wtorek, 19 czerwca 2012

Rozdział 33


Andy
Miałem wrażenie, że moje życie to głupi koszmar, z którego po prostu nie potrafię się obudzić. Wszyscy dopieprzali mi z każdej strony, coraz bardziej mnie pogrążając. Ojciec schodził rano na śniadanie jakby nigdy nic. W ogóle nie pamiętał tego, co robił mi wieczorem. Matka nie miała odwagi, żeby mu tego powiedzieć, mimowolnie zgadzając się na to, żeby się na mnie wyżywał. Lucas też jasno postawił sprawę, pozbawiając mnie wszelkich złudzeń. W dodatku zauważyłem, że moje oceny znacznie się pogorszyły. Ale w sumie po co się starać, skoro i tak nie ma się po co żyć?
Czekałem.
Wiedziałem, że Lucas wkrótce mnie zostawi, to była tylko kwestia czasu. Coraz gorzej nam się układało, mimo że starałem się zadowalać go pod każdym względem. Przed każdą penetracją robiłem mu loda, robiłem w łóżku rzeczy, na myśl o których kiedyś spaliłbym się ze wstydu. Teraz było mi wszystko jedno. Dopóki on był zadowolony, nie było problemu. Bałem się, że jakimś nieopatrznym gestem coś między nami zepsuję, dlatego starałem się uważać na słowa i nie drażnić go. Przestałem się z nim droczyć. Temat dominacji porzuciłem zupełnie. Nie chciałem się karmić marzeniami, że może kiedyś… Nie było takiej opcji. Kiedy już zaczęło się srać, posrało się wszystko.
W poniedziałek po szkole poszedłem do Colina. Miałem nadzieję, że trochę odreaguję. Może Colin mi jakoś pomoże?
Zapukałem do drzwi, bo nadal nie naprawił tego cholernego dzwonka. Usłyszałem głośny tupot bosych stóp i po chwili drzwi stały już otworem. Aż podskoczyłem, kiedy nagle ukazał się w nich Colin. Jego oczy były dziwne, jakby pełne nadziei. Mój widok bardzo go rozczarował.
- Hej – zacząłem niepewnie. Jego zbolała mina mnie zaskoczyła. – Coś się stało? Przeszkadzam?
- Nie, nie… Wejdź.
- Stało się coś? – spytałem.
Nie zdejmowałem butów, tylko po prostu wszedłem do środka.
- Joe zniknął.
- Co? Jak to zniknął?
Colin pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Po prostu. Znaczy, w sumie to… odszedł.
- Pokłóciliście się?
Szatyn przymknął na chwilę oczy, wzdychając cicho.
- Ostatnio pozwalałem sobie na coraz więcej. Niczego mi nie bronił aż w końcu pozwolił… się przelecieć.
 -SERIO?! Joe się na to zgodził?
- Tak. Mógłbym przysiąc, że mu się spodobało! Ale potem… Kiedy na drugi dzień chciałem to powtórzyć, wyrwał mi się i zaczął na mnie wrzeszczeć. Krzyczał, że on ma już tego dość, że nie jest gejem, że nie chciał się ze mną przespać… Że zgadzał się na to wszystko tylko dlatego, że po utracie dachu nad głową bał się, że też go wyrzucę. Stwierdził, że go wykorzystałem i woli umrzeć na ulicy niż jeszcze raz dać się wyruchać jakiemuś pedałowi. To są jego słowa. A potem założył buty i wybiegł, tak jak stał.
- Kiedy to było?
- Dwa dni temu. Próbowałem go znaleźć, pytałem o niego ludzi… Bez skutku. Po prostu przepadł. Nie zadzwoniłem na policję, bo i tak to byłoby bez sensu. Nic by nie zrobili. Nie mam jego zdjęcia, nawet dobrze nie wiem, gdzie mieszkał. Zresztą, pewnie i tak tam nie wrócił. Nie wiem, co mam zrobić. Gdyby tylko wrócił… Dam mu nawet spokój. Nie będę go nawet dotykał, jeśli nie zechce, ale chcę wiedzieć, że jest bezpieczny!
W głosie Colina pobrzmiewała jakaś histeryczna nuta. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takiej rozsypce. Jakbym widział siebie.
- Zakochałeś się w nim.
Szatyn uśmiechnął się smutno.
- Może, ale to i tak bez znaczenia, skoro on jest hetero. Jeśli ktoś taki spróbował raz gejowskiego seksu i nadal twierdzi, że woli kobiety, to nie ma szans go nawrócić. Muszę o nim zapomnieć… Chcę tylko wiedzieć, że jest bezpieczny. Tylko tyle.
Tylko tyle… Tak niewiele, a zarazem tak dużo.
W drodze do domu analizowałem słowa Colina. Sam już nie wiedziałem, jak się do tego ustosunkować. Cieszyć się, że nie tylko ja mam problemy? Nie, nigdy taki nie byłem. Współczuć Colinowi? Też nie. Czemu miałbym się zamartwiać jego problemami, skoro moje same były wystarczająco zajmujące i nie potrafiłem sobie z nimi poradzić. Nigdy jednak nie byłem egoistą. Gdybym mógł jakoś mu pomóc… To głupie, bo cieszyłem się, że nie mogę.
Gdy stanąłem przed domem, miałem ochotę uciekać. Przypomniałem sobie swoje początki w domu i szkole… To, jak byliśmy z Lucasem zamknięci w składziku na detergenty… Pierwsze dni w szkole były bardzo trudne. Miałem wrażenie, że to działo się wieki temu. Teraz wszystko się zepsuło.
Przełknąłem ciężko ślinę, robiąc chwiejny krok w stronę domu. Po co się oszukiwać? I tak mnie to nie ominie. Lepiej niech mnie już pobije i będę miał spokój.
Chciałbym, żeby już było po wszystkim, pomyślałem, kiedy przekroczyłem próg domu i zobaczyłem pijanego ojca stojącego przy schodach.



Lucas
Nuda…
Nu-da!
Nie znoszę nudy. Po wyjściu Trampa nie miałem po prostu co robić. Żenada. Nie miałem się z kim spotkać (chętni na pewno by się znaleźli, ale mi to towarzystwo nie odpowiadało) i nie chciałem iść na imprezę. Koniec świata – bóg seksu porzucił swoje grzeszne życie. Kiedy stałem się takim miękkim fiutem?
Z braku laku wsiadłem do auta i pojechałem do centrum. Nie, żeby zakupy mnie odstresowywały, ale… Może znajdę coś  ładnego dla mojej chudej złośnicy? Ostatnio był taki przygnębiony, smutny… I te siniaki, które dokładnie pudrował nawet na dupie… Przestał się uśmiechać, co zwyczajnie doprowadzało mnie do rozpaczy. Jakimś cudem się do niego przywiązałem i cholernie mnie wkurzało, że nie potrafię na dłużej poprawić mu humoru. Chciałem, żeby był taki jak na początku – zadziorny, irytujący, wyszczekany i nieogarnięty. Pomalowany, z włosami na żel. To był prawdziwy Andy Tramp. Jak mógł się tak diametralnie zmienić w tak krótkim czasie?
Wszedłem do jakiegoś sklepu jubilerskiego. Nigdy nie byłem dobry w kupowaniu prezentów, więc wolałem wybrać coś z biżuterii.
Przez chwilę oglądałem wystawy, nie wiedząc, co konkretnie wybrać.
- Pomóc w czymś?
Spojrzałem na młodą, miło uśmiechającą się ekspedientkę. Niezła laska… Hot blondyna z niebieskimi oczami. Mój były typ.
- Przydałoby się. Chciałbym kupić coś ładnego na prezent.
- Na jaką okazję?
Wzruszyłem ramionami.
- Po prostu, bez okazji.
- Do jakiej kwoty?
- Cena nie gra roli.
- Ktoś z rodziny? Dziewczyna…?
- Dla chłopaka – wypaliłem. Dziewczyna zamrugała ze zdziwienia, a ja dopiero po chwili się zorientowałem, co palnąłem. Zarumieniłem się aż po czubki uszu.
- Znaczy… Eee, ja… No – dukałem nieskładnie. Jakim cudem mi się to wymsknęło?!
Kurwa!
Dziewczyna również była zażenowała, dobrze to widziałem. Chrząknęła, doprowadzając się do porządku.
- Cóż… Jaki ten chłopak... jest? Co lubi?
- Em… Nie wiem.
- Srebro czy złoto?
- Srebro.
- Naszyjniki, kolczyki…
- Bransoletki.
- Jakiej postury?
- Chudy.
- Jaki jest?
- Em… Roztrzepany, wredny, sumienny, odważny… Uhm, no nie wiem…
Wciąż piekłem raka. W pewnym momencie musiałem się powachlować koszulką, bo chyba bym się spalił żywcem w tym sklepie.
- Zobaczmy, co my tu mamy. Ma jakieś szczególne upodobania?
Pokręciłem przecząco głową. Skąd niby miałbym to wiedzieć?
Ekspedientka wyciągnęła jakąś małą gablotkę i pokazała mi sporo różnych bransoletek. Żadna jednak nie pasowała mi do Andy’ego.
- Może być zwykła, na dość grubym łańcuszku z blaszką – rzekłem, drapiąc się po głowie.
- Z blaszką?
- Mhm... A na niej jakiś wzór. Jakiś prosty… Ładny… Andy po prostu lubi takie rzeczy.
- Andy?  Och, proszę spojrzeć na te.
Zawstydzony jeszcze dobry kwadrans przebierałem w różnych bransoletkach, aż w końcu wybrałem taką, jak chciałem – dość gruby łańcuszek z blaszką, a na niej napis „Freiheit”. Nie, żeby kosztowała poniżej tysiąca, ale co tam? Samochód był kilkadziesiąt razy droższy, a ojciec i tak się nie doliczył, więc miałem to gdzieś. Zresztą, po ostatnich incydentach miałem ochotę roztrwonić cały ten pieprzony majątek, ale nie chciałem pieniędzy, nie od tego wyrodnego ojca…
Szybko porzuciłem myśli o nim, bo jeszcze bardziej pogarszały mi humor. Czerwony ze wstydu zapłaciłem za prezent i wyszedłem ze sklepu. Włożyłem bransoletkę do kieszeni zapinanej na rzepy i postanowiłem się jeszcze trochę rozejrzeć po centrum. Może znajdę coś fajnego?
Znaleźć, znalazłem, ale na pewno nie fajnego.
Natknąłem się na Tomasa i Mary. Szli dosyć wolno, trzymając się za ręce i oglądając różne wystawy. Jeszcze mnie nie zauważyli, ale ja i tak nie miałem zamiaru się nigdzie chować. To już nie byli moi przyjaciele. Tomas… Chciałbym, żeby dal sobie spokój z tą dziwką i zaczął wreszcie przypominać dawnego siebie, ale Mary była definitywnie spalona.
Gdy już byliśmy obok siebie, mój i Tomasa wzrok spotkał się. Tom uśmiechnął się lekko, jakby niepewnie i skinął mi głową. Prychnąłem w myślach, odwracając głowę w drugą stronę, udając, że interesuje mnie wystawa jakiegoś sklepu sportowego. Kątem oka zobaczyłem, że brunet zmylił kroku, a jego twarz wyrażała niebotyczne zdumienie i szok.
Tomas nie mógł uwierzyć, że tak go zlałem. Zresztą, ja też nie mogłem uwierzyć, że to zrobiłem.
Moje myśli znowu uciekły do Andy’ego. Znowu o tym myślałem i znowu nie widziałem, co z tym wszystkim zrobić. Chciałem po prostu jakoś mu pomóc, nie miałem tylko pojęcia, jak.
 W domu czekała na mnie kolejna miła niespodzianka – przyjechał ojciec. Mimowolnie się skrzywiłem i zacząłem zastanawiać, czy nie olać go i nie wracać do domu.
Szybko podjąłem decyzję. Wybrałem numer do Trampa, mając nadzieję, że będę mógł u niego spać. Zakodowałem sobie w myślach, żeby następnym razem – jak wyjedzie stary – pozmieniać zamki w drzwiach.
Andy nie odbierał. Zakląłem cicho, zastanawiając się, co on takiego robi, że nie ma tego przeklętego telefonu. Akurat w takiej chwili!
Po dwóch razach zrezygnowałem i postanowiłem iść do domu. Trudno, najwyżej wybuchnie kolejna awantura. Stary sam się o nią prosi. A w sumie, to chciałem się z nim pokłócić. Wszystko ostatnio się sypało i nawet nie miałem gdzie ani jak się wyżyć.
Wszedłem po cichu do domu, chcąc się przemknąć do swojego pokoju. Nawet nie zapaliłem światła. Moje plany spaliłem na panewce, kiedy nagle potknąłem się o coś i wyrżnąłem na podłogę. Zakląłem głośno, rozmasowując sobie bolącą piszczel. Wściekły wszystko się pozbierałem i chciałem już iść, kiedy światło się zapaliło i ujrzałem swojego starego. Patrzył na mnie ze zdziwieniem, a ja obiecałem sobie, że przy następnym spotkaniu z Trampem walnę go w łeb. Zaraził mnie niezdarstwem.
- Cześć, Luca – powiedział, uśmiechając się lekko.
- Ta – burknąłem jak jakiś burak. – Cześć.
Mina mu zrzedła, ale udawał, że nie zobaczył mojej niechęci.
- Coś się stało? Wyglądasz na przygnębionego – rzekł.
Parsknąłem. Jedna brew podjechała kpiąco do góry.
- Jestem twoim ojcem.
- Pff! Jesteś pewny?
- A niby dlaczego miałbym nie być?
- Jak dla mnie, to moim ojcem może być nawet Lucky.
Pies zaszczekał, wybiegając z kuchni i merdając wesoło ogonem.
- O co ci znowu chodzi? – spytał, zaciskając ręce w pięści. Oho, zdenerwował się.
– Dopiero przyjechałem, mam za sobą długą podróż! A ty jak zwykle na dzień dobry od razu chcesz się ze mną kłócić. Mógłbyś mi wreszcie wytłumaczyć swoje zachowanie?! To naprawdę nie jest miłe, wracać tu, kiedy ty się tak zachowujesz.
- To nie wracaj! – krzyknąłem. – Nie musisz się o mnie martwić, jak widzisz, świetnie sobie radzę sam. Możesz sobie siedzieć nawet na końcu świata, mało mnie to obchodzi! Przyjeżdżasz tu jak królewicz. Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że będę ci nadskakiwał. Żaden z ciebie ojciec, zwykły chuj i tyle!
Zobaczyłem, że ma w oczach łzy i poczułem dziwny skurcz w żołądku. Nigdy nie widziałem, żeby płakał.
Nie chciałem się jednak nad tym roztkliwiać. Ja też płakałem i to niedawno. To on mi wiecznie wyrządzał krzywdę i wcześniej chciałem, żeby płakał. Teraz już nie.
Wziąłem głęboki oddech i wyminąłem go, kierując się na schody.
- Lucas…
Odwróciłem się. Stary stał przy swoich walizkach i podnosił pudełeczko. Pomacałem się po nodze, ale prezent dla Andy’ego zniknął.
Podszedłem do niego. Odwrócił ode mnie głowę, wyciągając rękę z pudełkiem. Wziąłem je niepewnie.
Płakał, widziałem, że płakał.
Chciałem coś powiedzieć, przeprosić, dodać otuchy, opierdolić… Żadne słowa nie wydobyły się z moich ust. Po prostu odszedłem pospiesznie, mając dość tej całej farsy. Nie chciałem widzieć jego łez ani czuć się przez to winnym. On moich nie widział i niezbyt go interesowało, że mnie do nich doprowadził. Czemu ja miałbym się nim przejmować?
Zaszyłem się w pokoju na dość długo. Zastanawiałem się, jak to jest, kiedy ktoś w ciebie wchodzi. Czysto teoretycznie, oczywiście. Czy to boli? Chyba tak, Andy mówił, że na początku tak trochę. Ból mnie jednak nie martwił. Ja po prostu nie wyobrażałem sobie oddania komuś pozycji dominującej, a danie komuś dupy zrobiłoby już ze mnie totalną ciotę. Myślałem i myślałem, aż w końcu zasnąłem.



Andy
Ból.
Cholerny ból.
Siedziałem nagi w brodziku, namydlając całe ciało. Po policzkach ciekły mi łzy, mieszając się z ciepłą wodą. Tym razem było jeszcze gorzej. Z każdym jednym dniem ciosy ojca stawały się coraz silniejsze. Wiedziałem, że już mi się nie uda ukryć tych siniaków przed Lucasem. Nie tym razem.
Gdy skończyłem, wyszedłem z łazienki odrętwiały. Na telefonie zobaczyłem dwa nieodebrane połączenia od Lucasa, ale nie oddzwoniłem do niego. Dzwonił już sporo czasu temu, więc teraz może być już czymś zajęty. Nie chciałem mu przeszkadzać.
Chciałem odłożyć telefon, ale zawibrował mi w dłoni. Spojrzałem na wyświetlacz.
Colin.
- Halo? – zapytałem zachrypniętym głosem. Miałem nadzieję, że nie będzie słyszał w moim głosie, że niedawno płakałem.
- Cześć, Andy! Przeszkadzam?
- Nie, nie… Stało się coś?
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że Joe wrócił. My… wyjaśniliśmy sobie wszystko. Przeprosił mnie i powiedział, że go poniosło. Wszystko już wiem i… postanowiliśmy spróbować. Czy to nie cudowne?
- Oczywiście, że tak. Cieszę się.
W moim głosie nie było słychać zbytniego szczęścia, chociaż w głębi serca naprawdę się cieszyłem. Może chociaż oni będą ze sobą szczęśliwi.
- Joe pozwolił ci się wygadać?
- Nie, śpi teraz i korzystam z okazji.
Pogadałem z nim chwilę. Radość w jego głosie…
Chciałbym kiedyś też jeszcze być szczęśliwym. Chociaż przez chwilkę, żeby poczuć, jak to jest.
Położyłem się spać. Byłem zmęczony.




Lucas
Obudziło mnie szczekanie psa. Ciekawy, o co chodzi, zszedłem na dół. Starego nigdzie nie było, za to przy drzwiach zobaczyłem Tomasa.
- Czego chcesz? – zapytałem, wołając do siebie psiaka.
- Zerwałem z Mary i chciałem cię przeprosić na moje głupie zachowanie. Naprawdę nie chciałem, żebyśmy przestali być przyjaciółmi i jeśli tylko chcesz, chcę żeby było jak dawniej – wyrzucił z siebie na jednym oddechu.
Zaśmiałem się cicho. Tomas i jego umiejętne poprawianie mojego humoru.
- Spoko. Chodź.
Brunet uśmiechnął się lekko i podszedł do mnie. Poszliśmy razem na siłownię i basen. Bawiliśmy się jak kiedyś, zanim umarła jego siostra, zanim poznałem Trampa, zanim mój ojciec zaczął mnie tak strasznie wkurzać.
Było naprawdę fajnie.


***
Uch, tym razem mi zeszło jak nigdy. Przepraszam, ale mimo że już praktycznie nie muszę się martwić szkołą, wciąż chodzę na prawko, dodatkowe lekcje i godzinami czekam na autobusy. Mogę jednak się pochwalić, że przynajmniej egzamin z niemieckiego zdałam na pięć, więc mogę odetchnąć z ulgą. Mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia już wejdzie w życie mój plan częstszego dodawania notek i ogarnę wszystkie zaległości na Waszych blogach.
Wrzucam od razu trzy notki i man nadzieję, że pod każdą pojawi się jakiś komentarz.
Pozdrawiam!






5 komentarzy:

  1. Wow! Jest! Nie wierze! Jestem mega szczesliwa, ze wrzucilas od razu wiecej. Juz biore sie za czytanie kolejnych. Fajnie, ze u Colina juz wszystko ok. Teraz tylko czekac, az Andy znowu bedzie szczesliwy, a mam nadzieje, ze to w koncu nastapi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystko i zaczynam komentować.
    Joe ostro zareagował. Przestraszył się, że mu się podobało. Nadal odrzuca od siebie to kim jest, ale fajnie, że wrócił, porozmawiał z Colinem i postanowili spróbować. :D
    Lucas się wygadał przy sprzedawczyni, a to znaczy, że coraz naturalniej traktuje to, że ma chłopaka. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Boję się o... sama nie wiem o co, o Luca? Powinnam o Andego, ale boję się bardziej o Luca, i o to, że straci swojego ojca. A przecież widać jak byk, że ten go kocha. Strasznie mi go żal i mam nadzieję, że pokona swoje opory względem taty, bo to że ojciec się nie zmieni z góry jest jasne, koleś nie wie co robić, by ułaskawić syna ><
    Lecę do kolejnej noty, fajnie że wstawiłaś aż dwie z tego opowiadania, chociaż jak dla mnie historia Billa i Toma bezkompromisowo na pierwszym miejscu <3 Zwłaszcza, że nadal nie mogę odgadnąć o co tak naprawdę chodzi XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Joe dał popalić Colin'owi... Ale najważniejsze że wrócił i się dogadali xD Super że Luc i Tom się pogodzili... Luc'owi jest potrzebny przyjaciel z którym może pogadać o wszystkim:) Ojca Andy'iego chętnie bym zabiła albo chociaż wlała tak jak on bije syna... Wredny z niego dupek... Rozumiem że można mieć problemy ale bez przesady... Czy on wie że przemoc w rodzinie jest karalna ?! Zarumieniony Luc w sklepie jubilerskim, jak sobie to wyobrażam to musiało wyglądać przeuroczo^^
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Andy.. Zaufaj w końcu Lucasowi no.. A skoro on tak bardzo chce to nie Lucas da mu już dupy.. Nawet to przeżyję.. Boże.. To pierwszy blog, na którym czytam opowiadania, a których obie strony są i pasywne i dominujące.. Chryste panie Jezu, Boże ja pierdole.. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)