Robin
To było dziwne.
My zachowywaliśmy się
dziwnie.
Żaden z nas nie
wspomniał o pocałunku ani razu, zupełnie jakby go nie było. Ale był i widać to
było w naszym zachowaniu.
Unikaliśmy
jakiegokolwiek przypadkowego dotknięcia, nie wspominając już o tym, że
rumieniłem się jak ostatni idiota. Sebastian obserwował mnie uważnie, zapewne
ciekawy, co ja o tym wszystkim myślę. A myślałem… Wow! Byłem zdziwiony tylko
tym, że on tego chciał, że w ogóle o tym
pomyślał. No, że ja, to oczywiste było. Ale że on?
Tu pojawia się kolejne
pytanie. Czy on jest gejem?
Szczerze? Nie
wyglądał, a przynajmniej nie jak stereotypowy gej. Ubierał się młodzieżowo i
ładnie. Żadnych wstrętnych śmierdzących sweterków, jedynie stylowe golfy. Był
przystojny i umiał to podkreślić. Po prostu… Wow, no!
Do Sylwestra czas nam
mijał w spokoju. Czasem bombardował mnie jakimiś zadaniami z chemii, a kiedy
zrobiłem jakiś podstawowy błąd matematyczny, wręczał mi księgę zadań
powtórkowych do tegoż przedmiotu. Kpiłem z tego przez cały dzień, dziękując mu
wylewnie za wspaniały prezent pod koniec roku. Nie, żeby się tym przejmował. Po
prostu zamykał się w swojej sypialni i miał mnie gdzieś.
A w Sylwestra odcięli
nam prąd. Sebastian omal nie zapienił się ze złości, kiedy telewizor zgasł z
cichym „pyp”. Ja tylko westchnąłem. Można było się tego spodziewać. Od kilku
dni śnieg padał bez przerwy. Nie miałem ochoty nawet wyściubiać nosa na to
zimno. Oczywiście, musiałem, kiedy chciało mi się palić. A którymś razem
wycwaniłem się z zszedłem do piwnicy. Seba
często tam chodził o podkładał do pieca. Ja szybko paliłem fajkę i
wracałem na górę.
Gdy zabrali nam prąd,
byliśmy w kropce.
- Dobra, to… Co
robimy? – spytałem, rozwalając się na kanapie.
- Nic. Zaraz na pewno
włączą.
Cóż, nie włączyli. Po
jakiejś godzinie chemik się poddał.
- Może karty? –
spytał.
- Ok. Na co gramy?
Spojrzał na mnie z
uniesionymi brwiami.
- To znacz? – zapytał
powoli.
- No, tak grać bo gra
to nuda.
- Czy dzisiejsza
młodzież nie potrafi się normalnie bawić?
- Bawimy się bardzo
dobrze. Lepiej niż przypuszczasz.
- Pff. Nie wątpię.
Dobra, ten, kto przegra, pije kieliszek wódki.
- Bez zapijania?
Sebastian ponownie
uniósł jedną brew (swój drogą było to zajebiście irytujące, ale co ja mogłem?),
ale skinął głową.
- Jesteś aż tak
zaprawiony w piciu?
- Nie, ale jest
Sylwester, a ja chciałbym się napić. Porządnie.
- Hm… Ok. I tak szybko
padniesz.
- Zobaczymy.
Niektórzy by pewnie
powiedzieli, że picie wódki z nauczycielem (wychowawcą!!!) to nie jest szczyt
ich marzeń. Ja mówię wręcz odwrotnie.
Oboje
wykorzystywaliśmy wszystkie nasze umiejętności, żeby wygrać i pogrążyć
przeciwnika. Po czterech kieliszkach nic nie widziałem przez łzy, które stawały
mi w oczach za każdym razem, gdy mocny alkohol palił mi przełyk i próbował
przepalić całe gardło łącznie z wnętrznościami. Język mi zdrętwiał i strasznie
sepleniłem, ale Seba też tyle wypił i też widać było, że nie weszło mu tak
łatwo, jakby chciał. I całe szczęście.
Wypiliśmy razem jedną
0.7 l. Ja miałem dość. Sebastian miał dość. Nikt nie pamiętał, kto właściwie
wygrał. Nawet nie wiedziałem jak znalazłem się w łóżku. Następnego dnia rano
miałem kaca jak jeszcze nigdy w życiu. Chemik, niestety, trzymał się całkiem
nieźle.
- I kto tu jest
zaprawiony w piciu? – spytałem z przekąsem.
- Zdecydowanie ty –
mruknął Sebastian. – Wypiłeś sam więcej niż dwie trzecie butelki. Pamiętasz to
w ogóle?
- Oczywiście –
skłamałem.
- Należy ci się lanie
za to chlanie.
- Jak dobrze, że
możesz mi jedynie wymalować uwagę w zeszycie.
- Lubisz myć okna po
lekcjach, prawda?
- Przynajmniej nie
będę szedł na pieszo do domu.
Sebastian uniósł jedną
brew (znowu!!!). Dopiero po chwili zorientowałem się, że nazwałem jego
mieszkanie „domem”.
Chrząknąłem cicho,
udając nagłe zainteresowanie kubkiem kawy.
- Mam rozumieć, że
wolisz myć okna niż iść kawałek na pieszo?
- Kawałek? Ponad
kilometr to dla ciebie kawałek? Zimą? Gdy leży pół metra śniegu?
- Znowu marudzisz.
Dzieciaki nic innego nie potrafią.
- Nie jestem
dzieciakiem. Mam już osiemnaście lat.
- Zdecydowanie za
mało, żeby mieć jakieś pojęcie o życiu.
- Pewnie, bo życie
wcale nie kopało mnie po dupsku.
Westchnął. Wiedział,
do czego piję.
- Nie wyglądałeś na
specjalnie przejętego ich śmiercią – wytknął mi chemik.
Tym razem to ja
westchnąłem.
- Tak, wiem –
bąknąłem. – Jestem okropnym synem… Od ich śmierci nawet nie zapaliłem im
znicza.
Zapadła cisza. Faktem
było, że miałem lekkie wyrzuty sumienia. Może i nie miałem z rodzicami dobrego
kontaktu, ale tak zupełnie o nich zapomnieć… To nie było fair.
Chemik przez chwilę
przyglądał mi się bez słowa, pijąc swoją kawę, po czym odstawił swój kubek na
meble i podszedł do mnie. Położył mi ręce na ramionach.
- Słuchaj. Jeśli swoim
zachowaniem nie zasłużyli sobie na twój szacunek, to mogą mieć pretensje tylko
do siebie.
- Ale… to moi rodzice.
- Myślisz, że gdybym
ja teraz swoich poznał, zapaliłbym im świeczkę? Na pewne rzeczy trzeba sobie
zasłużyć. Oni nie żyją i już nic nie możesz dla nic zrobić. Ty nadal masz
szansę. Jeśli jednak tak ci to gryzie, możesz pójść i zapalić im znicza.
- Sam nie wiem… To
dość dziwna sytuacja.
- Tia… Chcesz kilka
zadanek do rozwiązania?
- Niee…
- Takk… Ponieważ masz
zwyczaj liczyć skomplikowane przykłady i mylić się dzieląc czy mnożąc przez
dwa, przygotowałem dla ciebie coś specjalnego.
- Dzielenie przez dwa?
Sebastian prychnął.
- Chciałbyś.
Rzucił mi na stół plik
kartek jak zwykle zapisanych drobnym maczkiem. Stanął nade mną wciąż pijąc
kawę.
- Zacznij od tego –
wskazał mi palcem jedno z zadań. – Nie daj się na nic złapać, bo zabiję.
- Z którego roku
studiów to jest? – spytałem podejrzliwie.
Sebastian jedynie
uśmiechnął się kpiąco i wyszedł bez słowa.
Westchnąłem cicho i
poszedłem do pokoju zrobić te przeklęte zadania. Wiedziałem, że wieczorem
będzie chciał mi je sprawdzić.
Sebastian
Skłamałbym, gdybym
powiedział, że Robin mnie nie fascynuje. Ten dzieciak był… jak nie dzieciak.
Nie mogłem uwierzyć, że ten sukinsyn Xander dorobił się takiego syna. AM fakt,
że dzieciak miał taką smykałkę do chemii sprawiał, że to było nieprawdopodobne.
No, istniała jeszcze opcja, że Margareth zrobiła sobie skok w bok, ale szczerze
w to wątpiłem. W końcu młody był podobny do swojego starego po wieloma
względami. Jak na złość, odziedziczył po ojcu te najbardziej denerwujące cechy,
a mimo to i tak w krótkim okresie czasu udało mu się zmienić moje podejście do
niego. Nie mogłem w to uwierzyć.
Ba! W głowie mi się
nie mieściło, że go pocałowałem! W końcu to zwykły gówniarz, ledwie po
osiemnastce. Co mnie tknęło, żeby go pocałować? W dodatku to mój uczeń, więc
moje zachowanie było po prostu karygodne. Ale stało się. Oczywiście, nie miał
doświadczenia. Wcale. Wyczułem to po tym,
jak mnie całował. Nie można mu jednak było zarzucić, że się nie starał,
wręcz przeciwnie. Zapałem nadrabiał brak doświadczenia, to pewne.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że mi się podobał. Na początku, gdy o tym myślałem, chciało
mi się śmiać – w końcu to byłby niezły dowcip, gdybym przeleciał syna mojego
wroga numer jeden z dzieciństwa. Pewnie by się w grobie przewrócił, gdyby to
gdzieś tam w górze obserwował. Już tylko to mnie nakręcało, żeby to zrobić. Od
razu było widać, że dzieciak nie jest hetero, w końcu żaden hetero nie gapiłby
się na mojego fiuta w samych gaciach tak natarczywie, że musiałem się odwracać,
żeby się nie skompromitować. Młody Linn był gejem albo chociaż pół na pół.
Kolejny gwóźdź do trumny Xandera. Właściwie to chciałem go przelecieć. No, bo
czemu nie? Byłem od niego sporo starszy, ale w tym okresie nie było tego
zbytnio widać. Ja byłem jeszcze na tyle młody, żeby wziąć mnie za
dwudziestoczterolatka, a on na tyle dorósł, żeby spokojnie uchodzić za
dwudziestolatka. Nie wyglądalibyśmy tak źle. Nie chciałem jednak przelecieć
swojego własnego ucznia. Znaczy, chciałem, ale wolałem to najpierw dobrze
przemyśleć. Robin był całkiem ładnym nastolatkiem, inteligentnym i co
najważniejsze – był do wzięcia. Czemu by nie skorzystać?
Zostawiłem go samego
na jakieś trzy godziny, a sam zabrałem się za układanie sprawdzianów, które
miałem zamiar zrobić po świętach. Starałem się nie być specjalnie wrednym i
tylko dwa ostatnie zadania na dziewięć nawałem zwykle naprawdę trudne, żeby
zmusić dzieciaki do myślenia. Gdy już skończyłem, zajrzałem do pokoju
czarnowłosego. Gryzł zawzięcie czubek ołówka, drapiąc się po głowie. Zrobił
grobową minę, gdy mnie zobaczył.
- Jeszcze nie
skończyłem – powiedział.
- Widzę – odparłem z
lekkim rozbawieniem. Doprawdy, zaczynałem lubić tego dzieciaka. – Zrób sobie
przerwę. Wychodzimy. Ubierz się najcieplej jak tylko dasz rade, weź czapkę,
szalik, rękawiczki i takie tam.
- Gdzie jedziemy?
- Zobaczysz. Trochę
się rozerwiesz przed szkołą.
- Masz zamiar mi
dokopać, co? – spytał z westchnieniem. Rzucił książki na łóżko.
- Nie bardziej niż
zwykle. Masz kwadrans, nie spóźnij się. Nie cierpię…
- Spóźnialskich, wiem
– przewrócił oczami.
Zmrużyłem oczy.
- Bardziej od
spóźnialskich nie lubię, gdy ktoś mi przerywa – powiedziałem, po czym zatrzasnąłem
za sobą drzwi.
Wstrętny bachor.
Na szczęście nie
grzebał się jak baba i po chwili obaj byliśmy gotowi. Wsiedliśmy do mojego
samochodu i pojechaliśmy w siną dal. Zabrałem go za miasto na sporą górkę,
którą odkryłem któregoś roku. Z drewnianej, opuszczonej chatki wyjąłem dwa
worki pełne słomy. Rzuciłem mu jeden.
- Co? – spytałem,
widząc jego zdumioną minę.
Zamrugał kilka razy, a
potem uśmiechnął się szeroko.
- Ale czad! Ja
pierwszy!
Odwrócił się na pięcie
i pognał w miejsce, z którego spokojnie mógł zjechać w dół.
- Tylko uważaj, bo na
dole jest staw! – krzyknąłem do niego.
- Łiii!!!
Westchnąłem. Normalnie
jak dziecko.
Wziąłem swój worek i
poszedłem w jego ślady. Pierwsze dwa zjazdy zostały przeznaczone na wyślizganie
trasy, a potem była już tylko zabawa. Bałem się, że będzie drętwo i tylko obu
nas zirytuję, a tak naprawdę świetnie się bawiliśmy. Robin cieszył się jak
przedszkolak z każdym zjazdem i markotniał z każdym podejściem pod górkę. Sam
się nieźle napociłem, żeby pod nią wejść – była naprawdę stroma. Nasza trasa
miała kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset metrów i jechało się naprawdę szybko.
Po około trzech
godzinach Robin padł na dole w śniegu i stwierdził, że on tutaj dzisiaj śpi.
Parsknąłem śmiechem. Całą twarz miał czerwoną jak burak, z jego rozchylonych
ust wydobywała się para i dziwne jęki i charkoty, które chyba miały świadczyć o
tym, że się zmęczył.
- Wstawaj i nie
marudź.
- Ale…
- Nie bądź mięczak.
Po jakimś kwadransie
udało mi się go wreszcie przekonać, żeby się podniósł. Z niemałym trudem po raz
ostatni wspięliśmy się na górę i odłożyliśmy worki do chatki. Nie sądziłem,
żeby ktoś z nich korzystał, więc będzie na następny raz, jeśli zdecydujemy się
kiedyś przyjechać.
W samochodzie Robin
siedział dziwnie, ale tłumaczył się, że ubranie na nim zamarzło i po prostu nie
może się bardziej zgiąć. Przyjąłem to wytłumaczenie bez komentarza. Sam byłem
cały skostniały i tak śmiesznie mi się prowadziło samochód, że hej!
Gdy weszliśmy do domu
okazało się, że mamy problem – skostniałe palce i przymarznięte niemal do ciała
ubranie nie pozwalały nam się rozebrać.
- Nie dam rady –
jęknął Robi, wykładając się na kafelkach w łazience. – Jestem cały sztywny.
Prychnąłem. Cały
sztywny? Serio?
Robin spojrzał na mnie
zdziwiony, a potem chyba zorientował się, jak odebrałem jego słowa.
Poczerwieniał jeszcze mocniej.
- Nie o to mi
chodziło!
Udałem głupka.
- Skąd wiesz, o co mi
chodziło?
Zająknął się i szybko
odwrócił wzrok. Ukryłem uśmiech. Udało mu się ściągnąć kurtkę, sweter, czapkę,
szalik i rękawiczki. O ściągnięciu butów nie było mowy. Nie przy stanie moich
palców. Robin był mniej więcej na tym samym etapie.
- Masakra – mruknął,
siłując się z jednym z butów.
- Poczekaj – klęknąłem
przy nim. – Pomogę ci.
Skinął głową. Ze
sporym trudem zdjąłem mu jednego buta, a potem drugiego.
- O, rety… Śnieg jest
be! – wymamrotał.
- Mało ci zadań?
- Ej! Tak nie wolno.
Robin zaczął się
siłować z guzikiem od spodni, ale wiedziałem, że sobie nie poradzi. Bez
zastanowienia odepchnąłem jego ręce i odpiąłem go stosunkowo szybko, chociaż
nie było to łatwe. Dzieciak w pierwszej chwili zaniemówił. Chciało mi się z
niego śmiać.
- Coś nie tak? –
spytałem niewinnie. Bawienie się jego kosztem było całkiem… fajne.
- Nie, nic… Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Ledwo powstrzymałem
śmiech. Mały gnojek. Dobrze wiedziałem, co mu chodzi po głowie. Szczerze, też o
tym myślałem.
Wiedziałem, że ten
ruch należy do mnie, a skoro to ja miałem zdecydować… Czemu by nie?
Wsunąłem mu rękę pod
koszulkę. Podskoczył i zadrżał.
- Zimne!
- Właśnie próbuję cię
rozgrzać, nie widzisz? – spytałem zaczepnie, bardziej się nad nim pochylając. Z
burakiem na twarzy odsuwał się w tył, aż w końcu ułożył się płasko na
kafelkach. W mieszkaniu było ciepło, więc śnieg szybko topniał. Z powodzeniem
mogłem powiedzieć, że dzieciak leży w kałuży.
- Co robisz? – spytał,
nerwowo przełykając ślinę.
- A co być chciał,
żebym zrobił?
Zabrakło mu słów.
Wyszczekany Robin Linn wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.
Ach, był doprawdy
rozkoszny.
Nie chcąc tego
przedłużać, nachyliłem się bardziej i pocałowałem go w usta. Od razu rozchylił
wargi, wpuszczając mój język do środka. Pogładziłem jego ciepłą skórę na
brzuchu i zacząłem badać wnętrze jego ust. Jęczał coś cicho, ale zapamiętale
oddawał każde najdrobniejsze muśnięcie. Jego niewprawne ruchy języka prowokowały
mnie do tego, żeby pokazać mu jak to powinno wyglądać.
- Naśladuj mnie –
wyszeptałem w jego usta.
Był pojętnym uczniem.
Na początek przejechałem językiem po jego zębach, a on w ułamku sekundy
wślizgnął się do moich ust i oddał pieszczotę. Ponownie wsunąłem swój język do
wnętrza jego ust i zamruczałem lekko, czując jak moja męskość powoli zaczyna
nabrzmiewać. Bogowie! Wieki minęły, odkąd tak reagowałem na zwykły pocałunek!
Dotknąłem czubkiem
języka chropowatego miejsca.
- Ktoś tu lubi
zagryzać policzki od środka… - mruknąłem cicho, po czym zacząłem ssać końcówkę
jego języka. Byłem ciekawy jak mu wyjdzie ten ruch.
Na początku niezbyt,
ale to pewnie dlatego, że celowo uciekałem mu językiem. To była przednia
zabawa, a on szybko się zdenerwował, że mu nie wychodziło. W końcu jednak
musiałem ustąpić, kiedy przygryzł zębami lekko mój język, jakby mnie
informował, że mu się to nie podoba. Pozwoliłem mu więc powtórzyć swój ruch.
Oderwałem się od niego
i spojrzałem mu w oczy. Błyszczały się. Oddychaliśmy ciężko, obserwując się
wzajemnie.
Przekrzywił śmiesznie głowę
i zdecydował się odezwać, by zadać mi najgłupsze pytanie ze wszystkich
możliwych, a mianowicie…
- Dlaczego?
***
Rozdział niesprawdzony. Wstawiam teraz na szybcika, bo zaraz jadę na zakończenie roku szkolnego (żegnaj wstrętna szkoło!). Tak, wiem, ja też się cieszę.
Mam nadzieję, że odcinek się podobał.
Pozdrawiam!
No w końcu... Ile ja czekałam na taką akcję:D
OdpowiedzUsuńNo i w sumie sama zjechałabym sobie takiej górki na worku z sianem xD
Ale i tak wolę takie upały od minusowej temperatury na termometrze...
PS.Że co?! Zakończenie roku szkolnego? Z jakiej racji?!
Och zazdroszczę Ci maturzystko zakończenia roku szkolnego, a także życzę Ci powodzenia na maturze, bo chyba Cię ona czeka, prawda?
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału... Czemu to jest takie krótkie? Kocham to opowiadania i bym mogła o nich ciągle czytać, uzależnienie. Poprzedni rozdział przeczytałam kilka razy. Zobacz, co ze mną zrobiłaś :c
Ach, fajny mieli Nowy Rok, a może będzie jeszcze lepszy? :D Bo chyba teraz nie przerwią? Chociaż... To pytanie może ostudzić Sebastiana :( xD
OdpowiedzUsuńJa też już po zakończeniu roku szkolnego ale apel miałam o 12:30 :D teraz trzeba maturę zdać i egzamin zawodowy. A później to dopiero prawdziwe życie się zacznie :D Opowiadanie trochę krótkie...(w moim słowniku nie ma takich słów jak "wystarczający" a co dopiero "zbyt długi"). Czekam na następny z niecierpliwością...
OdpowiedzUsuńah i znowu zacznie sie niecierpliwe wyczekiwanie cały tydzien na kolejny rozdział..zupełnie jak z 'odkryć siebie'' . mam nadzieję,że rozdziałów będzie podobnie sporo bo uwielbiam to opowiadanie zwłaszcza postac Sebastiana @^@
OdpowiedzUsuńKoffam ciebie i koffam ich....boze ja chcem wiecej please...bo nie wytrzymam miglabym czytac to caly dzien, a i tak by mi sie nie znudzilo....aaaaa koffm
OdpowiedzUsuńCzyżby matura? Wielkie powodzenia ode mnie! :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się już doczekać rozdziału dziesiątego. Bardzo polubiłam obu bohaterów, jak na razie młody zwycięża nad Sebastianem. Chociaż trzeba przyznać, że starszy mężczyzna jest dość pociągający, to jednak nie podobają mi się jego wybory w większości (szkolno-wychowawczych) sytuacji. Emocje nim kierują, kiedy nie powinny w moim eksuczniowskim odczuciu, durny belfer. Ale prywatnie wydaje się w porzo, więc coraz większą sympatię zdobywa i u mnie, odbierając blasku młodemu Robinowi, ale co tam...
OdpowiedzUsuńWeny życzę, KW.
Cześć Obsesjo :) Zdaję sobie niestety sprawę, że dawno nie komentowałam, co było spowodowane różnymi czynnikami, ale postaram się znów to robić :D
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie strasznie mi się podoba i z niecierpliwością czekam, aż Robin i Sebastian się do siebie zbliżą ^^ Tak bardzo mocno zbliżą :D
Życzę powodzenia na maturze, będę trzymać kciuki ^^
A jeśli będziesz mieć jeszcze kiedyś czas, to wpadnij też do mnie, bo mam ważną notkę http://this-is-sad-reality.blogspot.com/ ^^
Zdrówka! :D LiaXD