Stał przed
drzwiami jak ostatni idiota, drżąc z przeraźliwego zimna. Wietrzysko tak go już
załatwiło, że nawet gdyby zapragnął uciec, to chyba nie byłby w stanie ruszyć
się z miejsca. Miał wrażenie, że wręcz przymarzł stopami do podłoża.
Ostatnio
bycie idiotom zdecydowanie za dobrze mu wychodziło.
Wziął
głęboki oddech i nacisnął dzwonek do drzwi. Cisza.
–
No, tak – mruknął do siebie. – Jak zwykle nie działa.
Zapukał
do drzwi, chociaż zziębnięte ręce zaprotestowały bólem przeciwko takiemu
traktowaniu. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie, tylko jeszcze bardziej
go denerwując.
I
nagle… Drzwi otworzyły się, a oczom Joe ukazał się Colin. Nie wyglądał za
dobrze – miał podkrążone oczy i wyraźnie był zmęczony. Gdy zobaczył, kto do
niego przyszedł, jego twarz rozjaśniła się nagle.
–
Joe!
Rudy
nie zdążył zareagować. Ciepłe ręce objęły go i wciągnęły do środka, po czym
zamknęły drzwi i zaczęły rozcierać mu ramiona.
–
Drżysz – powiedział cicho Straus.
–
Colin… Ja…
–
Jesteś przemarznięty… Chodźmy do łazienki, przygotuję ci ciepłą kąpiel, tak
najszybciej się rozgrzejesz. Tak się cieszę, że wróciłeś… Martwiłem się o
ciebie.
Tego
Joe się nie spodziewał. Wyrzutów, żalu, złości, ale nie troski o jego
bezpieczeństwo i zdrowie. Posłusznie poszedł za Colinem do łazienki i powoli
się rozebrał, podczas gdy szatyn nalał mu ciepłej wody do wanny. Dziwnie było
rozebrać się przy nim do naga i nie krępować się tym.
–
Poczekam na ciebie w kuchni, dobrze?
–
A… nie mógłbyś zostać?
Colin
wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem, ale skinął głową.
–
Zrobię ci tylko ciepłej herbaty, ok? Zaraz wrócę.
Joe
wszedł do ciepłej wody. Nie była zbyt gorąca, żeby nie dostał szoku
termicznego, tylko taka w sam raz, żeby powoli go rozgrzać. Czekając na Colina,
dolewał sobie coraz cieplejszej wody, przez co czuł się naprawdę błogo.
Właściwie było mu trochę słabo od tej gorącej wody, ale tak przyjemnie się w
niej siedziało…
Po
chwili wrócił szatyn, niosąc kubek z herbatą. Podał mu ją i przyglądał się bez
słowa, jak rudy bierze ostrożne łyki z naczynia.
–
Gdzie się podziewałeś przez ten cały czas? – spytał Colin.
–
Musiałem przemyśleć kilka rzeczy – przyznał chłopak, wpatrując się w kubek. –
Ja… Czy ja coś dla ciebie znaczę?
Nie
tak chciał zacząć. Powinien go najpierw opierdolić za to, że się nim bawił, a
potem przeprosić za swoje głupie zachowanie, ale jakoś tak te słowa same mu się
wyrwały.
–
Myślałem, że to oczywiste – powiedział cicho Colin, wyraźnie nie rozumiejąc, o
co chodzi Mullerowi.
Joe
zacisnął lekko zęby.
–
A ten facet?
–
Jaki facet?
–
Ten na sali… Całowałeś się z nim.
–
Masz na myśli Rengersa? – spytał zdziwiony Colin. – Widziałeś go?
–
Widziałem, jak się z nim całowałeś.
–
Byłeś zazdrosny?
Joe
spojrzał z jawną złością i urazą na Strausa.
–
Nie, byłem wściekły. Bo najpierw my… – jego głos się załamał. – A potem idę do
ciebie i widzę coś takiego. Poczułem się jak…
Te
słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Chciał powiedzieć Colinowi, jak
bardzo zabolało go to, co zobaczył, ale nie był typem człowieka, który
uzewnętrznia się przed innymi. Prawda była taka, że nie chciał, aby Colin znał
jego uczucia, bo wtedy miałby nad nim władzę. Joe był pewien, że to nie
skończyłoby się dobrze, a on nie mógł pozwolić, żeby skończyło się źle. Po
prostu.
–
Rengers to stary zboczeniec, nie znoszę go – powiedział łagodnie szatyn,
namydlając dłoń i zaczynając szorować mu plecy. – Przyszedł do mnie, bo zauważył,
że mam ostatnio mniej kursantów niż zazwyczaj. Założył, że źle mi idzie i
zasugerował, że wystarczy jak jeden raz zrobię mu loda, to pomoże mi rozkręcić
biznes. Pocałował mnie na siłę. – Colin uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Złamałem mu rękę.
Joe
spojrzał z niedowierzaniem na starszego od siebie mężczyznę. Nie był pewien,
czy dobrze usłyszał.
–
Że ty zrobiłeś co?! – wykrzyknął ze zdumieniem.
–
Złamałem mu rękę. Przez przypadek – dodał szybko na swoją obronę. – Tak
instynktownie jakoś go powykręcałem i… I tak jakoś wyszło. Nie wniesie jednak
oskarżenia, bo znam zbyt wiele jego brudnych sekrecików. Nie sądziłem, że ta
sytuacja może cię zdenerwować.
–
Nie zdenerwowała – mruknął Muller, wzdychając ciężko. Poczuł się jak kompletny
idiota. Zrobił awanturę o nic. Zachował się jak rasowa… ciota.
Spojrzał
niepewnie na Colina. Szatyn nie wyglądał jakby się na niego gniewał, wręcz
przeciwnie. W jego oczach malowało się wiele uczuć, ale Joe przysiągłby na
swoje życie, że to były głównie troska, ulga i… nadzieja? Straus uśmiechnął się
lekko, wciąż masując mu delikatnie plecy.
Nagle
Joe odstawił kubek, złapał Colina za kark i złożył na jego ustach BARDZO
niepewny pocałunek. Tak niepewny, że Colin właściwie nie był pewien, czy
naprawdę do niego doszło. Ale tak, doszło, mokra ręka Joe wciąż spoczywała na
jego karku, mocząc mu koszulkę i sprawiając, że zadrżał. Usta rudego były
ciepłe i miękkie i takie słodkie, a najbardziej podobało mu się to, że to
nastolatek zrobił pierwszy krok.
Szatyn
namiętnie odpowiedział na pocałunek, z radością okazując Joe swoje oddanie.
Otworzył usta, wpuszczając do środka chętny język chłopaka i pozwalając mu się
zaznajomić z wnętrzem swoich ust. Po jego ciele przeszedł elektryzujący
dreszcz, ich języki zaczęły swój powolny taniec, poruszając się jakby bez
udziału ich woli. Był to chyba najsłodszy, najdelikatniejszy i najbardziej
pobudzający pocałunek, jakiego Colin kiedykolwiek doświadczył. Jęknął cicho,
wplatając palce w rude włosy, przyciągając do siebie to cudowne ciało… Tak
przyjemnie, tak ciepło, tak…
Joe
westchnął cicho, odrywając na chwilę usta od warg Colina. Przez chwilę ich
twarze dzieliły dosłownie milimetry, oddychali ciężko w swoje usta, odsuwając
się od siebie dopiero po dłuższej chwili.
Rudy
zagryzł dolną wargę, próbując pohamować głupawy uśmiech, który z nieznanego mu
powodu cisnął mu się na usta. Colin zerkał na niego, zapewne z wyraźną
nadzieją, ale Joe nie chciał składać żadnych obietnic.
Jeszcze
nie.
–
Dokończ kąpiel, poczekam na ciebie w pokoju, mh? Na pewno chciałbyś już pójść
spać – odezwał się Colin tak spokojnie, jak tylko mógł.
Joe
skinął tylko głową. Szatyn nachylił się nad nim i złożył na jego czole
delikatny pocałunek, a potem wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Rudy
przymknął oczy i uśmiechnął się lekko. Jeszcze chwilę posiedział w wannie, po
czym wytarł się w ręcznik, założył czystą bieliznę i poszedł do pokoju. Colin
już leżał w łóżku. Było jeszcze dosyć wcześnie, bo około dwudziestej, ale Joe
musiał przyznać, że oczy same zaczęły mu się kleić na widok łóżka. Z zagadkową
miną podszedł do łóżka i wsunął się pod przykrycie po swojej stronie.
–
Idziesz już spać? – spytał Muller, ziewając szeroko.
–
Nie, poczytam jakiegoś ebooka na laptopie. Jest jeszcze wcześnie.
Zapadła
cisza. Rudy wtulił się bardziej w poduszkę i spytał cicho.
–
Jesteś na mnie zły?
Straus
zaczął bawić się włosami nastolatka. Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
–
Nie. Cieszę się, że wróciłeś.
–
Ale my nie jesteśmy…
–
Nie, jeśli naprawdę tego nie chcesz.
–
Myślisz, że możemy…?
–
Myślę, że tak. Ale to do ciebie należy decyzja. Nie myśl o tym teraz. Prześpij
się. Założę się, że jesteś wykończony.
–
Mhm… Dobranoc.
–
Dobranoc.
Joe
zamknął oczy. Ciepła dłoń, błądząca delikatnie po jego głowie działała na niego
lepiej niż jakiś środek nasenny. Zasnął w mgnieniu oka.
Colin
faktycznie czytał przez kilka godzin książkę, którą miał na laptopie w formie
ebooka. Po pewnym czasie zrobił sobie chwilę przerwy i postanowił podzielić się
radosną nowiną z Andy’m. Chociaż Joe się jeszcze nie zdeklarował, że traktuje
go jak partnera, Colin już czuł się zwycięzcą.
–
Halo? – odezwał się Tramp lekko zachrypniętym głosem.
–
Cześć, Andy! Przeszkadzam?
–
Nie, nie… Stało się coś?
–
Chciałem ci tylko powiedzieć, że Joe wrócił. My… wyjaśniliśmy sobie wszystko.
Przeprosił mnie i powiedział, że go poniosło. Wszystko już wiem i…
postanowiliśmy spróbować. Czy to nie cudowne?
–
Oczywiście, że tak. Cieszę się.
W
głosie chłopaka nie było słychać zbyt wielkiego entuzjazmu, ale Colin był zbyt
szczęśliwy, żeby to zauważyć. Rudy był naprawdę idealny pod każdym względem i
mężczyzna wciąż nie mógł uwierzyć, że dostał szansę bycia z nim. Wiedział, że
nie może tego zepsuć.
–
Joe pozwolił ci się wygadać? – spytał Andy.
–
Nie, śpi teraz i korzystam z okazji – powiedział Colin ze śmiechem.
Rozmawiali
jeszcze chwilę na zupełnie błahe tematy, po czym pożegnali się i Colin się
rozłączył. Wyłączył komputer i położył się spać obok rudzielca. Był bardzo
zmęczony po ostatnich dwóch dniach zamartwiania się o tego małego, piegowatego
złośnika.
Trzeba
jednak przyznać, że warto było.
W
pokoju wciąż było zupełnie ciemno, kiedy Joe się obudził. Było mu tak ciepło i
błogo… Czuł się naprawdę fenomenalnie i komfortowo, zapewne dzięki ciału, do
którego był częściowo przytulony. Wtulił twarz bardziej w szyję Colina i objął
go ramieniem. Szatyn mruknął coś cicho, przekręcając się w jego stronę i
zacieśniając uścisk swoich ramion.
Joe
westchnął. To naprawdę – niech to trafi szlag! – było przyjemne. Bardzo
przyjemne. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się tak bezpiecznie, jak
teraz. Chyba nigdy. W domu ciągle żył w strachu, że ojciec zaraz go uderzy, w
końcu nie musiał mieć powodu. Czasami po prostu podchodził i uderzał go w
twarz.
Colin
by tego nie zrobił.
–
Mhm, Joe? – mruknął cicho szatyn, zakopując się bardziej pod kołdrą. W pokoju
było cicho, jedynie włączona na podłodze farelka wydawała dość podejrzane
odgłosy, których Joe jakoś nie miał zamiaru analizować.
–
Hm?
–
Która godzina?
–
Nie wiem – wymamrotał rudy – nie mam przy sobie telefonu.
Colin
westchnął, znowu wiercąc się lekko na łóżku. Odwrócił głowę w stronę nastolatka
i pocałował go delikatnie w czoło. Raz, drugi, trzeci. Joe przesunął rękę na
jego kark, gładząc go opuszkami palców. Wciąż był cholernie speszony za każdym
jednym razem, kiedy Straus robił coś takiego, ale...
Usta
Colina przykryły jego własne, powodując istny chaos w jego myślach. Nad czym
się przed chwilą zastanawiał? Właściwie, czy był sens myśleć o czymś innym niż
te miękkie usta, które tak namiętnie pieściły jego własne? Ciepły język
przejechał kilka razy po jego zębach i wargach, po czym wsunął się między nie i
zaczął badać wnętrze ust. Joe jęknął cicho, zupełnie tracąc kontrolę. Jak przez
mgłę poczuł ciepłą dłoń na swoim udzie, zanim Colin nie wturlał się na niego.
Nogi rudzielca automatycznie rozsunęły się lekko.
Zdecydowanie
okropny odruch.
Pobudzeni,
ale na pewno nie rozbudzeni, kontynuowali sennie pieszczoty. Joe instynktownie
wsunął dłoń w bokserki Colina i zacisnął dłoń na jego sztywnej męskości. Do tej
pory jeszcze go tam nie dotknął, nie licząc jakichś brutalnych ataków na tę
część ciała, gdy Colin przeginał.
–
Jak chcesz, to potrafisz być dla niego miły – zauważył szatyn z rozbawieniem i
wyraźną ulgą. Joe uśmiechnął się sennie i zsunął mu lekko bieliznę na uda,
oswobadzając sporych rozmiarów organ. Colin zrobił dokładnie to samo, również
zaczynając go pieścić. Ich usta ponownie spotkały się w pocałunku, a dłonie
pieściły wzajemnie.
–
Och… Och, tak… Mmm… Trochę mocniej, Joe…
Rudy
syknął prosto w usta Colina, kiedy mężczyzna podrażnił jakiś wyjątkowo wrażliwy
punkt.
Jeszcze
kilka zduszonych jęków, sapnięć i chaotycznych pocałunków, po czym zapadła
cisza, przerywana jedynie przez dwa świszczące oddechy.
Joe
zabrał rękę, czując, że jest cała w spermie.
–
To było miłe – powiedział Colin po chwili.
Ten
prosty zbitek słów zabrzmiał tak… filozoficznie, że Joe nie wytrzymał.
Parsknął
śmiechem.
Następnego
dnia obaj obudzili się w całkiem dobrych humorach, po czym poszli do kuchni i
zabrali się za robienie śniadania.
–
Nie wierzę – powiedział Joe, gdy tylko weszli do kuchni.
–
Co? – zdziwił się Colin.
–
Tu jest czysto – rzucił rudy z niedowierzaniem. – NAPRAWDĘ czysto! Kim jesteś i
co zrobiłeś z Colinem?
Straus
parsknął.
–
A, odczep się. To wszystko twoja wina. Tak się martwiłem, że aż zacząłem
sprzątać.
Joe
prychnął.
–
To chyba częściej muszę znikać – mruknął, wstawiając wodę na herbatę.
–
Nawet tak nie mów! – powiedział od razu Colin, obejmując go od tyłu. Pocałował
go delikatnie w kark. – Przez ciebie osiwieję przed trzydziestką.
–
Chyba raczej wyłysiejesz. Tak się ponoć dzieje, gdy ktoś za dużo myśli o seksie
– rzucił Joe złośliwie.
–
Aleś ty dowcipny – odparł Colin z ironią.
–
Nie bardziej niż ty.
Zrobili
sobie tosty z dżemem i coś do picia.
–
Jutro wracasz do szkoły, prawda?
–
Mhm, przydałoby się. Będę musiał iść do mamy, żeby napisała mi
usprawiedliwienie.
–
Masz ochotę iść gdzieś wieczorem?
Joe
spojrzał na Colina z uniesionymi brwiami.
–
Mam nadzieję, że nie masz na myśli klubu gejowskiego.
–
Nie, nie… Myślałem o jakiejś dyskotece czy coś. Wiesz, potańczylibyśmy trochę
czy coś.
–
Czy coś – mruknął Joe kpiąco.
Colin
wywrócił oczami.
–
Wiesz, o co mi chodzi. Co ty na to?
Rudy
wzruszył ramionami.
–
Możemy się przejść, w sumie co nam szkodzi. Może być fajnie… Nawet nie waż się
tknąć tego tosta!
Colin
zaśmiał się, kręcąc głową. Poranne sprzeczki z Joe zdecydowanie będą należeć do
jego ulubionych zajęć w ciągu dnia.
Wieczorem,
zanim zaczęli się szykować do wyjścia, zadzwonił telefon Joe. Colin obserwował
kamienną twarz rudzielca, która najpierw lekko poczerwieniała, a potem zupełnie
zbladła.
–
W porządku, mamo. Zaraz tam będę – powiedział tylko i rozłączył się.
–
Coś się stało? – spytał szatyn zaniepokojony.
Joe
westchnął.
–
Mój stary zasłabł w pracy i jest w szpitalu. Mama chce, żebym zajął się
rodzeństwem, żeby mogła go odwiedzić w szpitalu. Chyba nici z imprezy.
–
Idę z tobą – powiedział od razu Colin.
–
Jesteś pewny? Moje rodzeństwo to banda rozwrzeszczanych bachorów.
–
Dam sobie radę.
Joe
skinął głową. Wsiedli do samochodu i pojechali razem do domu, w którym Joe
spędził osiemnaście lat swojego życia. Domu, do którego teraz miał wstęp tylko
w takich okolicznościach.
~~#~~
Już
na wstępie powitał ich głośny płacz Aleksa. Matki już nie było, dzieci chwilowo
miała doglądać sąsiadka, która miała lat piętnaście i żując gumę, siedziała na
kanapie i pisała esemesy.
–
Sally, co to, kurwa, ma być?! – warknął Joe do dziewczyny, biorąc Aleksa na
ręce. Patrice i Dean spojrzeli na niego z lekką irytacją, wyraźnie
niezadowoleni, ze nie mogą już dręczyć młodszego brata.
Dziewczyna
spojrzała na niego niechętnie.
–
Cześć, Joe. Po tym, jak wyleciałeś stąd z hukiem, nie sądziłam, że jeszcze
kiedykolwiek wrócisz.
–
Wypierdalaj, mała suko! – powiedział wkurzony chłopak, łapiąc ją za ramię i
siłą wywlekając z domu.
–
Joe! – rzucił Colin z oburzeniem, po czym zaśmiał się cicho.
–
Mała, wstrętna jędza – syknął rudy, ciaśniej obejmując Aleksa. Spojrzał na
dwóch braci. – Bawi was męczenie Aleksa? Takie to fajne? Patrice, do cholery,
patrz na mnie, jak do ciebie mówię! Jest od was młodszy! Nie powinniście mu
dokuczać.
–
Jest głupi! – mruknął Dean.
W
oczach Aleksa ponownie pokazały się łzy, a dolna warga zadrżała niebezpiecznie.
–
Sami jesteście głupi. Jeśli jeszcze raz go dotkniecie, wleję wam i to
porządnie. Jasne?
Dzieciaki
bały się bicia jak ognia, więc pokiwały tylko niechętnie.
–
Przeproście go – powiedział Joe, stawiając pięciolatka na podłodze.
Patrice
niechętnie wymruczał słowa przeprosin, a zaraz za nim zrobił to Dean, z równie
wielką niechęcią.
–
Patrice i Dean, tak? – spytał poważnie Colin, wyraźnie zamierzając się wtrącić
w całą tę sytuację.
Dzieci
pokiwały głowami, zaciekawione.
–
Ja jestem Colin. Joe ze mną mieszka – powiedział spokojnie. Uścisnął dwie
drobne dłonie, po czym dodał niby od niechcenia. – Też miałem kiedyś brata.
Młodszego. Strasznie lubiłem mu dokuczać. Dokuczałem mu przez cały czas, za
każdym razem, kiedy go widziałem.
Dean
zachichotał.
–
Naprawdę? – zaciekawił się.
–
Mhm.
–
A… gdzie on teraz jest? – spytał Patrice.
–
Nie żyje.
Colin
powiedział to tak grobowym głosem, że dzieci zamarły, a głupie uśmiechy od razu
zniknęły z ich buzi.
–
Co mu się stało?
–
Pewnego dnia przeze mnie zaczął płakać tak mocno, że się udusił. Był chory, ale
nikt o tym nie wiedział.
Teraz
to chłopców już zupełnie sparaliżowało. Byli zupełnie biali i jednocześnie
rzucili nerwowe spojrzenie w stronę Aleksa, który tulił się do nogi
najstarszego brata. Joe patrzył na Colina zdumiony. Nic mu o tej sytuacji nie
wspominał…
Gdy
Straus wstał i puścił mu oczko, Joe wywrócił jedynie oczami. A więc to było
kłamstwo, żeby przestraszyć dzieciaki. Sądząc po minach Patrice i Deana, udało
mu się.
–
Suzie już śpi? – spytał Joe.
Aleks
skinął głową.
–
Chciałbyś też się położyć?
–
Przecież dopiero przyszedłeś.
–
Nie jesteś zmęczony?
Aleks
pokręcił przecząco głową.
Najpierw
zmusili dzieciaki, żeby się po kolei wykąpały (Joe pomógł im tylko spłukać
włosy z szamponu, a Colin zrobił kolację), zjadły kanapki, a potem zasiedli w
pokoju chłopców i grali z nimi w karty. Jedynie Aleks rozłożył się na podłodze
obok Colina i kolorował jakiś obrazek. Patrice i Dean całkiem nieźle sobie
radzili i nieraz zaskakiwali Colina, z łatwością go ogrywając. Dochodziła już
dziesiąta, kiedy wróciła ich matka. Wyglądała na zmęczoną.
–
Wszystko było w porządku? – zapytała. Zdjęła kurtkę i odłożyła ją na miejsce,
po czym podeszła do Aleksa, który drzemał spokojnie oparty na udzie Joe.
–
W porządku, mamo – odparł rudy, ostrożnie podnosząc brata i przenosząc go do
jego pokoju na łóżko. – Zostawiliśmy ci kanapki w lodówce. Suzie przez cały
czas spała spokojnie.
Patrice
i Dean zostali oddelegowali do łóżek. Colin i Joe poszli za kobietą do kuchni.
–
Dziękuję za pomoc – skinęła jemu jak i Colinowi, który uśmiechnął się ciepło.
–
Co ze starym?
–
Robią dodatkowe badania, ale… Prawdopodobnie to rak.
Rozmawiali
cicho, nie chcąc, żeby młodsze dzieci to usłyszały.
–
Ile mu dają czasu?
–
Z pół roku, nie więcej.
–
Tyle wystarczy, mamo. Skończę szkołę i pójdę do pracy. Nawet do dwóch, jeśli
będzie trzeba. Damy sobie bez niego radę.
–
Powinieneś iść na studia.
–
Pomogę ci – powtórzył dobitnie, kładąc jej rękę na ramieniu. – Mogę pójść na
studia trochę później.
–
Będę musiała znaleźć pracę – westchnęła. – To nie taki problem, ale Aleks i
Suzie…
–
Nie martw się. Jakoś damy sobie radę.
Kobieta
uśmiechnęła się lekko.
–
A jak ty sobie radzisz? – spytała nagle zaniepokojona. Spojrzała na Colina. –
Nie przeszkadza ci, że Joe u ciebie mieszka? Boże, przecież ty go właściwie
utrzymujesz, a ja…
–
Nie musi się pani martwić – powiedział Colin uspokajająco. Uśmiechnął się lekko.
– Nie odczuwam zbytnio tego, że ktoś jeszcze ze mną mieszka, naprawdę. Całkiem
dobrze sobie razem radzimy.
–
To prawda, mamo. Mną się już nie musisz przejmować. Teraz najważniejsze jest,
żeby zająć się dzieciakami.
–
Najgorzej z Suzie… Aleks już sam się
sobą zajmie, ale ona jest jeszcze zbyt mała…
–
Coś wykombinuję, ok?
Matka
skinęła lekko głową.
–
Dziękuję.
Colin
spojrzał na zegarek.
–
Joe, musimy już iść. Masz jutro lekcje na ósmą, powinieneś się wyspać.
–
Masz rację. – Uścisnął matkę, chcąc jej dodać otuchy. – Będziemy w kontakcie.
–
Trzymajcie się, chłopcy. Jeźdźcie ostrożnie.
Gdy
już wracali do domu, początkowo milczeli, przy czym Straus wyraźnie się nad
czymś zastanawiał. Mniej więcej w połowie drogi odezwał się.
–
Mam rozumieć, że ojciec jest wam potrzebny tylko dlatego, że zarabia pieniądze?
Joe
w pierwszej chwili się nie odezwał i kiedy Colin już stracił nadzieję na
odpowiedź, rudy westchnął i powiedział.
–
Stary to zwykły chuj. Odkąd pamiętam znęcał się nad nami wszystkimi. Naklepał
mamie bandę bachorów, którą cały czas ktoś musi się zajmować. Jestem
najstarszy, więc trochę poczuwam się do odpowiedzialności za nich. Już
wcześniej myślałem o tym, żeby znaleźć jakąś pracę i zabrać ich wszystkich z
tego piekła, ale nigdzie nie chcieli mnie zatrudnić, bo jeszcze nie skończyłem
szkoły. Ci, co chcieli, oferowali mi marne zarobki i nic nie mogłem z tym
zrobić. Stanęło więc na tym, że wykopał mnie z domu i nie bardzo wiedziałem, co
powinienem zrobić. Gdy już umrze, mama pewnie dostanie za niego trochę kasy,
ale przy czwórce małych dzieci będzie to kropla w morzu… Muszę jej pomóc. Za
trzy miesiące kończę szkołę i będę mógł normalnie zacząć zarabiać.
Colin
nie spodziewał się, że Joe aż tak bardzo dba się o swoje rodzeństwo, tymczasem
wyraźna troska w jego głosie niemal zwalała z nóg. Mimo pierwszego wrażenia,
jakie Joe zapewne robił na wszystkich, był naprawdę dobrym chłopakiem. Musiał
bardzo kochać swoje rodzeństwo, skoro był gotowy poświecić dla rodziny swoje
marzenia.
–
Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz – zapewnił Straus. – Zawsze tak jest.
Kiedyś będziesz się śmiał z tego, że się tym martwiłeś.
–
Mam nadzieję.
Tak
naprawdę, wcale w to nie wierzył.
Następnego
dnia mieli dość… dziwnego gościa.
Przyszedł
do nich Lucas Brey.
Kiedy
Joe i Lucas stanęli twarzą w twarz, zupełnie oniemiali.
–
Co ty tutaj robisz?! – spytali jednocześnie.
–
Joe, kto przyszedł?
Colin
podszedł do rudzielca i spojrzał ze zdziwieniem na przybysza. Zmarszczył brwi.
–
Ty jesteś Lucas, prawda? – spytał. – Coś się stało?
–
Powiedzmy. Mogę wejść?
Joe
wpuścił go do środka. Brey bez zbędnych ceregieli spojrzał na nich i zaczął.
–
Dwunastego lutego są urodziny Andy’ego. Robię mu kameralne przyjęcie–niespodziankę.
Tylko najbliżsi przyjaciele. Czuj… – spojrzał na Joe i zmarszczył brwi. Przez
chwilę coś rozważał, a potem poprawił się. – Czujcie się zaproszeni.
–
A ja z jakiej okazji? – zdziwił się rudy.
–
Nie wiem – mruknął blondyn, krzywiąc się zabawnie. – Andy cię chyba polubił,
tak mi się wydaje. Zaczynamy u mnie w domu o 16.30. Trzymaj – podał Joe mały
świstek – to mój adres. Otworzy wam moja gosposia, ja przywiozę Andy’ego zaraz
po szkole.
–
Kto jeszcze będzie?
–
Maja, Theo, Robert, Thomas, ja i wy. Jak mówiłem, to raczej symboliczna
impreza, ale Andy na pewno się ucieszy, JEŚLI przyjdziecie. To jak?
Colin
i Joe spojrzeli na siebie. Joe nie był zachwycony tym pomysłem, nie znosił
Breya i w ogóle, a na samą myśl o imprezie, na której wśród ośmiu osób jest aż
czterech gejów, czuł dziwne sensacje w żołądku. Dziwiło go też to, że Lucas aż
tak się zakolegował z Trampem, tym bardziej że na początku wyraźnie go nie
znosił. Nie chciał jednak zbyt wiele o tym myśleć, bo to było bez sensu. I
właściwie, niezbyt go obchodziło.
–
W porządku, przyjdziemy. Dwunasty to… środa, tak?
–
Mhm. W takim razie widzimy się u mnie w przyszłym tygodniu.
Odwrócił
się na pięcie i wyszedł bez słowa pożegnania. Obserwowałem z pokoju, jak wsiada
do samochodu i odjeżdża. Bogaty snob.
I
cholerny szczęściarz.
–
Jesteś pewien, że chcesz iść? – spytał rudy.
–
Pewnie. Bardzo lubię Andy’ego.
–
Ale ja nie lubię Breya. Od kiedy zrobił się taki uczynny, co? Nigdy wcześniej
nie słyszałem, żeby wyprawiał dla kogoś imprezę.
–
Cóż, widocznie lubi Andy’ego bardziej niż ci się wydaje.
Joe
nie miał zamiaru się zastanawiać, co to owe „bardziej” mogło znaczyć.
Joe
był potworem.
Od
samego początku, kiedy Colin próbował się do niego zbliżyć, rudy reagował
niezwykle intensywnie, ale zdecydowanie nie tak, jak Colin sobie wymarzył. Były
to zwykle ataki na jego męskość, przekleństwa i uderzenia, które nie raz
zostawiały na jego ciele siniaki. Z czasem, oczywiście, Joe pozwalał mu na
więcej, ale nadal jeśli chodziło o TE sprawy to wydawał się być tym niezwykle
skrępowany i nie wyglądał na kogoś, kto chce to zmienić.
A
potem uciekł.
Z
pewnością nie można nazwać tego dobrym początkiem, chociaż czy w ogóle takowy
istnieje? Czy to jakaś wielka różnica, jak zacznie się jakaś znajomość czy
związek, jeśli z czasem staje się silna i trwała? Tak czy siak, początek
rzeczywiście nie wyglądał zbyt obiecująco, zwłaszcza dla zakochanego geja. Kto
więc mógł przypuszczać, że skończy się to właśnie tak…
Starał
się nie jęczeć zbyt głośno. Naprawdę się starał! Do cholery, miał sąsiadów i
był pewien, że dźwięki, które z siebie wydawał, słychać w całej okolicy.
Desperacko wplatał dłonie w rude włosy, próbując odciągnąć zachłanne usta od
swojego przyrodzenia, ale rudy skutecznie się przed tym bronił.
Joe
był potworem.
Początkowa
nieśmiałość i dystans zniknęły, zmieniając się w czyste pragnienie, które w połączeniu z gorącym temperamentem rudego
naprawdę porządnie podkręcało temperaturę. Muller z dnia na dzień zamienił się
w zwykłego kutasomana. On się wręcz UZALEŻNIŁ od obciągania. I robił to nieziemsko.
Szatyn
nie wiedział, kiedy w chłopaku zaszła taka zmiana. Miał wrażenie, że coś go
opętało. Niemal z przyjemnością brał go w usta i pieścił tak zapamiętale jak
jeszcze nikt wcześniej. Był zajebistym kochankiem i nawet już nie było widać,
że brakuje mu doświadczenia.
–
Joe… Ja zaraz… zaraz… – wyjęczał na skraju świadomości.
Ciepłe
usta oderwały się od jego penisa, a błyszczące z pożądania oczy patrzyły prosto
w jego własne. Nastolatek oblizał lubieżnie usta, wyraźnie czekając na ciąg
dalszy. Nie odzywał się. Nigdy tego nie robił, on po prostu działał i to tak,
że aż się paliło.
Pchnął
go na łóżko i usiadł mu na udach, schylając się i całując kochanka w usta. Jego
ręce błądziły po torsie Colina, a ciało reagowało wyraźnym drżeniem na uścisk
na pośladkach. Sam wręcz kierował ręce Strausa na swoje pośladki i między nie.
Lubił,
kiedy Colin w niego wchodził brutalnie. Pierwszy raz, podczas którego ból
sprawiał mu wyraźny dyskomfort, wydawał się snem. Joe przecież nie mógł być
taki nieśmiały i wystraszony. On był gorący i namiętny. Chciał robić to szybko
i mocno, ciągnął Colina za włosy i zostawiał mu krwawe zadrapania na plecach,
wbijając mu w skórę paznokcie.
A
teraz czekał z wyraźnym pragnieniem aż Colin weźmie go po raz kolejny, równie
ostro i namiętnie jak zawsze.
Robili
to co noc i nigdy nie mieli dosyć.
Joe
był potworem.
Gdy
już było po wszystkim i leżąc obok siebie na wznak, próbowali uspokoić oddechy,
Colin odszukał rękę Joe i splótł ich dłonie razem. Coś dla ciała i coś dla
serca. Według niego to zawsze powinno się równoważyć.
Rudy
przekręcił głowę i spojrzał na niego. Po gorącym seksie wyglądał na zmęczonego
i sennego.
–
Jeszcze ci mało?
Szatyn
uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową.
–
Dobranoc.
–
Dobranoc.
Nie
musiał patrzeć, żeby wiedzieć, że odbyt chłopaka jest podrażniony aż do krwi.
Joe nigdy się nie skarżył, choć zawsze było widać, że go boli. Colin nie
wiedział, co ma z tym zrobić, bo nie chciał mu robić krzywdy. Miał nadzieję, że
gdy hormony przestaną buzować w nastolatku, ich króliczy seks „zmutuje” i Colin
nie będzie się już dłużej bał, że robi partnerowi krzywdę. W to, że ich seks i
tak będzie nieziemski, jakoś nie wątpił.
Z
temperamentem rudzielca nigdy nie mógłby być.
***
Musicie przyznać, że ten odcinek był bardzo długi, prawda?:)
Pozdrawiam!
Długi , ale to dobrze . Joe wyraźnie się rozkręca . Czekam teraz na Bliźniaków :D Nao
OdpowiedzUsuńDlugi rozdzial i bardzo Ci za niego dziekuje :33
OdpowiedzUsuńJest boski *-* Joe stal sie taki namietny, a jego temperament nie zmalal. Wrecz przeciwnie ciagle sie rozkreca. Uzaleznil sie od obciagania, kutasoman? Zajebiste!^^ Colin tez byl slodki tak sie troszczac.
Dziekuje, dziekuje i kocham Cie <3
Teraz czekam na dalszy ciag tego opowiadania.
Kocham slashe, ktore Ty piszesz :*
~Psychedelic smiles
Długi i wspaniały rozdział~
OdpowiedzUsuńUwielbiam jak piszesz, a wstawki o Andym i Lucasie, sprawiły, że kolejny raz wracam do Odkryć siebie, żeby przeczytać je po raz któryś.
Dużo weny!
Rozdział długaśny i bardzo fajny :-) cieszę się, że Joe i Collin się pogodzili i uregulowali swoje stosunki (tak, to miało zabrzmieć dwuznacznie ;-) prawdę mówiąc myślałam, że to już ostatni odcinek, więc, jako, że nie czytam Bliźniaków, chciałam Cię ponamawiać do odwieszenia TwT ;-p ale poczekam
OdpowiedzUsuńP.S. Dziękuję za odpowiedź :-)
Dlugi i gorrrrracy :D Po prostu wspanialy :D
OdpowiedzUsuńRozdzial zajebisty^^! Joe sie rozkrecil i juz nawet obciaga z przyjemnoscia <3 Kocham ich po prostu. I Ciebie najbardziej za pisanie takich zajebiszczych opowiadan. Wiesz, ze uwielbiam szkolne slashe? Twoje sa najlepsze :* Z ogrrromna checia przeczytam inne Twoje slashe <3
OdpowiedzUsuńPiszesz tak zajebiscie, ze az nie moge... No, bo nawet jak rozdzial jes taki strrasznie dlugi to i tak czuje niedobor opowiadan obsesjii, nooo <3<3<3
Czekam na dalsze czesci i kolejne slashe <3
~Fluffery
Boskie opowiadanie^^
OdpowiedzUsuńNasz Joe w końcu się rozkręcił... Collin widać na niego super działa :) Nie mogę się już doczekać co będzie w dalszych rozdziałach :D
Serio uwielbiam Twoje opowiadania slash <3 Są boskie!
Cudne! Boskie! Swietne! Genialne! Uwielbiam to opowiadanie <3<3<3
OdpowiedzUsuńniecierpliwie czekam na nastepny rozdzial. Kocham Twoje slashe :*
WRESZCIE! Super! <3
OdpowiedzUsuńWitam nominuję cię do Liebster Awards, pytania na: http://opowiadanie-ukryta-prawda.blogspot.com/2014/01/liebster-award-od-casjel.html
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie. Twoj kunszt pisarski jest niesamowity. Twoje historie czyta sie z najwieksza przyjemnoscia. Lekkie, przyjemne teksty, ktore potrafia rozswietlic najbardziej ponure chwile. Dziekuje Ci za to. Jestem wdzieczna za kazde Twoje opowiadanie. I chociaz ja uwielbiam tylko Twoje slashe, to jestem pewna, ze jest wiele osob, ktore kochaja wszystkie Twoje utwory.
OdpowiedzUsuńHistoria Joe i Collina jest swietna. Ciesze sie, ze Joe nie odrazu ulegl Collinowi i dzieki temu moglas opisac wiele innych zabawnych i intrygujacych watkow. Masz swietne wyczucie i nie prowadzisz akcji ani szybko ani chaotycznie tylko rozwaznie wszystko sie toczy wlasnym tempem.
Niecierpliwie czekam na dalszy ciag tej historii :)
~Desire