niedziela, 27 października 2013

3.Poskromić złośnika

To chyba jakiś żart, myślał Joe.
Leżał nieruchomo, starając się oddychać regularnie. Udawał, że śpi, w razie gdyby Colinowi coś odwaliło. Wolał poczekać, aż szatyn zaśnie niż narażać się na to, że facet przez sen zmaca go na wszelkie możliwe sposoby. Jakby, cholera, zgadł.
Colin wcale nie kwapił się do spania. Nawet nie przeszkadzał mu koc, który Joe profilaktycznie ułożył między nimi, żeby ograniczyć mu dostęp do swojego ciała. Szatyn wiercił się na swoim miejscu, wzdychając cicho za każdym razem, kiedy zmieniał pozycję. Joe niemal widział te trybiki przeskakujące mu w mózgu, kiedy zastanawiał się, co zrobić.
– Joe…? – spytał cicho.
Chyba kpisz, stary, pomyślał chłopak, trwając w bezruchu.
Colin sapnął cicho, naciągając na siebie kołdrę. Rudy ze zgrozą pomyślał, że jeśli Colin naprawdę jest nim zainteresowany, to on może teraz jest… Jest…

Wzdrygnął się. Obiecał sobie, że jeśli szatyn zacznie sobie robić dobrze, będzie spał chociażby w wannie, ale nie z tym zboczeńcem!
Colin znowu zmienił pozycję i przysunął się lekko do niego.
– Joe…?
Kolejna próba, co? Dotknij mnie, a odgryzę ci palce, pomyślał rudy. Leżał na brzuchu, przykryty kołdrą do łopatek. Ręce włożył pod poduszkę, układając na niej wygodnie głowę. Uwielbiał spać na brzuchu.
Usłyszał szelest pościeli i przygotował się na to, że Colin naprawdę zamierza go macać. Postarał się nie wzdrygnąć, chcąc zobaczyć, za co się złapie. Jak dobrze, że leżał na brzuchu!
Ręka mężczyzny dotknęła delikatnie jego ramienia i pogładziła je opuszkami palców, po czym skierowała się na włosy. Colin przeczesał je lekko palcami, po czym jego dłoń zjechała po plecach Joe, by na końcu pozostać na kołdrze, tym samym obejmując nastolatka w pasie.
Joe zazgrzytał zębami ze złości, ale nic nie powiedział. Już lepsze było to niż odpychanie jego łap z bardziej intymnych miejsc niż głowa czy plecy. Aż zadrżał na samą myśl.
Colin chyba to wyczuł, bo złapał za kołdrę i podciągnął ją wyżej. Znowu westchnął i przestał się wiercić, prawdopodobnie decydując się na sen. Gdy jego oddech stał się regularny, Joe też westchnął i pozwolił opaść ciężkim powiekom. Był wykończony.

– Wstawaj, księżniczko. Śniadanie czeka!
Joe warknął ze złości, naciągając kołdrę na głowę.
– Spadaj!
– Joe, już jest prawie południe. Miałeś zadzwonić do matki.
– Południe? – chłopak zerwał się do siadu i jęknął. Jego ciało wciąż jeszcze nie było w pełni sprawne. – Która godzina?
– Dziewiąta.
– Ja pierdzielę, człowieku! – zirytował się rudy. – Do południa jeszcze trzy godziny! Idę spać.
– Być może trzy, ale ja od jedenastą prowadzę zajęcia aerobiku w fitness klubie i nie wrócę do szesnastej. Pomyślałem, że mógłbym cię podwieźć do domu po rzeczy.
Joe jęknął, zakrywając twarz poduszką.
– Sukinsyn! Nienawidzę cię! – bąknął rudy, z niechęcią gramoląc się z łóżka.
– Też cię kocham – Colin wywrócił oczami.
– Ta, nie wątpię – warknął chłopak, zakładając spodnie. Czuł się niezręcznie, kiedy mężczyzna z taką uwagą mu się przyglądał. Pospiesznie zasunął zamek błyskawiczny i zapiął guzik. – I przestań się gapić.
– Niby czemu?
Joe zacisnął zęby. Normalny człowiek by się wyparł i powiedział, że się przecież nie gapi. Ale nie! Colin jak zwykle musiał być oryginalny.
– Co na śniadanie?
– Kanapki.
– To już szczyt twoich możliwości kulinarnych?
– Tak mi się wydaje.
– Świetnie. Czy poza wkurwianiem ludzi umiesz coś jeszcze?
Colin wyraźnie się naburmuszył, ale nic nie odpowiedział. Joe jednak, zamiast się cieszyć ze zwycięstwa w słownej potyczce, wcale nie poczuł satysfakcji. Ten facet go przygarnął z ulicy, na Boga! Powinien chyba być dla niego milszy! Zasłużył sobie na to, nawet jeśli był upierdliwym i zboczonym pedałem.
– Z czym te kanapki? – spytał Joe.
– Z czym chcesz.
Nie wierzę, pomyślał rudy, czując, że na policzki wkradają mu się rumieńce zażenowania. Było mu po prostu głupio. Po raz pierwszy, odkąd poznał Colina, szczerze żałował, że mężczyzna się nie uśmiecha.
Westchnął cicho i z kwaśną miną usiadł przy stole. Czuł, że powinien przeprosić, ale to było zbyt wiele dla jego dumy. Joe Muller nie przeprasza.
Colin podał mu bez słowa dwa telefony.
– Dzięki – mruknął. Szybko przełożył kartę ze swojego do tego drugiego i wybrał numer do matki. Miał nadzieję, że ojciec poszedł do pracy. Wolał się z nim nie spotykać. Nie potrafiłby ponownie stanąć z nim twarzą w twarz, nawet jeśli miałby u boku Colina.
– Joe? Joe, to ty?! – usłyszał zdenerwowany głos matki.
– Cześć, mamo – powiedział z lekkim uśmiechem. Naprawdę się cieszył, że ją słyszał.
Kobieta zaszlochała cicho do słuchawki.
– Dzięki ci, Boże! Tak się bałam… Tak strasznie się bałam… Czy wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Bałam się, że… Że…
– Spokojnie, mamo – rzekł lekko zdenerwowany. Jak mógł zapomnieć do niej zadzwonić?! – Nic mi nie jest… Jestem tylko trochę potłuczony.
– Mam trochę pieniędzy, jeśli potrzebujesz. Schowałam mu wczoraj i… Och, kochanie.
– Nie płacz, mamo. Naprawdę, ze mną wszystko w porządku. Znajomy mojego kolegi ze szkoły pozwolił mi się u niego zatrzymać. – Joe zerknął na mężczyznę, który nie ukrywał, że z uwagą przysłuchuje się jego rozmowie.
– Bałam się, że zamarzniesz… Na dworze przecież było tak zimno, a ty nie miałeś nawet kurtki…
Joe nie wiedział, co odpowiedzieć. Faktem było, że też bał się zamarznąć na dworze. Dlatego zdecydował się skoczyć do wody. Zginąłby w ciągu około minuty, nie musiałby się męczyć. Z dwojga złego chciał jak najmniej cierpieć. Włosy zjeżyły mu się na głowie, gdy wyobraził sobie jak jakiś policjant idzie do ich domu i powiadamia jego matkę, że się utopił w rzece. Był pewien, że to zrujnowałoby jej zdrowie.
Jego oczy zwilgotniały lekko. Zacisnął mocniej dłoń na telefonie.
– To już nieważne. Ojciec w domu?
– Nie, nie ma go. Poszedł do pracy. Próbowałam go namówić, żeby pozwolił ci wrócić, ale wiesz, jaki jest uparty.
– To nic. Mogłabyś spakować moje rzeczy? Nie mam w czym chodzić.
– Oczywiście, zaraz się tym zajmę.
– Spakuj najwięcej rzeczy jak możesz. Książki i zeszyty też, dobra? I ładowarkę do telefonu…
– Kiedy po to przyjedziesz?
– Za godzinę? Zdążysz?
– Tak, tak… – kobieta pociągnęła nosem. – Tak mi przykro, Joe… Tak bardzo mi przykro…
– Niepotrzebnie, mamo. To nie twoja wina. Przyjadę za godzinę, wtedy porozmawiamy, dobrze? Muszę już kończyć.
– Dobrze. Do zobaczenia…
Wiedział, że matka chciałaby przeciągnąć tą rozmowę, ale nie miał do tego głowy. Rozłączył się i westchnął cicho.
– Jak chcesz to potrafisz być miły – mruknął szatyn, wgryzając się w kanapkę.
– Też byś był miły jakby ci ktoś beczał w słuchawkę.
– Po kim ty, do cholery, odziedziczyłeś charakter?
Joe wzruszył ramionami.
Następna godzina była… drętwa. Joe nie był pewien, czy Colin się na niego boczy, czy nie i czuł się trochę niezręcznie. Na szczęście musieli jechać i jakoś zaczęli ze sobą rozmawiać.
Rudy pokierował go pod odpowiedni blok.
– Poczekasz tutaj? – spytał.
– Jasne. Długo ci to zajmie czy…
– Nie, nie… Jakiś kwadrans, tak myślę.
– Ok.
Joe zatrzasnął drzwi i chowając ręce w kieszeniach bluzy, poszedł do klatki schodowej. Śnieg sięgał mu prawie do połowy łydki, jak zwykle nie było nikogo, kto mógłby się tym zająć. Drzwi były otwarte, więc bez problemu wszedł do środka. Wbiegł po schodach na odpowiednie piętro i zadzwonił do drzwi. Chociaż przez te wszystkie lata przyzwyczaił się, że w korytarzu śmierdzi szczochami, tym razem nie mógł powstrzymać grymasu na twarzy. Chciałby, żeby jego matka przeprowadziła się w inne miejsce z jego rodzeństwem, jak najdalej od tego jebanego alkoholika. Kiedyś przecież była taka ładna… Jak mogła zmarnować swoje życie z kimś takim?
Drzwi otworzyły się.
– Joe!
Aleks przytulił się do niego mocno, obejmując rączkami za uda. Był jeszcze mały i wyżej nie sięgał.
Chłopak wziął go na ręce i przytulił do siebie.
– Joe! Myślałem, że coś ci się stało! – wyszeptał chłopczyk drżącym głosem. Po jego delikatnych policzkach płynęły łzy. – Śniły mi się takie okropne rzeczy, a ty się nie odzywałeś i bałem się, że to wszystko prawda.
– Nic mi nie jest, Aleks. Zobacz, jestem cały i zdrowy.
– Masz chore oko.
– Niedługo się zagoi. Obiecuję.
Braciszek objął go mocno za szyję i przytulił. Joe pocałował go w czoło i powąchał jego włosy.
– Znowu mnie wąchasz – mruknął Aleks, po raz pierwszy wyraźnie z tego zadowolony.
– Bo ładnie pachniesz.
– Jo! Jo! Mam, Jo!
Suzie podbiegła do niego na tłuściutkich jeszcze nóżkach.
– Cześć, mała.
 W drzwiach pojawiła się jego matka. Jej czy zaszkliły się na jego widok. Upuściła ścierkę, którą trzymała w rekach i podbiegła do niego. Objęła go mocno, a Joe po raz pierwszy tak po prostu jej na to pozwolił. Wiedział, jak bardzo się o niego martwiła. Wiedział, że potrzebowała tej chwili bliskości, żeby mieć pewność, że nic mu nie jest.
– Kochanie… Tak się cieszę… – mruknęła, mocno go obejmując.
– Mamo, dusisz mnie! – oburzył się Aleks.
Kobieta zaśmiała się przez łzy. Otarła je pospiesznie i odsunęła się lekko.
– Wejdź. Nie, nie ściągaj butów. Aleks, zrób bratu jego ulubionej herbaty.
Chłopczyk bez sprzeciwu poszedł do kuchni. Kobieta wzięła trzylatkę na ręce.
– Jak się z tym wszystkim zabierzesz, Joe?
– Jesteśmy samochodem.
– My?
– Tak, Colin został na dole. Czeka tam na mnie.
– Spakowałam wszystko, co uznałam za stosowne. Ojciec oddał twój pokój maluchom, więc pewnie nie zauważy, że nie ma twoich rzeczy. Trochę tego jest… Dasz sobie radę?
– Tak, oczywiście.
– Ten kolega… Nie ma nic przeciwko, że się u niego zatrzymałeś?
– Sam mi to zaproponował, mamo. Nie martw się. Dam sobie radę.
– Na pewno?
– Tak.
Joe nie był w stanie sam znieść żadnej torby, za bardzo bolały go żebra. Matka pomogła mu więc z pierwszą torbą.
– Dzień dobry, proszę pani. Za ciężkie? – spytał Colin, gdy tylko ich zobaczył. Otworzył bagażnik. – Bolą cię żebra, prawda? – zaniepokoił się. – Pomogę ci.
Joe wyjątkowo nie protestował. Colin przywitał się uprzejmie z jego matką. Kobieta była w wyraźnym szoku. Zapewne nie spodziewała się, że mężczyzna będzie taki sympatyczny. Cała trójka wróciła na górę. Colin wziął jedną walizkę i ponownie zszedł do samochodu, podczas gdy Joe usiadł w kuchni z matką i pijąc herbatę, odpowiedział na jej pytania odnośnie przyszłości.
– Nie zamierzam rzucać szkoły, możesz być spokojna. Kolega załatwi mi lekcje, więc uzupełnię wszystkie notatki, a po świętach wrócę do szkoły.
– Cieszę się, Joe. Bądź miły dla tego chłopca.
– Będę.
– Słyszałem! – zawołał Colin z korytarza.
Rudy wywrócił oczami.
– Jest bardziej irytujący niż się wydaje – mruknął. – Muszę już iść, Colin za pół godziny musi być w pracy.
– Będę do ciebie dzwonić, dobrze? Chciałabym wiedzieć czy wszystko z tobą w porządku.
Rudy kiwnął głową.
– Będziemy w kontakcie.
– Przykro mi, że nie spędzimy razem świąt.
– Poradzę sobie.
Kobieta znowu się rozpłakała. Z kieszeni spodni wyciągnęła kilka pomiętych banknotów.
– To niewiele, zaledwie dwieście euro, ale więcej nie udało mi się zabrać. Na pewno na coś ci się przydadzą.
– Kup za to lepiej prezenty dla maluchów.
– Coś dla nich wymyślę. Zresztą, na pewno by chciały, żebyś je wziął.
– Mamo…
– Po prostu weź.
Joe z wielką niechęcią przyjął pieniądze. Wiedział, że matce bardzo ciężko jest cokolwiek odłożyć tak, żeby ojciec się nie zorientował. Z reguły kupowała im za to prezenty pod choinkę. Wiedział, że dzieciaki mają swoje marzenia co do prezentów i był wściekły, że co roku czekają na darmo, bo nigdy nie dostają tego, co chcą. Znał to bardzo dobrze z własnego doświadczenia.
– Muszę iść. Dbajcie o siebie.
Kucnął i przytulił mocno Aleksa. Wiedział, że to za nim będzie tęsknił najbardziej.

~~#~~

Gdyby nie to, że starał się nawet nie drgnąć, pewnie aż zatrząsłby się z irytacji. Jak mógł być tak głupi, żeby zgodzić się spać w jednym łóżku z GEJEM?! Tak, Colin mówił, że geje wcale a wcale nie marzą o tym, żeby przelecieć każdego napotkanego hetero, ale to jeszcze nie oznaczało, że wybiórczo im się to nie zdarza. Zresztą, to, co Colin właśnie robił, w każdy możliwy sposób przeczyło jego wcześniejszym słowom. To było naprawdę głupie, zgodzić się spać z nim w jednym łóżku, tym bardziej, że od początku nie krył się ze swoimi zapędami. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że na niego leci, a on, głupi, zignorował to, naiwnie wierząc, że przecież da sobie radę. Owszem, wiedział, że da, ale to nie zmieniało faktu, że takie macanki były denerwujące.
Miał ochotę zerwać się ze swojego miejsca i udusić tego zboczeńca. Jeszcze kilka miesięcy temu takie zachowanie kwalifikowałoby się jako pedofilia. Dlaczego to zawsze on musi trafić tak pechowo?!
Colin delikatnie wsunął rękę pod kołdrę i dotykał jego pleców, schodząc coraz niżej. Robił już tak od czterech dni, za każdym razem pozwalając sobie na coraz więcej. Joe powstrzymywał się przed komentarzem, bo mimo wszystko nie chciał spać w wannie. Łóżko Colina było naprawdę wygodne, a on nie miał zamiaru tak po prostu z niego rezygnować.
Teraz miarka się przebrała.
Gdy ciekawskie palce szatyna zawędrowały na jego pośladek odziany jedynie w slipy, a potem cała dłoń zacisnęła się na jednej z półkul Joe nie wytrzymał.
– Można wiedzieć co ty, kurwa, robisz?! – spytał rudy grobowym głosem.
Colin znieruchomiał. Zapewne nie spodziewał się, że Joe się obudzi lub będzie świadomy tego, co się dzieje. Rudy odwrócił się w jego stronę i chociaż było ciemno, spojrzał na mężczyznę oskarżycielsko. Ten nie odzywał się, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
A potem po prostu go pocałował.
Oczy Joe rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy gorące, niemal nagie ciało przykryło jego własne, a zwinny, śliski język przedostał się pomiędzy wargi i zaczął penetrować wnętrze jego ust. Próbował coś powiedzieć, a jego ręce odpychały go z całych sił, ale nie miał najmniejszych szans. Colin całował go zapamiętale, badając wnętrze jego ust tak dogłębnie jak jeszcze nikt inny nie badał. Joe wiercił się i wierzgał nogami, byleby tylko nie czuć tego obezwładniającego gorąca i nagłego pragnienia. Przeraził się tego, co się z nim działo. Nie powinien przecież reagować w taki sposób.
Colin oderwał się od niego. Na koniec jeszcze liznął jego usta, a potem wrócił z powrotem na swoją połowę łóżka. Joe leżał na wznak z szeroko otwartymi oczami, oddychając ciężko. Usta również miał rozchylone, jakby nie mógł uwierzyć, że to zdarzyło się naprawdę. Język szczypał go dziwnie, tak jak działo się zawsze, gdy pocałunek sprawiał mu przyjemność.
Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, zanim ocknął się z tego dziwnego odrętwienia.
Był tylko jeden sposób, żeby położyć temu kres.
Usiadł na łóżku i przechylił się w stronę Colina. Bezbłędnie odnalazł jego krocze, po czy błyskawicznie chwycił w dłoń genitalia mężczyzny i zacisnął tam mocno rękę. Szatyn zawył z bólu.
– Pogięło cię? – wyjąkał. – Puść.
– Jeszcze raz – zaczął Joe wzburzony, mocniej zaciskając rękę – dotkniesz mnie gdziekolwiek bez mojego pozwolenia, ty głupi, zboczony chuju, a zrobię z tego hot–doga. O ile sobie przypominam, nie było mowy o tym, że możesz mnie dotykać w zamian za to, że pozwoliłeś mi zostać. Jeśli jest taki warunek, powiedz mi teraz, bo nie chcę, żebyśmy się źle zrozumieli.
– Puś–ść…
Muller skrzywił się, ale posłusznie puścił. Wściekły położył się na swojej połowie i odwrócił plecami do Colina. Ten facet był niemożliwy.
– Nie musiałeś ściskać tak mocno – mruknął Colin. Najwyraźniej uznał, że ta chwila bólu była warta tego pocałunku i możliwości dotykania jędrnego pośladka. – Jeśli obiecam, że będę grzeczny, pozwolisz mi się przytulić?
– Chyba kpisz!
– Tylko cię obejmę.
– Nie chcę, żebyś mnie dotykał.
– To nieprawda. Zwyczajnie boisz się, że to mogłoby ci się spodobać. Boisz się, że możesz być taki jak ja.
– Niczego się nie boję. I przestań gadać głupoty.
Colin prychnął cicho. Joe poczuł, jak koc spomiędzy nich zostaje odsunięty, a szatyn przysuwa się blisko niego i obejmuje go przez kołdrę.
– Powiedziałem…
– Zamknij się i śpij. Muszę się do czegoś przytulić, bo nie mogę spać.
– Nie pozwoliłem ci mnie dotykać! A już na pewno nie będę spał z tobą w takiej pozycji.
Obawy Joe nie były bezpodstawne, bo w końcu który hetero w takiej sytuacji zgodziłby się spać z gejem w pozycji, kiedy penis tego ściśle przylega do jego pośladków akurat w TYM miejscu. A biorąc pod uwagę okoliczności, nic dziwnego, że Joe czuł się zagrożony.
– Jeśli ci stanie, zabiję cię! – warknął rudy.
– Groźby są karalne.
– Mam to w dupie!
– A nie chcesz mieć czegoś innego?
– Colin…
– Wiesz, że to chyba pierwszy raz, kiedy nazwałeś mnie po imieniu?
– Przestań! – irytował się nastolatek. – To naprawdę nie jest śmieszne.
– Tobie by nie stanął, jakbyś przytulał się do seksownej dziewczyny?
– Ja NIE jestem dziewczyną! – wycedził chłopak.
– Ale jesteś seksowny.
– W twoich ustach brzmi to jak obelga.
Colin westchnął.
– Przepraszam, no… Nie chciałem cię urazić. Możemy już iść spać?
– Nie w tej pozycji.
Szatyn odwrócił się na wznak i odsunął lekko od rudzielca. Joe odwrócił się do niego przodem, żeby nie mieć żadnych wątpliwości.  Colin, zanim zasnął, doszedł do jednego wniosku – zdecydowanie musi zmienić taktykę.
Obmyślenie kolejnej zajęło mu kilka dni. Raz wpadł do niego Andy. Dopiero kiedy Colin go zobaczył, przypomniał sobie, jaki rodzaj relacji ich łączy. Zrobiło mu się trochę głupio, że tak łatwo o nim zapomniał. Zdecydował, że cokolwiek wyniknie z tych podchodów do Joe, nie powinien go dłużej oszukiwać i musi powiedzieć mu prawdę. Nie mógł się jednak na to zdobyć tak od razu.
Andy zachowywał się normalnie, jakby to, że Colin go olewa nie było niczym niezwykłym. Podczas jego wizyty Colin niemal cały czas przemawiał się z rudzielcem, czerpiąc z tej ostrej wymiany zdań prawdziwą przyjemność. Rudy był naprawdę inteligentny, nawet jeśli przejawiało się to tylko w ciętych ripostach, zazwyczaj kierowanych w jego stronę. Z każdym dniem Colin coraz bardziej go pragnął. Joe miał temperament, jakiego nie miał nikt inny, a przynajmniej on nikogo takiego wcześniej nie spotkał.
Joe po prostu musiał należeć do niego. To, że uratował go od samobójstwa, musiało być przeznaczeniem. Po prostu pisane im było być razem i już. Musiał tylko znaleźć sposób na przekonanie go, że wchodzenie w bliskie relacje z osobą tej samej płci nie jest czymś złym.
Na szczęście na te kilka dni, kiedy Colin obmyślał strategię, zostawił rudzielca w spokoju, a to odrobinę uśpiło jego czujność. Dzięki temu, gdy Joe pewnego dnia położył się spać w dzień, a on wrócił z pracy, mógł położyć się obok niego i go obserwować. Muller spał tak twardo, że nie obudził się nawet wtedy, kiedy Colin bawił się jego włosami, co rusz odgarniając je z czoła. Były niezwykle miękkie i przyjemne w dotyku. Colin uwielbiał bawić się czyimiś włosami, a te Joe miały naprawdę rzadko spotykany kolor. Był po prostu uroczy.
Nagle drzwi sypialni uchyliły się lekko i ktoś chrząknął znacząco. Colin zerwał się jak oparzony, patrząc na gościa ze zdziwieniem. Zamrugał kilka razy.
– O! A–andy! Cz–cześć! – powiedział niepewnie.
– Cześć. Em... możemy pogadać?
– Jasne.
Szatyn przeczesał ręką włosy i przeciągając się, poszedł za Trampem do kuchni.
Zapadła cisza. Krępująca cisza, której żaden z nich nie chciał przerwać. W końcu Colin się odezwał.
– Ja... wiem, jak to wyglądało, ale... To nie tak... – powiedział niepewnie.
Andy spojrzał na niego bez cienia wyrzutu.
– Nie musisz mi się tłumaczyć, Colin – rzekł, uśmiechając się lekko. – Jeśli czujesz do Joe miętę, to... ja nie mam nic przeciwko. Właściwie to przyszedłem tutaj, bo... Mam wrażenie, że nasz związek to niewypał. No, wiesz, było fajnie i tak dalej, ale... Widzę, że nie bardzo masz teraz dla mnie czas i spędzasz go z Joe, a ja... Tak naprawdę zbytnio nie tęskniłem, kiedy spotykałem się z Lucasem.
– Więc... nie masz do mnie pretensji? – spytał ze zdziwieniem.
Andy pokręcił przecząco głową.
– Nie. Wcale. Przyszedłem tutaj, żeby ci powiedzieć, że... to koniec – mruknął. – Ale chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi! – dodał szybko.
Colin odetchnął z wyraźną ulgą.
– Uff, całe szczęście. Nie chciałem sprawić ci przykrości i...
– Czyli... ty też nie masz nic przeciwko?
– Nie.
– Więc w porządku.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem zgodnie się roześmiali.
– Wiesz już, co mu się stało? – spoważniał nagle czarnowłosy.
Colin przestał się uśmiechać.
– Tak. Opowiedział mi. – Patrzył przez chwilę na swojego ex, jakby zastanawiając się, czy może mu o tym powiedzieć. – Powiem ci, ale... to nie jest zbyt przyjemne. Widzisz, jego ojciec jest alkoholikiem. Kiedy wcześniej Joe został zawieszony w prawach ucznia, ojciec mu powiedział, że jeśli to się powtórzy, będzie musiał się wynieść. No i Joe się pilnował, ale potem była ta głupia sytuacja z Potters...
– Petters – mruknął Andy. – Lucas przykleił ją do klopa, wiem. Prawie mi się przyznał.
– No i to poszło na Joe. Dyrektor zawiesił go na cały miesiąc. Na początku Joe pozorował chodzenie do szkoły, ale w końcu jego ojciec się o tym dowiedział. Akurat popił i zaczęli się bić. Jego ojciec wciąż jest od niego silniejszy… – opowiadał Colin. To, że ktoś może tak źle traktować własne dziecko, nie mieściło mu się w głowie.
– Zostanie tutaj? Co tak właściwie jest między wami? Spaliście ze sobą?
Colin zaczerwienił się wyraźnie.
– Nie... nie spaliśmy – burknął ponuro. – Całowaliśmy się i chyba nawet mu się podobało, chociaż się do tego nie przyzna. Chyba zostanie tutaj, mi to bynajmniej nie przeszkadza. Chciałbym go poznać. On... bardzo mi się podoba, Andy. Jest cudowny.
– Wiesz, że on w szkole tępił gejów?
– No niby tak, ale... nie jest powiedziane, że nie jest chociaż bi.
– Życzę ci szczęścia, ale... nie licz na to, że łatwo ci odda swój tyłek. To jest Joe Muller. Gdybym miał obstawiać, to jestem niemal pewien, że prędzej on zdominuje ciebie, niż ty jego.
– No, weź, Andy! – oburzył się Colin. – Nawet tak nie mów.
Tramp uśmiechnął się.
– Ale to prawda.
Po wyjściu czarnowłosego, Colin doszedł do wniosku, że chyba czas najwyższy zabrać się za naczynia. Dwie chwiejne wieże zrobione z piętrzących się w gorę talerzy nie wyglądały zbyt zachęcająco. Nie, żeby Colin poczuł nagle potrzebę umycia ich. Zwyczajnie zgłodniał i nie miał na czym zjeść.
Nucąc coś pod nosem, wziął się do roboty. Miał wrażenie, że jest Herkulesem i ma do posprzątania stajnię Augiasza. Chyba każdy by tak stwierdził gdyby zobaczył ten wszędobylski syf.
Nagle coś huknęło w sypialni. Colin aż podskoczył przestraszony.
– Joe?
Odpowiedziała mu cisza. Zmarszczył brwi. Wytarł ręce w ścierkę i poszedł zajrzeć do pokoju. Był ciekawy, co rudy znowu wymyślił.
Zamarł, kiedy zobaczył nastolatka leżącego nieruchomo na podłodze. Na przewróconej farelce dostrzegł ślady świeżej krwi.
– Joe!
Podbiegł do chłopaka i uklęknął przy nim.
– Joe, słyszysz mnie? Joe?
Chłopak wyjęczał coś cicho. Szatyn jeszcze chwilę próbował go docucić. Rana na głowie wyglądała okropnie.
– Cholera!
Nie zastanawiając się długo, wziął Mullera na ręce i poszedł z nim do samochodu. Ułożył go na przednim siedzeniu, po czym zamknął szybko drzwi i pojechał do szpitala. Dopiero kiedy lekarz zakładał Joe szwy, chłopak się obudził.
 –Co jest…? Au! Boli!
– Spokojnie – powiedział lekarz. – Już skończyłem.
Rudy rozejrzał się po sali. Przy drzwiach stał Colin, przyglądając mu się z troską.
– Co się stało? – spytał chłopak, jęcząc z bólu, kiedy doktor dezynfekował mu uszkodzoną część ciała.
– Nie wiem. Znalazłem cię na podłodze. Uderzyłeś się w farelkę.
– Zrobiło mi się słabo… – mruknął Muller.
– Gotowe – powiedział lekarz. – Proszę przyjechać za tydzień, do tego momentu wszystko powinno już być w porządku.
Joe dotknął delikatnie skroni w miejscu, gdzie się uderzył. Syknął z bólu.
– Radziłbym ci zażyć jakieś tabletki. Zdrowo przywaliłeś głową w ten grzejnik, chłopcze. Może cię porządnie boleć głowa.
– Mhm…
Colin pokręcił głową. Na jego twarzy odmalowała się ulga. Nigdy by nie przypuszczał, że zwykła farelka może być taka zabójcza.
– Ty to jesteś jednak sierota – stwierdził mężczyzna, gdy wracali do domu.
– Wcale nie. Po prostu zrobiło mi się słabo – burknął Joe.
– Mogłeś po prostu usiąść na łóżku i poczekać, aż ci przejdzie.
– Nie, nie mogłem.
– Tak? A można wiedzieć, gdzie się tak spieszyłeś?
– Do kuchni, żeby ci powiedzieć, że fałszujesz!
– Ej!
– Co, ej? Taka prawda!
Colin spojrzał na chłopaka z oburzeniem. Zaparkował przed domem.
– Mówisz tak, bo uderzyłeś się w głowę i ci gorzej.
– Nie jestem wariatem!
– Przecież żaden wariat tego tak naprawdę nie wie!
– Czy ty coś sugerujesz?! – Joe szturchnął go w bok.
– Tak – szatyn odwzajemnił „grzeczność”.
– Nie szturchaj mnie! – warknął Muller, uderzając lekko pięścią w ramię Colina.
Zaczęli się tak szturchać, coraz mocniej i mocniej. Wściekli, wysiedli z samochodu i patrząc na siebie spod byka, ruszyli do domu. W wejściu Colin przez przypadek nadepnął chłopakowi na stopę.
– Uważaj trochę! – krzyknął Muller, zdejmując kurtkę i odkładając ją na szafkę.
– No przecież nie zrobiłem tego specjalnie! – odparł oburzony szatyn.
– Akurat ci wierzę.
– Jesteś strasznie denerwującym smarkaczem, wiesz?
– Nie jestem smarkaczem.
– Owszem, jesteś!
– Wrr…
– Warcz sobie ile wejdzie, ty…
– Prosisz się o lanie.
– Ostatnio jakoś nie miałeś zbyt wiele do powiedzenia! – zakpił Colin.
To była chwila. Joe, z natury najpierw robiący coś, a dopiero potem myślący nad konsekwencjami, uderzył mężczyznę w brzuch. Colin jęknął z bólu i skulił się lekko, szybko jednak pozbierał się do kupy. Popchnął Joe tak mocno, że ten aż się przewrócił, przy okazji obijając się o futrynę drzwi.
– Nie myśl, że ci nie oddam! – ostrzegł Colin. – Będziesz tego żałował.
– Nie bardziej niż ty!
Joe wstał i rzucił się z pięściami na Colina. Pierwszy cios został zablokowany, ale drugi już trafił w szczękę mężczyzny, rozcinając mu wargę. Colin złapał rudzielca za rękę i błyskawicznie ją wykręcił w taki sposób, że łatwo mógł chłopaka odepchnąć i wywrócić, podstawiając mu haka. Upadając Joe ściągnął ze stołu ceratę razem z kilkoma szklankami i talerzami, które spadły na podłogę z głośnym hukiem. Odruchowo zakrył głowę, osłaniając ją przed spadającymi przedmiotami.
– Cholera! – zaklął Colin. – W porządku?
– Spierdalaj! – Muller wziął do ręki połowę talerza i rzucił tym w szatyna.
– Ty mały…
Colin nie zamierzał się z nim patyczkować. Złapał chłopaka za nogi i bez większego problemu podniósł go do góry tak, że Joe zawisł głową w dół. W pierwszej chwili rudy nie wiedział, co ma zrobić. Nikt jeszcze nie był na tyle bezczelny i odważny, żeby mu się postawić.
– Puść mnie! Ocipiałeś?! – wykrzyknął zbulwersowany.
– Sam zacząłeś – odpowiedział Colin, potrząsając nim lekko. Joe próbował dosięgnąć podłogi, ale szatyn był naprawdę silny i był w stanie trzymać go z rękami uniesionymi lekko w górę. Joe jednak był sprytny. Udało mu się złapać jednej z szafek i próbował jakoś się wyrwać. Colin szarpnął nim. Szafka zadrżała, co spowodowało, że góra talerzy zachwiała się i z głośnym łoskotem zaczęła spadać na podłogę i meble, tłukąc się. Joe po raz kolejny zasłonił głowę. Colin spróbował się szybko stamtąd odsunąć, ale wpadł na krzesło. Potknął się i przewrócił z nim do tyłu, upuszczając Joe na podłogę. Nastolatek syknął z bólu, kiedy upadł. Miał jednak szczęście, bo nie trafił na żaden z odłamków, które walały się niemal po całej kuchni.
Joe spojrzał ze złością na Colina, który również gramolił się z podłogi. Krzesło nie wytrzymało i pękło w dość dziwaczny sposób.
– Ty… – Rudy, chwiejąc się, dopadł Colina i złapał go za ubrania. Szarpnął nim. Colin nie chciał być dłużny. Złapał go za krocze.

14 komentarzy:

  1. W końcu czekam na kolejny rozdział :D Nao

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej~! To jest cudne! Uwielbiam Cie! Piszesz niesamowicie! Oby tak dalej~!
    ~Psychedelic smile

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nievwiesz jak bardzo sie ciesze z powodu nowego rozdzialu tego opowiadania. Bardzo czesto powracam do Odkryc Siebie i musze przyznac, ze jest to jedno z moich ulubionych (zaraz po Granicach) opowiadan. Wiec ten dodatek jast dla mnie bardzo wazny. Kocham to opowiadanie.
    Joe jest bardzo zadziorny. Collin pozwala sobie na coraz wiecej. Biedny rudowlosy, oblapiany przez Collina. Ach... Uwielbiam ich. Gdyby tylko Joe zdawal sobie sprawe jak jego temperament dziala na bruneta to nie bylby taki zadziorny (chociaz nigdy nic nie wiadomo xd)
    Dziekuje Ci za ten rozdzial jak i za kazdy inny. Jestes niezwykla i nieoceniona.
    Pozdrawiam goraco
    ~Desire

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej~! To opowiadanie jest swietne! Jestem Ci ogromnie wdzieczna, ze dzielisz sie z nami swoimi pracami :)
    Dziekuje Ci za wszystkie tak wspaniale opowiadania. Jestes mistrzynia~!
    Pisz dalej bo jestes swietna w tym co robisz :*
    ~Rainbow Unicorn/Dead Parade

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam dziwne wrazenie, ze kiedys juz to czytala, albo bylo to cos super podobnego... no ale bardzo mi sie podoba :D
    Pomysl fajny, czyta sie lekko i jak zwykle jest niedosyt ;)
    Pozdrawiam i weny
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre części na pewno były w Odkryć siebie i nie pomijałam ich tutaj.
      Obsesja

      Usuń
    2. Hehe wiec nie mam schiz, a wylacznie dobra pamiec ;) dobrze wiedziec xD
      A tak wogle to pomysl czy bedzie kontynuacja granic ;) to opo jest super, ale granice byly boskie ^^
      Pozdrawiam
      MaWi

      Usuń
    3. Jest duźe prawdopodobieństwo, ale nic nie obiecuję.
      Pozdrawiam
      obsesja

      Usuń
  6. Konieto życie ratujesz i kolorujesz kolejnymi rozdziałami coraz to nowych opowiadań .Oczywiście przrczytałam wszystkie !^^ Sprawiasz że oczywiście poza prywatnymi sprawami żyje od rozdziału do rozdziału ....xD Jak nic mam obsesje :3 Jesteś niesamowita i wszystko co wychodzi spod twego pióra jest równie wspaniałe ! :) A i od teraz bd szukać takiego Colina i znajdę !

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy nowy odcinek?

    OdpowiedzUsuń
  8. Usycham, gdy przez dwa tygodnie niczego nie publikujesz.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)