środa, 20 listopada 2013

5.Poskromić złośnika



– To totalnie głupi pomysł! – burzył się Joe.
Colin niemal siłą musiał ciągnąć go do sklepu w centrum handlowym.
– To bardzo dobry pomysł. Nie mogę cię pokazać moim krewnym w tych ciuchach, bo po pierwsze pomyślą, że jesteś moim chłopakiem, a jak pomyślą, że jesteś moim chłopakiem, to będą się zastanawiać, czy w związkach homoseksualnych nie ma równouprawnienia, a ja naprawdę nie chcę wyjść na skąpca.
– Świetnie, tylko tak się akurat składa, że NIE JESTEM TWOIM CHŁOPAKIEM!
Joe podniósł głos tak mocno, że aż kilka osób stojących w pobliżu spojrzało na nich ze zdziwieniem. Gdy krwistoczerwony rumieniec pojawił się na policzkach rudzielca, Colin zaśmiał się.
– To nieważne. Oni pomyślą, że jesteś. No, dalej! Przecież nie robię tego dla ciebie, tylko dla własnego dobra! Nie musisz się czuć zobowiązany.

– Nie chcę, żebyś mi kupował ciuchy – marudził Joe. Czuł się cholernie niezręcznie w tej sytuacji.
– Kiedyś mi oddasz… W naturze, na przykład.
– Och, spadaj! – wykrzyknął Muller.
– Rety, młody. Nie rób scen! Masz w końcu te osiemnaście lat czy nie?
– Mam.
– Więc się zachowuj. No, chodź.
Zakupy zawsze sprawiały Colinowi przyjemność, ale w tym wypadku miał wrażenie, że była to wycieczka krajoznawcza do piekła. Joe był okropny. Nic mu się nie podobało, pół godziny trzeba było go prosić o przymierzenie jednej rzeczy i za każdym razem mówił, że mu w tym niewygodnie. W końcu Colin przestał zwracać uwagę na jego komentarze, bo Joe krytykował właściwie wszystko. Łatwo można było odgadnąć, że chłopak źle się czuje w tej sytuacji, ale Colin nie miał zamiaru odpuścić. Miał co do niego poważne plany i nie zamierzał się poddać. Joe jeszcze będzie jego i będzie go błagał, żeby go wziął. To po prostu kwestia czasu.
Po zakupach już nie wracali do domu. Zajechali tylko pod blok, w którym mieszkał Joe. Chłopak złożył matce życzenia i wręczył jej pieniądze, za które na pewno będzie mogła kupić porządne prezenty dla dzieci. Nie było tego aż tak wiele, zaledwie pięćset euro łącznie, ale to i tak dwa razy więcej niż matka mogła wydać na całą ich piątkę. Po spotkaniu z matką pojechali do St.Georg, gdzie mieszkała rodzina Colina. Joe bał się, że walnie jakąś gafę, ale przez całą drogę zachował kamienny wyraz twarzy i nie pokazał po sobie, że się stresuje. Nigdy jeszcze nie miał prawdziwych świąt i był ciekawy, czy zapamięta je do końca życia. Myślał o wydarzeniach z ostatnich kilku tygodniu i tym, jak bardzo przywiązał się do Colina. Nie chciał, ale… To wyszło jakoś z siebie. Ciężko było mu sobie wyobrazić, że nie słyszy jego irytujących komentarzy i nie czuje jego łap, wślizgujących mu się pod koszulkę za każdym razem, kiedy kładzie się spać. Ostatnio Colin nie robił nic więcej, poza przytulaniem się do niego i obejmowaniem go w pasie, ale zawsze wkładał mu rękę pod koszulkę.
Muller godził się na to. Fakt, to było gejowskie, ale nikt nie widział, a poza tym, Colin uratował mu życie. Czy ma prawo odmawiać mu tych delikatnych czułości, które przecież nie wyrządzały mu krzywdy? Przyzwyczaił się, że Colin po prostu jest i tyle. Ciężko byłoby się od tego odzwyczaić.
Dom rodzinny Colina znajdował się na peryferiach St.Georg. Był średniej wielkości, ze sporym podwórkiem i dobudowanym garażem. Pojazd był starannie odśnieżony, reszta podwórka i okolicy tonęła w zaspach śniegu.
– Otworzysz bramę? – spytał Colin. Były to pierwsze słowa, które padły od początku podróży.
Joe bez słowa odpiął pas i wysiadł z samochodu. Chwilę siłował się z bramą, a potem pchnął ją w bok tak, żeby się wsunęła na szynach za zarośla obok płotu. Colin wjechał i zaparkował przed garażem. Joe zasunął bramę z powrotem.
– Chodź.
Colin ziewnął szeroko. Wyciągnęli z samochodu swoje walizki i poszli do domu. Na dworze było naprawdę zimno i zaczynał padać śnieg.
– Powiedziałeś im w ogóle, że przyjeżdżam? – spytał rudy.
– Nie. A po co? Jedzenia na pewno nie zabraknie.
– Świetnie – burknął Joe. Nic nie wiedzieli. Coraz lepiej. Nie ma to jak dodatkowy prezent.
Colin nacisnął dzwonek. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich młody, na oko szesnastoletni chłopak. Jego twarz wcale nie rozjaśniła się w uśmiechu, gdy ich zobaczył. Wręcz przeciwnie – skrzywił się, jakby wcale nie był zadowolony. Gdy Joe zerknął na Colina, zobaczył, że ten zupełnie to ignoruje.
– Hej, Michael.
– Hej – burknął chłopak, odsuwając się od drzwi.
– Pomożesz nam z walizkami?
– Pewnie. – Niby odpowiedź twierdząca, ale „Michael” powiedział to takim tonem, że zabrzmiało jak całkiem uprzejme „spierdalaj”.
Colin znowu to zignorował.
– To super. Joe, to mój młodszy brat, Michael. Michael, to mój przyjaciel, Joe.
– Hej – burknął chłopak.
– Tia… hej – odparł Joe, z niemal identycznym „entuzjazmem”.
– Miłość od pierwszego spojrzenia jak widzę – Colin wywrócił oczami.
Weszli do domu. Postawili na razie walizki w przedpokoju. Zdjęli kurtki i buty. Colin wyciągnął dla nich jakieś papcie, bo jego brat nie miał zamiaru pomagać im więcej niż to absolutnie koniecznie.
Joe aż trząsł się ze złości. Wstrętny gówniarz! Jak on śmie?!
Rudy nawet nie zauważył, że złość na brata Colina zniwelowała jego niepewność i w mgnieniu oka wyzbył się jej zupełnie, przez przypadek zastępując ją innym uczuciem. Przypadkowe, ale całkiem skuteczne rozwiązanie.
– Twój pokój jest nadal do twojej dyspozycji. Zabierz tam swojego chłopaka – mruknął Michael i zanim Joe zdążył zaprzeczyć, ulotnił się.
Z wyglądu był bardzo podobny do brata, ale z charakteru… Wrr…
Joe był pewien, że się nie polubią. Ale może przynajmniej nie będzie się nudził w te święta.
Colin tymczasem ze śmiechem witał się ze starszym mężczyzną, zapewne swoim ojcem. Mężczyzna miał ciemne, lekko przyprószone siwizną włosy i ciepły, przyjazny uśmiech. Obok niego stała zapewne jego żona, która również witała Colina całkiem wylewnie.
– Znowu zmieniłeś fryzurę! W głowie się nie mieści, żeby facet tak często chodził do fryzjera! Wstydź się, chłopcze! – skrzeczała wesoło kobieta, ściskając go mocno i uśmiechając się z pobłażaniem.
– Fryzjer to podstawa, wiesz? Też by ci się przydało – odszczeknął się z szerokim uśmiechem.
Ojciec palnął go w łeb.
– Trochę szacunku, synu.
– Niech sobie chłopak pogada. Po prostu zazdrości mi włosów i już.
– Dobra, nieważne. Chciałbym wam kogoś przedstawić.
Colin skinął na Joe, a ten niepewnie do niego podszedł. Szatyn położył mu ręce na ramionach.
– Mamo, tato, to jest Joe. Mój przyjaciel. Joe, to mój ojciec, Brad i moja macocha, Monica.
– Miło mi – powiedział uprzejmie rudy.
– Jaki uprzejmy! – zapiała z zachwytu Monica. Spojrzała na Colina z naganą. – Nie to, co ty, chłopcze.
– Chodźcie do kuchni, na pewno jesteście głodni. Nie będzie wam ciasno na łóżku w twoim pokoju? To jednoosobówka – zmartwił się Brad.
Oczy Joe zapłonęły. Już wiedział, dlaczego Colin nie uprzedził rodziców o jego przyjeździe.
– Nie, damy radę.
– Nie jesteśmy razem – wtrącił Joe. Starsze małżeństwo spojrzało na niego ze zdziwieniem i niedowierzaniem. – Serio. Nie jesteśmy.
– Tak, tak, oczywiście – Monica machnęła ręką. – Na co macie ochotę?
– Ja chcę pierogi – powiedział Colin.
– Nie dostaniesz niczego, co się znajdzie na stole wigilijnym.
– Dobra, dobra, stara zrzędo. Kto jeszcze przyjeżdża?
– Hugo z rodziną i Melanie.
– Więc będziemy  znowu w komplecie.
– Joe, na co masz ochotę? – spytał Brad. Rudy zaczerwienił się lekko i niemal od razu przeklął się za takie zachowanie. – Nie krępuj się prosić.
– Um… Dziękuję, ale nie jestem głodny – powiedział cicho.
– Och, słodki jest, taki nieśmiały – rzuciła Monica.
Colin parsknął.
– Słodki? Nieśmiały? – spytał z niedowierzaniem. – To diabeł wcielony!
– W wasze pożycie seksualne nie wnikam – powiedział od razu ojciec Colina.
– Nie mamy pożycia seksualnego! – wycedził Joe, jeszcze mocniej się czerwieniąc.
– Tak, tak, oczywiście.
Dłonie Mullera zacisnęły się pod stołem ze złością. Wyglądało na to, że za każdym razem, gdy będzie mówił, że NAPRAWDĘ nie są razem, będą go zbywać słowami „tak, tak, oczywiście”. Miał ochotę kogoś uderzyć i chyba nawet wiedział, kogo.
Zjedli po jednym krokiecie i Colin stwierdził, że pójdzie się rozpakować. Joe, oczywiście, mu towarzyszył. Nie miał zamiaru zostać sam na sam z tymi zboczeńcami, jeszcze zaczęliby go wypytywać jak podobał mu się pierwszy raz albo czy zrobił już Colinowi laskę. Na samą myśl o tym poczuł gorące uderzające mu na twarz.
– Dobrze się czujesz? – spytał szatyn.
Joe rzucił się na łóżko i jęknął cicho.
– Czemu pytasz? – wymamrotał.
– Jesteś cały czerwony. Może masz gorączkę?
– Nie, nic mi nie jest. Jestem śpiący.
– To śpij. Obudzę cię na kolację.
– Mhm… Mogę wiedzieć, o co chodzi twojemu stukniętemu bratu?
– A o co miałoby chodzić?
Joe parsknął. Przekręcił się na wznak i nakrył kołdrą.
– Żartujesz? Traktuje cię jak powietrze albo wyjątkowo śmierdzące gówno. Czemu?
– A ty nie traktowałeś w ten sposób osób, które były homoseksualne? – spytał z przekąsem.
Muller zmarszczył brwi.
– Nie lubi gejów? – domyślił się chłopak.
Colin westchnął.
– Nienawidzi i tępi. Powinniście znaleźć wspólny język.
Joe naburmuszył się.
– Przecież dobrze cię traktuję. O co ci chodzi?
– O nic. O nic mi nie chodzi. Słuchaj, nie chcę tego roztrząsać. Mój brat mnie nienawidzi, bo jestem homoseksualny. Nigdy tego nie krył, wszyscy o tym wiedzą. Koniec tematu. Naprawdę nie chcę o tym gadać.
– Czemu nic z tym nie zrobisz?
– A co miałbym zrobić?
– Walnąć go kilka razy w pysk i pokazać, że geje to nie cioty i że musi się liczyć z twoim zdaniem i uczuciami.
Colin spojrzał na niego z politowaniem.
– Ktoś tu zmienił zdanie co do gejów czy się przesłyszałem?
Joe odwrócił się plecami do Strausa. Nie chciał kontynuować tej rozmowy.
– Idę spać. Obudź mnie za jakieś trzy godziny.

~~#~~

Joe był naprawdę szczęśliwy, że nie musiał siedzieć na dole z rodziną Colina. Miał nawet prawdziwy powód, żeby nie schodzić – musiał w końcu przepisać lekcje z całego miesiąca. Na sam widok notatek z niemieckiego robiło mu się słabo, ale to właśnie ten przedmiot wybrał jako pierwszy. Wolał to najgorsze skończyć jako pierwsze. Innego wyjścia na szybkie załatwienie tego po prostu nie było. Gdyby zabrał się za te mniej obszerne notatki, zapewne poddałby się w połowie. Nauczyciele nie pozwalali kserować zeszytów, tylko wszystko kazali przepisywać. Prawdziwy skandal, ale mimo skończenia lat osiemnastu Joe musiał zacisnąć zęby i się podporządkować. W zaistniałej sytuacji był całkiem zadowolony, że może siedzieć na górze.
Drzwi uchyliły się lekko i do środka wszedł Michael. Joe umyślnie go zignorował, po prostu czekając na zaczepkę.
– Mama kazała ci przynieść czekoladę – burknął. Postawił gorący napój na biurku, przy którym siedział rudy. Chłopak przezornie odsunął zeszyty Theo tak, żeby w razie „wypadku” czekolada ich nie zalała. Spaliłby się ze wstydu, gdyby zniszczył jego rzeczy.
– Dzięki – mruknął niechętnie i wrócił do pisania.
– Masz tupet, wpraszając się do nas na święta.
A jednak, pomyślał Joe.
– Nigdzie się nie wpraszałem – odparł spokojnie rudy. – Zostałem zaproszony.
– Nie chcemy cię tu.
– W tej grupie jest ktoś poza tobą?
Michael zacisnął zęby.
– Teraz jesteś taki wyszczekany, a w łóżku pewnie potulnie jęczysz, pozwalając mu się posuwać.
Joe wstrzymał na chwilę oddech i policzył w myślach do dziesięciu, nakazując sobie spokój. W tej sytuacji Michael powinien już wyłapać w pysk, ale przecież nie mógł tak po prostu gówniarza pobić. Colin zrobił mu przysługę zabierając go ze sobą. Zepsucie mu świąt byłoby fatalnym posunięciem.
– Nie jestem chłopakiem twojego brata i nie pieprzę się z nim ani z żadnym innym facetem – powiedział Joe, siląc się na spokój. Spojrzał Michaelowi twardo w oczy i dodał. – Jeśli jednak tak bardzo chcesz nabyć doświadczenia w tej dziedzinie, to prowokuj mnie dalej, a przysięgam, że wsadzę ci w dupę największy kołek jaki znajdę.
– Jesteś ciotą, nic mi nie zrobisz.
– Nie chcesz mieć we mnie wroga – ostrzegł Joe. Podniósł plik zeszytów i pomachał nimi przed nosem zarozumiałego chłopaka. – Zawiesili mnie na miesiąc za wysłanie dwóch chłopaków do szpitala – skłamał bez mrugnięcia okiem. – Zamiast zachowywać się jak bachor, przeproś lepiej ładnie brata i spierdalaj.
Michael uśmiechnął się kpiąco.
– Mów sobie co chcesz. Jesteś ciota i tyle.
Chłopak wyszedł, a Joe jedynie odetchnął głęboko i wrócił do przepisywania.
Najbardziej denerwowało go to, że on jeszcze kilka tygodni temu zachowywał się dokładnie tak samo jak Michael teraz. Tępił gejów jak najgorszą zarazę, nie zważając na ich uczucia i błagania o litość. A teraz poznał kilku gejów i tak naprawdę nie mógł powiedzieć na nich złego słowa. Andy był miły i naprawdę w porządku, Colin uratował mu życie, a Theo pożyczył zeszyty, chociaż wcale nie musiał tego robić. Spotkał trzech gejów i wszyscy okazali się być porządnymi ludźmi, nawet jeśli nie przyznałby tego głośno. To, że widział tak uderzające podobieństwo w swoim i Michaela zachowaniu, denerwowało go bardzie niż to, że Colin postawił sobie za punkt honoru dobrać się do jego tyłka.
Wieczorem doszło do kolejnej katastrofy.
W domu Colina zazwyczaj to Joe kładł się pierwszy spać i łaskawie pozwalał Colinowi kłaść się na tym samym łóżku, mimo że przecież do rudzielca nie należało. Tym razem po raz pierwszy było inaczej – Colin wziął wcześniej kąpiel i kiedy Joe pluskał się w łazience, szatyn już leżał w łóżku i czytał jakiś komiks. Gdy się okazało, że to Joe ma do niego dołączyć, to…
Niby nie była to wielka różnica, ale… Joe czuł się dziwnie. To zawsze Colin do niego przychodził, a teraz on miał iść do niego, zupełnie jakby mu się to podobało… Jakby tego naprawdę chciał. To było bardziej… intymne – tak po prostu podejść i położyć się obok niego, poczuć jego rozgrzaną od pościeli skórę na swojej własnej… Wejść do łóżka przystojnego geja z własnej, nieprzymuszonej woli ze świadomością, że ten gej najchętniej zdjąłby mu slipy (albo po prostu lekko zsunął) i wślizgnął się do środka jego odbytu twardym penisem. Przerażające, ale też… podniecające.
Bo przecież wszystko, co jest nowe i nieznane, fascynuje ludzi. Joe mógł nie lubić gejów i ich tępić, ale prawda była taka, że gdzieś tam głęboko w nim czaiło się pytanie, jak to jest przespać się z chłopakiem? Czy penetracja odbytu naprawdę może być przyjemna? Coś przecież musi w tym być, skoro tak wielu chłopaków to lubi… Była to jednak tak głęboko ukryta ciekawość, że Joe nawet nie zdawał sobie z niej sprawy… albo po prostu nie chciał sobie zdawać.
Zrezygnowany, podreptał niepewnie w stronę łóżka. Colin odłożył komiks na stolik nocny i przysunął się bardziej do ściany, robiąc Joe miejsce.
– Chcę spać od ściany – powiedział spokojnie. Zawsze spał blisko ściany. Zdarzało się, że dzielił łóżko z którymś  braci i zawsze wyganiał ich na drugą stronę, choćby błagali go na kolanach. Nawet Aleks nie był w stanie go przekonać do zamiany – Joe wolał przytulać brata całą noc niż pozwolić mu spać przy ścianie. Po prostu uwielbiał tak spać i już. W końcu każdy ma jakieś swoje zboczenia, prawda?
– Ok, wskakuj.
Joe przeszedł nad Colinem i ułożył się pod kołdrą, próbując znaleźć dla siebie wygodną pozycję. Szatyn podniósł się jeszcze na chwilę i zgasił światło, po czym ułożył się tak, jak poprzednio.
– To łóżko jest dla nas za małe – burknął Joe. To, że ciało Colina przylegało do niego na całej długości bardzo go drażniło.
– Jest idealne.
– No, ty z pewnością tak myślisz.
– Śpij… – wyszeptał cicho Straus. – Jutro Wigilia, cały dom zostanie wywrócony do góry nogami. Przyjedzie reszta rodziny… To będzie niezła kołomyja, a ciebie na pewno będą chcieli o wszystko wypytać.
– Dlaczego mi nie wierzą, że nie jesteśmy razem?
Colin westchnął, głaskając Mullera lekko po włosach. Joe właściwie nie zwrócił na to szczególnej uwagi – już sam fakt, że byli tak blisko, był wystarczająco zajmujący.
– Może dlatego, że widzą jak bardzo chciałbym, żebyśmy byli – wyszeptał mężczyzna ze smutkiem. Jego usta musnęły lekko policzek Joe.
Chłopak od razu się odsunął.
– Już ci powiedziałem, że nie ma takiej opcji.
– Wiem. Chodźmy spać, jestem padnięty. Dobranoc.
Joe uniósł brwi, zdziwiony nagłą kapitulacją. Colin zwykle walczył do samego końca, a teraz w jego głosie brzmiało jedynie zrezygnowanie. Czyżby zrozumiał, że nici z jego zamiarów?
Rudy przełknął ciężko ślinę, nie wiedząc, co o tym myśleć. Odwrócił się przodem do ściany i zamknął oczy. Colin tym razem nie wsunął mu ręki pod koszulkę i nie próbował go nigdzie dotykać.
 Muller był po prostu skołowany, nie wiedząc, że szatyn tak naprawdę wcale nie odpuścił.
On po prostu zdecydował, że skoro nie zadziałał jeden pomysł, trzeba spróbować coś innego.
Kto wie? Może akurat to przyniesie pożądane efekty…

Tego, czy ta metoda jest skuteczna, Colin się nie dowiedział. Problem rozwiązał, czy też może skomplikował, się sam. W Wigilię faktycznie przyjechali jeszcze inni goście i wszyscy byli ciekawi, jaki tak naprawdę jest chłopak Colina. Tłumaczenia, że nie są razem, nic nie dawały. Słynne „tak, tak, oczywiście” szło zwykle w ruch i Joe był słuchany z uwagą, ale gdy tylko mówił coś w stylu „nie jesteśmy razem” wszyscy jakby nagle ogłuchli. Słowo „denerwujące” nie było zbyt dobrym określeniem furii, do której członkowie rodziny Colina doprowadzali rudzielca. Na szczęście po jakimś czasie dostał zadanie – miał nanieść do kotłowni jak najwięcej drewna na opał, więc pospiesznie ulotnił się z domu, ciesząc się chwilą wytchnienia.
Przy stole wigilijnym panowała naprawdę luźna, rodzinna i przyjazna atmosfera. Tylko on był obcy, chociaż dzień rozmowy z tymi ludźmi wystarczył, żeby ich poznać dość… dogłębnie. Byli bardzo wylewni, delikatnie rzecz ujmując. Czuł się całkiem swobodnie, zwłaszcza że Colin siedział tuż obok z lewej strony. Był bardziej pewny siebie, mając przy sobie kogoś znajomego. Podczas kolacji, oczywiście, doszło do pewnego incydentu… Szatyn położył mu rękę na kolanie i Joe omal nie spadł z krzesła, tak się zdenerwował. Chcąc się jakoś pozbyć natręta, przeszmuglował do rękawa bluzy widelec i kilkoma porządnymi dźgnięciami pozbył się ręki Colina. Podziobał mu jeszcze udo, tak na wypadek, gdyby Colin doszedł do wniosku, że ta drobna dawka bólu nie jest wygórowaną zapłatą za dotykanie jego nogi. Po uroczystej kolacji nadszedł czas na rozdanie prezentów. Joe trzymał się na uboczu – był tylko gościem i nawet nie oczekiwał, że cokolwiek dostanie.
– Proszę, kochanie, to dla ciebie – powiedziała Monica z ciepłym uśmiechem, wręczając mu ładną torebkę.
Joe otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– Ale…
– To tylko słodycze – westchnęła. – Colin jak zwykle nas zaskoczył i nie mieliśmy czasu, żeby kupić coś typowo dla ciebie. Mam więc nadzieję, że nasz drobny podarunek trochę osłodzi ci te święta.
– Ale… ale nie mam nic dla was – speszył się. Nienawidził sytuacji, z których nie mógł wyjść zwycięsko po wypowiedzeniu prostego „spierdalaj”. Nie chciał mieć u tych ludzi żadnego długu wdzięczności.
– Jeśli nie chcesz przyjąć ich jako prezent, to pomyśl, że zapracowałeś sobie na nie. Jesteś gościem i nie powinieneś nam pomagać – wtrącił się Brad.
Joe spojrzał niepewnie na Colina. Gdy mężczyzna bez słowa skinął mu głową, rudy niepewne wziął ciężką torbę ze słodyczami.
– Colin? A ty co masz dla swojego CHŁOPAKA? – spytał Michael. Joe usłyszał w jego głosie wyraźną kpinę. Zacisnął zęby ze złości.
– To niespodzianka – odpowiedział mężczyzna spokojnie z tajemniczym uśmiechem. Rudy zaczął w myślach błagać Boga, żeby to był tylko blef. Już i tak miał u Colina wystarczająco długów do odpracowania.
Reszta wieczoru upłynęła w miłej atmosferze. O północy cała rodzina poza Colinem i Joe udała się na pasterkę. Joe nie był osobą praktykującą i na szczęście uszanowano to, a Colin nie chodził do kościoła ze względu na pogląd tej instytucji na homoseksualistów i ich związki. Wyszło więc na to, że zostali sami.
Joe trochę się obawiał tego, co się stanie. Gdy obaj weszli w ciszy do pokoju, Joe nie zauważył nigdzie potencjalnego prezentu. Na stoliku nocnym stał jedynie wazon z ładną, czerwoną różą.
Różą z mnóstwem kolców.
– Nie miałem pojęcia, czym się interesujesz i wątpiłem, że cokolwiek będziesz ode mnie chciał – powiedział Straus, stając za plecami nastolatka. – Kupiłem różę, ale zrozumiem, jeśli ci się nie spodoba. Faceci hetero bardzo lubią myśleć, że to babskie. Nie mam pojęcia, dlaczego.
Chłopak nie bardzo wiedział, jak zareagować. Colin chyba naprawdę był zawiedziony, że nic nie może poradzić na orientację seksualną swojego nowego lokatora. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że już trochę ją skrzywił.
Joe podszedł do stolika i wyciągnął różę z wazonu, uważając na kolce. Symbolika kwiatka jest dość jednoznaczna, nad tym akurat nie musiał się zastanawiać. Co do kolców… Miał pewną teorię.
– Zostawiłeś kolce – mruknął cicho, wąchając różę. Jak na zdobytą o tej porze roku, pachniała naprawdę ładnie. Naturalnie, bez żadnych sztucznym dodatków.
– Miałem nadzieję, że się domyślisz, dlaczego.
Muller uśmiechnął się półgębkiem. Oczywiście, że się domyślił.
Colin prawdopodobnie postrzegał go jak tę różę – był ładny, pożądany, dumny, ale często w kontaktach z nim można było się… pokaleczyć. Tak jak o kolce róży. Zdarzało mu się zrażać do siebie ludzi już na początku znajomości, Colin przekonał się o tym na własnej skórze. Joe musiał przyznać, że jest wytrwały.
– Dziękuję – powiedział cicho. – Tylko…
– Nie przejmuj się. Wiem przecież, w jakiej jesteś sytuacji. Cieszę się, że mogę spędzić te święta z tobą. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
To nie było w porządku. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Colin zrobił dla niego naprawdę wiele. O wiele więcej niż zrobił dla niego ktokolwiek odkąd przyszedł na świat. Nawet matka przez całe życie nie zrobiła dla niego tyle, co Colin w ciągu kilku tygodni. A Joe miał rozum i potrafił pewne rzeczy przekalkulować. I dużo dla niego znaczyła ta bezinteresowna pomoc, bo z pewnością taka była. Colin nic od niego nie oczekiwał. Czy nie powinien też mu się jakoś odwdzięczyć? Czy oddanie mu cząstki siebie to wielka cena za uratowanie życia i przygarnięcie po stracie dachu nad głową?
Nie. Chyba nie. A skoro tak, to…
– Właściwie to… mam coś dla ciebie – powiedział cicho. – Niewiele, ale…
Colin przechylił lekko głowę, czekając.
Joe speszył się lekko. Nie wiedział jak zaproponować mu… siebie.
Oczywiście, nie miał zamiaru uprawiać z nim seksu. To nie podlegało dyskusji, ale… Colin powinien być zadowolony, jeśli pozwoli mu się dotykać.
Wziął głęboki oddech, gotowy wyrzucić to z siebie jak prawdziwy mężczyzna, ale… brakło mu słów. Jego doświadczenia w tego typu sprawach były zerowe. Nie miał pojęcia, jak powinien się zachować i to powiedzieć.
– Och, do cholery! – jęknął. – To… – zaciął się.
Colin spojrzał na niego ze zdziwieniem. Podszedł i położył mu ręce na ramiona.
– Spokojnie – powiedział z rozbawieniem.
Joe przełknął ciężko ślinę. Zrobił się z niego okropny mięczak, co za wstyd.
Zdecydowanym ruchem ręki złapał Colina za nadgarstek i położył sobie jego rękę na pośladku. Szatyn wręcz zdębiał na ten gest.
– Możesz dotykać jeśli chcesz – mruknął Joe, purpurowiejąc.
– Sam dotyk? – upewnił się Straus z zapartym tchem.
Joe skinął głową.
– Chodźmy na łóżko, będzie nam wygodniej – mruknął Colin lekko gardłowym głosem.
Ułożyli się wygodnie na łóżku. Joe na wznak, z zaciśniętymi mocno nogami, a szatyn przodem do niego. Światło w pokoju było zgaszone, paliła się jedynie lampka nocna postawiona na półce nad łóżkiem, która oświetlała całą sylwetkę rudzielca.
Joe bez słowa zdjął bluzkę i koszulkę, a po chwili zastanowienia ściągnął też spodnie i skarpetki. Bieliznę na razie zostawił. Wstydził się trochę ją zdejmować, ale… Teraz już nie było odwrotu.

9 komentarzy:

  1. No nie no ;---; w takim momencie? Boże, teraz czekać tak długo na kolejny ;__; ale oczywiście nie zawodzisz, bo jest wspaniały <3 )rzadko komentuję i się na tym nie znam xd)
    Pozdrawiam C:

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham, kocham, kocham. Joe się zmienia, to widać. I sam o tym jeszcze nie wie, ale powoli zaczyna mu zależeć na Colinie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu w takim momencie.? Ale notka boska ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szok. Joe zdecydował się na olbrzymi krok. Biedny dzieciak.
    Chociaż fajnie, że mógł spędzić
    święta z rodziną Colina.
    Z niecierpliwością wyglądam następnego rozdziału:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Yay~! To bylo niesamowite! Szkoda tylko ze przerwalas w takim momencie. Niecierpliwie czekam na dalszy ciag tego cudenka :D
    Swietne~!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś okropna! Ja jestem teraz na głodzie.... xD Spać nie będę mogła...
    ^^
    Ri

    OdpowiedzUsuń
  7. Prawdziwe okrucieństwo z Twojej strony... Kończyć w takim momencie?! Co teraz? Dawaj next!

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest swietne!!! Uwielbiam to opowiadanie! Joe jak sie fajnie bulwersowal... Hehe. Juz nie moge sie doczekac dalszych czesci! Prosze, szybko dodaj nowy rozdzial :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudo! Cudo! CUDO! Nawet nie wiesz jak bardzo cenie sobie Twoje opowiadania! Są niesamowite i napisane tak plastycznie, że bardzo łatwo jest mi sobie to wszystko wyobrazić. Moim zdaniem masz prawdziwy talent do pisania niebanalnych i bardzo wciągających historii. Zdecydowanie jesteś jedną z najlepszych autorek, a Twój blog przebija wiele innych witryn z opowiadaniami, które znam. Mam nadzieję, że nigdy nie przestaniesz pisać, bo jesteś naprawdę nieocenioną autorką nie do zastąpienia.
    Trzymam za Ciebie kciuki. Obyś dalej tak świetnie rozwijała swój niezwykły talent do tworzenia cudownych opowiadań. Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały, historie oraz one-shoty. Czekam na wszystko co jesteś w stanie nam zaoferować.
    Pozdrawiam gorąco i życzę dużo weny.
    ~Desire

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)