sobota, 5 października 2013

1.Poskromić złośnika


Trząsł się z bezsilnej złości. Na samą myśl o blondasie, który go tak urządził, miał ochotę kogoś pobić.
Nienawidził swojego życia. Wracając do klasy, w której obecnie miał zajęcia, starał się jakoś uspokoić. Już dawno nikt mu tak nie podniósł ciśnienia jak w tej chwili dyrektor.
Mężczyzna nie tylko zarzucił mu, że rozsmarował klej na sedesie w toalecie nauczycieli, ale również od razu założył, że to na pewno on. Chłopak nawet nie dostał szansy, żeby się wytłumaczyć. Został po prostu zawieszony na miesiąc. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że wcale nie przykleił tej wstrętnej baby do klopa! Czy to nie ironia, że większość jego poważnych wybryków uchodziła mu na sucho, a kiedy nie kiwnął palcem, żeby coś zmajstrować, został uznany za winnego? Chyba tylko jego życie było takie głupie!
Stanął przed drzwiami klasy i przeczesał swoje rude włosy palcami. Nie wiedział, co teraz zrobi. Wziął jeszcze jeden głębszy oddech, nie chcąc pokazać po sobie, jak bardzo go to wszystko ruszyło. Przybrał swoją zwyczajową maskę i wszedł do środka.
Nauczycielka rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nie miał zamiaru się odzywać. Podszedł do swojej ławki i pospiesznie wrzucił do plecaka piórnik i zeszyt. Wszyscy przyglądali mu się z ciekawością, co jeszcze bardziej go wkurzało. Miał ochotę się wyżyć, najlepiej wbijając nóż w brzuch Lucasa Breya.
– Wybierasz się gdzieś? – spytała nauczycielka, unosząc brwi.
– Pieprz się – warknął rudy z irytacją, trzaskając drzwiami. Usłyszał szum w klasie. Prychnął i poszedł do szatni po swoją kurtkę, a potem do domu.
Przez najbliższy miesiąc nie miał czego szukać w tej szkole.
Idąc do domu, zastanawiał się nad wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Nawet nie chciał myśleć o tym, co zrobi z nim jego ojciec, kiedy się dowie, że znowu go zawiesili i to na cały miesiąc. To jak na razie był jego rekord, którego nigdy nie zamierzał ustanawiać. A przynajmniej nie w taki sposób i w takich okolicznościach.
Skrócił sobie drogę, idąc przez park. Na dworze było coraz chłodniej. Był to kiepski okres do szukania jakiejkolwiek pracy, ponieważ o tej porze roku zazwyczaj nigdzie nie ma etatu. Skrzywił się na samą myśl o miesięcznym pobycie w domu, spędzonym na nic nierobieniu. Po prostu świetnie!
Dotarcie do obdrapanego bloku zajęło mu dwadzieścia minut. Wszedł na śmierdzącą szczochami klatkę schodową i poprawiając plecak na ramieniu, mozolnie ruszył po schodach. Doszedł do odpowiednich drzwi i otworzył je swoim kluczem, który wyciągnął z tylnej kieszeni spodni. Zatrzasnął za sobą drzwi i rozejrzał się uważnie w nadziei, że ojciec poszedł do pracy. Gdyby nie poszedł, zapewne byłby już pijany i szybko odgadłby powód jego szybszego powrotu do domu. Dyrektor starał się nie dzwonić do jego rodziców od wypadku sprzed roku, kiedy odebrał ojciec rudzielca, a potem chłopak dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się pobity w szpitalu.
Nie ma go, pomyślał z ulgą. Miał wrażenie, jakby jakiś wielki ciężar spadł mi z barków. Wszedł do kuchni, gdzie jego mama karmiła jego najmłodszą siostrę.
– Joe! – wykrzyknęła mała z radością, wytrącając matce łyżkę z ręki.
– Cześć, mała – powiedział, uśmiechając się wymuszenie.
– Czemu nie jesteś w szkole? – zdziwiła się kobieta, patrząc na niego uważnie.
Westchnął. Rzucił plecak w róg pomieszczenia i usiadł smętnie przy stole.
– Joe? Dlaczego nie jesteś w szkole? – powtórzyła kobieta.
Spuścił wzrok.
– Zawiesili mnie – mruknął.
– Na ile?
To był standard. Matka nigdy nie pytała, co zrobił, tylko ile czasu będzie musiała go kryć. W jego wieku ciężko było ukryć siniaki na całym ciele, a zbyt długie przebywanie w domu tym właśnie by się skończyło.
Zacisnął dłonie w pięści.
– Joe…
– Miesiąc.
Nie chciał patrzeć jej w oczy i widzieć w nich zawodu. Na pewno nie raz żałowała, że nie ma innego syna. Lepszego.
– Joe, przecież prosiłam! – podniosła głos. Brzmiał histerycznie. – Prosiłam, żebyś był grzeczny. Cały miesiąc, Joe!
– NIC NIE ZROBIŁEM! – wrzasnął. Dziewczynka rozpłakała się. Spojrzał na dziecko i odetchnął głęboko. – Nic nie zrobiłem – powtórzył spokojniej. – To znowu ten przeklęty Brey! Wrobił mnie. Nikt mi nie chciał uwierzyć, że to nie ja! A to był on! Tylko dlatego, że jest bogaty, większość wybryków uchodzi mu na sucho! To nie fair!
– Nic na to nie poradzę. Jesteś pewien, że nic nie da się zrobić?
Rudy pokręcił przecząco głową.
– Dyrektor mnie nie lubi. Nawet gdybym go błagał na kolanach, nie zgodziłby się. Jego nie obchodzi, co się ze mną stanie.
– Jakoś sobie poradzimy – powiedziała kobieta uspokajająco, tuląc do siebie dziecko. – Staraj się przez ten czas nadrobić wszystkie zaległości, żebyś nie musiał nadrabiać całego miesiąca w zbyt krótkim czasie. Jakoś ukryjemy twoje zawieszenie, ale błagam cię, Joe, postaraj się następnym razem nie pakować w kłopoty. Musisz się uczyć. Chyba nie chcesz skończyć tak, jak my, prawda? Jesteś mądrym chłopcem… Skończysz dobre studia i będziesz zarabiał dużo pieniędzy. Wiem, że ci się uda.
– Daj spokój, mamo – burknął, odwracając głowę. On jakoś nigdy w to nie wierzył.
– Musisz w siebie wierzyć, a teraz bądź tak miły i umyj naczynia, skoro już tutaj jesteś.
Joe westchnął ciężko i z wyraźną niechęcią wstał z krzesła.

Ojciec nie domyślił się. Przez cały dzień rudy był wyraźnie spięty. Wieczorem, przed kolacją Joe komisyjnie musiał pokazać ojcu swoje zeszyty. Nauczyciele lubili wpisywać tam oceny. Gdy trafiła się jakaś zła, zwyczajnie był bity, ale i tak wolał to niż patrzenie, jak ojciec znęca się nad jego młodszym rodzeństwem. Był najstarszy i sam wolał przyjąć wszystkie razy niż widzieć zapłakane twarze młodszych braci albo mamy. Suzie była jeszcze bardzo mała i ojciec nie śmiał zrobić jej krzywdy.
We wtorek udał, że wstaje normalnie do szkoły i wyszedł z domu z plecakiem. Dopiero kiedy matka dała mu znak, że może wrócić, zrobił to. Marznięcie w parku nie było niczym przyjemnym, ale nie miał wyjścia. To był jedyny sposób, żeby wyjść cało z tej opresji.
Podstęp udawał się przez pierwszy tydzień. Ojciec nic nie podejrzewał. Nawet jeśli zostawał w domu, to Joe po prostu wracał tak, jak zwykle i wszystko było w porządku. Dopiero od kolejnego poniedziałku jego życie zaczęło się komplikować, bo brak jakichkolwiek ocen zaczynał być podejrzany. Nie bardzo też wiedział, co powinien pisać w swoich zeszytach. Nie miał pojęcia, co mógłby tam wpisać. Jego ojciec był alkoholikiem i sadystą, ale odznaczał się wyjątkową inteligencją i nie łatwo było go wyprowadzić w pole. Rudy miał jeszcze zbyt mało doświadczenia i po kolejnym tygodniu wpadł.
Czekał w parku na jakiś sygnał od matki, ale ten nie nadchodził. Śnieg prószył i pokrywał bielą wszystko, co było w zasięgu wzroku. Temperatura spadła jeszcze bardziej i przebywanie na dworze było naprawdę nieprzyjemne. Trząsł się jak galareta, otulając swoją cienką kurtką i marząc o powrocie do domu.
– Tak jak myślałem.
Joe podskoczył i obejrzał się gwałtownie. Przy jednym z drzew stał jego ojciec, uśmiechając się krzywo.
– Teraz muszę iść do pracy, ale możesz być pewny, że po powrocie się tym zajmę. Lepiej, żebyś miał wiarygodną wymówkę.
Joe chciałby się nie bać. Przecież to miało być tylko zwykłe lanie… Nic, czego wcześniej by już nie doświadczył. Niestety, miał złe przeczucia. Miał je naprawdę rzadko i jeszcze nigdy go nie zawiodły.
Gdy wracał do domu na sztywnych nogach, starał się przygotować psychicznie na konfrontację. Miał tylko kilka godzin, zanim jego ojciec zrobi z nim to, co zwykle on robił ze słabszymi od siebie w szkole. Na początku bił ich, bo chciał poczuć, że nie jest słaby i on też może kogoś zgnębić. Patrzenie na wykrzywione strachem twarze nie było przyjemne, ale lubił wiedzieć, że ma nad kimś władzę. Tylko to dodawało mu pewności, że nie jest żadnym mięczakiem i też może być oprawcą, a nie zawsze tylko ofiarą.
W kuchni zastał płaczącą matkę.
– Joe! – wyszlochała, podbiegając do niego i przytulając mocno. – Tak mi przykro! Przechytrzył mnie, nie chciałam mu powiedzieć, ale mnie zmusił i…
– Spokojnie, mamo – powiedział cicho, starając się ją jakoś uspokoić. Uśmiechnął się smutno. – W końcu się odczepi, nie musisz się martwić. Dam sobie radę.
– Nie chciałam, żeby się o tym dowiedział.
– Wiem, ja też. Trudno. Wiedziałem, że to może się tak skończyć. Nic mi nie będzie.

Leżał skulony u stóp ojca, bojąc się chociażby drgnąć. Plecy, pośladki i uda piekły go od każdego uderzenia, ale nawet nie jęknął, nie chcąc go tym prowokować. Słyszał szloch matki i żałował, że nie wyszła. Nie chciał, żeby na to patrzyła.
– Oszustwo nigdy nie popłaca. Myślałem, że już się tego nauczyłeś – powiedział zimno mężczyzna, patrząc z niechęcią na swojego najstarszego syna. – Ta kara to nic w porównaniu z tym, co zamierzam z tobą zrobić, jeśli szybko tego nie odkręcisz. Pójdziesz jutro ładnie do szkoły i będziesz błagał dyrektora o zmianę zdania. Możesz klękać, czołgać się, lizać mu buty, zrobić laskę… Co tylko chcesz, ale to zawieszenie ma być skrócone. Jeżeli nie, przestanę być taki miły i otrzymasz właściwą karę. Możesz mi jednak wierzyć na słowo, że zaboli cię to o wiele bardziej niż to szturchanie dzisiaj. A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
Joe posłusznie się podniósł zaciskając zęby z bólu. W oczach stanęły mu łzy, ale obiecał sobie, że nie da ojcu tej satysfakcji. Skinął mu sztywno głową i poszedł do swojego pokoju najszybciej jak tylko mógł i jednocześnie na tyle wolno, żeby go nie rozdrażnić. Gdy był już u siebie położył się na łóżku i wcisnął twarz w poduszkę, uparcie powtarzając w myślach, że wcale nie płacze, że to tylko coś mu wpadło do oka… Że nie dał się znowu zdegradować do pozycji zwykłego robaka, którego przecież bardzo łatwo można rozdeptać.
– Nie waż się do niego iść! Na boga, ten chłopak ma już osiemnaście lat, chcesz mu wiecznie wycierać nosek i podcierać dupkę?! Niech wreszcie się nauczy dbać o siebie, ja wiecznie nie będę żył!
– I całe szczęście! Ach!...
– Jak śmiesz…
Joe zakrył uszy. Domyślał się, że za tą brawurę jego matka dostała w twarz. Bardzo chciał jej pomóc, ale wiedział, że po tym ostrzeżeniu jego matka odpuści i rodzice będą się przemawiać, ale już nie dojdzie do rękoczynów. Tak było zawsze.
Zawinął się szczelnie w kołdrę i zamknął oczy. Już zasypiał, kiedy poczuł, jak drobne ciałko wślizguje się obok niego na posłanie. Uśmiechnął się lekko. Aleks był jedyną osobą, która w takich chwilach była w stanie go naprawdę pocieszyć. Drobna rączka bez skrępowania złapała go za prawy pośladek i nacisnęła delikatnie.
– Boli?
Joe westchnął.
– Tylko trochę.
– Nie lubię taty… Nie lubię, kiedy cię bije. Nie powinien cię bić.
– A ty? Też już nieraz wyłapałeś.
– Jestem mały. Tata może bić małe dzieci, ale ciebie nie powinien. Nie lubię tego. On ci robi krzywdę.
– Wszystko się zagoi, Aleks. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
– Chciałbym mieszkać tylko z tobą, mamą, Suzie, Patricem i Deanem. Bez taty.
– To niemożliwe. Tata zarabia pieniądze, musimy z nim mieszkać.
Aleks był mądry jak na swoje marne pięć lat. Joe już nieraz się zastanawiał nad wyprowadzką. Nie sądził jednak, żeby był w stanie znaleźć wystarczająco dobrą pracę, żeby utrzymać całą rodzinę. Już próbował. Bez skończenia szkoły średniej nie za bardzo chcieli go przyjąć. Nie miał wykształcenia, więc nie mógł liczyć na porządne wynagrodzenie. Być może mógłby przygarnąć chociaż część rodzeństwa, ale nie wszystkich, a nie chciał zostawiać żadnego z nich w tym piekle. Wolał już sam w tym wszystkim tkwić i mimo strachu ochraniać ich wszelkimi dostępnymi sposobami, nawet jeśli sam miał przez to być ciągle bity. Skoro nie było innego wyjścia, musiał trzymać się tego, co miał.
– Chciałbym kiedyś mieszkać gdzieś indziej i mieć nowego tatę. Nie mów nic Deanowi ani Patricowi, bo będą się ze mnie śmiać. Ciągle się ze mnie śmieją.
– Jesteś młodszy, starsi bracia zawsze tak robią.
– Ty jesteś starszy i się nie śmiejesz.
– A skąd wiesz?
– JOE!
Aleks uderzył starszego brata w biodro. Joe syknął.
– Przepraszam – wyszeptało dziecko ze skruchą.
Joe zaśmiał się.
– Żartowałem.
– Joe! Nie rób tak więcej.
– Nie będę.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
– A mogę z tobą spać?
– Mhm… Tylko się za bardzo nie wierć.
– Nie wiercę się.
– Wiercisz.
Joe odwrócił się przodem do braciszka i pozwolił mu się przytulić. Boże, dlaczego tylko to dziecko wyzwalało w nim jakiekolwiek pozytywne uczucia? Dlaczego w szkole nie potrafił zachowywać się normalnie i żyć bez przemocy? Dlaczego tak bardzo chciał udowodnić innym, ze jest od nich lepszy? Przecież to nie miało zupełnie sensu.
Westchnął cicho, wdychając delikatny zapach dziecka. W czymkolwiek mama kąpała brzdąca, ten zapach go uspokajał. Aleks często się burzył, że Joe wącha mu włosy, ale w chwilach takich jak ta, nie protestował w ogóle. Cieszył się, że to on był kimś, do kogo Joe mógł się przytulić. On sam tego nie potrzebował, ale jego starszy brat tak.
Młodsi bracia powinni zajmować się tymi starszymi.

~~#~~

Stał przed bramą wjazdową do szkoły i nie bardzo wiedział, co dalej. Chociaż od kilkudziesięciu minut zastanawiał się gorączkowo, jak poprosić o anulowanie zawieszenia albo przerobieniu go na jakąś inną karą, w chwili obecnej bał się, że nie wykrztusi z siebie nawet słowa.
Rozdzwonił się dzwonek, a uczniowie, którzy zdecydowali się wyjść zapalić za szkołą, wracali teraz małymi grupkami do środka. Joe spuścił wzrok, wbił ręce w kieszenie i poszedł za nimi.
Nie znosił czuć się jak mały chłopiec. Nienawidził, kiedy ktoś uważał się za lepszego od niego i kiedy traktowano go z góry. Wiedział, że być może nie jest zbyt miłym towarzystwem i że prawdopodobnie nie ma przed sobą wielkiej przyszłości, ale kiedy ktoś jawnie traktował go jak gorszego od siebie, miał ochotę go po prostu pobić. Nawet nauczyciele nie potrafili traktować ich wszystkich równo, wyraźnie faworyzując niektórych uczniów. Joe nigdy nie znalazł się w tej grupie szczęśliwców.
Może właśnie stąd brały się jego skłonności do znęcania się nad innymi. Może właśnie dlatego tak łatwo przychodziło mu krzywdzenie innych. Biorąc pod uwagę jego charakter i to, co przeżywał w domu, nikt nie powinien się dziwić, że idzie w ślady ojca.
Nie chciał być taki jak on. Już dawno obiecał sobie, że jeśli kiedyś będzie miał dzieci, będzie je dobrze traktował. Widział, co alkohol robił z jego ojcem i dlatego starał się nie pić. Czasami mu wychodziło, czasami nie, ale starał się. Chciał być inny.
Wszedł do szkoły i podszedł do tablicy ogłoszeń, gdzie wisiał plan zajęć wszystkich klas i godziny pracy nauczycieli. Odnalazł interesujące go nazwisko i poszedł w kierunku klasy, gdzie dyrektor miał mieć zajęcia. Wciąż nie bardzo wiedział, co mu powiedzieć. Był pewien tylko tego, że ta rozmowa będzie wysoce poniżające, ale czy jeden kopniak więcej rzeczywiście może mu zaszkodzić?
Dostrzegł dyrektora maszerującego z dziennikiem w kierunku schodów. Przyspieszył.
– Panie dyrektorze... Moglibyśmy porozmawiać? – spytał rudy zdławionym głosem.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem. Zmarszczył brwi.
– Może tak dzień dobry, co, Muller? Jeszcze nie nauczyłeś się kultury?
Joe zaklął w myślach i szybko się poprawił.
– Dzień dobry. Chciałbym z panem porozmawiać...
– Porozmawiać? O czym?
– Ja... – zawahał się. – Chciałem pana prosić, żeby pozwolił mi pan wrócić.
Zapadła cisza. Dyrektor uniósł brwi.
– Coś takiego, Muller. Ty chciałeś mnie prosić?
– Tak. Sam nie dam rady nadrobić materiału, a moich rodziców nie stać na korepetycje. Proszę o jeszcze jedną szansę, obiecuję, że nic nie odwalę.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
Przykro mi, Joe. Nie mogę.
Dlaczego?
Jesteś uczniem, który ma takie same prawa i obowiązki w tej szkole jak inni. Nie możesz wrócić do szkoły wcześniej, ponieważ inni też by tak chcieli. Zawiesiłem cię tylko na miesiąc, ponieważ znam sytuację twojej rodziny. To, co zrobiłeś, było przekroczeniem granicy mojej wytrzymałości i wytrzymałości innych nauczycieli.
To nie byłem ja! – bronił się. Czuł, że przegrał. Właściwie to był na straconej pozycji od samego początku. – Proszę , to dla mnie bardzo ważne!
Przykro mi, Joe, ale nie mogę ci pomóc. Twoje zawieszenie kończy się za dwa tygodnie i wtedy będziesz mógł wrócić do szkoły, nie wcześniej. Nie zmienię zdania. Na pewno poradzisz sobie z materiałem, Tom ci pomoże. A teraz wybacz, ale mam lekcję z IID.
Joe nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Może że ojciec najprawdopodobniej znowu wyśle go do szpitala, jeśli nie uda mu się tego załatwić? Ale czy tego faceta to w ogóle obchodziło? Dlaczego miałby się przejmować jakimś tam Joe Mullerem, smarkaczem, który od samego początku działał mu na nerwy? Przecież prościej było pozwolić go skatować i cieszyć się jego kilkutygodniowym pobytem w szpitalu. Kogo tak właściwie mógł obchodzić jego los? Na pewno nie był jedynym dzieciakiem w tym mieście służącym za worek treningowy, a już na pewno nie mógł liczyć na współczucie u tego faceta.
Proszę...– powiedział cicho, próbując po raz ostatni zatrzymać mężczyznę. Dyrektor zatrzymał się, ponownie marszcząc brwi. – Proszę o jedną szansę.
Nauczyciel był nieugięty.
Miałeś ich już zdecydowanie za dużo. Ten szlaban po prostu ci się należy.
Proszę. – Tylko to był w stanie powiedzieć. Ojciec go zabije… Na pewno tym razem to zrobi.
Wiele razy cię ostrzegałem, Muller. Dobrze wiem, kto tak urządził Trampa ostatnim razem i kto znęcał się nad słabszymi uczniami w tej szkole. Od początku wiedziałeś, co ci grozi.
Błagam... Niech mi pan tego nie robi! Ostatnia szansa, panie dyrektorze, proszę! Obiecuję, że będę się sprawował.
Nie – powiedział dyrektor dobitnie. – To moje ostatnie słowo.
Mężczyzna odszedł, zostawiając Joe samego. Chłopak stał przez chwilę na korytarzu z zawiedzioną miną, wbijając oczy w podłogę. Stał tak przez chwilę, wyraźnie zmagając się ze sobą, a potem odwrócił się na pięcie i odszedł z nisko pochyloną głową.

Było gorzej niż myślał.
Wziął głębszy wdech, czując ból w całym ciele. Zdrowym okiem zobaczył zapłakane twarze dzieci. Ojciec całej rodzinie kazał patrzeć na jego poniżenie i karę. Wszyscy płakali. Suzie zawodziła głośno, wtulając się w pierś matki. Matka patrzyła na to wszystko pustym wzrokiem, niezdolna do najdrobniejszego ruchu. Dean i Patric desperacko się do niej przytulali, nie potrafiąc zapanować nad szlochem. Aleks też płakał, skulony w kącie. Ręką trzymał się za nos, z którego obficie lała się krew. Gdy okazało się, że to miało być najgorsze lanie w życiu Joe, pięciolatek próbował jakoś pomóc bratu. Skończyło się na tym, że sam oberwał. Był zbyt słaby, żeby poradzić sobie z ojcem. Wszyscy byli, nawet Joe.
– Mam nadzieję, że to będzie dla was przestroga – syknął ojciec, uderzając kablem w plecy osiemnastolatka. Chłopak zawył dziko, próbując powstrzymać łzy. Chociaż jego ciało było już odrętwiałe i mniej podatne na ból, ciosy wciąż robiły na nim wielkie wrażenie. – Joe nie tylko nabroił w szkole, ale jeszcze próbował mnie oszukać. Widzicie, do czego go to doprowadziło? – Mężczyzna wziął solidny łyk wódki prosto z butelki. Zatoczył się lekko. – No, chyba najwyższa pora, żeby zrobić z tym porządek raz na zawsze.
Wszyscy znieruchomieli. Joe skulił się jeszcze bardziej, nie wierząc, że ojciec naprawdę chce to zrobić. Był podłym sadystą i alkoholikiem, ale do tej pory rudy był przekonany, że nie posunie się do czegoś takiego.
– Nie rób tego! – wyszlochał Aleks, wstając z podłogi. Joe spojrzał na niego błagalnie i pokręcił lekko głową. Nie chciał, żeby dziecko miało przez niego kłopoty.
Aleks rozszlochał się jeszcze bardziej.
– Nie zabijaj Joe…
Mężczyzna spojrzał na swojego najmłodszego syna z autentycznym zdziwieniem.
– Co mam mu nie robić?
Nikt nie odważył się odpowiedzieć.
– Powiedziałeś, że mam go nie zabijać? – upewnił się. Widząc miny swoich dzieci i żony, roześmiał się w głos. Pociągnął kolejny łyk z butelki. – Ten zasmarkany gówniarz nie jest wart, żeby plamić sobie ręce jego krwią.
Odstawił flaszkę i nachylił się nad synem. Złapał go za bluzkę i z lekkim trudem podniósł do pionu. Joe zacisnął mocno zęby z bólu.
– Nic tu po tobie, niewdzięczniku. Powiedz wszystkim cześć, bo już tu nie wrócisz.
Rudy nie bardzo wiedział, o co chodzi. Był zamroczony przez ciosy, które przyjął chwilę wcześniej. Posłusznie szedł, przytrzymywany przez ojca. Nie miał sił protestować.
Dopiero lodowaty podmuch powietrza go otrzeźwił. Zobaczył, że są na klatce schodowej. Potknął się na jednym ze stopni, a ojciec puścił go, pozwalając mu upaść i jeszcze bardziej się potłuc.
– Wstawaj! No, już!
Część sąsiadów powychodziła ze swoich mieszkań, przyglądając się całemu zajściu. Nikt nie zareagował, kiedy mężczyzna siłą podniósł chłopaka do pionu i wyprowadził go przed blok.
– W moim domu już nie ma dla ciebie miejsca. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.
Drzwi trzasnęły cicho. Joe upadł na kolana, niezdolny do utrzymania się w pozycji stojącej. Cały się trząsł. Przez chwilę klęczał jak na egzekucji. Potem podniósł się i wciąż nie do końca świadomy tego, co się dzieje, zaczął iść przed siebie.
Zimno doskwierało mu jak jeszcze nigdy w życiu, ale nie był pewien, czy powinien narzekać. Dzięki ujemnej temperaturze był w stanie utrzymać jako taką przytomność. Bardzo szybko chodzenie uszczupliło i tak już mały zasób sił. Trzymając się ściany, wszedł pomiędzy jakieś budynki. Oparł się o stary, śmierdzący śmietnik i przycisnął jak najbliżej ściany, próbując ochronić przed wiatrem. Jego ubrania były przemoczone przez śnieg.
Stracił przytomność.

Gdy się ocknął, czuł się jeszcze gorzej, ale nie miał problemów z utrzymaniem świadomości. Jego palce były skostniałe, ciało obolałe i sine. To był cud, że jeszcze nie umarł. W taką pogodę naprawdę niewiele było trzeba. Musiał być krótko nieprzytomny. Na chwiejnych nogach wstał i poszedł w kierunku starych magazynów, gdzie mógł się schować przed chłodem. Miał nadzieję, że uda mu się tam przeczekać noc, a w ciągu dnia spróbuje coś wymyślić. Jego obrażenia były okropne i powinien zgłosić się do szpitala, ale nie miał takiego zamiaru. Najchętniej zabiłby ojca własnymi rękami, niestety stary był jedynym żywicielem rodziny i pozbycie się go oznaczało pozbawienie całej rodziny środków do życia. Nie mógł na to pozwolić.
Skrył się pomiędzy magazynami w zaułku, który może nie był najprzyjemniejszy, ale chronił go przed zimnym wiatrem i śniegiem. Znalazł w miarę suche miejsce i przeszukał kieszenie spodni. Ku swojej wielkiej radości, znalazł tam telefon. Pociągając nosem, wybrał numer swojego najlepszego kolegi ze szkoły. Ktoś przecież musiał mu pomóc!
Sam nigdy nie da sobie rady!
– Halo?
– Tom? – Joe odetchnął z ulgą. – Dobrze cię słyszeć. Słuchaj, mam problem.
– Jaki?
– Stary wyrzucił mnie z domu. Mógłbym u ciebie zostać na kilka dni?
Rudy starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie. Nie chciał pokazać jak bardzo boi się tego, co mu się przydarzyło.
– Joe, ja… Wiesz, że gdybym mógł, to bym ci pomógł, ale… Mój stary dostał zwolnienie z pracy jakiś czas temu. Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem ci zawracać głowy, poza tym i tak nie było cię w szkole. Nie mogę ci pomóc.
– Jedna noc? Tom… Nie mam dokąd pójść – głos mu się załamał.
– Joe, przepraszam…
– Zamarznę. Tom, zamarznę tu… Proszę, tylko dzisiaj.
– Nie mogę.
– Tom… Proszę. Nie chcę umierać.
– Joe, ja…
Chłopak rozpłakał się z bezsilności. Naprawdę nie chciał umierać. Nie miał nikogo innego, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc.
– Chwilowo jesteśmy u mojej babci, ciśniemy się na jednym pokoju. Nasz dom jest zamknięty i wystawiony na sprzedaż. Naprawdę nie mogę ci pomóc. Może spróbuj u kogoś innego? Ktoś na pewno ci pomoże.
Joe już nie słuchał. Nacisnął czerwoną słuchawkę i schował telefon do kieszeni. Ułożył się na tyle wygodnie, na ile pozwalała mu twarda ziemia i obolałe ciało. Próbował zasnąć, ale nie mógł. Zaczął więc rozmyślać. Nie był wcale taki głupi, za jakiego go uważano. Długo rozważał, jakie ma szanse na przeżycie w tych okolicznościach. Oczywiście, mógłby iść do jakiegoś przytułku dla bezdomnych, ale poruszali kiedyś ten temat na języku obcym i nauczyciel podał im statystyki z ich miasta, Hamburga. Co roku zimą tylko w takim małym mieście zamarza około dwudziestu bezdomnych, dla których brakło miejsca. Nie był głupi, dobrze wiedział, że nie ma na co liczyć. Nawet gdyby w jakiś sposób udało mu się to wszystko przeżyć, wciąż pozostawał ze swoim kiepskim wykształceniem, brakiem perspektyw i pracy. Nie miał nic, nawet porządnego ubrania. Nic do jedzenia ani schronienia przed zimnem. W dodatku został dotkliwie pobity, co uniemożliwiało mu wykonywanie pracy przez jakiś czas. Krótko mówiąc był bez szans.
Jego ciałem wstrząsnął kolejny szloch. Bał się tego, co miało nadejść. Nie chciał czuć bólu, lecz był świadomy, że go to nie ominie. Będzie tracił powoli świadomość, aż w końcu zaśnie i już się nie obudzi. Nie łudził się, że to będzie proste i szybkie. To będą męczarnie, które on będzie musiał znieść.
Skulił się jeszcze bardziej. Czy było coś, co mógł zrobić w tej sytuacji? Czy było jakieś wyjście?
Przemyślał wszystko i doszedł do wniosku, że jest tylko jeden sposób na przyspieszenie tego wszystkiego. Musiał zrobić tylko jedną rzecz, żeby to skończyć szybko i w miarę bezboleśnie.
Wstał ze swojego miejsca i skierował się w stronę głównego mostu. Przy okazji zahaczył o przytułek, który mijał po drodze, ale było dokładnie tak, jak się spodziewał. Nie mieli miejsc. Kobieta patrzyła na niego z jawnym współczuciem. Niemal się rozpłakała, gdy mu odmawiała. Nie mieli nawet miejsca, żeby mógł się przespać w ciepłym pomieszczeniu.
– Ile masz lat? – spytała cicho, kiedy odwrócił się z zamiarem odejścia.
– Osiemnaście – wyszeptał. Potem odszedł, nie oglądając się za siebie.
Po drodze przewrócił się na śliskim chodniku i skręcił kostkę. Tylko gapie powstrzymali go przed ponownym rozpłakaniem się. Dookoła było mnóstwo ludzi, którzy co chwilę mijali go, spiesząc się gdzieś. Z nieba sypał śnieg, bieląc wszystko w zasięgu wzroku. Nikt nie zatrzymał się, żeby chociażby spytać, czy wszystko z nim w porządku. Ludzie może i mu współczuli, ale nikt nie wyciągnął do niego pomocnej dłoni. Dopiero w tym momencie chłopak uświadomił sobie, jak brutalna jest rzeczywistość.
Z ociąganiem wstał i, kulejąc, poszedł na most.
Odetchnął z ulgą, gdy już był na miejscu. Zaraz będzie po wszystkim, jeszcze tylko chwila. Brawura zawsze była jego cechą charakterystyczną, dlatego bez wahania zdjął z siebie bluzę, pozostając tylko w samym podkoszulku. Tak będzie szybciej.
Nigdy nie był mięczakiem. Tylko przy ojcu zupełnie tracił swoją pewność siebie. Nikt nie znał go od tej strony, nawet jego znajomi ze szkoły. Wszyscy byli przekonani, że jest twardzielem, który niczego się nie boi. Bardzo się mylili.
Z lekkim trudem przerzucił nogi przez barierkę. Do wody nie było daleko. Była lekko zamarznięta.
Może to nawet lepiej, pomyślał. Jeśli będę miał szczęście, przy uderzeniu w lód stracę przytomność.
Jedną ręką przytrzymał się barierki. Zaczął w myślach odliczać do trzech, jakoś nie mogąc tak po prostu tego zrobić.
Raz…
Dwa…
Trzy!
W ostatniej chwili, kiedy chłopak już ją puszczał, ktoś nagle złapał go za nadgarstek. Rudy zawisł w powietrzu, trzymany przez nieznajomego.
  Mam cię – powiedział ktoś z ulgą.
Dwie pary rąk dały radę wciągnąć niedoszłego samobójcę z powrotem na chodnik.
Joe był zdezorientowany. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje.
Nieznajomy klęknął przy chłopaku, próbując mu rozetrzeć ramiona.
– Hej! Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – pytał troskliwie.
– Joe?! JOE MULLER?!
Rudy podniósł głowę i spojrzał z zaskoczeniem na drugiego z chłopaków, który do tej pory był cicho. Znał go.
Był to chłopak z jego szkoły, Andy Tramp. Pedałek, który od jakiego czasu chodził do tej samej placówki, co on. Był osobą, nad którą Joe zdarzało się pastwić. Zresztą, pobił go bardzo dotkliwie w parku z kolegami. Andy nic mu nie zrobił, ale był. Miał te swój czarne, przefarbowane włosy, ciemne oczy, nieustannie podkreślone czarną kredką i czarne paznokcie. Gej jakby nie patrzył, a Joe nie znosił takich jak on. Właściwie to dlatego Brey go wrobił w przyklejenie nauczycielki do sedesu. Chociaż początkowo blondas też uwziął się na nowego, po jakimś czasie mu odpuścił i chyba nawet się zakolegowali. Gdy Joe go pobił, Lucas się zemścił i tak Muller został zawieszony.
– Cz– czego chcesz? – spytał. – Zostawcie mnie.
– Znasz go? – zdziwił się nieznajomy szatyn, wciąż próbując rozetrzeć mu ramiona.
– Taa... Mieliśmy okazję się poznać – mruknął czarnowłosy, zdejmując swoją kurtkę i delikatnie otulając nią swojego rówieśnika.
– Zabierzmy go do szpitala – mruknął nieznajomy. – Te rany wyglądają strasznie.
– Nie! – wychrypiał chłopak, momentalnie się wyrywając. – Nie, nie szpital!
– Joe...
– Nie! – zacharczał histerycznie, próbując się wyrwać. – Nie pójdę do szpitala.
– Gdzie mieszkasz? – spytał szatyn troskliwie. Na pierwszy rzut oka było widać, że ma słabość do takich ofiar.
Joe nie odpowiedział.
–Joe? Gdzie mieszkasz? – szatyn powtórzył pytanie. – Odprowadzimy cię.
–Nigdzie. Nie potrzebuję waszej pomocy! Dajcie mi spokój!
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Joe zakaszlał. Mężczyzna wziął głębszy oddech i wypuścił powietrze ze świstem.
–Wezmę go do siebie.
Andy skinął niepewnie głową. Szatyn pomógł osiemnastolatkowi wstać i chciał go prowadzić, ale ten miał zwichniętą kostkę i nie mógł na niej stanąć. Nie mając innego wyjścia, wziął go po prostu na ręce. Było mu ciężko iść, bo Joe resztę swoich sił wykorzystywał do wyzywania, przeklinania i odpychania go. Jego rozbudowane słownictwo wyraźnie zaintrygowało mężczyznę, bo z uwagą słuchał każdej jednej obelgi.
–Andy, idź przodem i wyciągnij apteczkę. Nalej do wanny ciepłej wody i przygotuj jakiś ręcznik. Skoro nie chce iść do szpitala, sam będę musiał go opatrzyć.
–W porządku.
– Joe… – wypowiedział mężczyzna z namysłem. – Ładne imię. Serio. Ja jestem Colin.
– Gówno mnie to obchodzi – odparł chłopak słabo.
– Och, z pewnością. To zaskakujące, że w tym stanie jesteś zdolny do obrażenia kogoś w takim stopniu.
– Nawet nie chce mi się odpowiadać.
– To tego nie rób.
– Spierdalaj!
Mężczyzna westchnął. Joe zamknął oczy. Był bardzo zmęczony.

– Chodź, pomożesz mi – mruknął Colin, wnosząc na wpół przytomnego chłopaka do łazienki.
– Stracił przytomność?– spytał Andy zmartwiony.
– Nie – wysapał Colin, sadzając chłopaka na pralce. – Jest przytomny, ale bardzo słaby. Musimy go rozebrać i wykąpać.
Joe uchylił lekko powieki i otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale brakło mu sił. Z wyraźną obojętnością przyglądał się, jak dwóch praktycznie obcych mężczyzn ściąga z niego poszczególne części garderoby.
Jeśli chodziło o ciało, rudy naprawdę nie miał się czego wstydzić. Był umięśniony jak trzeba, choć odrobinę blady. Skórę miał jędrną i gładką, brzuch płaski, a tyłek naprawdę ładny. Colin szybko pozbawił go bielizny i obaj mogli się wtedy przekonać, że natura w reszcie też mu nie poskąpiła. Miał naprawdę… dużego. No i jasne było, że wszędzie jest rudy.
Colin wziął go na ręce i włożył do wanny. Joe zadrżał i złapał go za szyję, czując jak zanurza się w wodzie.
– Spokojnie, trzymam cię – powiedział szatyn. – Andy, obmyj mu tę ranę na łydce, wygląda paskudnie.
Tramp posłusznie wykonał jego polecenie, kątem oka widząc, jak mężczyzna  delikatnie obmywa resztę ciała rudzielca. Gdyby Joe był przytomny, pewnie by się zawstydził, bo jego członek lekko nabrzmiał, ale on ledwo był w stanie mieć uchylone powieki. Przyglądał się wszystkim zabiegom z obojętnością, wciąż uparcie trzymając się szyi Colina.
Na końcu szatyn zmył mu z włosów krew i delikatnie umył zmasakrowaną twarz. Potem wytarł go do sucha i zaniósł do swojego łóżka. Tam sprawnie opatrzył mu rany i podał jakieś tabletki przeciwbólowe. Joe odpłynął w trakcie tych zabiegów.


***
Wybaczcie, że tak długo kazałam Wam czekać. Całość tekstu liczy około 120 stron, podzieliłam to na jakieś dwanaście części, żeby były w miarę długie, tak więc dość szybko opublikuję całość. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Tekst niesprawdzony, wrzucam go bez żadnej korekty, bo o tej godzinie już mi się nie chce go poprawiać. Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam!

12 komentarzy:

  1. to takie... urocze? tu mam na myśli końcówkę bo reszta bardzo smutna.
    miły powrót do 'starego' opowiadania. akurat dzisiaj wzięło mnie na przeczytanie kilku ostatnich części.
    fajnie, że wróciłaś ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo chcę jak najszybciej dalsze części *.*
    cudo, wszystko pochodzące spod twoich palców na klawiaturze to cuda <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy rozdzial dlugo wyczekiwany, ale co tam. Warto bylo!
    Uwielbiam Odkryc Siebie, wiec bardzo mocno ciesze sie na ten dodatek. Pierwszy rozdzial jak najbardziej mi sie podoba, chociaz calosc jest dosc brutalna. Cieszy mnie, ze piszesz o przemysleniach Joe, bo dzieki temu mozemy poznac jego perspektywe.
    Nie moge uwierzyc jak ojciec chlopaka przypomina ojca Andy'ego. Takie dwa skurwiele. A pffe... Czuje odraze i wstret do takich osob.
    Opowiadanie na pewno mi sie bardzo spodoba *jak wszystko co piszesz*, ale tak po pierwszym rozdziale trudno jest ocenic caloksztalt. Poczekam na dalsze czesci. Niecierpliwie juz wyczekuje :33
    Pozdrawiam~°~ Rainbow Unicorn/ Dead Parade :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem Ci szczerze, że znam takie rodziny jak Joe. Znam takie kobiety jak jego matka. I takich sadystów jak jego ojciec. To, jak bardzo tacy ludzie zaplątują się w niekończący się krąg przemocy i pijaństwa jest wprost przerażające. Udało Ci się to bardzo dobrze oddać. Joe, który nie chce być taki jak ojciec dla rodzeństwa jest najukochańszym bratem, ale w szkole zmienia się w sadystę na kształt tatusia. Gdyby na swoje drodze nie spotkał kogoś, kto pokaże mu, że z tym można zerwać, walczyć, zapewne za kilka lat miałby żonę i dzieci, które bałyby się go panicznie. Mam szczerą nadzieję, że w kolejnych rozdziałach oprócz wątku uczuciowego przedstawisz również to, w jaki sposób Joe rozprawił się z ojcem. Oby tego $%*$@#% spotkała zasłużona kara.
    Weny i szybkiego wstawienia kolejnych rozdziałów,
    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo się cieszę, że zaczynasz publikować to opowiadanie. Miło jest przeczytać sytuacje z "Odkryć siebie" z perspektywy innej osoby. Okropnie szkoda mi Joe'go... Jego ojciec jest strasznym sadystą. Przydałoby się, żeby jego ktoś tak pobił i poniżył. To wstrząsające, choć prawdziwe. Znam osobiście rodziny, w których dochodzi do przemocy, dlatego to wywarło na mnie jeszcze większe wrażenie.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny oraz czasu. <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mi sie podoba ten rozdzial. No i bardzo dobrze przedstawilas sytuacje w zastraszanej i dreczonej rodzinie. Fajnie jest zobaczyc wszystkie wydarzenia, ktore juz znamy z innej perspektywy. Uwielbiam to jak piszesz! :33 Jestes moim miszczem <3
    Niecierpliwie czekam na nowy rozdzial.
    Podziwiam, pozdrawiam, caluje ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, Cudowne!!! Nie ma slow...
    :33 <3<3<3 :* ^_^ *₩*

    OdpowiedzUsuń
  8. Aee Ty umiesz wywrzeć emocje poprzez takie teksty!
    DZIEWCZYNO to zbrodnia :<
    Super, super, super, super :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogłam się doczekać tej historii! Jaram sie jak pochodnia! Zapowiada się super opowiadanie, lubię emocje które płyną z Twoich opowiadań. Czekam na więcej!
    Mam nadzieję, że na studiach wszystko ok. Pozdrawiam i weny życzę! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. W "Odkryć siebie" (które przeczytałam całkiem niedawno, dlatego pamiętam, co Joe wyprawiał itd.) go nie znosiłam. Teraz jednak jest mi go żal. Jak można tak traktować własnego syna? I jeszcze Joe woli sam cierpieć, niż skazać na to rodzinę. To się chwali, ale czy warto? Cóż, może i tak, bo teraz poznał Colina. Jednak nie jest powiedziane, że jego ojciec nie będzie się teraz znęcał nad matką i rodzeństwem.
    Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czuje się teraz bardzo rozbita, ponieważ pamiętam jeszcze tamtą historię i nigdy bym nie pomyślałam, że wpadniesz na taki pomysł, co jest wręcz cudowne. Mam wiele takich rodzin w swoim najbliższym otoczeniu i rozumiem jak ciężkie to jest. Wywołałaś łzy na mojej twarzy za co bardzo ci dziękuje. Czekam na kolejny. Makoto

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeny, ja też znam kilka takich rodzin i współczuję...
    To było takie wzruszające. To w jaki sposób to piszesz i wgl. cała ta historia. Ze wszystkich twoich opowiadań właśnie ,,Odkryć siebie'' najbardziej lubię, może dlatego że od tego opowiadania zaczęłam, ale pamiętam, jakbym przeczytała ją wczoraj, więc jak zobaczyłam, że ,,Poskromić złośnika'' jest z OS to bardzo się ucieszyłam, bo wręcz to kocham <3
    Pozdrawiam! :* I dziękuję za umilanie mi czasu.
    PS. Wiele osób to mówiło, a ja się dołączę, że GENIALNIE piszesz :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)