sobota, 9 listopada 2013

4.Poskromić złośnika



Joe jęknął mimowolnie, gdy ręka mężczyzny zacisnęła się w jednym z jego najintymniejszych miejsc. Na początku chłopak myślał, że Colin zamierza w ten sposób go jakoś przystopować i oddać przysługę sprzed kilku dni.
Pomylił się.
Colin przewrócił go na plecy, samemu nachylając się nad nim. Jego oczy płonęły z pożądania, które Joe zwyczajnie przerażało. Jeszcze gorsze było to, że zamiast jakoś go odepchnąć, odruchowo rozchylił nogi, pozwalając mu się tam dotykać i pieścić. To było chore. On był chory.
Szatyn wprawnymi ruchami ugniatał jego krocze, z aprobatą przyjmując fakt, że Joe zaczął twardnieć.
– J–ja nie… – zająknął się rudy. Jego policzki pokryły się czerwienią.
– Dobrze ci?
– J–ja…

Joe wierzgnął, gdy intensywność pieszczoty zwiększyła się. Colin odpiął mu zamek w spodniach i wsunął dłoń do środka, dotykając jego męskości jedynie przez slipki. Muller jęknął przeciągle, odrzucając głowę do tyłu. Od razu znienawidził się za ten dźwięk, ale nic nie mógł poradzić, że to było takie przyjemne.
– Faktem jest – mruknął Colin – że żadna baba nie będzie potrafiła cię pieścić tak, jak inny facet. A wiesz dlaczego? Po prostu ona nie wie, co sprawia nam przyjemność. Musi się tego nauczyć. MY to wiemy.
– J–ja…
Ciepłe palce odsunęły materiał na bok, uwalniając twardego i lekko wilgotnego członka. Joe ponownie jęknął, zamykając oczy. Colin pogładził kciukiem główkę, rozsmarowując po całym rowku białą, lepką ciecz.
– Już blisko, co? – spytał mężczyzna, uśmiechając się lekko. Ciepło. Bez cienia wyższości czy triumfu. Zachowywał się, jakby po prostu chciał sprawić mu przyjemność.
Joe był tak skoncentrowany na pieszczocie – nawet jeśli po wszystkim zamierzał kopnąć Colina w jaja – że nie zareagował, gdy ciepłe usta przykryły jego własne i musnęły je lekko. Zakwilił cicho, czując coraz bliższe spełnienie. Zaczął poruszać biodrami, chcąc to wszystko przyspieszyć, ale Colin mu nie pozwolił. Jego język po raz kolejny przecisnął się między jego wargami i zaczął dokładnie zgłębiać wnętrze.
– Wiesz co? – wymruczał szatyn w jego usta. – Z przyjemnością zrobiłbym ci loda. Jaka szkoda, że sobie nie zasłużyłeś.
W pierwszej chwili oczy Joe otworzyły się szeroko, a w kolejnej chłopak już dochodził obficie w rękę starszego od siebie mężczyzny. Najbardziej żenujące było to, że szczyt pomogła mu osiągnąć wizja Colina biorącego do ust jego członka.
Przez chwilę leżeli, oddychając ciężko. Colin schował z powrotem członek Joe w bieliznę i zasunął mu zamek błyskawiczny. Objął go lekko ramieniem, czekając na jego reakcję.
 Joe jednak niezdolny był do jakiegokolwiek ruchu. To, co się wydarzyło, było zbyt świeże i, niech to szlag trafi, cudowne, żeby móc to jakoś zakwalifikować. NIKT go jeszcze tak nie nazywał. Chociaż Joe nigdy by się do tego nie przyznał, był prawiczkiem. Większość osób myślała, że zalicza panny spoza szkoły, ale prawda była taka, że nigdy się nimi specjalnie nie interesował. Owszem, podniecały go. Lubił się całować i obmacywać je, ale nigdy nie skorzystał z okazji do pogłębienia znajomości. Jakoś tak… po prostu nie.
– Zabiję cię – mruknął rudy w pewnej chwili, odsuwając się od Colina i wstając. – Zabiję jak tylko się wyśpię.

– Jak tam Joe?
Colin uśmiechnął się kpiąco, wpuszczając do domu Andy’ego i nieznanego mu blondyna.
–Wredny jak zwykle, ale powoli zaczynamy się dogadywać.
Andy kiwnął głową. Nie pytając o pozwolenie, odwiesił kurtkę i poszedł od razu do kuchni, chcąc zrobić sobie coś do picia. Czuł się jak u siebie w domu.
– O mój Boże!...
Colin wywrócił oczami, widząc jak Andy szeroko otwartymi oczami patrzy na pobojowisko w jego kuchni. Wszystkie talerze były pobite, sztućce rozrzucone po całej kuchni, powywracane krzesła i... Tam było po prostu wszystko.
Ani Joe, ani Colin nie chcieli tego sprzątać.
– Mieliśmy małą sprzeczkę – wyjaśnił mężczyzna, rumieniąc się lekko i drapiąc po głowie.
– Umówiliście się już jakoś co do jego przebywania tutaj? – zapytał Tramp.
Theo rozglądał się z ciekawością i głupawym uśmiechem na twarzy. Colin w tym czasie zrobił sugestywny ruch biodrami.
– Zgodził się?
– Jeszcze nie, ale jestem na dobrej drodze, żeby go przekonać. Słuchaj, po świętach wraca do szkoły. Może udałoby ci się jakoś załatwić dla niego wszystkie notatki? Wiem, że chciał wziąć się za naukę. Jest mu głupio, że znalazł się w takiej sytuacji.
– Theo mu pożyczy, prawda?
Chłopak kiwnął głową.
– Jasne, nie ma sprawy, o ile wrócą w jednym kawałku – mruknął blondyn, przyglądając się rozwalonemu krzesłu.
– A jak jego rany?
Colin westchnął.
– Już lepiej. Wczoraj mi zemdlał i uderzył się w głowę, musiałem go zawieść do szpitala, ale poza tym wszystko jest w porządku.
Andy pokręcił jedynie głową. Joe prawie zgodził się na seks z facetem.
Świat staje na głowie.
– Podrzucę mu zeszyty na święta, co? – odezwał się Theo. – Teraz jeszcze będą mi potrzebne. Przez święta spokojnie wszystko uzupełni.
– Super. Dzięki.
– Gdzie on w ogóle jest?
– Śpi. I całe szczęście.
– Przydałaby ci się sprzątaczka – stwierdził Andy.
– To ktoś w ogóle zgodziłby się za to zabrać? – spytał Theo z krzywą miną. – Ja wolałbym dać się poćwiartować niż zmusić do posprzątania tego syfu.
– Dzięki – mruknął Colin.
– Jestem tylko szczery.
– I bezczelny.
– Żadna nowość – dodał Tramp. – My chyba już sobie pójdziemy, wpadliśmy, bo akurat przechodziliśmy w pobliżu. Powodzenia w… polowaniu.
Colin parsknął, kręcąc głową. Andy pociągnął kolegę do drzwi, zostawiając mężczyzn samego.
Może Andy miał rację? Chyba faktycznie powinien gdzieś zadzwonić, żeby ktoś to posprzątał. Nie miał nic przeciwko syfowi, ale to… To już była zdecydowana przesada.
– Wyglądasz jakbyś myślał. To straszne.
Colin obejrzał się. Joe stał w progu i tarł zaspane oczy. Nawet nie do końca przytomny potrafił człowiekowi przygadać.
– Wyglądasz jakbyś chciał posprzątać kuchnię. To cudownie!
Joe spojrzał na mężczyznę jak na wariata.
– Nie ma opcji, żebym to posprzątał.
– Bo?
– Bo nie i już.
– Niewdzięcznik – burknął Colin. – Byli tutaj twoi koledzy.
– Moi koledzy? – Muller uniósł brwi.
– Mhm… Andy i jakiś chłopak z twojej klasy. Theo czy jakoś tak.
Joe skrzywił się.
– Kolejny pedał.
– Super, czyli go znasz. Zgodził się pożyczyć ci zeszyty na święta. Obiecałem mu, że ich nie zniszczysz w przypływie wisielczego humoru.
Joe uśmiechnął się kpiąco. Szczerze powiedziawszy na początku o tym pomyślał. Nie przepadał zbytnio za Theo. Zresztą, był niemal na sto procent pewny, że Theo też go nie lubił, bo i czemu miałby? Gdy blondyn w drugiej klasie przeniósł się do ich szkoły, Joe robił wszystko, żeby zatruć mu życie. Było to mniej więcej to samo, co Lucas robił Andy’emu na początku ich znajomości. Ciągłe zaczepki, wyśmiewanie, bicie, szykanowanie… Skończyło się po kilku tygodniach, kiedy za blondasem wstawił się Robert, kujon z ich klasy. Chociaż nie wyglądał na takiego, był naprawdę silny i zaczął pilnować, żeby nikt nie mógł zrobić Theo krzywdy. Joe początkowo był zły z tego powodu, ale potem sobie odpuścił. W końcu Theo tak naprawdę nic mu nie zrobił, a i to, że nie reagował na zaczepki bardzo rudzielca denerwowało. Cała sprawa rozeszła się po kościach. Została tylko ledwie wyczuwalna wrogość.
Zdziwiło go, że Theo się zgodził pożyczyć mu zeszyty. Na pewno nikt go do tego nie zmusił – tego głupka nie szło zmusić do czegokolwiek. Był uparty jak osioł i jeśli sobie coś wbił do głowy, nie było szans, żeby mu to wyperswadować. Czy to oznaczało, że blondas puścił w niepamięć to, co działo się niecały rok wcześniej?
Nie chciało mu się w to wierzyć.
– Co mu zrobiłeś, że się zgodził? – spytał Joe, wyciągając z lodówki jogurt do picia.
Colin uniósł jedną brew.
– A co miałem mu zrobić? I czemu?
– Theo mnie nienawidzi.
– Dlaczego?
– Hm, pomyślmy… – Joe udał, że się zastanawia. – Może dlatego, że przez kilka tygodni tak dałem mu w kość, że na przerwach chował się w łazience dziewczyn, a na mój widok dostawał gęsiej skórki?
– Chuj z ciebie, Joe – stwierdził szatyn. – Wygląda na fajnego chłopaka.
– I jest pedałem.
– I co z tego?
– To, że ja nie lubię pedałów.
– Łamiesz mi serce.
– Nie wątpię.
– Wiesz, że wyżywanie się na innych ludziach nie naprawi twojej sytuacji w domu? – Joe drgnął. – Och, dobrze strzeliłem? Słuchaj, wiem jak to działa. Moja stara była alkoholiczką. Może to śmieszne, ale jak byłem mały mój ojciec często wyjeżdżał w delegację i zostawiał mnie i moje rodzeństwo z matką, która bardzo lubiła widzieć jak płaczemy i zadawać nam ból. Omal nie zabiła mojego brata.
– Żartujesz! – parsknął Joe z niedowierzaniem.
Colin pokręcił przecząco głową.
– Bynajmniej. Pewnego razu ojciec wrócił akurat w momencie, kiedy go katowała. Był przerażony i wściekły. Wtedy po raz pierwszy widziałem jak ją uderzył. Okazało się, że jest chora psychicznie. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa skrzywiły jej psychikę do tego stopnia, że nie potrafiła nas inaczej traktować. Ona wyniosła to z domu, a z naszego wyniósł to mój brat. Dopiero w momencie, kiedy zabił swojego partnera, dotarło do niego, że robi źle.
– Kolejny gej?
Colin skinął smutno głową.
– Może to dlatego, że znęcała się nad nim kobieta? Znienawidził za to wszystkie. Tak samo mogło być w moim przypadku, chociaż ja do bab nic nie mam. W każdym bądź razie na studiach znalazł sobie cudownego chłopaka. Był jak marzenie. To była miłość o jakiej piszą tylko w książkach, dopóki mój brat nie zaczął być chorobliwie zazdrosny. Zaczął tamtego chłopaka źle traktować, bić. Bał się, że on od niego odejdzie. Pewnego dnia uderzył trochę za mocno. Po awanturze położyli się normalnie spać. Rano chłopak już nie żył. Mój brat uszkodził mu narządy wewnętrzne, dostał silnego krwotoku. Przypadek jeden na milion. Prawdopodobnie mogliby to zatrzymać, gdyby w nocy pojechali do szpitala, ale po tym, co się stało, Gray zapewne bał się prosić o pomoc. Gdy mój brat zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, a na komisariacie powiedzieli mu, że Gray bardzo cierpiał, gdy umierał, było już po wszystkim.
– Po wszystkim…? – spytał Joe niepewnie. Ta historia była przerażająca. – To znaczy?
Colin przełknął ciężko ślinę.
– Mój brat popełnił samobójstwo. Powiesił się w więzieniu. Naprawdę kochał tego chłopaka. Na początku, gdy się dowiedziałem, że przez niego Gray umarł, miałem ochotę go zabić. Cała rodzina się go wyparła, ale on niezbyt się tym przejął. Wkrótce po rozprawie, gdy już trafił do więzienia, powiesił się.
– J–ja… Em… Przykro mi – powiedział rudy cicho. Nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać.
– Nie mówię ci tego, żeby cię w jakiś sposób zakłopotać. Po prostu chcę ci uświadomić, że przemoc nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Nie masz pojęcia, ilu ludzi w dzisiejszych czasach popełnia samobójstwa. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co robisz? Co byś zrobił, gdyby taki Theo nie wytrzymał twoich zaczepek psychicznie i popełniłby samobójstwo?
– Możemy zmienić temat? – spytał Joe niechętnie. Nie chciał o tym rozmawiać.
– Jak chcesz, ale przemyśl to. Tolerancja to zaskakujące zjawisko. Wielu młodych gejów nie może się pogodzić ze swoją orientacją. Trafiłeś na takiego, który miał głęboko w dupie, co ktoś o nim myśli. Ja znam wielu, którzy nie mieli tyle pewności siebie. Serio, Joe. To twoje życie i możesz robić, co tylko chcesz, ale krzywdzenie innych tylko dlatego, że ktoś krzywdzi ciebie, to nie jest rozwiązanie.
– To nie było tak…
Colin spojrzał na chłopaka z politowaniem.
– W takim razie dlaczego to robiłeś?
– Bawisz się w psychiatrę? Powiedziałem, że nie chcę o tym gadać.
– W porządku. Obiecujesz, że to przemyślisz?
Joe wywrócił oczami, ale skinął lekko głową. Colin uśmiechnął się. Nachylił się i niespodziewanie pocałował go w czoło. Rudy drgnął, po czym spojrzał na mężczyznę morderczo.
– Wygląda już lepiej – mruknął Colin, opuszkami palców gładząc szwy na skroni chłopaka. Joe jęknął i odsunął głowę.
– Zostaw, boli.
– Przed świętami zawiozę cię do szpitala, żeby ci to zdjęli. Wolałbym nie pokazywać cię mojej rodzinie w takim stanie. Jeszcze pomyślą, że jesteś jakąś ofiarą gwałtu czy coś.
– Przecież prawie jestem! – powiedział Joe. – Ej, zaraz. Chwila. Twojej rodzinie?
– Mhm. Mieszkają w St.Georg. Chyba że masz ciekawsze plany?
– Nie, nie…
– Czyli ustalone.

~~#~~

Joe nie wierzył, że to robi, ale cóż… Życie jest pełne niespodzianek, prawda? Jednego dnia ktoś sobie żyje w miarę spokojnie w takim Hamburgu, a drugiego zostaje wyrzucony z domu i uratowany przez zboczonego geja, który nie może utrzymać łap przy sobie. I mimo że Joe naprawdę się to wszystko nie podobało – tak przynajmniej sobie mówił – nie mógł zaprzeczyć, że Colin naprawdę wiele dla niego zrobił. Bo zrobił. Nie miał żadnego obowiązku ratowania go na moście, a potem, gdy poznał okoliczności próby samobójczej Mullera, proponowania mu mieszkania u niego. W dodatku cierpliwie znosił wszystkie  jego uszczypliwe komentarze i nie pokazał mu wycieraczki. Joe tego nie okazywał, ale był mężczyźnie naprawdę wdzięczny. Bardzo. Żył sobie spokojnie, bez strachu, że ktoś zrobi mu krzywdę. No, ciągle był napastowany seksualnie, ale to akurat nie był dla niego aż taki wielki problem. Potrafił się bronić bardzo skutecznie, a poza tym nie sądził, żeby Colin chciał go do czegoś zmusić. On po prostu próbował i Joe nie mógł mieć do niego o to pretensji.
Gdyby jemu podobała się jakaś seksowana laska, też by próbował, nawet jeśliby się jej to nie podobało.
Sprzątając pobojowisko w kuchni (nikt jeszcze tego nawet nie tknął palcem), doszedł do wniosku, że nie ma sensu sobie wmawiać, że podchody Colina nie są przyjemne. Był nastolatkiem i każda możliwość rozładowania napięcia seksualnego była dla niego wygranym losem na loterii. W domu często się masturbował pod kołdrą przed snem, chyba że Aleks przychodził do niego spać. Już wcześniej podejrzewał, że nie jest osobą, której jednorazowy seksik w tygodniu spokojnie wystarczy. Miał spory apetyt i nic nie mógł na to poradzić. Co prawda nie chciał, żeby Colin zbytnio się zapędzał. Nie był gejem i jego umizgi stawiały go w niezręcznej sytuacji. W końcu był u niego na garnuszku. Jeśli Colin się uprze, nie będzie miał innego wyjścia jak pozwolić się… przelecieć. Gdyby teraz wyleciał z domu, już nikt by mu nie pomógł. Nie było szans, żeby znalazł się jeszcze jeden taki idiota jak Colin i zaproponował mu wspólne mieszkanie. Czy tego chciał czy nie, Colin był jego ostatnią deską ratunku.
Przerażające.
Krzywiąc się, wyniósł worek pełen pobitych talerzy i szklanek do śmietnika stojącego na końcu ulicy. Dwa razy omal się nie wywrócił na śliskim chodniku. Śniegu napadało prawie po kolana – aż dziwne, że Colin zdołał jakoś wyjechać z podwórka. Miało go nie być jeszcze przez około dwie godziny, więc Joe miał nadzieję, że do tego czasu sprzątnie w tej przeklętej kuchni. Niestety, tylko w taki sposób mógł mu się odwdzięczyć za gościnę i to, co dla niego zrobił. INNY sposób zapłaty miał być ostatecznością, o której nawet nie chciał myśleć. Nie był pedałem. Lubił dziewczyny i nie chciał tego zmieniać. Nie chciał, żeby ktoś go brał jak dziewczynę… Sapał mu do ucha i spuścił się w niego, gdy będzie po wszystkim… Nie chciał, żeby penis obcego faceta znalazł się w jego odbycie i penetrował go, choćby miało to być przyjemne i zrobione naprawdę delikatnie. Nie chciał i bał się tego. Bał się, że nie będzie mógł odmówić ze strachu przed ponownym wyrzuceniem. Nie chciał po raz kolejny trząść się ze strachu, kiedy będzie zmuszony stanąć na moście, a potem skoczyć do lodowatej wody. Był tylko człowiekiem.
Było mu trochę głupio, że wprosi się do szatyna na święta. Nie sądził jednak, żeby Colin pozwolił mu zostać samemu w domu, a gdyby chciał go oszukać, że spędzi te święta mimo wszystko z rodziną, musiałby sobie znaleźć nocleg na kilkanaście dni.
Niewykonalne.
Westchnął ciężko. Zacisnął zęby, próbując domyć jeden z talerzy, ale zaschnięta resztka jedzenia przywarła do niego tam mocno, że nawet wrzątek nie był w stanie się tego pozbyć.
Rudy prychnął, po czym wziął talerz w dwa palce i spojrzał na niego z niesmakiem.
– Pa pa! – mruknął, upuszczając go. Talerz rozbił się na podłodze na kilkanaście kawałków, mniejszych i większych. Jego los podzieliły jeszcze dwa inne talerze, które zmiótł na szufelkę i wyrzucił do śmieci. Resztę jakoś domył.
Zadowolony, że uporał się z problemem, zabrał się za resztę domu. Zanim Colin wrócił, dom wręcz lśnił czystością. Joe był bardzo z siebie zadowolony. Nawet wstawił pranie i udało mu się niczego nie zepsuć, a wszystko dzięki mamie, która często czegoś od niego chciała podczas sprzątania. Miał więc okazję podpatrzyć jak się robi niektóre rzeczy.
– No, nie wierzę.
Joe obejrzał się na mężczyznę, który wszedł właśnie do domu.
– Jeśli w ciągu pięciu sekund nie zdejmiesz butów, będziesz mył podłogę! – powiedział groźnie rudy, splatając ręce na piersi.
– He? – zdumiał się Colin.
– To, co słyszałeś. Nie mam zamiaru znowu sprzątać tego syfu, więc lepiej się postaraj, żeby utrzymać porządek jak najdłużej.
– Widzę, że złośnikowi nie dopisuje humor. Co się stało?
– A co miało się stać?
– Może to, że posprzątałeś? – spytał retorycznie Colin, unosząc kpiąco brew.
Joe, nie wiedzieć czemu, speszył się.
– Znaj moje dobre serce. Skoro już wróciłeś, wychodzę.
– Gdzie?
– Daleko. Nie wiem, kiedy wrócę.
– Ale…
– Radzę ci nie nabrudzić bardziej niż to absolutnie konieczne – ostrzegł Joe, zakładając kurtkę i buty.
– Ale…
– Na razie! – rudy trzasnął drzwiami zanim Colin zdążył dokończyć zdanie.

Joe wyszedł na cały dzień, bo chciał znaleźć jakąś pracę. Koniecznie musiał zarobić trochę pieniędzy, żeby pomóc matce z prezentami dla dzieciaków. Może nie okazywał tego zbytnio żadnemu z nich, ale naprawdę kochał swoje młodsze rodzeństwo. Najbardziej związany był z Aleksem, bo pięciolatek był na tyle duży, żeby pojąć, że ojciec to zwykły chuj i nie warto mieć w nim autorytetu i na tyle mały, że potrzebował kogoś w charakterze taty. Skoro jego prawdziwy ojciec nie mógł mu tego dać, dziecko znalazło sobie inny autorytet – starszego brata, który nie bał się go przytulic, gdy ten naprawdę tego potrzebował. Aleks już od ponad roku marzył o prawdziwej kolejce elektrycznej, na którą przy pijaństwie ojca nikogo nie było stać. Matka nie mogła mu jej kupić, bo cena kilkakrotnie przewyższała kwotę, którą mogła wydać na jedno dziecko. Teraz on odszedł, ale przecież mama dała mu pieniądze… Zwróci je, ale czy przed świętami? Tego nie wiedział.
Niestety, niczego nie udało mu się znaleźć. Wielu chętnych z ostatniej chwili, tak jako on, polokowało miejsca pracy i chociaż wszędzie był ruch, nikt nie potrzebował nowego pracownika nawet na zmywak. Dla Joe było to wielkie rozczarowanie.
Wrócił do domu dopiero wieczorem. Był zawiedzony i zły. Colin oglądał telewizję – siedział rozwalony na kanapie, a w dłoni trzymał butelkę piwa, na widok której oczy rudzielca zabłyszczały podejrzanie.
Joe nie był pewny, że Colin podzieli się alkoholem, więc rozebrał się i zaszedł go od tyłu. Nim Colin zdał sobie sprawę z jego obecności, Joe już skubnął mu butelkę z ręki.
– Hej!
Rudy pociągnął solidny łyk i wskoczył na kanapę obok Colina. Pacnął go po ręce, gdy ten chciał mu zabrać butelkę.
– Oddawaj! – burknął szatyn, w końcu odbierając chłopakowi piwo. Spojrzał na niego podejrzliwie. – Jesteś w ogóle pełnoletni?
Joe prychnął.
– Oczywiście.
– Gdzie byłeś?
Muller westchnął ciężko.
– Chciałem znaleźć jakąś robotę – wymamrotał.
– I?
– I nic. Nigdzie nie ma miejsc.
– W tej hali, na której prowadzę swoje zajęcia z samoobrony, urzęduje jeszcze jeden facet. Wynajmujemy lokal na spółkę.
– To w ogóle twoja firma?
– Mhm. Koleś jest trenerem drużyny koszykarskiej, a jego chłopacy robią tam okropny syf. Oczywiście, nikomu nie chce się tego sprzątać. Ostatnio mi mówił, że szukają kogoś, kto by przychodził po ich treningach i doprowadził to miejsce do porządku, zanim właściciel ich wykopie. Z pewnością ci sporo zapłacą, bo zrzuca się na to cała drużyna. Wolą komuś zapłacić niż zrobić z tym porządek.
– Skąd ja to znam? – spytał sarkastycznie rudy.
Colin puścił aluzję mimo uszu.
– Co ty na to?
– Może być.
– Zadzwonię do niego jutro z rana, ok?
Joe nabrał głęboko powietrza.
– Super. Dzieki.
– To ja dziękuję. Kuchnia lśni. Nie sądziłem, że to będzie możliwe.
– Szczerze? – burknął Muller. – Ja też.
Colin zaśmiał się.
– W takim razie brawa za odwagę.
– Ta… Dzięki.
– Rozchmurz się, kid.
– Przestań mnie tak nazywać!
– No, ja! Kid ci przeszkadza, złośnica ci przeszkadza! Wszystko ci przeszkadza!
– Nie wszystko. Do swojego imienia akurat nic nie mam.
– Chwała ci, panie – Colin teatralnie wzniósł oczy do nieba… zasłoniętego sufitem.
Joe szturchnął go w bok.
– Przestań się nabijać!
– Przecież się nie nabijam. Tylko kpię.
– To jest to samo.
– Serio? – szatyn uśmiechnął się kpiąco.
– Jesteś okropny. Naprawdę nie wiem, jakim cudem Tramp…?
– Już mówiłem, że przecież bardzo sympatyczny ze mnie facet.
Joe spojrzał na mężczyznę z politowanie.
– Ta? A z której strony?
Colin wywrócił oczami.
– Jesteś niemożliwy.
– JA?! No, chyba żartujesz!
Zaczęli się przemawiać…
Spędzili w taki sposób cały wieczór.

Cztery dni przed wyjazdem do rodziny Colina, obaj udali się na salę sportową. Colin prowadził zajęcia z samoobrony, a Joe sprzątał magazynek. Właściwie to… więcej uwagi poświęcał zajęciom szatyna niż piłkom, które miał poukładać na półkach.
– Ok. Widzę, że ten ruch już opanowaliście. Teraz spróbujmy zrobić to szybciej, w końcu gdy ktoś będzie próbował nas atakować, nie da nam czasu na przygotowanie obrony. Czy ktoś pomoże mi zademonstrować ten chwyt?
Wszyscy się niemal cofnęli. Colin westchnął.
– Naprawdę nikt? No, śmiało. Przecież nikomu nie stanie się krzywda.
– Lepiej nie, panie Straus – odezwał się ktoś.
Joe zamrugał. Zdał sobie sprawę, że do tej pory nie miał pojęcia, jak Colin ma na nazwisko.
– No, dobra! Joe! – zawołał szatyn. Rudy drgnął z zaskoczenia. – Mógłbyś zrobić sobie chwilę przerwy?
Muller niepewnie wyjrzał z magazynku.
– No, chodź. Pomożesz mi.
Joe poszedł tylko dlatego, że co innego dogryzać Colinowi w domu, a co innego przeszkadzać mu w pracy.
– Wyobraź sobie, ze mam w portfelu bilety na koncert twojego ulubionego zespołu. Chcesz mnie okraść, ale najpierw musisz mnie obezwładnić. Odwrócę się, a ty możesz atakować, kiedy chcesz.
– Od tyłu?
– Jak chcesz.
– No, dobra.
Joe nie był zbyt zachwycony. Miał dziwne wrażenie, że Colin go rozłoży na łopatki, ale przecież czuł się już lepiej i…
Szatyn odwrócił się. Joe od razu spróbował go zaatakować, ale położenie mężczyźnie ręki na ramieniu było pierwszym i ostatnim błędem. Nie zdążył nawet mrugnąć, a Colin już się wywinął, wykręcił mu rękę i powalił na kolana. Nawet jęk bólu wyrwał się rudzielcowi z opóźnieniem, a musiał przyznać, że bolało jak cholera.
– Wszyscy widzieli? – spytał szatyn, puszczając chłopaka. Joe przycisnął bolącą rękę do ciała. – Pokaż.
Nie protestował. Colin w kilku zwinnych ruchach rozmasował rękę w odpowiednich miejscach tak, że ból i sztywność mięśni odeszły do historii, chociaż Muller nadal czuł różnicę pomiędzy jedną ręką a drugą. Szatyn złapał go za biodra i podniósł do góry. Joe poczuł, że się rumieni. To był w końcu cholernie pedalski gest!
– Dziękuję za pomoc.
– A co, jeśli zaatakuje nas ktoś silniejszy? – odezwała się jakaś kobieta. – Przecież to tylko nastolatek.
– Myślisz, że nie potrafię się bić?! – warknął Joe, zaciskając ręce w pięści.
– Wierzcie mi, że Joe jest bardzo silny. Gdybyśmy się siłowali na rękę, najprawdopodobniej by wygrał. Nie uchronicie się przed każdym, ale zwiększycie prawdopodobieństwo wyjścia zwycięsko z ataku, a o to przecież nam chodzi. Dzięki, Joe. Wróć do pracy.
– Głupia baba! – warknął rudy, odchodząc.
Kobieta oburzyła się, ale nie skomentowała tego.
Colin uśmiechnął się niemal niedostrzegalnie. Czyż Joe nie był słodki?

5 komentarzy:

  1. Podoba mi się to opowiadanie. Nie mogłam się już doczekać tego rozdziału. Fajnie, że Joe spędzi święta z rodziną Colina. Ciekawi mnie czy Joe odzyska swoją rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, słodka złośnica Joe xD Potrafi być słodki... Hm... Nie bardzo wiem, co napisać... Może po prostu czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiscie Joe jest bardzo slodki, a ta jego urocza zlosliwosc:D czekam na ciag dalszy:( i kocham Joego:o

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę lubię to opowiadanie. Już czekam na następny odcinek
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moglabys napisac jakis shocik o tym jak brat Colina zabija swojego partnera. To bardzo intrygujaca historia :))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)