Cześć:). Choć późno, przybywam do Was z nowym odcinkiem.
Jeśli chodzi o pomysł z dodawaniem jednej notki w ciągu tygodnia i przeplataniu ze sobą opowiadań, nie sądzę, żeby to się sprawdziło akurat u mnie. Jedynym opowiadaniem, które kuleje, jest TWT. Pozostałe dwa są chociaż częściowo napisane i potrzebują jedynie drobnych poprawek, więc dodawanie ich nie jest aż takim wielkim problemem. Możecie być jednak pewni, że jeśli nagle ziemia się pode mną nie zarwie albo coś w tym stylu, to opowiadanie zostanie zakończone. To tylko kwestia czasu.
A teraz kolejny odcinek Granic. Osobiście naprawdę lubię to opowiadanie, więc mam nadzieję, że Wam również będzie się podobać.
Pozdrawiam i zapraszam na rozdział.
***
Sebastian
Stałem przed
szpitalnymi drzwiami jak ostatni idiota, nie wiedząc, co właściwie powinienem
zrobić po wejściu do środka. Żadne słowa nie mogły oddać tego jak fatalnie i
nie na miejscu się czułem.
Jak powiedzieć
dziecku, że jego rodzice nie żyją? Co więcej, jak mu powiedzieć, że nie może
iść na pogrzeb, bo ma zapalenie płuc i lekarze za żadne skarby świata nie
wypuszczą go ze szpitala? Niespodziewanie jego stan pogorszył się w nocy i
nijak nie udało się go ustrzec przed chorobą. „Przyjaciel rodziny” zajął się
pogrzebem, który miał być następnego dnia, a ja miałem uświadomić swojemu
uczniowi, dlaczego nikt go jeszcze nie odwiedził. Oczywiście, poza mną i
dyrektorem nikt nie wiedział, że Robin jest w szpitalu. Rozmawiałem z lekarzem
na temat młodego Linna i okazało się, że doktor chce mu przydzielić psychologa,
ewentualnie zaprzyjaźnionego psychiatrę, który mógłby przepisać mu jakieś leki
leczące schorzenia o podłożu psychicznym. Niemal roześmiałem się draniowi w
twarz. Robin może i chciał zrobić sobie krzywdę, ale na pewno nie był wariatem.
To była kolejna kwestia, którą musiałem z nim poruszyć.
Wziąłem głęboki
oddech, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Chłopak leżał na łóżku na
wznak, a na podkulonych nogach trzymał książkę do angielskiego. Przeglądał ją
bez większego zainteresowania.
Gdy wszedłem, spojrzał
na mnie ze zdziwieniem. Momentalnie spochmurniał.
- Hej. Musimy
porozmawiać – powiedziałem.
- O czym? – spytał
zachrypniętym głosem. Chrząknął z irytacją, ale na niewiele mu się to zdało. –
Nie mamy o czym rozmawiać, proszę pana.
- Mylisz się –
odparłem. Usiadłem obok niego na łóżku i spojrzałem w jego ciemne oczy. Z jego
twarzy niewiele można było odczytać.
- Jest kilka kwestii,
niekoniecznie związanych ze szkołą, które muszę z tobą poruszyć. Wolisz zacząć
od złych wieści czy…
- Od dobrych.
- Nie ma dobrych. Są
tylko złe i TRAGICZNE.
- Uhm… W takim razie
od tych złych.
- W porządku.
Rozmawiałem z lekarzem, chce cię umówić na spotkania z psychologiem albo
poprosić znajomego psychiatrę, żeby przepisał ci jakieś leki.
- Sądzą, że
zwariowałem? – spytał ze zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia, co
oni sądzą, w każdym bądź razie jestem zdziwiony, że tak wykształceni ludzie
mogą gadać takie głupoty. Decyzja raczej należy do ciebie. Nie sądzę, żebyś
naprawdę tego potrzebował, o ile zrozumiałeś, jak złe było to, co zrobiłeś i
obiecasz, że to się więcej nie powtórzy.
- A te tragiczne
wieści?
Miałem wrażenie, że on
czeka na coś konkretnego, zupełnie jakby czuł, że coś jest nie tak. Jego
zaszklone oczy wpatrywały się we mnie, czekając, aż wykrztuszę z siebie to, co
miałem zamiar mu przekazać.
- Ja-a… Twoi rodzice.
Oni… Oni… Oni… nie… ż… yją.
- Co? – zmarszczył
brwi.
- Twoi rodzice –
wydukałem. – Oni nie żyją.
Chłopak wpatrywał się
we mnie z niedowierzaniem. Wyglądał, jakby zastanawiał się, czy nie robię sobie
z niego jaj. Cholera, chciałbym! Chciałbym, żeby to były tylko i wyłącznie
wygłupy, a nie szczera prawda.
- Jak to nie żyją? –
spytał zszokowany. – Oni po prostu wyjechali na jeden dzień, mieli wrócić dzisiaj
rano czy jakoś tak. Nie mógł się pan dodzwonić do nich, bo ich nie ma.
- Dzwoniłem do twojej
mamy na komórkę, Robin. Rozmawiałem z lekarzem. Twoi rodzice padli ofiarą
wypadku drogowego. Twój ojciec zginął na miejscu, a twoja matka w szpitalu. Nie
mieli szans…
- A-ale… - głos
chłopaka załamał się podejrzanie. Linn odwrócił głowę do ściany tak, że nie
mogłem zobaczyć jego twarzy. – Pan żartuje, prawda? Przecież… przecież to nie
może być prawda!
- Przykro mi…
Naprawdę. Jest jeszcze coś… Ty… masz zapalenie płuc. Nie możesz iść na pogrzeb,
lekarz ci tego surowo zabronił.
- CO?!
Robin
Wrzuciłem do torby
wszystkie swoje rzeczy, a potem kaszląc, poszedłem do recepcji. Wręcz zmusiłem
personel, żeby pozwolił mi wypisać się ze szpitala na własne żądanie. Nie mieli
wyjścia, musieli mnie wypuścić. Chciałem iść na ten przeklęty pogrzeb choćby
nie wiem co.
Nie uroniłem ani
jednej łzy. Chciałem płakać za rodzicami, ale jakoś nie byłem w stanie. Ojciec
nigdy nie traktował mnie tak, jak powinien, a matka często była po prostu
chłodna w stosunku do mnie. Wiedziałem, że się martwi i mnie kocha, ale
zazwyczaj nie potrafiła mi tego okazać. Nie do końca też dotarło do mnie, co
się stało. Czy to możliwe, że prawdopodobnie w tym samym czasie, w którym ja
próbowałem się utopić, moi rodzice mieli wypadek? Nie mogłem w to uwierzyć!
Podejrzewałem, że
pogrzeb zorganizował najlepszy kolega taty, ale właściwie nie chciałem w to
wnikać. Gdybym musiał się tym zająć, zwyczajnie bym zwariował. Ze szpitala
poszedłem prosto do domu, a tam ubrałem się w garnitur i pobiegłem na pogrzeb.
Czułem się okropnie – kaszlałem tak, że bolała mnie cała klatka piersiowa, we
wszystkich kieszeniach miałem chusteczki i tabletki na ból głowy. Miałem
czerwony nos i byłem zachrypnięty, a ból gardła sprawiał, że nie mogłem nic
przełknąć. Byłem niemal pewny, że gorączkuję, ale chciałem chociaż w taki
sposób pożegnać się z rodzicami. Wynagrodzić im jakoś to, że nie kochałem ich
wystarczająco mocno, żeby ich opłakiwać.
Nie wiedziałem, jak
będzie wyglądać moje życie, na szczęście zbliżała się przerwa świąteczna, więc
miałem czas na poukładanie sobie pewnych rzeczy.
Gdy dotarłem do
kościoła, niemal od razu zauważyłem chemika i większość osób z klasy. Był Phil
i Lucy i wyraźnie wypatrywali mnie pośród innych żałobników. Stanąłem z tyłu,
mocniej otulając się płaszczem i ukrywając przed każdym, komu moja obecność w
kościele mogła się nie podobać. Ceremonia była smętna i tylko podpieranie
filaru uratowało mnie przed totalnym zasłabnięciem. W procesji na cmentarz
zauważyli mnie znajomi, ale pokiwałem tylko przecząco głową i szybko
przecisnąłem się pomiędzy innymi ludźmi, żeby nie mogli mnie znaleźć. Nie wiem
czemu, ale po prostu nie chciałem z nimi rozmawiać. Na szczęście mój fatalny
stan spowodowany chorobą sprawił, że wyglądałem na załamanego i nie musiałem
się przed nikim tłumaczyć.
- Co ty tutaj robisz?!
– chemik stanął za mną, gdy już byliśmy na cmentarzu i złapał mocno za ramię,
żebym nie mógł się wymknąć.
- A co mam robić? –
spytałem cicho. – Jestem na pogrzebie rodziców.
- Powinieneś być w
szpitalu.
- Wypisali mnie.
- W takim stanie?!
- W jakim stanie?! –
wyszarpnąłem rękę z jego uścisku. – Nic mi nie jest, nie musi się pan o mnie
martwić.
- Wcale się nie
martwię! Po prostu to…
- Więc nie ma powodu
do kłótni. Naprawdę chciałbym w spokoju pożegnać się z rodzicami. Nawet to chce
mi pan odebrać?!
Chemik zacisnął dłoń
na moim ramieniu tak mocno, że aż jęknąłem cicho z bólu.
- Obiecaj, że po
wszystkim wrócisz do szpitala.
- Już mówiłem,
wypisali mnie.
- Dostałeś receptę?
Nie mogę się wahać,
pomyślałem.
- Tak, leży w domu. Po
południu wykupię leki.
- W porządku. Tylko
nie przesadzaj, pogoda jest straszna.
Chemik zrobił krok w
tył. Przez całą uroczystość pogrzebową stał za mną. Czułem na sobie jego
spojrzenie, ale nie reagowałem. Gdy zobaczyłem Phila, natychmiast odwróciłem
się na pięcie i minąłem chemika, a potem szybkim krokiem oddaliłem się od
innych ludzi. Wyszedłem z cmentarza i poszedłem do domu.
Pechem było to, że nie
dostałem tej przeklętej recepty. Nie miałem też pojęcia, czy w domu znajdę
jakąś gotówkę. Skończyłem osiemnaście lat, więc mogłem żyć na własny rachunek i
nikt nie miał obowiązku się mną przejmować. Wiedziałem, że rodzina, która
będzie chciała pieniądze, zapewne złoży mi jakieś propozycje, ale nie miałem
głowy, żeby myśleć o tym właśnie w tej chwili. Marzyłem tylko o tym, żeby się
położyć i po przyjściu do domu to właśnie zrobiłem.
Obudził mnie dzwonek
do drzwi. Zmęczony wstałem i poszedłem na dół. Czułem się jeszcze gorzej niż
wcześniej, a dolegliwości nie ustępowały nawet na chwilę. Nigdy nie lubiłem być
chorym.
Zajrzałem przez
judasza i zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem mężczyznę ubranego w szary garnitur.
Widywałem go nieraz z ojcem, ale nigdy nie został mi przedstawiony. Otworzyłem
drzwi.
- Słucham?
- Robin Linn, prawda?
– spytał, patrząc na mnie swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami. – Jestem…
Byłem prawnikiem twojego ojca. Nazywam się Flavio Borucci. Chciałbym, żebyś
zapoznał się ze swoim stanem majątkowym. W zaistniałych okolicznościach muszę
ci przekazać pewne informacje, które są bardzo ważne.
Zdziwiony, wpuściłem
faceta do mieszkania. Marzyłem tylko o tym, żeby powiedział to, co chciał jak
najszybciej i dał mi spokój. Niestety.
Nie miałem ostatnio
szczęścia.
- Proszę przyjąć
szczere wyrazy współczucia z powodu pańskiej straty. Domyślam się, że był to
dla pana wielki szok i przykro mi, że muszę panu przekazać te złe wieści.
- Więcej złych wieści?
– spytałem ze znużeniem.
- Niestety tak.
Chciałbym zacząć od tego, że ostatnimi czasy firma pana ojca nie przynosiła
zbyt wielkich dochodów, a w ostatnich miesiącach poniosła kilka znacznych
strat, które doprowadziły do ruiny pańskiego majątku. Pana ojciec robił co
mógł, niestety nie był w stanie odwrócić tego destrukcyjnego procesu. W akcie
desperacji wziął pożyczkę w wysokości dwóch milionów i próbował ratować firmę,
zastawiając dom pod hipotekę.
- Co? – spytałem z
niedowierzaniem. – Ale spłacił to, prawda?
Mężczyzna pokręcił
przecząco głową.
- Przykro mi, ale nie
zdążył. Dlatego jestem tutaj tak szybko.
Pobladłem.
- Chce pan powiedzieć,
że jestem zadłużony na dwa miliony?!
- Co?
Podskoczyłem, kiedy od
strony drzwi usłyszałem zdumiony głos. Nie zdziwiłem się specjalnie, gdy
zobaczyłem tam Sebastiana Boota. Ostatnio zdecydowanie mnie prześladował.
- Co pan tutaj robi? –
spytałem.
- Chciałem porozmawiać
i sprawdzić, że zastosowałeś się do moich zaleceń.
- Wszystko jest pod
kontrolą – wywróciłem oczami, chociaż trochę niepewnie. Nawet coś takiego było
bolesne.
- Co z tymi dwoma
milionami? – zapytał chemik, wbijając ręce w kieszenie. Przebrał już czarny
strój na mniej oficjalne dżinsy i ciepłą kurtkę.
- Mogę? – zawahał się
Flavio.
- Pewnie – mruknąłem
ironicznie. – Skoro musi pan.
- A więc… Ehchem… Nie
jest pan zadłużony. Do sądu została skierowana sprawa o nabycie przez pana
spadku po rodzicach. Ma pan dwa wyjścia. Pierwsze to przyjąć spadek, ale to
jest równoznaczne z tym zadłużeniem i zatrzymać dom oraz ewentualne inne włości
albo… Albo zrzec się praw majątkowym, co jest równoznaczne z oddaniem domu.
- Albo dwa miliony do
spłaty, albo wyjazd z domu? Dobrze zrozumiałem?
- To są dwie opcje,
które wchodzą w grę. Raczej nie sądzę, żeby ktoś chciał przejąć to zadłużenie,
więc to jak najbardziej rozsądna decyzja. Oczywiście, to zależy od pana.
- Rozumiem.
- Proszę to przemyśleć
i kiedy nadejdzie termin rozprawy zdecydować się, czy chce pan nabyć spadek czy
się go zrzec.
- Rozumiem. Dziękuję,
dowidzenia.
- Dowidzenia.
Flavio wyszedł, a ja
miałem ochotę usnąć i już się nie obudzić.
Sebastian
Rozejrzałem się po
klasie pełnej trzecioklasistów. Westchnąłem w duchu, znowu nie dostrzegając
Robina. Już drugi tydzień nie pojawił się w szkole. Zarówno ja jak i inni
nauczyciele byliśmy bardzo zaniepokojeni. Nikomu nie mówiłem o tym, co
usłyszałem, kiedy do niego poszedłem. Szkoda tylko, że nie udało mi się wtedy
pogadać z dzieciakiem. Szybko się mnie pozbył i to w bardzo zgrabny sposób.
Nie miałem pojęcia, co
zamierza zrobić. Przyjęcie majątku z tym cholernym zadłużeniem byłoby kompletną
głupotą, a dzieciak wcale nie jest głupi. Jeśli jednak zrzeknie się praw
majątkowych, będzie musiał opuścić dom. Z tego co wiedziałem, nie ma żadnych aż
tak bliskich krewnych, żeby chcieli się nim zająć. Poza tym, już skończył
osiemnaście lat. Fakt, kilka dni temu, ale skończył, a to oznaczało, że musiał
sobie radzić samodzielnie. Nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że
kiedykolwiek będę czuł do jakiegoś Linna litość. Litość i troskę. Czy było coś,
co mógłbym zrobić? Czy mogłem mu jakoś pomóc się z tym uporać? Wiedziałem, że
mnie nie lubi, w końcu zamieniłem jego życie w piekło, ale może przyjąłby moją
pomoc, gdybym tylko mógł mu jakąś ofiarować?
- Wyciągamy karteczki!
– powiedziałem głośno i wyraźnie. Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Ale dzisiaj jest
czwartek, a my od jutra nie chodzimy do szkoły! – jęknął Brown, poprawiając
swoje długie włosy.
- To mój prezent na
święta, które zresztą nie zwalniają was z uczenia się. Kto nie wyciągnie szybko
kartki, dostanie lufę już teraz.
Uczniowie z niechęcią
zaczęli szperać w plecakach. Gdy już wszyscy mieli kartki, podyktowałem im dwa
banalne pytanie i jedno ze sprawdzianu, który dałem do napisania Robinowi. On
to zrobił, więc czemu oni nie mieliby?
Ktoś zapukał do klasy
i po chwili zobaczyłem w drzwiach jedną ze sprzątaczek.
- Panie Boot, pan
dyrektor prosi pana do siebie. To pilne – powiedziała.
- W porządku.
Wychodzę, a wy piszcie dalej. Ostrzegam, że jeśli wszyscy będą mieli to samo,
każdy dostanie szmatę. Zrozumiano?
Pokiwali energicznie
głowami, ale ja i tak wiedziałem, że będą ściągać. Mało mnie to jednak
obchodziło. Gdzieś tam w środku wiedziałem, że i tak nie zrobią ostatniego
zadania, więc żadne z nich nie dostanie więcej punktów niż sześć na dziewięć, a
to tylko marna trója. Żadna strata.
Zszedłem do gabinetu
dyrektora. Gdy wszedłem do środka i zobaczyłem, że naprzeciwko staruszka siedzi
Robin Linn, moje serce zabiło mocno. Dlaczego on tutaj przyszedł, a nie ma go
na lekcji?
- Jesteś, Seba.
Usiądź, musimy porozmawiać.
Nakapował?,
zastanawiałem się.
- Mam teraz lekcję,
piszą kartkówkę.
Dyrektor pokręcił
głową.
- Och, Seba.
Przestałbyś już męczyć te dzieciaki. Usiądź. Pan Linn przyszedł wypisać się ze
szkoły, a ty jesteś jego wychowawcą, więc…
- Jak to „wypisać”? –
zmarszczyłem brwi. – Przenosisz się do innej?
Robin nie patrzył na
mnie. Wciąż był chory, mimo że zachorował już prawie dwa tygodnie temu.
Zacisnął zęby.
- Nie – odparł. – Idę
do pracy.
Zamarłem.
- Chciałbym
porozmawiać z chłopakiem w cztery oczy. Wybaczy pan na chwilkę.
Złapałem czarnowłosego
za nadgarstek i niemal siłą zwlokłem z krzesła. Posłusznie poszedł za mną,
chociaż cały czas starał się wyrwać nadgarstek z mojego uścisku.
- Nie zmienię zdania –
powiedział, kiedy tylko stanęliśmy na korytarzu.
- Oszalałeś? Chcesz
iść do pracy? Zostały ci tylko cztery miesiące szkoły.
- I dom, w którym mogę
mieszkać co najwyżej jeszcze dwa tygodnie! Potem ląduję na bruku bez żadnych
środków do życia! Wybrałem mniejsze zło.
- Bez wykształcenia
daleko nie zajdziesz.
- Nie mam szans na
zdobycie wykształcenia, a już na pewno nie w najbliższym czasie! Po średniej są
studia, na które mnie zwyczajnie nie stać! Zdecydowałem i nie pozwolę, żeby pan
się wtrącał.
- Robin… to nie jest
dobry wybór.
- Nie mam innego! –
chłopak zatrząsł się. Wcisnął drżące ręce do kieszeni kurtki, a ja dopiero
teraz się zorientowałem, jak bardzo źle wygląda. Był wykończony psychicznie i
fizycznie.
Zagryzłem dolną wargę.
Nagle pomyślałem o moim mieszkaniu w bloku. Nie było jakieś specjalnie duże,
ale zbyt obszerne na jedną osobę. No, i miałem jedno pomieszczenie wolne. Na
koncie odłożyłem dość ładną sumkę w razie jakichś kłopotów zdrowotnych. To
tylko cztery miesiące, potem chłopak na całe wakacje pójdzie do pracy, a potem…
potem na studia… I…
- Masz.
- Niby jakie?
Pokręciłem głową.
- Powiedz mi prawdę.
Chcesz się uczyć?
- Tak.
- Chcesz iść na studia
i zdobyć wykształcenie?
- Tak…
- W takim razie
wprowadzisz się do mnie.
Oczy Robina otworzyły
się szeroko ze zdumienia. Najwyraźniej nie mógł w to uwierzyć.
Cóż, ja też.
Ooooooo
OdpowiedzUsuńTego sie nie spodziewałam.
Dobra, miałam nadzieje że nauczyciel mu pomoże. Aczkolwiek przez moment zastanawiałam sie czy dzieciak nie weźme spadku razem z długiem. Sama nie wiem co bym wybrała na jego miejscu.
W każdym razie powodzenia w pisaniu, nie martw sie- ja moge czekać na twoje odc, ale nie każ zbyt długo ;*
Oooooo, to się zacznie dziać...
OdpowiedzUsuńCóż, mi również to opowiadanie bardzo się podoba i należy do moich ulubionych yaoi ;)
Kocham cię, obsesjo, wiesz? To, co tworzysz jest po prostu wspaniałe. Nic dodać, nic ująć.
Weny! ♥
Dobrze,ze nad Robinem czuwa Sebastian, bo decyzja o porzuceniu szkoły w jego sytuacji to głupota. Nie mając rodziców, musi zadbać o swoją przyszłość, a dobra szkoła i wykształcenie mogą mu to zapewnić. Pewnie wszyscy będą zaskoczeni propozycją Sebastiana o wspólnym zamieszkaniu, ale w tej sytuacji to dobre rozwiązanie. Tylko czy Robin się zgodzi?
OdpowiedzUsuńObsesja to opowiadanie jest cudowne, podoba mi się jego klimat. Uwielbiam twoje yaoi, są niepowtarzalne. Pisz dalej, duuuużo weny ;-*
HAHAHAHAH, JA TO WIEDZIAŁAM.
OdpowiedzUsuńOd samego początku byłam pewna, że w jaki sposób pomoże mu Sebastian ;;
Ty naprawdę lubisz go krzywdzić XD" biedny Robin~
Umknęło mi, że miał urodziny i sobie jest pełnoletni, ale tak, czy inaczej miałam rację XD"
Czekam na kolejny rozdział, bo kocham to opowiadanie ;;
Wiedziałam od razu, że zamieszkają razem. ♥ Nie mogę się doczekać nowej notki. ;)
OdpowiedzUsuńKurcze biedny Robin. Tyle się mu na głowę zwaliło i to jeszcze niedawno po 18 urodzinach. ;(
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Sebastian się nim zajmię. Ciekawe co łączyło Sebastiana z ojcem Robina.
Może mieli jakiś romans?
Jedno zdanie mnie zdziwiło. Seba jak wyszedł do dyrektora to powiedział swoim uczniom, że jak będą wszyscy mieć to samo to dostaną po pale. Może ja jestem dziwna, ale u mnie sprawdziany czy kartówki z chemii są z równań. Nie ma zazwyczaj teorii, więc nie wiem co oni mogliby ściągać.
Oj warto było czekać, chociaż trochę już się obawiałam kiedy go dodasz ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi szkoda sytuacji Robina. Nie dość, że stracił rodziców to jeszcze ma problemy z długami ojca :/
Pozdrawiam i życzę czasu oraz dużo, dużo weny!
Ja wiedziałam, że tak będzie! ;)
OdpowiedzUsuńBiedny Robin, ciągle ma pod górkę. Mam nadzieję, że przynajmniej ułoży sobie życie z Sebastianem we wszystkich znaczeniach tych słow ;)
Pozdrawiam i życzę weny!
Zapraszam na pierwszy rozdział Połączonych.
OdpowiedzUsuń