czwartek, 4 kwietnia 2013

6.Granice

Sebastian
- Gotowe! – zawołałem.
Postawiłem śniadanie na stole i zerknąłem w kierunku drzwi, gdzie pojawił się Robin. Choroba wciąż nie ustępowała – miał czerwony nos, szkliste oczy i wyglądał na naprawdę zmęczonego. W tych powyciąganych dresach sprawiał wrażenie typowego niewiniątka.
Usiadł przy stole i niepewnie złapał za widelec, żeby odciąć sobie kawałek naleśnika.
- Dzięki – mruknął, skrzecząc.
Miał gorączkę, co widziałem nawet gołym okiem.
Wprowadził się do mnie wczoraj wieczorem. Zaraz po rozmowie z dyrektorem, że chłopak jednak zostaje, wziąłem sobie wolne na resztę lekcji i pojechałem z nim do lekarza. Na szczęście przyjęli nas niemal natychmiast. Miał zapalenie płuc i powinien zostać w szpitalu, ale wiedziałem, że to nie był dobry pomysł. Obiecałem się nim zajmować. Zapłaciłem za jego wszystkie leki, a potem pomogłem mu przy pakowaniu swoich rzeczy. Nie miał tego jakoś przesadnie dużo. Wziął wiele kosztownych rzeczy, które mógłby sprzedać i dostać za nie pieniądze, a całą resztę na razie zostawił. Miał cały miesiąc na to, żeby coś z tym zrobić.
W mieszkaniu pokazałem mu wszystko i kazałem się położyć spać zaraz po zaaplikowaniu pierwszej dawki leków. Zgodził się bez większych ekscesów (zamieszkać ze mną), ale to pewnie dlatego, że był chory. Tak czy siak, cieszyłem się, że łatwo poszło, chociaż nie bardzo wiedziałem, jak sobie poradzę z obecnością tego szczyla w moim azylu.
Gdy on spał, zrobiłem mu miejsce w szafie, na półkach i w biurku, żeby również mógł z niego korzystać. Miał swojego laptopa, więc mój pozostawał do mojej wyłącznej dyspozycji. Potem przez dobrą godzinę zastanawiałem się, co ja najlepszego zrobiłem? Wcale nie uśmiechało mi się niańczenie bachora, ale było już za późno, żeby się wycofać. Poza tym, wiedziałem, że gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym dokładnie to samo.
Obudziłem go jeszcze wieczorem i podałem mu leki, a potem znowu poszedł spać. Był dwudziesty drugi grudnia, więc do początku stycznia będzie miał czas, żeby wrócić do siebie.
Teraz jadł. Nie wiedziałem, czy mu nie smakuje, czy po prostu choroba sprawia, że odechciewa mu się jeść. Wręcz wmuszał w siebie jedzenie. Przyglądałem mu się tylko, pijąc kawę.
- Em… Skoro już tutaj jestem – zaczął, dłubiąc dziury w naleśniku – to pewnie obowiązują mnie jakieś zasady, prawda? Chciałbym wiedzieć, co to jest i jakie są moje obowiązki.
- Hm… Nie myślałem o tym zbytnio – przyznałem szczerze. – Zacznijmy od tego, że tutaj zwracasz się do mnie po imieniu. Słysząc „pan” czuję się staro – dodałem ironicznie. – Nie przeszkadzasz mi w pracy. To chyba najważniejsze. Nie mam zwyczaju jadać śniadań, więc sam musisz o siebie zadbać. Nie za bardzo wiem, co lubisz, więc jak pójdziemy na zakupy, śmiało musisz mi powiedzieć, co chcesz. Dostaniesz swoje klucze, ale masz wracać przed dwudziestą czwartą. Jeśli masz jakiś problem, masz mi o nim powiedzieć. Nie znoszę kłamstw. Jeśli cię przyłapię, popamiętasz mnie. Z grubsza tyle.
- A obowiązki?
Podrapałem się po karku.
- A co umiesz robić?
- Praktycznie wszystko. Mama mnie nauczyła.
- Możesz sprzątać, prać i gotować, jeśli będziesz wracał ze szkoły wcześniej niż ja. Na razie jesteś chory, więc masz sobie po prostu odpocząć.
Chłopak skinął głową.
- Ja… - zawahał się. – Dziękuję. Nie miał pan żadnego obowiązku mi pomagać.
- Nie dziękuj mi. Oczekuję, że dowiem się, co skłoniło cię do skoczenia z mostu, bo nie mogę uwierzyć, że była to jedna mierna i to na półrocze.
Zagryzł dolną wargę.
- To właściwie żadna tajemnica… Ojciec powiedział, że jeśli będę miał z chemii ocenę niższą niż pięć, nie mam po co wracać do domu.
Prychnąłem.
- To sukinsyn, ale nawet on by tego nie zrobił.
- Zrobiłby. On nie żartował. – Robin wstał od stołu i wstawił pusty talerz do zlewu. – Dziękuję.



Robin
Leżałem na łóżku, przykryty kołdrą po samą brodę i gapiłem się bezmyślnie w sufit. Jak to się stało, że wprowadziłem się do swojego znienawidzonego nauczyciela? W dodatku chemik był dla mnie całkiem miły, chociaż wcale nie musiał. Gdy mi to zaproponował, po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Byłem pewien, że mnie nie znosi, a tu się okazuje, że jednak ma serce i potrafi go od czasu do czasu używać.
Na początku się wahałem i chciałem mu powiedzieć, że jestem gejem, ale zrezygnowałem. Nawet jeśli miał zamiar mnie źle traktować, byłem do tego przyzwyczajony. Najważniejsze było to, że dał mi dach nad głową. Mogłem się uczyć, a po maturze pójdę do pracy. Jeśli dobrze pójdzie, zarobię wystarczająco, żeby móc się utrzymać na studiach. Jeśli nie, będę studiował zaocznie. Mój największy problem się rozwiązał. To trochę denerwujące, że zawdzięczam to akurat JEMU.
Za dwa dni święta… Byłem ciekawy, co zamierza ze mną zrobić na ten czas. Pewnie będzie chciał jechać do swojej rodziny… Ja rodziny już chyba nie miałem. Żaden wujek czy ciocia, nikt się do mnie nie odezwał od pogrzebu rodziców. Widocznie jakoś dowiedzieli się o zadłużeniu i nie chcieli brać tego na swoje barki,. Jeśli nie miałem pieniędzy, byłem dla nich bezużyteczny. Taka właśnie była moja rodzina – identyczna, jak ojciec. Matka niestety nie miała rodzeństwa, a jej rodzice już nie żyli…
Rozmyślałem tak długo, dopóki nie zasnąłem. Wieczorem zbudziło mnie delikatne szturchanie.
- Czas na leki.
Jęknąłem cicho, zaspany, ale posłusznie usiadłem na łóżku. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem nieprzytomnie na Sebastiana. Na kolanach trzymał tacę, na której stała ciepła, parująca herbata i leżały lekarstwa. Podał mi kubek z przegotowaną wodą i popiłem tabletki, które mi podał. Potem jeszcze dwie łyżki jakiegoś syropu i wreszcie dostałem do rąk herbatę. Gdy tylko oplotłem palce wokół kubka, przeszły mnie przyjemne dreszcze.
- Pij powoli, jest cholernie gorące.
Wziąłem pierwszy ostrożny łyk. Mruknąłem z przyjemności.
- Mniam, z miodem. Moja ulubiona – powiedziałem cicho.
Ku mojemu zdumieniu, chemik uśmiechnął się lekko. Odstawił wszystko na stolik nocny.
- Jak skończysz, możesz dalej spać. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, będę u siebie.

Troskliwa opieka nauczyciela zrobiła swoje, bo już następnego dnia czułem się o niebo lepiej. Nadal sporo kaszlałem i nie potrafiłem tego z żaden sposób powstrzymać, ale czułem się zdrowszy. Pomogłem nawet przygotować śniadanie. Gdy siedzieliśmy razem w kuchni i powoli jadłem swoją porcję, przypomniałem sobie o tym, że już jutro jest Wigilia i co w związku z nią.
- Em… - zacząłem mało elokwentnie.
Sebastian spojrzał na mnie pytająco.
- Chciałem zapytać, co ze świętami? Pewnie chce… sz spędzić je z rodziną i nie wiem, co…
- Nie mam rodziny – przerwał mi, wzruszając ramionami. Wyglądał na zupełnie obojętnego. – Wychowałem się w domu dziecka.
Sporą chwilę zajęło mi przetworzenie tych danych. W domu dziecka? Bez rodziny? No, tego na pewno nikt o nim nie wiedział.
- Um, przepraszam – wyburczałem. – Nie chciałem być niegrzeczny.
- Przecież nie wiedziałeś – usprawiedliwił mnie. – Jeśli nie masz nic przeciwko spędzeniu tego dnia w moim towarzystwie, to zrobimy sobie jakąś porządną kolację i tyle… Nie licz na żadne fajerwerki i prezenty, niezbyt przepadam za różnego rodzaju świętami.
- W porządku. Zwykła kolacja może być.
- Jak spędzałeś święta z rodzicami?
Zamarł, jakby spodziewał się, że zacznę płakać albo coś takiego. Nie miałem zamiaru, właściwie strata rodziców wywoływała w moim sercu jedynie lekki żal, że tak źle się dogadywaliśmy i wyrzuty sumienia, że właściwie wcale za nimi nie tęsknię.
- Nie mam problemu z rozmawianiem o nich, a co do pytania… - Zaśmiałem się, kręcąc głową. - Mama zwykle tonęła w łzach, kiedy kolejny raz wysadziła kuchnię i jechaliśmy do jakiejś restauracji, gdzie jedliśmy, a potem w domu wymienialiśmy się prezentami i oglądaliśmy razem jakiś film. Tak było co roku. Skoro znał… eś moją mamę ze szkoły, to wiesz, jaka była.
- Tia… Wciąż nie mogę uwierzyć, że twój ojciec ją poślubił.
- On też nie bardzo w to wierzył. Z tego, co się dowiedziałem, wpadli ze mną i ojciec poczuwał się do odpowiedzialności. Wzięli ślub, gdy skończyłem dwa lata. Chyba jakoś się dogadali.
Chemik kiwnął głową.
- Gdzie nauczyłeś się tak dobrze chemii?
Spochmurniałem.
- Przecież mam mierny na semestr.
- Kto ci tak powiedział? Napisałeś sprawdzian bardzo dobrze, masz celujący.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Kompletnie nie rozkminiałem tamtych zadań.
- Cóż, jakoś ci się udało, bo zrobiłeś je dobrze. Żaden z twoich kolegów nie potrafi nawet zapisać poprawnie reakcji w takim zadaniu, więc byłeś poza konkursem.
- Wow, super. Mam więc szansę na zdanie dobrze matury?
Chemik uniósł jedną brew.
- Kpisz sobie? Dałbyś sobie radę na trzecim roku studiów.
- Żartujesz sobie.
- Wcale nie. Dlatego pytam, gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś.
- Brałem korepetycje i dużo się uczyłem w domu. Chemia zawsze przychodziła mi dosyć łatwo…
- Naturalny talent… Bardzo dobrze, szybciej nadrobisz zaległości z ostatnich dwóch tygodni. Mam nadzieję, że pożyczyłeś od kogoś zeszyty, żeby przepisać lekcje?
- Tak, tak… Mam wszystko.
- Ach, jeszcze jedno. Spóźnij się chociaż na jedną lekcję, a nieźle mnie popamiętasz.
- Palisz w domu?
- Co palę?
- Fajki.
- Nie palę wcale. Mam rozumieć, że ty tak?
Jego spojrzenie było jakby ostrzegawcze. Zarumieniłem się i spojrzałem w sufit.
- Nie chcę widzieć tego świństwa w moim domu. Każda fajka jaką znajdę ląduje w piecu, jasne?
Skinąłem głową. Umiałem dobrze schować takie rzeczy, a na dworze przecież mi nie zabronił, prawda? Nie było więc tak źle.
- Rozprawa w sądzie już się odbyła, prawda? – zmienił temat.
Skinąłem niechętnie głową.
- Zrzekłem się wszystkiego. Dwóch domów, drobnej kwoty pieniężnej na koncie i cokolwiek tam jeszcze było. Jestem goły i wesoły – rozłożyłem bezradnie ręce.
- Zawsze mogło być gorzej – odparł. – Jak skończysz, możemy obejrzeć jakiś film, chyba że wolisz iść znowu spać.
- Nie, nie… Film to chyba dobry pomysł.
Dokończyłem to, co miałem na talerzu. Nie byłem głodny, ale wiedziałem, że muszę jeść, jeśli chcę wyzdrowieć. Odstawiłem talerz do zlewu i poszedłem za nim do „salonu”. Ogółem to mieszkanie było dziwne. Średniej wielkości, z dwoma pokojami i, o dziwo, wcześniej wspomnianym salonem. Było to mieszkanie przestronne, ale też pomyślane w taki sposób, aby ewentualni domownicy ni wchodzili sobie za bardzo w drogę. Wystarczyło usiąść na kanapie, by odciąć się od tego, kto siedzi w kuchni.
- Jakie filmy lubisz? – spytał, kucając przy meblach i w zastanowieniu patrząc na szereg płyt.
- Hm… Bo ja wiem… Jakieś kino akcji może? Wybierz co chcesz.
Sebastian – wciąż dziwnie mi było mówić do niego po imieniu – wyciągnął jedną z płyt i włożył do DVD. Zgasił światło i zaczęliśmy oglądać. On – rozłożony na znacznej części kanapy, w zamyśleniu gapiąc się na telewizor i ja, zawinięty w dwa grube koce i pozwijany w taki sposób, żeby zajmować jak najmniej miejsca i grzać wzajemne części ciała.
Film był dobry. Dużo się działo, było kilka komicznych sytuacji… W tamtej chwili jednak mógłby przede mną paradować nago sam Brad Pitt albo Leonardo di Caprio, nie miało by to dla mnie znaczenia.
Byłem tak zmęczony, że zasnąłem.


Sebastian
Film był całkiem dobry i oglądało się go z prawdziwą przyjemnością. Zupełnie zapomniałem o siedzącym obok mnie chłopaku aż do momentu, w którym jego głowa oparła się o moje ramię.
W pierwszej chwili podskoczyłem i spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Gdy zdałem sobie sprawę, że zasnął, uszło ze mnie powietrze.
Nie wiem, co sobie pomyślałem, po prostu cała ta sytuacja była dziwna.
Robin spał w najlepsze, a mi nie chciało się oglądać dalej. Gdyby miażdżył mi ramię przez dłuższą chwilę, pewnie miałbym potem problemy, żeby zrobić użytek z ręki, więc wyłączyłem DVD i delikatnie, starając się go nie budzić, wstałem. Przytrzymałem go lekko i położyłem na miękkiej poduszce, a potem poszedłem do jego pokoju i wziąłem kołdrę. Nakryłem go nią, na to nakładając jeszcze koce. Otuliłem go tak szczelnie, jak to tylko możliwe, mając nadzieję, że nie spadnie z kanapy. Była naprawdę wąska, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do spania w większym łóżku.
Kucnąłem przy nic i przyglądałem się jego spokojnej twarzy. Kto by pomyślał, że jeszcze miesiąc temu przez myśl mi nie przeszło, że ja i Robin znajdziemy się w takiej sytuacji. Niby nie musiałem go brać, a jednak gdzieś tak głęboko był jakiś wewnętrzny przymus. Może wiązało się to z tym, że tak na dobrą sprawę nie miał już rodziny, zupełnie jak ja. Dobrze wiedziałem, co to znaczy być skazanym tylko na siebie – chociaż mi czasami pomagali starsi koledzy z sierocińca i opłacali mi na przykład studia – i jak się żyje z tą świadomością. Robin, chociaż syn tego skurwysyna, zasługiwał przecież na to, żeby móc w spokoju się wyedukować.
Choćbym miał zdechnąć, pomogę mu do momentu, kiedy będzie mógł się już w pełni usamodzielnić.


4 komentarze:

  1. Kocham cię. Dzisiaj miałam tak straszliwie popsuty humor. A ty mi dajesz coś tak pięknego?
    Kocham cię.
    Rozdział lekki i przyjemny, taki uroczy. Nic dodać, nic ująć. Czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Z czasem czuję coraz większą sympatię w stosunku do Sebastiana, chyba dzięki temu, że z każdym kolejnym odcinkiem mamy szansę poznać go z trochę innej strony, nawet wtedy, kiedy po nagłej chwili dobroci, znowu staje się arogancki i straszliwie nieczuły.
    A Robin, jak to Robin, smarka, wygrzewa się w łóżku i popija herbatkę z miodem. Ten to ma dobrze...
    Pozdrawiam i zapewniam, że czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. co powiedzieć- nie lubię świąt. szkoda mi strasznie chłopaka, i w sumie tak samo mi szkoda ich obu.
    taki smutawy odcinek, mam nadzieję że się im polepszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. I jednak zamieszkał z Nauczycielem... Ciekawe, jak to wszystko się rozwinie ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)