wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 19


Andy
Nienawidzę poniedziałku. Ten dzień to dla mnie koniec świata, apokalipsa, katastrofa narodowa, chociaż wiem, że to dopiero pierwszy dzień tygodnia. Czyli znowu wszystko zacznie się od nowa... Znowu będę musiał przeżyć pięć dni w niesamowitych męczarniach, żeby doczekać się dwóch, względnie spokojnych i cichych dni, podczas których będę mógł się oszukiwać, że wszystko jest w porządku, a w szkole mam wielu przyjaciół.
Taa...
Pierwszy w-f. Chociaż nie mogę powiedzieć, że lubię szkołę- ba, ja jej nienawidzę- wychowanie fizyczne nigdy nie stanowiło dla mnie jakiegoś większego problemu. Przyzwyczajony do uciekania, osiągałem zawsze dosyć dobre czasy na krótkie i długie dystanse i jestem całkiem znośny w grach zespołowych. Znaczy, nie w polu, tam kompletnie sobie nie radzę, ale w poprzedniej szkole taki jeden tępy osiłek wymyślił, że skoro tak świetnie mi idzie unikanie ciosów, to pewnie będę umiał to odwrócić i uda mi się złapać wszystko, co leci w moim kierunku. O dziwo, tamten idiota miał rację i okazało się, że jestem całkiem niezłym bramkarzem.
Wszedłem do szatni, ignorując zwierzęce zachowanie kolegów z klasy i zaszyłem się w rogu. Spokojnie się przebierałem, ciesząc się z tego, że jak na razie mam względny spokój. Ach, te piękne poranki, kiedy wszyscy są jeszcze na tyle zaspani, żeby nie mieć siły uprzykrzać życia innym!
Na zbiórce sprawnie sprawdzono obecność i trener ( kazał nam tak do siebie mówić) spojrzał na nas całkiem poważnie.
-Za jakiś czas odbędą się zawody piłkarskie, dlatego chciałbym już utworzyć drużynę i zacząć trenować. Dzisiaj podzielicie się na dwie grupy i zagracie towarzysko. Dajcie z siebie wszystko, być może wezmę kogoś z waszej klasy do drużyny!
Westchnąłem ciężko. Oczywiście, w klasie rządził Lucas i to on był jednym z kapitanów, przez co szybko powybierał sobie najlepszych sportowców. Ja zostałem wybrany na szarym końcu, kiedy już nie było innego wyjścia. W dodatku nie byłem w drużynie z Lucasem i Tomasem, więc wiedziałem, że mnie zmasakrują. Nie wiedziałem, czy mam płakać ze strachu, czy cieszyć się, że moje marne życie wreszcie się skończy.
-Umiesz grać?- spytał Glen, nasz kapitan.
-Stanę na bramce- powiedziałem stanowczo, błagając w myślach, żeby się zgodził. Tylko tam będę względnie bezpieczny!
-Umiesz bronić?- spytał Mat, jedyny rudzielec w naszej klasie.
-Zobaczycie.
-Ok, ale postaraj się nie nawalić.
-To chyba niemożliwe- zaśmiał się Tomas, patrząc na mnie z rządzą mordu.- Już nie żyjesz, pedale.
Odwróciłem się na pięcie i sztywno wyprostowany ruszyłem w stronę bramki.
Gra się zaczęła, a nasi przeciwnicy mieli znaczną przewagę. Już po chwili Lucas posłał w moją stronę prawdziwą petardę, ale nie miałem większych problemów z wybiciem jej. Głupia mina blondyna sprawiła, że zagryzłem dolną wargę, powstrzymując śmiech. Chyba nie spodziewał się, że to obronię.
-Super, rób tak dalej!- pochwalił mnie Glen, wyprowadzając własną akcję.
Przez cały mecz wpuściłem tylko jedną bramkę, kiedy już rzuciłem się obroniłem jeden raz, a Tomas dobijał górą. Nie miałem najmniejszych szans, żeby to obronić.
Kidy zdałem sobie sprawę z tego, że dzięki mnie wygraliśmy, humor od razu mi się pogorszył. To oznaczało tylko tyle, że teraz mam jeszcze bardziej przesrane. Jak ja bardzo nienawidzę swojego życia!
-Tomas, Andy, Lucas, Glen... Zostańcie jeszcze chwilę, a reszta już może iść się przebierać- powiedział trener.
Podeszliśmy do mężczyzny, chyba wiedzieliśmy, co od nas chciał.
-Z chęcią zobaczyłbym was w mojej drużynie. Andy na bramce, Tomas w ataku, Lucas prawa pomoc, a Glen lewa albo obrona. SKS są dwa razy w tygodniu, we czwartki i w piątki po siódmej lekcji. Zapraszam.
-Super!- ucieszył się Glen, kiedy szliśmy do szatni.
-Nom, będzie niezła jazda- zaśmiał się Tomas, patrząc na mnie jednoznacznie. Przełknąłem głośno ślinę.
Na szczęście przyjęcie do drużyny pozytywnie na nich wpłynęło i w spokoju mogłem się przebrać.
Miałem kłopoty dopiero na długiej przerwie, gdzie zostałem wciągnięty do ubikacji.
-Nie wiem, jak taki śmieć mógł zostać wybrany- warknął chłopak.
Złapał mnie za koszulkę z wyraźnym zamiarem uderzenia. Wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Instynktownie oplotłem jego rękę własną, łokciem uderzając w zgięcie jego ręki. Potem jednym silnym ruchem powaliłem go na posadzkę. Był tak zdziwiony, że od razu mnie puścił. Chwyciłem pospiesznie pasek od torby i wybiegłem z łazienki wciąż będąc w szoku.
Nie spodziewałem się, że nauki Colina tak szybko przyniosą efekty.


Lucas
-Fajnie, że będziemy razem grać, co?- spytałem z uśmiechem, kiedy siedzieliśmy na stołówce na długiej przerwie.
-No- burknął brunet bez przekonania.
Spojrzałem na niego bez zrozumienia. Mógłbym przysiąc, że rano miał dobry humor. Więc dlaczego teraz...?
-Nie wyglądasz na specjalnie szczęśliwego.
Tomas zrobił głupi, sztuczny uśmiech, a potem od razu tą swoją ponurą minę.
-Nie mam nastroju.
-Rozchmurz się, Tomas- upomniała go Mary, patrząc na niego stanowczo.
-Sorry, po prostu to nie jest mój najlepszy dzień.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale skoro tak mówi, to chyba nie ma się czym przejmować.
-I love Rock and Roll...
Tomas wywrócił oczami, odbierając swój telefon.
-Co?... Do piętnastej... Co?! Tato... No ale... Czemu zawsze ja?! Przecież... Dobra, już dobra!Nara!... Co?! Niby jak się zachowuję?!... Jak nie tym tonem, przecież mówię normalnie... Nieważne, muszę kończyć, lekcja się zaczyna.
Rozłączył się wściekły i schował komórkę do kieszeni.
-Znowu?- spytałem, unosząc brwi.
-Tak, jak zwykle! Zawsze ja! Powinieneś się cieszyć, że nie masz rodzeństwa.
Przyszła mi do głowy głupia myśl. Skoro mój ojciec pieprzy się z tym całym Macem czy jak mu tam, to nie wykluczone, że to u niego spędza tyle czasu, kiedy wyjeżdża. Mam tylko nadzieję, że nie ma zamiaru zaadoptować sobie trójki jego bachorów.



Andy
Gdy już uciekłem z łazienki, zdałem sobie sprawę, że muszę na stronę. Wolałem nie wracać do tej, w której załatwiłem tamtego chłopaka, więc zbiegłem piętro niżej. Zadzwonił już dzwonek i wszyscy porozchodzili się do klas, ale ja akurat nie miałem żadnej lekcji. Czekałem godzinę.
Gdy już wychodziłem z łazienki, zauważyłem Joe Mullera idącego korytarzem. Zdziwiło mnie to, bo w końcu zawiesili go w czynnościach ucznia na około miesiąc. Co więc tutaj robi...?
-Panie dyrektorze... Moglibyśmy porozmawiać?- spytał dziwnym głosem.
Stałem w łazience tuż przy lekko uchylonych drzwiach. Miałem nadzieję, że mnie nie przyłapią. Byłem ciekawy, o co chodzi.
-Może tak dzień dobry, co, Muller? Jeszcze nie nauczyłeś się kultury?
-Dzień dobry. Chciałbym z panem porozmawiać...
-Porozmawiać? O czym?
-Ja... chciałem pana prosić, żeby pozwolił mi pan wrócić.
Zapadła cisza.
-Coś takiego, Muller. Ty chciałeś mnie prosić?
-Tak. Nie dam rady samemu nadrobić materiałów, a moich rodziców nie stać na korepetycje. Proszę o jeszcze jedną szansę, obiecuję, że nic nie odwalę.
-Przykro mi, Joe. Nie mogę.
-Dlaczego?
-Jesteś uczniem, który ma takie same prawa i obowiązki w tej szkole. Nie możesz wrócić do szkoły wcześniej, ponieważ inni też by tak chcieli. Zawiesiłem cię tylko na miesiąc, ponieważ znam sytuację twojej rodziny. To, co zrobiłeś, było przekroczeniem granicy mojej wytrzymałości i wytrzymałości innych nauczycieli.
-To nie byłem ja!- bronił się.
Uniosłem brwi ze zdziwieniem. Nigdy nie słyszałem, żeby Muller był taki potulny i kogoś tak się o coś prosił. Tym bardziej dziwiło mnie to, że dyrektor nie chciał się zgodzić. Byłem przekonany, że jest spoko facetem, ale teraz zaczynałem w to wątpić.
-Proszę, to dla mnie bardzo ważne!
-Przykro mi, Joe, ale nie mogę ci pomóc. Twoje zawieszenie kończy się za dwa tygodnie i wtedy będziesz mógł wrócić do szkoły, nie wcześniej. Nie zmienię zdania. Na pewno poradzisz sobie z materiałem, Tom na pewno ci pomoże. A teraz wybacz, ale mam lekcję z IID.
-Proszę...- powiedział cicho. Dyrektor zatrzymał się, marszcząc brwi.- Proszę o jedną szansę.
-Miałeś ich już zdecydowanie za dużo. Ten szlaban po prostu ci się należy.
-Proszę.
-Wiele razy cię ostrzegałem, Muller. Dobrze wiem, kto tak urządził Trampa ostatnim razem i kto znęcał się nad słabszymi uczniami w tej szkole. Dobrze wiedziałeś, co ci grozi.
-Błagam... Niech mi pan tego nie robi! Ostatnia szansa, panie dyrektorze, proszę! Obiecuję, że będę się sprawował.
-Nie. To moje ostatnie słowo.
Mężczyzna odszedł, zostawiając Joe samego. Chłopak stał przez chwilę na korytarzu z zawiedzioną miną, w jego oczach było coś dziwnego, jakby strach i zrezygnowanie. Stał tak przez chwilę, wyraźnie zmagając się ze sobą, a potem odwrócił się na piecie i odszedł z nisko pochyloną głową.
Cała ta sytuacja była bardzo dziwna i nie rozumiałem, dlaczego Joe tak bardzo chciał wrócić. Coś musiało być nie tak. Być może faktycznie to nie on przykleił biedną Petters do klopa?
Kto wie...
Po lekcjach spotkałem się z Colinem. Przywitał mnie buziakiem i zaczęliśmy kolejną lekcję. Pochwaliłem mu się, że udało mi się powalić jednego chłopaka. Był ze mnie bardzo dumny.
Po prawie dwóch godzinach ciężkich ćwiczeń, kiedy odpoczywaliśmy na materacach, Colin nachylił się nade mną, patrząc mi prosto w oczy.
-Co?- spytałem zdezorientowany.
-Zastanowiłeś się nad moją propozycją?
Zagryzłem dolną wargę. Myślałem o tym trochę i... podjąłem decyzję.
-Tak.
-Tak?
-No... możemy spróbować.
Uśmiechnął się uroczo, całując mnie namiętnie w usta.
-Świetnie- wymruczał mi wprost do ucha.- Bałem się, że mi odmówisz.
-A jednak.
-A jednak- powtórzył.
Oplotłem jego szyję ramionami i zagłębiłem się w jego ustach. Wplotłem palce w jego miękkie włosy i rozkoszowałem się pocałunkiem. Może to głupie, ale czułem, jak powoli mi staje. Zresztą, nie jestem zbyt doświadczony i staje mi praktycznie zawsze podczas pocałunku. Miałem nadzieję, że Colin tego nie wyczuł. Mimo wszystko było mi głupio z tego powodu, bo on pewnie nie miał takiego problemu.
Przysunął się do mnie bliżej, zjeżdżając z pocałunkami na moją szyję.
-Ktoś może wejść- wyszeptałem cicho.
-Dzisiaj nie mam już więcej zajęć- odpowiedział, głaskając mnie ręką po brzuchu.- Lubię cię dotykać. Przeszkadza ci to?
-N-nie... Raczej nie...
Było naprawdę fajnie. Przez pewien czas trochę się popieściliśmy, aż w końcu musieliśmy się zbierać. Colin obiecał, że odwiezie mnie do domu, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Na dworze było bardzo zimno i ciemno, nie lubiłem wracać do domu o takiej porze.
Kiedy już się pożegnaliśmy i całe napięcie opadło, zdałem sobie sprawę, że jutro jest dopiero wtorek. A kiedy ten wtorek nadszedł i nadal mnie zaczepiano, coraz bardziej miałem dosyć. Przebywanie w tej szkole nie było na moje nerwy i powoli zaczynało mi już brakować sił do walki.
Miałem nadzieję, że niedługo już będę w stanie się przed nimi wszystkimi obronić.
Jeśli chciałem przeżyć, nie było innego wyjścia.


3 komentarze:

  1. I dobrze, że o Mary mało, ale to że Andy przywiązuje się do Colina już totalnie mnie martwi... Luc, oprzytomnij, błagam!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się bardzo cieszę!
    Lucas zachowywał się jak podły dupek to ma za swoje.
    Biedny Andy cierpiał, więc to dobrze, że znalazł sobie swoją własną ostoję spokoju ♥
    Mam nadzieję, że będzie mu dobrze, a Lucas dostanie nauczkę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Luc ty pało, bierz dupe w troki i postaraj się trochę odzyskać Andyego.. Nie możemy pozwolić na to, aby jakiś dwudziestko-pięcioletni facet dobierał się do jego zgrabnego tyłeczka.. Stary ja chcę tutaj waszych romansów, no.. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)