wtorek, 10 kwietnia 2012

7.Dla Ciebie wszystko


Bill
Było mi wstyd. Przy śniadaniu nie miałem odwagi spojrzeć na Toma. Siedziałem cicho standardowo patrząc się w swój talerz, jakby był ósmym cudem świata.
Nie był.
Nie wiedziałem, co zrobić, a fakt, że nie mogłem normalnie siedzieć na krześle, niezmiernie mnie irytował. Zresztą, sam byłem sobie winny! Zachciało mi się seksu z facetem i tego, żeby pchał się swoim przyjacielem w mój tyłek, to teraz mam. I nie chodzi tutaj wcale o ból. Chociaż w sumie... Po prostu wstyd mi, że spanikowałem. Wiedziałem, że będzie boleć, ale kiedy już zaczęło mi być nieprzyjemnie, nie wytrzymałem. Bo to miało być przyjemne! Fajne. Nie jestem masochistą, żeby ból mnie podniecał. W dodatku kiedy Tom już doszedł, było oczywiste, że mam sobie iść. I to chyba bolało bardziej niż rozczarowanie stosunkiem. Wszystko było świetnie, dopóki on we mnie nie wszedł.
Co powinienem zrobić?
Zastanawiałem się nad tym w drodze do studio, w którym mieliśmy mieć wywiad na żywo. Nic specjalnego. Szczerzyłem się jak zwykle i zapewniałem, że z Tomem mam świetny kontakt. To przecież nie było kłamstwo, prawda? Naprawdę tak było, tylko... Wszystko się zmieniało i... Chyba nie o to mi chodziło. Próbowałem wymyślić coś, co pozwoli mi uprawiać seks i jednocześnie czerpać z tego przyjemność, ale to chyba nie było możliwe. Cholera!
Musiałem z kimś pogadać. Gdy zajechaliśmy do hotelu w celu odpoczęcia przed wieczornym koncertem, władowałem się do pokoju Gustava.
-Hej, możemy pogadać?- zapytałem.
-Jasne, o czym?
-Mam takie pytanie, czysto teoretyczne... Tylko... nie mów chłopakom o tej rozmowie, dobra?- spytałem kulawo.
Gus spojrzał na mnie jak na wariata, ale nie skomentował tego. Fakt, że przyszedłem do niego, a nie do Toma, z pewnością go zaalarmował, chociaż nie dał nic po sobie poznać.
Rozsiadłem się na jego łóżku i zamyśliłem zastanawiając, jak zacząć.
-Więc...? Jakie jest to twoje czysto teoretyczne pytanie?
Tak, kpił ze mnie. Wyraźnie.
Oburzyłem się.
-To naprawdę bardzo ważne.
-Ale tylko czysto teoretyczne- wtrącił perkusista uśmiechając się lekko.
-Dobra, zapomnij- mruknął zawiedziony.
-Hej, wyluzuj. Tylko żartowałem. Więc? O co chodzi?
-Ja... Co byś zrobił, gdybyś bardzo chciał coś zrobić...
-To głupio brzmi...
-Nie przerywaj. Więc... Gdybyś bardzo chciał coś zrobić i... wiedziałbyś, że to wiąże się z wielkim bólem, chociaż początkowo miało być przyjemne.
-A skąd wiesz, że boli?
-No, bo raz spróbowałeś. I zamiast przyjemności, był ból. Mimo to nadal chcesz to zrobić, tylko... No... Nadal wierzysz, że to będzie przyjemne i...- plątałem się.
Gus wybuchnął śmiechem.
-Bill, o co ci chodzi?- zapytał rozbawiony.
-Ugh, nieważne- burknąłem wstając z łóżka i kierując się w stronę wyjścia.
Gus coś powiedział, ale nie usłyszałem tego, bo głośno trzasnąłem drzwiami. Zostałem sam na placu boju, nie było szans, żeby ktoś mi pomógł. Sam musiałem coś wykombinować.



Tom
Bill mnie unikał. Kiedy już się przełamałem i zszedłem na śniadanie, stało się dla mnie jasne, że on czuje się równie głupio jak ja. Chociaż nie... Nawet nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Po prostu... Coś było nie tak. Byłem jednak ciekawy, czy, mimo tego, co stało się poprzedniego wieczoru, on będzie miał odwagę do mnie przyjść. Sam już się pogubiłem w swoich uczuciach. Z jednej strony zapierałem się rękami i nogami, byleby tylko nie uprawiać z nim seksu, ale z drugiej... Na samą myśl po tym ciasnym wejściu mój przyjaciel zaczynał robić się twardy.
Uch! Nigdy bym nie przypuszczał, że ładowanie się nim w odbyt faceta to taka super sprawa. Przerażało mnie to i kręciło jednocześnie. Niebezpieczne połączenie.
Po wywiadzie w studio poszedłem do Georga. Chciałem po prostu przestać myśleć. Opcje i tak były dwie- albo Bill wcale nie jest taki zły i mimo wszystko przyjdzie do mnie wieczorem kontynuować nasze zabawy, albo obraził się na amen i się nie pojawi, a wtedy będę musiał interweniować. Do wieczora jednak jeszcze dużo czasu i koncert po drodze, więc nie ma sensu się tym jakoś specjalnie martwić.
Nie pozwoliłem basiście spać i zmusiłem go do grania ze mną w wojnę. To była jedyna gra, która mogła się ciągnąć godzinami i nie obchodziło mnie, że Geo niemal zasypiał na siedząco. Nawet nie zwracał uwagi, kiedy zabierałem jego bitki, żeby mieć wszystkie asy. On zwyczajnie miał to gdzieś.
Po jakiejś godzinie dałem sobie spokój. Geo i tak zasnął i wstrętnie się ślinił, wolałem więc udać się do swojego pokoju i trochę się zdrzemnąć. Zostało mi jakieś sześć godzin, a potem ze dwie godziny prób, po czym wyjazd na koncert. Tia...
Kiedy szedłem do swojego pokoju, minął mnie Bill posuwając do swojego pokoju z... marchewką w ręce??? Nie dostrzegłem jego wyrazu twarzy, ale odrobinę mnie zdziwił. W końcu on nie za bardzo przepada za marchewkami, a bynajmniej surowymi. Gotowane zeżre wszystko, nawet papier. Sprawdzałem!
Chciałem się go o to zapytać, ale pokręciłem tylko głową i wszedłem do swojego pokoju.
W końcu Bill marchewką nie zrobi sobie krzywdy, więc nie ma się czym przejmować.



Bill
Gus w ogóle mi nie pomógł. Musiałem przetestować kilka rzeczy, a... bez partnera to nie było możliwe. Nie było szans, żebym prosił o to Toma, spaliłbym się ze wstydu.
Przez chwilę się zastanawiałem, jakie fanty powinienem zgromadzić do swojego eksperymentu. Z pewnością gumki, to oczywiste. Miałem w torbie kilka opakowań, nie było więc problemu. Żel... Też był. Nie było jednak tego najważniejszego.
W pokoju nie dostrzegłem nic, co... Wstyd się przyznać.
Nie było nic, co mógłbym w domyśle potraktować jako męski... penis. Czułem na swoich policzkach wstrętne rumieńce zażenowania i było mi głupio, że chciałem zrobić coś takiego, ale... jakoś przecież musiałem sobie poradzić, no! Sam fakt, że to właśnie JA się wstydziłem, dobijał mnie. I tyle.
W końcu zdecydowałem. Nie mając innego wyjścia wyszedłem ze swojego pokoju kierując swoje kroki do hotelowej kuchni. Była tuż przy stołówce, więc nie trudno było ją znaleźć.
Stanąłem niepewnie rozglądając się na boki i patrząc, jak kilka osób uwija się gorączkowo przygotowując obiad.
-Em... Przepraszam...- zaczepiłem jednego mężczyznę. -Um...
-Czymś mogę służyć?- zapytał zdziwiony moją obecnością.
-Tak, ja... Eee...
Czułem, że moja twarz płonie. Nie potrafiłem spojrzeć temu facetowi w oczy. Jedno zerknięcie i miałem głupie wrażenie, że on wie, co chcę zrobić.
-Dobrze się pan czuje? -zapytał troskliwie.
-Tak! Wszystko ok, tylko... Chciałem... Eee... Macie może... Ja... Marchewkę chciałem...
Mężczyzna zmarszczył brwi.
-To wszystko?- spytał.
Kiwnąłem niepewnie głową.
Patrząc na mnie podejrzliwe, podszedł do jednego ze stołów i chwycił się za jedno z warzyw.
-Mogę sam sobie... wybrać?- odezwałem się cicho.
-Proszę- powiedział wciąż mierząc mnie uważnym wzrokiem.
Zrobiło mi się gorąco, było mi wstyd i już wiedziałem, że więcej tu nie przyjdę. Podszedłem do stołu i z prędkością światła omiotłem całą jego zawartość. Chwyciłem za pierwszą lepszą, która według mnie mogła się nadawać i szybkim krokiem opuściłem kuchnię nie przejmując się tym, że ten facet coś do mnie mówił.
Ruszył biegiem do swojego pokoju. Szybko pokonałem schody i zatrzymałem się na korytarzu widząc idącego Toma. W końcu zdecydowałem, że nie ma sensu go unikać. Przyspieszyłem kroku i szybko go minąłem starając się ukryć swój fant. Niemal wbiegłem do swojego pokoju i oparłem się o drzwi wzdychając z ulgą. Nie zauważył. Inaczej z pewnością by zapytał. No, chyba że się obraził o to, że się pobeczałem i wyszedłem.
Zamknąłem drzwi na klucz i zabrałem swoje fanty do łazienki. Wyjąłem z torby czyste bokserki, zabrałem jeden z ręczników i stanąłem przy prysznicu kompletnie niezdecydowany. W końcu uznałem, że prysznic będzie lepszy niż wanna. Wciąż byłem zawstydzony.
Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic rozkoszując się gorącą wodą. Kiedy już byłem cały mokry i chciałem otworzyć oczy, złapałem po omacku za ręcznik i wytarłem twarz.
Po spojrzeniu na miały przedmiot dostrzegłem na nim dwa czarne ślady. Przypomniałem sobie, że nie zmyłem makijażu i pacnąłem się w czoło.
Roztargnienie!
Czerwona, wstrętna marchewka przyciągała mój wzrok jak magnes. W końcu westchnąłem ciężko i wziąłem ją do ręki. Sprawnie nałożyłem na nią prezerwatywę i przyjrzałem się jej krytycznie. Do czego to doszło...?
Krzywiąc się niemiłosiernie otworzyłem pojemniczek z żelem i dokładnie nasmarowałem nim prezerwatywę, potem to samo zrobiłem ze swoim wejściem. Mimowolnie, od samego myślenia o tym, co chciałem zrobić, twardniałem. I z tego powodu miałem ochotę jebnąć sobie zdrowo w łeb. Ale to dopiero po koncercie, żeby nie było śladów.
Oparłem się ręką o kafelki. Wciąż leciała na mnie gorąca woda. Chwilę się wahałem, po czym doszedłem do wniosku, że Bill Kaulitz nie wycofuje się w takiej chwili.
Niepewnie spróbowałem ją wepchnąć do środka. Trochę bolało, ale żel zmniejszył tarcie do minimum i... ekhem, wchodziła bez problemu. Robiłem to powoli, ale stanowczo, w końcu Tom z pewnością nie będzie się nade mną litował. Już mi przecież udowodnił, że w tych kwestiach nie potrafi się hamować, tym gorzej dla mnie.
Cholera, w co ja się wpakowałem?!
Wsadziłem... prawie całą, a potem odetchnąłem głęboko. Delikatnie ją wyciągnąłem i syknąłem przy tym ruchu. Zabolało mocniej. Przymknąłem oczy i włożyłem z powrotem próbując naśladować naturalne ruchy podczas pieprzenia.
Bolało o wiele mniej niż wczoraj z Tomem i nie rozumiałem, dlaczego.
-Bill? Jesteś tam?
Tom.
O kurwa!



Tom
Spałem sobie smacznie, kiedy do mojego pokoju wlazł Geo. Zaczął mnie szarpać i coś bredzić o obiedzie.
-Idź po Billa, ja lecę do Gusa. David czeka na nas w stołówce- powiedział i wyszedł.
Odetchnąłem głęboko i podniosłem się wiedząc, że nie mam wyjścia. Gdyby David tu wparował, nie przeżyłbym tego.
Poczłapałem do łazienki, gdzie przemyłem sobie twarz zimną wodą i przyjrzałem się bliżej swoim podpuchniętym oczom. Moje życie z pewnością im nie służyło.
Podrapałem się nodze i poszedłem do Billa. Chociaż ostatnio nasze relacje trochę się ochłodziły, odnośnie jedzenia miałem zamiar męczyć go dzień i noc.
Otworzyłem sobie drzwi do jego pokoju własnym kluczem i rozejrzał się. Nie było go, jedynie z łazienki dochodził do mnie szum wody. Zdziwiło mnie to, bo kto normalny kąpałby się akurat TERAZ? Zawsze braliśmy prysznic przed wyjazdem na próbę.
Podszedłem do drzwi i zapukałem lekko.
-Bill? Jesteś tam?
Coś huknęło i po chwili usłyszałem cichy jęk bliźniaka.
-Bill?- nacisnąłem klamkę z zamiarem wejścia do środka i sprawdzenia, co on kombinuje.
-Czego chcesz?!- spytał zduszonym głosem.
Zatrzymałem się.
-Mamy już iść na obiad.
-Nie jestem głodny!
-David nam kazał, wścieknie się, bo to ostatni porządny posiłek przed koncertem. Idziesz?
-Później się najem... Auu!
-Bill? Coś się stało?- otworzyłem drzwi.
-NIE WCHODŹ!- wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłem.
Dla świętego spokoju z powrotem zamknąłem drzwi i stanąłem tuż przy nich.
-O co ci chodzi? Jeśli zaraz nie wyjdziesz, sam cię wyciągnę, słyszysz?
-Zaraz wyjdę. Muszę się tylko ogarnąć, dobra. Nie waż się tutaj włazić!
-Dobra, dobra! Nie panikuj, cnotko jedna!
Westchnąłem i oparłem się o ścianę tuż przy drzwiach prowadzących do łazienki.



Bill
Spanikowany położyłem po ciuchu tą wstrętną marchewkę w brodziku i uchyliłem lekko kabinę. Tom był na zewnątrz, nie miałem jednak pewności, że wyszedł z pokoju.
Odetchnąłem głęboko i wyleciałem nago z kabiny. Moim celem był zamek. Jeśli się zamknę od środka, będę miał większe pole manewru.
Wrzasnąłem dziko, kiedy moje mokre stopy wpadły w poślizg i na plecach dojechałem pod same drzwi waląc w nie nogami i tyłkiem. Jęknąłem czując dokuczliwy ból pośladków, jednak dzielnie go zignorowałem i szybko uniosłem rękę przekręcając ten głupi dzyndzelek.
-Bill? Co ty tam wyprawiasz?- odezwał się Tom pukając w drzwi.
-Nic. Zaraz wyjdę, nie możesz poczekać?!- spytałem z udawaną złością.
Klnąc pozbierałem się z podłogi i rozcierając ramiona podszedłem do brodzika. Skrzywiłem się na widok narzędzia zbrodni. Co teraz? Nie było gdzie tego draństwa wyrzucić.
Westchnąłem cierpiętniczo. Powoli dostawałem gęsiej skórki i było mi zimno, wolałem jednak najpierw pozbyć się fantów, a dopiero potem myśleć o ubiorze. Całą sprawę pogarszał fakt, że na zewnątrz stał Tom.
Prezerwatywę wrzuciłem za jakąś szafkę. W końcu chwyciłem za tą nieszczęsną marchewkę i podszedłem z nią do zlewu. Gdyby w tej łazience było okno, mógłbym ją po prostu wyrzucić, ale że nie było...
Zacząłem ją ścierać do rury kanalizacyjnej w zlewie.
-Bill?! Co ty tam wyprawiasz?! Jost nas zabije!- warknął Tom waląc w drzwi.
-Ile razy mam ci powtarzać, że...
-Nie obchodzi mnie to!- przerwał mi.- Masz dziesięć sekund na otworzenie tych pieprzonych drzwi, albo sam to zrobię, rozumiesz?!
-Nawet się nie...
-Dziesięć...
-Tom!
-Dziewięć...
Z przerażeniem zacząłem jeszcze szybciej ścierać tą marchewkę. Miałem naprawdę mało czasu.
-Osiem...
Kurwa!
-Siedem...
-Już zupełnie ci odbiło? Nie mogę się nawet w spokoju wykąpać!
-Sześć...
Warknąłem zły, ale nic więcej nie powiedziałem męcząc się z tą przeklętą marchewką. W tej chwili nie wiedziałem, czego nienawidzę bardziej- jej czy Toma.
-Pięć...
Odetchnąłem, bo zostało mi już naprawdę mało.
-Cztery...
Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Przecież jak on mnie złapie tutaj z tą marchewką to będzie obciach na maksa. Nie mogę się tak skompromitować!
-Trzy...
Już blisko...
-Dwa...
Cholera, muszę zdążyć!!
-Jeden...
Odetchnąłem z ulgą i uśmiechnąłem się lekko. Sukces!
-Zero... Wchodzę!
Tom jakoś otworzył drzwi i pchnął je mocno. Odwróciłem się w jego stronę. Patrzył na mnie jak na kompletnego wariata, a jego mina mówiła dobitnie, że powinni zamknąć mnie w psychiatryku.
Uśmiechnąłem się niewinnie. 
-Zlew się zapchał.

3 komentarze:

  1. hahaha w życiu się tak nie uśmiałam xD boski rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżu, padłam z tego rozdziału, idę płakać ze śmiechu XDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. "Zlew się zatkał" - rybłam xD
    Ide czytać dalej~~~
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)