystkim było to, że wcale nie przykleił tej wstrętnej baby do klopa! Czy to
nie ironia, że większość jego poważnych wybryków uchodziła mu na sucho, a kiedy
nie kiwnął palcem, żeby coś zmajstrować, został uznany za winnego? Chyba tylko
jego życie było takie głupie!
Stanął przed drzwiami
klasy i przeczesał swoje rude włosy palcami. Nie wiedział, co teraz zrobi.
Wziął jeszcze jeden głębszy oddech, nie chcąc pokazać po sobie, jak bardzo go
to wszystko ruszyło. Przybrał swoją zwyczajową maskę i wszedł do środka.
Nauczycielka rzuciła
mu pytające spojrzenie, ale nie miał zamiaru się odzywać. Podszedł do swojej
ławki i pospiesznie wrzucił do plecaka piórnik i zeszyt. Wszyscy przyglądali mu
się z ciekawością, co jeszcze bardziej go wkurzało. Miał ochotę się wyżyć,
najlepiej wbijając nóż w brzuch Lucasa Breya.
– Wybierasz się
gdzieś? – spytała nauczycielka, unosząc brwi.
– Pieprz się – warknął
rudy z irytacją, trzaskając drzwiami. Usłyszał szum w klasie. Prychnął i
poszedł do szatni po swoją kurtkę, a potem do domu.
Przez najbliższy
miesiąc nie miał czego szukać w tej szkole.
Idąc do domu,
zastanawiał się nad wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Nawet nie chciał
myśleć o tym, co zrobi z nim jego ojciec, kiedy się dowie, że znowu go
zawiesili i to na cały miesiąc. To jak na razie był jego rekord, którego nigdy
nie zamierzał ustanawiać. A przynajmniej nie w taki sposób i w takich
okolicznościach.
Skrócił sobie drogę,
idąc przez park. Na dworze było coraz chłodniej. Był to kiepski okres do
szukania jakiejkolwiek pracy, ponieważ o tej porze roku zazwyczaj nigdzie nie
ma etatu. Skrzywił się na samą myśl o miesięcznym pobycie w domu, spędzonym na
nic nierobieniu. Po prostu świetnie!
Dotarcie do
obdrapanego bloku zajęło mu dwadzieścia minut. Wszedł na śmierdzącą szczochami
klatkę schodową i poprawiając plecak na ramieniu, mozolnie ruszył po schodach.
Doszedł do odpowiednich drzwi i otworzył je swoim kluczem, który wyciągnął z
tylnej kieszeni spodni. Zatrzasnął za sobą drzwi i rozejrzał się uważnie w
nadziei, że ojciec poszedł do pracy. Gdyby nie poszedł, zapewne byłby już
pijany i szybko odgadłby powód jego szybszego powrotu do domu. Dyrektor starał
się nie dzwonić do jego rodziców od wypadku sprzed roku, kiedy odebrał ojciec
rudzielca, a potem chłopak dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się pobity w
szpitalu.
Nie ma go, pomyślał z
ulgą. Miał wrażenie, jakby jakiś wielki ciężar spadł mi z barków. Wszedł do
kuchni, gdzie jego mama karmiła jego najmłodszą siostrę.
– Joe! – wykrzyknęła
mała z radością, wytrącając matce łyżkę z ręki.
– Cześć, mała –
powiedział, uśmiechając się wymuszenie.
– Czemu nie jesteś w
szkole? – zdziwiła się kobieta, patrząc na niego uważnie.
Westchnął. Rzucił
plecak w róg pomieszczenia i usiadł smętnie przy stole.
– Joe? Dlaczego nie
jesteś w szkole? – powtórzyła kobieta.
Spuścił wzrok.
– Zawiesili mnie –
mruknął.
– Na ile?
To był standard. Matka
nigdy nie pytała, co zrobił, tylko ile czasu będzie musiała go kryć. W jego
wieku ciężko było ukryć siniaki na całym ciele, a zbyt długie przebywanie w
domu tym właśnie by się skończyło.
Zacisnął dłonie w
pięści.
– Joe…
– Miesiąc.
Nie chciał patrzeć jej
w oczy i widzieć w nich zawodu. Na pewno nie raz żałowała, że nie ma innego
syna. Lepszego.
– Joe, przecież
prosiłam! – podniosła głos. Brzmiał histerycznie. – Prosiłam, żebyś był
grzeczny. Cały miesiąc, Joe!
– NIC NIE ZROBIŁEM! –
wrzasnął. Dziewczynka rozpłakała się. Spojrzał na dziecko i odetchnął głęboko.
– Nic nie zrobiłem – powtórzył spokojniej. – To znowu ten przeklęty Brey!
Wrobił mnie. Nikt mi nie chciał uwierzyć, że to nie ja! A to był on! Tylko
dlatego, że jest bogaty, większość wybryków uchodzi mu na sucho! To nie fair!
– Nic na to nie
poradzę. Jesteś pewien, że nic nie da się zrobić?
Rudy pokręcił
przecząco głową.
– Dyrektor mnie nie
lubi. Nawet gdybym go błagał na kolanach, nie zgodziłby się. Jego nie obchodzi,
co się ze mną stanie.
– Jakoś sobie
poradzimy – powiedziała kobieta uspokajająco, tuląc do siebie dziecko. – Staraj
się przez ten czas nadrobić wszystkie zaległości, żebyś nie musiał nadrabiać
całego miesiąca w zbyt krótkim czasie. Jakoś ukryjemy twoje zawieszenie, ale
błagam cię, Joe, postaraj się następnym razem nie pakować w kłopoty. Musisz się
uczyć. Chyba nie chcesz skończyć tak, jak my, prawda? Jesteś mądrym chłopcem…
Skończysz dobre studia i będziesz zarabiał dużo pieniędzy. Wiem, że ci się uda.
– Daj spokój, mamo –
burknął, odwracając głowę. On jakoś nigdy w to nie wierzył.
– Musisz w siebie wierzyć,
a teraz bądź tak miły i umyj naczynia, skoro już tutaj jesteś.
Joe westchnął ciężko i
z wyraźną niechęcią wstał z krzesła.
Ojciec nie domyślił
się. Przez cały dzień rudy był wyraźnie spięty. Wieczorem, przed kolacją Joe
komisyjnie musiał pokazać ojcu swoje zeszyty. Nauczyciele lubili wpisywać tam
oceny. Gdy trafiła się jakaś zła, zwyczajnie był bity, ale i tak wolał to niż
patrzenie, jak ojciec znęca się nad jego młodszym rodzeństwem. Był najstarszy i
sam wolał przyjąć wszystkie razy niż widzieć zapłakane twarze młodszych braci
albo mamy. Suzie była jeszcze bardzo mała i ojciec nie śmiał zrobić jej
krzywdy.
We wtorek udał, że
wstaje normalnie do szkoły i wyszedł z domu z plecakiem. Dopiero kiedy matka
dała mu znak, że może wrócić, zrobił to. Marznięcie w parku nie było niczym
przyjemnym, ale nie miał wyjścia. To był jedyny sposób, żeby wyjść cało z tej
opresji.
Podstęp udawał się przez
pierwszy tydzień. Ojciec nic nie podejrzewał. Nawet jeśli zostawał w domu, to
Joe po prostu wracał tak, jak zwykle i wszystko było w porządku. Dopiero od
kolejnego poniedziałku jego życie zaczęło się komplikować, bo brak jakichkolwiek
ocen zaczynał być podejrzany. Nie bardzo też wiedział, co powinien pisać w
swoich zeszytach. Nie miał pojęcia, co mógłby tam wpisać. Jego ojciec był
alkoholikiem i sadystą, ale odznaczał się wyjątkową inteligencją i nie łatwo
było go wyprowadzić w pole. Rudy miał jeszcze zbyt mało doświadczenia i po
kolejnym tygodniu wpadł.
Czekał w parku na
jakiś sygnał od matki, ale ten nie nadchodził. Śnieg prószył i pokrywał bielą
wszystko, co było w zasięgu wzroku. Temperatura spadła jeszcze bardziej i
przebywanie na dworze było naprawdę nieprzyjemne. Trząsł się jak galareta,
otulając swoją cienką kurtką i marząc o powrocie do domu.
– Tak jak myślałem.
Joe podskoczył i
obejrzał się gwałtownie. Przy jednym z drzew stał jego ojciec, uśmiechając się
krzywo.
– Teraz muszę iść do
pracy, ale możesz być pewny, że po powrocie się tym zajmę. Lepiej, żebyś miał
wiarygodną wymówkę.
Joe chciałby się nie
bać. Przecież to miało być tylko zwykłe lanie… Nic, czego wcześniej by już nie
doświadczył. Niestety, miał złe przeczucia. Miał je naprawdę rzadko i jeszcze
nigdy go nie zawiodły.
Gdy wracał do domu na
sztywnych nogach, starał się przygotować psychicznie na konfrontację. Miał
tylko kilka godzin, zanim jego ojciec zrobi z nim to, co zwykle on robił ze
słabszymi od siebie w szkole. Na początku bił ich, bo chciał poczuć, że nie
jest słaby i on też może kogoś zgnębić. Patrzenie na wykrzywione strachem
twarze nie było przyjemne, ale lubił wiedzieć, że ma nad kimś władzę. Tylko to
dodawało mu pewności, że nie jest żadnym mięczakiem i też może być oprawcą, a
nie zawsze tylko ofiarą.
W kuchni zastał
płaczącą matkę.
– Joe! – wyszlochała,
podbiegając do niego i przytulając mocno. – Tak mi przykro! Przechytrzył mnie,
nie chciałam mu powiedzieć, ale mnie zmusił i…
– Spokojnie, mamo –
powiedział cicho, starając się ją jakoś uspokoić. Uśmiechnął się smutno. – W
końcu się odczepi, nie musisz się martwić. Dam sobie radę.
– Nie chciałam, żeby
się o tym dowiedział.
– Wiem, ja też.
Trudno. Wiedziałem, że to może się tak skończyć. Nic mi nie będzie.
Leżał skulony u stóp
ojca, bojąc się chociażby drgnąć. Plecy, pośladki i uda piekły go od każdego
uderzenia, ale nawet nie jęknął, nie chcąc go tym prowokować. Słyszał szloch
matki i żałował, że nie wyszła. Nie chciał, żeby na to patrzyła.
– Oszustwo nigdy nie
popłaca. Myślałem, że już się tego nauczyłeś – powiedział zimno mężczyzna,
patrząc z niechęcią na swojego najstarszego syna. – Ta kara to nic w porównaniu
z tym, co zamierzam z tobą zrobić, jeśli szybko tego nie odkręcisz. Pójdziesz
jutro ładnie do szkoły i będziesz błagał dyrektora o zmianę zdania. Możesz
klękać, czołgać się, lizać mu buty, zrobić laskę… Co tylko chcesz, ale to
zawieszenie ma być skrócone. Jeżeli nie, przestanę być taki miły i otrzymasz
właściwą karę. Możesz mi jednak wierzyć na słowo, że zaboli cię to o wiele
bardziej niż to szturchanie dzisiaj. A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mogę na
ciebie patrzeć.
Joe posłusznie się
podniósł zaciskając zęby z bólu. W oczach stanęły mu łzy, ale obiecał sobie, że
nie da ojcu tej satysfakcji. Skinął mu sztywno głową i poszedł do swojego
pokoju najszybciej jak tylko mógł i jednocześnie na tyle wolno, żeby go nie
rozdrażnić. Gdy był już u siebie położył się na łóżku i wcisnął twarz w
poduszkę, uparcie powtarzając w myślach, że wcale nie płacze, że to tylko coś
mu wpadło do oka… Że nie dał się znowu zdegradować do pozycji zwykłego robaka,
którego przecież bardzo łatwo można rozdeptać.
– Nie waż się do niego
iść! Na boga, ten chłopak ma już osiemnaście lat, chcesz mu wiecznie wycierać
nosek i podcierać dupkę?! Niech wreszcie się nauczy dbać o siebie, ja wiecznie
nie będę żył!
– I całe szczęście!
Ach!...
– Jak śmiesz…
Joe zakrył uszy.
Domyślał się, że za tą brawurę jego matka dostała w twarz. Bardzo chciał jej
pomóc, ale wiedział, że po tym ostrzeżeniu jego matka odpuści i rodzice będą
się przemawiać, ale już nie dojdzie do rękoczynów. Tak było zawsze.
Zawinął się szczelnie
w kołdrę i zamknął oczy. Już zasypiał, kiedy poczuł, jak drobne ciałko
wślizguje się obok niego na posłanie. Uśmiechnął się lekko. Aleks był jedyną
osobą, która w takich chwilach była w stanie go naprawdę pocieszyć. Drobna
rączka bez skrępowania złapała go za prawy pośladek i nacisnęła delikatnie.
– Boli?
Joe westchnął.
– Tylko trochę.
– Nie lubię taty… Nie
lubię, kiedy cię bije. Nie powinien cię bić.
– A ty? Też już nieraz
wyłapałeś.
– Jestem mały. Tata
może bić małe dzieci, ale ciebie nie powinien. Nie lubię tego. On ci robi
krzywdę.
– Wszystko się zagoi,
Aleks. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
– Chciałbym mieszkać
tylko z tobą, mamą, Suzie, Patricem i Deanem. Bez taty.
– To niemożliwe. Tata
zarabia pieniądze, musimy z nim mieszkać.
Aleks był mądry jak na
swoje marne pięć lat. Joe już nieraz się zastanawiał nad wyprowadzką. Nie
sądził jednak, żeby był w stanie znaleźć wystarczająco dobrą pracę, żeby
utrzymać całą rodzinę. Już próbował. Bez skończenia szkoły średniej nie za
bardzo chcieli go przyjąć. Nie miał wykształcenia, więc nie mógł liczyć na
porządne wynagrodzenie. Być może mógłby przygarnąć chociaż część rodzeństwa,
ale nie wszystkich, a nie chciał zostawiać żadnego z nich w tym piekle. Wolał
już sam w tym wszystkim tkwić i mimo strachu ochraniać ich wszelkimi dostępnymi
sposobami, nawet jeśli sam miał przez to być ciągle bity. Skoro nie było innego
wyjścia, musiał trzymać się tego, co miał.
– Chciałbym kiedyś
mieszkać gdzieś indziej i mieć nowego tatę. Nie mów nic Deanowi ani Patricowi,
bo będą się ze mnie śmiać. Ciągle się ze mnie śmieją.
– Jesteś młodszy,
starsi bracia zawsze tak robią.
– Ty jesteś starszy i
się nie śmiejesz.
– A skąd wiesz?
– JOE!
Aleks uderzył starszego
brata w biodro. Joe syknął.
– Przepraszam –
wyszeptało dziecko ze skruchą.
Joe zaśmiał się.
– Żartowałem.
– Joe! Nie rób tak
więcej.
– Nie będę.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– A mogę z tobą spać?
– Mhm… Tylko się za
bardzo nie wierć.
– Nie wiercę się.
– Wiercisz.
Joe odwrócił się
przodem do braciszka i pozwolił mu się przytulić. Boże, dlaczego tylko to
dziecko wyzwalało w nim jakiekolwiek pozytywne uczucia? Dlaczego w szkole nie
potrafił zachowywać się normalnie i żyć bez przemocy? Dlaczego tak bardzo
chciał udowodnić innym, ze jest od nich lepszy? Przecież to nie miało zupełnie
sensu.
Westchnął cicho,
wdychając delikatny zapach dziecka. W czymkolwiek mama kąpała brzdąca, ten
zapach go uspokajał. Aleks często się burzył, że Joe wącha mu włosy, ale w
chwilach takich jak ta, nie protestował w ogóle. Cieszył się, że to on był kimś,
do kogo Joe mógł się przytulić. On sam tego nie potrzebował, ale jego starszy
brat tak.
Młodsi bracia powinni
zajmować się tymi starszymi.
~~#~~
Stał przed bramą
wjazdową do szkoły i nie bardzo wiedział, co dalej. Chociaż od kilkudziesięciu
minut zastanawiał się gorączkowo, jak poprosić o anulowanie zawieszenia albo
przerobieniu go na jakąś inną karą, w chwili obecnej bał się, że nie wykrztusi
z siebie nawet słowa.
Rozdzwonił się
dzwonek, a uczniowie, którzy zdecydowali się wyjść zapalić za szkołą, wracali
teraz małymi grupkami do środka. Joe spuścił wzrok, wbił ręce w kieszenie i
poszedł za nimi.
Nie znosił czuć się
jak mały chłopiec. Nienawidził, kiedy ktoś uważał się za lepszego od niego i
kiedy traktowano go z góry. Wiedział, że być może nie jest zbyt miłym
towarzystwem i że prawdopodobnie nie ma przed sobą wielkiej przyszłości, ale
kiedy ktoś jawnie traktował go jak gorszego od siebie, miał ochotę go po prostu
pobić. Nawet nauczyciele nie potrafili traktować ich wszystkich równo, wyraźnie
faworyzując niektórych uczniów. Joe nigdy nie znalazł się w tej grupie
szczęśliwców.
Może właśnie stąd
brały się jego skłonności do znęcania się nad innymi. Może właśnie dlatego tak
łatwo przychodziło mu krzywdzenie innych. Biorąc pod uwagę jego charakter i to,
co przeżywał w domu, nikt nie powinien się dziwić, że idzie w ślady ojca.
Nie chciał być taki
jak on. Już dawno obiecał sobie, że jeśli kiedyś będzie miał dzieci, będzie je
dobrze traktował. Widział, co alkohol robił z jego ojcem i dlatego starał się
nie pić. Czasami mu wychodziło, czasami nie, ale starał się. Chciał być inny.
Wszedł do szkoły i
podszedł do tablicy ogłoszeń, gdzie wisiał plan zajęć wszystkich klas i godziny
pracy nauczycieli. Odnalazł interesujące go nazwisko i poszedł w kierunku
klasy, gdzie dyrektor miał mieć zajęcia. Wciąż nie bardzo wiedział, co mu
powiedzieć. Był pewien tylko tego, że ta rozmowa będzie wysoce poniżające, ale
czy jeden kopniak więcej rzeczywiście może mu zaszkodzić?
Dostrzegł dyrektora
maszerującego z dziennikiem w kierunku schodów. Przyspieszył.
– Panie dyrektorze... Moglibyśmy
porozmawiać? – spytał rudy zdławionym głosem.
Mężczyzna spojrzał na niego ze
zdziwieniem. Zmarszczył brwi.
– Może tak dzień dobry, co,
Muller? Jeszcze nie nauczyłeś się kultury?
Joe zaklął w myślach i szybko
się poprawił.
– Dzień dobry. Chciałbym z panem
porozmawiać...
– Porozmawiać? O czym?
– Ja... – zawahał się. – Chciałem
pana prosić, żeby pozwolił mi pan wrócić.
Zapadła cisza. Dyrektor uniósł
brwi.
– Coś takiego, Muller.
Ty chciałeś mnie prosić?
– Tak. Sam nie dam
rady nadrobić materiału, a moich rodziców nie stać na korepetycje. Proszę o
jeszcze jedną szansę, obiecuję, że nic nie odwalę.
Mężczyzna pokręcił
przecząco głową.
– Przykro mi, Joe. Nie mogę.
– Dlaczego?
– Jesteś uczniem, który ma takie same prawa i obowiązki w tej
szkole jak inni. Nie możesz wrócić do szkoły wcześniej, ponieważ inni też by
tak chcieli. Zawiesiłem cię tylko na miesiąc, ponieważ znam sytuację twojej
rodziny. To, co zrobiłeś, było przekroczeniem granicy mojej wytrzymałości i
wytrzymałości innych nauczycieli.
– To nie byłem ja! – bronił się. Czuł, że przegrał. Właściwie to był na
straconej pozycji od samego początku. – Proszę , to dla mnie bardzo ważne!
– Przykro mi, Joe, ale nie mogę ci pomóc. Twoje zawieszenie
kończy się za dwa tygodnie i wtedy będziesz mógł wrócić do szkoły, nie
wcześniej. Nie zmienię zdania. Na pewno poradzisz sobie z materiałem, Tom ci
pomoże. A teraz wybacz, ale mam lekcję z IID.
Joe nie wiedział, co jeszcze
mógłby powiedzieć. Może że ojciec najprawdopodobniej znowu wyśle go do
szpitala, jeśli nie uda mu się tego załatwić? Ale czy tego faceta to w ogóle
obchodziło? Dlaczego miałby się przejmować jakimś tam Joe Mullerem, smarkaczem,
który od samego początku działał mu na nerwy? Przecież prościej było pozwolić
go skatować i cieszyć się jego kilkutygodniowym pobytem w szpitalu. Kogo tak
właściwie mógł obchodzić jego los? Na pewno nie był jedynym dzieciakiem w tym
mieście służącym za worek treningowy, a już na pewno nie mógł liczyć na
współczucie u tego faceta.
– Proszę...– powiedział cicho, próbując po raz ostatni
zatrzymać mężczyznę. Dyrektor zatrzymał się, ponownie marszcząc brwi. – Proszę o jedną szansę.
Nauczyciel był nieugięty.
– Miałeś ich już zdecydowanie za dużo. Ten szlaban po prostu
ci się należy.
– Proszę. – Tylko to był w stanie powiedzieć. Ojciec go
zabije… Na pewno tym razem to zrobi.
– Wiele razy cię ostrzegałem, Muller. Dobrze wiem, kto tak
urządził Trampa ostatnim razem i kto znęcał się nad słabszymi uczniami w tej
szkole. Od początku wiedziałeś, co ci grozi.
– Błagam... Niech mi pan tego nie robi! Ostatnia szansa, panie
dyrektorze, proszę! Obiecuję, że będę się sprawował.
– Nie – powiedział
dyrektor dobitnie. – To
moje ostatnie słowo.
Mężczyzna odszedł, zostawiając
Joe samego. Chłopak stał przez chwilę na korytarzu z zawiedzioną miną, wbijając
oczy w podłogę. Stał tak przez chwilę, wyraźnie zmagając się ze sobą, a potem
odwrócił się na pięcie i odszedł z nisko pochyloną głową.
Było gorzej niż myślał.
Wziął głębszy wdech, czując ból
w całym ciele. Zdrowym okiem zobaczył zapłakane twarze dzieci. Ojciec całej
rodzinie kazał patrzeć na jego poniżenie i karę. Wszyscy płakali. Suzie
zawodziła głośno, wtulając się w pierś matki. Matka patrzyła na to wszystko
pustym wzrokiem, niezdolna do najdrobniejszego ruchu. Dean i Patric desperacko
się do niej przytulali, nie potrafiąc zapanować nad szlochem. Aleks też płakał,
skulony w kącie. Ręką trzymał się za nos, z którego obficie lała się krew. Gdy
okazało się, że to miało być najgorsze lanie w życiu Joe, pięciolatek próbował
jakoś pomóc bratu. Skończyło się na tym, że sam oberwał. Był zbyt słaby, żeby
poradzić sobie z ojcem. Wszyscy byli, nawet Joe.
– Mam nadzieję, że to będzie dla
was przestroga – syknął ojciec, uderzając kablem w plecy osiemnastolatka.
Chłopak zawył dziko, próbując powstrzymać łzy. Chociaż jego ciało było już
odrętwiałe i mniej podatne na ból, ciosy wciąż robiły na nim wielkie wrażenie.
– Joe nie tylko nabroił w szkole, ale jeszcze próbował mnie oszukać. Widzicie,
do czego go to doprowadziło? – Mężczyzna wziął solidny łyk wódki prosto z
butelki. Zatoczył się lekko. – No, chyba najwyższa pora, żeby zrobić z tym
porządek raz na zawsze.
Wszyscy znieruchomieli. Joe
skulił się jeszcze bardziej, nie wierząc, że ojciec naprawdę chce to zrobić.
Był podłym sadystą i alkoholikiem, ale do tej pory rudy był przekonany, że nie
posunie się do czegoś takiego.
– Nie rób tego! – wyszlochał
Aleks, wstając z podłogi. Joe spojrzał na niego błagalnie i pokręcił lekko
głową. Nie chciał, żeby dziecko miało przez niego kłopoty.
Aleks rozszlochał się jeszcze
bardziej.
– Nie zabijaj Joe…
Mężczyzna spojrzał na swojego
najmłodszego syna z autentycznym zdziwieniem.
– Co mam mu nie robić?
Nikt nie odważył się
odpowiedzieć.
– Powiedziałeś, że mam go nie
zabijać? – upewnił się. Widząc miny swoich dzieci i żony, roześmiał się w głos.
Pociągnął kolejny łyk z butelki. – Ten zasmarkany gówniarz nie jest wart, żeby
plamić sobie ręce jego krwią.
Odstawił flaszkę i nachylił się
nad synem. Złapał go za bluzkę i z lekkim trudem podniósł do pionu. Joe
zacisnął mocno zęby z bólu.
– Nic tu po tobie,
niewdzięczniku. Powiedz wszystkim cześć, bo już tu nie wrócisz.
Rudy nie bardzo wiedział, o co
chodzi. Był zamroczony przez ciosy, które przyjął chwilę wcześniej. Posłusznie
szedł, przytrzymywany przez ojca. Nie miał sił protestować.
Dopiero lodowaty podmuch
powietrza go otrzeźwił. Zobaczył, że są na klatce schodowej. Potknął się na
jednym ze stopni, a ojciec puścił go, pozwalając mu upaść i jeszcze bardziej
się potłuc.
– Wstawaj! No, już!
Część sąsiadów powychodziła ze
swoich mieszkań, przyglądając się całemu zajściu. Nikt nie zareagował, kiedy
mężczyzna siłą podniósł chłopaka do pionu i wyprowadził go przed blok.
– W moim domu już nie ma dla
ciebie miejsca. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.
Drzwi trzasnęły cicho. Joe upadł
na kolana, niezdolny do utrzymania się w pozycji stojącej. Cały się trząsł.
Przez chwilę klęczał jak na egzekucji. Potem podniósł się i wciąż nie do końca
świadomy tego, co się dzieje, zaczął iść przed siebie.
Zimno doskwierało mu jak jeszcze
nigdy w życiu, ale nie był pewien, czy powinien narzekać. Dzięki ujemnej
temperaturze był w stanie utrzymać jako taką przytomność. Bardzo szybko
chodzenie uszczupliło i tak już mały zasób sił. Trzymając się ściany, wszedł
pomiędzy jakieś budynki. Oparł się o stary, śmierdzący śmietnik i przycisnął
jak najbliżej ściany, próbując ochronić przed wiatrem. Jego ubrania były
przemoczone przez śnieg.
Stracił przytomność.
Gdy się ocknął, czuł się jeszcze
gorzej, ale nie miał problemów z utrzymaniem świadomości. Jego palce były
skostniałe, ciało obolałe i sine. To był cud, że jeszcze nie umarł. W taką
pogodę naprawdę niewiele było trzeba. Musiał być krótko nieprzytomny. Na
chwiejnych nogach wstał i poszedł w kierunku starych magazynów, gdzie mógł się
schować przed chłodem. Miał nadzieję, że uda mu się tam przeczekać noc, a w ciągu
dnia spróbuje coś wymyślić. Jego obrażenia były okropne i powinien zgłosić się
do szpitala, ale nie miał takiego zamiaru. Najchętniej zabiłby ojca własnymi
rękami, niestety stary był jedynym żywicielem rodziny i pozbycie się go
oznaczało pozbawienie całej rodziny środków do życia. Nie mógł na to pozwolić.
Skrył się pomiędzy magazynami w
zaułku, który może nie był najprzyjemniejszy, ale chronił go przed zimnym
wiatrem i śniegiem. Znalazł w miarę suche miejsce i przeszukał kieszenie
spodni. Ku swojej wielkiej radości, znalazł tam telefon. Pociągając nosem,
wybrał numer swojego najlepszego kolegi ze szkoły. Ktoś przecież musiał mu
pomóc!
Sam nigdy nie da sobie rady!
– Halo?
– Tom? – Joe odetchnął z ulgą. –
Dobrze cię słyszeć. Słuchaj, mam problem.
– Jaki?
– Stary wyrzucił mnie z domu.
Mógłbym u ciebie zostać na kilka dni?
Rudy starał się, żeby jego głos
brzmiał spokojnie. Nie chciał pokazać jak bardzo boi się tego, co mu się
przydarzyło.
– Joe, ja… Wiesz, że gdybym
mógł, to bym ci pomógł, ale… Mój stary dostał zwolnienie z pracy jakiś czas
temu. Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem ci zawracać głowy, poza tym i tak nie
było cię w szkole. Nie mogę ci pomóc.
– Jedna noc? Tom… Nie mam dokąd
pójść – głos mu się załamał.
– Joe, przepraszam…
– Zamarznę. Tom, zamarznę tu…
Proszę, tylko dzisiaj.
– Nie mogę.
– Tom… Proszę. Nie chcę umierać.
– Joe, ja…
Chłopak rozpłakał się z
bezsilności. Naprawdę nie chciał umierać. Nie miał nikogo innego, do kogo
mógłby zwrócić się o pomoc.
– Chwilowo jesteśmy u mojej
babci, ciśniemy się na jednym pokoju. Nasz dom jest zamknięty i wystawiony na
sprzedaż. Naprawdę nie mogę ci pomóc. Może spróbuj u kogoś innego? Ktoś na
pewno ci pomoże.
Joe już nie słuchał. Nacisnął
czerwoną słuchawkę i schował telefon do kieszeni. Ułożył się na tyle wygodnie,
na ile pozwalała mu twarda ziemia i obolałe ciało. Próbował zasnąć, ale nie
mógł. Zaczął więc rozmyślać. Nie był wcale taki głupi, za jakiego go uważano.
Długo rozważał, jakie ma szanse na przeżycie w tych okolicznościach.
Oczywiście, mógłby iść do jakiegoś przytułku dla bezdomnych, ale poruszali
kiedyś ten temat na języku obcym i nauczyciel podał im statystyki z ich miasta,
Hamburga. Co roku zimą tylko w takim małym mieście zamarza około dwudziestu bezdomnych,
dla których brakło miejsca. Nie był głupi, dobrze wiedział, że nie ma na co
liczyć. Nawet gdyby w jakiś sposób udało mu się to wszystko przeżyć, wciąż
pozostawał ze swoim kiepskim wykształceniem, brakiem perspektyw i pracy. Nie
miał nic, nawet porządnego ubrania. Nic do jedzenia ani schronienia przed
zimnem. W dodatku został dotkliwie pobity, co uniemożliwiało mu wykonywanie
pracy przez jakiś czas. Krótko mówiąc był bez szans.
Jego ciałem wstrząsnął kolejny
szloch. Bał się tego, co miało nadejść. Nie chciał czuć bólu, lecz był
świadomy, że go to nie ominie. Będzie tracił powoli świadomość, aż w końcu
zaśnie i już się nie obudzi. Nie łudził się, że to będzie proste i szybkie. To
będą męczarnie, które on będzie musiał znieść.
Skulił się jeszcze bardziej. Czy
było coś, co mógł zrobić w tej sytuacji? Czy było jakieś wyjście?
Przemyślał wszystko i doszedł do
wniosku, że jest tylko jeden sposób na przyspieszenie tego wszystkiego. Musiał
zrobić tylko jedną rzecz, żeby to skończyć szybko i w miarę bezboleśnie.
Wstał ze swojego miejsca i
skierował się w stronę głównego mostu. Przy okazji zahaczył o przytułek, który
mijał po drodze, ale było dokładnie tak, jak się spodziewał. Nie mieli miejsc.
Kobieta patrzyła na niego z jawnym współczuciem. Niemal się rozpłakała, gdy mu
odmawiała. Nie mieli nawet miejsca, żeby mógł się przespać w ciepłym
pomieszczeniu.
– Ile masz lat? – spytała cicho,
kiedy odwrócił się z zamiarem odejścia.
– Osiemnaście – wyszeptał. Potem
odszedł, nie oglądając się za siebie.
Po drodze przewrócił się na
śliskim chodniku i skręcił kostkę. Tylko gapie powstrzymali go przed ponownym
rozpłakaniem się. Dookoła było mnóstwo ludzi, którzy co chwilę mijali go,
spiesząc się gdzieś. Z nieba sypał śnieg, bieląc wszystko w zasięgu wzroku.
Nikt nie zatrzymał się, żeby chociażby spytać, czy wszystko z nim w porządku.
Ludzie może i mu współczuli, ale nikt nie wyciągnął do niego pomocnej dłoni.
Dopiero w tym momencie chłopak uświadomił sobie, jak brutalna jest
rzeczywistość.
Z ociąganiem wstał i, kulejąc,
poszedł na most.
Odetchnął z ulgą, gdy już był na
miejscu. Zaraz będzie po wszystkim, jeszcze tylko chwila. Brawura zawsze była
jego cechą charakterystyczną, dlatego bez wahania zdjął z siebie bluzę,
pozostając tylko w samym podkoszulku. Tak będzie szybciej.
Nigdy nie był mięczakiem. Tylko
przy ojcu zupełnie tracił swoją pewność siebie. Nikt nie znał go od tej strony,
nawet jego znajomi ze szkoły. Wszyscy byli przekonani, że jest twardzielem,
który niczego się nie boi. Bardzo się mylili.
Z lekkim trudem przerzucił nogi
przez barierkę. Do wody nie było daleko. Była lekko zamarznięta.
Może to nawet lepiej, pomyślał.
Jeśli będę miał szczęście, przy uderzeniu w lód stracę przytomność.
Jedną ręką przytrzymał się
barierki. Zaczął w myślach odliczać do trzech, jakoś nie mogąc tak po prostu
tego zrobić.
Raz…
Dwa…
Trzy!
W ostatniej chwili,
kiedy chłopak już ją puszczał, ktoś nagle złapał go za nadgarstek. Rudy zawisł
w powietrzu, trzymany przez nieznajomego.
– Mam cię – powiedział ktoś z ulgą.
Dwie pary rąk dały
radę wciągnąć niedoszłego samobójcę z powrotem na chodnik.
Joe był
zdezorientowany. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje.
Nieznajomy klęknął
przy chłopaku, próbując mu rozetrzeć ramiona.
– Hej! Nic ci nie
jest? Wszystko w porządku? – pytał troskliwie.
– Joe?! JOE MULLER?!
Rudy podniósł głowę i
spojrzał z zaskoczeniem na drugiego z chłopaków, który do tej pory był cicho.
Znał go.
Był to chłopak z jego
szkoły, Andy Tramp. Pedałek, który od jakiego czasu chodził do tej samej placówki,
co on. Był osobą, nad którą Joe zdarzało się pastwić. Zresztą, pobił go bardzo
dotkliwie w parku z kolegami. Andy nic mu nie zrobił, ale był. Miał te swój
czarne, przefarbowane włosy, ciemne oczy, nieustannie podkreślone czarną kredką
i czarne paznokcie. Gej jakby nie patrzył, a Joe nie znosił takich jak on.
Właściwie to dlatego Brey go wrobił w przyklejenie nauczycielki do sedesu.
Chociaż początkowo blondas też uwziął się na nowego, po jakimś czasie mu
odpuścił i chyba nawet się zakolegowali. Gdy Joe go pobił, Lucas się zemścił i
tak Muller został zawieszony.
– Cz– czego chcesz? –
spytał. – Zostawcie mnie.
– Znasz go? – zdziwił
się nieznajomy szatyn, wciąż próbując rozetrzeć mu ramiona.
– Taa... Mieliśmy
okazję się poznać – mruknął czarnowłosy, zdejmując swoją kurtkę i delikatnie
otulając nią swojego rówieśnika.
– Zabierzmy go do
szpitala – mruknął nieznajomy. – Te rany wyglądają strasznie.
– Nie! – wychrypiał
chłopak, momentalnie się wyrywając. – Nie, nie szpital!
– Joe...
– Nie! – zacharczał
histerycznie, próbując się wyrwać. – Nie pójdę do szpitala.
– Gdzie mieszkasz? –
spytał szatyn troskliwie. Na pierwszy rzut oka było widać, że ma słabość do
takich ofiar.
Joe nie odpowiedział.
–Joe? Gdzie mieszkasz?
– szatyn powtórzył pytanie. – Odprowadzimy cię.
–Nigdzie. Nie
potrzebuję waszej pomocy! Dajcie mi spokój!
Przez chwilę nikt się
nie odzywał. Joe zakaszlał. Mężczyzna wziął głębszy oddech i wypuścił powietrze
ze świstem.
–Wezmę go do siebie.
Andy skinął niepewnie
głową. Szatyn pomógł osiemnastolatkowi wstać i chciał go prowadzić, ale ten
miał zwichniętą kostkę i nie mógł na niej stanąć. Nie mając innego wyjścia,
wziął go po prostu na ręce. Było mu ciężko iść, bo Joe resztę swoich sił
wykorzystywał do wyzywania, przeklinania i odpychania go. Jego rozbudowane słownictwo
wyraźnie zaintrygowało mężczyznę, bo z uwagą słuchał każdej jednej obelgi.
–Andy, idź przodem i
wyciągnij apteczkę. Nalej do wanny ciepłej wody i przygotuj jakiś ręcznik.
Skoro nie chce iść do szpitala, sam będę musiał go opatrzyć.
–W porządku.
– Joe… – wypowiedział
mężczyzna z namysłem. – Ładne imię. Serio. Ja jestem Colin.
– Gówno mnie to
obchodzi – odparł chłopak słabo.
– Och, z pewnością. To
zaskakujące, że w tym stanie jesteś zdolny do obrażenia kogoś w takim stopniu.
– Nawet nie chce mi
się odpowiadać.
– To tego nie rób.
– Spierdalaj!
Mężczyzna westchnął.
Joe zamknął oczy. Był bardzo zmęczony.
– Chodź, pomożesz mi –
mruknął Colin, wnosząc na wpół przytomnego chłopaka do łazienki.
– Stracił przytomność?–
spytał Andy zmartwiony.
– Nie – wysapał Colin,
sadzając chłopaka na pralce. – Jest przytomny, ale bardzo słaby. Musimy go
rozebrać i wykąpać.
Joe uchylił lekko
powieki i otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale brakło mu sił. Z
wyraźną obojętnością przyglądał się, jak dwóch praktycznie obcych mężczyzn
ściąga z niego poszczególne części garderoby.
Jeśli chodziło o
ciało, rudy naprawdę nie miał się czego wstydzić. Był umięśniony jak trzeba,
choć odrobinę blady. Skórę miał jędrną i gładką, brzuch płaski, a tyłek
naprawdę ładny. Colin szybko pozbawił go bielizny i obaj mogli się wtedy
przekonać, że natura w reszcie też mu nie poskąpiła. Miał naprawdę… dużego. No
i jasne było, że wszędzie jest rudy.
Colin wziął go na ręce
i włożył do wanny. Joe zadrżał i złapał go za szyję, czując jak zanurza się w
wodzie.
– Spokojnie, trzymam
cię – powiedział szatyn. – Andy, obmyj mu tę ranę na łydce, wygląda paskudnie.
Tramp posłusznie
wykonał jego polecenie, kątem oka widząc, jak mężczyzna delikatnie obmywa resztę ciała rudzielca.
Gdyby Joe był przytomny, pewnie by się zawstydził, bo jego członek lekko
nabrzmiał, ale on ledwo był w stanie mieć uchylone powieki. Przyglądał się
wszystkim zabiegom z obojętnością, wciąż uparcie trzymając się szyi Colina.
Na końcu szatyn zmył
mu z włosów krew i delikatnie umył zmasakrowaną twarz. Potem wytarł go do sucha
i zaniósł do swojego łóżka. Tam sprawnie opatrzył mu rany i podał jakieś
tabletki przeciwbólowe. Joe odpłynął w trakcie tych zabiegów.
***
Wybaczcie, że tak długo kazałam Wam czekać. Całość tekstu liczy około 120 stron, podzieliłam to na jakieś dwanaście części, żeby były w miarę długie, tak więc dość szybko opublikuję całość. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Tekst niesprawdzony, wrzucam go bez żadnej korekty, bo o tej godzinie już mi się nie chce go poprawiać. Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam!
to takie... urocze? tu mam na myśli końcówkę bo reszta bardzo smutna.
OdpowiedzUsuńmiły powrót do 'starego' opowiadania. akurat dzisiaj wzięło mnie na przeczytanie kilku ostatnich części.
fajnie, że wróciłaś ;*
Tak bardzo chcę jak najszybciej dalsze części *.*
OdpowiedzUsuńcudo, wszystko pochodzące spod twoich palców na klawiaturze to cuda <3
Pierwszy rozdzial dlugo wyczekiwany, ale co tam. Warto bylo!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Odkryc Siebie, wiec bardzo mocno ciesze sie na ten dodatek. Pierwszy rozdzial jak najbardziej mi sie podoba, chociaz calosc jest dosc brutalna. Cieszy mnie, ze piszesz o przemysleniach Joe, bo dzieki temu mozemy poznac jego perspektywe.
Nie moge uwierzyc jak ojciec chlopaka przypomina ojca Andy'ego. Takie dwa skurwiele. A pffe... Czuje odraze i wstret do takich osob.
Opowiadanie na pewno mi sie bardzo spodoba *jak wszystko co piszesz*, ale tak po pierwszym rozdziale trudno jest ocenic caloksztalt. Poczekam na dalsze czesci. Niecierpliwie juz wyczekuje :33
Pozdrawiam~°~ Rainbow Unicorn/ Dead Parade :*
Powiem Ci szczerze, że znam takie rodziny jak Joe. Znam takie kobiety jak jego matka. I takich sadystów jak jego ojciec. To, jak bardzo tacy ludzie zaplątują się w niekończący się krąg przemocy i pijaństwa jest wprost przerażające. Udało Ci się to bardzo dobrze oddać. Joe, który nie chce być taki jak ojciec dla rodzeństwa jest najukochańszym bratem, ale w szkole zmienia się w sadystę na kształt tatusia. Gdyby na swoje drodze nie spotkał kogoś, kto pokaże mu, że z tym można zerwać, walczyć, zapewne za kilka lat miałby żonę i dzieci, które bałyby się go panicznie. Mam szczerą nadzieję, że w kolejnych rozdziałach oprócz wątku uczuciowego przedstawisz również to, w jaki sposób Joe rozprawił się z ojcem. Oby tego $%*$@#% spotkała zasłużona kara.
OdpowiedzUsuńWeny i szybkiego wstawienia kolejnych rozdziałów,
Ariana
Bardzo się cieszę, że zaczynasz publikować to opowiadanie. Miło jest przeczytać sytuacje z "Odkryć siebie" z perspektywy innej osoby. Okropnie szkoda mi Joe'go... Jego ojciec jest strasznym sadystą. Przydałoby się, żeby jego ktoś tak pobił i poniżył. To wstrząsające, choć prawdziwe. Znam osobiście rodziny, w których dochodzi do przemocy, dlatego to wywarło na mnie jeszcze większe wrażenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny oraz czasu. <3
Strasznie mi sie podoba ten rozdzial. No i bardzo dobrze przedstawilas sytuacje w zastraszanej i dreczonej rodzinie. Fajnie jest zobaczyc wszystkie wydarzenia, ktore juz znamy z innej perspektywy. Uwielbiam to jak piszesz! :33 Jestes moim miszczem <3
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na nowy rozdzial.
Podziwiam, pozdrawiam, caluje ;*
Super, Cudowne!!! Nie ma slow...
OdpowiedzUsuń:33 <3<3<3 :* ^_^ *₩*
Aee Ty umiesz wywrzeć emocje poprzez takie teksty!
OdpowiedzUsuńDZIEWCZYNO to zbrodnia :<
Super, super, super, super :D
Nie mogłam się doczekać tej historii! Jaram sie jak pochodnia! Zapowiada się super opowiadanie, lubię emocje które płyną z Twoich opowiadań. Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na studiach wszystko ok. Pozdrawiam i weny życzę! ;)
W "Odkryć siebie" (które przeczytałam całkiem niedawno, dlatego pamiętam, co Joe wyprawiał itd.) go nie znosiłam. Teraz jednak jest mi go żal. Jak można tak traktować własnego syna? I jeszcze Joe woli sam cierpieć, niż skazać na to rodzinę. To się chwali, ale czy warto? Cóż, może i tak, bo teraz poznał Colina. Jednak nie jest powiedziane, że jego ojciec nie będzie się teraz znęcał nad matką i rodzeństwem.
OdpowiedzUsuńCzekam :)
Czuje się teraz bardzo rozbita, ponieważ pamiętam jeszcze tamtą historię i nigdy bym nie pomyślałam, że wpadniesz na taki pomysł, co jest wręcz cudowne. Mam wiele takich rodzin w swoim najbliższym otoczeniu i rozumiem jak ciężkie to jest. Wywołałaś łzy na mojej twarzy za co bardzo ci dziękuje. Czekam na kolejny. Makoto
OdpowiedzUsuńJeny, ja też znam kilka takich rodzin i współczuję...
OdpowiedzUsuńTo było takie wzruszające. To w jaki sposób to piszesz i wgl. cała ta historia. Ze wszystkich twoich opowiadań właśnie ,,Odkryć siebie'' najbardziej lubię, może dlatego że od tego opowiadania zaczęłam, ale pamiętam, jakbym przeczytała ją wczoraj, więc jak zobaczyłam, że ,,Poskromić złośnika'' jest z OS to bardzo się ucieszyłam, bo wręcz to kocham <3
Pozdrawiam! :* I dziękuję za umilanie mi czasu.
PS. Wiele osób to mówiło, a ja się dołączę, że GENIALNIE piszesz :)