wtorek, 31 grudnia 2013

8.Poskromić złośnika



Jeśli się nie udławię językiem, dziękując mu, to będzie dobrze, pomyślał Joe, stojąc przy parapecie jednego z okien i czekając na pojawienie się Andy’ego Trampa. Colin na szczęście jakoś wyczołgał się z łóżka na czas i przywiózł go nawet chwilę przed dzwonkiem. Każdy, kto obok niego przechodził, gapił się na niego jak na małpę w zoo, co bardzo go irytowało. Patrzył więc na wszystko tak, jak zwykle, czyli jakby miał zamiar rzucić się na kogoś z pięściami. O dziwo, skutkowało.
Wreszcie go zobaczył.
Andy Tramp szedł powoli w jego stronę, wyraźnie zamyślony. Kiedy zauważył rudego, zmylił kroku i zawahał się, ale w końcu chyba zdecydował, że nic mu nie grozi. Gdy czarnowłosy był już blisko, Joe przełknął ciężko ślinę i spytał w miarę głośno.
– Możemy pogadać?
Tramp spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale kiwnął głową na znak zgody. Podszedł do rudego, zaciskając rękę na pasku torby.

– O co chodzi?
Joe wyciągnął z plecaka plik zeszytów.
– Mógłbyś to oddać swojemu koledze? Nigdzie go nie widziałem.
– Theo? Jasne.
Andy wrzucił zeszyty do swojej torby, zapinając ją szybko.
– Um… – chrząknął cicho Muller, odwracając wzrok. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni. – I jeszcze… Chciałem ci… p–podziękować. Za pomoc, wtedy, na moście. I w ogóle. Mam u ciebie dług.
Czarnowłosy wpatrywał się w niego, jakby co najmniej przyleciał statkiem kosmicznym. Czy on właśnie podziękował ciocie, którą uważał za człowieka niższej kategorii i na każdy możliwy sposób jej to udowadniał? Przecież to niemożliwe!
– Nie ma sprawy – wydukał zdumiony. – A… jak ci się żyje z Colinem?
W ciągu zaledwie trzech sekund twarz Joe zrobiła się tak czerwona, jak były jego włosy. Ponownie chrząknął.
– To niewyżyty zboczeniec i w dodatku ciota, ale da się z nim wytrzymać.
Andy uśmiechnął się lekko.
– Colin to dobry facet.
Joe skinął jedynie głową.
– To… ja już lepiej pójdę. Poszukam… Theo.
– Tak… Tak. Lepiej już idź.
To, że Joe nie mógł znaleźć Theo, było tylko pretekstem, żeby z czarnowłosym porozmawiać. Przecież Joe chodził z Theo do jednej klasy, więc jego gadanina, że nie mógł go znaleźć, była kompletnie bez sensu. Chodziło o to, że nie znał go zbyt dobrze i chciał jedynie  podziękować Andy’emu za pomoc. Zresztą, gdyby nie chłoptaś Theo, jego życie w tej szkole nie byłoby tak kolorowe i Joe było zwyczajnie głupio podziękować mu za pożyczenie zeszytów, skoro dobrze wiedział, że niczym sobie na ten miły gest nie zasłużył. Podziękował Trampowi za pomoc, ale co za dużo, to niezdrowo.
Na pierwszej lekcji został wezwany do dyrektora, który zapewne chciał wybadać grunt. Joe nie miał jednak zamiaru udawać grzecznego chłopca, o nie. Ojciec już nie mógł go skrzywdzić, więc dlaczego miałby słuchać tego starego wariata?
Zapukał i wszedł do gabinetu. Dyrektor przeglądał jakiś dziennik.
– Usiądź, Muller.
Po nazwisku to po pysku, pomyślał rudy, ale nie powiedział tego głośno. Zacisnął jedynie dłonie w pięści i usiadł.
– Mam nadzieję, że podczas swojej nieobecności w szkole zrozumiałeś, że twoje zachowanie zasługiwało na karę, jaką ci wymierzyłem. Liczę na to, że kiedy znowu przyjdzie ci do głowy wykręcić jakiś numer, dwa razy się zastanowisz, zanim to zrobisz.
Joe spojrzał na mężczyznę morderczo.
– Już panu mówiłem, że to nie byłem ja. I tak szczerze powiedziawszy, w nosie mam czy zostanę ukarany, czy nie. Przez to zawieszenie wyleciałem z domu i to jest pana wina.
– Słucham? – zdziwił się mężczyzna.
– Jeśli myśli pan, ze będę się płaszczył, to jest pan w błędzie. Prosiłem o skrócenie kary, bo mój ojciec dostał szału, gdy się o niej dowiedział. Teraz nie mieszkam już w domu i mam w głębokim poważaniu, czy mnie znowu zawiesicie czy nie. Chciał pan coś jeszcze, czy już mogę wrócić na lekcje? Tak się składa, że mam spore zaległości i nie mogę sobie pozwolić na olewanie bieżącego materiału.
Dyrektor i Joe mierzyli się wzrokiem przez dłuższą, prowadząc niemą walkę. W końcu starszy mężczyzna odpuścił.
– Wiem, że mnie pan nie lubi – powiedział Joe, idąc do drzwi. – Na szczęście z wzajemnością. Do widzenia.
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Wziął głęboki, uspokajający oddech i poszedł z powrotem na lekcję. Nie znosił tego starego idioty, który zawsze wierzył Breyowi. Czy on naprawdę był taki ślepy, czy po prostu imponowały mu pieniądze blondasa? To było niepojęte, żeby w normalnej, państwowej szkole osoby o wyższym statusie społecznym miały takie fory u nauczycieli. Nic dziwnego, że dzieciaki jego pokroju pracowały na pozycję społeczną pięściami. Jak niby miały się wkupić w czyjeś łaski, skoro nie miały za co?
Na długiej przerwie poszedł do nauczycielki historii, Petters. Czy ona naprawdę myślała, że chciał ją przykleić do kibla? Niby dlaczego miałby to robić? Akurat z historii miał całkiem przyzwoite oceny.
– Dzień dobry – powiedział, stając blisko nauczycielki.
Kobieta automatycznie uniosła dumnie głowę i odpowiedziała wyniośle.
– Dzień dobry.
– Niech się pani tak nie puszy – mruknął. Historyczka żachnęła się, patrząc na niego z oburzeniem. – Przeprosiłbym panią za to, co stało się miesiąc temu, ale tak się składa, że to nie byłem ja. Nie przykleiłem pani do sedesu i nie czuję się winny. Nie przeproszę, skoro nic nie zrobiłem.
– Więc kto to był, co?
Joe wzruszył ramionami.
– Co za różnica, skoro ja zostałem już ukarany?
– Joe…
– Idę na śniadanie, dowidzenia.
Wsadził ręce w kieszenie spodni i poszedł na stołówkę. Martwiło go, że Tom, jego kolega, zniknął. Inni znajomi powiedzieli mu, że się przeprowadził razem z rodziną do innego miasta. Joe nie wiedział,  co o tym myśleć. Fakt, kiedy zaatakowali Trampa w parku Tom się zbuntował i odszedł, ale mimo wszystko był jego najlepszym przyjacielem. Joe nie mógł uwierzyć, że tak po prostu go stracił.
Po lekcjach przyjechał po niego Colin. Pojechali razem na salę, gdzie Joe ćwiczył samoobronę z jakąś grupą. Podobały mu się te zajęcia i przy okazji nauczył się kilku ciekawych chwytów. Zauważył, że czas bardzo szybko mu mija, kiedy spędza go z szatynem.
Nim się obejrzał, minął już tydzień szkoły.
Colin niema chodził po ścianach z frustracji seksualnej, ale nie dał nic po sobie poznać. Specjalnie przebywał z Joe jak najwięcej, ale zachowywał się jedynie jak dobry kolega i tyle. Joe powoli zaczynał na to reagować, chociaż sam chyba nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Colin robił co mógł, ale w pewnych momentach po prostu nad sobą nie panował. Na przykład w piątek, kiedy Joe dobre pół godziny paradował po pokoju w samych slipach, szukając podręcznika z angielskiego. Ciągle gdzieś się schylał i wypinał tyłek, na którego widok Colinowi niemal kręciło się w głowie. Pożądał nastolatka tak bardzo, że zwyczajnie tracił nad sobą kontrolę. Miał ochotę klepnąć go w pupę, ale powstrzymał się.
Musi być silny, inaczej Joe nigdy go nie zechce.
W poniedziałek przyszedł do nich Andy, co pozwoliło Colinowi trochę odsapnąć. Cieszył się, że u jego byłego wszystko jest w porządku i nikt go już nie prześladuje w szkole. Joe nadal niezbyt chętnie patrzył na czarnowłosego, ale nie okazywał mu już jawnej wrogości, a to było naprawdę wiele.
Rozsiedli się w kuchni przy stole.
– Co u ciebie? – spytał Colin.
Tramp westchnął i uśmiechnął się lekko.
– Dobrze, chociaż szkoła mnie dobija. Ale ogółem dobrze mi się układa z Lucasem. A ty? Jak ci się żyje z Joe?
Oczy Colina zaczęły błyszczeć.
– Zadziorny i wredny jak zawsze, ale już pogodził się z moją orientacją.
– Przeleciałeś go?
Szatyn pokręcił przecząco głową.
– Nie, ale grzecznie się rozebrał i pozwolił obmacać tu i tam. Tylko mu nie mów, że ci o tym powiedziałem, bo mi wyrwie jaja. Uch, miałeś rację, tanio swojej dupy nie sprzeda, ale to nieważne. On jest naprawdę cudowny. Ma taki pazur, wiesz, o co mi chodzi?
 – Aż za dobrze.
Colin zaśmiał się.
– Jest naprawdę spoko. Opowiedział mi trochę o swoim życiu i w ogóle… Zawiozłem go na święta do mojej rodziny. Byś widział, jakie strzelał buraki, kiedy brano go za mojego chłopaka. A na kolacji podziobał mi udo widelcem.
Andy parsknął śmiechem.
– To nie jest zabawne! – mruknął Colin, nalewając soku do szklanki. Podał ją chłopakowi. – To mała wstrętna złośnica, ale muszę przyznać, że ze mną powoli wychodzi na ludzi. Pomagałem mu trochę w nadrobieniu zaległości w nauce. Jest strasznie bystry, w mig wszystko łapie, tylko jak się wagarowało albo olewało szkołę, to takie są później efekty.
– Fajnie, że jesteś szczęśliwy.
– No, jest lepiej niż myślałem. Trochę do kitu, że nie chce spróbować gejowskiego seksu, ale jestem dobrej myśli. Jeśli naprawdę był takim zdeklarowanym hetero i gnębił homo, to już jestem blisko nauczenia go tego i owego.
Colin naprawdę tak myślał. Trochę wszystko podkolorował, ale czy to ważne? Nie okłamał Andy’ego, mówił prawdę – był bliski przełamania się przez linię obrony Joe i dobrania się do niego.
– Zupełnie jak z Lucasem – mruknął cicho Tramp. – On też niezbyt dobrze traktował gejów, a teraz sam się podnieca na samą myśl o zrobieniu tego z chłopakiem. Zupełnie tego nie rozumiem.
Colin tylko rozłożył bezradnie ramiona.
Długo rozmawiali na różne tematy, głównie te dotyczące związku Andy’ego z Lucasem i zmagań Colina z Joe. Po jakimś czasie rudy dołączył do nich, na szczęście rozmowa zeszła już na zupełnie inne tory i ich zachowanie nie wydało się rudemu podejrzane.
Gdy tylko Colin chciał go na próbę pocałować, Joe od razu strzelił mu w pysk. Andy znowu się zaśmiał, widząc święte oburzenie Joe (że Colin śmiał zrobić to przy kimś) i Colina (że Joe go tak potraktował).
– Jesteście niemożliwi – powiedział Andy, kręcąc głową.
– To on jest niemożliwy! – westchnął szatyn, rozcierając policzek. – Przecież jesteś swój, a on odstawia takie fanaberie.
– Zaraz dostaniesz po jajach. Zamknij się!
Joe nie pozwolił się nawet przytulić w obecności osoby trzeciej, chociaż kiedy byli sami, pozwalał mu to czasami robić. Im dziwaczniej Muller się zachowywał, tym bardziej fascynował Colina.
Jeśli zaś chodziło o relacje między nimi… Joe nie miał pojęcia, co o tym myśleć.

Styczeń był dla nastolatka czasem zmian i ciągłego weryfikowania własnego „ja”. Nie trudno było zauważyć, że się zmienił. Świetnie to po sobie widział. Przez mniej więcej trzy tygodnie Colin nawet go nie dotknął, co bardzo go zdezorientowało. Rudy by przekonany, że Colin nie odpuści, a tu nagle przestał go zaczepiać i sugerować cokolwiek. Zachowywał się bardziej jak kolega niż chętny do związku i Joe już zupełnie zgłupiał. Najgorsze było to, że… zatęsknił za tym wszystkim, co było na początku ich znajomości.
Dotyk Colina wcale nie był zły, wręcz przeciwnie. Joe nie sądził, że dotyk obcego faceta może działać na niego tak pobudzająco, ale… działał. Noce, podczas których szatyn odwracał się do niego plecami, Joe spędzał na rozmyślaniu o jego dłoniach, gładzących delikatnie jego plecy i pośladki. Brakowało mu tych nagłych pocałunków i podniecenia, które towarzyszyło im zawsze, kiedy byli blisko. Nie chciał tego. Nie był gejem i nie chciał robić nic w tym kierunku, ale nigdy też nie był typem człowieka, który się oszukuje. Wiedział, że pożąda Colina, że jego ciało żywo na niego reaguje i nie było sensu się wypierać, że to nieprawda. Choć bolesna i ciężka do zaakceptowania, ale prawda.
Podobał mu się chłopak.
To nie był jednak aż taki problem. Problemy zaczęły się, kiedy Colin nagle znowu zaczął go macać w nocy, gdy myślał, że śpi. I Joe się na to zgadzał. Udawał, że śpi, podczas gdy ręce Colina błądziły głównie w okolicach jego pośladków i ud. Czasami palce wsuwały się pod materiał bielizny i dotykały go tuż za jądrami, doprowadzając go do szaleństwa. Udawał, że jęczy przez sen, w końcu nie mógł pokazać Colinowi, że tak naprawdę chce być z nim bliżej.
Był koniec stycznia, kiedy pewnej nocy Colin jak zwykle zaczął go dotykać, tym razem jednak było inaczej. Joe mu nie przeszkadzał, gdy jego bokserki zjechały w dół, a ciepły palec zainteresował się miejscem, które wprawiało chłopaka w największe zażenowanie. Z ust rudego wyrwał się cichy jęk, kiedy palec na chwilę zniknął, a potem wrócił mokry i śliski i delikatnie wsunął się wewnątrz jego ciała. Jego biodra drgnęły, a on sam zacisnął mocno zęby, nie chcąc pokazać, że nie śpi.
– Joe? – spytał cicho Colin.
Zapomnij, pomyślał nastolatek.
Mężczyzna wsunął opuszek głębiej, wyrywając z ust nastolatka kolejny jęk.
Pozwolił mu na to. Pozwolił mu to robić. Pozwolił mu sprawiać sobie przyjemność. Co z tego, że nie chciał być gejem, skoro taki dotyk mu się podobał? Czy naprawdę jest sens ze sobą walczyć?
– Joe?
Głos Colina był ochrypły i dziwny, jakby miał problemy z mówieniem. Palec wsunął się głębiej. Joe zacisnął mocno ręce na pościeli i starał się nie jęknąć, ale i tak mu się nie udało.
– Joe, powiedz, że nie śpisz…
Chłopak oddychał ciężko. Czuł gorąco oblewające całą jego twarz, ale nic nie mógł poradzić na reakcje swojego ciała. Jego twardy penis bolał z każdą najdrobniejszą zmianą pozycji, dopraszając się o uwagę.
Ciężko było znieść te tortury…
– Najwyżej dostanę w pysk…
Szatyn złapał go za ramię i przewrócił na wznak. Lampka, którą zapalił wcześniej znalazła się nagle na liście Joe pod tytułem „Rzeczy do zlikwidowania”. Oddychali ciężko, wpatrując się w siebie – Joe przerażony, a Colin zdumiony.
Przez chwilę żaden z nich nawet nie drgnął, jednak Joe był boleśnie świadomy intruza w pewnym miejscu swojego ciała.
– Joe… – szepnął Colin.
A potem wpił się w jego wargi, całując go tak, jakby od tego zależało jego życie. Rudy jęknął, ale nie próbował się wyrwać. Leżał z rozrzuconymi na boki rękami, które zaciskały się na metalowej konstrukcji łóżka. Nogi, dziwnym trafem, też były rozstawione szeroko, a pomiędzy nimi wygodnie ułożył się Colin. Mężczyzna całował go mocno, dotykając chaotycznie po całym ciele i stale szepcząc jego imię.
Nastolatek odrzucił głowę do tyłu, dając Colinowi większe pole manewru na swojej szyi. Ciepły język muskał jego rozgrzaną skórę, zęby podgryzały ją co rusz, wyrywając z jego ust kolejne jęki.
– Joe…
Chłopak chciał zaprotestować, ale nie był w stanie. To, co właśnie zaczęli, i tak było nieuniknione. Nie warto z tym walczyć…
Rudy niepewnie objął mężczyznę za szyję, na co Colin aż znieruchomiał na chwilę. Gdy zdał sobie sprawę z tego, że nastolatek w ten sposób zaakceptował to, co się dzieje, ponownie przystąpił do pieszczenia jego ciała.
Zjechał z pocałunkami na jego tors, a potem jeszcze niżej i jeszcze, aż dotarł do członka. Bez chwili wahania wziął go do ust, chcąc dać  swojemu młodemu kochankowi jak najwięcej przyjemności. Dalsza część w końcu może już nie być taka przyjemna.
Joe miał wrażenie, że zaraz eksploduje, ale i tak nie przegapił momentu, w którym Colin sięgnął do stolika nocnego i wyciągnął prezerwatywy. Jego serce zabiło mocno i trochę się przestraszył. Czuł między nogami przyrodzenie Colina, które choć nadal skrywała bielizna, z pewnością do małych nie należało. Oczywiste było, że przypadnie mu rola tego na dole i nie wyobrażał sobie, że to, co mają zrobić, jest w ogóle możliwe.
Jak mógł do tego dopuścić?
Szatyn wrócił z pocałunkami do jego ust. Tym razem całował go niezwykle czule i delikatnie, jakby chciał go uspokoić. Joe pozwolił mu spenetrować swoje usta, sycząc co chwilę, kiedy czuł jak palec ponownie się w nim zagłębia.
– Spokojnie…
– J–jestem spokojny.
– Muszę cię rozciągnąć.
– Ani słowa! – warknął rudy.
– Podoba ci się?
– Zamknij się!
Colin posłusznie umilkł. Wolał rudego nie denerwować, żeby chłopak czasem się nie rozmyślił. Wiedział, że Joe byłby do tego zdolny.
Przez dłuższą chwilę starał się go pieścić w miarę sprawnie i jednocześnie odrobinę go rozciągnąć. Nie udało mu się znaleźć prostaty, co trochę go zdenerwowało. Jeśli teraz nawali, Joe już nigdy mu na to nie pozwoli.
Właściwie nie wiedział, dlaczego rudy nawet nie próbuje go pobić, ale wolał o tym nie myśleć. Ważne, że mu na to pozwalał. Z pewnymi oporami, co było widoczne w jego oczach, ale pozwalał.
Colin zdecydowanie nie spodziewał się, że Joe będzie się bał, ale gdy tylko ich wzrok się spotkał, bardzo łatwo wyczytał wszystkie uczucia z twarzy nastolatka.
Nie próbował go zapewnić, że wszystko będzie dobrze, bo Joe też wcale tego nie oczekiwał. Musiał po prostu dać mu maksimum przyjemności. I tyle.
Colin przysiadł na piętach, wcześniej zsuwając w dół bieliznę. Joe wpatrywał się w jego krocze jak zahipnotyzowany, nerwowo przełykając ślinę. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko. Zamknął oczy, próbując dodać sobie odwagi. Kurewsko się tego bał. Z jednej strony tego chciał, wabiło go to i kusiło, ale z drugiej… Bał się, że teraz już naprawdę będzie zwykłym, małym pedałem. Takim samym, jakich musztrował w szkole.
Zerknął na chwilę na Colina. Mężczyzna nasunął już prezerwatywę i smarował ją na całej długości wazeliną. Joe nie chciał na to wszystko patrzeć.
Odwrócił się na brzuch, zaciskając ręce na prześcieradle. Głowę wtulił wygodnie w poduszkę. Straus pochylił się nad nim i ucałował lekko jeden pośladek, głaszcząc czule jego biodro. Kiedy ułożył się na nim, Joe cały się spiął.
– Spokojnie – wyszeptał Colin, całując chłopaka po szyi. Nosem smyrał go po włosach. Nakierował swojego penisa w odpowiednie miejsce i zaczął się przepychać do środka. Joe niemal krzyknął z bólu, wyginając ciało tak, jakby chciał uciec od napierającego członka. Colin przytrzymał go za biodra i wsunął główkę, wyrywając z ust nastolatka przeciągły jęk bólu.
– Teraz już będzie łatwiej – powiedział uspokajająco Colin. Dobrze wiedział, jaki to jest ból. Niestety, często nawet najlepsze przygotowanie nie było w stanie przeskoczyć tej bolesnej fazy, zwłaszcza że Joe najprawdopodobniej nie spodziewał się aż takiego bólu. Z nim samym było inaczej. Wiedział, że będzie bolało jak cholera. Zanim zdecydował się na seks, kupił sobie dildo i spróbował je w siebie wsunąć. Ten eksperyment nie należał do najprzyjemniejszych. – Jeszcze tylko kawałek… – mruknął, bardzo powoli wsuwając się głębiej. Odnalazł jedną dłoń rudego i zacisnął na niej swoją własną, chcąc w ten sposób mu to wszystko jakoś ułatwić. Wsunął się do końca i odetchnął z ulgą.
Joe miał ochotę wyć z bólu, ale zacisnął tylko zęby. To było najgłupsze uczucie jakiego doświadczył, ale… w tym szaleństwie musiała być jakaś metoda. Czuł Colina nie tylko w sobie, ale również na całym sobie. Jego ciepły oddech muskający jego kark, dłoń zaciśnięta na jego własnej i ciało, które sprawiało wrażenie, jakby na dobre chciało przywrzeć do jego własnego… Czuł to.
A penis w nim… Duży. Joe był chyba bardziej w szoku, że się w nim zmieścił niż że w ogóle na to pozwolił. Colin nie ruszał się, dając mu czas na przyzwyczajenie się do tego dziwnego uczucia rozpierania. Rudy był pewien jednego – ten ból jest niczym w porównaniu z tym, jaki odczuje następnego dnia.
Minęła dłuższa chwila, zanim Colin wycofał się w tył i pchnął z powrotem do środka. Joe znowu jęknął. Kolejne pchnięcie. Kolejny jęk. Szatyn za każdym razem zmieniał kąt, pod jakim wchodził do środka, aż wreszcie trafił w miejsce, w które chciał. Joe zawył dziko i zdecydowanie nie był to okrzyk bólu.
– To tu? – spytał cicho Colin.
– C–co to…?
– Prostata… Teraz już będzie przyjemnie.
Joe nie wierzył, dopóki Colin nie zaczął się miarowo kołysać, uderzając cały czas w to samo miejsce. Wchodził w niego coraz szybciej, a jego pchnięcia były coraz płytsze, jednak nie straciły na jakości. Rudy wciąż czuł oszałamiającą przyjemność promieniującą do jego własnego członka, jednocześnie niemal płacząc na myśl, że mu się to wszystko podoba. Że ma w sobie penisa innego faceta i ten penis sprawia mu przyjemność.
Nienawidził siebie za to i jednocześnie podobało mu się to. Nic już z tego nie rozumiał.
Colin uniósł trochę jego biodra, cały czas wpychając się do środka. Złapał za jego członka i zaczął go szybko pieścić.
– Chcę, żebyś doszedł pierwszy – wysapał.
Wystarczyło kilka ruchów ręką i Joe wytrysnął na pościel. Chwilę później szatyn wycofał się i pchnął tak mocno, że Joe aż przesunął się na łóżku. Colin sapnął głośno i jeszcze raz wysunął się z niego, po czym docisnął najmocniej jak mógł. Potem zrobił tak jeszcze raz i w końcu opadł na niego bez sił.
Joe czuł, jak jego wejście i wszystko w środku pulsuje mu boleśnie, podrażnione przez penisa, który obecnie robił się coraz mniejszy i powoli wysuwał się z niego.
Nastolatek odwrócił się plecami do szatyna i naciągnął na siebie bokserki.
– Joe?
Nie odpowiedział. Colin spróbował przewrócić go na wznak, ale Joe mu nie pozwolił. Chłopak czuł pod powiekami zdradzieckie łzy i nie chciał, żeby Colin cokolwiek zobaczył.
Mężczyzna w końcu odpuścił. Nie podobało mu się, że tak to się skończyło, ale chciał pogadać o tym z Joe następnego dnia. Zgasił lampkę i przytulił go do siebie mocno. Jeszcze przez chwilę obsypywał jego ramię i szyję pocałunkami, a potem wyszeptał cicho „dobranoc” i spróbował zasnąć.
Czuł, że następny dzień nie będzie należał do najłatwiejszych.

~~#~~

Joe miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Jak zachowują się kochankowie po seksie? Powtarzają to czy może jest niezręcznie?
On z pewnością czuł się niezręcznie. Pomijając już fakt, że tyłek bolał go jakby ktoś mu wepchał do środka butelkę, to jeszcze na samą myśl o konfrontacji z Colinem robiło mu się niedobrze. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy nie pójść do łazienki i nie zwymiotować.
Chciało mu się płakać. Tyle dni zapierania się, walczenia z Colinem tylko po to, by dać mu się przelecieć. Żałosne. I czemu to zrobił? Bo był wkurzony, że Colin już go nie podrywa?
Po policzkach spłynęły mu niechciane łzy, a jego ciałem wstrząsnął nagły szloch. Zacisnął mocno powieki i wziął kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić.
Cóż, stało się. Nie cofnie czasu. Prędzej czy później będzie musiał z Colinem porozmawiać i zrobić coś, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Chciał, żeby ta chwila nigdy nie nadeszła.
Długo leżał, zanim szatyn wreszcie się obudził. Mężczyzna najpierw rozejrzał się po ciemnym jeszcze pokoju, a potem mocniej go objął i pocałował delikatnie w kark. Joe zadrżał.
To przecież jest nienormalne, pomyślał. Jak mogłem do tego wszystkiego dopuścić?
Ciepła ręka Colina głaskała delikatnie jego brzuch.
– Nie śpisz, prawda? – spytał cicho mężczyzna.
– Nie – przyznał cicho Joe, zaciskając mocno powieki.
– Jesteś strasznie spięty... Rozluźnij się. Mocno cię boli?
Joe zaczerwienił się.
– T–trochę.
– Mmm… Mam maść, która…
– Dzięki, nie skorzystam – Joe starał się powiedzieć to najostrzej jak tylko mógł w sytuacji, w której ledwo powstrzymywał płacz.
– Joe… Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne. Dla każdego z osobna takie jest. Chciałbym, żebyś mi zaufał i szczerze ze mną o tym porozmawiał, ok?
– Nie mam ochoty teraz rozmawiać.
– Przemyśl to sobie, dobrze? Pomyśl, czy podobało ci się to na tyle, żeby to kontynuować, czy może jednak nie chcesz tego więcej robić. I nie próbuj swojej odmownej decyzji usprawiedliwiać, że przecież ty nie możesz być gejem. Każdy może, złotko. Ty, ja, Hitler, Obama, Stalone czy Ronaldo… Każdy. Nieważne ile sobie naklepali dzieci ani jaką zajmują pozycję na świecie. Są facetami i mają dokładnie pięćdziesiąt procent szans zostania homoseksualistą. Jak będziesz gotowy – przyjdź. Porozmawiamy.
Colin objął ciaśniej chłopaka i zamknął oczy.
To będzie długi dzień!
Joe już nic nie powiedział, nie potrafiąc tak po prostu o ty rozmawiać. Samo myślenie o tym było niemal bolesne. Nie sądził, żeby kiedykolwiek był w stanie o tym otwarcie rozmawiać.
Zmusił się, żeby wstać, wziąć prysznic, zjeść śniadanie i pójść do szkoły. Po swojej długiej nieobecności musiał jak najszybciej nadrobić zaległości i mieć bieżący materiał w stu procentach opanowany. I tak miał już sporo nauki jak na niego, wolał nie robić sobie dodatkowej roboty.
Wysiedzenie na lekcjach w TYM stanie nie było łatwe. To było najgorsze siedem godzin w jego życiu, a twarde krzesełko, które zawsze wydawało mu się całkiem wygodne, teraz jawiło mu się jako narzędzie tortur. Klął w myślach niemal cały czas, robiąc tylko przerwy na westchnienia. Na ostatniej lekcji miał wychowanie fizyczne, ale wolał darować sobie tą godzinkę, która zapewne byłaby pasmem upokorzeń i bólu.
Do pracy Colina miał całkiem blisko, więc zerwał się z ostatniej lekcji i postanowił do niego pójść. Na dworze było naprawdę zimno, a on szedł wolno. Czuł się tak, jakby ktoś mu napisał na czole „Tej nocy dałem się przelecieć napalonemu pedałowi i chodzę jakbym miał szczotkę w dupie, bo cholernie mnie boli dziura”. Albo coś równie żenującego. Czy zawsze, kiedy zrobi się coś głupiego albo zawstydzającego, ma się wrażenie, że wszyscy dookoła o tym wiedzą? Każdy jeden człowiek, który go mijał i tylko na niego zerkał sprawiał, że rudy rumienił się jak piwonia.
– Kurwa jego mać! – warknął pod nosem, otwierając drzwi wejściowe od sali sportowej.
Uderzyło w niego nienaturalne ciepło, gdy tylko wszedł do środka. Pociągnął nosem i ruszył wzdłuż korytarza, ciekawy, kim teraz Colin rzuca o matę. Stanął w drzwiach i zdębiał.
Szatyn rozmawiał z jakimś starszym facetem, oprócz nich na sali nikogo nie było.
Facet nagle zbliżył się od Colina i szepnął mu coś na ucho, łapiąc go za biodro. Joe uniósł brwi, nie wiedząc, jak ma to odebrać.
Mężczyzna zbliżył się jeszcze bardziej do Colina i zaczął go namiętnie całować. Joe prychnął, odwrócił się na pięcie i zdecydował się iść prosto do domu.
Po raz kolejny tego dnia dziwnie zapiekły go oczy. Nawet rozpłakał się z wściekłości. Colin miał szczęście, że jest w pracy, inaczej by go rozniósł i te jego sztuczki z samoobrony na nic by się nie zdały. Joe zwyczajnie nie mógł w to wszystko uwierzyć. Oddał temu facetowi chyba najcenniejszą rzecz, jaką miał. To było o wiele cenniejsze niż jego serce czy organy, gdyby ktoś chciał go sprzedać na części. Oddał mu swoje tylne dziewictwo, rzecz bezcenna dla osoby deklarującej się jako hetero, a nawet homofob. Jak Colin mógł tak po prostu lizać się z tym facetem i to tuż przed jego nosem?
Znienawidził się jeszcze bardziej za to, że pozwolił mu się wypieprzyć. Czy tylko tym dla niego był? Chłopcem do pieprzenia? Zdobył go i już nie był nim zainteresowany?
– Co za chujnia – mruknął cicho chłopak, wchodząc do domu. Rzucił plecak w kąt i poszedł do kuchni się czegoś napić.
Zdecydował, że nie da po sobie poznać, że wie cokolwiek na temat tego, co zaszło w sali. Był ciekawy, jak ten okropny pedał będzie się zachowywał.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bardzo oszukany jak teraz.
Gdy Colin wrócił do domu, Joe wychodził z siebie, żeby nie pokazać po sobie, że wie cokolwiek na temat tego głupiego pocałunku. W myślach poćwiartował go już chyba wszystkim, co tylko przychodziło mu do głowy. Powstrzymywanie się przed rzuceniem na niego z pięściami było wystarczająco zajmujące, żeby nie wzbudzić większych podejrzeń.
I wszystko było dobrze. Do czasu.
Wieczorem Colin nagle chyba doszedł do wniosku, że skoro zrobili TO wczoraj, to czemu mieliby dzisiaj chociaż trochę się nie popieścić albo coś w tym stylu. Nie spodziewał się jednak, że jak obejmie Joe, pocałuje go w kark i złapie za krocze, to rudy chwyci za to, co będzie pod ręką (patelnię) i rąbnie go tym w łeb. Głuchy odgłos uderzenia zmieszał się z jękiem bólu Colina, który momentalnie odsunął się od nastolatka. Był totalnie zdezorientowany i wpatrywał się w niego ze zdumieniem.
– Można wiedzieć, co ty robisz? – spytał kompletnie zaskoczony.
– Co JA robię?! A co TY robisz? – wrzasnął rudy, zaciskając mocno dłonie. W jednej z nich wciąż trzymał patelnię. – Nie przypominam sobie, żebym na cokolwiek wydał pozwolenie!
Colin uniósł ręce w poddańczym geście. Nie spodziewał się, że to rudego jeszcze bardziej wkurzy.
– Przepraszam – powiedział Straus spokojnie. – Nie sądziłem, że będziesz miał coś przeciwko.
– Pewnie! – warknął rudy z irytacją. – Bo niby czemu miałbym mieć, co?
– O co ci chodzi? Wydawało mi, że jest w porządku.
– Może o to, że mam już tego dość, wiesz?! JA NIE JESTEM GEJEM, JASNE?! Nie jestem! Naprawdę myślisz, że chciałem się z tobą przespać?! Jeśli tak, to chciałbym cię uświadomić, że nie chciałem! Nigdy!
– Joe…
– Pozwalałem ci – twarz rudego wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia – na to wszystko, bo już dość miałem tego jak mnie wszyscy traktują. Mój stary to chuj, który nigdy nie pozwoli mi wrócić do domu  i zwyczajnie nie mam gdzie się podziać! Pozwalałem ci na to wszystko, bo bałem się, że mnie wyrzucisz! Zwyczajnie wykorzystałeś to, że jestem na twojej łasce! Niby jak miałem ci odmówić, co?! Ale mam już tego dość! Wolę zgnić na ulicy niż pozwolić się jeszcze raz wyruchać takiemu jebniętemu pedałowi jak ty! Przynajmniej zachowam trochę godności.
– Joe…
– Spierdalaj.
Rudy minął mężczyznę bez słowa, pospiesznie założył kurtkę i buty i opuścił mieszkanie, głośno trzaskając drzwiami. Colin patrzył przed siebie zupełnie zszokowany, nie mając pojęcia, jak powinien zareagować. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że Joe prawdopodobnie nie wróci.
Szybko wybiegł z mieszkania i zaczął go nawoływać, żeby się nie wygłupiał i wrócił, to wtedy porozmawiają, ale po Joe Mullerze nie było nawet śladu.

Joe nie miał żadnego planu awaryjnego. Podjął decyzję pod wpływem chwili. Już kiedy opuścił mieszkanie, wściekłość odrobinę zmalała i zaczął żałować swojej decyzji, ale słowo się rzekło. Jak najszybciej odszedł od domu Colina. Wątpił, żeby Colin go szukał, ale tak na wszelki wypadek. Nie był gotowy na kolejną taką rozmowę.
Nawet nie wiedział kiedy po jego policzkach popłynęły pierwsze łzy. Nie wiedział też, kiedy zaczął tak przeraźliwie płakać i nie wiedział, dlaczego to robi. W jego ciele kumulowało się tak wiele emocji, że to była chyba jedyna bezpieczna droga ich ujścia. Płakał bardziej ze złości niż żalu, bo to ona towarzyszyła mu przez większość życia i była jego prawdziwą przyjaciółką. Ludzie dziwnie się do niego patrzyli, więc założył sobie na głowę kaptur od kurtki i nisko ją pochylił, żeby nikt znajomy go nie rozpoznał. Nie miał teraz ochoty na żadne rozmowy.
Gdy emocje opadły i zrobiło się naprawdę późno, pojawiło się pytanie – co teraz? To, że nie może wrócić do rodzinnego domu było oczywiste. Ojciec najprawdopodobniej już przy wejściu by go zatłukł. Co do powrotu do Colina to ta opcja również nie wchodziła w grę. Rudy miał swoją dumę i serdecznie dość tego, że wszyscy sobie po niej deptają jak po chodniku. Duma to takie coś, co szybciej cię zabije niż podpowie, co powinieneś zrobić i Joe dobrze o tym wiedział, ale w tamtej chwili niewiele go to obchodziło.
Usiadł na ławce w parku i… siedział. Nikogo innego tam nie było, wszędzie było pełno śniegu, a zimno dawało mu porządnie w kość, ale mimo to siedział wytrwale. Pieprzyć Colina i jego mieszkanie, całą rodzinkę i w ogóle wszystko!
Przetrwanie nocy nie było łatwe. Joe przeszedł chyba wszystkie ścieżki w parku i wiele ulic miasta, chyba ze sto razy przemyślał to, co się zdarzyło i denerwowały go wnioski, do jakich dochodził, a mianowicie jeden, najważniejszy – bycie gejem nie jest takie złe.
No, dobra. Bolała go dupa i to bolała tak, że sam nie wiedział, do czego to porównać. Prawdopodobnie był to ból, którego nie da się przyrównać do niczego. No i właściwie poza tym jednym szczegółem to… Aż sam nie mógł w to uwierzyć.
Tak właściwie to nie wiedział, czy to, co zaszło pomiędzy nim a Colinem mogło go zaklasyfikować jako geja. Szybciej jako bi, prawda? I jak to, do cholery, możliwe, że teraz, kiedy jest w stanie to wszystko na spokojnie przemyśleć, na samo wspomnienie penisa poruszającego się głęboko w jego odbycie krew nabiegała do jego członka i sprawiała, że jego spodnie robiły się ciasne?! Dopadła go jakaś chcica, która mu mówiła, że jak najszybciej ten penis powinien znowu się tam pojawić i zrobić mu dobrze. Chyba każdy może przyznać, że to mogło być trochę szokujące.
Joe nad tym nie panował. Nie był taki głupi, żeby się oszukiwać. Taka była prawda, rzeczywistość i to trzeba było zaakceptować. Jak to jednak zrobić?
Z samego rana wszedł do jakiegoś sklepu. Był dosyć spory, więc przeszedł się między regałami i zwinął dwa Snickersy. Miał kilka drobniaków, ale zostawił to na ciepły napój, który kupił sobie w automacie. Nos i uszy przemarzły mu tak mocno, że praktycznie ich nie czuł, ale nie sądził, żeby od takiej dawki zimna miały mu odpaść, więc to zignorował.
Żeby zdecydować, co zrobić, musiał to przemyśleć jeszcze raz, a jeśli to nie pomoże, to nawet milion razy. W końcu jeśli tyle razy dojdzie do tego samego wniosku, to chyba nie może być on błędny, prawda? Zresztą, zupełnie inaczej myśli się na głodzie, a inaczej po słodkim Snickersie i gorącej kawie z automatu.
Joe kolejny dzień i noc spędził na mieście, nie wiedząc, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc. Powoli stawało się jasne, że nawet jeśli Colin już nie chce mieć z nim nic wspólnego i nie weźmie go z powrotem, to należą mu się przeprosiny. Od samego początku Colin zajął się nim lepiej niż matka przez całe życie. Opatrzył go, dał mu dach nad głową i nie oczekiwał nic w zamian. A to, że był zboczony… No, cóż. Każdy ma jakieś swoje odchyły, a Colin najwyraźniej był gejem z dużym popędem seksualnym. Jasne stało się również to, że Joe chciał spróbować. W sensie, być z Colinem. Z jakiegoś powodu wydało mu się to dobrym pomysłem, ale była to ostatnia rzecz, o jakiej właściwie myślał. Po co się martwić o takie rzeczy, skoro Colin może mu zatrzasnąć drzwi przed nosem?
Jeszcze jedną noc spędził na dworze, a potem do południa siedział w parku i… sam nie wiedział, czemu jeszcze do Colina nie poszedł. Chyba zwyczajnie było mu głupio za to wszystko i bał się, że finał tego wszystkiego nie przypadnie mu do gustu.
W końcu wstał i poszedł. Jeśli coś pójdzie nie tak, zawsze jeszcze może skoczyć z mostu.


 ***
Ten odcinek powinien Wam bardziej przypaść do gustu niż poprzedni:).
2013 się kończy i zbliża się kolejny, który zapewne będzie pełen wrażeń. Życzę Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, samych dobrych rzeczy, radości, miłości i co Wam się tylko wymarzy;).
Pozdrawiam!


7 komentarzy:

  1. Najlepsze rozpoczęcie nowego roku, to przeczytanie wiadomo o czym! xD
    Także Tobie życzę wszystkiego najlepszego i obyś pisała tak dobrze jak teraz, a nawet lepiej! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Super *,* a teraz czekać tydzień lub więcej na kolejny, jesteś okrutna :c
    Wszystkiego najlepszego w nowym roku i duuuuuuuuuużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie fap fap :-) i spełnienia marzeń :-*
    Nic więcej z siebie nie wyduszę, mam kaca

    OdpowiedzUsuń
  4. To opowiadanie jest boskie *-* Serio! <3
    Echh.. Kac ogranicza myslenie :p
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, duzo sukcesow i oczywiscie weny :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Czytam to opowiadanie i uważam, że jest bardzo dobre. Postacie są świetnie wykreowane. Można wręcz poczuć ich emocje na własnej skórze. Ale zauważyłam jedną rzecz, która jest dla mnie niezrozumiała. Joe jest silnie związany z rodzeństwem, szczególnie z Aleksem. A w obecnych rozdziałach nie są oni nawet wspomniani. Joe chyba o nich nie zapomniał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee... Masz niezłe wyczucie czasu, bo od następnego rozdziału to dopiero będzie się działo:) I rodzeństwo się pojawi:)
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. No wreszcie. W sensie scena ich seksu. :) I love it. To było takie ... kurde, no boskie to było. geniusz :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)