poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rozdział 22

Andy
Chociaż nadal nienawidziłem swoją szkołę, idąc w sobotę do Colina miałem wyjątkowo dobry humor. Nawet nuciłem sobie jakąś skoczną melodię, butami rozkopując śnieg na wszystkie strony.
Wczoraj Lukas wyraźnie dał mi do zrozumienia, że żałuje tego, co robił. I jeszcze jak dobrze się o mnie wyrażał! Coś musiało do niego dotrzeć, bo widać było, że wszyscy dali mi spokój. Nie musiałem się już nikogo bać, ale mimo to nadal trzymałem się Mai, Theo i Roba. Z nimi czułem się bezpiecznie i wiedziałem, że w razie kłopotów mogę liczyć na ich pomoc.
Lukas wprowadził jednak w mojej głowie mały zamęt. Chciał do mnie wrócić, a ja aż cały się rwałem, żeby z nim być, tylko że już miałem chłopaka.
Colin dużo dla mnie zrobił. Wciąż dawał mi prywatne lekcji samoobrony, pokazywał różne chwyty i naprawdę dobrze się przy nim czułem. Nie chciałem go zostawiać dla niepewnej przyszłości z Lukasem. Poza tym, jego "być" nie było równoznaczne z moim. Mógł mieć przecież na myśli jedynie związek seksualny, bez całej tej uczuciowej otoczki, na której zależało mnie.
Tak naprawdę jeśli chodziło o Lukasa, niczego nie mogłem być pewny.
Colin uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył. Pocałował mnie na przywitanie.
-Cześć. Czekałem na ciebie- rzucił, zabierając moją kurtkę.- Przepraszam, że ci nie odpisałem, ale szybko poszedłem spać. Serio ten chłopak dał ci spokój?
-Mhmm- rzuciłem z zadowoleniem, idąc za nim do salonu.- Powiedział, że już nikt mnie nie ruszy.
-To super. Jeśli chcesz, możemy dalej kontynuować nasze lekcje. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.
-Jeśli to nie byłby dla ciebie kłopot, to bardzo chętnie. Czułbym się pewniej.
Rozsiadłem się na kanapie, a Colin poszedł zrobić mi herbatę. Spędziliśmy razem cudowne popołudnie, rozmawiając i opowiadając sobie zabawne historie z naszego życia.
Colin był jak marzenie i wcale nie byłem pewien, czy chcę ten związek kończyć.




Lukas
Nudziło mi się. Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok, jeżeli zaraz nie znajdę sobie jakiegoś zajęcia. Mimo wszystko kiedy na progu domu zobaczyłem Mary, doszedłem do wniosku, że nudzenie się wcale nie jest takie złe.
Nie chciałem jej widzieć. Nie wiem, czemu, po prostu nie miałem ochoty na jej towarzystwo. Koniec, kropka.
-Czego chcesz?- spytałem.
-Chciałam porozmawiać- odparła spokojnie, odgarniając długie włosy na plecy.
-Nie mamy o czym rozmawiać.
-Słuchaj, wiem, że źle się zachowałam... Przepraszam, nie chciałam żeby...
-Daruj sobie, nie chcę tego słuchać- warknąłem poirytowany, błagając w myślach, żeby ten irytujący babsztyl wreszcie sobie poszedł.
-To dla mnie bardzo ważne.
-Ale dla mnie nie. Przyczepiłaś się do mnie o jakieś gówno. To, że niby jesteśmy razem nie oznacza, że...
-Niby?- zdziwiła się.- Co masz na myśli mówiąc "niby"?
Westchnąłem ciężko.
-To, że już nie jesteśmy . Nikt nie będzie mi rozkazywał i wrzeszczał na mnie przez jakąś głupotę, a zwłaszcza jakaś dziwka.
-Słucham?- Mary patrzyła na mnie oczami jak pięć złotych. Wyglądała na zszokowaną moimi słowami, co z kolei zdziwiło mnie. Czy ona naprawdę nie zdawała sobie sprawy ze swojej reputacji? Myślała, że nie wiem, że oprócz mnie daje również kilku innym chłopakom?
Doprawdy, żałosne.
-Dobrze słyszałaś. W moim oczach tym jesteś. Dziwką.
-Jak śmiesz...
-Przeginasz, Lukas.
Spojrzałem w stronę drzwi, które właśnie się otworzyły. Stał w nich Tomas i patrzył na mnie z jawną niechęcią. On również wydawał się oburzony moimi słowami.
-Przyjaźnimy się od przedszkola, a ty teraz wyjeżdżasz do niej z tekstem, że jest dziwką?- zapytał zniesmaczony.
-A jak byś nazwał kogoś, kto daje na prawo i lewo?- zirytowałem się.- Powiedziałem dziwką, żeby nie rzecz "kurwą".
-Cholera, Luc! Co się z tobą dzieje?!- naskoczył na mnie. Mary stała obok niego, wyraźnie czekając, aż mi dokopie.
-Nic się ze mną nie dzieje!- podniosłem głos.- To, że się tak długo kolegujemy nie zwalnia nas z byciem ze sobą szczerymi. Dobrze wiesz, że ona nie była mi nigdy wierna.
-Nigdy tego nie oczekiwałeś!- wykrzyczała mi w twarz.
-Tu nie chodzi o moje oczekiwania. Mam w nosie, ilu facetów cię miało. Ty po prostu nie masz dla siebie szacunku i tyle. Wiesz, to trochę infantylne, nie przyznawanie się do tego. Dobrze wiesz, że mam rację. I ty też, Tomas.
-Nie. Kurwa, Luc, zaczynam się bać. Czy tobie już zupełnie siadło na mózg?!
-Przestań ją bronić!- krzyknąłem, aż oboje podskoczyli.- Jesteśmy przyjaciółmi od pamiętnej piaskownicy, kiedy zniszczyłem ci babkę i się poszarpaliśmy! Przyjaźnimy się, kurwa, czternaście lat, a ty po takim czasie bierzesz jej stronę?! Świetny z ciebie przyjaciel, nie ma co.
-To też moja przyjaciółka!- krzyknął.
-Wielka mi przyjaciółka! Gdybyś nie był moim kolegą, miałaby cię w dupie!
-Nieprawda!- zaprzeczyli oboje.
-Pewnie! Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tak bardzo ją bronisz. Nieraz ci opowiadałem o tym, jak mi obciągała albo robiła różne inne zboczone rzeczy... Dobrze nas oboje znasz i, mimo wszystko, nadal ją bronisz?! Dzięki, Tomas, zajebisty przyjacielu.
-Luc... O co ci tak właściwie chodzi?- warknął, zaciskając dłonie w pięści,
-O nic. Zerwałem z nią i tyle. Nie chcę być z nią zbyt blisko. A ty... Jeśli wolisz trzymać jej stronę, to żegnam.
Tomas patrzył na mnie, a jego ciemne brwi schowały się pod jeszcze ciemniejszą grzywką. Patrzył na mnie wyraźnie zdumiony, jakby nie rozumiał mojego zachowania.
-Co masz na myśli?- zapytał powoli.
-To, że macie stąd wypierdalać. Oboje.
-Chyba kpisz!
Pokręciłem przecząco głową.
-Nie chcę mieć przyjaciela, który mnie olewa w takich chwilach. Jeśli nie podoba ci się moje zachowanie, widocznie nie możemy być zbyt blisko.
-Zupełnie ci jebło na dekiel- stwierdził Tomas.- Jak chcesz. Spadam stąd, ale jeszcze tu wrócę i chcę usłyszeć trochę więcej niż wypierdalaj. Chodź, Mary, Luc najwidoczniej nie ma humoru.
Gdy zamknąłem za nimi drzwi, na schodach dostrzegłem ojca. Patrzył na mnie bez słowa, wyraźnie zaintrygowany.
-No, i co się gapisz?!- syknąłem, wymijając go.
Co za parszywy dzień.



Andy
Chociaż siedzenie w domu było naprawdę fajne, a Colin był cudownym kompanem, zdecydowaliśmy się iść do kina. Śnieg prószył za oknem i udało mi się wybłagać, żebyśmy szli na pieszo. Wybraliśmy "Alvina i wiewiórki" i świetnie się razem bawiliśmy w kinie, zaśmiewając się do łez z wyczynów bohaterów. Opanowała nas kompletne głupawka, której nie potrafiliśmy przezwyciężyć.
Kiedy wracaliśmy do domu Colina, było już naprawdę późno.
-Rety, ale zimnica- mruknął szatyn, wciskając ręce głębiej w kieszenie kurtki.- Niepotrzebnie dałem ci się namówić na ten spacer. Zanim dojdziemy do domu, zamienię się w kostkę lodu.
-Nie przesadzaj- zaśmiałem się.- Nie jest tak źle. Po za tym... Hej, co tam się dzieje?
Kiedy wchodziliśmy na most, jakieś dwadzieścia metrów dalej zobaczyłem, że ktoś przechodzi przez barierkę i trzyma się jej jedynie rękami. Poczułem skurcz żołądka, widząc, jak ta osoba spogląda w dół. Z mostu do wody może i nie było zbyt daleko, ale woda była trochę zamarznięta i lód na pewno by się załamał. Gdyby ten chłopak skoczył, w ciągu minuty by się utopił w lodowatej wodzie.
-On chce skoczyć- rzucił Colin z przerażeniem i zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, on już ślizgając się na śniegu biegł w kierunku nieznajomego.
Ruszyłem za nim. Patrzyłem ze strachem, jak chłopak odrywa jedną rękę od barierki, a potem przechyla się niebezpiecznie do przodu. W ostatniej chwili, kiedy chłopak już się puszczał, Colin rzucił się do przodu i złapał go za nadgarstek. Nieznajomy zawisł w powietrzu, trzymany jedynie przez szatyna.
-Mam cię- powiedział z ulgą.
Dobiegłem do niego i pomogłem mu wciągnąć chłopaka z powrotem. W świetle lamp zobaczyłem, że ma na sobie jedynie koszulkę na ramiączkach. Całe jego ręce były pokryte ranami i siniakami. Trząsł się cały, kuląc się na śniegu. Jego twarz była pokryta okropnymi sińcami i krwią, w której wymyły ścieżkę łzy.
Colin klęknął przy chłopaku, próbując mu rozetrzeć ramiona.
-Hej? Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?- pytał troskliwie.
Zmarszczyłem brwi. Twarz chłopaka była dziwnie znajoma, tylko nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem.
A potem nagle się zorientowałem i włosy stanęły mi dęba z przerażenia.
-Joe?! JOE MULLER?!
Spojrzał na mnie.
-Cz- czego chcesz?- spytał.- Zostawcie mnie.
-Znasz go?- zdziwił się Colin.
-Taa... Mieliśmy okazję się poznać.
Zdjąłem swoją kurtkę i pomogłem Joe się w nią ubrać.
-Zabierzmy go do szpitala- mruknął Colin.- Te rany wyglądają strasznie.
-Nie!- wychrypiał chłopak, momentalnie się wyrywając.- Nie, nie szpital!
-Joe...
-Nie!- zacharczał histerycznie, próbując się wyrwać.- Nie pójdę do szpitala.
-Gdzie mieszkasz?- spytał Colin troskliwie. Na pierwszy rzut oka było widać, że ma słabość do takich ofiar. Mi przecież też pomógł.
Joe nie odpowiedział. Zauważyłem w jego pustych oczach łzy i poczułem dziwny skurcz w okolicach żołądka. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie, zawsze był silny i to on był agresorem. Nigdy nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić go w roli ofiary, a teraz siedział skulony u moich stóp, nieubrany odpowiednio do pogody i pokiereszowany, uratowany przed samobójstwem.
Nie mieściło mi się to w głowie.
-Joe?- spytał Colin.- Gdzie mieszkasz? Odprowadzimy cię.
-Nigdzie. Nie potrzebuję waszej pomocy! Dajcie mi spokój!
Colin i ja rzuciliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie. Szatyn przez chwilę się zastanawiał, co zrobić z pobitym chłopakiem. Potem wziął głębszy oddech i wypuścił powietrze ze świstem.
-Wezmę go do siebie.
Skinąłem tylko głową.
Colin chciał prowadzić Joe, ale ten miał zwichniętą kostkę i nie mógł na niej stanąć. Nie mając innego wyjścia, wziął go po prostu na ręce. Było mu ciężko iść, bo Joe resztę swoich sił wykorzystywał do wyzywania, przeklinania i odpychania szatyna. Jego rozbudowane słownictwo wyraźnie zaintrygowało Colina, bo z uwagą słuchał każdej jednej obelgi.
-Andy, idź przodem i wyciągnij apteczkę. Nalej do wanny ciepłej wody i przygotuj jakiś ręcznik. Skoro nie chce iść do szpitala, sam będę musiał go opatrzyć.
-W porządku.
Wziąłem od niego klucze i szybko pobiegłem do jego mieszkania. Z łatwością odnalazłem apteczkę i szybko uwinąłem się z ręcznikami. Napuściłem do wanny sporo ciepłej wody. Akurat skończyłem, kiedy do domu wszedł Colin.
-Chodź, pomożesz mi.
Był mocno zasapany, ale wcale mu się nie dziwiłem. Każdy by był, niosąc kogoś taki kawał. Joe miał zamknięte oczy.
-Stracił przytomność?- spytałem zmartwiony.
-Nie- wysapał Colin, sadzając chłopaka na pralce.- Jest przytomny, ale bardzo słaby. Musimy go rozebrać i wykąpać.
Joe uchylił lekko powieki i otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale brakło mu sił. Z wyraźną obojętnością przyglądał się, jak ściągamy z niego poszczególne części garderoby.
Jeśli chodziło o ciało, naprawdę nie miał się czego wstydzić. Był umięśniony jak trzeba, choć odrobinę blady. Skórę miał jędrną i gładką, brzuch płaski, a tyłek naprawdę ładny. Colin szybko pozbawił go bielizny i mogłem wtedy się przekonać, że natura w reszcie też mu nie poskąpiła. Miał naprawdę dużego. No i przekonałem się, że wszędzie jest rudy. Wcześniej myślałem, że to farba, bo jego włosy miały intensywny kolor zupełnie jak marchewka, ale wyglądało na to, że to naturalny.
Colin wziął go na ręce i włożył do wanny. Joe zadrżał i złapał go za szyję, czując jak zanurza się w wodzie.
-Spokojnie, trzymam cię- powiedział szatyn.- Andy, obmyj mu tę ranę na łydce, wygląda paskudnie.
Posłusznie wykonałem jego polecenie, kątem oka widząc, jak on delikatnie obmywa mu resztę ciała. Gdyby Joe był przytomny, pewnie by się zawstydził, bo jego członek lekko nabrzmiał, ale on ledwo był w stanie mieć uchylone oczy.
Na końcu Colin zmył mu z włosów krew i delikatnie umył zmasakrowaną twarz. Potem wytarł go do sucha i zaniósł do swojego łóżka. Tam sprawnie opatrzył mu rany i podał jakieś tabletki przeciwbólowe. Joe odpłynął w trakcie tych zabiegów.
-Jestem ciekawy, co mu się stało- powiedziałem cicho, idąc z Colinem do kuchni.
-Ja też- mruknął ponuro.- Ktoś nieźle go urządził. Skąd się znacie?
-Jest z mojej szkoły, to on i jego koledzy mi wklepali nie raz i nie dwa.
-Och. Nie wiedziałem. Nie cieszy cię to?
-Co?
-Że już wie, czym to smakuje.
-Nie bawi mnie czyjeś nieszczęście, Colin. Szkoda mi go.
-No, mi też. Chciałbym mu jakoś pomóc, cokolwiek mu się przytrafiło.
Westchnąłem. Spojrzałem na zegarek i zamknąłem oczy.
-Muszę już iść, mama będzie się wkurzać, jak zaraz nie wrócę.
-Czekaj, podrzucę cię.
-A co z Joe?
Colin wzruszył ramionami.
-Nic mu nie będzie, przecież śpi. To zajmie tylko kilka minut.
-Ok.
Szatyn odwiózł mnie pod dom, na koniec całując mocno w usta. Patrzyłem, jak odjeżdża, a potem ruszyłem w stronę domu.




Lukas
Po tej głupiej kłótni z Tomasem i Mary nie mogłem wysiedzieć na miejscu. Wyszedłem więc z domu i na pieszo poszedłem do centrum. Pomyślałem sobie, że mógłbym coś kupić Andy'emu, tak w ramach przeprosin. Na pewno by się ucieszył. No, ewentualnie zbladł artystycznie.
Wszedłem do jakiegoś sklepu jubilerskiego i dość sprawnie wybrałem dla niego łańcuszek z japońskim znakiem miłości. Wyglądał naprawdę dobrze i od razu mi się spodobał. To było w jego stylu.
Andy'ego nie było w domu. Jego matka mi powiedziała, że wyszedł i nie wie, kiedy wróci. Nie mając więc zamiaru wracać do domu, usiadłem na ganku tak, żeby nie było mnie widać z okiem i czekałem.
Jedną godzinę...
Dwie...
Trzy...
Cztery...
Ręce mi skostniały zupełnie, a usta na pewno miałem sino-fioletowe, ale wreszcie się doczekałem. Podjechał jakiś samochód, z którego po chwili wyszedł Andy. Zakodowałem sobie w głowie, że jakoś muszę się pozbyć tego faceta. Nie chciałem mieć konkurencji.
-Lukas! Cześć. Coś się stało?- zapytał, zatrzymując się przede mną.
-N-nie... Mogę wejść?
-Jasne. Długo czekasz?
Wszedłem za nim do korytarza i bez pośpiechu zdjąłem kurkę. Przeszedł mnie dreszcz. W domu było bardzo ciepło.
-Nie, jakieś cztery minuty...
-Spoko. Chodź, napijemy się gorącej czekolady... Przyszedłeś z jakiegoś konkretnego powodu?
-Nie, po prostu chciałem pogadać.
-O czym?
-Pokłóciłem się z Tomasem- powiedziałem pierwsze lepsze, co przyszło mi do głowy.
-To coś poważnego?
-Nie. Tak. Ne wiem, chyba tak...
Opowiedziałem mu wszystko, popijając gorącą czekoladę. Słuchał mnie uważnie i widać było, że zdziwił się tym, co mu powiedziałem. Podsunął mi pomysł jak to rozwiązać, ale ja myślałem cały czas o naszyjniku, który dla niego kupiłem. Chciałem mu go dać, ale wiedziałem, że nie odebrałby tego gestu tak, jak chciałem, więc zrezygnowałem. Wiedziałem, że jeszcze nadarzy się okazja.
Kiedy szedłem z powrotem do domu, czułem się już o wiele lepiej.

***
To, jak często będę dodawać notki, zależy od tego, ile mam w zapasie. Na pewno będzie się pojawiała jedna na tydzień, a ewentualne nadwyżki - się zobaczy. Dodaję ją dzisiaj, bo wprowadza trochę zamieszania i kilka osób chciało coś szybciej, więc jest. Ostatnio głównie to piszę, więc mogę sobie pozwolić na szaleństwo.
Mam nadzieję, że się podobało. Czekam na Wasz opinie (a do Was zajrzę zaraz albo jutro). Drugie opowiadanie (twincest) pojawi się najprawdopodobniej w piątek.
Pozdrawiam!

11 komentarzy:

  1. Wchodzę na bloga, a tu niespodzianka, bo odcinek ! Świeeetnie ;d
    Co do samego odcinka, genialny! Jestem ciekawa co dalej z Joe będzie. Ach ten Lucas, jeszcze się nie przyznał przed sobą, ale ciąąąągnie go, ojj ciągnie do Andy'iego i to z miłości ;d
    Jestem ciekawa co dalej się wydarzy ;)
    A teraz lecę spać, bo jutro szkoła, ech.
    Pozdraaawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. odcinek super, zgadzam się z przedmówczynią - niezła niespodzianka ; ) było kilka błędów, ale jednego muszę się przyczepić - pisze się Mai, nie Maji. jako imienniczka twojej bohaterki mogę to z całą pewnością stwierdzić ; ) ze zniecierpliwieniem czekam na następną część!

    OdpowiedzUsuń
  3. jak zawsze świetna część ! Ten Lukas denerwuje mnie swoim niezdecydowaniem. Tu dręczy biednego Andy'ego i PYK ! nagle potrzebuje i chce go z powrotem ;x a to podobno kobiety są niezdecydowane ! :)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie o ile jesteś zainteresowana :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie, boskie, boskie, boskie. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny odcinek! Tylko nie mam pojęcia kto tak załatwił Joe'go! Przecież zawsze to on znęcał się nad wszystkimi, głównie nad Andy'm. A teraz? No... nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że bycie Joe'go z Colinem razem w domu nie wyjdzie temu związkowi na dobre ;/ Czekam na 23 rozdział i pozdrawiam;*

    [ tokio-problem i joke-of-fate ]

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale cudna niespodzianka, aż chciałoby się częściej takie. :D

    Co się dzieje z Lucasem? On się zakochał w Andym, tylko nie umie jeszcze tego dokładnie w sobie przetrawić i dlatego jest taki wściekły. A Mai niech znika. Nie lubię jej. Tylko Tomas poszedł za nią? Niby przyjaciółka i poczuł się, że trzeba jej bronić. No, ale Lucas to też przyjaciel i powinien zorientować się, że jak tak się on zachowuje to ma problem. Tylko że Lu jemu by nic nie powiedział. I kupił prezent dla Andyego. :D Chciałbym, żeby byli razem. Mimo że lubię Collina.

    Ludziska co się stało Joe? Podejrzewam, że tak ojciec lub ojczym go załatwił i wyrzucił z domu. I za to zawieszenie lub jeszcze coś gorszego. Bo to musiało być naprawdę tak straszne, że się chciał zabić. A może... jest gejem. Tak, wiem chcę zgejić wszystkich. :D

    Andy poobserwował sobie jego penisa. Wiem, że to nieładnie, bo tu chodziło, aby pomóc chłopakowi. Ale i tak fajnie. :D
    A jak Joe byłby gejem, to może on i Colin coś by tego...

    U mnie 20 rozdział Tylko ty 2. :D

    OdpowiedzUsuń
  7. jezu juz chce nastepny rozdzial *_____* szkoda ze raz na tydzien dodajesz kolejne..

    OdpowiedzUsuń
  8. Moją miłość do Niemca już dawno zabito, śmiercią tragiczną - jebana nauczycielka z Niemca, twierdzi, że nie umiem pisać, czytać, ani gadać po niemiecku :foch: !

    Hmm.. Myślę czy nie przenieść wszystkich blogów z onetu na ten serwer, a tak w ogóle to jak Ci się podoba mój wygląd?
    I po drugie.. Albo po trzecie? Eeee.. Dobra nie ważne xD...

    U mnie nowa notka w maju, a co do komentowania mojego bloga, to tak, pisz na moim nowym dzienniku;)

    Twoja notka.. Jest the best^.^.. Tylko nie rób, błagam Cię "burdelu", dodając do każdej notki sex, jak już zaczniesz to opisywać to z umiarem xD..

    Mam pomysł na opowiadanie - Info na dzienniku, w komentarzach.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmpf... Chyba wolałam jak nie było w tych notach informacji o czasie wstawiania kolejnych (nie żeby mi się ta informacja nie podobała, ale fajnie gdyby takie informacji nie wkładać pomiędzy opko, a gdzieś w innej, czysto technicznej notce, o!), całkowicie utraciłam zbudowaną atmosferę przechodząc do realnego świata, głupie? Może, ale czy tak często nie jest, że pożerasz książkę w kilka godzin, nie chcąc i nie słysząc nic z zewnętrznego świata, przebywając w tym zmyślonym...?

    W każdym razie rozdział bardzo interesujący, japoński znak miłości, czyżby Ai, uroczo~

    OdpowiedzUsuń
  10. Wcześniej martwiłam się, że po tym jak Andy go rzuci Colin biedny zostanie sam :C
    A teraz tak sobie myślę... W końcu Joe nie pojawił się bez powodu!
    Więc może...?
    W sumie... Trochę żal mi Lucasa... Może był podła świnia, ale jeśli on naprawdę kocha Andy'ego?
    I ten naszyjnik... Kocham Japonię i japoński, więc jeżeli kiedykolwiek będę miała chłopaka (ta, jasne) to bym była mega szczęśliwa!
    Andy, ty się poważnie zastanów!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja wiem.. Wiem po prostu, że Colin będzie z Joe. To przeznaczenie, gdyż przypadki się nie zdarzają.. Nie oszukasz przeznaczenia, przed rzeczywistością nie spierdolisz - jak to mówią. A Andy i Luc i tak się zejdą, więc się już niczym nie martwię. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)