piątek, 26 kwietnia 2013

9.Granice



Robin
To było dziwne.
My zachowywaliśmy się dziwnie.
Żaden z nas nie wspomniał o pocałunku ani razu, zupełnie jakby go nie było. Ale był i widać to było w naszym zachowaniu.
Unikaliśmy jakiegokolwiek przypadkowego dotknięcia, nie wspominając już o tym, że rumieniłem się jak ostatni idiota. Sebastian obserwował mnie uważnie, zapewne ciekawy, co ja o tym wszystkim myślę. A myślałem… Wow! Byłem zdziwiony tylko tym, że on tego chciał, że w ogóle o  tym pomyślał. No, że ja, to oczywiste było. Ale że on?
Tu pojawia się kolejne pytanie. Czy on jest gejem?
Szczerze? Nie wyglądał, a przynajmniej nie jak stereotypowy gej. Ubierał się młodzieżowo i ładnie. Żadnych wstrętnych śmierdzących sweterków, jedynie stylowe golfy. Był przystojny i umiał to podkreślić. Po prostu… Wow, no!
Do Sylwestra czas nam mijał w spokoju. Czasem bombardował mnie jakimiś zadaniami z chemii, a kiedy zrobiłem jakiś podstawowy błąd matematyczny, wręczał mi księgę zadań powtórkowych do tegoż przedmiotu. Kpiłem z tego przez cały dzień, dziękując mu wylewnie za wspaniały prezent pod koniec roku. Nie, żeby się tym przejmował. Po prostu zamykał się w swojej sypialni i miał mnie gdzieś.
A w Sylwestra odcięli nam prąd. Sebastian omal nie zapienił się ze złości, kiedy telewizor zgasł z cichym „pyp”. Ja tylko westchnąłem. Można było się tego spodziewać. Od kilku dni śnieg padał bez przerwy. Nie miałem ochoty nawet wyściubiać nosa na to zimno. Oczywiście, musiałem, kiedy chciało mi się palić. A którymś razem wycwaniłem się z zszedłem do piwnicy. Seba  często tam chodził o podkładał do pieca. Ja szybko paliłem fajkę i wracałem na górę.
Gdy zabrali nam prąd, byliśmy w kropce.
- Dobra, to… Co robimy? – spytałem, rozwalając się na kanapie.
- Nic. Zaraz na pewno włączą.
Cóż, nie włączyli. Po jakiejś godzinie chemik się poddał.
- Może karty? – spytał.
- Ok. Na co gramy?
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- To znacz? – zapytał powoli.
- No, tak grać bo gra to nuda.
- Czy dzisiejsza młodzież nie potrafi się normalnie bawić?
- Bawimy się bardzo dobrze. Lepiej niż przypuszczasz.
- Pff. Nie wątpię. Dobra, ten, kto przegra, pije kieliszek wódki.
- Bez zapijania?
Sebastian ponownie uniósł jedną brew (swój drogą było to zajebiście irytujące, ale co ja mogłem?), ale skinął głową.
- Jesteś aż tak zaprawiony w piciu?
- Nie, ale jest Sylwester, a ja chciałbym się napić. Porządnie.
- Hm… Ok. I tak szybko padniesz.
- Zobaczymy.
Niektórzy by pewnie powiedzieli, że picie wódki z nauczycielem (wychowawcą!!!) to nie jest szczyt ich marzeń. Ja mówię wręcz odwrotnie.
Oboje wykorzystywaliśmy wszystkie nasze umiejętności, żeby wygrać i pogrążyć przeciwnika. Po czterech kieliszkach nic nie widziałem przez łzy, które stawały mi w oczach za każdym razem, gdy mocny alkohol palił mi przełyk i próbował przepalić całe gardło łącznie z wnętrznościami. Język mi zdrętwiał i strasznie sepleniłem, ale Seba też tyle wypił i też widać było, że nie weszło mu tak łatwo, jakby chciał. I całe szczęście.
Wypiliśmy razem jedną 0.7 l. Ja miałem dość. Sebastian miał dość. Nikt nie pamiętał, kto właściwie wygrał. Nawet nie wiedziałem jak znalazłem się w łóżku. Następnego dnia rano miałem kaca jak jeszcze nigdy w życiu. Chemik, niestety, trzymał się całkiem nieźle.
- I kto tu jest zaprawiony w piciu? – spytałem z przekąsem.
- Zdecydowanie ty – mruknął Sebastian. – Wypiłeś sam więcej niż dwie trzecie butelki. Pamiętasz to w ogóle?
- Oczywiście – skłamałem.
- Należy ci się lanie za to chlanie.
- Jak dobrze, że możesz mi jedynie wymalować uwagę w zeszycie.
- Lubisz myć okna po lekcjach, prawda?
- Przynajmniej nie będę szedł na pieszo do domu.
Sebastian uniósł jedną brew (znowu!!!). Dopiero po chwili zorientowałem się, że nazwałem jego mieszkanie „domem”.
Chrząknąłem cicho, udając nagłe zainteresowanie kubkiem kawy.
- Mam rozumieć, że wolisz myć okna niż iść kawałek na pieszo?
- Kawałek? Ponad kilometr to dla ciebie kawałek? Zimą? Gdy leży pół metra śniegu?
- Znowu marudzisz. Dzieciaki nic innego nie potrafią.
- Nie jestem dzieciakiem. Mam już osiemnaście lat.
- Zdecydowanie za mało, żeby mieć jakieś pojęcie o życiu.
- Pewnie, bo życie wcale nie kopało mnie po dupsku.
Westchnął. Wiedział, do czego piję.
- Nie wyglądałeś na specjalnie przejętego ich śmiercią – wytknął mi chemik.
Tym razem to ja westchnąłem.
- Tak, wiem – bąknąłem. – Jestem okropnym synem… Od ich śmierci nawet nie zapaliłem im znicza.
Zapadła cisza. Faktem było, że miałem lekkie wyrzuty sumienia. Może i nie miałem z rodzicami dobrego kontaktu, ale tak zupełnie o nich zapomnieć… To nie było fair.
Chemik przez chwilę przyglądał mi się bez słowa, pijąc swoją kawę, po czym odstawił swój kubek na meble i podszedł do mnie. Położył mi ręce na ramionach.
- Słuchaj. Jeśli swoim zachowaniem nie zasłużyli sobie na twój szacunek, to mogą mieć pretensje tylko do siebie.
- Ale… to moi rodzice.
- Myślisz, że gdybym ja teraz swoich poznał, zapaliłbym im świeczkę? Na pewne rzeczy trzeba sobie zasłużyć. Oni nie żyją i już nic nie możesz dla nic zrobić. Ty nadal masz szansę. Jeśli jednak tak ci to gryzie, możesz pójść i zapalić im znicza.
- Sam nie wiem… To dość dziwna sytuacja.
- Tia… Chcesz kilka zadanek do rozwiązania?
- Niee…
- Takk… Ponieważ masz zwyczaj liczyć skomplikowane przykłady i mylić się dzieląc czy mnożąc przez dwa, przygotowałem dla ciebie coś specjalnego.
- Dzielenie przez dwa?
Sebastian prychnął.
- Chciałbyś.
Rzucił mi na stół plik kartek jak zwykle zapisanych drobnym maczkiem. Stanął nade mną wciąż pijąc kawę.
- Zacznij od tego – wskazał mi palcem jedno z zadań. – Nie daj się na nic złapać, bo zabiję.
- Z którego roku studiów to jest? – spytałem podejrzliwie.
Sebastian jedynie uśmiechnął się kpiąco i wyszedł bez słowa.
Westchnąłem cicho i poszedłem do pokoju zrobić te przeklęte zadania. Wiedziałem, że wieczorem będzie chciał mi je sprawdzić.


Sebastian
Skłamałbym, gdybym powiedział, że Robin mnie nie fascynuje. Ten dzieciak był… jak nie dzieciak. Nie mogłem uwierzyć, że ten sukinsyn Xander dorobił się takiego syna. AM fakt, że dzieciak miał taką smykałkę do chemii sprawiał, że to było nieprawdopodobne. No, istniała jeszcze opcja, że Margareth zrobiła sobie skok w bok, ale szczerze w to wątpiłem. W końcu młody był podobny do swojego starego po wieloma względami. Jak na złość, odziedziczył po ojcu te najbardziej denerwujące cechy, a mimo to i tak w krótkim okresie czasu udało mu się zmienić moje podejście do niego. Nie mogłem w to uwierzyć.
Ba! W głowie mi się nie mieściło, że go pocałowałem! W końcu to zwykły gówniarz, ledwie po osiemnastce. Co mnie tknęło, żeby go pocałować? W dodatku to mój uczeń, więc moje zachowanie było po prostu karygodne. Ale stało się. Oczywiście, nie miał doświadczenia. Wcale. Wyczułem to po tym,  jak mnie całował. Nie można mu jednak było zarzucić, że się nie starał, wręcz przeciwnie. Zapałem nadrabiał brak doświadczenia, to pewne.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mi się podobał. Na początku, gdy o tym myślałem, chciało mi się śmiać – w końcu to byłby niezły dowcip, gdybym przeleciał syna mojego wroga numer jeden z dzieciństwa. Pewnie by się w grobie przewrócił, gdyby to gdzieś tam w górze obserwował. Już tylko to mnie nakręcało, żeby to zrobić. Od razu było widać, że dzieciak nie jest hetero, w końcu żaden hetero nie gapiłby się na mojego fiuta w samych gaciach tak natarczywie, że musiałem się odwracać, żeby się nie skompromitować. Młody Linn był gejem albo chociaż pół na pół. Kolejny gwóźdź do trumny Xandera. Właściwie to chciałem go przelecieć. No, bo czemu nie? Byłem od niego sporo starszy, ale w tym okresie nie było tego zbytnio widać. Ja byłem jeszcze na tyle młody, żeby wziąć mnie za dwudziestoczterolatka, a on na tyle dorósł, żeby spokojnie uchodzić za dwudziestolatka. Nie wyglądalibyśmy tak źle. Nie chciałem jednak przelecieć swojego własnego ucznia. Znaczy, chciałem, ale wolałem to najpierw dobrze przemyśleć. Robin był całkiem ładnym nastolatkiem, inteligentnym i co najważniejsze – był do wzięcia. Czemu by nie skorzystać?
Zostawiłem go samego na jakieś trzy godziny, a sam zabrałem się za układanie sprawdzianów, które miałem zamiar zrobić po świętach. Starałem się nie być specjalnie wrednym i tylko dwa ostatnie zadania na dziewięć nawałem zwykle naprawdę trudne, żeby zmusić dzieciaki do myślenia. Gdy już skończyłem, zajrzałem do pokoju czarnowłosego. Gryzł zawzięcie czubek ołówka, drapiąc się po głowie. Zrobił grobową minę, gdy mnie zobaczył.
- Jeszcze nie skończyłem – powiedział.
- Widzę – odparłem z lekkim rozbawieniem. Doprawdy, zaczynałem lubić tego dzieciaka. – Zrób sobie przerwę. Wychodzimy. Ubierz się najcieplej jak tylko dasz rade, weź czapkę, szalik, rękawiczki i takie tam.
- Gdzie jedziemy?
- Zobaczysz. Trochę się rozerwiesz przed szkołą.
- Masz zamiar mi dokopać, co? – spytał z westchnieniem. Rzucił książki na łóżko.
- Nie bardziej niż zwykle. Masz kwadrans, nie spóźnij się. Nie cierpię…
- Spóźnialskich, wiem – przewrócił oczami.
Zmrużyłem oczy.
- Bardziej od spóźnialskich nie lubię, gdy ktoś mi przerywa – powiedziałem, po czym zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Wstrętny bachor.
Na szczęście nie grzebał się jak baba i po chwili obaj byliśmy gotowi. Wsiedliśmy do mojego samochodu i pojechaliśmy w siną dal. Zabrałem go za miasto na sporą górkę, którą odkryłem któregoś roku. Z drewnianej, opuszczonej chatki wyjąłem dwa worki pełne słomy. Rzuciłem mu jeden.
- Co? – spytałem, widząc jego zdumioną minę.
Zamrugał kilka razy, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Ale czad! Ja pierwszy!
Odwrócił się na pięcie i pognał w miejsce, z którego spokojnie mógł zjechać w dół.
- Tylko uważaj, bo na dole jest staw! – krzyknąłem do niego.
- Łiii!!!
Westchnąłem. Normalnie jak dziecko.
Wziąłem swój worek i poszedłem w jego ślady. Pierwsze dwa zjazdy zostały przeznaczone na wyślizganie trasy, a potem była już tylko zabawa. Bałem się, że będzie drętwo i tylko obu nas zirytuję, a tak naprawdę świetnie się bawiliśmy. Robin cieszył się jak przedszkolak z każdym zjazdem i markotniał z każdym podejściem pod górkę. Sam się nieźle napociłem, żeby pod nią wejść – była naprawdę stroma. Nasza trasa miała kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset metrów i jechało się naprawdę szybko.
Po około trzech godzinach Robin padł na dole w śniegu i stwierdził, że on tutaj dzisiaj śpi. Parsknąłem śmiechem. Całą twarz miał czerwoną jak burak, z jego rozchylonych ust wydobywała się para i dziwne jęki i charkoty, które chyba miały świadczyć o tym, że się zmęczył.
- Wstawaj i nie marudź.
- Ale…
- Nie bądź mięczak.
Po jakimś kwadransie udało mi się go wreszcie przekonać, żeby się podniósł. Z niemałym trudem po raz ostatni wspięliśmy się na górę i odłożyliśmy worki do chatki. Nie sądziłem, żeby ktoś z nich korzystał, więc będzie na następny raz, jeśli zdecydujemy się kiedyś przyjechać.
W samochodzie Robin siedział dziwnie, ale tłumaczył się, że ubranie na nim zamarzło i po prostu nie może się bardziej zgiąć. Przyjąłem to wytłumaczenie bez komentarza. Sam byłem cały skostniały i tak śmiesznie mi się prowadziło samochód, że hej!
Gdy weszliśmy do domu okazało się, że mamy problem – skostniałe palce i przymarznięte niemal do ciała ubranie nie pozwalały nam się rozebrać.
- Nie dam rady – jęknął Robi, wykładając się na kafelkach w łazience. – Jestem cały sztywny.
Prychnąłem. Cały sztywny? Serio?
Robin spojrzał na mnie zdziwiony, a potem chyba zorientował się, jak odebrałem jego słowa. Poczerwieniał jeszcze mocniej.
- Nie o to mi chodziło!
Udałem głupka.
- Skąd wiesz, o co mi chodziło?
Zająknął się i szybko odwrócił wzrok. Ukryłem uśmiech. Udało mu się ściągnąć kurtkę, sweter, czapkę, szalik i rękawiczki. O ściągnięciu butów nie było mowy. Nie przy stanie moich palców. Robin był mniej więcej na tym samym etapie.
- Masakra – mruknął, siłując się z jednym z butów.
- Poczekaj – klęknąłem przy nim. – Pomogę ci.
Skinął głową. Ze sporym trudem zdjąłem mu jednego buta, a potem drugiego.
- O, rety… Śnieg jest be! – wymamrotał.
- Mało ci zadań?
- Ej! Tak nie wolno.
Robin zaczął się siłować z guzikiem od spodni, ale wiedziałem, że sobie nie poradzi. Bez zastanowienia odepchnąłem jego ręce i odpiąłem go stosunkowo szybko, chociaż nie było to łatwe. Dzieciak w pierwszej chwili zaniemówił. Chciało mi się z niego śmiać.
- Coś nie tak? – spytałem niewinnie. Bawienie się jego kosztem było całkiem… fajne.
- Nie, nic… Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Ledwo powstrzymałem śmiech. Mały gnojek. Dobrze wiedziałem, co mu chodzi po głowie. Szczerze, też o tym myślałem.
Wiedziałem, że ten ruch należy do mnie, a skoro to ja miałem zdecydować… Czemu by nie?
Wsunąłem mu rękę pod koszulkę. Podskoczył i zadrżał.
- Zimne!
- Właśnie próbuję cię rozgrzać, nie widzisz? – spytałem zaczepnie, bardziej się nad nim pochylając. Z burakiem na twarzy odsuwał się w tył, aż w końcu ułożył się płasko na kafelkach. W mieszkaniu było ciepło, więc śnieg szybko topniał. Z powodzeniem mogłem powiedzieć, że dzieciak leży w kałuży.
- Co robisz? – spytał, nerwowo przełykając ślinę.
- A co być chciał, żebym zrobił?
Zabrakło mu słów. Wyszczekany Robin Linn wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.
Ach, był doprawdy rozkoszny.
Nie chcąc tego przedłużać, nachyliłem się bardziej i pocałowałem go w usta. Od razu rozchylił wargi, wpuszczając mój język do środka. Pogładziłem jego ciepłą skórę na brzuchu i zacząłem badać wnętrze jego ust. Jęczał coś cicho, ale zapamiętale oddawał każde najdrobniejsze muśnięcie. Jego niewprawne ruchy języka prowokowały mnie do tego, żeby pokazać mu jak to powinno wyglądać.
- Naśladuj mnie – wyszeptałem w jego usta.
Był pojętnym uczniem. Na początek przejechałem językiem po jego zębach, a on w ułamku sekundy wślizgnął się do moich ust i oddał pieszczotę. Ponownie wsunąłem swój język do wnętrza jego ust i zamruczałem lekko, czując jak moja męskość powoli zaczyna nabrzmiewać. Bogowie! Wieki minęły, odkąd tak reagowałem na zwykły pocałunek!
Dotknąłem czubkiem języka chropowatego miejsca.
- Ktoś tu lubi zagryzać policzki od środka… - mruknąłem cicho, po czym zacząłem ssać końcówkę jego języka. Byłem ciekawy jak mu wyjdzie ten ruch.
Na początku niezbyt, ale to pewnie dlatego, że celowo uciekałem mu językiem. To była przednia zabawa, a on szybko się zdenerwował, że mu nie wychodziło. W końcu jednak musiałem ustąpić, kiedy przygryzł zębami lekko mój język, jakby mnie informował, że mu się to nie podoba. Pozwoliłem mu więc powtórzyć swój ruch.
Oderwałem się od niego i spojrzałem mu w oczy. Błyszczały się. Oddychaliśmy ciężko, obserwując się wzajemnie.
Przekrzywił śmiesznie głowę i zdecydował się odezwać, by zadać mi najgłupsze pytanie ze wszystkich możliwych, a mianowicie…
- Dlaczego?



***
Rozdział niesprawdzony. Wstawiam teraz na szybcika, bo zaraz jadę na zakończenie roku szkolnego (żegnaj wstrętna szkoło!). Tak, wiem, ja też się cieszę.
Mam nadzieję, że odcinek się podobał.
Pozdrawiam!


9 komentarzy:

  1. No w końcu... Ile ja czekałam na taką akcję:D
    No i w sumie sama zjechałabym sobie takiej górki na worku z sianem xD
    Ale i tak wolę takie upały od minusowej temperatury na termometrze...

    PS.Że co?! Zakończenie roku szkolnego? Z jakiej racji?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Och zazdroszczę Ci maturzystko zakończenia roku szkolnego, a także życzę Ci powodzenia na maturze, bo chyba Cię ona czeka, prawda?
    A co do rozdziału... Czemu to jest takie krótkie? Kocham to opowiadania i bym mogła o nich ciągle czytać, uzależnienie. Poprzedni rozdział przeczytałam kilka razy. Zobacz, co ze mną zrobiłaś :c

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, fajny mieli Nowy Rok, a może będzie jeszcze lepszy? :D Bo chyba teraz nie przerwią? Chociaż... To pytanie może ostudzić Sebastiana :( xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też już po zakończeniu roku szkolnego ale apel miałam o 12:30 :D teraz trzeba maturę zdać i egzamin zawodowy. A później to dopiero prawdziwe życie się zacznie :D Opowiadanie trochę krótkie...(w moim słowniku nie ma takich słów jak "wystarczający" a co dopiero "zbyt długi"). Czekam na następny z niecierpliwością...

    OdpowiedzUsuń
  5. ah i znowu zacznie sie niecierpliwe wyczekiwanie cały tydzien na kolejny rozdział..zupełnie jak z 'odkryć siebie'' . mam nadzieję,że rozdziałów będzie podobnie sporo bo uwielbiam to opowiadanie zwłaszcza postac Sebastiana @^@

    OdpowiedzUsuń
  6. Koffam ciebie i koffam ich....boze ja chcem wiecej please...bo nie wytrzymam miglabym czytac to caly dzien, a i tak by mi sie nie znudzilo....aaaaa koffm

    OdpowiedzUsuń
  7. Czyżby matura? Wielkie powodzenia ode mnie! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie mogę się już doczekać rozdziału dziesiątego. Bardzo polubiłam obu bohaterów, jak na razie młody zwycięża nad Sebastianem. Chociaż trzeba przyznać, że starszy mężczyzna jest dość pociągający, to jednak nie podobają mi się jego wybory w większości (szkolno-wychowawczych) sytuacji. Emocje nim kierują, kiedy nie powinny w moim eksuczniowskim odczuciu, durny belfer. Ale prywatnie wydaje się w porzo, więc coraz większą sympatię zdobywa i u mnie, odbierając blasku młodemu Robinowi, ale co tam...
    Weny życzę, KW.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć Obsesjo :) Zdaję sobie niestety sprawę, że dawno nie komentowałam, co było spowodowane różnymi czynnikami, ale postaram się znów to robić :D
    To opowiadanie strasznie mi się podoba i z niecierpliwością czekam, aż Robin i Sebastian się do siebie zbliżą ^^ Tak bardzo mocno zbliżą :D
    Życzę powodzenia na maturze, będę trzymać kciuki ^^
    A jeśli będziesz mieć jeszcze kiedyś czas, to wpadnij też do mnie, bo mam ważną notkę http://this-is-sad-reality.blogspot.com/ ^^
    Zdrówka! :D LiaXD

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)