wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 16


Andy
Idąc do szkoły zastanawiałem się, jak będę traktowany po olaniu Lucasa. Opcje były tylko dwie- albo ze względu na to, co nas łączyło, da mi święty spokój, a jego groźby nie będą miały pokrycia, albo tym bardziej będzie chciał mi dopiec i zamieni moje szkolne życie w prawdziwe piekło.
Uch. Miałem nadzieję, że jednak ta pierwsza wersja znajdzie swoje odbicie w rzeczywistości, ale kiedy tylko przekroczyłem próg szkoły trzech chłopaków udowodniło mi, że bardzo się mylę,
Już na wstępie podłożono mi haka. Poleciałem na podłogę jak ostatnia ciota, a moje książki wydostały się z plecaka szorując po brudnym korytarzu. Zarumieniłem się, kiedy wszyscy świadkowie tego zdarzenia wybuchli śmiechem. W rekordowym czasie pozbierałem swój dobytek i wciąż czerwony ruszyłem przed siebie.
Po drodze mijałem Lucasa i Tomasa. Mina blondyna była jednoznaczna i już widziałem, że nie będzie łatwo.
-Scheisse...- jęknąłem cicho.
Pierwszą miałem chemię. Zdziwiłem się, kiedy zamiast naszej nauczycielki zauważyłem jakiegoś faceta. Chociaż wyglądał na jakieś czterdzieści pięć, pięćdziesiąt lat, jego włosy były gęste i białe jak śnieg. Usiadłem w swojej ławce, czekając, aż wszyscy wejdą i facet się przedstawi.
-Witam- rzucił. Ze zdziwieniem zauważyłem, że żuje gumę.- Jestem Hans Musste. Od dzisiaj będę was uczył chemii. Cieszycie się, prawda?
-Jak cholera- rzucił Glen.
-Chciałbym sprawdzić, jak radzicie sobie z tym przedmiotem. Która teraz jest? Dokładnie osiem po ósmej. Osiem razy osiem jest sześćdziesiąt cztery dzielone na dwa to trzydzieści dwa.- Spojrzał w dzienni, a ja westchnąłem cierpiętniczo.- Andy Tramp. Zapraszam.
Wstałem ze swojego miejsca. Idąc do tablicy, potknąłem się o nogę Tomasa, ale w ostatniej chwili zdążyłem się przytrzymać ławki. Wszyscy wybuchli śmiechem, a nauczyciel westchnął teatralnie.
-Przerabialiście już związki aromatyczne? Ok, Andy, napisz mi równanie spalania całkowitego benzenu i oblicz jego masę przy spaleniu dwunastu gram dwutlenku węgla.




Lucas
Byłem zadowolony.
Powoli wcielałem swój plan.
Zero litości.
Andy stał przy tablicy i sprawnie rozwiązywał zadanie, które kazał mu zrobić nowy nauczyciel. Trochę wkurzało mnie, że taki z niego mądrala i ogarnia to wszystko, podczas gdy ja nie miałbym w ogóle pojęcia, jak się do tego zabrać.
-Prościzna- burknął Tomas, odsuwając od siebie kartkę, na której już rozwiązał zadanie.
Jak fajnie, że się kumplujemy. Tomas zawsze daje mi wszystko spisać, ja rzadko odrabiam zadania domowe albo uczę się. A on? Często musi pilnować siostrę i robi to z nudów, co jak widać mu się opłaca, bo co roku ma czerwony pasek na świadectwie.
Andy wrócił do ławki, a ja, nie mogąc się oprzeć, zgniotłem kartkę, na której Tomas rozwiązał zadanie i rzuciłem nią w bruneta. Dostał prosto w twarz, która wciąż nosiła ślady pobicia, ale mało mnie to obchodziło. W końcu zero litości, to zero litości, prawda?



Andy
Śniadanie na stołówce jeszcze nigdy nie było tak straszne, jak właśnie tego dnia. Miałem wrażenie, że dosłownie wszyscy patrzą się na mnie wilkiem. Jadłem sobie spokojnie, uważając, aby nie dać się podejść, kiedy usiadło obok mnie kilku chłopaków, w tym Tomas. Momentalnie wstałem, ale ci, którzy usiedli tuż przy mnie, błyskawicznie złapali mnie za bluzę i posadzili z powrotem.
-Wybierasz się gdzieś?- spytał Tomas, uśmiechając się kpiąco.
-Już skończyłem- mruknąłem.
-To dobrze. Mike, Daniel... Wiecie, co robić.
Zamknąłem oczy, sądząc, że zaraz czymś dostanę, ale nic takiego się nie stało. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że chłopacy ostro doprawiają zupę na jednym z talerzy. Na widok ogromnej ilości soli i pieprzu, które tam wsypali, zrobiło mi się słabo. Chyba wiedziałem, co chcieli zrobić.
-Smacznego- rzucił Tomas, kiedy jeden z chłopaków podsunął mi talerz pod nos.- Chyba nie muszę mówić, że nie wypuścimy cię, dopóki wszystko nie zniknie z talerza?
-Nie zjem tego- warknąłem.
Chłopak wzruszył ramionami.
-Pomóżcie mu podjąć decyzję, chłopaki- rzucił, po czym podparł brodę na jednej ręce, czekając na rozwój wydarzeń.
Ci, którzy siedzieli najbliżej, napluli mi do talerza. Skrzywiłem się tylko.
Mike przytrzymał mnie, żebym się nie wyrwał, a Daniel, śmiejąc się, na siłę zaczął mnie karmić. Szarpałem się z całych sił, próbując jakoś się uwolnić, ale w obliczu ich siły byłem bezsilny.
Już pierwsza łyżka zupy sprawiła, że wzięło mnie na wymioty. Poza tym poczułem się upokorzony, w końcu napluli tam.
Wepchnęli we mnie już prawie wszystko, kiedy mój żołądek się zbuntował. Oni ciągle śmiali się ze mnie i nawet tego nie zauważyli.
Momentalnie nachyliłem się przez stolik i nie zastanawiając się ani chwili, zwymiotowałem prosto na bluzę Tomasa.
Celowo.
Śmiech wszystkich wokół gwałtownie umilkł, pozostała jedynie głucha cisza. Otarłem usta rękawem, ponieważ Mike z wrażenia aż mnie puścił. Chwyciłem resztki zupy i wylałem na zdezorientowanych chłopaków, po czym bez słowa wyszedłem ze stołówki.
Biegiem wpadłem do łazienki i padłem na kolana przed kiblem, ponownie wymiotując. To było ohydne i widziałem, że teraz już w ogóle nie będę miał życia przez to, co zrobiłem.
Akurat ustały torsje i płukałem usta, kiedy ktoś wpadł do łazienki i niemal natychmiast zostałem mocno pchnięty. Zatoczyłem się do tyłu, ale osobnik popchnął mnie znowu.
-Ty sukinsynu!- warknął Tomas ze złością.- Zapłacisz mi za to, pedale!
Przewrócił mnie na podłogę, a potem kopnął mocno w brzuch. Zauważyłem, że już ściągnął bluzę, na której zapewne nadal są moje wymiociny.
-Sam zacząłeś!- syknąłem, próbując się podnieść. Jęknąłem cicho, czując tępy ból w okolicach podbrzusza.
Sapnął ze złością i złapał mnie mocno za bluzkę na piersi. Szarpnął mnie i cisnął o ścianę, by zaraz potem jedną ręką złapać mnie za włosy i pociągnąć z całych sił.
-Ja zacząłem?!- spytał, zbliżając twarz do mojej.- Wiesz dlaczego, pedale?! Wiesz, kurwa?!
Wrzeszczał na mnie, w ogóle nie przejmując się tym, że ktoś może go usłyszeć.
-Zacząłem, bo, do cholery, mogę! JA pedale, w przeciwieństwie do ciebie, mogę ZACZYNAĆ. Masz szczęście, że jesteśmy w budzie, inaczej już byłbyś trupem!
-Spierdalaj!- syknąłem i splunąłem mu w twarz. Wspominałem, że zawsze jestem zadziorny i nie pozwalam się tak po prostu gnębić? Cóż, jak widać, ta cecha mojego charakteru nie jest zbyt opłacalna.
Tomas chyba nie spodziewał się, że się mu postawię, bo kiedy tylko skończyłem mówić, ryknął ze złości. Przytrzymał mnie za ramiona i wymierzył mi silny cios kolankiem w brzuch. Na chwilę straciłem oddech, otwierając szeroko oczy. Próbowałem zaczerpnąć powietrza, ale on powtórzył ten cios, wkładając w niego jeszcze więcej siły.
Kidy mnie puścił, osunąłem się bezwładnie na podłogę, kuląc się i jęcząc głośno. Gdybym tylko mógł coś powiedzieć, zapewne dalej bym do niego skakał, ale zwyczajnie nie byłem w stanie.
Stał przez chwilę nade mną, patrząc na mnie z krzywą miną. Widząc moją minę, prychnął tylko.
-Mięczak... Wiesz, co jest najbardziej upokarzające dla faceta...?- Drzwi skrzypnęły cicho, kiedy ktoś wszedł do środka.- Kiedy inny facet go rżnie! Gdybyś nie był zasranym pedałem, przerżnąłbym cię tu i teraz tylko po to, żebyś poczuł się jak zwykła dziwka! Nawet naraziłbym swoją reputację! Jesteś nic nie wartym ścierwem, pedałem z marginesu. Przyszedłeś do tej szkoły i sądzisz, że możesz się stawiać? Naprawdę tak myślisz? Grubo się mylisz. Tutaj my ustalamy zasady i taka pchła jak ty nie będzie nam podskakiwać. Nie taki śmieć! Do teraz miałeś jeszcze szansę się podporządkować, wtopić się w tłum i pozostać dla nas niewidocznym. Teraz dzień dziecka się skończył. Wypierdalaj z tej szkoły, dopóki jeszcze jestem w stanie patrzeć na twój krzywy ryj. Jeśli w przyszłym tygodniu nadal cię tu zobaczę, zamienię twoje życie w prawdziwe piekło. Dopiero wtedy przekonasz się, co oznacza znęcanie się nad kimś. Nie łudź się, że ci odpuszczę. Będę cię gnoił, dopóki nie dowiem się, że zdechłeś... Dopóki nie będę miał pewności, że to przeze mnie popełniłeś samobójstwo. Dopóki żyjesz, masz u mnie przejebane!
Przymknąłem lekko oczy, chcąc ukryć zbierające się pod powiekami łzy i obróciłem głowę, wciskając twarz w podłogę.
-Chodźmy już, co?- spytał Lucas. To najwyraźniej on wszedł przed chwilą.
Tomas prychnął cicho i splunął mi na włosy, a potem wyszedł z łazienki, rozmawiając z Lucasem.
Łzy popłynęły po moich policzkach, bo tak właściwie nie czułem się winny. To oni mnie zaczepiali od samego początku, więc dlaczego teraz mają pretensje o to, że miałem odwagę się postawić?
Spróbowałem wstać, ale tylko mocniej mnie zabolało i poczułem mdłości. Westchnąłem ciężko i przymknąłem powieki, decydując, że trochę sobie jeszcze poleżę. Co z tego, że ktoś może mnie tutaj zobaczyć? Pff! Też coś.
Zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy, ale ja nadal nie byłem w stanie wstać o własnych siłach. Cios w żołądek sprawił, że gdy tylko próbowałem się podnieść, od razu brało mnie na wymioty i miękły mi nogi.
-Rety, Rob! Ja naprawdę muszę!
-Theo, do diabła! Miałeś całą przerwę!
-Ale wtedy bym nie zobaczył jak ten czarnuszek rzyga na Atkinsona i...- Drzwi otworzyły się z rozmachem i dwie osoby weszły do środka- Oj.
Odwróciłem głowę w stronę nieznajomych, którzy wpatrywali się we mnie z jawnym przerażeniem. Szczupły, niski blondyn podrapał się po głowie, patrząc się na mnie. Ten drugi miał ciemne włosy i okulary. Wyglądał jak typowy kujonek.
-O, cholera, Rob!- mruknął blondyn, lustrując mnie wzrokiem.
-Co się gapisz?!- warknąłem, nie wiedząc, jak się zachować.
-Heej, spokojnie- rzucił blondas z uśmiechem, podnosząc ręce do góry w poddańczym geście.- My jesteśmy ci dobrzy.
-Chciałeś szczać- przypomniał brązowowłosy, poprawiając okulary.- Pospiesz się, a ja pomogę mu się pozbierać.
-Ok, ok.
Blondyn zniknął w jednej z kabin, a chłopak w okularach podszedł do mnie i próbował delikatnie mnie podnieść.
-Rozumiem, że to była zemsta za to, co zrobiłeś?- odezwał się.
Spojrzałem na niego podejrzliwie.
-Może. A co?
-Nic- wzruszył ramionami.
Przytrzymałem się umywalki i spojrzałem w lustro. Z nosa i rozciętej wargi leciała mi krew, a jedno oko było lekko napuchnięte. Wciąż mnie mdliło, ale już trochę mniej.
-Jesteś zielony na twarzy- stwierdził blondyn, wychodząc z łazienki.
-Ulżyło ci?- zapytał chłopak w okularach z sarkazmem.
-I to jak!- wyszczerzył się blondyn.
Ciemnowłosy przewrócił tylko oczami.
-Dobrze się czujesz?- spytał blondas, podchodząc bliżej mnie i kładąc mi rękę na ramieniu.
-Ta. Nic mi nie jest- mruknąłem. Wziąłem do ręki swoją torbę i z trudem zarzuciłem ją sobie na ramię.- Dam sobie radę- stwierdziłem dosłownie sekundę przed tym, jak potknąłem się o jakiś źle ułożony kafelek i zatrzymałem się dopiero na drzwiach.
-Chyba jednak nie- mruknął jeden z nich. Poczułem, jak ktoś przerzucił sobie moją rękę przez głowę i spojrzałem ze zdziwieniem na blondyna. Uśmiechnął się do mnie lekko.
-Spokojnie, pomożemy ci. Jestem Theo- powiedział.
-Andy- odparłem automatycznie.
-Ten ponury z tyłu to Robert, ale mów mu Rob. Nie cierpi swojego imienia!
-Wcale nie!- mruknął ciemnowłosy, również podchodząc do mnie i przytrzymując mnie z drugiej strony.
-Dobra, dobra. Ja tam swoje wiem. Gdzie mieszkasz?
Westchnąłem ciężko. Nie byłem głupi, wiedziałem, że bez ich pomocy jestem w ciemnej dupie i zwyczajnie nie dam sobie rady. Zdecydowanie ubodło to moją męską dumę, ale rozum zwyciężył i podałem im adres, żeby mogli mnie odprowadzić.
Zdziwili się, że mieszkam tak daleko i Rob miał poważne wątpliwości, czy odprowadzenie mnie to dobry pomysł, ale Theo szybko go przekonał, mrugając do niego porozumiewawczo. Nie za bardzo łapałem, o co w tym wszystkim chodzi.
Cieszyłem się tylko, że nie zostałem sam.
Zauważyłem, że niebieskooki blondyn to całkowite przeciwieństwo piwnookiego szatyna. Theo był rozgadany, ciągle się uśmiechał i był bardzo miły. Rzucał dowcipami na prawo i lewo i skutecznie dogryzał Robertowi, który prawie całą drogę milczał, rzucając Theo ponure spojrzenia. Mimo wszystko jednak nie wydawał się obrażony, a jedynie znudzony zaistniałą sytuacją. Wyglądał na bardzo inteligentnego, a jego mięśnie również budziły respekt.
Pod domem pożegnałem się z nimi i podziękowałem za pomoc. Theo uśmiechnął się tylko, salutując mi. Złapał Roberta za ramię, plotąc coś pod nosem. Nim się obejrzałem, już ich nie było.
Z westchnieniem poszedłem do łazienki, żeby ocenić straty i opatrzyć rany.
Ja to mam potwornego pecha.





Lucas
Andy nie wyglądał za dobrze, kiedy wszedłem do łazienki, ale nie miałem zamiaru się nad nim litować. W końcu nie miałem zamiaru wiecznie się nad nim znęcać, chciałem tylko dać mu nauczkę. Był słaby fizycznie i miałem zamiar to w pełni wykorzystać.
Było mi głupio, kiedy widziałem go w takim stanie i wszystko we mnie aż rwało się, żeby mu pomóc.
Nie zrobiłem tego.
Kiedy już wróci do mnie i znowu pozwoli, żebym go pieprzył, znowu zacznę go bronić i wtedy już nie będzie się musiał martwić żadnymi takimi pierdołami.
Teraz jednak musi trochę pocierpieć, dla szczytnych celów.





Andy
Tydzień ciągłego obrywania sprawił, że w sobotę rano nie miałem sił, żeby wstać z łóżka. Moje ciało było jednym wielkim siniakiem, którego trudno było ukryć przed matką. Chociaż w domu było ciepło, chodziłem w golfie i na szczęście ta naiwna istota niczego się nie domyśliła.
Zastanawiałem się, jak rozwiązać swój problem i przypomniałem sobie o słowach Lucasa, żebym poszedł na kurs samoobrony. Może to jest jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu?
Cóż...
Tak czy siak, nie zaszkodzi spróbować.

2 komentarze:

  1. No no, jestem w szoku, Andy znalazł sobie kumpli, a do tego pójdzie na kurs samoobrony?! O.o

    Haha, biedny Luc, godnego siebie przeciwnika znalazłeś, i nie da ci się, ty bogaty snobie ;P Żeby nie było, wspieram go w jego zmianie hierarchii wartości ;)

    To do następnego! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde.. Na żadne kursy samoobrony ty mi nie chodź kurde!! Jeszcze sie z cb zrobi jakiś napakowany debil i co my, wtedy zrobimy? (wie, że to nie realne).. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)