Tom dłubał w jedzeniu,
zastanawiając się nad jakimś prezentem dla Billa. Musiał mu coś dać i nie
wynikało to nawet z jakiegoś wewnętrznego przymusu. Zwyczajnie wiedział, że
jeśli nic mu nie da na święta, Bill strzeli focha, jakiego jeszcze świat nie widział.
No i… chciał mu coś dać. Tak po prostu. W końcu tyle pięknych chwil już razem
spędzili. Chciał go przedstawić mamie i Gordonowi, a to już wiele znaczyło.
– Coś się stało? –
spytała matka, kładąc mu rękę na przedramieniu. Spojrzał na nią, wybity z transu
z pytającą miną. Simone uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Pytałam, czy coś
się stało. Wyglądasz na zmartwionego.
– Niee – mruknął,
wzdychając i biorąc do ust kawałek ziemniaka. – Po prostu się zamyśliłem.
Wszystko w porządku.
– Na pewno? Bo nie
wyglądasz najlepiej.
– Tak, na pewno. Nie
martw się.
Simone przez chwilę
milczała, patrząc jedynie na niego. Jej kochany synek. Był już taki duży. Miała
wrażenie, że dosłownie wczoraj trzymała go za drobne pulchne rączki i pomagała
mu zrobić pierwsze kroczki, a teraz? Siedział przed nią prawie dorosły,
niezwykle przystojny mężczyzna. Była dumna z niego i nigdy tego nie ukrywała.
– Uhm, Tom?
Chłopak spojrzał na
nią ponownie.
– Tak, mamo?
– Jeśli chodzi o
święta… I tę niespodziankę… To naprawę bardzo duża niespodzianka. Coś, czego
zapewne się zupełnie się nie spodziewasz. Właściwie to nie mam pojęcia, jak
możesz na nią zareagować, ale mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.
Tom uśmiechnął się
niepewnie.
– Mamo, przerażasz
mnie. To prezent na święta, więc nic… strasznego?
– Moim zdaniem to coś
cudownego… ale ty będziesz musiał sam określić.
– Na pewno mi się
spodoba, nie musisz się martwić.
Kobieta jedynie
uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, nie chcąc wdawać się w jakieś zbędne
dyskusje. Naprawdę nie wiedziała, jak Tom może zareagować. Miała nadzieję, że
się ucieszy, w końcu tak bardzo się z Billem lubili. I opiekun Billa
powiedział, że jeśli chłopak będzie chciał, to zamieszka w pustym pokoju obok
tego, który zajmował Tom. To byłoby jak spełnienie marzeń. Po tylu latach
mogłaby wreszcie odzyskać drugie dziecko, a chłopcy siebie nawzajem. Czy jednak
marzenia tak łatwo się spełniają?
To miało się dopiero
okazać.
Bill zatrzasnął zeszyt
z irytacją i wydał z siebie nieartykułowany odgłos. Kompletnie nie mógł się skupić.
Czuł jakiś irracjonalny niepokój i nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło.
Właściwie nie pamiętał, żeby kiedykolwiek coś takiego odczuwał. To było to
prostu dziwne, jakby… nie należało do niego. Jakby ktoś podzielił się z nim tym
uczuciem.
Ale przecież cos
takiego nie było możliwe, co tylko bardziej potęgowało irytację chłopaka. Jego
wujek też się dziwnie zachowywał. Też był dziwnie podenerwowany. Bill miał
wrażenie, że zdenerwowanie jego opiekuna rosło z każdym dniem. Podświadomie
czuł, że niedługo to zdenerwowanie będzie miało punkt kulminacyjny i sam nie
wiedział, co o tym myśleć.
W ogóle ostatnio
wszyscy chodzą, jakby im ktoś kije od szczotki powsadzał w tyłki, pomyślał ze
złością. Wkurzało go to, bo przez ten napływ negatywnych emocji z każdej strony
i on czuł się przytłoczony i ogólna atmosfera zaczęła mu się udzielać. Nie mógł
się nawet w spokoju nacieszyć bliskością z Tomem, bo ten też zaczął się
zachowywać dziwacznie. Bill był przez to okropnie skołowany. Coś wisiało w
powietrzu, no po prostu nie było innej opcji. Może dlatego nie mógł w nocy
spać? Śnił mu się wciąż jeden i ten sam koszmar – samochód, deszcz, jakieś
głosy, ból rozrywający jego serce na drobne kawałeczki i cisza…
Cisza i nic więcej…
Może przez ten sen bał się ciszy? Coś musiało mu gdzieś stukać, pukać, grać, bo
inaczej zwyczajnie dostawał świra. I to zdecydowanie nie było fajne.
– Bill? – Zamrugał i
spojrzał na swojego wujka, który z dość… ciekawą miną machał mu ręką przed
oczami. – Żyjesz ty w ogóle?
– Uhm, przepraszam –
burknął. – Kiedy wszedłeś?
– Przed chwilą.
Chciałem z tobą porozmawiać, ale może lepiej wrócę później, hm?
– Nie, nie… Wszystko
ok. To coś ważnego?
Derek podrapał się
niepewnie po głowie. W przeciwieństwie do Simone, on wcale nie był aż tak
optymistycznie nastawiony do pomysłu przedstawiania sobie Billa i Toma jako
braci bliźniaków. Już od jakiegoś czasu, gdy na nich patrzył, czuł nieprzyjemne
sensacje w żołądku. Instynkt raczej go nie zawodził, a teraz zwyczajnie dawał
mu do zrozumienia, że powiedzenie im prawdy nie przyniesie niczego dobrego.
Mógł walczyć o swój pomysł, kiedy jeszcze się zastanawiali jak ich sobie
przedstawić. Trzeba było ich obu wziąć na poważną rozmowę i wyznać, że gdzieś
po świecie chodzi sobie ich brat bliźniak. Wyjaśnić, dlaczego zostali
rozdzieleni jako niemowlęta i dać im możliwość spotkania się na neutralnym
gruncie. Jasne, więź bliźniaków jest owiana tajemnicą i naukowcy rwą sobie
włosy z głowy, próbując jakoś zbadać to fenomenalne połączenie. Oczywiście,
Bill i Tom byli jednymi z tych bliźniaków, w końcu obaj budzili się w nocy na
przemian z płaczem i krzykiem. Ale czy puszczenie ich tak po prostu do jednej
szkoły to był dobry pomysł? Równie dobrze mogli się znienawidzić, a nie
polubić. Reprezentowali sobą dwa zupełnie odrębne style.
Niestety, było już za
późno. Simone postawiła na swoim i nawet do głowy jej nie przyszło, że relacje
między tymi dwoma mogą się dziwnie ułożyć. Derek nie wiedział niczego na pewno,
ale gdzieś podskórnie po prostu czuł, że coś jest nie tak. I nawet zaczął się
codziennie modlić o to, żeby się mylił.
– Uhm, w sumie to tak.
Tak. Chodzi o święta.
– Co z nimi? – zapytał
Bill, marszcząc brwi.
– Zdzwoniłem się
wczoraj z moimi dobrymi znajomymi. Zdecydowaliśmy, że spędzimy święta razem u
nich w domu… Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
– Ehm, ale są jacyś w
porządku, tak?
– Oczywiście.
Właściwie to bardzo chcą cię poznać. Mają syna w twoim wieku. Jestem pewien, że
się dogadacie.
Billowi było nie po
nosie coś takiego, ale wujek patrzył na niego z wyraźną nadzieją, że
zaakceptuje ten pomysł. Nie chciał mu robi przykrości i wydziwiać, że nie chce
spędzać świąt z obcymi ludźmi i już woli, żeby byli tylko oni dwaj. Uśmiechnął
się więc niepewnie i skinął lekko głową.
– Jeśli się nie
polubimy, możemy wcale nie rozmawiać.
Derek uśmiechnął się i
poczochrał chłopakowi włosy. Pomyśleć, że zaopiekował się nim, kiedy jeszcze
Bill mieścił się na jego otwartej dłoni. Był taki malutki i kruchy, a teraz?
Teraz stawał się prawdziwym mężczyzną. Derek był dumny z tego, w jaki sposób go
wychował.
– Cieszę się, że nie
masz nic przeciwko.
– Mieszkają gdzieś za
miastem?
– Nie, nie, właściwie
to nie.
Bill westchnął,
obracając zeszyt w rękach.
– To w porządku. Ile
tam zostaniemy?
– Nie mam pojęcia. To
właściwie zależy od ciebie.
– Ode mnie?
– Tak. Jeśli ich
polubisz, to spędzimy z nimi całe święta, a jeśli nie, wrócimy do siebie. W
porządku?
Bill wzruszył
ramionami. Skoro decyzja należała do niego to spoko. Nie lubił być postawiony
przed faktem dokonanym, a wujek dał mu możliwość wyboru. Cenił to u niego.
– Są dla mnie jakieś
nowe propozycje? – zapytał w zamian za to, zmieniając temat.
Już kupę czasu nie
miał żadnej sesji fotograficznej i trochę go to martwiło. Czyżby pyszczenie do
tamtego faceta rzeczywiście nie było takie mądre jak go wszyscy ostrzegali? Bo
jeśli tak, to chciałby wiedzieć, na czym stoi. Uwielbiał modeling, nawet jeśli
często po tym nie mógł spać normalnie, bo od dziwnego wyginania się przez kilka
godzin zwyczajnie bolał go kręgosłup, ale nie zamieniłby tego na żaden inne
zajęcie. Jeśli jednak przekreślił karierę swoim wybuchowym temperamentem, to
wolał to wiedzieć teraz.
Derek pokręcił ze
smutkiem głową.
– Niestety nie. Ale
poszukam ci czegoś. Skup się teraz na tym występie przed Angelą Merkel. To może
być twoja szansa.
Bill uśmiechnął się
szeroko, oczyma duszy widząc ich zespół porywający tych wszystkich snobów… Ach!
Nie mógł uwierzyć, że tak szybko otrzymali taką propozycję! Byle tylko tego nie
zmarnować.
Czas do świąt mijał w
miarę spokojnie, chociaż depresja udzielała się coraz większej ilości osób.
Bill miał wrażenie, że dosłownie każda jedna osoba jest bliska wdrapania się na
jakiś wieżowiec i skoczenia z niego. Tom, Hagen, Gustav, wujek Derek, Alan…
Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie robią tego specjalnie, ale nie wyglądało
na to, żeby się zmówili. Pozostało mu tylko opierać się tej depresji rękami i
nogami i… skupić się na prezentach.
Postanowił w tym roku
zaszaleć i kupić prezenty większemu gronu osób, więc szwendał się po sklepach
dłużej niż nawet on miałby na to ochotę. Ale w końcu, po ciężkich trudach i
przepychankach i z innymi, rządnymi zakupów ludzi, wreszcie wracał do domu
obładowany siatkami z zakupami. Postarał się też o odpowiednie kartony i
papier, żeby to wszystko obłożyć. Miał nadzieję, że trzy rolki starczą, bo jak
nie, to był w ciemnej dupie.
Bill był
niepocieszony, że tak długo nie będzie się z Tomem widział przez jego wyjazd. Wciąż
trochę się o to boczył, ale nie dawał Tomowi tego odczuć, nie chcąc się z nim
teraz kłócić. Nadchodziły święta i
wszczynanie kolejnej awantury było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.
Dwudziestego trzeciego
umówili się we czwórkę na chacie u Hagena, gdzie łamali się opłatkiem, wymienili
się prezentami i zrobili sobie taką swoją własną, malutką Wigilię. Bawili się
naprawdę dobrze, wcinając wszystkie tradycyjne potrawy i rozmawiając jakoś tak…
szczerze.
– Co się tak dziwnie
na mnie patrzysz? – spytał Bill z lekkim uśmiechem, kiedy Hagen wbił w niego
smutny wzrok.
– Obaj jesteście jacyś
nie w sosie – stwierdził Tom, rzucając Gustavowi i Hagenowi porozumiewawcze
spojrzenie. – Jeśli coś się stało, to przecież możecie nam powiedzieć. Jesteśmy
przyjaciółmi. Prawda?
– Jesteśmy – odparł
Gustav poważnie, patrząc na nich jakoś tak dziwnie. – Choćby nie wiadomo co się
stało…
Bill i Tom spojrzeli
na niego lekko zdziwieni, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak to zaakcentował.
Hagen za to uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. Do cholery, nie miał pojęcia,
jak to się stało, ale byli pieprzonymi przyjaciółmi i wcale tego nie żałował.
Jego ojciec też był jakoś tak szczęśliwy. Gdy Hagen zszedł do kuchni, żeby
zrobić wszystkim herbatę, zastał tam swojego ojca. Widział po jego minie, że
się cieszy. Hagen zawsze trzymał się na uboczu, a teraz wreszcie miał
przyjaciół. I chyba nawet jego ojciec jarał się tym bardziej niż on sam.
Gdy Kaulitzowie już
wyszli, zapewne żeby trochę poobściskiwać się w jakimś kącie, gdzie nikt nie
będzie mógł ich wypatrzeć, Georg i Gustav spojrzeli na siebie ponuro.
– To będzie
katastrofa.
– Mnie to mówisz? –
jęknął Hagen, drapiąc się po karku. – Nawet nie chcę myśleć o jutrzejszym dniu.
Sądzisz, że powinniśmy byli ich uprzedzić?
Gustav rozłożył ręce.
Nie czuł się jeszcze na tyle dorosły, żeby podejmować takie decyzje.
– Myślisz, że oni
mogą… T–to robić… Mimo wszystko? – spytał niepewnie.
Hagen nie patrzył na
niego. Zagryzł jedynie dolną wargę.
Właściwie to pytanie
przyszło mu do głowy już jakiś czas temu i sam nie wiedział, co o tym myśleć. Z
jednej strony to było chore. W końcu to bracia bliźniacy, ta sama krew, ogromne
podobieństwo i po prostu to coś, co
widać było tylko wtedy, kiedy byli razem. Ale z drugiej strony to, że zostali
rozdzieleni i pokochali się nie wiedząc o swoim pokrewieństwie, nie było ich
winą. Zdaniem Georga to była po prostu patowa sytuacja. Zdawał sobie sprawę, że
jeśli kogoś naprawdę się kocha, to nie da się tak po prostu machnąć ręką i o
tym zapomnieć. I Bill, i Tom zaangażowali się w ten związek emocjonalnie i trudno
byłoby od nich teraz oczekiwać, że tak po prostu o tym zapomną! Dobrze pamiętał
dzień, kiedy Bill tryskał dobrym humorem i zachowywał się jak dobrze zadowolona
kotka, a Tom krążył po szkole z głową w chmurach i delikatnymi wypiekami na
policzkach. Na pewno to zrobili, innej opcji po prostu nie było.
Oddałby wiele, żeby
oszczędzić im tego, co miało nadejść.
Bill, niczego
nieświadomy, wrzucił do bagażnika torbę ze swoimi rzeczami, na wypadek, gdyby
jednak zostali na dłużej. Na dworze było naprawdę zimno i miał nadzieję, że
mieszkanie znajomych jego wujka będzie dobrze ocieplone. Nie znosił marznąć.
Jeśli zaś chodzi o
jego wujka, był kompletnie nie swój. Jego twarz zrobiła się niemal kredowobiała
i jakby przestał kontaktować, co się wokół niego dzieje. Gdy odpalał samochód,
Bill zauważył, jak mocno trzęsą mu się dłonie.
– Wujku, co jest? –
spytał z troską.
Mężczyzna uśmiechnął
się do niego pokrzepiająco.
– Nic, nic. Wszystko w
porządku.
– Na pewno? Bo
zachowujesz się, jakbyśmy wcale nie jechali na święta do twoich znajomych,
tylko jakbyś zamierzał mnie gdzieś poćwiartować w krzakach i zakopać.
– Ziemia jest
zamarznięta – odparł Derek rzeczowo, nie mogąc spojrzeć Billowi w oczy. Czy na
pewno zrobili dobrze? Czy to dobry pomysł? Co, jeśli nie będą chcieli być
braćmi? Co wtedy?
– Daj spokój, wujku.
Cały się trzęsiesz. Będzie dobrze, jeśli nie zabijesz nas na jakimś słupie.
– Po prostu… Ta
niespodzianka… I w ogóle, ja chyba…
– Boisz się, że nie
spodoba mi się prezent? – zdziwił się. Nigdy przecież nie dał wujkowi odczuć,
że nie podoba mu się prezent, nawet jeśli rzeczywiście był nietrafiony.
Derek zaśmiał się
histerycznie.
– Gdyby tylko o to
chodziło – powiedział cicho.
– Więc o co?
– Bill, naprawdę
jeszcze nie domyśliłeś się, że to nie jest zwykła niespodzianka? To bardzo
poważna sprawa i od tego zależy twoja przyszłość. Cała przyszłość. Po prostu
się boję, że ci się nie spodoba.
W pierwszej chwili pomyślał,
że może będzie mógł podpisać jakiś big kontrakt lub coś w tym stylu, ale potem
zdał sobie sprawę, że jego wujek by się tak nie denerwował. Nie bałby się, że
prezent mu się nie spodoba. Co to więc mogło być?
Myślał intensywnie i
myślał, ale kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy. A może… jego rodzice?
Niee… to byłoby bez
sensu. I właściwie dlaczego teraz?
Tom nie czuł się
najlepiej, kiedy jechał z matką i Gordonem na święta do tych ludzi, o których
wspominała mu matka. Nawet nie miał okazji się zdziwić, że nie wyjeżdżają z
miasta, lecz po prostu jadą na jego obrzeża, na jedno ze spokojniejszych
osiedli pełnych ładnych i niemal identycznych domków jednorodzinnych. Dziwne
uczucie, które towarzyszyło mu ostatnio, nasilało się z każdą sekundą. Tom miał
wrażenie, że wszystkie jego wnętrzności wywracają się na drugą stronę. Czuł
jakiś wewnętrzny przymus, żeby wiać z tego miejsca ile sił w nogach, ale szybko
zdusił to w zarodku. Jeszcze nigdy nie odczuwał czegoś takiego.
Przełknął ciężko
ślinę, wchodząc do domu, przed którym zaparkowała jego matka. Nie miał pojęcia,
czego się spodziewać.
Okazało się jednak, że
dom był pusty. Zdumiało go to.
– Czemu ich nie ma? –
zapytał.
– Zaraz przyjadą –
powiedziała Simone, uśmiechając się do niego pokrzepiająco.
– To oni tutaj nie
mieszkają?
– Nie, to właściwie
nasz domek. Gordon kupił go w zeszłym roku.
Tom zmarszczył brwi.
Wiele można mu było zarzucić, ale na pewno nie głupotę.
– O co tu chodzi?
Dlaczego mnie tutaj przywieźliście? Mamo?
– Zaraz wszystkiego
się dowiesz.
– Chcę wiedzieć już! –
powiedział zły. Nie chciał się wykłócać w święta, ale coś mu tu wybitnie nie
grało. Miał dość niedomówień i tego ciągłego ukrywania prawdy. Chciał wiedzieć,
czemu matce tak zależało, żeby tu przyjechać.
– Cierpliwości.
Obiecuję ci, że nie pożałujesz.
– Nie podoba mi się to
– stwierdził, wciskając ręce w kieszenie. Gordon westchnął cicho, patrząc na
żonę. Jemu też się to nie podobało. Simone jednak miała świetny humor i
wyglądało na to, że nic jej go nie popsuje.
Gordon nie miał klapek
na oczach w przeciwieństwie do Simone i był pewny, że chłopcy nigdy jej nie
wybaczą tego, że ich rozdzieliła jako dzieci. Już się polubili, więc fakt
braterstwa też jakoś przełkną. Nie będą jednak skorzy do wybaczenia tego, co im
zrobiła. Simone nie chciała dopuszczać do siebie prawdy. Gordon podejrzewał, że
jego żona będzie cierpieć przez swój upór.
Tom był tak zajęty
buntowaniem się, że nawet nie usłyszał jak pod dom zajechał drugi samochód.
Cała złość i niechęć zniknęła z jego twarzy, gdy w drzwiach zobaczył Billa.
Spojrzeli na siebie z
absolutnym zdumieniem.
– Bill?
– Tom?
Wujek Billa popchnął
do lekko w głąb domu i zamknął drzwi.
– O co tutaj chodzi? –
spytał Bill zdezorientowany. Przez całą drogę myślał, że może wujek naprawdę
chce mu przedstawić rodziców, ale nic na to nie wskazywało. Czyżby wiedzieli o
ich związku i chcieli im w ten sposób dać do zrozumienia, że nie mają nic
przeciwko?
– Chyba czas
najwyższy, żeby wreszcie to z siebie wykrztusić – powiedział Tom. Miał złe
przeczucie.
Zapadła cisza. Simone,
Gordon i Derek patrzyli po sobie, jakby próbując zdecydować, kto przekaże
chłopcom nowinę.
– Na mnie nie patrz,
Simone – powiedział Derek, wciskając drżące ręce w kieszenie kurtki. Zimny pot
spływał mu po plecach. – To był twój pomysł i to ty powinnaś z nimi rozmawiać.
Kobieta uśmiechnęła
się niepewnie. Wiedziała o tym, ale po prostu trochę się bała. Nie miała
pojęcia, jak mogą zareagować.
– To dość długa
historia… – zaczęła.
– Skąd pani zna mojego
wujka? – wtrącił Bill.
– Znamy się od jakiegoś
roku – powiedziała. – Zaplanowaliśmy razem przeprowadzkę do tego miasta.
Nie podoba mi się to,
pomyślał Tom, nie przerywał jednak matce.
– Po co? O co w tym
wszystkim chodzi? Powie mi ktoś wreszcie czy będę musiał tu zgadywać do
przyszłego roku? – zapytał Bill już trochę zirytowany.
Simone wzięła głębszy
oddech.
– Ty i Tom jesteście
braćmi bliźniakami – powiedziała na jednym wydechu, chcąc to wyrzucić z siebie
jak najszybciej.
Uśmiechnęła się lekko
i spojrzała na chłopaków, oczekując pozytywnej reakcji. Przez chwilę panowała
cisza. Bill i Tom patrzyli na siebie zszokowani, jakby nie mogąc w to uwierzyć.
Nie odrywali od siebie wzroku nawet na chwilę.
Bliźniacy? Ale… jak
to? Przecież oni…
Nieświadomie obaj
pomyśleli o tych wszystkich chwilach, które spędzili razem…
O pocałunkach…
Uściskach…
Seksie… Boże! Przecież
oni się kochali! W przenośnym i dosłownym tego słowa znaczeniu. Żaden z nich
nie chciał uwierzyć w słowa Simone, ale głęboko w sobie czuli, że to niestety
jest smutna prawda.
Simone zbladła, kiedy
Bill na oślep nagle pognał do drzwi. Derek próbował go zatrzymać, ale Bill
wyrwał mu się z zaskakującą siłą i po chwili już go nie było.
Tom zwymiotował na
dywan z czerwone kółeczka.
***
Albo mi się wydaje, albo dwa dni temu minęły dokładnie trzy lata, odkąd założyłam tego bloga o.O Dacie wiarę, że już tyle czasu czytacie moje wypociny;)?
Pozdrawiam!
***
Albo mi się wydaje, albo dwa dni temu minęły dokładnie trzy lata, odkąd założyłam tego bloga o.O Dacie wiarę, że już tyle czasu czytacie moje wypociny;)?
Pozdrawiam!
ja cię odkryłam gdzieś z pół roku temu, ale fajna rocznica, gratuluje :)
OdpowiedzUsuńkiedy następny rozdział?
Czytam twojego bloga od niedawna ale przeczytałam już wszystkie twoje opowiadania i były jednymi z najlepszych jakie kiedykolwiek czytałam <3
OdpowiedzUsuńmam nadzieję że za niedługo opublikujesz jakieś nowe opowiadanie albo o Tamie i Billu albo z twoimi własnymi bohaterami <3
Rozdział bardzo mi się podobał , trochę się zdziwiłam reakcjami bliźniaków ... no ale cóż .
Liczę na to że będą razem i jakoś ten fakt przetrwaja ^-^
czy masz zamiar kontynuować 'szalona noc' ?~
Nie, raczej nie. Jeśli jednak coś strzeli mi do głowy, to pociągnę to dalej. Na pewno nie zamierzam zrobić z tego dłuższego opowiadania.
UsuńPozdrawiam!
Jesteś świetna! To na razie moje ulubione opowiadanie ale jeszcze wszystko może się zmienić bo Ty zawsze wymyślasz świetne rzeczy.
OdpowiedzUsuńRozwalił mnie ten tekst że Tom zwymiotował na dywan w czerwone kółeczka. Tu taka dramaturgia a te kółeczka tak fajnie zabrzmialy :) Mam nadzieję że szybko pojawi się następna część. Pozdrawiam :)
Co za niesamowity rozdział! ♥
OdpowiedzUsuńJuż nie mogłam się tego doczekać. Przez całość trzęsłam się i byłam zdenerwowana, prawie tak jak wszyscy w opku.
Już nie mogę się doczekać kolejnej części! :D
Weny <3
Łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!!!!!!!!*skacze jak głupia po pokoju*
OdpowiedzUsuńBoskie, boskie, boskie!
Jak zawsze zreszta.
Nie moge się doczekać następnej noty
WENY
KOTEK
ps. zapraszam do mnie
twincest-tokio-hotel-by-kotek.blogspot.com
Świetny blog :-)
OdpowiedzUsuńPolecam to opowiadanie jest świetne :-)
http://liceum-yaoi.blogspot.com
jak mogłaś skończyć w takim momencie?!0 jesteś złą kobietą... Kurcze no... Cholernie boję się tego co będzie się działo w następnym odcinku... Tom powinien się ogarnąć i lecieć za czarnym... No kurde No... Czuję ten cholerny ucisk w klatce piersiowej i wiem że nie pozbędę się go do puki nie przeczytam następnego rozdziału... Jesteś genialna... Gratuluję rocznicy :) czytam cię już ze 2 lata, co prawda z przerwami ale to i tak długo... Na większość blogów które czytałam kiedyś, już nie wchodzę... Twój jest chyba jedynym na którego jeszcze zaglądam ;) ogólnie bo do opowiadania to muszę ci powiedzieć że bardze mnie wciągnęło i będę do niego wracała tak samo często jak do "Czarnego"... Rzeko się trafiają opowiadania które mnie czytać 10 razy i za każdym razem jestem nimi zachwycona... To zdecydowanie należy do tego typu historii :) bardzo ci za nie dziękuję i z niecierpliwością czekam na kontynuację :) Pozdrawiam cieplutko i życzę weny kochana ;)
OdpowiedzUsuńnie miało być "rzeko" tylko "rzadko" i nie "mnie" tylko "mogę"
UsuńNo to się zaczęło... Koniec sielanki. Tyle czasu na to czekałam. :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, do czego dojdą chłopcy, jak już ochłoną. (Trochę gwałtowna ta ich reakcja i spodziewałam się, że będą próbowali raczej zaprzeczać, niż po prostu spadną im klapki z oczu i to zaakceptują...) Mam nadzieję, że wygrają oni obaj i żaden nie zrobi nic naprawdę głupiego, czego nie będzie się dało odkręcić. Simone chyba była naiwna, jeśli sądziła, że pójdzie to gładko... Nawet jeśli chłopcy nie byliby ze sobą.
Pozdrawiam :)
Ri