Sebastian
- Gotowe! – zawołałem.
Postawiłem śniadanie
na stole i zerknąłem w kierunku drzwi, gdzie pojawił się Robin. Choroba wciąż
nie ustępowała – miał czerwony nos, szkliste oczy i wyglądał na naprawdę
zmęczonego. W tych powyciąganych dresach sprawiał wrażenie typowego
niewiniątka.
Usiadł przy stole i
niepewnie złapał za widelec, żeby odciąć sobie kawałek naleśnika.
- Dzięki – mruknął,
skrzecząc.
Miał gorączkę, co
widziałem nawet gołym okiem.
Wprowadził się do mnie
wczoraj wieczorem. Zaraz po rozmowie z dyrektorem, że chłopak jednak zostaje,
wziąłem sobie wolne na resztę lekcji i pojechałem z nim do lekarza. Na
szczęście przyjęli nas niemal natychmiast. Miał zapalenie płuc i powinien
zostać w szpitalu, ale wiedziałem, że to nie był dobry pomysł. Obiecałem się
nim zajmować. Zapłaciłem za jego wszystkie leki, a potem pomogłem mu przy
pakowaniu swoich rzeczy. Nie miał tego jakoś przesadnie dużo. Wziął wiele
kosztownych rzeczy, które mógłby sprzedać i dostać za nie pieniądze, a całą
resztę na razie zostawił. Miał cały miesiąc na to, żeby coś z tym zrobić.
W mieszkaniu pokazałem
mu wszystko i kazałem się położyć spać zaraz po zaaplikowaniu pierwszej dawki
leków. Zgodził się bez większych ekscesów (zamieszkać ze mną), ale to pewnie
dlatego, że był chory. Tak czy siak, cieszyłem się, że łatwo poszło, chociaż
nie bardzo wiedziałem, jak sobie poradzę z obecnością tego szczyla w moim
azylu.
Gdy on spał, zrobiłem
mu miejsce w szafie, na półkach i w biurku, żeby również mógł z niego
korzystać. Miał swojego laptopa, więc mój pozostawał do mojej wyłącznej
dyspozycji. Potem przez dobrą godzinę zastanawiałem się, co ja najlepszego
zrobiłem? Wcale nie uśmiechało mi się niańczenie bachora, ale było już za
późno, żeby się wycofać. Poza tym, wiedziałem, że gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym
dokładnie to samo.
Obudziłem go jeszcze
wieczorem i podałem mu leki, a potem znowu poszedł spać. Był dwudziesty drugi
grudnia, więc do początku stycznia będzie miał czas, żeby wrócić do siebie.
Teraz jadł. Nie
wiedziałem, czy mu nie smakuje, czy po prostu choroba sprawia, że odechciewa mu
się jeść. Wręcz wmuszał w siebie jedzenie. Przyglądałem mu się tylko, pijąc
kawę.
- Em… Skoro już tutaj
jestem – zaczął, dłubiąc dziury w naleśniku – to pewnie obowiązują mnie jakieś
zasady, prawda? Chciałbym wiedzieć, co to jest i jakie są moje obowiązki.
- Hm… Nie myślałem o
tym zbytnio – przyznałem szczerze. – Zacznijmy od tego, że tutaj zwracasz się
do mnie po imieniu. Słysząc „pan” czuję się staro – dodałem ironicznie. – Nie
przeszkadzasz mi w pracy. To chyba najważniejsze. Nie mam zwyczaju jadać
śniadań, więc sam musisz o siebie zadbać. Nie za bardzo wiem, co lubisz, więc
jak pójdziemy na zakupy, śmiało musisz mi powiedzieć, co chcesz. Dostaniesz
swoje klucze, ale masz wracać przed dwudziestą czwartą. Jeśli masz jakiś
problem, masz mi o nim powiedzieć. Nie znoszę kłamstw. Jeśli cię przyłapię,
popamiętasz mnie. Z grubsza tyle.
- A obowiązki?
Podrapałem się po
karku.
- A co umiesz robić?
- Praktycznie
wszystko. Mama mnie nauczyła.
- Możesz sprzątać,
prać i gotować, jeśli będziesz wracał ze szkoły wcześniej niż ja. Na razie
jesteś chory, więc masz sobie po prostu odpocząć.
Chłopak skinął głową.
- Ja… - zawahał się. –
Dziękuję. Nie miał pan żadnego obowiązku mi pomagać.
- Nie dziękuj mi.
Oczekuję, że dowiem się, co skłoniło cię do skoczenia z mostu, bo nie mogę
uwierzyć, że była to jedna mierna i to na półrocze.
Zagryzł dolną wargę.
- To właściwie żadna
tajemnica… Ojciec powiedział, że jeśli będę miał z chemii ocenę niższą niż
pięć, nie mam po co wracać do domu.
Prychnąłem.
- To sukinsyn, ale
nawet on by tego nie zrobił.
- Zrobiłby. On nie
żartował. – Robin wstał od stołu i wstawił pusty talerz do zlewu. – Dziękuję.
Robin
Leżałem na łóżku,
przykryty kołdrą po samą brodę i gapiłem się bezmyślnie w sufit. Jak to się stało,
że wprowadziłem się do swojego znienawidzonego nauczyciela? W dodatku chemik
był dla mnie całkiem miły, chociaż wcale nie musiał. Gdy mi to zaproponował, po
prostu nie mogłem w to uwierzyć. Byłem pewien, że mnie nie znosi, a tu się
okazuje, że jednak ma serce i potrafi go od czasu do czasu używać.
Na początku się
wahałem i chciałem mu powiedzieć, że jestem gejem, ale zrezygnowałem. Nawet
jeśli miał zamiar mnie źle traktować, byłem do tego przyzwyczajony.
Najważniejsze było to, że dał mi dach nad głową. Mogłem się uczyć, a po maturze
pójdę do pracy. Jeśli dobrze pójdzie, zarobię wystarczająco, żeby móc się
utrzymać na studiach. Jeśli nie, będę studiował zaocznie. Mój największy
problem się rozwiązał. To trochę denerwujące, że zawdzięczam to akurat JEMU.
Za dwa dni święta…
Byłem ciekawy, co zamierza ze mną zrobić na ten czas. Pewnie będzie chciał
jechać do swojej rodziny… Ja rodziny już chyba nie miałem. Żaden wujek czy
ciocia, nikt się do mnie nie odezwał od pogrzebu rodziców. Widocznie jakoś
dowiedzieli się o zadłużeniu i nie chcieli brać tego na swoje barki,. Jeśli nie
miałem pieniędzy, byłem dla nich bezużyteczny. Taka właśnie była moja rodzina –
identyczna, jak ojciec. Matka niestety nie miała rodzeństwa, a jej rodzice już
nie żyli…
Rozmyślałem tak długo,
dopóki nie zasnąłem. Wieczorem zbudziło mnie delikatne szturchanie.
- Czas na leki.
Jęknąłem cicho,
zaspany, ale posłusznie usiadłem na łóżku. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem
nieprzytomnie na Sebastiana. Na kolanach trzymał tacę, na której stała ciepła,
parująca herbata i leżały lekarstwa. Podał mi kubek z przegotowaną wodą i
popiłem tabletki, które mi podał. Potem jeszcze dwie łyżki jakiegoś syropu i
wreszcie dostałem do rąk herbatę. Gdy tylko oplotłem palce wokół kubka,
przeszły mnie przyjemne dreszcze.
- Pij powoli, jest
cholernie gorące.
Wziąłem pierwszy
ostrożny łyk. Mruknąłem z przyjemności.
- Mniam, z miodem.
Moja ulubiona – powiedziałem cicho.
Ku mojemu zdumieniu,
chemik uśmiechnął się lekko. Odstawił wszystko na stolik nocny.
- Jak skończysz,
możesz dalej spać. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, będę u siebie.
Troskliwa opieka
nauczyciela zrobiła swoje, bo już następnego dnia czułem się o niebo lepiej.
Nadal sporo kaszlałem i nie potrafiłem tego z żaden sposób powstrzymać, ale
czułem się zdrowszy. Pomogłem nawet przygotować śniadanie. Gdy siedzieliśmy
razem w kuchni i powoli jadłem swoją porcję, przypomniałem sobie o tym, że już
jutro jest Wigilia i co w związku z nią.
- Em… - zacząłem mało
elokwentnie.
Sebastian spojrzał na
mnie pytająco.
- Chciałem zapytać, co
ze świętami? Pewnie chce… sz spędzić je z rodziną i nie wiem, co…
- Nie mam rodziny –
przerwał mi, wzruszając ramionami. Wyglądał na zupełnie obojętnego. –
Wychowałem się w domu dziecka.
Sporą chwilę zajęło mi
przetworzenie tych danych. W domu dziecka? Bez rodziny? No, tego na pewno nikt
o nim nie wiedział.
- Um, przepraszam –
wyburczałem. – Nie chciałem być niegrzeczny.
- Przecież nie
wiedziałeś – usprawiedliwił mnie. – Jeśli nie masz nic przeciwko spędzeniu tego
dnia w moim towarzystwie, to zrobimy sobie jakąś porządną kolację i tyle… Nie
licz na żadne fajerwerki i prezenty, niezbyt przepadam za różnego rodzaju
świętami.
- W porządku. Zwykła
kolacja może być.
- Jak spędzałeś święta
z rodzicami?
Zamarł, jakby
spodziewał się, że zacznę płakać albo coś takiego. Nie miałem zamiaru,
właściwie strata rodziców wywoływała w moim sercu jedynie lekki żal, że tak źle
się dogadywaliśmy i wyrzuty sumienia, że właściwie wcale za nimi nie tęsknię.
- Nie mam problemu z
rozmawianiem o nich, a co do pytania… - Zaśmiałem się, kręcąc głową. - Mama
zwykle tonęła w łzach, kiedy kolejny raz wysadziła kuchnię i jechaliśmy do
jakiejś restauracji, gdzie jedliśmy, a potem w domu wymienialiśmy się
prezentami i oglądaliśmy razem jakiś film. Tak było co roku. Skoro znał… eś
moją mamę ze szkoły, to wiesz, jaka była.
- Tia… Wciąż nie mogę
uwierzyć, że twój ojciec ją poślubił.
- On też nie bardzo w
to wierzył. Z tego, co się dowiedziałem, wpadli ze mną i ojciec poczuwał się do
odpowiedzialności. Wzięli ślub, gdy skończyłem dwa lata. Chyba jakoś się
dogadali.
Chemik kiwnął głową.
- Gdzie nauczyłeś się
tak dobrze chemii?
Spochmurniałem.
- Przecież mam mierny
na semestr.
- Kto ci tak
powiedział? Napisałeś sprawdzian bardzo dobrze, masz celujący.
Spojrzałem na niego z
niedowierzaniem.
- Kompletnie nie
rozkminiałem tamtych zadań.
- Cóż, jakoś ci się
udało, bo zrobiłeś je dobrze. Żaden z twoich kolegów nie potrafi nawet zapisać
poprawnie reakcji w takim zadaniu, więc byłeś poza konkursem.
- Wow, super. Mam więc
szansę na zdanie dobrze matury?
Chemik uniósł jedną
brew.
- Kpisz sobie? Dałbyś
sobie radę na trzecim roku studiów.
- Żartujesz sobie.
- Wcale nie. Dlatego
pytam, gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś.
- Brałem korepetycje i
dużo się uczyłem w domu. Chemia zawsze przychodziła mi dosyć łatwo…
- Naturalny talent…
Bardzo dobrze, szybciej nadrobisz zaległości z ostatnich dwóch tygodni. Mam
nadzieję, że pożyczyłeś od kogoś zeszyty, żeby przepisać lekcje?
- Tak, tak… Mam
wszystko.
- Ach, jeszcze jedno.
Spóźnij się chociaż na jedną lekcję, a nieźle mnie popamiętasz.
- Palisz w domu?
- Co palę?
- Fajki.
- Nie palę wcale. Mam
rozumieć, że ty tak?
Jego spojrzenie było
jakby ostrzegawcze. Zarumieniłem się i spojrzałem w sufit.
- Nie chcę widzieć
tego świństwa w moim domu. Każda fajka jaką znajdę ląduje w piecu, jasne?
Skinąłem głową.
Umiałem dobrze schować takie rzeczy, a na dworze przecież mi nie zabronił,
prawda? Nie było więc tak źle.
- Rozprawa w sądzie
już się odbyła, prawda? – zmienił temat.
Skinąłem niechętnie
głową.
- Zrzekłem się
wszystkiego. Dwóch domów, drobnej kwoty pieniężnej na koncie i cokolwiek tam
jeszcze było. Jestem goły i wesoły – rozłożyłem bezradnie ręce.
- Zawsze mogło być
gorzej – odparł. – Jak skończysz, możemy obejrzeć jakiś film, chyba że wolisz
iść znowu spać.
- Nie, nie… Film to
chyba dobry pomysł.
Dokończyłem to, co
miałem na talerzu. Nie byłem głodny, ale wiedziałem, że muszę jeść, jeśli chcę
wyzdrowieć. Odstawiłem talerz do zlewu i poszedłem za nim do „salonu”. Ogółem
to mieszkanie było dziwne. Średniej wielkości, z dwoma pokojami i, o dziwo,
wcześniej wspomnianym salonem. Było to mieszkanie przestronne, ale też
pomyślane w taki sposób, aby ewentualni domownicy ni wchodzili sobie za bardzo
w drogę. Wystarczyło usiąść na kanapie, by odciąć się od tego, kto siedzi w
kuchni.
- Jakie filmy lubisz?
– spytał, kucając przy meblach i w zastanowieniu patrząc na szereg płyt.
- Hm… Bo ja wiem…
Jakieś kino akcji może? Wybierz co chcesz.
Sebastian – wciąż
dziwnie mi było mówić do niego po imieniu – wyciągnął jedną z płyt i włożył do
DVD. Zgasił światło i zaczęliśmy oglądać. On – rozłożony na znacznej części
kanapy, w zamyśleniu gapiąc się na telewizor i ja, zawinięty w dwa grube koce i
pozwijany w taki sposób, żeby zajmować jak najmniej miejsca i grzać wzajemne części
ciała.
Film był dobry. Dużo
się działo, było kilka komicznych sytuacji… W tamtej chwili jednak mógłby
przede mną paradować nago sam Brad Pitt albo Leonardo di Caprio, nie miało by
to dla mnie znaczenia.
Byłem tak zmęczony, że
zasnąłem.
Sebastian
Film był całkiem dobry
i oglądało się go z prawdziwą przyjemnością. Zupełnie zapomniałem o siedzącym
obok mnie chłopaku aż do momentu, w którym jego głowa oparła się o moje ramię.
W pierwszej chwili
podskoczyłem i spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Gdy zdałem sobie sprawę, że
zasnął, uszło ze mnie powietrze.
Nie wiem, co sobie
pomyślałem, po prostu cała ta sytuacja była dziwna.
Robin spał w
najlepsze, a mi nie chciało się oglądać dalej. Gdyby miażdżył mi ramię przez
dłuższą chwilę, pewnie miałbym potem problemy, żeby zrobić użytek z ręki, więc
wyłączyłem DVD i delikatnie, starając się go nie budzić, wstałem. Przytrzymałem
go lekko i położyłem na miękkiej poduszce, a potem poszedłem do jego pokoju i
wziąłem kołdrę. Nakryłem go nią, na to nakładając jeszcze koce. Otuliłem go tak
szczelnie, jak to tylko możliwe, mając nadzieję, że nie spadnie z kanapy. Była
naprawdę wąska, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do spania w większym
łóżku.
Kucnąłem przy nic i
przyglądałem się jego spokojnej twarzy. Kto by pomyślał, że jeszcze miesiąc
temu przez myśl mi nie przeszło, że ja i Robin znajdziemy się w takiej
sytuacji. Niby nie musiałem go brać, a jednak gdzieś tak głęboko był jakiś
wewnętrzny przymus. Może wiązało się to z tym, że tak na dobrą sprawę nie miał
już rodziny, zupełnie jak ja. Dobrze wiedziałem, co to znaczy być skazanym
tylko na siebie – chociaż mi czasami pomagali starsi koledzy z sierocińca i
opłacali mi na przykład studia – i jak się żyje z tą świadomością. Robin,
chociaż syn tego skurwysyna, zasługiwał przecież na to, żeby móc w spokoju się
wyedukować.
Choćbym miał zdechnąć,
pomogę mu do momentu, kiedy będzie mógł się już w pełni usamodzielnić.
Kocham cię. Dzisiaj miałam tak straszliwie popsuty humor. A ty mi dajesz coś tak pięknego?
OdpowiedzUsuńKocham cię.
Rozdział lekki i przyjemny, taki uroczy. Nic dodać, nic ująć. Czekam na kolejny rozdział <3
Z czasem czuję coraz większą sympatię w stosunku do Sebastiana, chyba dzięki temu, że z każdym kolejnym odcinkiem mamy szansę poznać go z trochę innej strony, nawet wtedy, kiedy po nagłej chwili dobroci, znowu staje się arogancki i straszliwie nieczuły.
OdpowiedzUsuńA Robin, jak to Robin, smarka, wygrzewa się w łóżku i popija herbatkę z miodem. Ten to ma dobrze...
Pozdrawiam i zapewniam, że czekam na kolejny rozdział.
co powiedzieć- nie lubię świąt. szkoda mi strasznie chłopaka, i w sumie tak samo mi szkoda ich obu.
OdpowiedzUsuńtaki smutawy odcinek, mam nadzieję że się im polepszy ;)
I jednak zamieszkał z Nauczycielem... Ciekawe, jak to wszystko się rozwinie ;)
OdpowiedzUsuń