Jeśli się nie udławię
językiem, dziękując mu, to będzie dobrze, pomyślał Joe, stojąc przy parapecie
jednego z okien i czekając na pojawienie się Andy’ego Trampa. Colin na
szczęście jakoś wyczołgał się z łóżka na czas i przywiózł go nawet chwilę przed
dzwonkiem. Każdy, kto obok niego przechodził, gapił się na niego jak na małpę w
zoo, co bardzo go irytowało. Patrzył więc na wszystko tak, jak zwykle, czyli
jakby miał zamiar rzucić się na kogoś z pięściami. O dziwo, skutkowało.
Wreszcie go zobaczył.
Andy Tramp szedł
powoli w jego stronę, wyraźnie zamyślony. Kiedy zauważył rudego, zmylił kroku i
zawahał się, ale w końcu chyba zdecydował, że nic mu nie grozi. Gdy czarnowłosy
był już blisko, Joe przełknął ciężko ślinę i spytał w miarę głośno.
–
Możemy pogadać?
Tramp
spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale kiwnął głową na znak zgody. Podszedł do
rudego, zaciskając rękę na pasku torby.
–
O co chodzi?
Joe
wyciągnął z plecaka plik zeszytów.
–
Mógłbyś to oddać swojemu koledze? Nigdzie go nie widziałem.
–
Theo? Jasne.
Andy
wrzucił zeszyty do swojej torby, zapinając ją szybko.
–
Um… – chrząknął cicho Muller, odwracając wzrok. Wcisnął dłonie w kieszenie
spodni. – I jeszcze… Chciałem ci… p–podziękować. Za pomoc, wtedy, na moście. I
w ogóle. Mam u ciebie dług.
Czarnowłosy
wpatrywał się w niego, jakby co najmniej przyleciał statkiem kosmicznym. Czy on
właśnie podziękował ciocie, którą uważał za człowieka niższej kategorii i na
każdy możliwy sposób jej to udowadniał? Przecież to niemożliwe!
–
Nie ma sprawy – wydukał zdumiony. – A… jak ci się żyje z Colinem?
W
ciągu zaledwie trzech sekund twarz Joe zrobiła się tak czerwona, jak były jego
włosy. Ponownie chrząknął.
–
To niewyżyty zboczeniec i w dodatku ciota, ale da się z nim wytrzymać.
Andy
uśmiechnął się lekko.
–
Colin to dobry facet.
Joe
skinął jedynie głową.
–
To… ja już lepiej pójdę. Poszukam… Theo.
–
Tak… Tak. Lepiej już idź.
To,
że Joe nie mógł znaleźć Theo, było tylko pretekstem, żeby z czarnowłosym
porozmawiać. Przecież Joe chodził z Theo do jednej klasy, więc jego gadanina,
że nie mógł go znaleźć, była kompletnie bez sensu. Chodziło o to, że nie znał
go zbyt dobrze i chciał jedynie podziękować Andy’emu za pomoc. Zresztą, gdyby
nie chłoptaś Theo, jego życie w tej szkole nie byłoby tak kolorowe i Joe było
zwyczajnie głupio podziękować mu za pożyczenie zeszytów, skoro dobrze wiedział,
że niczym sobie na ten miły gest nie zasłużył. Podziękował Trampowi za pomoc,
ale co za dużo, to niezdrowo.
Na
pierwszej lekcji został wezwany do dyrektora, który zapewne chciał wybadać
grunt. Joe nie miał jednak zamiaru udawać grzecznego chłopca, o nie. Ojciec już
nie mógł go skrzywdzić, więc dlaczego miałby słuchać tego starego wariata?
Zapukał
i wszedł do gabinetu. Dyrektor przeglądał jakiś dziennik.
–
Usiądź, Muller.
Po
nazwisku to po pysku, pomyślał rudy, ale nie powiedział tego głośno. Zacisnął
jedynie dłonie w pięści i usiadł.
–
Mam nadzieję, że podczas swojej nieobecności w szkole zrozumiałeś, że twoje
zachowanie zasługiwało na karę, jaką ci wymierzyłem. Liczę na to, że kiedy
znowu przyjdzie ci do głowy wykręcić jakiś numer, dwa razy się zastanowisz,
zanim to zrobisz.
Joe
spojrzał na mężczyznę morderczo.
–
Już panu mówiłem, że to nie byłem ja. I tak szczerze powiedziawszy, w nosie mam
czy zostanę ukarany, czy nie. Przez to zawieszenie wyleciałem z domu i to jest
pana wina.
–
Słucham? – zdziwił się mężczyzna.
–
Jeśli myśli pan, ze będę się płaszczył, to jest pan w błędzie. Prosiłem o
skrócenie kary, bo mój ojciec dostał szału, gdy się o niej dowiedział. Teraz
nie mieszkam już w domu i mam w głębokim poważaniu, czy mnie znowu zawiesicie
czy nie. Chciał pan coś jeszcze, czy już mogę wrócić na lekcje? Tak się składa,
że mam spore zaległości i nie mogę sobie pozwolić na olewanie bieżącego
materiału.
Dyrektor
i Joe mierzyli się wzrokiem przez dłuższą, prowadząc niemą walkę. W końcu
starszy mężczyzna odpuścił.
–
Wiem, że mnie pan nie lubi – powiedział Joe, idąc do drzwi. – Na szczęście z
wzajemnością. Do widzenia.
Wyszedł,
trzaskając drzwiami. Wziął głęboki, uspokajający oddech i poszedł z powrotem na
lekcję. Nie znosił tego starego idioty, który zawsze wierzył Breyowi. Czy on
naprawdę był taki ślepy, czy po prostu imponowały mu pieniądze blondasa? To
było niepojęte, żeby w normalnej, państwowej szkole osoby o wyższym statusie
społecznym miały takie fory u nauczycieli. Nic dziwnego, że dzieciaki jego
pokroju pracowały na pozycję społeczną pięściami. Jak niby miały się wkupić w
czyjeś łaski, skoro nie miały za co?
Na
długiej przerwie poszedł do nauczycielki historii, Petters. Czy ona naprawdę
myślała, że chciał ją przykleić do kibla? Niby dlaczego miałby to robić? Akurat
z historii miał całkiem przyzwoite oceny.
–
Dzień dobry – powiedział, stając blisko nauczycielki.
Kobieta
automatycznie uniosła dumnie głowę i odpowiedziała wyniośle.
–
Dzień dobry.
–
Niech się pani tak nie puszy – mruknął. Historyczka żachnęła się, patrząc na
niego z oburzeniem. – Przeprosiłbym panią za to, co stało się miesiąc temu, ale
tak się składa, że to nie byłem ja. Nie przykleiłem pani do sedesu i nie czuję
się winny. Nie przeproszę, skoro nic nie zrobiłem.
–
Więc kto to był, co?
Joe
wzruszył ramionami.
–
Co za różnica, skoro ja zostałem już ukarany?
–
Joe…
–
Idę na śniadanie, dowidzenia.
Wsadził
ręce w kieszenie spodni i poszedł na stołówkę. Martwiło go, że Tom, jego
kolega, zniknął. Inni znajomi powiedzieli mu, że się przeprowadził razem z
rodziną do innego miasta. Joe nie wiedział,
co o tym myśleć. Fakt, kiedy zaatakowali Trampa w parku Tom się
zbuntował i odszedł, ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem. Joe
nie mógł uwierzyć, że tak po prostu go stracił.
Po
lekcjach przyjechał po niego Colin. Pojechali razem na salę, gdzie Joe ćwiczył
samoobronę z jakąś grupą. Podobały mu się te zajęcia i przy okazji nauczył się
kilku ciekawych chwytów. Zauważył, że czas bardzo szybko mu mija, kiedy spędza
go z szatynem.
Nim
się obejrzał, minął już tydzień szkoły.
Colin
niema chodził po ścianach z frustracji seksualnej, ale nie dał nic po sobie
poznać. Specjalnie przebywał z Joe jak najwięcej, ale zachowywał się jedynie
jak dobry kolega i tyle. Joe powoli zaczynał na to reagować, chociaż sam chyba
nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Colin robił co mógł, ale w pewnych
momentach po prostu nad sobą nie panował. Na przykład w piątek, kiedy Joe dobre
pół godziny paradował po pokoju w samych slipach, szukając podręcznika z
angielskiego. Ciągle gdzieś się schylał i wypinał tyłek, na którego widok
Colinowi niemal kręciło się w głowie. Pożądał nastolatka tak bardzo, że
zwyczajnie tracił nad sobą kontrolę. Miał ochotę klepnąć go w pupę, ale
powstrzymał się.
Musi
być silny, inaczej Joe nigdy go nie zechce.
W
poniedziałek przyszedł do nich Andy, co pozwoliło Colinowi trochę odsapnąć.
Cieszył się, że u jego byłego wszystko jest w porządku i nikt go już nie
prześladuje w szkole. Joe nadal niezbyt chętnie patrzył na czarnowłosego, ale
nie okazywał mu już jawnej wrogości, a to było naprawdę wiele.
Rozsiedli
się w kuchni przy stole.
–
Co u ciebie? – spytał Colin.
Tramp
westchnął i uśmiechnął się lekko.
–
Dobrze, chociaż szkoła mnie dobija. Ale ogółem dobrze mi się układa z Lucasem.
A ty? Jak ci się żyje z Joe?
Oczy
Colina zaczęły błyszczeć.
–
Zadziorny i wredny jak zawsze, ale już pogodził się z moją orientacją.
–
Przeleciałeś go?
Szatyn
pokręcił przecząco głową.
–
Nie, ale grzecznie się rozebrał i pozwolił obmacać tu i tam. Tylko mu nie mów,
że ci o tym powiedziałem, bo mi wyrwie jaja. Uch, miałeś rację, tanio swojej
dupy nie sprzeda, ale to nieważne. On jest naprawdę cudowny. Ma taki pazur,
wiesz, o co mi chodzi?
– Aż za dobrze.
Colin
zaśmiał się.
–
Jest naprawdę spoko. Opowiedział mi trochę o swoim życiu i w ogóle… Zawiozłem
go na święta do mojej rodziny. Byś widział, jakie strzelał buraki, kiedy brano
go za mojego chłopaka. A na kolacji podziobał mi udo widelcem.
Andy
parsknął śmiechem.
–
To nie jest zabawne! – mruknął Colin, nalewając soku do szklanki. Podał ją
chłopakowi. – To mała wstrętna złośnica, ale muszę przyznać, że ze mną powoli
wychodzi na ludzi. Pomagałem mu trochę w nadrobieniu zaległości w nauce. Jest
strasznie bystry, w mig wszystko łapie, tylko jak się wagarowało albo olewało
szkołę, to takie są później efekty.
–
Fajnie, że jesteś szczęśliwy.
–
No, jest lepiej niż myślałem. Trochę do kitu, że nie chce spróbować gejowskiego
seksu, ale jestem dobrej myśli. Jeśli naprawdę był takim zdeklarowanym hetero i
gnębił homo, to już jestem blisko nauczenia go tego i owego.
Colin
naprawdę tak myślał. Trochę wszystko podkolorował, ale czy to ważne? Nie
okłamał Andy’ego, mówił prawdę – był bliski przełamania się przez linię obrony
Joe i dobrania się do niego.
–
Zupełnie jak z Lucasem – mruknął cicho Tramp. – On też niezbyt dobrze traktował
gejów, a teraz sam się podnieca na samą myśl o zrobieniu tego z chłopakiem.
Zupełnie tego nie rozumiem.
Colin
tylko rozłożył bezradnie ramiona.
Długo
rozmawiali na różne tematy, głównie te dotyczące związku Andy’ego z Lucasem i
zmagań Colina z Joe. Po jakimś czasie rudy dołączył do nich, na szczęście
rozmowa zeszła już na zupełnie inne tory i ich zachowanie nie wydało się rudemu
podejrzane.
Gdy
tylko Colin chciał go na próbę pocałować, Joe od razu strzelił mu w pysk. Andy
znowu się zaśmiał, widząc święte oburzenie Joe (że Colin śmiał zrobić to przy
kimś) i Colina (że Joe go tak potraktował).
–
Jesteście niemożliwi – powiedział Andy, kręcąc głową.
–
To on jest niemożliwy! – westchnął szatyn, rozcierając policzek. – Przecież
jesteś swój, a on odstawia takie fanaberie.
–
Zaraz dostaniesz po jajach. Zamknij się!
Joe
nie pozwolił się nawet przytulić w obecności osoby trzeciej, chociaż kiedy byli
sami, pozwalał mu to czasami robić. Im dziwaczniej Muller się zachowywał, tym
bardziej fascynował Colina.
Jeśli
zaś chodziło o relacje między nimi… Joe nie miał pojęcia, co o tym myśleć.
Styczeń
był dla nastolatka czasem zmian i ciągłego weryfikowania własnego „ja”. Nie
trudno było zauważyć, że się zmienił. Świetnie to po sobie widział. Przez mniej
więcej trzy tygodnie Colin nawet go nie dotknął, co bardzo go zdezorientowało.
Rudy by przekonany, że Colin nie odpuści, a tu nagle przestał go zaczepiać i
sugerować cokolwiek. Zachowywał się bardziej jak kolega niż chętny do związku i
Joe już zupełnie zgłupiał. Najgorsze było to, że… zatęsknił za tym wszystkim,
co było na początku ich znajomości.
Dotyk
Colina wcale nie był zły, wręcz przeciwnie. Joe nie sądził, że dotyk obcego
faceta może działać na niego tak pobudzająco, ale… działał. Noce, podczas
których szatyn odwracał się do niego plecami, Joe spędzał na rozmyślaniu o jego
dłoniach, gładzących delikatnie jego plecy i pośladki. Brakowało mu tych
nagłych pocałunków i podniecenia, które towarzyszyło im zawsze, kiedy byli
blisko. Nie chciał tego. Nie był gejem i nie chciał robić nic w tym kierunku,
ale nigdy też nie był typem człowieka, który się oszukuje. Wiedział, że pożąda
Colina, że jego ciało żywo na niego reaguje i nie było sensu się wypierać, że
to nieprawda. Choć bolesna i ciężka do zaakceptowania, ale prawda.
Podobał
mu się chłopak.
To
nie był jednak aż taki problem. Problemy zaczęły się, kiedy Colin nagle znowu
zaczął go macać w nocy, gdy myślał, że śpi. I Joe się na to zgadzał. Udawał, że
śpi, podczas gdy ręce Colina błądziły głównie w okolicach jego pośladków i ud.
Czasami palce wsuwały się pod materiał bielizny i dotykały go tuż za jądrami,
doprowadzając go do szaleństwa. Udawał, że jęczy przez sen, w końcu nie mógł
pokazać Colinowi, że tak naprawdę chce być z nim bliżej.
Był
koniec stycznia, kiedy pewnej nocy Colin jak zwykle zaczął go dotykać, tym
razem jednak było inaczej. Joe mu nie przeszkadzał, gdy jego bokserki zjechały
w dół, a ciepły palec zainteresował się miejscem, które wprawiało chłopaka w
największe zażenowanie. Z ust rudego wyrwał się cichy jęk, kiedy palec na
chwilę zniknął, a potem wrócił mokry i śliski i delikatnie wsunął się wewnątrz
jego ciała. Jego biodra drgnęły, a on sam zacisnął mocno zęby, nie chcąc
pokazać, że nie śpi.
–
Joe? – spytał cicho Colin.
Zapomnij,
pomyślał nastolatek.
Mężczyzna
wsunął opuszek głębiej, wyrywając z ust nastolatka kolejny jęk.
Pozwolił
mu na to. Pozwolił mu to robić. Pozwolił mu sprawiać sobie przyjemność. Co z tego,
że nie chciał być gejem, skoro taki dotyk mu się podobał? Czy naprawdę jest
sens ze sobą walczyć?
–
Joe?
Głos
Colina był ochrypły i dziwny, jakby miał problemy z mówieniem. Palec wsunął się
głębiej. Joe zacisnął mocno ręce na pościeli i starał się nie jęknąć, ale i tak
mu się nie udało.
–
Joe, powiedz, że nie śpisz…
Chłopak
oddychał ciężko. Czuł gorąco oblewające całą jego twarz, ale nic nie mógł
poradzić na reakcje swojego ciała. Jego twardy penis bolał z każdą
najdrobniejszą zmianą pozycji, dopraszając się o uwagę.
Ciężko
było znieść te tortury…
–
Najwyżej dostanę w pysk…
Szatyn
złapał go za ramię i przewrócił na wznak. Lampka, którą zapalił wcześniej
znalazła się nagle na liście Joe pod tytułem „Rzeczy do zlikwidowania”.
Oddychali ciężko, wpatrując się w siebie – Joe przerażony, a Colin zdumiony.
Przez
chwilę żaden z nich nawet nie drgnął, jednak Joe był boleśnie świadomy intruza
w pewnym miejscu swojego ciała.
–
Joe… – szepnął Colin.
A
potem wpił się w jego wargi, całując go tak, jakby od tego zależało jego życie.
Rudy jęknął, ale nie próbował się wyrwać. Leżał z rozrzuconymi na boki rękami,
które zaciskały się na metalowej konstrukcji łóżka. Nogi, dziwnym trafem, też
były rozstawione szeroko, a pomiędzy nimi wygodnie ułożył się Colin. Mężczyzna
całował go mocno, dotykając chaotycznie po całym ciele i stale szepcząc jego
imię.
Nastolatek
odrzucił głowę do tyłu, dając Colinowi większe pole manewru na swojej szyi.
Ciepły język muskał jego rozgrzaną skórę, zęby podgryzały ją co rusz, wyrywając
z jego ust kolejne jęki.
–
Joe…
Chłopak
chciał zaprotestować, ale nie był w stanie. To, co właśnie zaczęli, i tak było
nieuniknione. Nie warto z tym walczyć…
Rudy
niepewnie objął mężczyznę za szyję, na co Colin aż znieruchomiał na chwilę. Gdy
zdał sobie sprawę z tego, że nastolatek w ten sposób zaakceptował to, co się
dzieje, ponownie przystąpił do pieszczenia jego ciała.
Zjechał
z pocałunkami na jego tors, a potem jeszcze niżej i jeszcze, aż dotarł do
członka. Bez chwili wahania wziął go do ust, chcąc dać swojemu młodemu kochankowi jak najwięcej
przyjemności. Dalsza część w końcu może już nie być taka przyjemna.
Joe
miał wrażenie, że zaraz eksploduje, ale i tak nie przegapił momentu, w którym
Colin sięgnął do stolika nocnego i wyciągnął prezerwatywy. Jego serce zabiło
mocno i trochę się przestraszył. Czuł między nogami przyrodzenie Colina, które
choć nadal skrywała bielizna, z pewnością do małych nie należało. Oczywiste
było, że przypadnie mu rola tego na dole i nie wyobrażał sobie, że to, co mają
zrobić, jest w ogóle możliwe.
Jak
mógł do tego dopuścić?
Szatyn
wrócił z pocałunkami do jego ust. Tym razem całował go niezwykle czule i
delikatnie, jakby chciał go uspokoić. Joe pozwolił mu spenetrować swoje usta,
sycząc co chwilę, kiedy czuł jak palec ponownie się w nim zagłębia.
–
Spokojnie…
–
J–jestem spokojny.
–
Muszę cię rozciągnąć.
–
Ani słowa! – warknął rudy.
–
Podoba ci się?
–
Zamknij się!
Colin
posłusznie umilkł. Wolał rudego nie denerwować, żeby chłopak czasem się nie
rozmyślił. Wiedział, że Joe byłby do tego zdolny.
Przez
dłuższą chwilę starał się go pieścić w miarę sprawnie i jednocześnie odrobinę
go rozciągnąć. Nie udało mu się znaleźć prostaty, co trochę go zdenerwowało.
Jeśli teraz nawali, Joe już nigdy mu na to nie pozwoli.
Właściwie
nie wiedział, dlaczego rudy nawet nie próbuje go pobić, ale wolał o tym nie
myśleć. Ważne, że mu na to pozwalał. Z pewnymi oporami, co było widoczne w jego
oczach, ale pozwalał.
Colin
zdecydowanie nie spodziewał się, że Joe będzie się bał, ale gdy tylko ich wzrok
się spotkał, bardzo łatwo wyczytał wszystkie uczucia z twarzy nastolatka.
Nie
próbował go zapewnić, że wszystko będzie dobrze, bo Joe też wcale tego nie
oczekiwał. Musiał po prostu dać mu maksimum przyjemności. I tyle.
Colin
przysiadł na piętach, wcześniej zsuwając w dół bieliznę. Joe wpatrywał się w
jego krocze jak zahipnotyzowany, nerwowo przełykając ślinę. Jego klatka
piersiowa unosiła się szybko. Zamknął oczy, próbując dodać sobie odwagi.
Kurewsko się tego bał. Z jednej strony tego chciał, wabiło go to i kusiło, ale
z drugiej… Bał się, że teraz już naprawdę będzie zwykłym, małym pedałem. Takim
samym, jakich musztrował w szkole.
Zerknął
na chwilę na Colina. Mężczyzna nasunął już prezerwatywę i smarował ją na całej
długości wazeliną. Joe nie chciał na to wszystko patrzeć.
Odwrócił
się na brzuch, zaciskając ręce na prześcieradle. Głowę wtulił wygodnie w
poduszkę. Straus pochylił się nad nim i ucałował lekko jeden pośladek,
głaszcząc czule jego biodro. Kiedy ułożył się na nim, Joe cały się spiął.
–
Spokojnie – wyszeptał Colin, całując chłopaka po szyi. Nosem smyrał go po
włosach. Nakierował swojego penisa w odpowiednie miejsce i zaczął się
przepychać do środka. Joe niemal krzyknął z bólu, wyginając ciało tak, jakby
chciał uciec od napierającego członka. Colin przytrzymał go za biodra i wsunął
główkę, wyrywając z ust nastolatka przeciągły jęk bólu.
–
Teraz już będzie łatwiej – powiedział uspokajająco Colin. Dobrze wiedział, jaki
to jest ból. Niestety, często nawet najlepsze przygotowanie nie było w stanie
przeskoczyć tej bolesnej fazy, zwłaszcza że Joe najprawdopodobniej nie
spodziewał się aż takiego bólu. Z nim samym było inaczej. Wiedział, że będzie
bolało jak cholera. Zanim zdecydował się na seks, kupił sobie dildo i spróbował
je w siebie wsunąć. Ten eksperyment nie należał do najprzyjemniejszych. –
Jeszcze tylko kawałek… – mruknął, bardzo powoli wsuwając się głębiej. Odnalazł
jedną dłoń rudego i zacisnął na niej swoją własną, chcąc w ten sposób mu to
wszystko jakoś ułatwić. Wsunął się do końca i odetchnął z ulgą.
Joe
miał ochotę wyć z bólu, ale zacisnął tylko zęby. To było najgłupsze uczucie
jakiego doświadczył, ale… w tym szaleństwie musiała być jakaś metoda. Czuł
Colina nie tylko w sobie, ale również na całym sobie. Jego ciepły oddech
muskający jego kark, dłoń zaciśnięta na jego własnej i ciało, które sprawiało
wrażenie, jakby na dobre chciało przywrzeć do jego własnego… Czuł to.
A
penis w nim… Duży. Joe był chyba bardziej w szoku, że się w nim zmieścił niż że
w ogóle na to pozwolił. Colin nie ruszał się, dając mu czas na przyzwyczajenie
się do tego dziwnego uczucia rozpierania. Rudy był pewien jednego – ten ból
jest niczym w porównaniu z tym, jaki odczuje następnego dnia.
Minęła
dłuższa chwila, zanim Colin wycofał się w tył i pchnął z powrotem do środka.
Joe znowu jęknął. Kolejne pchnięcie. Kolejny jęk. Szatyn za każdym razem
zmieniał kąt, pod jakim wchodził do środka, aż wreszcie trafił w miejsce, w
które chciał. Joe zawył dziko i zdecydowanie nie był to okrzyk bólu.
–
To tu? – spytał cicho Colin.
–
C–co to…?
–
Prostata… Teraz już będzie przyjemnie.
Joe
nie wierzył, dopóki Colin nie zaczął się miarowo kołysać, uderzając cały czas w
to samo miejsce. Wchodził w niego coraz szybciej, a jego pchnięcia były coraz
płytsze, jednak nie straciły na jakości. Rudy wciąż czuł oszałamiającą
przyjemność promieniującą do jego własnego członka, jednocześnie niemal płacząc
na myśl, że mu się to wszystko podoba. Że ma w sobie penisa innego faceta i ten
penis sprawia mu przyjemność.
Nienawidził
siebie za to i jednocześnie podobało mu się to. Nic już z tego nie rozumiał.
Colin
uniósł trochę jego biodra, cały czas wpychając się do środka. Złapał za jego
członka i zaczął go szybko pieścić.
–
Chcę, żebyś doszedł pierwszy – wysapał.
Wystarczyło
kilka ruchów ręką i Joe wytrysnął na pościel. Chwilę później szatyn wycofał się
i pchnął tak mocno, że Joe aż przesunął się na łóżku. Colin sapnął głośno i
jeszcze raz wysunął się z niego, po czym docisnął najmocniej jak mógł. Potem
zrobił tak jeszcze raz i w końcu opadł na niego bez sił.
Joe
czuł, jak jego wejście i wszystko w środku pulsuje mu boleśnie, podrażnione
przez penisa, który obecnie robił się coraz mniejszy i powoli wysuwał się z
niego.
Nastolatek
odwrócił się plecami do szatyna i naciągnął na siebie bokserki.
–
Joe?
Nie
odpowiedział. Colin spróbował przewrócić go na wznak, ale Joe mu nie pozwolił.
Chłopak czuł pod powiekami zdradzieckie łzy i nie chciał, żeby Colin cokolwiek
zobaczył.
Mężczyzna
w końcu odpuścił. Nie podobało mu się, że tak to się skończyło, ale chciał
pogadać o tym z Joe następnego dnia. Zgasił lampkę i przytulił go do siebie
mocno. Jeszcze przez chwilę obsypywał jego ramię i szyję pocałunkami, a potem
wyszeptał cicho „dobranoc” i spróbował zasnąć.
Czuł,
że następny dzień nie będzie należał do najłatwiejszych.
~~#~~
Joe
miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić.
Jak zachowują się kochankowie po seksie? Powtarzają to czy może jest
niezręcznie?
On
z pewnością czuł się niezręcznie. Pomijając już fakt, że tyłek bolał go jakby
ktoś mu wepchał do środka butelkę, to jeszcze na samą myśl o konfrontacji z
Colinem robiło mu się niedobrze. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy nie
pójść do łazienki i nie zwymiotować.
Chciało
mu się płakać. Tyle dni zapierania się, walczenia z Colinem tylko po to, by dać
mu się przelecieć. Żałosne. I czemu to zrobił? Bo był wkurzony, że Colin już go
nie podrywa?
Po
policzkach spłynęły mu niechciane łzy, a jego ciałem wstrząsnął nagły szloch.
Zacisnął mocno powieki i wziął kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić.
Cóż,
stało się. Nie cofnie czasu. Prędzej czy później będzie musiał z Colinem
porozmawiać i zrobić coś, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Chciał, żeby ta
chwila nigdy nie nadeszła.
Długo
leżał, zanim szatyn wreszcie się obudził. Mężczyzna najpierw rozejrzał się po
ciemnym jeszcze pokoju, a potem mocniej go objął i pocałował delikatnie w kark.
Joe zadrżał.
To
przecież jest nienormalne, pomyślał. Jak mogłem do tego wszystkiego dopuścić?
Ciepła
ręka Colina głaskała delikatnie jego brzuch.
–
Nie śpisz, prawda? – spytał cicho mężczyzna.
–
Nie – przyznał cicho Joe, zaciskając mocno powieki.
–
Jesteś strasznie spięty... Rozluźnij się. Mocno cię boli?
Joe
zaczerwienił się.
–
T–trochę.
–
Mmm… Mam maść, która…
–
Dzięki, nie skorzystam – Joe starał się powiedzieć to najostrzej jak tylko mógł
w sytuacji, w której ledwo powstrzymywał płacz.
–
Joe… Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne. Dla każdego z osobna takie
jest. Chciałbym, żebyś mi zaufał i szczerze ze mną o tym porozmawiał, ok?
–
Nie mam ochoty teraz rozmawiać.
–
Przemyśl to sobie, dobrze? Pomyśl, czy podobało ci się to na tyle, żeby to
kontynuować, czy może jednak nie chcesz tego więcej robić. I nie próbuj swojej
odmownej decyzji usprawiedliwiać, że przecież ty nie możesz być gejem. Każdy
może, złotko. Ty, ja, Hitler, Obama, Stalone czy Ronaldo… Każdy. Nieważne ile
sobie naklepali dzieci ani jaką zajmują pozycję na świecie. Są facetami i mają
dokładnie pięćdziesiąt procent szans zostania homoseksualistą. Jak będziesz
gotowy – przyjdź. Porozmawiamy.
Colin
objął ciaśniej chłopaka i zamknął oczy.
To
będzie długi dzień!
Joe
już nic nie powiedział, nie potrafiąc tak po prostu o ty rozmawiać. Samo
myślenie o tym było niemal bolesne. Nie sądził, żeby kiedykolwiek był w stanie
o tym otwarcie rozmawiać.
Zmusił
się, żeby wstać, wziąć prysznic, zjeść śniadanie i pójść do szkoły. Po swojej
długiej nieobecności musiał jak najszybciej nadrobić zaległości i mieć bieżący
materiał w stu procentach opanowany. I tak miał już sporo nauki jak na niego,
wolał nie robić sobie dodatkowej roboty.
Wysiedzenie
na lekcjach w TYM stanie nie było łatwe. To było najgorsze siedem godzin w jego
życiu, a twarde krzesełko, które zawsze wydawało mu się całkiem wygodne, teraz
jawiło mu się jako narzędzie tortur. Klął w myślach niemal cały czas, robiąc
tylko przerwy na westchnienia. Na ostatniej lekcji miał wychowanie fizyczne,
ale wolał darować sobie tą godzinkę, która zapewne byłaby pasmem upokorzeń i
bólu.
Do
pracy Colina miał całkiem blisko, więc zerwał się z ostatniej lekcji i
postanowił do niego pójść. Na dworze było naprawdę zimno, a on szedł wolno.
Czuł się tak, jakby ktoś mu napisał na czole „Tej nocy dałem się przelecieć
napalonemu pedałowi i chodzę jakbym miał szczotkę w dupie, bo cholernie mnie
boli dziura”. Albo coś równie żenującego. Czy zawsze, kiedy zrobi się coś
głupiego albo zawstydzającego, ma się wrażenie, że wszyscy dookoła o tym
wiedzą? Każdy jeden człowiek, który go mijał i tylko na niego zerkał sprawiał,
że rudy rumienił się jak piwonia.
–
Kurwa jego mać! – warknął pod nosem, otwierając drzwi wejściowe od sali
sportowej.
Uderzyło
w niego nienaturalne ciepło, gdy tylko wszedł do środka. Pociągnął nosem i
ruszył wzdłuż korytarza, ciekawy, kim teraz Colin rzuca o matę. Stanął w
drzwiach i zdębiał.
Szatyn
rozmawiał z jakimś starszym facetem, oprócz nich na sali nikogo nie było.
Facet
nagle zbliżył się od Colina i szepnął mu coś na ucho, łapiąc go za biodro. Joe
uniósł brwi, nie wiedząc, jak ma to odebrać.
Mężczyzna
zbliżył się jeszcze bardziej do Colina i zaczął go namiętnie całować. Joe
prychnął, odwrócił się na pięcie i zdecydował się iść prosto do domu.
Po
raz kolejny tego dnia dziwnie zapiekły go oczy. Nawet rozpłakał się z
wściekłości. Colin miał szczęście, że jest w pracy, inaczej by go rozniósł i te
jego sztuczki z samoobrony na nic by się nie zdały. Joe zwyczajnie nie mógł w
to wszystko uwierzyć. Oddał temu facetowi chyba najcenniejszą rzecz, jaką miał.
To było o wiele cenniejsze niż jego serce czy organy, gdyby ktoś chciał go
sprzedać na części. Oddał mu swoje tylne dziewictwo, rzecz bezcenna dla osoby
deklarującej się jako hetero, a nawet homofob. Jak Colin mógł tak po prostu
lizać się z tym facetem i to tuż przed jego nosem?
Znienawidził
się jeszcze bardziej za to, że pozwolił mu się wypieprzyć. Czy tylko tym dla
niego był? Chłopcem do pieprzenia? Zdobył go i już nie był nim zainteresowany?
–
Co za chujnia – mruknął cicho chłopak, wchodząc do domu. Rzucił plecak w kąt i
poszedł do kuchni się czegoś napić.
Zdecydował,
że nie da po sobie poznać, że wie cokolwiek na temat tego, co zaszło w sali. Był
ciekawy, jak ten okropny pedał będzie się zachowywał.
Jeszcze
nigdy w życiu nie czuł się tak bardzo oszukany jak teraz.
Gdy
Colin wrócił do domu, Joe wychodził z siebie, żeby nie pokazać po sobie, że wie
cokolwiek na temat tego głupiego pocałunku. W myślach poćwiartował go już chyba
wszystkim, co tylko przychodziło mu do głowy. Powstrzymywanie się przed
rzuceniem na niego z pięściami było wystarczająco zajmujące, żeby nie wzbudzić
większych podejrzeń.
I
wszystko było dobrze. Do czasu.
Wieczorem
Colin nagle chyba doszedł do wniosku, że skoro zrobili TO wczoraj, to czemu
mieliby dzisiaj chociaż trochę się nie popieścić albo coś w tym stylu. Nie
spodziewał się jednak, że jak obejmie Joe, pocałuje go w kark i złapie za
krocze, to rudy chwyci za to, co będzie pod ręką (patelnię) i rąbnie go tym w
łeb. Głuchy odgłos uderzenia zmieszał się z jękiem bólu Colina, który
momentalnie odsunął się od nastolatka. Był totalnie zdezorientowany i wpatrywał
się w niego ze zdumieniem.
–
Można wiedzieć, co ty robisz? – spytał kompletnie zaskoczony.
–
Co JA robię?! A co TY robisz? – wrzasnął rudy, zaciskając mocno dłonie. W
jednej z nich wciąż trzymał patelnię. – Nie przypominam sobie, żebym na cokolwiek
wydał pozwolenie!
Colin
uniósł ręce w poddańczym geście. Nie spodziewał się, że to rudego jeszcze
bardziej wkurzy.
–
Przepraszam – powiedział Straus spokojnie. – Nie sądziłem, że będziesz miał coś
przeciwko.
–
Pewnie! – warknął rudy z irytacją. – Bo niby czemu miałbym mieć, co?
–
O co ci chodzi? Wydawało mi, że jest w porządku.
–
Może o to, że mam już tego dość, wiesz?! JA NIE JESTEM GEJEM, JASNE?! Nie
jestem! Naprawdę myślisz, że chciałem się z tobą przespać?! Jeśli tak, to
chciałbym cię uświadomić, że nie chciałem! Nigdy!
–
Joe…
–
Pozwalałem ci – twarz rudego wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia – na to
wszystko, bo już dość miałem tego jak mnie wszyscy traktują. Mój stary to chuj,
który nigdy nie pozwoli mi wrócić do domu
i zwyczajnie nie mam gdzie się podziać! Pozwalałem ci na to wszystko, bo
bałem się, że mnie wyrzucisz! Zwyczajnie wykorzystałeś to, że jestem na twojej
łasce! Niby jak miałem ci odmówić, co?! Ale mam już tego dość! Wolę zgnić na
ulicy niż pozwolić się jeszcze raz wyruchać takiemu jebniętemu pedałowi jak ty!
Przynajmniej zachowam trochę godności.
–
Joe…
–
Spierdalaj.
Rudy
minął mężczyznę bez słowa, pospiesznie założył kurtkę i buty i opuścił
mieszkanie, głośno trzaskając drzwiami. Colin patrzył przed siebie zupełnie
zszokowany, nie mając pojęcia, jak powinien zareagować. Dopiero po dłuższej
chwili dotarło do niego, że Joe prawdopodobnie nie wróci.
Szybko
wybiegł z mieszkania i zaczął go nawoływać, żeby się nie wygłupiał i wrócił, to
wtedy porozmawiają, ale po Joe Mullerze nie było nawet śladu.
Joe
nie miał żadnego planu awaryjnego. Podjął decyzję pod wpływem chwili. Już kiedy
opuścił mieszkanie, wściekłość odrobinę zmalała i zaczął żałować swojej
decyzji, ale słowo się rzekło. Jak najszybciej odszedł od domu Colina. Wątpił,
żeby Colin go szukał, ale tak na wszelki wypadek. Nie był gotowy na kolejną
taką rozmowę.
Nawet
nie wiedział kiedy po jego policzkach popłynęły pierwsze łzy. Nie wiedział też,
kiedy zaczął tak przeraźliwie płakać i nie wiedział, dlaczego to robi. W jego
ciele kumulowało się tak wiele emocji, że to była chyba jedyna bezpieczna droga
ich ujścia. Płakał bardziej ze złości niż żalu, bo to ona towarzyszyła mu przez
większość życia i była jego prawdziwą przyjaciółką. Ludzie dziwnie się do niego
patrzyli, więc założył sobie na głowę kaptur od kurtki i nisko ją pochylił,
żeby nikt znajomy go nie rozpoznał. Nie miał teraz ochoty na żadne rozmowy.
Gdy
emocje opadły i zrobiło się naprawdę późno, pojawiło się pytanie – co teraz?
To, że nie może wrócić do rodzinnego domu było oczywiste. Ojciec
najprawdopodobniej już przy wejściu by go zatłukł. Co do powrotu do Colina to
ta opcja również nie wchodziła w grę. Rudy miał swoją dumę i serdecznie dość
tego, że wszyscy sobie po niej deptają jak po chodniku. Duma to takie coś, co
szybciej cię zabije niż podpowie, co powinieneś zrobić i Joe dobrze o tym
wiedział, ale w tamtej chwili niewiele go to obchodziło.
Usiadł
na ławce w parku i… siedział. Nikogo innego tam nie było, wszędzie było pełno
śniegu, a zimno dawało mu porządnie w kość, ale mimo to siedział wytrwale.
Pieprzyć Colina i jego mieszkanie, całą rodzinkę i w ogóle wszystko!
Przetrwanie
nocy nie było łatwe. Joe przeszedł chyba wszystkie ścieżki w parku i wiele ulic
miasta, chyba ze sto razy przemyślał to, co się zdarzyło i denerwowały go
wnioski, do jakich dochodził, a mianowicie jeden, najważniejszy – bycie gejem
nie jest takie złe.
No,
dobra. Bolała go dupa i to bolała tak, że sam nie wiedział, do czego to
porównać. Prawdopodobnie był to ból, którego nie da się przyrównać do niczego.
No i właściwie poza tym jednym szczegółem to… Aż sam nie mógł w to uwierzyć.
Tak
właściwie to nie wiedział, czy to, co zaszło pomiędzy nim a Colinem mogło go
zaklasyfikować jako geja. Szybciej jako bi, prawda? I jak to, do cholery,
możliwe, że teraz, kiedy jest w stanie to wszystko na spokojnie przemyśleć, na
samo wspomnienie penisa poruszającego się głęboko w jego odbycie krew nabiegała
do jego członka i sprawiała, że jego spodnie robiły się ciasne?! Dopadła go
jakaś chcica, która mu mówiła, że jak najszybciej ten penis powinien znowu się
tam pojawić i zrobić mu dobrze. Chyba każdy może przyznać, że to mogło być
trochę szokujące.
Joe
nad tym nie panował. Nie był taki głupi, żeby się oszukiwać. Taka była prawda,
rzeczywistość i to trzeba było zaakceptować. Jak to jednak zrobić?
Z
samego rana wszedł do jakiegoś sklepu. Był dosyć spory, więc przeszedł się
między regałami i zwinął dwa Snickersy. Miał kilka drobniaków, ale zostawił to
na ciepły napój, który kupił sobie w automacie. Nos i uszy przemarzły mu tak
mocno, że praktycznie ich nie czuł, ale nie sądził, żeby od takiej dawki zimna
miały mu odpaść, więc to zignorował.
Żeby
zdecydować, co zrobić, musiał to przemyśleć jeszcze raz, a jeśli to nie pomoże,
to nawet milion razy. W końcu jeśli tyle razy dojdzie do tego samego wniosku,
to chyba nie może być on błędny, prawda? Zresztą, zupełnie inaczej myśli się na
głodzie, a inaczej po słodkim Snickersie i gorącej kawie z automatu.
Joe
kolejny dzień i noc spędził na mieście, nie wiedząc, do kogo mógłby zwrócić się
o pomoc. Powoli stawało się jasne, że nawet jeśli Colin już nie chce mieć z nim
nic wspólnego i nie weźmie go z powrotem, to należą mu się przeprosiny. Od
samego początku Colin zajął się nim lepiej niż matka przez całe życie. Opatrzył
go, dał mu dach nad głową i nie oczekiwał nic w zamian. A to, że był zboczony…
No, cóż. Każdy ma jakieś swoje odchyły, a Colin najwyraźniej był gejem z dużym
popędem seksualnym. Jasne stało się również to, że Joe chciał spróbować. W
sensie, być z Colinem. Z jakiegoś powodu wydało mu się to dobrym pomysłem, ale
była to ostatnia rzecz, o jakiej właściwie myślał. Po co się martwić o takie
rzeczy, skoro Colin może mu zatrzasnąć drzwi przed nosem?
Jeszcze
jedną noc spędził na dworze, a potem do południa siedział w parku i… sam nie
wiedział, czemu jeszcze do Colina nie poszedł. Chyba zwyczajnie było mu głupio
za to wszystko i bał się, że finał tego wszystkiego nie przypadnie mu do gustu.
W
końcu wstał i poszedł. Jeśli coś pójdzie nie tak, zawsze jeszcze może skoczyć z
mostu.
***
Ten odcinek powinien Wam bardziej przypaść do gustu niż poprzedni:).
2013 się kończy i zbliża się kolejny, który zapewne będzie pełen wrażeń. Życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, samych dobrych rzeczy, radości, miłości i co Wam się tylko wymarzy;).
Pozdrawiam!
Najlepsze rozpoczęcie nowego roku, to przeczytanie wiadomo o czym! xD
OdpowiedzUsuńTakże Tobie życzę wszystkiego najlepszego i obyś pisała tak dobrze jak teraz, a nawet lepiej! ^^
Super *,* a teraz czekać tydzień lub więcej na kolejny, jesteś okrutna :c
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego w nowym roku i duuuuuuuuuużo weny! <3
Wreszcie fap fap :-) i spełnienia marzeń :-*
OdpowiedzUsuńNic więcej z siebie nie wyduszę, mam kaca
To opowiadanie jest boskie *-* Serio! <3
OdpowiedzUsuńEchh.. Kac ogranicza myslenie :p
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, duzo sukcesow i oczywiscie weny :3
Hej! Czytam to opowiadanie i uważam, że jest bardzo dobre. Postacie są świetnie wykreowane. Można wręcz poczuć ich emocje na własnej skórze. Ale zauważyłam jedną rzecz, która jest dla mnie niezrozumiała. Joe jest silnie związany z rodzeństwem, szczególnie z Aleksem. A w obecnych rozdziałach nie są oni nawet wspomniani. Joe chyba o nich nie zapomniał?
OdpowiedzUsuńNieee... Masz niezłe wyczucie czasu, bo od następnego rozdziału to dopiero będzie się działo:) I rodzeństwo się pojawi:)
UsuńPozdrawiam
No wreszcie. W sensie scena ich seksu. :) I love it. To było takie ... kurde, no boskie to było. geniusz :*
OdpowiedzUsuń