środa, 11 kwietnia 2012

17.Dla Ciebie wszystko


Bill
Siedzieliśmy wszyscy w garderobie czekając na moment, aż zostaniemy poproszeni na scenę. Wszyscy już byli odpowiednio ubrani, ja umalowany i wygłaskany, jak trzeba. Milczeliśmy. Każdy z nas skupiał się tylko na swoim zadaniu, a ja cholernie się stresowałem przed każdym koncertem. Najgorsze były dla mnie zawsze pierwsze sekundy i wyjście na scenę, bo kiedy już zacząłem śpiewać, przestawałem się bać.
Polska.
Ostatni koncert wyjątkowo graliśmy w Polsce. I, niech mnie cholera, ale takiej zadymy, jaką zobaczyłem na ulicach Gorzowa, przez który przejeżdżaliśmy, w życiu nie widziałem! No serio! Tam się tłukło ze czterdzieści osób! Cała ekipa przykleiła się do szyb i wszyscy patrzyli na to, co się dzieje. Miałem tylko nadzieję, że nie wybierają się na nasz koncert. Gdybym wiedział, że tacy ludzie stoją pod sceną, w życiu bym nie wyszedł! No bo hello! Jak dostanę butelką w głowę?! Nie chcę się poryczeć przed kilkoma tysiącami ludzi! (Nie mogłam się powstrzymać- >.< dop.aut.)
-Bill, wracaj do nas!- powiedział Tom, szturchając mnie w ramię.
Spojrzałem na niego nie do końca przytomnie.
-Wychodzimy- dodał, wstając i otrzepując spodnie.
On również się denerwował, chociaż też nie było po nim tego widać. Taki mały fuks w całym tym bagnie.
-Wychodzicie za minutę. Tom, łap się za tą gitarę! Pierwsza idzie "In die Nacht". Gus, Geo, nie wyglądajcie na scenę, bo fani ją rozniosą! Trzy, dwa, jeden, powodzenia!
Obaj wyszliśmy na scenę, a tłum zaczął głośno piszczeć i krzyczeć. Tom usiadł na swoim miejscu, kładąc gitarę na kolanach, a ja w tym czasie witałem się z fanami. Również sobie usiadłem i usłyszałem, jak Tom zaczyna grać. Ludzie krzyczeli tak głośno, że przez chwilę się bałem, że zagłuszą gitarę Toma, ale nic takiego się nie stało. Zacząłem śpiewać pierwszą zwrotkę próbując wypatrzyć na ciemnym niebie jakieś gwiazdy.
Po chwili dałem sobie spokój i skupiłem się na bliźniaku, który kiwał śmiesznie głową do melodii. I... już się nie bałem.
Siedzieliśmy w tym razem i cokolwiek by się nie stało, na dno pójdziemy razem. Zawsze.

Po koncercie udzieliliśmy szybkiego wywiadu, po czym podszedł od nas David z butelką szampana.
-No, chłopaki! Gratulacje!- rzucił z uśmiechem.- Choć nie było kolorowo, dotrwaliśmy do końca. Wszyscy możemy być z siebie dumni.
Otworzył szampana i Tom pierwszy rzucił się na butelkę, łapczywie z niej pijąc. Wyrwałem mu trunek i pociągnąłem solidnego łyka. Oddałem butelkę dalej wycierając rękawem strużkę, która pociekła mi po brodzie. Tom objął mnie ramieniem, śmiejąc się wesoło.
Skończyliśmy trasę koncertową i... dom! 
Nareszcie mieliśmy jechać do domu...




Tom
Wszyscy się cieszyli z pomyślnego zakończenia trasy koncertowej, chociaż każdemu z nas było po części szkoda tego, co już do nas nie wróci. Byliśmy jednak pełni optymizmu i wyglądało na to, że wkrótce zaczniemy pracować nad nowym albumem.
Cały nasz sprzęt zapakowano do tourbusów i... wszystko pojechało. My mieliśmy tylko swoje rzeczy upchnięte do toreb, które Saki ładował do osobnego busa. Natalie i większość ochroniarzy także pojechali już do domu. Wsiedliśmy do busa, ja i Bill z tyłu, a Gus i Geo przed nami. David usiadł obok Sakiego, który był szefem naszej ochrony i jednocześnie kierowcą, kiedy wymagała tego sytuacja.
-Za tydzień nasze urodziny- mruknął Bill, kładąc mi głowę na ramieniu.
-Mhm... Chcesz dostać coś konkretnego?- zapytałem równie cicho. Byłem niemal pewien, że Geo i Gus śpią.
-Nie... Chyba nie. Znaczy... Ty wiesz, co chciałbym dostać, ale to odpada, więc... zostańmy przy tradycyjnym torcie mamy i naszej małej zabawie.
-Ok. Mi tam pasuje.
"Zabawa" oznaczała dzień bez kłótni, w którym mało ze sobą rozmawialiśmy starając się jak najlepiej zrozumieć bliźniaka za pomocą innych znaków i gestów. W nocy zaś kładliśmy się razem na łóżku i oglądaliśmy nasze prywatne zdjęcia. Potem rozmawialiśmy ze sobą praktycznie całą noc i musieliśmy by ze sobą absolutnie szczerzy. To była taka nasza niepisana, bliźniacza umowa. Tego dnia nie wolno było kłamać i koniec.
Cóż, gdybym wiedział, jak nasze urodziny będę wyglądać tego roku, w życiu bym nie pojechał do domu.
Tydzień minął nam w spokoju. Nie było żadnych większych tarć, regularnie uprawialiśmy seks (obaj z równym zaangażowaniem i, niech to szlag, radością), mama i Gordon dobrze nas traktowali. Wybraliśmy nawet dom w LA. Wszystko było w jak najlepszym porządku...
...Aż do dnia urodzin.
1 września spaliśmy do późno, bo aż do pierwszej. Nikogo nie zapraszaliśmy, Gus i Geo złożyli nam życzenia wcześniej. Chcieliśmy ten dzień spędzić tylko we dwóch, dlatego też około godziny piętnastej wybraliśmy się na spacer. Zdecydowaliśmy się na dobrze nam znaną leśną drogę.
Nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Po prostu szliśmy trzymając się za ręce i... milcząc.
-Stuknęło nam już dwadzieścia jeden lat...- burknął Bill przerywając ciszę.
-No... Jeszcze trochę i trzeba będzie umierać.
Bill zaśmiał się cicho.
-Jak myślisz, ile jeszcze razy spędzimy ze sobą urodziny tylko we dwóch?
-Do samego końca, Billy.
-Tylko we dwóch?- spytał unosząc zadziornie jedną brew.- Nawet jeśli w łóżku będzie czekała na ciebie hot blondynka gotowa spełnić wszystkie twoje zachcianki?
Westchnąłem ciężko. On to zawsze ma wyczucie.
-Tak, nawet wtedy. Hot blondynka zaczeka...
Nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Zatrzymałem się. Bill spojrzał na mnie zdziwiony.
-Słyszałeś?- zapytałem.
-Nie. Co miałem słyszeć?
-Cii...
Przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem cicho. Po chwili ten dźwięk się powtórzył.
-Tom, co to było?- zapytał spanikowany Bill.
-Może ten dzik, który ostatnio tak cię przestraszył?- zakpiłem.
-To nie jest zabawne! Tam naprawdę był dzik!- warknął patrząc na mnie z nietęgą miną.
-Jasne, jasne. Idziemy dalej?
-A jeśli ten dzik wróci? Teraz one jakoś się mnożą i mogą być agresywne. Może lepiej wróćmy?
-Chyba kpisz. Idziemy dalej.
Nie zdążyłem zrobić kroku, kiedy w pobliżu usłyszałem ciche chrumkanie. Na widok dzika stojącego jakieś osiem metrów od nas otworzyłem usta ze zdumienia. Na początku miałem wrażenie, że to tylko głupie urojenie.
Bill puścił moją rękę i cofnął się na drugą stronę leśnej drogi.
-Nie wygląda zbyt przyjaźnie, co?- spytałem cicho.
Nim się obejrzałem, zwierzę ruszyło do ataku razem z resztą mniejszych dzików, które pojawiły się jakby znikąd.
Jeszcze nigdy tak nie spieprzałem.




Bill
Zmęczony i zwyczajnie wściekły byłem w stanie kopnąć Toma w tyłek. Gdyby nie stara ambona, te bydlaki rozerwałyby nas na strzępy.
Tom nachylał się nad wyjściem, gdzie czatowały wyraźnie negatywnie nastawione zwierzęta. Kopniak w tyłek mógłby więc skończyć się czymś więcej, niż tylko bólem tyłka i upadkiem.
-Chyba sobie stąd nie pójdą- mruknął cofając się bardziej do środka.
-Nadal masz ochotę się ze mnie nabijać?- zapytałem ze złością.
-Przecież się nie nabijam- odparł wzruszając ramionami.
-Wcale! Ciekawe kto przez tyle czasu wyśmiewał mnie, że wymyśliłem sobie jakiegoś dzika! Potrzebujesz jeszcze jakichś dowodów?
-Daj spokój- burknął.
-Jasne, najlepiej! Daj spokój!
-O co ci tak właściwie chodzi?!
W oczach Toma wyraźnie błysnęła złość. Chociaż ten dzień miał być wyjątkowy, zdecydowanie do takich nie należał.
-Może byś mnie tak łaskawie przeprosił?! Tak ciężko przyznać, że ZNOWU miałem rację?
-Bez przesady, co? Nie rób ze mnie idioty. I nie zamierzam cię przeprosić.
-Ale ty jesteś idiotą, do cholery.
-Nie denerwuj mnie, Bill, bo ci przyłożę.
-Dawaj!- warknąłem pochylając się w jego stronę i nadstawiając policzek.- Bij.
-Nie prowokuj mnie!- wycedził przez zęby.
-Bo co?- spytałem zadziornie, ale kiedy nie otrzymałem odpowiedzi, powtórzyłem.- Bo co?! Jeszcze przed chwilą byłeś takim cwaniakiem, a teraz wymiękasz? No, dal...- BUM!- Au!- Spojrzałem na niego z niedowierzaniem zasłaniając bolące miejsce ręką. Policzek mnie piekł od jego uderzenia. Wpatrywałem się w niego co chwilę otwierając i zamykając usta. Nie wiedziałem, co powiedzieć.- Uderzyłeś mnie... Ty... Ty bydlaku!- wrzasnąłem.
Bez chwili namysłu rzuciłem się na niego z pięściami. Pierwsze, co zrobiłem, to chwyciłem za warkoczyki. To zawsze działało.
Zaczęliśmy się okładać pięściami i szarpać za ubrania. Co chwilę padała jakaś obelga i przekleństwo. Ambona trzeszczała od naszej bijatyki, ale my w ogóle się tym nie przejmowaliśmy. To nie była jakaś tam zabawa w bójkę między braćmi.
My biliśmy się naprawdę.
W pewnym momencie Tom mocno mnie odepchnął i uderzyłem głową w jakąś wystającą deskę. Miałem tego pecha, że wystawał tam zardzewiały gwóźdź, na szczęście tylko kawałek i to ta tępa część.
Upadłem na deski krzywiąc się z bólu i łapiąc za skaleczone miejsce. Czułem, jak między palcami płynie mi krew. Piekło jak cholera, co tylko rozsierdziło mnie jeszcze bardziej. Zacisnąłem mocno zęby starając się uspokoić oddech. Byłem... po prostu wściekły!
-Bill? Co ty znowu odwalasz? Coś ci się stało?- odezwał się Tom.
Kiedy się nade mną nachylił z niezbyt współczującą miną, nie wytrzymałem. Odwróciłem się na wznak, podkuliłem nogi i wypchnąłem je trafiając w jego brzuch. Poleciał aż na drugi koniec ambony powodując, że cała konstrukcja znowu zaczęła trzeszczeć i niebezpiecznie się trząść.
-Pojebało cię?!- warknął siadając i łapiąc się za brzuch. Krzywił się, co na moich ustach wywołało cwaniacki uśmiech.- No i czego się tak szczerzysz, cioto?! To takie zabawne?!
Prychnąłem tylko sycząc cicho z bólu.
-Co jest?- zapytał.
Nawet nie zauważyłem, kiedy obaj zaczęliśmy krzyczeć.
-Rozwaliłeś mi łeb, idioto! Właśnie to jest! Cholera, wszystko przez ciebie.
-Jasne, najlepiej zwalić wszystko na mnie!
-A niby na kogo?!
-Ty zawsze masz jakieś dziwne problemy! Zaczynasz mnie porządnie wkurzać!
-Wiesz co?! Ten dom, który wybraliśmy, jest chyba trochę za mały. Jeżeli nadal masz zamiar mnie tak wkurzać, to lepiej zastanówmy się nad tym dwa razy większym, żebyśmy mogli się od siebie odseparować w razie potrzeby.
-Zawsze możesz się wyprowadzić!
-To może lepiej w ogóle się nie wprowadzę?! Nie sądzisz, że będzie prościej?!
Zapadła cisza. Tom wpatrywał się we mnie z namysłem wciąż trzymając się za brzuch. Ja tamowałem krwawienie swoją ręką. Na szczęście nie było zbyt obfite. Patrzyliśmy się na siebie. Nie wiem jak on, ale ja czekałem. Na "przepraszam", "nie możemy mieszkać osobno", "mam cię w dupie, rób sobie co chcesz"... Na cokolwiek.
Tom zaskoczył mnie, kiedy po prostu wstał i podszedł do mnie. Przygotowałem się do kolejnej rundy, ale on usiadł tuż za moimi plecami i objął mnie ramionami w pasie. Oparł swoją głowę na moim ramieniu i pocałował mnie w szyję wywołując elektryzujący dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
-Zamieszkamy razem, Bill- mruknął.- Zamieszkamy w LA, w domu, który już sobie wybraliśmy... Będziemy żyć w spokoju i cieszyć się tym, co mamy.


Tom
Brat nie wyrywał mi się, ale miał trochę niepewną miną. Przez chwilę milczał szukając odpowiednich słów.
-Ale, Tom...- zaczął cicho.- Jak sobie to wszystko wyobrażasz? Bo... Wiesz, tam, na miejscu już nie będę musiał się kryć ze swoją orientacją. Będę miał większe pole manewru i... Co tak właściwie jest między nami?
Zaskoczył mnie tymi słowami. Nie zastanawiałem się nad tym, jak to będzie tam, w LA. Na początku faktycznie miałem obiekcje co do naszego pieprzenia się, ale teraz... Wszystkie negatywne emocje odeszły. Jakoś się pogodziłem z tym, że podnieca mnie własny brat i że uprawiam z nim seks. Regularnie, bez żadnych zahamowań. Nie chciałem tego przerywać. Z Billem było mi dobrze. Był nie tylko moim kochankiem i bratem, ale również najlepszym przyjacielem. Zawsze mogłem na niego liczyć i to tak naprawdę był świetny układ. Nie wyobrażałem sobie Billa w ramionach innego faceta. Wiedziałem, że nie oddam go nikomu i że chcę, żebyśmy nadal to robili. Co prawda wciąż miałem pietra, że Bill będzie nalegał, abym pozwolił sobie wsadzić, ale... To teraz nie miało aż tak dużego znaczenia. W końcu do niczego nie mógł mnie zmusić, nie zrobiłby tego. A jeśli kiedyś poprzestawia mi się w łepetynie i będę chciał to zrobić, w co wątpię, po prostu to zrobię.
Chyba nie ma sensu martwić się na zapas.
-Chciałbym- zacząłem- żebyśmy nadal ze sobą byli. Tak, jak teraz.
-Jesteś pewien? Bo wiesz, robiłeś to, żeby mi pomóc. Jeśli teraz już nie chcesz...
-Chcę, a ty? W końcu możesz znaleźć sobie kogoś na moje miejsce- powiedziałem niepewnie.
-Wolę ciebie, ale, Tom...
-Co?
-Jeśli... chcesz, żeby zostało tak, jak jest, ja... Mam nadzieję, że... nie będziesz szukał pocieszenia wśród dziewczyn. Nie chcę się tobą dzielić, z nikim. W zamian obiecuję, że ja również z nikim nie skoczę w bok. Co ty na to?
Westchnąłem ciężko. Tam naprawdę nie miałem zamiaru zrezygnować z towarzystwa innych kobiet, ale przecież nie musiałem od razu iść z nimi do łóżka. Bill będzie zaspokajał moje wszystkie potrzeby, w dodatku żadna laska nie ma tak przyjemnie ciasnego tyłka jak on.
-Ok- rzuciłem wzruszając ramionami.- To będzie fair. Jak twoja głowa?- zmieniłem temat.
-Trochę piecze. Jak myślisz, pójdą sobie?- zapytał niemrawo kiwając głową w kierunku wyjścia z ambony.
-Mam nadzieję, że tak. Nie wziąłem telefonu.
Dziki chyba nie miały zamiaru ruszyć się spod tej przeklętej ambony, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Po prostu rozłożyły się przy drodze i tak sobie tam siedziały chrumkając cicho i ryjąc ziemię w otoczeniu.
Po około godzinie na dworze zaczęło się robić szarawo i w krótkim czasie ściemniło się zupełnie. I, ku naszej uldze, przyszło wybawienie.
Zwierzęta chyba uznały, że nie warto nas dłużej pilnować i uciekły w las. Odczekaliśmy jakiś czas.
-Idziemy?- spytał Bill niepewnie.
-Chyba nie mamy wyjścia, zaraz będzie zupełnie ciemno- mruknąłem.
-A jak tutaj wrócą?
-Pobiegniemy kawałek.
-Nie chcę tam iść.
-Wyluzuj. Przecież cię nie zostawię. Chodź.
Pocałowałem go w usta dla otuchy, a potem złapałem za rękę i pociągnąłem w kierunku drewnianej drabiny, po której wspięliśmy się do góry. Bill z niepewną miną zszedł na ziemię, chociaż zrobił to dopiero wtedy, kiedy ja już tam stałem.
-Pospieszmy się- powiedziałem cicho.
Spletliśmy palce naszych dłoni ze sobą i biegiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Było już bardzo ciemno, a my obaj baliśmy się tego, że te wstrętne dziki gdzieś znowu wyskoczą. W końcu z nimi nie ma żartów. Nie chciałem dać się zabić przez głupotę.
Gdy zobaczyliśmy dom, zasapani zwolniliśmy, chociaż nadal poruszaliśmy się bardzo szybko. Nogi miałem jak z ołowiu, ale ciągnąłem Billa za sobą chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Gdy wreszcie dotarliśmy do domu, obaj odetchnęliśmy z ulgą. Bliźniak zacisnął lekko palce na moich, na co tylko uśmiechnąłem się lekko. Ten znak był dla mnie wystarczająco czytelny.
Poszliśmy do góry, zanim mama albo Gordon zdążyli nas o cokolwiek zapytać. Pomogłem Billemu zdezynfekować ranę na skroni i zakleiłem ją małym plastrem.
Po raz pierwszy w nasze urodziny nie rozmawialiśmy ze sobą w nocy, lecz od razu usnęliśmy przytuleni do siebie w łóżku Billa.


2 komentarze:

  1. Hahah zadyma w Gorzowie ? Bez przesady, biją się u nas jak wszędzie haha ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta bijatyka w Gorzowie najlepsza.. W ogóle kocham, kiedy są dla siebie tacy mili i w ogóle ~~ Jejku, jejku..
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)