Robin
Wiedziałem, że tak
będzie.
Siedziałem w pierwszej
ławce i patrzyłem na kartkę, czując zupełną pustkę. Dłonie drżały mi tak mocno,
że nie byłem w stanie utrzymać w nich porządnie długopisu. Pochyliłem nisko
głowę, żeby nauczyciel nie dostrzegł łez w moich oczach. Zacisnąłem dłonie w
pięści, próbując powstrzymać nadchodzący szloch. W tej chwili wielbiłem swoją
długą grzywkę, która zakrywała moją twarz przed ciekawskim wzrokiem
nauczyciela.
Nie potrafiłem zrobić
tych zadań. Cokolwiek mi dał, nie były to zadania na poziomie szkoły średniej.
Reakcje, które miałem napisać, nigdy nie pojawiły się na lekcji, a przecież
specjalnie się przygotowywałem do tego sprawdzianu. Brałem korepetycje i
uczyłem się z książek, które wymagano na studiach. Naprawdę się uczyłem.
- Coś nie tak? –
spytał spokojnie chemik.
Wziąłem głęboki oddech
i pokręciłem przecząco głową. Wbiłem wzrok w
kartkę i wziąłem do drżącej ręki długopis. Zacząłem pisać, chociaż byłem
pewien, że nie potrafię tego zrobić.
Pisałem i pisałem,
chociaż nawet nie wiedziałem co. Miałem ochotę napisać na tym sprawdzianie
stosowną uwagę dla nauczyciela, ale czy w ogóle miało jakiś sens? Zacząłem
rozumieć, jak czują się uczniowie, którzy mają problemy z nauką i nie potrafią
się niektórych rzeczy nauczyć.
Zagryzłem dolną wargę,
wpatrując się w zadanie, które rozwiązałem. Miałem ochotę to skreślić, ale
dałem sobie spokój. Co za różnica czy przekreślę czy zostawię, skoro i tak nie
dostanę za to punktów?
Zdradzieckie łzy
zaczęły kapać na sprawdzian. Pochyliłem bardziej głowę, a z gardła wyrwał mi
się cichy jęk.
- Wszystko w porządku?
– spytał nauczyciel.
Pospiesznie pokiwałem
potakująco głową.
- Na pewno? –
dociekał.
- Tak, wszystko w
porządku – odparłem cicho.
- Spójrz na mnie.
Zamarłem.
- Jestem zajęty
pisaniem.
- Spójrz na mnie.
Zawahałem się tylko na
chwilę. W następnej już nie było mnie w ławce. Przewróciłem dwa krzesła i,
potykając się o własne nogi, wybiegłem z klasy. Rozpłakałem się na dobre.
To już koniec.
Kilka rzeczy mi
wypadło, ale w ogóle się tym nie przejąłem. Jakie to miało teraz znaczenie?
Szybko pokonałem całe trzy piętra i dopiero kiedy chłód trochę mnie uspokoił,
ruszyłem przed siebie.
Musiałem przemyśleć
kilka rzeczy.
Sebastian
Wybiegłem za
dzieciakiem, krzycząc za nim, ale odpowiedział mi jedynie tupot stóp na
starych, drewnianych schodach. Kilka rzeczy potoczyło się po kafelkach, ale nie
łudziłem się, że dzieciak po to wróci.
Pozbierałem to szybko, nie do końca wiedząc,
co właściwie się stało. Czyżby bachor aż w takim stopniu wdał się w swojego
ojca? Tak bardzo chciał być najlepszy, że skończyło się jak skończyło?
Podszedłem do ławki i
ignorując poprzewracane krzesła, wziąłem do ręki sprawdzian. Wręcz zdębiałem,
gdy zauważyłem, że zadania, które dałem szczylowi, są mniej więcej w połowie zrobione
poprawnie. W większości były to pytania testowe, które przygotowywały mnie do
egzaminów na ostatnim roku studiów. To niesłychane, że był w stanie poprawnie
rozwiązać chociaż część tego. Nawet najlepszy uczeń w szkole średniej nie miał
prawa wiedzieć, jak się za coś takiego zabrać.
Przez chwilę
zastanawiałem się, czy czasem nie ściągał, szybko jednak odrzuciłem tą opcję.
Pilnowałem go jak jeszcze nigdy żadnego ucznia. Nigdzie nie zaglądał, cały czas
gapił się w kartkę. Co prawda nie widziałem jego twarzy przez tą cholerną
grzywkę, ale zauważyłbym, gdyby chciał ściągać.
Westchnąłem.
- Chyba nadszedł czas,
żeby cię docenić – mruknąłem do siebie.
Dzieciak był już
nieźle zdołowany swoimi ocenami. Słyszałem na korytarzu, jak jego koledzy
mówili, że zamierza zrezygnować z chemii na maturze. Nie miałem pojęcia, ile
było w tym prawdy, ale postanowiłem trochę mu odpuścić. Naprawdę byłoby szkoda,
gdyby się zmarnował, nawet jeśli był synem tego okropnego sukinsyna i działał
mi na nerwy samą swoją obecnością.
Usiadłem przy biurku i
otworzyłem dziennik. Odnalazłem Robina i wszystkie sprawdziany pisane na trzy
punkty na dziewięć poprawiłem na dziewiątki. Do dwóch punktów z pracy klasowej
na dwadzieścia punktów dopisałem z tyłu zero, a potem z czystym sumieniem
wpisałem mu celujący. Niech mnie szlag, ale dzieciak naprawdę sobie na to
zasłużył. Zrobiłem to bardzo niechętnie, ale jednak zrobiłem. Może i byłem
bezwzględny, ale starałem się być też sprawiedliwy. Właściwie to gdyby była
możliwość wpisania mu siódemki albo ósemki, na pewno bym to zrobił.
Zamknąłem dziennik, odchyliłem
się na oparcie krzesła i przyłożyłem palce do nasady nosa, masując to miejsce.
Uczenie w szkole jest
o wiele bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek sądziłem.
Nadciągała śnieżyca.
Na dworze robiło się coraz zimniej, na szczęście śniegu jeszcze zbyt dużo nie
było.
Wjechałem na most i
zerknąłem w boczną szybę, podziwiając miasto w tych szarych, ponurych barwach.
Brak słońca tak wiele może zmienić…
Przyspieszyłem, ale
niemal natychmiast zahamowałem. Coś dziwnego zwróciło moją uwagę. Na barierce
mostu ktoś siedział. W innej sytuacji pewnie bym się tym nie zainteresował, ale
rozpoznałem mundurek naszej szkoły. Nic tak nie poprawia humoru, jak
opieprzenie jakiegoś ucznia za nieodpowiedzialne zachowanie. A jeśli spadnie? W
tak zimnej wodzie nawet najlepszy pływak nie miał jakichś wielkich szans, a już
zwłaszcza taki szczyl. Zastanawiało mnie, co się, do cholery, dzieje z
dzisiejszą młodzieżą? Wszyscy zachowują się, jakby pozjadali wszystkie rozumy.
Obserwowałem
dzieciaka, ignorując głośny klakson samochodu jadącego za mną. Gdy zobaczyłem,
że dzieciak wychyla się mocno do przodu, omal nie dostałem zawału serca.
Cokolwiek ten gówniarz chce zrobić, już ja sobie z nim porozmawiam!
Zatrzymałem samochód i
wysiadłem z niego.
Wstrętne bachory!
Jeśli przez tego gówniarza będę musiał zapłacić mandat, osobiście wepchnę go do
tej lodowatej wody!
Robin
Ostatnio płakałem
naprawdę często, niemal codziennie. Zwłaszcza ostatnie dwa tygodnie. Szkoła
nigdy nie była tak stresująca jak teraz. Jak na ironię, kiedy już miałem to
wszystko za sobą i znałem wynik rozgrywki, łzy nie chciały płynąć. Zaraz po
pierwszym wybuchu rozpaczy uspokoiłem się trochę i przyszedłem na ten most.
Nie wiedziałem, ile
czasu już tak siedzę. Zwyczajnie gapiłem się w wodne odmęty, nie mając w tym
żadnego konkretnego celu.
Przegrałem.
Nauczyciel od chemii
postawił na swoim. Udało mu się mnie zagiąć na decydującym sprawdzianie, co
było równoznaczne z „dopuszczającym” na półrocze. Jestem więc skończony. Nie
mogłem wrócić do domu. Ojciec jasno wyraził się na ten temat, a on nie miał
zwyczaju żartować, zwłaszcza na takie tematy. Jeśli powiedział, że mam się nie
pokazywać, to dokładnie miałem zrobić. Wynieść się. Syn z dwóją nie jest nikomu
potrzebny.
Jestem skończony,
pomyślałem.
Miałem dosyć walki. Z
ojcem, z chemikiem, z Philem, z Lucy… Każdy czegoś ode mnie chciał, a kiedy nie
mogłem tego dać, ciągle dostawałem kopniaki w dupę. Rozwiązanie wszystkich
problemów nie było takie proste i oczywiste.
Spojrzałem w dół na
wodę. Może to śmieszne, ale nigdy nie nauczyłem się pływać. Czy to będzie
bolało? A jeśli tak, czy mocno? Długo?
Zastanawiałem się nad
tym wystarczająco długo. Nie chciałem umierać, nie w takim wieku, ale po prostu
czułem, że powinienem to zrobić. Nie wiem, skąd brała się ta świadomość… Może
nikotyna przeżarła mi już mózg doszczętnie - w krótkim czasie wypaliłem prawie
dwie paczki fajek – a może to było coś innego. To było tak, jakby ktoś mi
podpowiadał „zrób to, to jest dobra decyzja” i „nie ma się czego bać”. No,
trochę się bałem, ale kto się nie boi, próbując popełnić samobójstwo?
- To już koniec Robina Linna – mruknąłem
cicho. Moje serce zaczęło tłuc się o żebra. Przyłożyłem rękę do piersi. Już
niedługo przestanie bić na wieki.
Żegnajcie wszyscy…
Zamknąłem oczy i
skoczyłem. Woda była lodowata, właściwie kiedy obiłem się o jej taflę, zupełnie
odebrało mi oddech . Otuliła mnie szczelnym kokonem. Specjalnie otworzyłem
usta, chcąc przyspieszyć cały proces, ale to nie było takie proste. Mimo
świadomej decyzji moje ciało odruchowo próbowało się bronić – ręce i nogi
poruszały się chaotycznie, jakby próbując wykrzesać z organizmu jak najwięcej
sił, a usta i powieki zaciskały mocno.
To była tylko chwila.
Potem już bez
przeszkód otworzyłem oczy i znieruchomiałem. Zrobiło mi się dziwnie lekko na
ciele, ale również i na sercu. Właściwie to nie wiedziałem, gdzie się znajduję
i dlaczego, ale było mi tak dobrze… Nie czułem nic nieprzyjemnego. Zamknąłem
oczy i pogrążyłem się w ciemności.
Sebastian
Zamarłem, kiedy zobaczyłem
jak dzieciak przechyla się do przodu i po chwili już go nie było. Usłyszałem
tylko cichy plusk jak na potwierdzenie tego, że wpadł do wody.
Przeskoczyłem przez
barierkę oddzielającą samochody od pieszych i szybko wyjrzałem w dół. Tafla wody
była zmącona. Mój wzrok padł na torbę, którą zostawił chłopak.
Poczułem jak coś
boleśnie zaciska mi się w okolicach gardła. Bardzo dobrze wiedziałem, kto ma
identyczną torbę. Oczywiście, to mógł być jedynie zwykły zbieg okoliczności,
ale nie chciało mi się w to wierzyć. Poza tym, na torbie były dokładnie takie
same naklejki jak na torbie Robina.
Nie zastanawiałem się
wcale, kiedy po prostu przeskoczyłem przez barierkę i wskoczyłem za dzieciakiem
do wody. Na szczęście odnalezienie go nie było trudne. Wiedziałem, że mam tylko
jedną próbę. Woda była naprawdę zimna i gdybym go nie znalazł, musiałbym jak
najszybciej płynąc do brzegu, żeby samemu przez głupotę nie stracić życia. Prąd
rzeki był na szczęście bardzo słaby, tak słaby, że dopłynięcie do dzieciaka
zajęło mi kilka sekund.
Chłopak opadał
bezwładnie na dno. Jego przydługie włosy unosiły się delikatnie pod wpływem
wody. Był bardzo blady, a okolice ust i oczu zaczęły mu już sinieć. Czułem, że
ciało powoli zaczyna mi sztywnieć. Pospiesznie złapałem chłopca w pasie i
wyciągnąłem go na powierzchnię, a potem, nie tracąc niepotrzebnie czasu,
zacząłem płynąć do brzegu. Z każdą chwilą było mi coraz ciężej i miałem coraz
mniej sprawne ciało, ale przecież to nie było aż tak daleko. Fakt, każdy ruch
był mozolny i wręcz bolesny, ale udało mi się.
Drżąc i szczękając
zębami z zimna, wyciągnąłem ucznia na brzeg. Szybko sprawdziłem czynności
życiowe Robina. Nie oddychał. Skostniałymi palcami wydobyłem z kieszeni telefon
i ciesząc się, że jakimś cudem wciąż działa, wybrałem numer pogotowia. Gdy
tylko udało mi się tam dodzwonić, wyjaśniłem sytuację, a potem odłożyłem
telefon i ukląkłem przy dzieciaku.
Przystąpiłem do
resuscytacji. Starałem się nie wpadać w panikę, ale bałem się. Nie chciałem,
żeby po połowie roku pracy w szkole jakiś uczeń umarł mi na rękach, nawet jeśli
niezbyt za nim przepadałem.
- Trzymaj się,
dzieciaku! – błagałem go, miarowo uciskając jego klatkę piersiową.
Znaczna część jego
twarzy była zakryta przez włosy. Jeszcze nigdy młody Linn nie wydawał mi się
taki bezbronny. W oddali zawyły syreny karetki i niemal w tej samej chwili
Robin zaczął kaszleć i wypluwać wodę. Ułożyłem go w pozycji bocznej bezpiecznej
i pogłaskałem po głowie, przy okazji odgarniając włosy z twarzy.
- Dobry chłopiec.
Czarnowłosy otworzył
lekko oczy i spojrzał na mnie niezbyt przytomnie. Był zdezorientowany. Zakaszlał
po raz kolejny.
Karetka zatrzymała się
w pobliżu i wyskoczyło z niej dwóch sanitariuszy. Uśmiechnąłem się, chociaż
trzęsłem się jak osika. Widząc, w jakim jestem stanie, chcieli zabrać również
mnie, ale nie zgodziłem się. Musiałem wrócić po samochód i rzeczy Robina.
Ponieważ stan zdrowia Robina był w normie, sanitariusze zdecydowali się
udzielić mi pomocy. Podwieźli mnie na most i tam oddałem kluczyki jednemu z
nich, przy okazji zabierając rzeczy ucznia. Drugi sanitariusz założył chłopcu
na twarz maskę tlenową, dzięki której chłopakowi wyraźnie lepiej się oddychało.
Przykryli go też kocami. Był osłabiony i trupioblady, ja zresztą też.
- Co się stało? –
spytał cicho Robin.
Sanitariusz położył mu
rękę na ramieniu, nie pozwalając się podnieść.
- Spokojnie, wszystko
w porządku. Wpadłeś do rzeki – powiedział.
- Raczej wskoczył –
sprecyzowałem, szczelniej owijając się kocem.
Chłopak nie spojrzał
na mnie. Pokręcił tylko głową, zupełnie jakby chciał coś jeszcze powiedzieć,
ale w końcu sobie odpuścił. Powieki ciążyły mu coraz bardziej i bardziej, ale
wyglądał, jakby bał się zasnąć.
Odruchowo złapałem go
za rękę.
- Zna pan tego
chłopca?
Kiwnąłem głową.
- Jestem jego
wychowawcą. Wracałem do domu, kiedy go zobaczyłem.
- Rozumiem. W
szpitalu, po dokonaniu dokładnych badań, trzeba będzie zadzwonić do jego
rodziców. My mamy to zrobić czy może pan chciałby?
- Mogę to zrobić, nie
ma problemu.
W szpitalu dostałem
suche ubranie i gorącą, niekoniecznie dobrą kawę. Siedziałem w poczekalni i
czekałem. Na kolanach trzymałem torbę Robina. Dopiero kiedy wypiłem kawę i
lekarz powiadomił mnie, że poza szokiem nic dzieciakowi nie jest, mogłem
dzwonić do jego rodziców. Robin miał zostać na noc w szpitalu na obserwacji, w
razie gdyby okazało się, że nabawił się zapalenia płuc, co było więcej niż
prawdopodobne.
W plecaku znalazłem
telefon chłopaka i numer do jego matki. Do starego nie chciałem dzwonić,
wolałem ograniczać nasz kontakt najbardziej jak to tylko możliwe.
Wziąłem głęboki
oddech, nacisnąłem zieloną słuchawkę i przystawiłem telefon do ucha.
- Halo?
- Dzień dobry, z tej
strony Sebastian Boot, wychowawca Robina. Czy rozmawiam z panią Margareth Linn?
Po drugiej stronie
zapadła cisza.
- Proszę chwileczkę
poczekać – powiedziała kobieta po drugiej stronie z wyraźną niepewnością w głosie.
Zdziwiło mnie to trochę, ale nie skomentowałem tego.
- Już jestem, proszę
pana. Jestem Natalia Einschal. Czy mogę wiedzieć, dlaczego dzwoni pan z
telefonu swojego ucznia?
Zmarszczyłem brwi.
- Mam rozumieć, że
dodzwoniłem się pod właściwy numer, ale pani Margareth nie może podejść do telefonu?
- Proszę odpowiedzieć
na pytanie, to bardzo ważne.
- W porządku. Robin
wpadł do rzeki, jest w szpitalu. Nic mu nie jest, ale moim obowiązkiem jest
powiadomić rodziców.
- Proszę chwileczkę
poczekać.
Sapnąłem ze złością.
Co to była za baba i o co jej chodziło?
- Dzień dobry, z tej
strony doktor Collins. Nie powinienem tego mówić przez telefon i to osobie
niezwiązanej bezpośrednio ze sprawą, ale w tym wypadku nie mam innego wyjścia.
Państwo Linn ulegli dzisiaj nieszczęśliwemu wypadkowi w centrum miasta. Doszło
do zderzania kilku samochodów osobowych. Państwo Linn trafili do szpitala,
niestety nie udało im się udzielić pomocy…
- S- słucham…? –
wyjąkałem zaskoczony.
- Pan Xavier Linn
zginał na miejscu, a jego małżonka na sali operacyjnej. Miała zbyt rozlegle
obrażenia całego ciała, nie udało nam się zatrzymać krwotoku na czas. Kierowca,
który spowodował wypadek, zbiegł z miejsca wypadku. Z uwagi na pełnioną przez
pana funkcję mam nadzieję, że w stosowny sposób przekaże to pan ich dziecku.
Niestety, ale my w tej kwestii nic nie możemy zrobić.
- To jakiś żart,
prawda?
- Nie, proszę pana.
Zwłoki zostały już zidentyfikowane przez przyjaciela rodziny. Nie mamy żadnych
wątpliwości. Przykro mi.
- Dziękuję, będę w
kontakcie. Dowidzenia.
Rozłączyłem się i z
niedowierzaniem rozejrzałem po poczekalni, zupełnie jakby jego starzy mieli
zaraz wyskoczyć i nabijać się, że znowu dałem się nabrać. Jednak mimo swoich
wad nawet jego stary nie byłby zdolny do żartowania w taki sposób, poza tym na
pewno by się zainteresował wypadkiem swojego syna.
To nie był żart.
Starzy Robina naprawdę
nie żyli.
***
Musiałam! Naprawdę.
O ile dobrze pamiętam, ktoś szedł dobrym tropem tego, co się wydarzy w najbliższej przyszłości.
Jeśli chodzi o Bliźniaków, postaram się wstawić odcinek jutro, a Twarzą w twarz powinno się pojawić do końca tygodnia.
Co do tego opowiadania... Macie jakiś pomysł, co mogło mnie zainspirować do napisania go? Podpowiadam, że "natchnęły" mnie do tego fanficki slash i właściwa książka. Ma kilka części, została zekranizowana. Bardzo popularna. Ktoś się domyśla? :)
Pozdrawiam!
Sprawiłaś mi ogromną przyjemność, dodając dzisiaj ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńCo do Twojej inspiracji to niestety nie mam pojęcia, ale i tak jestem pod wrażeniem pomysłu. *.*
Tylko, szkoda mi Robina. ;c
Mam nadzieję, że już niedługo coś się zmieni w jego życiu :)
Czekam na kolejną część każdego z opowiadań.
Pozdrawiam i życzę weny :)
Nie mam pojęcia, co Cię zainspirowało, ale z chęcią zapoznałabym się z tą książką. :)
OdpowiedzUsuńJedyne, co mogę rzec, to: o mój Boże. Biedny Robin, tyle nieszczęść w ciągu jednego dnia... Fajnie by było, gdyby przez zaistniałą sytuację zbliżył się do Sebastiana. Może z nim zamieszka?
Pozdrawiam serdecznie. <3
Jak tylko zobaczyłam nowy odcinek, wiedziałam, że wgnieciesz mnie w podłogę. Wiedziałam.
OdpowiedzUsuńPrzez cały rozdział nie wykrztusiłam nawet słowa, a moje oczy aż zaczęły łzawić. Bo nie mrugałam.
CZEMU TAK KRÓTKO? ;-;
Kochamciękochamciękochamciękochacię.
Tak bardzo cię kocham. To opowiadanie jest tak cudowne, że aż nie potrafię się wysłowić, jak bardzo cię teraz uwielbiam. Już podczas Rodzinnego Domu zaczęłam być twoją psychofanką, ale teraz będę bardziej XDD
Postawię ci ołtarzyk, dobrze?
Obsesjo, stałaś się moją obsesją...a przynajmniej twoje opowiadania.
Teraz mam rozkmina- co dalej?
Bo w sumie. To on ma jakiś opiekunów?
W sensie- oprócz rodziców?
Bo mi się nie wydaje ;-;
Poza tym, zastanawia mnie jego reakcja. Już chciał się zabijać, a co teraz? Tak bardzo nie wiem, co wymyślisz ;____;
Bo w sumie, to Sebastian, jako wychowawca, nie bardzo może przejąc nad nim opieki...prawda? ;-;
Nie wiem, boję się, czekam, a moja wątroba, mimo, iż skacze z radości na kolejne rozdziały moich ukochanych opowiadań, to ściska się ze strachu, co dalej wymyślisz *o*
Kocham cię ♥♥
Czekam na kolejny rozdział *o*
Taki trochę smutny rozdział, ale i tak wspaniały :D
OdpowiedzUsuńCo do tego co Cie zainspirowało to nie wiem czemu ale do głowy przychodzi mi tylko Harry Potter :D Dokładnie to para Harry i Snape :D Nie mam pojęcia czy mam racje, ale to mi jakoś tak pasuje :)
Pozdrawiam
ja tu widzę Odkryć siebie ♥
OdpowiedzUsuńCzytam już Twojego bloga od dłuższego czasu i po prostu uwielbiam wszystko co piszesz. Na każdy nowy odcinek czekam, z wypiekami na twarzy, a widząc dzisiejszy byłam uradowana. Gdy już zaczęłam go czytać, w głowie miałam tylko myśl żeby był długi i to bardzo! Ale urwałaś jak zwykle w najlepszym momencie, przez co będę się dniami i nocami głowić co będzie dalej! Umiesz po prostu budować napięcie jak nikt. Chcę więcej!
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa co było Twoim natchnieniem do tego opowiadania i oczywiście czekam na dalsze części.
Weny życzę! <3
Ktoś to już chyba nadmienił, ale obstawiam Pottera. ;)
OdpowiedzUsuńJa tu siedzę i zaczęłam klaskać "jak down" (komentarz mojego bro), bo zobaczyłam nowy odcinek.
OdpowiedzUsuńSzczerze? Cieszę się, że jego ojciec umarł, bo )nie ukrywajmy) był fiutem. Ogólnie to nie mogę się doczekać dalszego ciągu, awwww *.*
Rebastian...?
Potter działa na wyobraźnię, sieć jest pełna Drarry...Może...
mam jeszcze pytanie: wstawisz "Czarnego" i "Rodzinny Dom" jako e-booki? (Please, powiedz że TAK!)
Ja także od razu pomyślałam o Harrym. :P
OdpowiedzUsuńChyba nie trzeba mówić dużo. Świetne jak zawsze. :D
Biedny Robin :( Już się bałam, że uda mu się samobójstwo. Nie spodziewałam się, że nauczyciel za nim skoczy. Jeszcze wypadek rodziców :( Co teraz? Zamieszka sam czy może z Sebastianem? A może z Phillem?
OdpowiedzUsuńDawaj następny odcinek :)
Kiedy nowy odcinek? :) To opowiadanie jest genialne! :D
OdpowiedzUsuńW czwartek. Chyba. Sama jeszcze nie wiem o.O
UsuńTo opowiadanie jest genialne! Biedny Robin... Najpierw porażka sercowa z Philem, potem problemy w szkole przez Sebastiana, próba samobójcza, a teraz jeszcze dzieciak się dowie, że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Współczuję mu. Ciekawi mnie co dalej z nim będzie. Bo po prawdzie może mieszkać już sam, jest w końcu pełnoletni, ale musiałby rzucić szkołę i znaleźć pracę. Może Sebastian go przygarnie *uśmiecha się szeroko*
OdpowiedzUsuńPisz szybko następny odcinek, bo ciekawość zje nas wszystkich.
Pozdrawiam :*